Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Miasto Smoków. Mróz i mrok - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miasto Smoków. Mróz i mrok - ebook

Kiedy nikomu już nie możesz wierzyć, zaufaj magii.

Anna odkryła w sobie niezwykłą moc, nauczyła się kontrolować intuicję i rozumieć smoki. Pora na kolejną – tym razem bolesną – życiową lekcję: ludzie często zawodzą. Gdy na jaw wychodzą intrygi najbardziej zaufanych doradców Mistrza, Anna czuje się zagubiona. Czy naprawdę otaczają ją sami zdrajcy? Na kim jeszcze może polegać?

Na wyspie trwa rebelia, Anna nie może teraz pozwolić sobie na słabość. Ma do wykonania ważne zadanie, od którego zależy wszystko. Musi wziąć udział w corocznym Rajdzie Smoków oraz wytropić szpiega, który na pewno się tam zjawi. Wkrótce okaże się również, że buntowników jest znacznie więcej, niż się początkowo wydawało. Czy uda jej się wyjść zwycięsko z tej bitwy?

Wyczekiwana przez czytelników kontynuacja powieści Miasto Smoków. Płomień i cień, której pierwszy tom cieszył się ogromnym zainteresowaniem, a główna bohaterka zdobyła serca miłośników opowieści pełnych tajemnic, intryg, zdrad i... smoków.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8343-456-8
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Pro­log

Patrzy­łam na jego twarde mię­śnie wysta­jące spod pucho­wej koł­dry. Nie­czę­sto uda­wało mi się widzieć go tak zre­lak­so­wa­nego, więc chło­nę­łam ten widok. Nie mogłam omi­nąć wzro­kiem blizn, które pokry­wały jego plecy. Ni­gdy nie pyta­łam, jak powstały. O tę na twa­rzy też nie. Cie­ka­wość zże­rała mnie od środka, ale wie­dzia­łam, że i tak nic mi nie powie. To on decy­do­wał, ile mam wie­dzieć. Prze­cze­sa­łam pal­cami jego mięk­kie włosy, które w nocy były ciem­niej­sze. Gdy jego oddech stał się spo­kojny i mia­rowy, a barki opa­dły, wsta­łam i nało­ży­łam aksa­mitny lawen­dowy szla­frok. Twier­dził, że ten kolor naj­bar­dziej do mnie pasuje, choć sama tak nie sądzi­łam. Mówił, że wyglą­dam jak pierw­szy z kwia­tów wio­sny prze­bi­ja­jący się po sro­giej zimie, jak nadzieja na speł­nie­nie marzeń. Jego marzeń. Pode­szłam do okna, deli­kat­nie roz­chy­li­łam zasłony i usia­dłam na drew­nia­nym para­pe­cie, któ­rego chłód prze­ni­kał moją roz­grzaną skórę. Musiało być już naprawdę późno, bo z ulicy do nędz­nych chat zwle­kli się nawet uza­leż­nieni od alrauny. To oni wyzna­czali godziny w porach noc­nych. Gdy budzili się po ostat­nich daw­kach nar­ko­ty­ków, wia­domo było, że wschód słońca jest coraz bli­żej. Nie­na­wi­dzi­łam ich. Gar­dzi­łam ich słabą wolą i eska­pi­zmem. Na początku, gdy tu tra­fi­łam, prze­ra­żali mnie – brudni, zanie­dbani i agre­sywni. Teraz zwy­czaj­nie się nimi brzy­dzi­łam. Na szczę­ście byli zale­d­wie garstką nic nie­zna­czą­cych odpad­ków. Reszta miesz­ka­ją­cych tu Dra­ka­nów była gotowa do walki o wol­ność. Cze­kali, aż pojawi się odpo­wied­nia osoba, aby nimi pokie­ro­wać. Wybawca odna­lazł ich w odpo­wied­nim momen­cie. Już pra­wie wszystko było gotowe. Tylko jedna rzecz nie dawała mi spo­koju… Dla­czego to musiał być aku­rat ojciec Anny? Wes­tchnę­łam.

Mrok pochła­nia­jący stare, pod­nisz­czone budynki wyda­wał się inny niż ten, który widzia­łam na Ziemi. Nie tylko cie­nie, ale wszystko na tej wyspie wyda­wało się bar­dziej żywe i bar­dziej nie­bez­pieczne. Lecz już nie­długo ujaw­nimy światu praw­dziwą moc. Ludzie na Ziemi zoba­czą smoki, nie­któ­rzy pierw­szy i ostatni raz. Jesz­cze chwila i ten świat oraz każdy inny będą nale­żeć do niego. A ja będę u jego boku, gotowa na każdy roz­kaz. Będzie Kró­lem nowego Świata Smo­ków.

– Wra­caj, Mia. _Ppalli_¹ – szep­nął przez sen.

A ja każ­dej nocy będę jego Kró­lową.

1.

Z kore­ań­skiego „szybko”.ROZDZIAŁ 1

1

_Kwiaty bzu, które mama tak lubiła, kwi­tły w pełni. Na roz­ło­żo­nym na tra­wie kocu sie­dział tata, a mama leżała obok z głową na jego kola­nach i czy­tała książkę. On zaś wpa­try­wał się w bez­chmurne niebo. Dawno nie widzia­łam ich tak szczę­śli­wych. Chwile, w któ­rych byli­śmy razem, nale­żały do rzad­ko­ści z powodu czę­stych wyjaz­dów taty. Chło­nę­łam ten widok, chcąc zatrzy­mać go w sercu na zawsze. Prze­szedł mnie dreszcz nie­po­koju, gdy nad nami zawisł cień. Spoj­rza­łam w górę. W naszą stronę leciał czarny smok. Pysk miał pokryty licz­nymi rogami, a wzdłuż krę­go­słupa niczym ostre szpi­kulce wyra­stały płyty kostne. Wyglą­dał, jakby każdy frag­ment jego ciała stwo­rzony był do zabi­ja­nia. Dopiero po chwili dostrze­głam, że za sze­roką głową, na grzbie­cie sie­dział Dra­kan o wło­sach bia­łych jak śnieg._

_Will?_

_Nagle smok zaczął piko­wać. Był na tyle bli­sko, że dostrze­głam jego oczy. Nie musia­łam być z nim połą­czona, żeby zoba­czyć w nich nie­na­wiść._

_– Ucie­kaj­cie!_

Obu­dził mnie krzyk. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że pocho­dził z mojego gar­dła. Mia­łam nadzieję, że nie obu­dzi­łam Vicky. Nie chcia­łam, żeby znowu się mar­twiła. Rozej­rza­łam się po ską­pa­nym w świe­tle księ­życa pokoju. To była ostat­nia noc w domu Elianny. Razem z opie­kunką zde­cy­do­wa­ły­śmy, że mogę już zamiesz­kać sama. Przez ostat­nich kilka dni oglą­da­łam dostępne miesz­ka­nia w oko­licy rynku, ale osta­tecz­nie wybra­łam jeden z drew­nia­nych domów znaj­du­ją­cych się nie­da­leko. Ponie­waż na wyspach nie ist­niała żadna waluta, każdy Dra­kan, gotowy zamiesz­kać sam, mógł wybrać jeden z nie­użyt­ków. Elianna zasu­ge­ro­wała mi miesz­ka­nie obok Wichro­wego Wzgó­rza, ale po tym wszyst­kim, co się wyda­rzyło, nie mogłam żyć w hała­śli­wym miej­scu. Hałas spra­wiał, że wra­ca­łam do tam­tej chwili… Do zatło­czo­nej sali, do dnia, kiedy wykrzy­cza­łam, że Naczelna Alche­miczka jest zdraj­czy­nią. Ostat­nie spoj­rze­nie Wil­liama, które spra­wiło, że na moment zatrzy­mało mi się serce. Cią­gle nie mogłam uwie­rzyć, że razem z Linn sta­nęli po stro­nie Kiho­ona, porwali mojego tatę i chcą ujaw­nić świat smo­ków.

Choć bar­dziej od hała­śli­wego dnia oba­wia­łam się nocy. Za każ­dym razem w kosz­ma­rach widzia­łam ojca. Cza­sem tylko patrzył na mnie pustym wzro­kiem, a ja kuli­łam się w środku, czu­jąc, że go zawio­dłam. Cza­sem leżał nie­przy­tomny w lochach, a jego ręce i nogi były skute sta­lo­wymi kaj­da­nami. Budzi­łam się wtedy, a moja poduszka była mokra od potu i łez. Nie wie­dzia­łam, czy to tylko moja wyobraź­nia, czy jedna z wizji, które zda­rzały mi się już wcze­śniej. Modli­łam się do wszyst­kich zna­nych mi bogów, aby to było to pierw­sze. Nie mogłam znieść myśli, że tata może cier­pieć przeze mnie. Po takich kosz­ma­rach leża­łam nie­spo­koj­nie, ni to we śnie, ni na jawie, czu­wa­jąc do rana, z nadzieją, że zoba­czę przy moim łóżku bia­ło­wło­sego męż­czy­znę, który powie, że to wszystko było kosz­ma­rem, że ni­gdy mnie nie zdra­dził i że wszystko będzie dobrze. Pra­gnę­łam poczuć jego dotyk, zatra­cić się w jego poca­łun­kach. Ale z każ­dym dniem nadzieja gasła, a pra­gnie­nia zastę­po­wały złość i czarne myśli.

Dziś była jedna z takich nocy. Z pul­su­ją­cym bólem głowy pode­szłam do okna i deli­kat­nie je uchy­li­łam. Rześ­kie powie­trze wpa­dło do środka, roz­wie­wa­jąc resztki zarówno kosz­ma­rów, jak i nadziei. Słońce wze­szło już nad hory­zont, a jego cie­płe świa­tło prze­ga­niało mrok. W ciągu kilku ostat­nich dni poranki i wie­czory robiły się coraz chłod­niej­sze, a zie­lone zbo­cza gór zaczęły powoli zmie­niać kolory, szy­ku­jąc się do jesieni. Pierwsi Dra­ka­nie wznie­śli się na swo­ich smo­kach, sunąc po nie­bie, a sło­neczne pro­mie­nie tań­czyły na łuskach ich smo­ków. Usły­sza­łam ciche brzdęki za ścianą, co zna­czyło, że Vic­to­ria też już wstała. Cze­ka­łam, aż wej­dzie do mojego pokoju, co robiła ostat­nio każ­dego dnia, jakby chciała spraw­dzić, czy na pewno prze­trwa­łam noc. Po upadku ze skały, mimo pomocy alche­mi­ków, na­dal przy więk­szym wysiłku czu­łam lek­kie kłu­cie w żebrach, więc nie pozwo­lono mi jesz­cze latać ani nad­wy­rę­żać sił. Wzię­łam więc z biurka naczy­nie z elik­si­rem rege­ne­ra­cji i wypi­łam go dusz­kiem. Mie­niący się zie­lo­no­złoty płyn był jedną z wielu mik­stur uzdra­wia­ją­cych, które kazano mi jesz­cze przyj­mo­wać. Miał gorzki smak, ale czu­łam się po nim o wiele lepiej. Zer­k­nę­łam odru­chowo na Tako, któ­rym wcze­śniej komu­ni­ko­wa­łam się z mamą. Niby wie­dzia­łam, że nic tam nie będzie, ale nie mogłam się powstrzy­mać, aby nie spraw­dzać.

– Anna, wcho­dzę! – usły­sza­łam głos przy­ja­ciółki, która ostat­nio prze­stała już nawet pukać przed wej­ściem. – Widzia­łaś? – zapy­tała, prze­stę­pu­jąc próg.

Zdzi­wiona unio­słam brwi.

– Patrz na to – zawo­łała, macha­jąc gazetą.

– Co tam?

Zła­pa­łam szybko z biurka swoją, a po chwili na wierz­chu uka­zał się arty­kuł ozdo­biony wiel­kim zdję­ciem Mistrza. Nie spo­dzie­wa­łam się żad­nych zaska­ku­ją­cych infor­ma­cji. Wła­ści­wie nie spo­dzie­wa­łam się już niczego. Przez kilka dni po wyj­ściu ze szpi­tala codzien­nie rano uważ­nie stu­dio­wa­łam infor­ma­cje w poszu­ki­wa­niu cze­go­kol­wiek na temat buntu, Linn czy Wil­liama, ale na pierw­szych stro­nach gazet nie znaj­do­wa­łam niczego. Na kolej­nych zresztą też nie. Potem stu­dio­wa­łam uważ­nie każde zda­nie, pró­bu­jąc odczy­tać coś mię­dzy wier­szami. Coś, co mogła­bym zro­zu­mieć tylko ja. Ale codzien­nie prze­ży­wa­łam roz­cza­ro­wa­nie. Życie toczyło się dalej, jak gdyby nic się nie stało. Zupeł­nie jakby każdy zapo­mniał o sta­ro­żyt­nym smoku i Linn krzy­czą­cej o prze­ję­ciu Ziemi. Mistrz poka­zał się publicz­nie tylko raz, uspo­ka­ja­jąc miesz­kań­ców i zapew­nia­jąc, że straż­nicy robią wszystko, aby zła­pać zdraj­ców. Wyja­śniał, że nie ist­nieją żadne dowody potwier­dza­jące, że Linn jest jego sio­strą. Więk­szość Dra­ka­nów na wyspie zwy­czaj­nie uwie­rzyła w jego słowa i krę­ciła z nie­sma­kiem głową, że jego syn Wil­liam sta­nął po stro­nie buntu. Dla­tego teraz też bez nadziei zer­k­nę­łam na pierw­szą stronę.

REBE­LIA POD KON­TROLĄ!

Wczo­raj wie­czo­rem Czwarty Oddział Straży poj­mał kolej­nych rebe­lian­tów. Grupa zatrzy­ma­nych była odpo­wie­dzialna za roz­po­wszech­nia­nie tre­ści nawo­łu­ją­cych do buntu. To już kolejni, któ­rzy poniosą sro­gie kon­se­kwen­cje swo­ich czy­nów. Mistrz razem ze Strażą kon­tro­lują sytu­ację, więc pro­simy o zacho­wa­nie spo­koju.

Jeśli jesteś świad­kiem podej­rza­nego zda­rze­nia lub ktoś z two­jego oto­cze­nia nawo­łuje do rebe­lii, zgłoś się do naj­bliż­szego poste­runku Straży. Obie­cu­jemy ano­ni­mo­wość.

– Kogo zła­pali? Wiesz coś wię­cej? Co z moim tatą? Co z Wil­lia­mem? – wyrzu­ci­łam, zaci­ska­jąc palce na gaze­cie.

– Nie, prze­pra­szam, nie wiem – pokrę­ciła ener­gicz­nie głową, aż jej rude loki zafa­lo­wały. Na moment opu­ściła wzrok, ale szybko spoj­rzała na mnie i uśmiech­nęła się deli­kat­nie. – Cho­dziło mi o to.

Poka­zała swoją gazetę, odwró­coną na kolej­nej stro­nie i wbiła palec w sam śro­dek.

WEŹ UDZIAŁ W RAJ­DZIE SMO­KÓW!

Z powodu rezy­gna­cji jed­nego z zawod­ni­ków Rajdu ogła­szamy nabór do dru­żyny.

Zawody spraw­dza­jące indy­wi­du­alne zdol­no­ści oraz wie­dzę odbędą się w try­bie natych­mia­sto­wym, jutro na rynku. Wszyst­kich chęt­nych zapra­szamy!

Pamię­taj­cie, że nie pono­simy odpo­wie­dzial­no­ści za wyrzą­dzone szkody.

Rzu­ci­łam jesz­cze raz okiem na ogło­sze­nie i zdzi­wiona pod­nio­słam wzrok na Vic­to­rię.

– Zgło­śmy się! Od kiedy wyszłaś ze szpi­tala, jesteś wła­snym cie­niem. Pra­wie nie wycho­dzisz, z nikim nie roz­ma­wiasz… – zawa­hała się. – Wiem, że nie jest ci łatwo, że czu­jesz się zdra­dzona i mar­twisz się o tatę, ale sie­dze­nie w pokoju w niczym ci nie pomoże. Spró­bujmy, może któ­raś z nas się dosta­nie? Pomyśl, spo­tkasz Dra­ka­nów z innych wysp, może ktoś będzie wie­dział coś wię­cej?

Opa­dłam bez­sil­nie na sto­jące przy biurku drew­niane krze­sło i rzu­ci­łam gazetę na pusty blat.

– Wybacz, naprawdę nie mam ochoty na żadne rywa­li­za­cje.

Vic­to­ria zła­pała mnie za ramiona i potrzą­snęła lekko.

– Nie możesz tu spę­dzić reszty życia! – powie­działa drżą­cym z eks­cy­ta­cji gło­sem, a oczy jej zabły­sły.

– Tak, wiem. Ale potrze­buję jesz­cze tro­chę czasu. Muszę spo­tkać się z Mistrzem…

– Ile już razy pró­bo­wa­łaś się z nim spo­tkać?

Przy­gry­złam wargę i, nie odpo­wia­da­jąc, skrzy­żo­wa­łam ramiona na piersi.

– Widzisz? Sama już nie wiesz. Znik­nął gdzieś albo cię olewa – rzu­ciła, krę­cąc głową.

– Na pewno jest zajęty łapa­niem rebe­lian­tów, jutro spró­buję ostatni raz.

– Mam iść z tobą?

– Nie, lepiej, żeby nie wie­dział, że wszystko ci powie­działam. Tylko ja, ty i Mistrz wiemy, co naprawdę się wyda­rzyło, a to wszystko, co pisali do tej pory – doda­łam, wska­zu­jąc na gazetę – to tylko pro­pa­ganda.

– O Willu też za dużo, jak dotąd, nie napi­sali, prawda? Jak to szło? „Syn Mistrza, podej­rzany o udział w rebe­lii, na­dal poszu­ki­wany w celu prze­słu­cha­nia”.

Wes­tchnęła gło­śno z rezy­gna­cją, a ja poczu­łam ulgę. Mia­łam nadzieję, że przez kilka dni da mi spo­kój. Odsu­nęła się ode mnie, pode­szła do okna i roz­su­nęła koron­kowe firanki.

– A nie myśla­łaś, że Wil­liam miał w tym jakiś inny cel? – zapy­tała, otwie­ra­jąc okno na oścież, a wiatr owiał moje policzki.

Zamy­śli­łam się.

_Tak, myśla­łam. Myśla­łam o tym, kła­dąc się spać. Śni­łam o tym. Może tak naprawdę nas nie zdra­dził? Może cią­gle jest po naszej stro­nie?_

– Chcia­ła­bym, aby tak było.

Naprawdę nie wie­dzia­łam, co o tym myśleć. Cią­gle gdzieś we mnie w środku tliła się iskierka nadziei, że na to wszystko ist­nieje jakieś wytłu­ma­cze­nie.

Vicky odwró­ciła się od okna, okryła szczel­niej mięk­kim szla­fro­kiem, prze­szła w głąb pokoju i usia­dła ciężko na łóżku. Spoj­rzała na mnie z tro­ską, co robiła noto­rycz­nie, od kiedy wyszłam ze szpi­tala.

– Jesteś pewna, że chcesz zamiesz­kać sama?

– Tak, potrze­buję tego. A ty nie myśla­łaś, żeby zamiesz­kać ze swoim chło­pa­kiem?

Jej oczy roz­sze­rzyły się na moment, a dolna warga zadrżała.

– Chris… – zro­biła nie­na­tu­ral­nie długą prze­rwę i opu­ściła wzrok. – Wczo­raj nagle prze­nie­śli go na Dzi­ban. Mają tam jakieś pro­blemy ze smo­kami, jesz­cze nie wiem, kiedy wróci.

– Pokłó­ci­li­ście się?

_Nic dziw­nego, że myśli o Raj­dzie, pew­nie chce zająć czymś głowę, skoro jej chło­pak znik­nął na jakiś czas,_ pomy­śla­łam.

– Nie, nie, wszystko jest w porządku.

Poki­wa­łam głową.

– Muszę iść na chwilę do Wieży – powie­działa. – Wpadnę potem do two­jego nowego domu, okej? Jak­byś potrze­bo­wała poga­dać, to pamię­taj, że jestem.

– Jasne, tylko kup coś słod­kiego w mie­ście.

Puści­łam do niej oko, a przy­ja­ciółka uśmiech­nęła się pro­mien­nie i wyszła, zosta­wia­jąc mnie samą z cha­osem zarówno w gło­wie, jak i w pokoju. Nie chcąc wię­cej myśleć o arty­kule, zaczę­łam upy­chać roz­rzu­cone na pod­ło­dze ubra­nia do wiel­kiego lnia­nego worka, który przy­go­to­wała dla mnie Elianna. Dotarło do mnie, jak mało mam rze­czy. Spa­ko­wa­łam pra­wie wszystko, a w worku na­dal było sporo miej­sca. Upew­ni­łam się, że wszyst­kie szafki są puste, i rozej­rza­łam się po pokoju. Miesz­ka­łam na Elta­ni­nie dopiero od kilku mie­sięcy, a tyle się zdą­żyło wyda­rzyć. Pozna­łam przy­ja­ciół, opa­no­wa­łam żywioły powie­trza i wody, prze­ko­na­łam do sie­bie smoka, zako­cha­łam się i zosta­łam zdra­dzona. Spoj­rza­łam na ostat­nią rzecz do spa­ko­wa­nia – krysz­tał zawie­szony na oknie, przez który codzien­nie wpa­dały pro­mie­nie słońca, two­rząc w pokoju kolo­rową tęczę. Pre­zent od Wil­liama. Sta­nę­łam na krze­śle i zdję­łam kamień, a migo­czące w pokoju świa­tła znik­nęły.

Zaci­snę­łam dłoń na krysz­tale tak mocno, że jego wyszli­fo­wane krańce bole­śnie wbiły mi się w skórę. Czę­sto myślami wra­ca­łam do mamy i Mii, które zosta­wi­łam na Ziemi, do Oli­wera, a przede wszyst­kim do Wil­liama. Gdy tylko poja­wiał się w moich wspo­mnie­niach, wście­kłość mie­szała się z roz­pa­czą. Co w ogóle do niego czu­łam? Czy to była ta jedna jedyna miłość, o któ­rej piszą w książ­kach? Czy zaufa­łam mu, bo w jego spoj­rze­niu zoba­czy­łam coś, czego nie dostrze­głam ni­gdy wcze­śniej? Tak. Choć­bym się sta­rała, nie mogłam zaprze­czyć, jak na mnie dzia­łał, jak serce biło mi szyb­ciej na jego widok, jak czu­łam się bez­piecz­nie i swo­bod­nie w jego ramio­nach. Dla­tego nie mogłam go znie­na­wi­dzić. Gdy byłam przy nim, czu­łam coś, czego nie dozna­łam ni­gdy wcze­śniej. I chcia­łam się dowie­dzieć, co to jest. Już mia­łam wci­snąć krysz­tał do reszty rze­czy, gdy nagle jakiś impuls kazał mi zatrzy­mać kamień przy sobie. To jedyna rzecz, która mi po nim pozo­stała. Nie­wiele myśląc, prze­ło­ży­łam rze­myk przez głowę, a chłodny kamień dotknął mojej skóry. Sta­nę­łam w drzwiach i rozej­rza­łam się po pokoju. Był pusty, zupeł­nie jak­bym ni­gdy tu nie miesz­kała.

– Elianna? – zapy­ta­łam gło­śno, scho­dząc po scho­dach.

– Tutaj! – w salo­nie roz­legł się głos opie­kunki.

Weszłam do pomiesz­cze­nia, w któ­rym patrzyły na mnie oczy osób z por­tre­tów wiszą­cych na ścia­nach. Tylu oso­bom pomo­gła w pierw­szych dniach życia na wyspie. Kobieta sie­działa na kana­pie, włosy miała zwią­zane wysoko i szybko poru­szała dru­tami w dło­niach.

– To dla cie­bie – powie­działa, nie prze­ry­wa­jąc dzier­ga­nia, i głową wska­zała paku­nek leżący na stole.

Odwi­nę­łam szary papier i zanu­rzy­łam palce w mięk­kiej weł­nie. Wycią­gnę­łam z paczki długi, czer­wony sza­lik.

– Kolor Suli­rada – wyszep­ta­łam ze wzru­sze­niem.

– Podoba ci się? Nie­długo zrobi się zimno, pomy­śla­łam więc, że ci się przyda.

– Sama to zro­bi­łaś? Dzię­kuję!

Uśmiech­nę­łam się i owi­nę­łam szal wokół szyi. Włóczka była tak przy­jemna w dotyku, że mia­łam ochotę cała owi­nąć się sza­lem i scho­wać przed świa­tem. Elianna odło­żyła druty i spoj­rzała na mnie błysz­czą­cymi oczyma.

– Chcesz, żebym poszła z tobą?

– Nie trzeba, ale możesz przyjść jutro na her­batę.

Wstała i pode­szła do mnie, a w kąci­kach jej oczu zbie­rały się łzy.

– Prze­pra­szam, że nie mogłam ci bar­dziej pomóc…

Zanim powie­działa coś wię­cej, wycią­gnę­łam ręce i mocno ją przy­tu­li­łam. Nie chcia­łam jej dłu­żej obar­czać swoją obec­no­ścią i zwy­czaj­nie potrze­bo­wa­łam być sama.

– Pomo­głaś wystar­cza­jąco. Bez cie­bie pew­nie umar­ła­bym z głodu i przez cały czas przy­cho­dziła wszę­dzie spóź­niona. No i przy­go­to­wa­łaś mi wszystko w nowym domu.

Uśmiech­nęła się deli­kat­nie, a na jej policz­kach poja­wiły się małe dołeczki.

– Daj znać, gdyby ci cze­goś zabra­kło.

– Dzię­kuję za wszystko.

Wypu­ści­łam ją z objęć i wyszłam z pokoju, zabie­ra­jąc swoje rze­czy. Opu­ści­łam dom, jesz­cze raz zer­ka­jąc za sie­bie. Tu wszystko się zaczęło, a teraz cze­kał mnie nowy roz­dział.

***

Szłam z całym dobyt­kiem w jed­nym worku zarzu­co­nym na plecy wzdłuż zbo­cza gór, mija­jąc jaski­nię, w któ­rej znaj­do­wały się jaja smo­ków. Ostat­nie codzienne wędrówki, żeby spraw­dzić, czy nie wykluły się smoki, były moją główną moty­wa­cją do wsta­nia z łóżka.

Dotar­łam do brzegu stru­myka i ruszy­łam teraz jego brze­giem. Kawa­łek dalej, na nie­du­żym wznie­sie­niu, gdzie zaczy­nał się las, stał mały dom z pod­da­szem. Zbu­do­wany z dębo­wych bali, pokryty sza­rymi cera­micz­nymi dachów­kami, miał nie­wiel­kie okna z ażu­ro­wymi okien­ni­cami – z pozoru niczym się nie wyróż­niał, ale gdy kilka dni wcze­śniej przy­szłam tu z Elianną, od razu mnie zauro­czył.

Coś mnie do niego przy­cią­gało, jakby nie­wi­dzialna ener­gia zapra­szała mnie do środka. Sil­nie wie­rzy­łam swo­jej intu­icji, więc od razu pod­ję­łam decy­zję. Elianna i Vic­to­ria pomo­gły mi zor­ga­ni­zo­wać prze­pro­wadzkę oraz ścią­gnęły kogoś, kto spraw­dził stan tech­niczny domu i zro­bił kilka nie­zbęd­nych napraw. A gdy oka­zało się, że dom jest gotowy do zamiesz­ka­nia, wypo­sa­żyły mnie we wszystko, czego potrze­bo­wa­łam, a nawet wię­cej. Weszłam na ganek, na któ­rym stały krze­sła i sto­lik, a po dru­giej stro­nie dwu­oso­bowa huś­tawka, na którą namó­wiła mnie Vicky. Byłam im ogrom­nie wdzięczna za pomoc. Meblo­wa­nie czy deko­ra­cja wnętrz ni­gdy nie były moją mocną stroną. To mama miała hopla na tym punk­cie, więc to ona dbała o takie rze­czy jak nowe ręcz­niki, dobie­ra­nie podu­szek do pościeli czy detale na każdą porę roku.

Spoj­rza­łam na drzwi, na któ­rych wid­niał prze­cięty trój­kąt – sym­bol żywiołu wia­tru. Znak, że mieszka tu osoba wła­da­jąca tym żywio­łem. Prze­je­cha­łam po nim opusz­kami pal­ców, nie mogąc powstrzy­mać uśmie­chu. Zasta­na­wia­łam, się, czy nie dodać jesz­cze znaku wody, ale stwier­dzi­łam, że zro­bię to po tre­ningu, który mnie cze­kał.

Mój dom. Jesz­cze kilka mie­sięcy temu nic nie zwia­sto­wało, abym w ogóle miała wypro­wa­dzić się od rodzi­ców, a teraz mia­łam wła­sny dom. I to w sto­licy Smo­czych Wysp. Cią­gle trudno mi było uwie­rzyć, jak szybko zmie­niło się moje życie. Dziś, zamiast iść na stu­dia, musia­łam zna­leźć spo­sób, aby ura­to­wać tatę i zapo­biec kata­stro­fie. Na samą myśl o cią­żą­cym na mnie brze­mie­niu poczu­łam uścisk w klatce pier­sio­wej i przy­śpie­szone bicie serca. To wszystko mnie przy­tła­czało. Z Wil­lia­mem u boku czu­łam się pew­niej, teraz jed­nak musia­łam pora­dzić sobie sama. No, pra­wie sama.

_Pora poka­zać Suli­ra­dowi mój nowy dom._

Zamknę­łam oczy i pozwo­li­łam zadzia­łać intu­icji. Przy­po­mnia­łam sobie, co czu­łam, gdy go widzia­łam. Mia­łam wra­że­nie, że za każ­dym razem łatwiej było mi nawią­zać z nim połą­cze­nie, jakby sta­wało się ono natu­ralną czę­ścią mnie samej.

Musiał być nie­da­leko, bo po chwili doj­rza­łam czer­wony kształt prze­ci­na­jący ciemne chmury. Smok roz­ło­żył skrzy­dła, zato­czył nade mną koło, po czym wylą­do­wał nie­da­leko, a powie­trze poru­szone jego skrzy­dłami roz­wiało mi włosy. Serce waliło mi z eks­cy­ta­cji, gdy ruszy­łam do niego szyb­kim kro­kiem, podzi­wia­jąc mie­niące się kolo­rami ognia łuski. Skie­ro­wał na mnie wzrok i poczu­łam prze­szy­wa­jące mnie jed­no­cze­śnie uczu­cia nie­po­koju i ulgi.

– Jak skrzy­dło?

Zbli­żył się do mnie, po czym roz­pro­sto­wał je, roz­cią­ga­jąc błonę. Po chwili prze­krzy­wił głowę, jakby chciał zapy­tać o moje zdro­wie.

– Coraz lepiej. Myślę, że nie­długo będę mogła już latać.

Pode­szłam do niego tak bli­sko, że jed­nym ruchem ręki mogłam dotknąć jego noz­drzy. Owio­nął mnie zapach siarki pomie­sza­nej z dymem. Zapach smoka. Suli­rad poło­żył się na tra­wie, a jego ogromne ciel­sko zmiaż­dżyło drobne rośliny. Wycią­gnę­łam dłoń i pogła­dzi­łam opusz­kami śli­skie łuski. Nie­ważne, ile razy to robi­łam, ist­nie­nie tego stwo­rze­nia cią­gle wyda­wało mi się nie­re­alne. A jed­nak leżał przede mną, deli­kat­nie pochy­la­jąc głowę. Bli­skość smoka, zamiast prze­ra­że­nia, dawała mi poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. Przy­tknę­łam czoło do chłod­nych łusek pomię­dzy noz­drzami. Oto­czyło mnie gorące powie­trze, gdy Suli­rad zro­bił wydech.

Mia­łam zamknięte oczy, a w gło­wie zaczęły mi się poja­wiać nie­znane obrazy. Widzia­łam małe smoki lata­jące wokół mnie. Potem obraz się zmie­nił i lecia­łam nad zie­mią, spo­glą­da­jąc na nie­skoń­czoną wodę. A gdy znów się zmie­nił – zoba­czy­łam sie­bie. Mia­łam czer­wony płaszcz i szłam do baru spo­tkać się z Oli­we­rem i Mią. Wtedy, ten czer­wony kształt na nie­bie…

_To musiał być Suli­rad, co zna­czyło, że widzia­łam wła­śnie jego…_

– Wspo­mnie­nia? – zapy­ta­łam gło­śno.

Nagle poczu­łam coś dziw­nego, jakby ktoś ści­skał mi mózg. Tępy ból głowy pro­mie­nio­wał przez skro­nie na całe ciało. Czu­łam coś takiego już wcze­śniej, ale o wiele lżej, tylko raz – kiedy smok wyja­wił mi swoje imię. Teraz ból był tak silny, że osu­nę­łam się na kolana, opie­ra­jąc się ręką o smo­czy pysk.

– To… ty? – wydu­si­łam z sie­bie.

– _Tak_, usły­sza­łam w gło­wie niski, wibru­jący głos.

– Dla­czego…?

– _Masz… ener­gii…_

Słowa wybu­chały w mojej gło­wie nie­skład­nie. Nie mogłam zro­zu­mieć, co chce powie­dzieć. Nagle uścisk zelżał, choć żyły dalej pul­so­wały, jakby miały wybuch­nąć.

_Czy to w ogóle moż­liwe? Czy można roz­ma­wiać ze smo­kiem?,_ pomy­śla­łam.

Krę­ciło mi się w gło­wie. Nikt mi nie wspo­mi­nał o roz­mo­wie. Komu­ni­ko­wa­li­śmy się poprzez intu­icję, ale słowa? I te wspo­mnie­nia, które widzia­łam? Pół­przy­tomna popa­trzy­łam w oczy smoka, który napiął wszyst­kie mię­śnie, gotowy zare­ago­wać.

– Już… mi lepiej – wyszep­ta­łam, nabie­ra­jąc powie­trza w płuca, choć czu­łam, jak­bym wypeł­niała je ogniem.

Suli­rad roz­luź­nił się, choć jego inten­sywne spoj­rze­nie skie­ro­wane było pro­sto na mnie.

– Anna! – usły­sza­łam zna­jomy głos.

Suli­rad natych­miast napiął wszyst­kie mię­śnie. Odwró­cił głowę, a następ­nie, roz­pro­sto­wu­jąc skrzy­dła, odbił się od ziemi, spra­wia­jąc, że drzewa wokół zako­ły­sały się.

Vicky bie­gła w moją stronę.

– Wszystko w porządku? Wyglą­dasz blado – powie­działa, przy­glą­da­jąc mi się uważ­nie.

– Tak, chyba tak…

_Powie­dzieć jej?_, zawa­ha­łam się, ale posta­no­wi­łam, że zatrzy­mam dla sie­bie to, co się przed chwilą wyda­rzyło. Zmu­si­łam się do uśmie­chu i gestem zapro­si­łam ją do środka. Vicky wrę­czyła mi cia­sto cze­ko­la­dowe, na któ­rego widok ślinka napły­nęła mi do ust, i weszły­śmy do małej kuchni połą­czo­nej z salo­nem.

Kiedy szy­ko­wa­łam kawę, przez cały czas czu­łam na ple­cach spoj­rze­nie przy­ja­ciółki, a gdy odwró­ci­łam się w jej stronę, otwo­rzyła usta, jakby chciała coś powie­dzieć, ale spu­ściła wzrok i zaczęła nakła­dać cia­sto na por­ce­la­nowe tale­rzyki.

– Coś się stało?

Znów ucie­kła wzro­kiem i nie­zdar­nie zało­żyła rudy kosmyk wło­sów za ucho.

– Byłam w Małym co nieco po cia­sto i usły­sza­łam, jak Alojzy mówił, że spo­tkał Zenka…

– Zenka? – odsta­wi­łam kubek z kawą, żeby mi nie wypadł z ręki. – Gdzie? Tyle razy pró­bo­wa­łam się z nim spo­tkać! Bez słowa zamknął Wichrowe Wzgó­rze i znik­nął. Prze­cież byłam przed jego domem tyle razy, ale nikt nie otwie­rał…

– Wiem – powie­działa cicho i dopiero zda­łam sobie sprawę z tego, że pod­nio­słam głos. – Wiem, że go szu­ka­łaś, ale nie o to cho­dzi. On podobno… nie był w naj­lep­szym sta­nie.

Zmru­ży­łam oczy i opar­łam się o blat.

– Co masz na myśli?

– Był pijany i no… zanie­dbany.

Wypu­ści­łam gło­śno powie­trze. Tego się oba­wia­łam.

– Wiesz, kiedy Alojzy go widział?

– Chyba wczo­raj, ale lepiej będzie, jak go sama zapy­tasz. Chcesz to spraw­dzić?

Poki­wa­łam głową.

– Pójdę z tobą do rynku. Muszę przy­go­to­wać kilka rze­czy na jutrzej­szy kon­kurs. Może jed­nak pój­dziesz ze mną na eli­mi­na­cje?

– Prze­pra­szam cię, Vicky, ale to ostat­nie, na co mam teraz ochotę. Może nie­długo pozwolą mi w końcu lecieć na Alra­kis, żeby spo­tkać się z Oli­we­rem.

Od kiedy Mistrz potwier­dził, że mój przy­ja­ciel znaj­duje się na innej wyspie, nie mogłam się docze­kać, aż odzy­skam cał­ko­witą spraw­ność i wyru­szę w podróż. Mia­łam szcze­rze dość letargu, w który ostat­nio zapa­dłam.

***

Vicky zosta­wiła mnie przed pie­kar­nią, a gdy weszłam do środka, zabur­czało mi w brzu­chu od zapa­chu słod­kich bułe­czek. Ten aro­mat pobu­dził moje śli­nianki jak nic do tej pory, a pozy­tywna ener­gia, która biła od wła­ści­ciela, spra­wiła, że nie mogłam powstrzy­mać uśmie­chu. Nie ja jedyna, bo w środku zasta­łam śmie­jącą się gło­śno Esterę, na któ­rej widok zrze­dła mi mina. Jeśli kogoś na wyspie szcze­rze nie­na­wi­dzi­łam, to była to wła­śnie ta kobieta. Cią­gle nie mogłam zro­zu­mieć, czemu Alojzy się z nią spo­ty­kał. Odwró­ci­łam się ple­cami, pra­gnąc, żeby nie zauwa­żyła mnie zza zie­lo­nego filaru. Uda­wa­łam, że limon­kowe dropsy są nad­zwy­czaj inte­re­su­jące, żeby tylko nie napo­tkać jej smo­czych oczu.

– Anno, to ty? Dobrze, że przy­szłaś.

_I na tyle zdała się moja kry­jówka_, pomy­śla­łam, siląc się na lekki uśmiech.

– Dzień dobry – przy­wi­ta­łam się, zer­ka­jąc na weso­łego sta­ruszka za ladą i prze­nio­słam wzrok na Esterę. Gdy tylko nasze spoj­rze­nia się skrzy­żo­wały, prze­szedł mnie zimny dreszcz. Estera natych­miast wykrzy­wiła usta i wes­tchnęła gło­śno.

_Nie dam się_, posta­no­wi­łam z mocą_._ Wypchnę­łam klatkę pier­siową do przodu i zadar­łam brodę. Nie będę się kuliła jak owieczka przed bestią.

– To ja już pójdę – rzu­ciła Estera, mie­rząc mnie wzro­kiem z góry na dół z nie­ukry­waną pogardą.

Zaci­snę­łam mocno pię­ści. Mia­łam ochotę podejść i nią potrzą­snąć. Nic jej prze­cież nie zro­bi­łam, a mimo to ona otwar­cie oka­zy­wała mi nie­chęć. Wstrzy­ma­łam oddech, dopóki drzwi za nią się nie zamknęły, i – uspo­ka­ja­jąc się w myślach – zwró­ci­łam się do Aloj­zego, który gła­skał swoją kozią bródkę.

– To prawda, że widzia­łeś Zenka? – spy­ta­łam pro­sto z mostu.

Alojzy spu­ścił głowę, a zmarszczki mię­dzy jego brwiami się pogłę­biły.

– Tak, wpadł na mnie, dosłow­nie wpadł, wczo­raj wie­czo­rem. Chcia­łem mu pomóc, ale dał się tylko odpro­wa­dzić do domu, a potem mnie prze­go­nił… Wyglą­dał, jakby dawno nie jadł nic porząd­nego. Wró­ci­łem do niego rano, ale już nie otwo­rzył.

Pokrę­cił głową i ruszył do gabloty z bułecz­kami wypeł­nio­nymi mię­snym far­szem.

– Poma­ga­łaś mu w barze, prawda? Mia­łem zamiar spo­tkać się z tobą po zamknię­ciu i popro­sić cię, żebyś do niego zaj­rzała. Może tobie otwo­rzy?

– Mam taką nadzieję. Pró­bo­wa­łam skon­tak­to­wać się z nim kilka razy, nie­stety bez­sku­tecz­nie.

Wrę­czył mi papie­rową torbę wypeł­nioną po brzegi jesz­cze cie­płymi wypie­kami.

– Może dzi­siaj się uda – uśmiech­nął się cie­pło.

Podzię­ko­wa­łam mu i wyszłam, kie­ru­jąc się w stronę miesz­ka­nia Zenka. Minę­łam po dro­dze bar, który teraz odstra­szał ciem­nymi szy­bami. Jesz­cze nie­dawno o tej porze zaczy­na­li­śmy pracę. To tęt­niące życiem miej­sce spo­tkań teraz stało się ponu­rym nie­użyt­kiem. Niebo zasnuły ciemne chmury zapo­wia­da­jące ulewę, a poje­dyn­cze smoki prze­ci­nały niebo, wra­ca­jąc do swo­ich jaskiń. Szłam wzdłuż kolo­ro­wych kamie­nic i skrę­ci­łam we wzno­szącą się w górę uliczkę. Na jej końcu dostrze­głam sym­bol kufla na drzwiach. Dom jako jedyny pokryty był blusz­czem, któ­rego liście zaczęły już żółk­nąć. Pod­nio­słam rękę i zawa­ha­łam się.

_A co, jeśli nie otwo­rzy? A jeśli otwo­rzy, a ja wcale nie jestem gotowa na to, co mnie czeka w środku?_

Potrzą­snę­łam głową i z całej siły zapu­ka­łam. Przez dłuż­szą chwilę nic się nie działo. Zer­k­nę­łam w okna, ale w żad­nym nie dostrze­głam ruchu. Zapu­ka­łam ponow­nie. Niebo zaczęło już sza­rzeć. Latar­nie przy głów­nej ulicy się włą­czyły, a ich skąpe świa­tło led­wie tu docie­rało, spra­wia­jąc, że cie­nie wykrzy­wiały się nie­na­tu­ral­nie. Na­dal sta­łam przed tymi drzwiami, z nadzieją cze­ka­jąc, aż Zenek mi otwo­rzy. Mijały minuty i robiło się coraz ciem­niej. Nagle pod­sko­czy­łam, gdy usły­sza­łam dźwięk roz­bi­ja­nych naczyń. Więc jed­nak ktoś był w środku.

– Daj mi spo­kój! – usły­sza­łam zza drzwi.

Mało mnie to obcho­dziło, że nie chciał nikogo widzieć. Już się­ga­łam do klamki, gdy drzwi otwo­rzyły się z hukiem i wyle­ciał z nich Ste­fan. Szybko machał skrzy­dłami, pró­bu­jąc utrzy­mać się w powie­trzu na wąskim kory­ta­rzu. Czu­łam, że jest wście­kły, ale mia­łam nadzieję, że nie byłam tego powo­dem.

– Cześć – rzu­ci­łam zasko­czona do smoka, na co przy­wi­tał mnie stru­mie­niem iskier i prze­su­nął się, żebym mogła wejść.

– To ja, Anna, wcho­dzę! – krzyk­nę­łam w głąb domu.

– Jestem w kuchni – dotarło do mnie ciche mam­ro­ta­nie, które led­wie zro­zu­mia­łam.

Zmarsz­czy­łam nos, pró­bu­jąc nie wdy­chać kwa­śnego zapa­chu, który uno­sił się w całym domu. Prze­szłam kory­tarz, lawi­ru­jąc pomię­dzy ubra­niami i pustymi butel­kami, przez cały czas czu­jąc na ple­cach gorący oddech Ste­fana. Zro­bi­łam duży krok, prze­stę­pu­jąc plamę nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nego płynu roz­la­nego w przej­ściu, i weszłam do kuchni. Zamar­łam, kiedy zoba­czy­łam przy­ja­ciela. Nie­gdyś schlud­nie przy­cięta broda skła­dała się teraz z ciem­nych wywi­nię­tych we wszyst­kie strony kosmy­ków, wręcz bła­ga­ją­cych o nożyczki. Sińce pod oczami kon­tra­sto­wały z bladą twa­rzą, lecz naj­bar­dziej prze­ra­ziły mnie same oczy. Rado­sne iskry, które przy­cią­gały tłumy, znik­nęły, a zastą­pił je odstra­sza­jący chłód. Bar­man sie­dział na kra­wę­dzi stołka z kuflem w ręce.

– Przy­nio­słam ci jedze­nie od Aloj­zego – powie­dzia­łam cicho i poło­ży­łam torbę na stole, ale nawet na nią nie spoj­rzał. Usia­dłam po dru­giej stro­nie, sta­ra­jąc się nie zwra­cać uwagi na kle­jący się obrus. Teraz do mnie dotarło, że nawet nie wie­dzia­łam, od czego zacząć roz­mowę.

– Żeż nic nie zauwa­ży­łem! – wark­nął z wście­kło­ścią i drżącą ręką pod­niósł kufel, a jego zawar­tość zafa­lo­wała, wyle­wa­jąc się na stół. Przy­ci­snął szklankę do ust i pił tak zachłan­nie, że płyn kapał mu na koszulkę, two­rząc nowe plamy obok star­szych kolo­ro­wych.

– Prze­pra­szam… – wyszep­ta­łam, nie wie­dząc, gdzie skie­ro­wać wzrok.

– Za co? – bek­nął prze­cią­gle. – Prze­cież to nie ty pla­no­wa­łaś prze­wrót za moimi ple­cami. Nie ty nas zdra­dzi­łaś i opu­ści­łaś.

– Tak, ale… – zamil­kłam.

Trudno mi było na niego patrzeć. Mia­łam ochotę uciec i zosta­wić go samego w roz­pa­czy. Byłam taka naiwna. Jak mogłam go pocie­szyć, skoro sama byłam w roz­sypce?

Nagle Zenek zako­ły­sał się nie­bez­piecz­nie na stołku, a moje ciało natych­miast zare­ago­wało. Rzu­ci­łam się w jego kie­runku, ale Ste­fan był szyb­szy. Zła­pał bar­mana, zanim ten wylą­do­wał na drew­nia­nych bel­kach. Chwy­cił go pazu­rami za popla­mioną koszulę i wywlókł z kuchni. Zosta­łam sama.

Sie­dzia­łam tak jesz­cze przez chwilę, patrząc bez­myśl­nie na pusty kufel. Po zapa­chu róż roz­po­zna­łam Płynną Radość.

_O iro­nio!_

Cze­ka­łam na powrót Ste­fana. Usły­sza­łam kilka prze­kleństw, huk i po chwili smok poja­wił się w kuchni. Nie mógł wle­cieć przez otwarte drzwi, więc zło­żył skrzy­dła i wszedł na czte­rech łapach, macha­jąc wście­kle głową na boki. Zawa­ha­łam się. Nie mogłam spy­tać nikogo innego.

– On… długo już tak?

Smok kłap­nął szczę­kami.

_No tak, czego ja się spo­dzie­wa­łam? Że zacznie gadać?_

Ste­fan wpa­try­wał się we mnie inten­syw­nie, jakby na coś cze­kał. Nie wie­dzia­łam, czy mnie zro­zu­mie, ale warto było spró­bo­wać.

– Zosta­wiam jedze­nie i notatkę z moim nowym adre­sem. Daję mu ostat­nią szansę, zanim podejmę kon­kretne środki i zapro­wa­dzę go do Wieży na lecze­nie. Niech się ze mną skon­tak­tuje, jak wytrzeź­wieje.

Wyszłam, zosta­wia­jąc jesz­cze odręczną notatkę. Wie­dzia­łam, że to nie mogło dłu­żej tak wyglą­dać. Zarówno ja, jak i on musie­li­śmy zacząć wal­czyć z przy­tła­cza­jącą nas rze­czy­wi­sto­ścią.ROZDZIAŁ 3

3

Gdy upew­ni­łam się, że spa­ko­wa­łam do czar­nego ple­caka wszyst­kie nie­zbędne rze­czy, usia­dłam przy stole z kub­kiem gorą­cej kawy i otwo­rzy­łam notes Estery. Okładka nie wyróż­niała się niczym szcze­gól­nym, ale po otwar­ciu od razu zachwy­ciło mnie sta­ranne pismo, z ide­al­nie wywi­nię­tymi ogon­kami lite­rek. Gdyby przy­kuli mnie na mie­siąc do biurka, nawet w poło­wie nie potra­fi­ła­bym tego odwzo­ro­wać. Dotknę­łam opusz­kami twar­dego papieru i prze­je­cha­łam po sło­wie na pierw­szej stro­nie.

– _Smoki sta­ro­żytne i wyspiar­skie. Histo­ria i cha­rak­te­ry­styka_ – prze­czy­ta­łam cicho tytuł. Led­wie przej­rza­łam kilka stron, które zawie­rały szkice poszcze­gól­nych smo­ków, gdy wyczu­łam, że ktoś się zbliża. Wyj­rza­łam przez okno w salo­nie i zoba­czy­łam, że przed moim domem ląduje śred­niej wiel­ko­ści smok o łuskach kolo­rem przy­po­mi­na­ją­cych burzowe chmury. Z jego grzbietu zesko­czyła młoda Dra­kanka. Miała na sobie strój dosto­so­wany do dłuż­szych lotów – kom­bi­ne­zon i pas z kie­sze­niami na wszystko, co trzeba mieć pod ręką. Zło­ci­ste włosy śred­niej dłu­go­ści opa­dały jej na ramiona, a na policz­kach pokry­tych licz­nymi pie­gami poja­wiły się rumieńce. Nie była pięk­no­ścią, ale nie można było odmó­wić jej atrak­cyj­no­ści. Poru­szała się z gra­cją i pew­no­ścią sie­bie. Wrzu­ci­łam szybko książkę do ple­caka i otwo­rzy­łam drzwi, gdy tylko roz­le­gło się gło­śne puka­nie.

– Cześć, jestem Inez. Mistrz o mnie wspo­mi­nał, prawda? Gotowa do drogi?

Nawet ton jej głosu wyra­żał pew­ność sie­bie. Uśmiech­nęła się do mnie tak szcze­rze, że mimo­wol­nie unio­słam kąciki ust. Zapro­si­łam ją gestem do środka. Zrzu­ciła czarny ple­cak, zaraz obok mojego.

– Tak, mówił, że masz lecieć ze mną. Jestem Anna. Pocze­kasz chwilę? Wezmę rze­czy i przy­wo­łam Suli­rada.

– Jasne, nie śpiesz się.

Zaczęła się roz­glą­dać po salo­nie, ale o nic nie zapy­tała. Następ­nie usia­dła przy stole, a krze­sło zaskrzy­piało deli­kat­nie. Przez cały czas ruszała to nogą, to ręką, jakby przedaw­ko­wała kofe­inę.

– Może się cze­goś napi­jesz?

– Nie dzięki, długa trasa przed nami.

Lustro­wała mnie badaw­czo, co tro­chę mnie ziry­to­wało.

– Masz zastą­pić Ham­minga w Raj­dzie?

Zamar­łam na moment. No tak, Ham­ming był masyw­nym męż­czy­zną z nad­ludzką siłą, a zamiast niego dostała do dru­żyny chu­chro. Nic dziw­nego, że w jej gło­sie wyczu­łam nutkę żalu. Nie wie­działa, że to ja go zna­la­złam, ja go pocho­wa­łam i wola­łam, żeby tak zostało. Kiw­nę­łam głową.

– Przed nami tro­chę roboty. Jakie masz zdol­no­ści? Muszę wie­dzieć, zanim zacznę z tobą tre­no­wać. Lecimy do Beatry­cze, więc zapewne żywioł wody.

– Wła­dam też żywio­łem powie­trza. Po spo­tka­niu smoka polep­szył mi się wzrok.

– Umiesz wal­czyć?

Przy­po­mnia­łam sobie lek­cje samo­obrony, na które zapi­sał mnie tata, gdy cho­dzi­łam do liceum. Nauczy­łam się wtedy pod­sta­wo­wych uni­ków i odkry­wa­nia sła­bych punk­tów prze­ciw­nika. Nie tak dawno przez kilka tygo­dni ćwi­czy­łam też z Wil­lia­mem. Myśla­łam wtedy, że cał­kiem nie­źle mi idzie, moje ciało stało się sil­niej­sze. Ale natych­miast pomy­śla­łam o Kiho­onie, który pod­niósł mnie jedną ręką. Byłam pewna, że mógł zła­mać mi krę­go­słup. Prze­ła­mać go jak cienki paty­czek. Odru­chowo prze­je­cha­łam dło­nią po szyi, jak­bym chciała się upew­nić, że nikt mnie nie dusi.

– Nie bar­dzo.

Zaczęła ruszać ner­wowo nogą, nie spusz­cza­jąc ze mnie wzroku.

– Cho­ler­nie mnie to drę­czy. Dla­czego ty? Nie obraź się, ale znam kilku Dra­ka­nów, któ­rzy bar­dziej by się nada­wali do tur­nieju. Wiem, że ty zdra­dzi­łaś prawdę o Linn, byłam wtedy na sali, ale… Dla­czego?

Odwró­ci­łam się do niej ple­cami, paku­jąc pro­wiant, nie chcia­łam, żeby zoba­czyła, jak bar­dzo dotknęła mnie tym pyta­niem.

– Nie wiem, musia­ła­byś zapy­tać Mistrza, to on pod­jął decy­zję.

Jesz­cze przez moment czu­łam na sobie jej wzrok, ale nie dane jej było zapy­tać o nic wię­cej, bo z dworu zaczęły docho­dzić dziwne dźwięki.

Wybie­głam. Suli­rad uno­sił się kilka metrów nad zie­mią, macha­jąc skrzy­dłami. Naprę­żył wszyst­kie mię­śnie, a z jego noz­drzy wydo­by­wał się dym.

– Garielo, uspo­kój się! – zawo­łała Inez i pod­bie­gła do swo­jej smo­czycy, która szcze­rzyła kły, a w jej gar­dle iskrzyło. Uspo­ko­iła się pod wpły­wem Dra­kanki, a Suli­rad wylą­do­wał kilka metrów dalej, nie spusz­cza­jąc z nich wzroku.

– Chyba za sobą nie prze­pa­dają – stwier­dzi­łam ponuro, pod­cho­dząc do swo­jego smoka. Owiał mnie lekki dym wydo­by­wa­jący się z jego noz­drzy.

– Świet­nie. Będę musiała teraz zno­sić jej humory – Inez wes­tchnęła gło­śno. – Daj dłoń.

Wycią­gnę­łam rękę i pozwo­li­łam nakłuć sobie palec, a Inez zro­biła to samo. Gdy wycią­gnęła rękę, rękaw kom­bi­ne­zonu prze­su­nął się, odsła­nia­jąc kawa­łek tatu­ażu na jej przed­ra­mie­niu, przed­sta­wia­ją­cego głowę nie­bie­skiego smoka.

– Piękny – kiw­nę­łam głową w jej stronę. – Kto cię tatu­ował?

– Beatry­cze. Jest w tym naj­lep­sza. Jak ład­nie popro­sisz, to może też cię wydziara.

Wzru­szy­łam ramio­nami.

– Ni­gdy wcze­śniej o tym nie myśla­łam.

– To będziesz miała czas do namy­słu, bo przed nami kilka godzin lotu. Jesteś gotowa?

Kiw­nę­łam głową i, zapa­ko­waw­szy wszystko, wyru­szy­ły­śmy. Zanim wsko­czy­łam na smoka, musia­łam się zmie­rzyć z jego peł­nym wyrzutu spoj­rze­niem. Podróż ze smo­kiem, na któ­rego tak zare­ago­wał, musiała być dla niego udręką, ale ja nie potra­fi­łam się prze­stać uśmie­chać na myśl, że nie­długo zoba­czę Oli­wera.

***

Lecie­li­śmy za Inez i jej smo­kiem, choć Suli­rad przez cały czas utrzy­my­wał spory dystans, a na każdy nie­spo­dzie­wany ruch bestii przed nami reago­wał napię­ciem mię­śni i falą gorąca prze­cho­dzącą przez jego ciało. Mistrz twier­dził, że można jej zaufać, ale nie mia­łam pew­no­ści, zwłasz­cza po tym, jak Suli­rad zareago­wał na Garielę. Na szczę­ście lot był spo­kojny i po kilku godzi­nach na hory­zon­cie poja­wiła się wyspa oto­czona gęstymi, burzo­wymi chmu­rami, dokład­nie tak jak Elta­nin.

Gdy prze­bi­li­śmy się na drugą stronę, ujrza­łam Alra­kis w całej oka­za­ło­ści. Na zaję­ciach z geo­gra­fii wysp Eusta­chy nazwał ja Wyspą Jezior. Tylko jedno spoj­rze­nie wystar­czyło, aby zro­zu­mieć, dla­czego – aż po hory­zont pokry­wały ją dzie­siątki zbior­ni­ków wod­nych. Nie­które połą­czone mostami, do innych wpa­dały wodo­spady, a każde wolne pasmo lądu pora­stały lasy. Gdzie­nie­gdzie spo­mię­dzy drzew wysta­wały gli­niane dachówki świad­czące o tym, że wyspa jest zamiesz­kała. Od razu poczu­łam, że powie­trze się zmie­niło – było nasą­czone wil­go­cią, która od razu pokryła moją skórę.

Smok przed nami zanur­ko­wał, na co Suli­rad zwol­nił i rów­nież obni­żył lot. Wylą­do­wa­li­śmy przed małym drew­nia­nym dom­kiem, bar­dzo podob­nym do tego, który sama nie­dawno opu­ści­łam. Oto­czony był niskim pło­tem, znad któ­rego wyła­niały się krzaki pokryte owo­cami i kwia­tami. Na małym ganku, na któ­rym z tru­dem mie­ściły się sto­lik i krze­sła, sie­działa kobieta. Czas nie był dla niej łaskawy. Zde­cy­do­wa­nie była naj­star­szą osobą, którą spo­tka­łam na wyspach, a przy­naj­mniej na taką wyglą­dała. Twarz pokry­wała pomarsz­czona, obwi­sła skóra, a siwe włosy wyle­wały się spod sza­rej chu­sty zawią­za­nej na gło­wie. Sku­liła się na krze­śle i naj­wy­raź­niej musiała przy­snąć, zosta­wia­jąc paru­jącą zawar­tość kubka na sto­liku.

_Ona ma mnie uczyć?_, wes­tchnę­łam cicho.

Prze­rzu­ci­łam nogę przez twardy grzbiet i, uwa­ża­jąc na wysta­jące płyty kostne, zesko­czy­łam. Poczu­łam dumę, że przy­cho­dzi mi to cał­kiem natu­ral­nie, jak­bym robiła to od zawsze. Suli­rad odwró­cił głowę i wbił we mnie wzrok. Przez moment prze­szedł mnie dreszcz nie­po­koju, ocze­ki­wa­łam bólu głowy, który poja­wił się wtedy, gdy wdarł się w moje myśli. Jed­no­cze­śnie eks­cy­to­wało mnie, że coś do mnie powie, ale tylko kiw­nął lekko głową i buch­nął mi w twarz parą, przez co tro­chę mnie zemdliło od zapa­chu siarki.

– Bądź nie­da­leko w razie czego, dobrze? – szep­nę­łam.

Gariela wark­nęła na Suli­rada, ale on odbił się od ziemi, nie zaszczy­ca­jąc jej nawet spoj­rze­niem.

Inez naj­wy­raź­niej znała kobietę, bo zesko­czyła ze swo­jego smoka i pew­nym kro­kiem ruszyła w stronę domu.

– Bea!

Sta­ruszka poru­szyła się lekko i uchy­liła cięż­kie powieki. Przez chwilę wpa­try­wała się w prze­strzeń, jakby nie do końca zda­wała sobie sprawę, gdzie się znaj­duje. Zasko­czyły mnie jej puste, białe oczy, pozba­wione źre­nic.

– Beatry­cze, to ja, Inez.

Spoj­rzała na dziew­czynę, a jej usta wykrzy­wiły się w gry­ma­sie, który naj­wy­raź­niej był uśmie­chem.

– Gru­bo­skórna! – jej głos przy­po­mi­nał skrzek. – Co tu robisz?

_Gru­bo­skórna?_ Pod­nio­słam brwi, zapa­mię­tu­jąc ten przy­do­mek.

– Jestem z Anną, nowym Żywio­ła­kiem wody, masz ją tre­no­wać, pamię­tasz?

– Tak, tak… – spoj­rzała na mnie bla­dymi oczyma. Zasta­na­wia­łam się, czy sta­ruszka cokol­wiek widzi, ale prze­cież wpa­try­wała się pro­sto w moje oczy. To spoj­rze­nie spra­wiało, że poczu­łam się nie­kom­for­towo. Bla­do­nie­bie­ski kolor jej tęczó­wek był led­wie zauwa­żalny i pokry­wał pra­wie całą powierzch­nię oka. Zupeł­nie jakby sama zamie­niała się w prze­zro­czy­stą wodę. Mia­łam nadzieję, że to nie była typowa cecha dla Żywio­ła­ków wody.

– Co my tu mamy? – wstała powoli i nie­śpiesz­nie zeszła po schod­kach, a jej kości gło­śno trza­snęły. – Podejdź no tu.

Zro­bi­łam, jak kazała. Wycią­gnęła rękę w moją stronę, na co odru­chowo odsu­nę­łam się lekko. Cmok­nęła z obu­rze­niem i kiw­nęła, żebym pode­szła bli­żej. Zro­bi­łam krok i pochy­li­łam się. Zamknęła oczy i poło­żyła mi dłoń na czole. Jej palce były lodo­wate i lekko wil­gotne. Skrzy­wi­łam się, powstrzy­mu­jąc chęć odsu­nię­cia się.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: