Miasto pamięci - ebook
Miasto pamięci - ebook
Zapraszamy na czternaście spacerów po Starych Powązkach z Kubą, Mają i ich dziadkiem. Błądząc między grobami, szukając płyt pod opadłymi liśćmi, spacerując alejkami – poznacie historię Polski, tę nowszą i tę przedwojenną, jej artystów, bohaterów, ludzi zasłużonych dla kraju.
Dzięki mapkom i wytyczonym trasom sami będziecie mogli odnaleźć groby wyjątkowych ludzi – Rydza-Śmigłego, Holoubka, Reymonta, Wieniawskiego czy rodziny Skłodowskich, katakumby oraz Bramę Świętej Honoraty.
To wyjątkowe spacery, fascynujące i wzruszające opowieści o tych, którzy spoczywają w Mieście Pamięci.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8208-889-2 |
Rozmiar pliku: | 13 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
3.
Na przykład grób Cypriana Godebskiego opisywany w rozdziale _Więcej niż herb_ pasuje również do tras z rozdziałów _Niech się Polska przyśni tobie…_ i _Salon Warszawy_, dlatego oznaczenie na marginesie będzie wyglądało w ten sposób:
JAK ZWIEDZAĆ POWĄZKI?
Ponieważ numeracja kwater jest bardzo skomplikowana, najlepiej zaopatrzyć się w plan cmentarza.
Należy pamiętać, że każda kwatera składa się z sześciu rzędów. W rzędzie zazwyczaj znajduje się trzydzieści grobów. Numer kwatery przeważnie umieszczony jest na kamiennym słupku stojącym przy pierwszym grobie w pierwszym rzędzie, na wschodnim krańcu kwatery.
Jak zwykle bywa na Powązkach, od każdej z powyższych reguł są wyjątki, dlatego też przy opisach spacerów staraliśmy się umieścić mapki oraz jak najbardziej precyzyjne dane dotyczące lokalizacji grobów.
I tak na przykład umieszczony przy nazwisku Cypriana Godebskiego numer 10-3-30oznacza, że jego grobu należy szukać w trzecim rzędzie kwatery dziesiątej, i że jest to grób trzydziesty, czyli ostatni w rzędzie.spacer pierwszy
POCZĄTKI
Honorat czy Honorata? – Czy zmarli wiedzą, że ich odwiedzamy? – Kto to był Panaprus? – Ile nieścisłości może zmieścić się na jednej tablicy? – O architekcie Jego Królewskiej Mości – O tym, jak pan Ignacy zrobił porządek – Do czego Państwu Podziemnemu służyły grobowce?
iesz, dziadku, chłopcy się dzisiaj ze mnie śmiali…
Dziadek Stefan już na przystanku zauważył, że Kuba się ociąga. Szedł wolno, ze zmarszczonymi brwiami, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Dlaczego się śmiali? – zapytał.
Kuba skrzywił się z niechęcią. Musiało to być niemiłe wspomnienie.
– Pytali, czy zostanę z nimi po lekcjach na boisku, a ja powiedziałem, że nie mogę, bo jadę z dziadkiem na cmentarz. I wtedy zaczęli się śmiać.
– Co w tym śmiesznego? – Dziadek wyjął z kieszeni drugie okulary i umieścił je na nosie, a te, które były tam poprzednio, schował do futerału.
– No… nie wiem.
– Nie zapytałeś, co ich tak bawi? – Starszy pan pochylił się nad równymi rzędami donic z chryzantemami i przyglądał się im uważnie, żeby wybrać najładniejsze.
– Powiedzieli, że… że mam randkę z zombiakami.
– Z kim? – Dziadek podniósł głowę tak gwałtownie, że okulary zjechały mu na czubek nosa.
– Z zombiakami – powtórzył Kuba.
– A co to są zombiaki?
– No wiesz… zombie, takie żywe trupy – wyjaśnił Kuba z zawstydzoną miną.
– Mhm – mruknął dziadek i odwracając się w stronę rumianej pani w puchowej kamizelce, powiedział: – Wezmę te żółte. I jeszcze cztery znicze poproszę.
– Zapałeczki dorzucić?
– Dziękuję, mam własne.
Kuba zaczekał, aż dziadek znowu zmieni okulary i zapłaci, a potem, tak jak co miesiąc, wziął od niego torbę ze zniczami. I tak jak co miesiąc ruszyli we dwóch w stronę Bramy Świętej Honoraty.
– Powiedziałeś im, że przychodzimy tu co miesiąc? – zapytał dziadek, kiedy weszli na przejście dla pieszych.
Kuba pokiwał głową.
– Powiedziałem, że babcia umarła siedemnastego marca i że odwiedzamy ją siedemnastego każdego miesiąca.
– I co oni na to?
– Nic. Dali spokój. Tylko Antek się upierał, że nie ma sensu odwiedzać kogoś, kto nie żyje.
– Naprawdę tak uważa? – zdziwił się dziadek.
– Tak. Bo ten ktoś o tym nie wie, skoro jest martwy. Tak powiedział.
– Hmm… – chrząknął dziadek, ale nie skomentował, tylko mocniej przycisnął do siebie donicę z żółtymi chryzantemami.
1.
Po lewej stronie bramy wznosiła się masywna postać wykuta z jasnego kamienia. Na głowie miała hełm rzymskiego legionisty, w lewej ręce tarczę z dziwnym emblematem, a w prawej dzierżyła rękojeść miecza, po którego ostrzu osuwało się bezwładne cielsko ogromnego węża. Napis nad wejściem głosił: Brama Świętej Honoraty. Kuba nigdy wcześniej nie przyglądał się temu posągowi. Poprzednimi razy zasłaniały go rusztowania. Widocznie był odnawiany, bo teraz rzeźba lśniła czystością.
– Ta Honorata wygląda zupełnie jak facet – przyszło mu do głowy.
Dziadek uśmiechnął się.
– Bo to jest facet.
– Święty Honorat?
– Nie. To rycerz boży, który stoi na straży cmentarza. Widzisz tego martwego węża? Symbolizuje grzech. To oznacza, że za tą bramą nie ma miejsca dla zła, bo cmentarza strzeże Opatrzność Boska, ukazana na tarczy wojownika jako oko w trójkącie.
– To znaczy, że zły człowiek nie może tu wejść?
– To znaczy, że winy spoczywających tu ludzi zostały odkupione przez śmierć Chrystusa, o czym mówi nam korona cierniowa i narzędzia Męki Pańskiej, również wykute na tarczy.
– A co to ma wspólnego ze świętą Honoratą?
– Tylko tyle, że takie imię nosiła żona fundatora, doktora Mieczysława Landsberga. Kiedy umarła w 1915 roku, zrozpaczony mąż wpadł na oryginalny pomysł jej upamiętnienia. Zamiast postawić okazały nagrobek czy kaplicę, zwrócił się do władz miasta z propozycją ufundowania cmentarnej bramy. Miastu chyba ten pomysł się spodobał, bo budowla powstała w zaledwie trzy miesiące. Zaprojektował ją znakomity rzeźbiarz, Leopold Wasilkowski, a jak się dobrze przyjrzysz, znajdziesz na cokole jego wykuty w kamieniu podpis. I tak każdy, kto tędy przechodzi, nieświadomie oddaje hołd pani Honoracie Landsbergowej.
– To sprytne – pochwalił Kuba. – Ty też mógłbyś ufundować jakąś bramę.
Dziadek nie potrafił powstrzymać się od śmiechu.
– A wiesz, Kubusiu, rozważę to, jak dostanę następną emeryturę!
Zeszli z głównej alei, żeby dotrzeć do grobu babci. Kuba dziwił się, że jest tak cicho, jakby tuż za murem nie huczała ruchliwa ulica. Słychać było tylko posapywanie dziadka, który dźwigał ciężką donicę.
– No, jesteśmy na miejscu.
Zmietli z nagrobka liście, zapalili znicze. Dziadek długo ustawiał kwiaty. Kuba ułożył na gładkim granicie krzyżyk z kasztanów. Pomilczeli chwilę w zadumie.
– Myślisz, że babcia naprawdę nie wie, że ją odwiedzamy? – zapytał Kuba.
– To trudne pytanie – odezwał się dziadek po chwili zastanowienia. – Bo tak naprawdę pytasz mnie o sprawę zasadniczą: czy śmierć wszystko przerywa, czy nie. Odpowiem pytaniem: czy kochasz babcię, mimo że nie żyje?
– No pewnie.
– To znaczy, że śmierć nie kończy wszystkiego. Naszych uczuć nie zakończyła.
– No tak – zgodził się Kuba. – Ale co z uczuciami babci? Czy mogą istnieć, kiedy jej już nie ma?
– Mogą – zapewnił dziadek uroczystym tonem. – Dopóki o nich pamiętamy.
Przysiadł na ławeczce przed sąsiednim grobem, wyjął z kieszeni ściereczkę i powolnym ruchem przetarł okulary.
– Dlatego lubię tutaj przychodzić – powiedział. – Bo tu się czuje te wszystkie nieumarłe uczucia. – Włożył okulary na nos, a chusteczkę z powrotem do kieszeni. – Jest taki ładny wiersz Jana Twardowskiego – dodał. – To był ksiądz-poeta…
– Nie musisz mi tłumaczyć – przerwał mu Kuba. – To patron mojej szkoły.
– Tak? – zdziwił się dziadek, chociaż na pewno już o tym słyszał. – On też kochał Powązki i poświęcił im kilka wierszy. Ten lubię szczególnie:
* * *
Na Powązkach warszawskich
zdziwić się uśmiechnąć
przy grobie pana Prusa
popatrzeć na wszystko
– wiewiórko przezabawna
co się tutaj dzieje
można odejść na zawsze
by stale być blisko
– Ładne – ocenił Kuba. – A kto to był Panaprus?
Dziadek Stefan spojrzał na wnuka zaskoczony.
– Dziecko! Czy chcesz powiedzieć, że nigdy ci nie pokazywałem grobu pisarza Bolesława Prusa?
– Nigdy mi nie pokazywałeś żadnego innego grobu.
Zawsze chodzimy tą samą drogą, do babci i z powrotem.
– No to mamy sporo do nadrobienia! – Dziadek energicznie poderwał się z ławeczki.
Teraz, kiedy nie był już obarczony ciężką donicą, poruszał się niezwykle dziarsko. Kuba z trudem za nim nadążał.
– Dokąd idziemy? – zapytał, próbując dotrzymać mu kroku.
– Musimy się cofnąć! – rzucił dziadek przez ramię.
– Do głównej alei?
– Nie, do końca XVIII wieku!
– O rany! – przestraszył się Kuba.
– A może nawet na chwilę do średniowiecza…
– Żartujesz?
– Ani trochę. – Dziadek zatrzymał się na skrzyżowaniu dwóch alejek. – Zamierzam ci wytłumaczyć, skąd się wziął cmentarz na Powązkach, a żeby to zrobić, muszę zacząć od średniowiecza. Przez stulecia grzebano zmarłych w pobliżu kościołów. Najzamożniejsi mogli liczyć, że po śmierci spoczną w podziemiach świątyni, biednym pozostawały przykościelne cmentarze. Ponieważ w dawnej Warszawie były tylko trzy parafie, znajdowały się tu trzy takie cmentarze: przy katedrze Świętego Jana, na Nowym Mieście, przy kościele Nawiedzenia Najświętszej Panny Marii i w parafii Świętego Krzyża.
Ruszyli dalej przed siebie, ale już trochę wolniej. Minęli kościół i skręcili w stronę długiego, wąskiego budynku, który dziadek nazywał katakumbami.
– Miasto rozrastało się, przybywało mieszkańców, a miejsc na cmentarzach było coraz mniej. Wolałbym ci oszczędzić drastycznych szczegółów, ale doszło do tego, że prawo do grobu przysługiwało tylko na dwadzieścia lat. Po tym czasie wykopywano kości i składano je w specjalnych pomieszczeniach w piwnicach kościołów. Od połowy XVIII wieku myślano więc o tym, żeby ze względów higienicznych chować zmarłych poza murami miasta.
Myślano i myślano, lecz dopiero marszałek wielki koronny Stanisław Lubomirski postanowił coś zrobić. Uznał, że stan przykościelnych cmentarzy zagraża zdrowiu ludności i wraz z biskupem poznańskim Andrzejem Młodziejowskim planował zakładanie cmentarzy poza miastem.
– Dziadku – nieśmiało wtrącił się Kuba. – Ty ciągle mówisz: „za miastem” i „za murami”, a przecież tu jest samo centrum.
– Teraz tak, ale w XVIII wieku miejsce, gdzie jesteśmy, leżało tuż za wałami, które kazał usypać znany nam już marszałek Lubomirski. Obawiał się szalejącej w kraju zarazy i otoczył miasto wysokim na kilka metrów ziemnym obwałowaniem, co miało ułatwić kontrolę sanitarną przyjezdnych. Jeśli ktoś chciał się dostać do Warszawy, mógł to zrobić tylko przez jedno z przejść, zwanych rogatkami. Później okazało się, że Lubomirski zdążył w samą porę, bo wały przydały się też do obrony, kiedy nastał czas powstań i wojen.
– Czyli to ten Lubomirski z biskupem założyli tu cmentarz? – Kuba wrócił do poprzedniego wątku. Zmarzły mu już nogi, a obawiał się, że dziadek nie wyplącze się z dygresji. Był niepoprawnym gawędziarzem.
– A nie, nie tak szybko! – powstrzymał go dziadek. – To nie było łatwe. W dawnej Polsce poza miastem chowano tylko przestępców, włóczęgów, samobójców albo aktorów.
– Aktorów?
– Tak. Jednym słowem – wszystkie podejrzane typy. No i ofiary zarazy. Wierni chrześcijanie uważali za _zniewagę dla ciała, krzywdę dla duszy grzebanie umarłych jak psów w polu_ i w żaden sposób nie można ich było przekonać. Jako pierwsi, gorąco namawiani przez Stanisława Lubomirskiego i biskupów, cmentarz na polach swego folwarku Koszyki założyli księża misjonarze z parafii Świętego Krzyża. Znajdował się mniej więcej tam, gdzie teraz kościół Świętej Barbary. No wiesz, na tyłach hotelu Marriott.
– Marriott też był za miastem?
– Na przedmieściu. To znaczy Marriott jeszcze nie istniał, ale…
– To już naprawdę nie wiem, gdzie wtedy było miasto – zdenerwował się Kuba.
– Głównie na Starówce. Tamten pierwszy cmentarz mieścił się wprawdzie w obrębie wałów, ale ulokowano go w szczerym polu. Nazywano go Świętokrzyskim, nie od nazwy ulicy, ale od parafii Świętego Krzyża, która nim zarządzała. Długo stał pusty, bo ludzie podchodzili do jego umiejscowienia nieufnie. Przełom nastąpił dopiero wtedy, gdy pewien poważany dostojnik kościelny zażyczył sobie w testamencie, by pochowano go na nowym cmentarzu i polecił tę swoją ostatnią wolę odczytać publicznie z ambony w kościele. Wtedy do ludzi wreszcie dotarło, że skoro taka ważna i świątobliwa osoba dała się pochować za miastem, to znaczy, że raczej nie grozi za to wieczne potępienie. Wyprawiono mu huczny pogrzeb, który przekonał resztę niedowiarków.
Jednak cmentarz Świętokrzyski był nieduży i szybko się zapełnił. Problem w tym, że poza parafią Świętego Krzyża żadna inna nie posiadała odpowiednich gruntów. Skąd wziąć teren pod kolejny cmentarz? – głowili się różni ludzie, którym leżało na sercu dobro Warszawy, między innymi sam król Stanisław August. Ale nic by nie wskórali, gdyby nie przyszła im z pomocą ta rodzina.
– Jaka rodzina? – Kuba dopiero teraz zauważył, że zatrzymali się przed jakimś nagrobkiem.
2.
– TA rodzina – dziadek skinął głową w stronę herbu umieszczonego na nagrobku, a Kuba przeczytał pod nim: Grób Szymanowskich. Poniżej znajdowała się tablica z napisem:
Melchior Korwin Szymanowski
starosta klonowski
fundator cmentarza
i kościoła powązkowskiego
zmarł 1797 r.
Kuba spojrzał na dziadka, jakby chciał powiedzieć: „No, super, to już wiem, kto założył ten cmentarz. Możemy iść do domu”. Jednak zanim zdążył się odezwać, dziadek pokręcił głową.
– Ta tablica to przykład, jak wiele nieścisłości można zmieścić w zaledwie kilku słowach.
– Nieścisłości?
– Melchior Szymanowski na pewno nie był fundatorem kościoła, bo powstał on z fundacji króla i jego brata, prymasa. Szymanowski najpewniej nie był także fundatorem cmentarza. Z tego prostego powodu, że zamiast w roku 1797, jak głosi napis, zmarł na przełomie lat 1789 i 1790, a aktu darowizny ziemi dokonano w roku 1790, jak można przeczytać troszkę wyżej, na tym samym nagrobku.
Kuba wytężył wzrok i tam, gdzie wskazywał dziadek, rzeczywiście dostrzegł ozdobne kute litery. Bardzo trudne do odczytania…
– Przodkowie tej rodziny część jurydyki zwanej Szymanowem ofiarowali na smętarz publiczny roku 1790 – pomógł mu dziadek Stefan.
– Śmieszna nazwa – smętarz – zauważył Kuba.
– Tak się kiedyś mówiło, bo to słowo kojarzyło się ze smętkiem, czyli smutkiem. Jak widzisz, nie ma tu ani słowa o Melchiorze, są tylko bliżej niesprecyzowani przodkowie rodziny.
– Ale przecież Melchior mógł podarować ziemię i w tym samym roku umrzeć, prawda?
– Mógł – zgodził się dziadek. – Zresztą nieważne, czy grunt ofiarował sam Melchior, czy jego dzieci. Ważne, że znalazł się teren, niezbyt duży, bo na początku było to trochę ponad dwa hektary. Trudno powiedzieć, dlaczego Szymanowscy pozbyli się tego skrawka ziemi. Być może dlatego, że powstałe parę lat wcześniej Wały Lubomirskiego odcięły go od reszty ich posiadłości? W każdym razie podarowali teren miastu i rozwiązali w ten sposób główny problem. Teraz potrzebne były już tylko pieniądze. Skąd wziąć pieniądze? – dziadek bezradnie rozłożył ręce.
– Też chciałbym wiedzieć – mruknął Kuba.
– Pierwszymi ofiarodawcami byli ci, którzy wpadli na pomysł stworzenia nowego cmentarza. – Dziadek wyjął telefon i szukał w nim czegoś przez chwilę. Potem zorientował się, że ma na nosie nie te okulary, zmienił je, znów pochylił się nad telefonem i wreszcie roześmiał się triumfalnie, stukając palcem w ekran. – Proszę, tu mam wszystkie liczby. Biskup Antoni Okęcki dał dwanaście tysięcy złotych polskich. Prymas Michał Poniatowski, młodszy brat króla – dziewięć tysięcy. Król Stanisław August – siedem tysięcy dwieście, a jak się zaraz okaże, znalazł też architekta. Dwaj księża, Stefan Łuskina i Karol Wyrwicz, ofiarowali wspólnie ponad sześć i pół tysiąca, a starosta piaseczyński Franciszek Ryx – tysiąc osiemset. Spokrewniony z królem generał ziem podolskich książę Adam Czartoryski szarpnął się na zaledwie siedemset sześćdziesiąt pięć złotych, ale dorzucił mnóstwo cegły na budowę. Wreszcie wszystkie trzy parafie: Świętego Jana, Najświętszej Marii Panny i Świętego Andrzeja zebrały razem kolejne dwanaście tysięcy. I to nie licząc prywatnych datków wynoszących około dwudziestu czterech tysięcy, byłoby tyle.
– Zaraz, zaraz – Kubusiowi coś nie pasowało. – Jaka parafia Świętego Andrzeja? Przecież przedtem mówiłeś, że trzecią parafią był Święty Krzyż?
Dziadek rozpromienił się.
– Czujny jesteś! Naprawdę słuchasz!
Widząc jego radosną minę, Kuba przez chwilę podejrzewał, że dziadek specjalnie pomylił nazwy, żeby sprawdzić, czy wnuk uważa.
– Ale zapomniałeś, że Święty Krzyż miał już swój cmentarz Świętokrzyski. A przez ten czas powstała dodatkowa parafia, którą król stworzył dla swojego przyjaciela i powiernika, księdza Karola Wyrwicza.
– Tego, co dał ileś tam tysięcy na cmentarz?
– Sześć i pół na spółkę z Łuskiną – potwierdził dziadek.
– A w sumie to było dużo czy mało?
– To zależy. W ogóle dosyć dużo, ale pomyśl, że oprócz miejsca na groby na cmentarzu potrzebny był kościół do odprawiania mszy pogrzebowych, do tego celu trzeba też było zatrudnić księdza, a ksiądz musiał gdzieś mieszkać, więc i jemu należało wybudować domek. W dodatku postanowiono jeszcze wystawić tę budowlę, koło której stoimy.
– Te kata… coś tam?
– Katakumby.
– I co w nich było?
– To samo, co teraz. Sam zobacz.
Zostawili za plecami grobowiec Szymanowskich i znaleźli się w długim korytarzu z jednej strony zamkniętym ścianą, na której umieszczone były kamienne tablice. Z przeciwnej strony przez prześwity między filarami wpadało dzienne światło, lecz mimo że na zewnątrz trwało słoneczne, jesienne popołudnie, tu było szaro i chłodno. Po plecach Kuby przeszedł dreszcz. Dziadek chyba też go poczuł, bo odezwał się szeptem:
– Mówiłem ci już, że w dawnych czasach ważniejsze osoby chowano w kryptach, czyli w podziemiach kościołów. Co znakomitsi mogli liczyć na tablicę z epitafium na ścianie. Ale zanim jeszcze powstał kościółek powązkowski (nie planowano w nim obszernej krypty), wzniesiono oddzielny budynek, który miał pomieścić te najważniejsze groby. W ścianie po lewej stronie zrobiono specjalne nisze, coś w rodzaju półek. Trumny ze zmarłymi wsuwano na te półki i zamurowywano otwór, umieszczając na nim tablicę z nazwiskiem. Innym razem opowiem ci więcej, a teraz mam dla ciebie zadanie.
– Jakie?
– Tak się składa, że wielu spośród głównych ofiarodawców cmentarza spoczęło tu, w katakumbach. Spróbuj odnaleźć tablice z ich nazwiskami.
Kubie wydawało się, że to będzie łatwe, bo chyba pamiętał wszystkie nazwiska, więc ochoczo ruszył na poszukiwania.
W długim, pustym korytarzu echo zwielokrotniało jego kroki i czuł się trochę nieswojo. W dodatku okazało się, że zadanie jest trudniejsze, niż myślał. Znaczna część tablic znajdowała się za wysoko dla oczu chłopca, a te, które były niżej, miały zwykle tak pozacierane i niewyraźne napisy, że musiał wodzić dłonią po wykutych literach, żeby odgadnąć ich kształt. Dodatkową przeszkodę stanowiło metalowe ogrodzenie mniej więcej w połowie budynku. Za barierką widać było w ścianie ogromne, zamknięte drzwi, a pod nimi płonące znicze. Dziadek powiedział, że to mauzoleum pomordowanych w czasie II wojny światowej. Żeby je ominąć i przedostać się do drugiej części katakumb, Kuba musiał prześlizgnąć się za grobowcami stojącymi wzdłuż budynku.
Mimo trudności szukał wytrwale i po chwili mógł już poszczycić się pierwszymi sukcesami.
3.
Michał Jerzy Poniatowski
Najmłodszy brat króla Stanisława Augusta, ostatni przed rozbiorami prymas Polski. Wiceprezes Komisji Edukacji Narodowej. Najbliższy doradca króla i członek stronnictwa prorosyjskiego. Wraz z królem przystąpił do konfederacji targowickiej. Bardzo niepopularny w kraju, zarzucano mu, że rządzi monarchą. W czasie insurekcji kościuszkowskiej, jako polityczny przeciwnik powstańców, żył w stanie ciągłego zagrożenia, co być może przyczyniło się do jego choroby i przedwczesnej śmierci. Plotki głosiły, że zażył truciznę z obawy przed zemstą ludu Warszawy, lecz nie ma na to dowodów.
4.
ks. Karol Wyrwicz
Jezuita, profesor i rektor kolegium jezuickiego w Warszawie, autor prac historycznych i geograficznych. Zaufany króla Stanisława Augusta, który wysłał go do Wiednia z tajną misją negocjowania małżeństwa z austriacką arcyksiężniczką. Chociaż pertraktacje nie dały rezultatu, król darzył go życzliwością i często zapraszał na obiady czwartkowe. Po kasacie zakonu jezuitów, pragnąc zatrzymać Wyrwicza w Warszawie, utworzył dla niego parafię św. Andrzeja. Ksiądz Wyrwicz słynął z wykształcenia i wielkiej pracowitości. Zebrał cenną bibliotekę. Był autorem podręcznika do geografii używanego w szkołach Komisji Edukacji Narodowej.
– Jest! Michał Jerzy Poniatowski! – zawołał i zaraz zasłonił sobie usta dłonią, bo jego okrzyk rozniósł się echem pod sklepieniem budynku. Czuł, że nie wypada tu tak krzyczeć.
– Świetnie. Znalazłeś królewskiego brata – pochwalił dziadek.
– O, jest i Stanisław Lubomirski – zauważył Kuba.
– To prawda, jest tu pochowany książę Lubomirski, ale to nie ten sam marszałek wielki koronny, o którym ci opowiadałem. Tym razem pudło. Szukaj dalej.
5.
Dominik Merlini
Najtrudniej było odnaleźć tablicę nagrobną księdza Karola Wyrwicza, bo umieszczono ją w najniższym rzędzie i zasłaniała ją ławeczka, na której stały znicze i leżały bukiety kwiatów. Dziadek wyjaśnił Kubie, że w grobie powyżej pochowano znaną piosenkarkę Irenę Jarocką, a kwiaty i znicze ułożyli tu jej wielbiciele.
Kubie niezbyt się podobało takie rozwiązanie, że zmarłych chowano w ścianie jak na półkach.
– Nie ma nawet miejsca, żeby położyć kwiatki czy zapalić światełko.
– To prawda. Dlatego też katakumby szybko straciły swoją reprezentacyjną funkcję. Najbogatsi woleli wystawić okazały grobowiec przy jednej z głównych alei, często razem z niewielką kaplicą, w której można było odprawić mszę za zmarłego. Ale my na razie zostaniemy w katakumbach, bo tu jest pochowana jeszcze jedna bardzo ważna dla Powązek osoba.
Kuba nawet nie zauważył, kiedy pokonali całą długość podcieni. Dziadek zatrzymał się i wskazał Kubie czarną płytę z napisem:
DOMINIK MERLINI
Architekt Króla Stanisława Augusta
Twórca kościoła św. Karola Boromeusza, Katakumb
Założenia urbanistycznego Powązek
*22 II 1730 R-I-P † 20 II 1797
– Tu go mamy, pana architekta! – powiedział. – Dominik Merlini, Włoch z pochodzenia, przyjechał do Polski jako młody człowiek, bo na dworze królewskim pracował jego krewny, Jakub Fontana. Kształcił się przy jego boku, by po jakimś czasie go zastąpić. Po śmierci Fontany został naczelnym architektem Rzeczypospolitej. Jego projekty przypadły do gustu Stanisławowi Augustowi, który zlecił mu wybudowanie Pałacu na Wodzie w swojej ulubionej rezydencji, w Łazienkach. I właśnie Łazienki do dziś pozostają najbardziej znanym jego dziełem. Oprócz pałacu zaprojektował też wiele innych, mniejszych budynków na terenie parku. Na zlecenie króla przebudował także Zamek Królewski. Nic dziwnego, że skoro król ufundował kościół na Powązkach, jego budowę powierzył właśnie Merliniemu, swojemu nadwornemu architektowi. Prawdopodobnie jest on także autorem katakumb. Być może początkowo takie budynki z podcieniami miały, na wzór cmentarzy włoskich, otaczać teren z wszystkich stron. Ale udało się postawić tylko ten jeden, zamykający cmentarz od południa.
– Tylko że te katakumby niczego nie zamykają, stoją na samym środku. Przecież za nimi są jeszcze groby, ciągną się aż do muru – przytomnie zauważył Kubuś.
– O, bo od tamtej pory cmentarz wiele razy był poszerzany i rozbudowywany – wytłumaczył dziadek. – Pierwsze Powązki, te na gruntach Szymanowskich, kończyły się właśnie tu. Oficjalnie cmentarz założono 4 listopada 1790 roku, w uroczystość Świętego Karola Boromeusza, który został później patronem tutejszego kościoła. Jak pożegnamy się z panem Merlinim, opowiem ci, co było dalej.
– Lubisz tego pana Merliniego? – Kubuś spostrzegł, że dziadek skłonił się z uśmiechem przed grobem architekta.
– Lubię. Zawdzięczamy mu sporo ładnych budowli, nie sądzisz? Zwłaszcza w naszym ulubionym parku, gdzie chodziliśmy karmić kaczki, jak byłeś o, taki malutki!
Kuba obruszył się, bo naprawdę nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek był taki malutki. Dziadek zawsze przesadzał.
– Nie zimno ci?
– Tylko w nogi.
– To pomaszerujemy sobie energicznie w stronę pierwszej bramy.
– Do wyjścia? – zapytał Kuba z nadzieją, ale dziadek chyba nie dosłyszał, bo wypatrywał czegoś w bocznych alejkach.
– Jest tutaj! Popatrz – zwrócił się do Kubusia.
– Co takiego?
– Prawdopodobnie najstarszy zachowany grób na tym cmentarzu.
6.
Kubuś podszedł bliżej. Był trochę rozczarowany. Grób jak grób, zwykła prostokątna płyta, ocieniona wielkim pióropuszem paproci, ozdobiona wzdłuż krawędzi wykutą w kamieniu plecionką podobną do warkocza. Pośrodku dało się odczytać pochylone, kręte litery:
KAROLOWI BEEROWI
w Widniu Urodzonemu
w Warszawie D. 24 Maja 1793 R. w 63 R. Wieku Jego zmarłemu
za Życia y po Śmierci Przyjaciele Jego ten Kamień położyli
JS y KS
– z trudem odcyfrował Kuba.
– Co to znaczy „JS y KS”?
– To pewnie inicjały tych przyjaciół.
Kubuś zmarszczył brwi.
– A nie mówiłeś przypadkiem, że cmentarz założono w 1790 roku?
– Mówiłem.
– To dlaczego tego pana pochowali dopiero w 1793?
– Pewnie dlatego, że dopiero wtedy umarł – zachichotał dziadek.
Kuba się zezłościł.
– Dobrze wiesz, o co mi chodzi! Co robili przez trzy lata? Nie chowali nikogo?
– Po pierwsze: znów muszę ci pogratulować czujności – dziadek szybko spoważniał. – Po drugie: nie powiedziałem, że to najstarszy grób, ale że najstarszy zachowany. Nie da się dokładnie ustalić daty pierwszego pochówku ani danych zmarłego. Wielu ludzi chowano wówczas wprost w ziemi, bez żadnego nagrobka. A część najwcześniejszych grobów, nawet tych okazalszych, przepadła podczas rozbudowy kościoła.
Od grobu Karola Beera ruszyli w stronę kościoła, dotarli do szerokiej alei poprzecznej i tu dziadek skręcił w prawo.
– Cmentarz poświęcono uroczyście dopiero w dwa lata po założeniu – ciągnął. – 20 maja 1792 roku, w obecności najjaśniejszego pana Stanisława Augusta i wielu ważnych osób. Wmurowano wtedy także kamień węgielny pod mający powstać kościół. Ale ówczesny wygląd tego terenu w niczym nie przypominał dzisiejszego. Brakowało zieleni i drzew. Był to właściwie łysy, piaszczysty pagórek otoczony murem, podobny raczej do skromnych, wiejskich cmentarzyków niż do eleganckiej nekropolii, którą stał się po latach. Nie wytyczono żadnych alejek ani kwater, nagrobki stawiano jak popadło, bez planu. Co prawda podzielono teren między poszczególne parafie (parafia Świętego Jana otrzymała część środkową między kościółkiem a katakumbami, parafia Najświętszej Panny Marii – na prawo od niej, a Świętego Andrzeja – na lewo), ale w obrębie tych części panował całkowity chaos.
Co gorsza, już w cztery lata od założenia cmentarza stał się on terenem zaciekłych walk podczas powstania kościuszkowskiego. Na szczęście ocalał, ale szybko zaczął podupadać. Na zarośniętym krzakami, odludnym miejscu grasowali rabusie i zrobiło się niebezpiecznie.
Dosyć prędko pomyślano o powiększeniu terenu, zwłaszcza że od 1836 roku, kiedy zamknięto cmentarz Świętokrzyski, Powązki stały się na długi czas jedynym cmentarzem Warszawy. Stopniowo dokupywano tu i ówdzie trochę gruntu, przyłączano kawałek z jednej czy z drugiej strony, co tylko potęgowało bałagan, bo nie stosowano żadnych oznaczeń i numerów grobów. Teraz, szukając jakiegoś grobu, możemy wpisać nazwisko w wyszukiwarkę i odnaleźć numer kwatery, rząd i miejsce, w którym ta osoba jest pochowana. Wtedy nie było nie tylko internetu i wyszukiwarek, ale nawet podziału na kwatery i rzędy.
– To jak ludzie szukali grobów znajomych osób?
– Pod koniec XIX wieku można było przy bramie wynająć przewodnika, który za opłatą prowadził do grobów znanych ludzi. Mógł też pomóc odszukać grób rodzinny, sprawdzając jego położenie w kancelarii. Ci, którzy nie chcieli płacić, liczyli na dobrą pamięć albo sprawne nogi – odparł dziadek. – Albo jedno i drugie… Na szczęście cmentarz był wówczas dużo mniejszy. Gdyby musieli przeszukać nagrobek po nagrobku dzisiejsze czterdzieści trzy hektary…
– Czterdzieści trzy hektary? – zaniepokoił się Kuba. – Chyba nie planujemy tego obejść teraz?
– Teraz nie. Ale tak sobie myślę, Kubusiu, że przydałoby się nam kilka spacerów. Jest tu o czym opowiadać.
Zdaniem Kuby dziadek zawsze i wszędzie miał o czym opowiadać. Teraz zresztą też szybko wrócił do przerwanego wątku.
– Z powodu zaniedbań przekazano cmentarz pod zarząd miasta. Wtedy wytyczono alejki i podzielono teren na kwatery, potem zasadzono drzewa, uporządkowano zieleń, a większość zmian nastąpiła za sprawą tego człowieka.
Kuba zauważył, że zbliżają się do bramy i miał nadzieję, że ta nieplanowana wycieczka dobiega już końca, bo nogi nie tylko mu zmarzły, ale też zaczęły boleć ze zmęczenia. Dlatego był nieco rozczarowany, gdy dziadek pokazał mu kolejny nagrobek.
W owalnym medalionie widniał wykuty w białym marmurze profil zażywnego starszego pana z wąsami.
– Kto to jest? – zapytał Kuba z rezygnacją, wiedząc, że dziadek i tak mu opowie.
– Ignacy Szulc od 1839 roku przez czterdzieści sześć lat, do samej śmierci, był nadzorcą tego cmentarza i bardzo się zasłużył. Przede wszystkim uporządkował archiwum. Wyobraź sobie, że do tego czasu każda z parafii oddzielnie zapisywała zmarłych w swoich księgach parafialnych. Nie było żadnej wspólnej dokumentacji. Dlatego też teraz tak trudno nam ustalić, kto został tu pochowany w pierwszych latach istnienia Powązek. Ale Ignacy Szulc zajął się nie tylko robotą papierkową: nakazał sadzić drzewa, ustawić słupki z oznaczeniem kwater, żeby nikt nie musiał się już błąkać w poszukiwaniu jakiegoś grobu. Krótko mówiąc, z odludnego, niebezpiecznego pustkowia zrobił mniej więcej to, co widzimy dziś. A ten pomnik, z medalionem portretowym dłuta świetnego rzeźbiarza, Andrzeja Pruszyńskiego, nieprzypadkowo stanął w tym miejscu. Jak głosi tradycja, tu właśnie, naprzeciwko pierwszej bramy, dyrektor przez ponad czterdzieści lat osobiście przyjmował wszystkie pogrzeby.
7.
Kuba jeszcze raz popatrzył na profil pana Szulca. Podobizna musiała być wierna, bo wyglądał jak żywy. Można było wyobrazić sobie, że wąsaty pan w staroświeckim stroju ze sztywnym kołnierzykiem wrzynającym się w tęgie policzki stoi z godnością przy bramie, witając kolejnego mieszkańca, który na całą wieczność przenosi się do jego włości.
– Od tej pory Powązki stawały się nie tylko coraz bardziej prestiżowym miejscem pochówku, ale także ulubionym celem spacerów Warszawiaków. Tym bardziej, że cały XIX wiek to, jak wiesz, były lata niewoli. Starano się wykorzenić język polski z instytucji publicznych, nawet szyldy sklepów musiały mieć napisy w dwóch wersjach: polskiej i rosyjskiej. W tej sytuacji tylko tablice nagrobne dawały możliwość swobodnego używania rodzimej mowy. Poza tym pochowano tu wielu znakomitych ludzi, o których Polacy chcieli pamiętać. Spacer na Powązki stawał się dla nich jedyną dostępną lekcją historii…
Kuba z pewnym niepokojem obserwował, że dziadek, nie przerywając opowieści, znów oddala się od bramy.
– Jeszcze nie wychodzimy? – postanowił się upewnić.
– Za chwilę. – Dziadek skręcił w lewo i poszedł w stronę muru, za którym dudniła hałasem silników i dymiła spalinami ulica Okopowa.
– Kiedy Polska odzyskała niepodległość, można było już bez przeszkód uczcić bohaterów, których pamięć przechowano przez lata niewoli. Wtedy powstał pomnik, przy którym teraz stoimy.
Zatrzymali się przed wysoką pionową tablicą. Płaskorzeźba przedstawiała kobiecą postać z głową okrytą welonem. Trzymała ona w ręku cierniową koronę, a nad nią na niebie unosił się jakiś ptak. Kuba nie rozumiał, o co tu chodzi, a dziadek, jak się okazało, wcale nie zamierzał mu tłumaczyć.
– Od tego miejsca zaczniemy następnym razem – oznajmił.
– To będzie następny raz? – Kuba udał zdziwienie, chociaż już dawno się domyślił, że dziadek na jednej wycieczce nie poprzestanie. O nie. Zbyt dużo satysfakcji dało się słyszeć w jego głosie, kiedy opowiadał.
– Oczywiście! Za miesiąc. Przecież to niedopuszczalne, żeby dziecko z rodziny warszawskiej od sześciu pokoleń nie znało Powązek! A poza tym chciałbym cię przekonać, że nie ma tu żadnych zombiaków. Są tylko interesujący, zazwyczaj bardzo porządni, często wybitni, a na pewno całkowicie prawdziwi ludzie. Za miesiąc opowiem ci więcej o tym grobie, a teraz chcę tylko, żebyś rozejrzał się dookoła.
Kuba posłusznie wykonał polecenie.
Duża śmiertelność w Warszawie, zwłaszcza podczas epidemii cholery, które nawiedziły miasto dwukrotnie w XIX wieku, spowodowała, że cmentarz zapełniał się szybciej, niż zakładano. Po raz pierwszy poszerzono go już w roku 1812, kolejne grunta dokupiono w 1820. ZACHOWANY FRAGMENT DAWNEGO MURU CMENTARNEGO MOŻNA DZIŚ OGLĄDAĆ W KWATERZE 32. Wmurowane weń płyty nagrobne pochodzą z pierwszej połowy XIX wieku.
– Znajdujemy się w części cmentarza, która najbardziej ucierpiała w czasie II wojny światowej. Naloty niemieckie we wrześniu 1939 roku i sowieckie w roku 1942 obróciły w ruinę dziesiątki najstarszych nagrobków. Możesz przejść się tymi alejkami i zobaczyć, co z nich zostało, bo wielu nie odbudowano do tej pory.
Skręcili między groby. Rzeczywiście, sporo płyt było potrzaskanych, niektóre rzeźby nie miały głów czy rąk, a kamienne krzyże leżały przewrócone. W zapadającym zmierzchu robiło to przejmujące wrażenie.
– W czasie okupacji Powązki odgrywały nie tylko rolę cmentarza – mówił dziadek. – W końcu nie na darmo się mówi, że działało wtedy Polskie Państwo Podziemne. W podziemnych grobowcach Powązek znalazło ono idealne miejsce do przechowywania tajnych arsenałów broni, mieściły się tu także kryjówki dla osób poszukiwanych przez gestapo i dla Żydów, którzy uciekli z getta. W powstaniu warszawskim cmentarz znów stał się terenem walk, ale na szczęście za bardzo nie ucierpiał.
8.
Kuba spostrzegł, że zatoczyli koło między grobami i znaleźli się znów przy bramie.
– Teraz już pójdziemy – oznajmił dziadek – bo robi się ciemno. Skorzystamy z tego, że Brama Pięciu Poległych jest wyjątkowo otwarta.
– Brama Pięciu Poległych? Dlaczego tak się nazywa?
– O tym, Kubusiu, opowiem ci już następnym razem…