- promocja
- W empik go
Michał Jakiśtam. Tom 6 - ebook
Michał Jakiśtam. Tom 6 - ebook
Do rodziny Gwidoszów przyjeżdża ich kuzynka z Łomży, nastoletnia Edyta. Dramatyczne okoliczności sprawiły, że nagle musiała zmienić swoje miejsce zamieszkania i szkołę. Tęskniąca za ciepłem, akceptacją i przyjaźnią dziewczyna nie może się z początku odnaleźć w nowym środowisku. W szkole doznaje wielu przykrości, Gwidoszowie zaś szokują ją swoim stylem życia.
Edyta poznaje wielu różnych ludzi. Każda znajomość i zdarzenie są przez nią dokładnie analizowane. Na naszych oczach bohaterka dorasta do trudnych decyzji. W rezultacie postanawia wiele zmienić w swoim życiu.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7349-9 |
Rozmiar pliku: | 981 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Walizka nie chciała się dopiąć.
Edyta wstała z klęczek i z impetem na niej usiadła. Pomogło.
„A więc to by było na tyle. Jestem spakowana. Zaraz, zaraz! Czy ja wzięłam ten sweter w paski?”
Nie mogła sobie tego przypomnieć, więc po raz kolejny rozpięła zamki. Sweter, złożony w idealną kostkę, leżał na samym wierzchu.
„Nie biorę go”.
Ostrożnie, żeby się nie rozwinął, odniosła sweter do komody.
„Po co chciałam go zabrać, skoro go nie lubię? Owszem, jest ładny, ale przecież gryzie. A walizka musi się zapinać bez problemu, bo ojciec na pewno sprawdzi”.
Wyjeżdżała do Warszawy, do cioci, a raczej do wujostwa. Miała tam chodzić do trzeciej klasy gimnazjum, a potem… to się jeszcze okaże, co będzie potem. Rok był dla Edyty takim samym odcinkiem czasu jak sześćdziesiąt pięć milionów lat, czyli niewyobrażalnie długim.
Edyta zaczęła kolejną selekcję. Najchętniej pozbyłaby się sztywnych od nowości lektur szkolnych, ale tego ojciec by jej nie darował. Na samo dno wrzuciła więc trzy książki. Do _Mitów greckich_ Parandowskiego ojciec włożył kartkę, na której wykaligrafował:
_Czas pokaże, czy będziesz córką moich marzeń. Nie zawiedź mnie._
Edyta spojrzała na okładkę i aż się wzdrygnęła.
„Czas już pokazał, tatusiu – pomyślała i zapatrzyła się w okno. – Koniec. Mam się tylko spakować, żadnych rozmyślań. Skarpetki. Które wziąć, a które zostawić? Brać raczej wygodne czy raczej ładne?”.
Dlaczego ładne tak rzadko są wygodne?
Bluzki.
Najchętniej zabrałaby wszystkie, ale wtedy nie zmieszczą się buty.
Trudno. Na razie zabierze tylko letnie pantofle i jedne na deszcz. Były większe zmartwienia. Na przykład takie, żeby w drodze na dworzec nie spotkać nikogo znajomego. A przynajmniej nikogo, kto będzie wiedział o tym, co się stało.
Edyta znów się wzdrygnęła.
„Nie wiem, czy kogokolwiek na świecie spotkało coś tak okropnego jak mnie”.
Na szczęście wypracowała bardzo skuteczną metodę: gdy tylko opadały ją myśli o sprawie Łukasza – o tym, co przez niego musi znosić, językiem zaczynała liczyć sobie zęby. Górna lewa jedynka, górna lewa dwójka, górna lewa trójka … Przy dolnych prawych czwórkach niemiłe wspomnienia znikały. Tym razem wystarczyło doliczyć do górnej prawej trójki.
Jeszcze raz zajrzała do walizki.
„Chyba wszystko. Tak, na pewno już wszystko”. Kapcie dorzuci w ostatniej chwili.
– Dzień dobry, Edyto. – W drzwiach jej pokoju stanął ojciec.
– Dzień dobry, tato. – Podniosła się z kolan i nadstawiła ojcu czoło. Pocałował ją.
– Widzę, że się szykujesz. Bardzo dobrze. A gdzie mama?
– U sąsiadki.
– U której?
– U Malczewskiej. Pomaga jej wieszać firanki. – Ktoś inny może by nie zauważył, że ojciec zmarszczył brwi, ale Edyta zauważyła od razu. Czym prędzej więc dodała: – Zaraz ci odgrzeję obiad. Mamy dziś krupnik, zrazy z kaszą i buraczki.
Ojciec nic nie powiedział. Jak zawsze zamknął się na kilka minut w łazience, a potem usiadł przy stole i sięgnął po przygotowaną dla niego gazetę.
– Proszę, tato. – Edyta wniosła talerz z dymiącą smakowicie zupą.
Ociec sięgnął po chleb i nie odrywając wzroku od gazety, zaczął jeść.
Edyta wróciła do kuchni przypilnować kaszy i zrazów. Nawet nie chciała myśleć, co by się stało, gdyby coś przypaliła.
– Edytko!
– Tak, tato?
– I pamiętaj, żebym nie usłyszał słowa skargi na ciebie. A chleb krój cieniej. Zobacz, jak niezdarnie to zrobiłaś…
Edyta przepraszająco kiwnęła głową.
– Tato, to ja pójdę się dopakować.
– Nie. Miałaś na to czas. Za chwilę znikasz z domu. Chcę się tobą jeszcze nacieszyć.
Edyta usiadła na brzegu krzesła i patrzyła, jak ojciec bez słowa je kaszę i zrazy.
Zazgrzytał klucz w zamku i weszła mama Edyty. Pulchna, zadbana, była lekko zaczerwieniona i zdyszana, jakby po biegu.
– O, jesteś już, kochanie.
– Jestem. Możesz już iść się pakować, Edyto. Potem zobaczę, czy nie za dużo rzeczy tam ze sobą ciągniesz.
Edyta czym prędzej poszła do swojego pokoju, z nawyku jak najciszej zamykając drzwi. Usłyszała jeszcze, jak mama szepcze:
– Wybacz mi, kochanie. Tak jakoś się zasiedziałam. Nie gniewasz się, prawda?
Edyta wyjęła wszystkie rzeczy z walizki i spojrzała na nie oczami ojca. Od razu wiedziała, co zakwestionuje. Bez wahania odłożyła na bok spranego pajaca, cienie do powiek, puder, lakier do paznokci i wszystkie jaskrawe bluzki. Sweter w paski położyła na samym wierzchu – to był prezent od ojca.
Gotowe. Teraz powinno mu się spodobać.
Usiadła po turecku na dywanie i spojrzała w okno.
„Jak mi tam będzie? Czy znajdę sobie jakąś przyjaciółkę? Czy nie będę gorsza od innych? Dam sobie radę? I najważniejsze: czy na pewno nie sprawię wujostwu kłopotu? I czy nie będą mnie czasem wykorzystywać, żebym im bawiła dzieci?”
Była im tak wdzięczna, że zechcieli po tych wszystkich przykrościach zabrać ją do siebie, że zaczęła sobie wyobrażać, jak oni szykują się do jej przyjazdu. Ciocia na pewno od tygodnia sprząta cały dom. Biedna ciocia.
*
– Czy widział ktoś mój depilator?
Joanna Gwidosz miotała się między łazienką a kuchnią, co chwila z trzaskiem otwierając szuflady. Przerzucała tłuczek do mięsa, łyżkę cedzakową i korkociągi. Depilatora nigdzie jednak nie było.
– Mamuś, a czy przewidujesz nagrodę? – zapytała niewinnie ośmioletnia Marysia.
– Tu cię mam! – Joasia wycelowała palcem w tors córki. – Jeśli pytasz o nagrodę, to zapewne wiesz, gdzie jest mój depilator.
– Wiem. Tam gdzie zawsze – odpowiedziała spokojnie Marysia.
– Czyli gdzie?
– W naszym pokoju. W skrzynce z zabawkami Celi.
Joasia czym prędzej pognała do pokoju córek. Siedząca przy stole w kuchni Marysia usłyszała, jak mama z hukiem wyrzuca zawartość skrzyni, po czym wykrzykuje radośnie: „Jest!”.
Potem w pokoju zapanowała nagła cisza. Marysia wiedziała dlaczego. Uprzedzając pytanie matki, krzyknęła:
– Sama go dałaś Celi, wtedy jak sobie wróżyłaś przez telefon. Żeby ci nie przeszkadzała.
– Czyje to kłaki?
– Bawiłyśmy się w gabinet kosmetyczny. Cela wydepilowała Misia.
Joasia jęknęła.
– Ja się zabiję. Za kilka godzin przyjeżdża Edytka, a my jesteśmy zupełnie niegotowi. Wiesz co? Wzięłabyś Celę na spacer, a ja tu wszystko przyszykuję.
– Wszystko przyszykujesz… – mruknęła Marysia z przekąsem, ale wstała z krzesła i bez słowa podeszła do swojej dwuletniej siostry.
– Idziemy na spacer, ubieraj się.
– Hmbr um aha? – mruknęła dwulatka.
– Które chcesz. Jest ciepło, weź sandały – odparła spokojnie Marysia.
Joasia rozejrzała się po mieszkaniu. Na pierwszy rzut oka było widać, że konieczne jest odkurzenie, umycie okien, upranie firanek, ogarnięcie wszystkich trzech pokoi, pozbieranie rozmaitych rupieci, poskładanie rozwleczonych gazet oraz odzieży dziecięcej. Jednak Joasia za pomocą szpilki zaczęła wywlekać brązowe kłaki z depilatora.
Gdy się z tym uporała, znów rozejrzała się po mieszkaniu. Jej wzrok padł na coś dziwnego na podłodze. Był to wystający fragment jej ukochanej spódnicy.
– A ty co tu robisz, złociutka? Takie buty… – dodała, widząc że na końcu spódnicy śpi Pies, czyli ich kot.
Pogłaskała kota, który lekko uchylił powieki, przeciągnął się i zaczął mruczeć.
– No dobrze, dobrze, pańcia na pewno nie zabierze. A Łapa tu czego? Czego pies chciał? Moje kochane psisko. Waruj!
Łapa natychmiast padła na podłogę.
Asia poszła do kuchni. Wyjęła książkę kucharską, mrucząc pod nosem:
– Najważniejsze jest pierwsze wrażenie…
Zaczęła szukać, co wytwornego można by wyczarować z kurczaka, ziemniaków i kapusty kwaszonej.
Otworzyła książkę na chybił trafił i zaczęła czytać:
_Rydze w sosie śmietanowym._
_Świeżo zebrane rydze oczyścić starannie, uważając, żeby nie uszkodzić blaszek…_
Joasia miała bujną wyobraźnię i już po chwili poczuła w swojej kuchni cudowny zapach świeżo zebranych rydzów. Do przepisów dotyczących drobiu nie udało jej się dotrzeć. Lektura wciągnęła ją bez reszty.
*
– Co ty tu robisz, wariatko?
– Uspokój się, przecież nie możesz wyjechać bez pożegnania. Siadaj. Przejście blokujesz.
Gdy Edyta wsunęła się na siedzenie autobusu koło przyjaciółki, na skraju jezdni zamajaczyła jej tablica z przekreślonym napisem _Łomża_.
– Gdyby twoja mama… – Edyta aż bała się myśleć, jak zareagowaliby jej rodzice.
– Gdyby, gdyby… A gdybym to ja wyjeżdżała, ty byś nie przyszła, co?
– Przyszłabym.
– Już za tobą tęsknię. – Renata mocno uścisnęła przyjaciółkę. – A widziałaś na liście, kto doszedł do naszej klasy? Nie widziałaś, bo nic cię to już nie obchodzi. Z jednej strony jesteś szczęściarą, że nareszcie się stąd wyrwiesz… Nie patrz tak. Powiedziałam przecież: z jednej strony. Wiesz… – ściszyła głos do szeptu – że on na miesiąc jedzie do sanatorium?
– A szkoła?!
– Co tam szkoła! Zwolnią go. Słyszałam, jak Malczewska mówiła Siudymce, że dostał skierowanie od psychiatry. Wyobrażasz sobie?! No dobrze, kończę ten temat. Jak się tylko czegoś o nim dowiem, to zaraz ci napiszę. Masz adres do nich?
– Renia, boję się, że ojciec się dowie, że piszesz do mnie.
– Bo mogłabyś nauczyć się mejlować, wiesz? No dobra, nie rób takiego dzioba. Musisz szybko poznać tam kogoś, do kogo mogłabym pisać. To znaczy będę pisać do ciebie, tylko na adres… O kurczę, Śniadowo. Muszę tu wyskoczyć.
– Jak wrócisz? Pieszo?
– Coś ty, czternaście kilometrów? Namówiłam Romana, żeby przyjechał po mnie na rowerze. No, daj pyska. I nic się nie martw.
– Ja wcale się nie martwię – wydusiła przez łzy Edyta.
– I nie myśl o Łukaszu.
– Ja wcale o nim nie myślę.
– I bardzo dobrze. Podaj adres w tej zakichanej Warszawie. I szybko napisz. A zresztą… może cię odwiedzę, jeśli… trzymaj się!
Edyta nie dosłyszała ostatnich słów. Załzawionymi oczami patrzyła tylko na przyjaciółkę, która jeszcze kilka metrów biegła wzdłuż jezdni. Krzyczała coś z całych sił, machała rękami, a na koniec zdarła z głowy kapelusik i machała nim tak długo, aż autobus zniknął jej z oczu.
– Odjechała?
Roman, ich kolega z klasy, wyciągnął rower z krzaków koło przystanku.
– Teraz już nic nie będzie tak samo. – Renata wcisnęła sobie kapelusik na głowę. – Nie chce mi się jeszcze wracać.
– To chodź na grzyby.
– Biedna Edi. W tej Warszawie nawet grzybów nie ma. Tylko spaliny.
– A wiesz, Łukasza podobno zamykają w wariatkowie. Słyszałem plotkę, że…
– Biedna Edyta… W Warszawie na pewno nawet dobrych plotek nie mają. Co się tak gapisz? Ty nigdy nie płaczesz?
– Jasne, że płaczę. Nawet bardzo często.
– Chłopak i płacze? Baba jesteś! – Renia prychnęła i wgramoliła się na bagażnik.
*
– …i teraz po raz kolejny okazuje się, że… Zaraz! – krzyknęła Joanna Gwidosz, a potem słodkim głosem przemówiła do słuchawki: – Słuchaj, Lenuś, muszę kończyć. Chyba Mariusz idzie. To pa!
Rzuciła szybko słuchawkę i dopadła drzwi. Na progu stał Mariusz Gwidosz uginający się pod ciężarem walizki, a koło niego z nieco spłoszoną miną stała Edyta.
– Edytko! – Joasia kordialnie rozłożyła ramiona. – Witam cię, kochanie! – Obejmując Edytę, wprowadziła ją do mieszkania. – Daj spokój, u nas nie zdejmuje się butów.
– To znaczy, gdy się kąpiesz, możesz ewentualnie zdjąć – wtrącił ze śmiechem. – Jeśli chcesz… Przymusu nie ma.
– Oczywiście.
Gdy oszołomiona Edyta weszła do łazienki, Asia szepnęła do męża:
– Uważaj, co mówisz. Te twoje niezrozumiałe żarty…
– Wszystkie moje żarty są superzrozumiałe, a poza tym to inteligentna dziewczyna. Jest coś do jedzenia?
Pytanie pozostało bez odpowiedzi, a Mariusz od razu się jej domyślił.
Ponad ramieniem żony rozejrzał się po mieszkaniu. Łapa i Pies tarzali się po dywanie tuż koło jakiejś znajomej mu ciemnej szmaty. Na stole stały talerze po śniadaniu i po wczorajszej kolacji. Poukładane grzbietami do góry książki leżały na stole, parapecie, podłodze, na krzesłach, na szerokim wazonie i w dziecięcych łóżeczkach. Na wszystkich krzesłach poniewierały się należące nie wiadomo do kogo dziwne rzeczy w rodzaju drewnianego dziadka do orzechów z namalowaną flamastrami twarzą lub pochlapanego zieloną farbą smoka z tekturowego pojemnika po jajkach. Grały radio i odtwarzacz CD, oczywiście każde co innego. Na telewizorze wisiała podarta już gdzieniegdzie kartka z krzywym napisem: „Nie oglądać!”, a od strony otwartego okna słychać było rytmiczne walenie drągiem w kraty i głos Marysi:
– Czy ktoś może otworzyć kratę? Trzeba wziąć Celę, bo musi szybko do łazienki. O rany! Tylko nie w moje buty! Nie na bluzeczkę! No, teraz już możemy się nie śpieszyć.
– Ham brik?
– Słucham? – Edyta z trudem przełknęła ślinę.
– Ona pyta, czy się z nią pobawisz – przetłumaczyła od niechcenia Marysia, a kiedy Edyta odpowiedziała, że tak, Cela klasnęła w ręce i oznajmiła:
– Glapum rew.
– Ma czas po piątej – mruknęła Marysia.
Edycie z przerażenia zabrakło tchu.
*
– Dzień dobry, tato. Tak, już dojechałam. Wszystko minęło bez problemu. Wujek czekał na dworcu… ledwo się znaleźliśmy… straszny tłum… tak, spaliny też… jest bardzo miło… oczywiście, tato, pamiętam, co mi mówiłeś… już daję ciocię do telefonu. Ciociu, mój tatuś chce… tatusiu, ciocia wyszła z pokoju. Zaraz ją znajdę.
Edyta delikatnie odłożyła słuchawkę na stół i wyszła do przedpokoju. Usłyszała krzyki z kuchni:
– To nie jest wsza, tylko wesz!
– Nie wiesz, że to wesz?
– Wesz to! Wesz tamto! Wesz mnie i nie gadanto! – podśpiewywała Marysia.
– Ka ka wermai.
– Cela pyta, czy zostało jeszcze trochę ryżu.
– Zostało, ale na jutro. Które z was wyjada Celi odżywkę? Widzę wyraźnie, że jest mniej.
Edyta spojrzała na leżącą na stole słuchawkę, zastanawiając się, ile z tego dotarło do jej ojca.
– Przepraszam, ciociu…
– O, Edytka! – Ciocia Joasia ucieszyła się tak, jakby nie widziała jej od roku. – No, chodź, chodź. Skończyłaś już, to teraz pogadamy. Ocaliłam dla ciebie makaron… Zobacz, jaką fajną sztuczną wesz przysłała nam Malwina. Jak żywa, prawda? Co tak patrzysz?
– Mój tatuś chciałby jeszcze dwa słowa…
– Już lecę.
Asia wstała z wysokiego sosnowego stołka i poszła do dużego pokoju, krzycząc w stronę kuchni:
– Czy ktoś może zobaczyć, o co chodzi Psu? Strasznie miauczy. Pewnie znów mu mysz wpadła pod wersalkę. Cela, wszystko widzę! Natychmiast wyjmij wesz z ucha Łapy. Uszkodzisz psa! Tak, Andrzejku, co tam? Oczywiście, cała i zdrowa! Ależ najmniejszego… Awantura? Nie, dlaczego tak sądzisz?
Kiedy skończyła rozmawiać, wróciła do kuchni.
– Fajnie, że z nami jesteś. Gdzie moja wesz?
*
W tym samym czasie w Łomży Andrzej Januszewski odłożył słuchawkę i zwrócił się do żony:
– Twoja kuzynka jest jednak…. a zresztą nic. Nie wiem, czy dobrze zrobiłem, wysyłając ją do tych ludzi. I ta Warszawa… Pamiętam, jak raz musiałem tam jechać. To było… Zaraz, kiedy to właściwie było?
Mama Edyty bardzo chciała usłyszeć głos córki, dowiedzieć się, jak ją przywitano, jakie są jej pierwsze wrażenia, ale skoro mąż nic o tym nie wspomniał, nie zapytała.
– Chcesz kawy?
– Przecież już piłem. – Andrzej Januszewski zmarszczył brwi. – Co się z tobą dzieje, kobieto?
– Przepraszam – szepnęła mama Edyty i podreptała do kuchni. Zaczęła zmywać.
*
– Pogadamy? – zaproponowała Marynia i nie czekając na odpowiedź, wskoczyła na łóżko Edyty.
– A o czym chcesz pogadać, Marysiu? – Edyta czuła się dość niepewnie w towarzystwie chudziutkiej wielkookiej kuzynki.
– Temat nie ma znaczenia, ale skoro pytasz… – Marysia chwilę się zastanowiła. – Gdybyś miała popełnić samobójstwo, to jaki sposób byś wybrała?
Edyta zamarła. A więc jej podejrzenia były słuszne. Oni tylko udawali, że nic nie wiedzą o tym, co się stało. Mama dała nabrać się na słowa cioci, która podobno wcale nie chciała wiedzieć, jak to Edyta skompromitowała rodzinę.
„Ta mała najwyraźniej wie wszystko, bo skąd by akurat ten temat przyszedł jej do głowy!”
– Wiesz, co to jest onomatopeja?
– Słucham? – Edyta uważnie spojrzała na kuzynkę. – Ile ty masz właściwie lat?
– Osiem. Mama mówi, że onomatopeja to jest coś takiego: kap, kap albo syyy… A tatuś mówi że to jest klap, klap albo fiu… O, jest Celusia. A co to? O, jaki śliczny rysunek. Celusia narysowała go na dokumentach taty… Ale mu się spodoba!
– Bedzium bedzium tpu. – Celinka wskazała na zaschnięte na środku koszulki resztki jedzenia.
– Tak, tak, widzimy, co jadłaś ostatnio – oświadczyła słodko Marysia i szybko obejrzała się na drzwi. – Mama ma fajną książkę: _Kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa_. Chowa ją pod ręcznikami w łazience. Jak będzie ci brakować książek, to zawsze szukaj pod ręcznikami. Malwina mi zdradziła tę skrytkę w prezencie na siódme urodziny – szepnęła konfidencjonalnie.
– Nie przepadam za książkami.
– Nie? To co robisz w wolnym czasie?
– Paw ona kib! – wykrzyknęła Cela radośnie, po czym padła na podłogę i błyskawicznie schowała głowę pod róg dywanu.
– Cela, uspokój się! Tyle razy cię prosiłam, żebyś nie przeklinała. I nie kręć się tak, bo wzbijasz kurz. Weź flamastry i powal w stół. Puk, puk, puk… bawisz się w onomatopeję, wiesz? Edyta, a ty byłaś już zakochana?
– A ty? – szybko odpowiedziała Edyta.
– O, sprytna jesteś! – Marysia zmrużyła oczy i z uznaniem popatrzyła na kuzynkę.
– O czym gadacie, dziewczyny? Chcecie trochę? – Joasia wyciągnęła w ich stronę wielką miskę z domowym popcornem.
– A więc to tak śmierdziało! – Marysia zmarszczyła nos. – Wiecie, co zauważyłam? Że jak my robimy popcorn i ja o tym wiem, to mi ten smród nie przeszkadza, a jak robi ktoś inny, to zaraz się wściekam. Mamo, czy to można nazwać prawem Kalego?
– Chyba tak. A jak ty myślisz, Edytko? – Joasia chciała tym pytaniem zachęcić kuzynkę do rozmowy, ale wywołała tylko jej zmieszanie.
– Ja nie wiem… – wydukała niepewnie Edyta.
– Więc o czym gadałyście? – Asia się roześmiała, bo Cela podciągnęła koszulkę i czarnym flamastrem malowała sobie na brzuchu rozmaite esy-floresy.
– O chłopakach – odpowiedziała Marysia.
– I co?! – Mamie zaświeciły się oczy.
– Nic. Edyta na razie nie chce się zwierzać. Za krótko jest u nas.
– Fuurm – oświadczyła stanowczo dwulatka, nie przerywając rysowania flamastrem po brzuchu.
– Nie ty jedna – mruknęła w jej stronę Marysia. – Masz fajnie, bo zostało tyle książek po Malwinie. Ona czyta najfajniejsze książki z nas wszystkich. – Rzuciła wyzywające spojrzenie matce. – A co do chłopaków, u mnie w klasie jest taki jeden…
– O! No mów, mów, córeczko.
– Z wyglądu to nawet może być, choć zważywszy na to, że ma dopiero osiem lat, nie można jeszcze jednoznacznie przesądzać, jak ostatecznie będzie wyglądał, ale psychicznie… Mamo, jak się mówi, gdy ktoś jest bardziej dziecinny niż powinien?
– Infantylny.
– No właśnie, on jest infantylny.
– A co konkretnie ci się w nim nie podoba?
– Nie mam o czym z nim rozmawiać. On nawet nie wie, jak się nazywa takie coś, co się dostaje, jak rodzice umrą. No ta… ta…
– Scheda…
– No właśnie. On nie wie, co to jest scheda.
– No tak, to go rzeczywiście dyskwalifikuje. – Joasia się roześmiała.
– Na pewno nie zna słowa „dyskwalifikuje”. I jak ja mogę wiązać się z kimś takim?
– Czemu masz taką minę, Edytko? – zapytała ciotka.
„To istny dom wariatów” – pomyślała Edyta, a głośno powiedziała:
– Bardzo tu u was miło.
*
– _Sorry_, że tak pytam, ale czego ty szukasz? Zgubiłaś klucze?
Edyta, którą od schylania się już rozbolały plecy, podniosła głowę i zobaczyła przed sobą chłopaka. Miał gładką twarz i ciemne sympatyczne oczy. Bluza, spodnie i nawet buty były w różnych odcieniach beżu. Fajnie wyglądał. Zdecydowanie jeszcze nigdy nie widziała tak fajnie ubranego chłopaka. Całość psuła tylko ponad miarę wypchana kieszeń.
– Ja? Niczego nie szukam… – Poczuła, jak oblewa ją rumieniec.
Chłopak najzwyczajniej i bez skrępowania gapił się na jej nogi.
– Słuchaj, mieszkam tu na szóstym i obserwuję cię od kwadransa. Siedzisz z nosem w trawie. Czy mogę ci jakoś pomóc?
– Nie. Ja tylko… tak. Nie jestem z Warszawy – wypaliła nagle.
– I szukasz znajomych w trawie? – spytał ze śmiechem, ale Edyta wyczuła w jego głosie serdeczność, nie drwinę.
– W trawie? Dlaczego w trawie? A tak, w trawie! No jasne, żartujesz.
Edyta usiłowała się roześmiać, ale marnie jej to wychodziło. Czuła się idiotycznie. Stać tak na chodniku z jakimś chłopakiem, którego nie zna… To było okropne. Nie mogła się powstrzymać, żeby nie oglądać się za siebie i nie sprawdzać, czy nikt ich nie obserwuje. W sercu czuła dziwny ucisk.
„Jeśli ktoś powie mojemu ojcu, jeśli mu ktoś powie…”
Nic dziwnego, że policzki paliły ją żywym ogniem. Udając, że coś ją zaswędziało w okolicach oczu, próbowała zakryć dłońmi kompromitujące rumieńce.
„On sobie pomyśli, że mi się podoba! Widać to po mnie na kilometr!”
Zapadło niezręczne milczenie. Edyta bardzo chciała wyciągnąć rękę, przedstawić się i mieć tu już kogoś znajomego, do kogo Renia mogłaby pisać listy do niej, ale jakoś nie mogła się na to zdecydować.
– To cześć. Nie będę się narzucać. W zasadzie to chciałem cię o coś spytać, ale… To cześć.
Chłopak włożył ręce do kieszeni opadających beżowych spodni i odszedł wolnym krokiem.
Edyta zadarła głowę. Odliczyła piętra i zaczęła lustrować balkony na szóstym. Nie zauważyła nic specjalnego do czasu, gdy na jednym z nich nagle pojawiła się chłopięca sylwetka. Edyta błyskawicznie odwróciła wzrok i skierowała się do parku.
Przeszła kawałeczek alejką, cały czas się rozglądając, żeby nie stracić z oczu drogi powrotnej, gdy doszły ją głośne chóralne okrzyki. Grupa chłopców, chyba w jej wieku, grała w kosza. Żaden z nich nie wydawał się martwić jutrzejszym rozpoczęciem roku albo tym, czy ktoś zechce usiąść z nim w ławce. W ogóle wyglądali tak, jakby nie martwili się jeszcze nigdy w życiu.
„Jak im dobrze… Nie mają żadnych trosk ani zmartwień. I jak oni się ruszają, z jaką pewnością siebie… Tak, ci ludzie nie mają żadnych kłopotów” – pomyślała i nagle zrobiło jej się okropnie żal samej siebie.
*
_Kochani Tato i Mamo!_
_Bardzo serdecznie Was pozdrawiam. U mnie wszystko w najlepszym porządku. Ciocia i wujek przywitali mnie z honorami. Pytałaś, Mamo, co ciocia zrobiła na moje powitanie, więc piszę: rosół z makaronem (chyba własnej roboty) i, tak jak Tatuś lubi, natką pokrojoną bardzo cienko. Na drugie kotlety z piersi kurczaka, kapustę zasmażaną i ziemniaczki. Na deser sernik na zimno i kompot z mieszanych owoców. Ciocia niczego nie soli, bo to niezdrowo, ale mi pozwoliła. Tak samo jak u nas, ciocia wyszorowała całe mieszkanie, jak to mówi Tatuś: „po kobiecemu”. Wujek jest bardzo miły. Obie dziewczynki są dobrze wychowane. O wszystkim, co mi mówiliście, pamiętam i wannę zawsze od razu myję po sobie. Chciałam też zawsze zmywać, ale ciocia powiedziała, żebym się nie brała za męskie zajęcia. Chyba żartowała… Nie wiem, czy Ci się, Tato, to spodoba, ale tu zmywa wujek. Na razie nie wiem i nie rozumiem dlaczego, ale myślę, że może ciocia ma uczulenie na detergenty. Na razie nie wypada mi pytać, prawda?_
_Byłam już w nowej szkole. To dość blisko mieszkania wujostwa. Jestem na liście dziesiąta. Pomyślałam, że to dobry znak. W klasie są trzydzieści trzy osoby._
_Bardzo za Wami tęsknię. Kocham Was. Jeszcze raz dziękuję Tacie za wszystkie wskazówki…_
– Piszesz list? – Marysia weszła do jej pokoju. – A nie wolisz na komputerze?
– To do rodziców – powiedziała Edyta, jakby to wszystko wyjaśniało. Dyskretnie przykryła kartkę dłonią.
– To co, że do rodziców? Podaj swój adres e-mail.
– Nie mam w domu komputera.
– Teraz już masz. Wiesz co? Cela śpi, niech ci teraz mama założy skrzynkę.
Nie minęło dziesięć minut, a Edyta siedziała przed klawiaturą, usiłując ukryć oszołomienie. Ojciec był śmiertelnym wrogiem komputerów i internetu.
– To ja idę, a ty sobie pisz do znajomych – powiedziała ze zrozumieniem Marysia.
– Ale…
– Co?
– Nic – odparła Edyta, a w duchu pomyślała:
„Gdyby to widział mój ojciec… Dobre sobie! W tym domu nie ma żadnej kontroli, a to przecież strasznie niebezpieczne”.
– A do tego chłopaka też napiszesz? – spytała obcesowo Marysia.
– Do jakiego chłopaka? – Edyta poczuła, że znów dopadł ją ten piekielny raczek.
– Dobra. Jak nie chcesz, to nie mów. W końcu ja ci też o sobie wszystkiego nie mówię – oświadczyła ośmiolatka i wyszła.
*
_Kochana Reniu!_
_Na razie jakoś nie umarłam. I mam dostęp do komputera!!!_
_Tu oczywiście jest okropnie. Nawet w nocy nigdy nie jest cicho. Chciałam gdzieś sobie pojechać, ale na razie boję się, że zabłądzę. Do mojej szkoły jest niby blisko, jak na tutejsze warunki. Wczoraj szukałam czterolistnej koniczyny. Porządnej trawy to tu nie ma, ale coś tam zawsze znajdę, chociaż wszystko obrobione przez psy. Pomyślałam sobie, że jak znajdę, to w tej nowej szkole nikt na mnie nie zwróci uwagi._
_Denerwuję się okropnie. A na dodatek śniła mi się dziś Malczewska, że skacze z okna. Ciocia i wujek dali mi osobny pokój, ale i tak cały czas ktoś do mnie wchodzi. Trochę wstydzę się chodzić przy wujku w szlafroku, ale staram się tym nie przejmować. Jak na razie nie kazali mi opiekować się dziećmi, ale nie wiem, co będzie, jak zacznie się rok szkolny. Ta starsza, Marysia, jest okropnie przemądrzała i nachalna. Taka stara malutka z niej. Ciągle mi docina. Wywyższa się, że jest z Warszawy. Taka gówniara, a już ma to we krwi._
_Ta młodsza jest… nie uwierzysz, ale ona robi takie rzeczy, że jakby się o tym dowiedział mój ojciec, to byłby koniec świata. Cały czas gada jakieś dziwne wyrazy, a ta Marysia udaje, że ją rozumie. Zwariować można. Wczoraj na oczach matki pomazała sobie brzuch czarnym pisakiem. A oni, zamiast ją zlać, zrobili jej zdjęcia. Albo gdy wujek spał, one pomalowały mu czerwonym lakierem paznokcie u nóg, założyły jakby nigdy nic skarpetki i, Ty wiesz, że on poszedł tak na basen?! A jak wrócił, to tak się śmiał, że aż się tarzał po podłodze._
_Oni są chyba nienormalni. Nic nie mówię, bo i tak do domu nie mogę wrócić, ale moja ciotka nawet nie odkurzyła na mój przyjazd, a jak ją wujek zapytał, co jest na obiad, to powiedziała, że nie samym chlebem człowiek żyje. Musiałam nazmyślać rodzicom, jak tu jest, bo bałam się, że ojciec od razu mnie zabierze. O tych paznokciach to nawet nie wspomniałam. Myślałam, że zaraz się pokłócą, ale oni zaczęli się całować i wyrzucili nas z kuchni. Wujek machał ręką, jak Malczewska na kury, i mówił: „sio, sio”. Ty sobie wyobrażasz coś takiego?! Oni się kompletnie nie nadają na rodziców! Jaki oni dają przykład dzieciom?_
_Prawie poznałam jednego chłopaka. Nie wiem, jak się nazywa, ale wygląda mniej więcej tak: jest wysoki, ma krótkie włosy i ładne oczy, ale nie wiem w jakim kolorze, bo się nie przyglądałam. Nosi supermodne spodnie i buty. Mieszka na szóstym piętrze i ma balkon. Jutro ma przyjść Kuba, to jest ten najstarszy kuzyn. Pamiętasz chyba, co Ci o nim opowiadałam? Że związał się z kaleką dziewczyną. Wszystko Ci opiszę. Wujek pytał mnie, czy nie chcę posiedzieć przy komputerze, ale wstydziłam się przyznać, że nie umiem. Założyli mi konto internetowe. Zresztą na pewno po to, żeby czytać, co piszę. Niedoczekanie! Pozdrów Romana._
_Twoja Edyta_
_PS Błagam, tylko nie wspominaj mi nic o Łukaszu. Jestem ciekawa, czy rzeczywiście pojechał do tego sanatorium i czy dobrze wygląda po tym wszystkim, ale poza tym nic mi o nim nie pisz. Zupełnie o nim zapomniałam._ROZDZIAŁ DRUGI
– Co chcesz na śniadanie, Edytko?
Wujek Gwidosz, w pasiastym szlafroku, z drewnianą łyżką w dłoni stał przy kuchence gazowej i czuwał, żeby za bardzo nie spiec jajek sadzonych.
– Ja? Cokolwiek.
– Ale co byś chciała? Jajeczko? – Uśmiechnął się zachęcająco i wskazał skwierczące biało-żółte placuszki. – A może płatki z mlekiem, jeśli są. Albo paróweczki, albo klopsiki w sobie pieczarkowym, albo ciasto drożdżowe, albo…
– Skąd masz tyle jedzenia? – spytała Marysia.
– Byłem wczoraj u babci.
– Aha! – Skinęła głową, jakby nagle wszystko stało się jasne.
– No to co ci, Edytko, podać? Dziś pierwszy dzień twojej szkoły. Rozkazuj.
– Nie męcz jej. Ja poproszę jajko albo dwa, bo muszę mieć siłę, żeby przeżyć ten dzień. Mama jeszcze śpi?
Marysia była ubrana w galowe kolory. Jedynym zgrzytem był wielki naszyjnik z ogromnymi różnokolorowymi paciorkami.
– Śpi. Oglądała w nocy jakiś melodramat. Niech sobie pośpi.
Edyta przycupnęła na krześle i z niedowierzaniem pokręciła głową. „Rodzina wstała, a ona śpi. Co tu się dzieje?”.
– Tato, a co to znaczy _vice versa_, bo ja słyszałam taki dowcip. Do kierownika podchodzi jego pracownik i mówi: „Panie dyrektorze, wie pan, ten Kowalski to mówi o panu, że pan używa słów, których znaczenia pan nie rozumie”. A dyrektor, wściekły mówi na to: „Proszę powiedzieć Kowalskiemu, żeby mnie pocałował w cztery litery i _vice versa_!”.
Mariusz Gwidosz, wymachując drewnianą łyżką, skulił się ze śmiechu.
– Dobre, dobre!
Edyta uśmiechnęła się taktownie, ale uważnie słuchała, gdy wuj, jeszcze się śmiejąc, wyjaśniał, co oznacza to sformułowanie. Potem wyobraziła sobie swojego ojca. Gdyby on usłyszał z ust dziecka zwrot „cztery litery”, to byłby koniec świata.
– Cztery litery i _vice versa_… ha, ha, ha… Edytko… – wykrztusił Gwidosz, opanowując śmiech – a może chcesz zaprowadzić Marysię do szkoły? U niej zawsze jest tak wesoło.
Edyta zmrużyła oczy.
„Wiedziałam, że tak będzie. Po co innego by mnie brali?” – pomyślała, a głośno powiedziała:
– Oczywiście, wujku. Bardzo chętnie.
– Him work ubak.
– O, przepraszam, teraz nie możesz rozłożyć się z zabawkami, bo zaraz do nas przyjdzie Dawid Ludwik ze swoją mamą.
– Czy to prawdziwy arystokrata?
– Nie wiem, ale mam zamiar dźgnąć go dzisiaj nożem i jak popłynie błękitna krew, to będzie wiadomo.
– Dobra myśl – stwierdził bez emocji Gwidosz, a Edyta aż sapnęła z oburzenia.
*
Edyta wracała do domu, wlokąc nogę za nogą. Jej gimnazjum było oddalone o niecały kilometr od bloku wujostwa, ale szła najwolniej, jak mogła. W głowie miała kompletny mętlik. Dotychczas każde rozpoczęcie roku to była wielka pompa, wszyscy na galowo, akademia, śpiewał szkolny chór, kilka osób wygłaszało przemówienia, stojąc na baczność, śpiewali hymn państwowy… A tutaj?
Gdyby nie data i to, że uczniowie byli na galowo, trudno byłoby w ogóle poznać, że to pierwszy września. Piętnastominutowe powitanko na sali gimnastycznej i zaraz wszyscy do klas, a potem normalne trzy lekcje. Już ma zadane. Poza tym stało się to, czego tak się bała: nie poznała żadnej fajnej koleżanki.
Nawet kilka osób się do niej uśmiechnęło, ale potem taka jedna dziewczyna z długimi prostymi włosami pokazała na nią palcem, mruknęła: „parzy”, i coś kilku osobom powiedziała.
Trzecia klasa gimnazjum; oni wszyscy już się znali. Edyta pierwszy raz widziała, żeby tak na środku korytarza, przy nauczycielach, wszyscy ze wszystkimi się całowali na powitanie. Rzucali się sobie na szyję i obejmowali ramionami. Kilka razy Edyta zauważyła, jakie te powitania były czułe. Myślała najpierw, że to może zakochani, ale potem okazało się, że nie.
„Jak oni wszyscy się tu lubią! To paczka zgranych ludzi. A ta długowłosa jest szczególnie lubiana. Każdy podchodził najpierw do niej. Każdy chwalił, jak pięknie jest opalona. Tylko dlaczego wszyscy opowiadają o jakichś kotach?”.
Gdy przechodzili z jednej pracowni do drugiej, odezwała się do niej ta długowłosa:
– Skąd jesteś?
– Z Łomży.
– Dobrze wiedzieć – mruknęła i odeszła, jakby nagle tracąc zainteresowanie Edytą. A potem razem z kilkoma osobami stanęła przy parapecie. Chyba o niej rozmawiali, bo chłopak z aparatem na zębach najpierw ukradkiem się jej przyglądał, a później nagle wskazał ją palcem i wszyscy się roześmiali. I zaraz Edyta poczuła na skórze lodowaty dreszcz. To długowłosa blondynka tak na nią spojrzała.
„Jestem po prostu przewrażliwiona. Przecież nic jej nie zrobiłam” – usiłowała się uspokoić.
A jednak ta Olga co chwila rzucała na nią dziwne spojrzenia, a gdy wchodzili do sali, Edyta usłyszała:
– Moim zdaniem nic specjalnego. Masz plebejski gust.
Mówiąc to, wyraźnie patrzyła na Edytę.
„Gdyby tu byli Renia i Roman… Gdyby oni byli…”
Te cztery godziny były dla niej pasmem tortur. Oddałaby wszystko, żeby mieć na sobie coś kolorowego. Niestety, jedyne co mogła zrobić, to rozpuścić włosy. Zrobiła to już po pierwszej lekcji, ale gdy wychodziła z łazienki, wpadła na nią otoczona koleżankami Olga. Zmierzyła ją wzrokiem i syknęła:
– Nie denerwuj mnie. Zwiąż włosy!
Edyta znalazła się nagle pod ostrzałem wrogich spojrzeń.
– No! – warknęła Olga i Edyta szybko sięgnęła po gumkę. – I żeby mi się to nie powtórzyło. Na to trzeba mieć moje pozwolenie. A teraz spadaj, wieśniaczko!
Do końca lekcji nikt się do Edyty nie odezwał. I ona też nie szukała z nikim kontaktu.
„I co ja teraz powiem wujostwu? Na pewno będą mnie dręczyć pytaniami, jak było i czy poznałam kogoś miłego. A Marysia nie da mi spokoju. Trudno, trzeba jakoś wytrzymać. Nakłamię po prostu i z głowy. Przecież im tego nie opowiem” – postanowiła.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki