Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Michał Jakiśtam. Tom 6 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Michał Jakiśtam. Tom 6 - ebook

Do rodziny Gwidoszów przyjeżdża ich kuzynka z Łomży, nastoletnia Edyta. Dramatyczne okoliczności sprawiły, że nagle musiała zmienić swoje miejsce zamieszkania i szkołę. Tęskniąca za ciepłem, akceptacją i przyjaźnią dziewczyna nie może się z początku odnaleźć w nowym środowisku. W szkole doznaje wielu przykrości, Gwidoszowie zaś szokują ją swoim stylem życia.

Edyta poznaje wielu różnych ludzi. Każda znajomość i zdarzenie są przez nią dokładnie analizowane. Na naszych oczach bohaterka dorasta do trudnych decyzji. W rezultacie postanawia wiele zmienić w swoim życiu.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7349-9
Rozmiar pliku: 981 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Walizka nie chciała się dopiąć.

Edyta wstała z klę­czek i z impe­tem na niej usia­dła. Pomo­gło.

„A więc to by było na tyle. Jestem spa­ko­wana. Zaraz, zaraz! Czy ja wzię­łam ten swe­ter w paski?”

Nie mogła sobie tego przy­po­mnieć, więc po raz kolejny roz­pięła zamki. Swe­ter, zło­żony w ide­alną kostkę, leżał na samym wierz­chu.

„Nie biorę go”.

Ostroż­nie, żeby się nie roz­wi­nął, odnio­sła swe­ter do komody.

„Po co chcia­łam go zabrać, skoro go nie lubię? Ow­szem, jest ładny, ale prze­cież gry­zie. A walizka musi się zapi­nać bez pro­blemu, bo ojciec na pewno spraw­dzi”.

Wyjeż­dżała do War­szawy, do cioci, a raczej do wujo­stwa. Miała tam cho­dzić do trze­ciej klasy gim­na­zjum, a potem… to się jesz­cze okaże, co będzie potem. Rok był dla Edyty takim samym odcin­kiem czasu jak sześć­dzie­siąt pięć milio­nów lat, czyli nie­wy­obra­żal­nie dłu­gim.

Edyta zaczęła kolejną selek­cję. Naj­chęt­niej pozby­łaby się sztyw­nych od nowo­ści lek­tur szkol­nych, ale tego ojciec by jej nie daro­wał. Na samo dno wrzu­ciła więc trzy książki. Do _Mitów grec­kich_ Paran­dow­skiego ojciec wło­żył kartkę, na któ­rej wyka­li­gra­fo­wał:

_Czas pokaże, czy będziesz córką moich marzeń. Nie zawiedź mnie._

Edyta spoj­rzała na okładkę i aż się wzdry­gnęła.

„Czas już poka­zał, tatu­siu – pomy­ślała i zapa­trzyła się w okno. – Koniec. Mam się tylko spa­ko­wać, żad­nych roz­my­ślań. Skar­petki. Które wziąć, a które zosta­wić? Brać raczej wygodne czy raczej ładne?”.

Dla­czego ładne tak rzadko są wygodne?

Bluzki.

Naj­chęt­niej zabra­łaby wszyst­kie, ale wtedy nie zmiesz­czą się buty.

Trudno. Na razie zabie­rze tylko let­nie pan­to­fle i jedne na deszcz. Były więk­sze zmar­twie­nia. Na przy­kład takie, żeby w dro­dze na dwo­rzec nie spo­tkać nikogo zna­jo­mego. A przy­naj­mniej nikogo, kto będzie wie­dział o tym, co się stało.

Edyta znów się wzdry­gnęła.

„Nie wiem, czy kogo­kol­wiek na świe­cie spo­tkało coś tak okrop­nego jak mnie”.

Na szczę­ście wypra­co­wała bar­dzo sku­teczną metodę: gdy tylko opa­dały ją myśli o spra­wie Łuka­sza – o tym, co przez niego musi zno­sić, języ­kiem zaczy­nała liczyć sobie zęby. Górna lewa jedynka, górna lewa dwójka, górna lewa trójka … Przy dol­nych pra­wych czwór­kach nie­miłe wspo­mnie­nia zni­kały. Tym razem wystar­czyło doli­czyć do gór­nej pra­wej trójki.

Jesz­cze raz zaj­rzała do walizki.

„Chyba wszystko. Tak, na pewno już wszystko”. Kap­cie dorzuci w ostat­niej chwili.

– Dzień dobry, Edyto. – W drzwiach jej pokoju sta­nął ojciec.

– Dzień dobry, tato. – Pod­nio­sła się z kolan i nad­sta­wiła ojcu czoło. Poca­ło­wał ją.

– Widzę, że się szy­ku­jesz. Bar­dzo dobrze. A gdzie mama?

– U sąsiadki.

– U któ­rej?

– U Mal­czew­skiej. Pomaga jej wie­szać firanki. – Ktoś inny może by nie zauwa­żył, że ojciec zmarsz­czył brwi, ale Edyta zauwa­żyła od razu. Czym prę­dzej więc dodała: – Zaraz ci odgrzeję obiad. Mamy dziś krup­nik, zrazy z kaszą i buraczki.

Ojciec nic nie powie­dział. Jak zawsze zamknął się na kilka minut w łazience, a potem usiadł przy stole i się­gnął po przy­go­to­waną dla niego gazetę.

– Pro­szę, tato. – Edyta wnio­sła talerz z dymiącą sma­ko­wi­cie zupą.

Ociec się­gnął po chleb i nie odry­wa­jąc wzroku od gazety, zaczął jeść.

Edyta wró­ciła do kuchni przy­pil­no­wać kaszy i zra­zów. Nawet nie chciała myśleć, co by się stało, gdyby coś przy­pa­liła.

– Edytko!

– Tak, tato?

– I pamię­taj, żebym nie usły­szał słowa skargi na cie­bie. A chleb krój cie­niej. Zobacz, jak nie­zdar­nie to zro­bi­łaś…

Edyta prze­pra­sza­jąco kiw­nęła głową.

– Tato, to ja pójdę się dopa­ko­wać.

– Nie. Mia­łaś na to czas. Za chwilę zni­kasz z domu. Chcę się tobą jesz­cze nacie­szyć.

Edyta usia­dła na brzegu krze­sła i patrzyła, jak ojciec bez słowa je kaszę i zrazy.

Zazgrzy­tał klucz w zamku i weszła mama Edyty. Pulchna, zadbana, była lekko zaczer­wie­niona i zdy­szana, jakby po biegu.

– O, jesteś już, kocha­nie.

– Jestem. Możesz już iść się pako­wać, Edyto. Potem zoba­czę, czy nie za dużo rze­czy tam ze sobą cią­gniesz.

Edyta czym prę­dzej poszła do swo­jego pokoju, z nawyku jak naj­ci­szej zamy­ka­jąc drzwi. Usły­szała jesz­cze, jak mama szep­cze:

– Wybacz mi, kocha­nie. Tak jakoś się zasie­dzia­łam. Nie gnie­wasz się, prawda?

Edyta wyjęła wszyst­kie rze­czy z walizki i spoj­rzała na nie oczami ojca. Od razu wie­działa, co zakwe­stio­nuje. Bez waha­nia odło­żyła na bok spra­nego pajaca, cie­nie do powiek, puder, lakier do paznokci i wszyst­kie jaskrawe bluzki. Swe­ter w paski poło­żyła na samym wierz­chu – to był pre­zent od ojca.

Gotowe. Teraz powinno mu się spodo­bać.

Usia­dła po turecku na dywa­nie i spoj­rzała w okno.

„Jak mi tam będzie? Czy znajdę sobie jakąś przy­ja­ciółkę? Czy nie będę gor­sza od innych? Dam sobie radę? I naj­waż­niej­sze: czy na pewno nie spra­wię wujo­stwu kło­potu? I czy nie będą mnie cza­sem wyko­rzy­sty­wać, żebym im bawiła dzieci?”

Była im tak wdzięczna, że zechcieli po tych wszyst­kich przy­kro­ściach zabrać ją do sie­bie, że zaczęła sobie wyobra­żać, jak oni szy­kują się do jej przy­jazdu. Cio­cia na pewno od tygo­dnia sprząta cały dom. Biedna cio­cia.

*

– Czy widział ktoś mój depi­la­tor?

Joanna Gwi­dosz mio­tała się mię­dzy łazienką a kuch­nią, co chwila z trza­skiem otwie­ra­jąc szu­flady. Prze­rzu­cała tłu­czek do mięsa, łyżkę cedza­kową i kor­ko­ciągi. Depi­la­tora ni­gdzie jed­nak nie było.

– Mamuś, a czy prze­wi­du­jesz nagrodę? – zapy­tała nie­win­nie ośmio­let­nia Mary­sia.

– Tu cię mam! – Joasia wyce­lo­wała pal­cem w tors córki. – Jeśli pytasz o nagrodę, to zapewne wiesz, gdzie jest mój depi­la­tor.

– Wiem. Tam gdzie zawsze – odpo­wie­działa spo­koj­nie Mary­sia.

– Czyli gdzie?

– W naszym pokoju. W skrzynce z zabaw­kami Celi.

Joasia czym prę­dzej pognała do pokoju córek. Sie­dząca przy stole w kuchni Mary­sia usły­szała, jak mama z hukiem wyrzuca zawar­tość skrzyni, po czym wykrzy­kuje rado­śnie: „Jest!”.

Potem w pokoju zapa­no­wała nagła cisza. Mary­sia wie­działa dla­czego. Uprze­dza­jąc pyta­nie matki, krzyk­nęła:

– Sama go dałaś Celi, wtedy jak sobie wró­ży­łaś przez tele­fon. Żeby ci nie prze­szka­dzała.

– Czyje to kłaki?

– Bawi­ły­śmy się w gabi­net kosme­tyczny. Cela wyde­pi­lo­wała Misia.

Joasia jęk­nęła.

– Ja się zabiję. Za kilka godzin przy­jeż­dża Edytka, a my jeste­śmy zupeł­nie nie­go­towi. Wiesz co? Wzię­ła­byś Celę na spa­cer, a ja tu wszystko przy­szy­kuję.

– Wszystko przy­szy­ku­jesz… – mruk­nęła Mary­sia z prze­ką­sem, ale wstała z krze­sła i bez słowa pode­szła do swo­jej dwu­let­niej sio­stry.

– Idziemy na spa­cer, ubie­raj się.

– Hmbr um aha? – mruk­nęła dwu­latka.

– Które chcesz. Jest cie­pło, weź san­dały – odparła spo­koj­nie Mary­sia.

Joasia rozej­rzała się po miesz­ka­niu. Na pierw­szy rzut oka było widać, że konieczne jest odku­rze­nie, umy­cie okien, upra­nie fira­nek, ogar­nię­cie wszyst­kich trzech pokoi, pozbie­ra­nie roz­ma­itych rupieci, poskła­da­nie roz­wle­czo­nych gazet oraz odzieży dzie­cię­cej. Jed­nak Joasia za pomocą szpilki zaczęła wywle­kać brą­zowe kłaki z depi­la­tora.

Gdy się z tym upo­rała, znów rozej­rzała się po miesz­ka­niu. Jej wzrok padł na coś dziw­nego na pod­ło­dze. Był to wysta­jący frag­ment jej uko­cha­nej spód­nicy.

– A ty co tu robisz, zło­ciutka? Takie buty… – dodała, widząc że na końcu spód­nicy śpi Pies, czyli ich kot.

Pogła­skała kota, który lekko uchy­lił powieki, prze­cią­gnął się i zaczął mru­czeć.

– No dobrze, dobrze, pań­cia na pewno nie zabie­rze. A Łapa tu czego? Czego pies chciał? Moje kochane psi­sko. Waruj!

Łapa natych­miast padła na pod­łogę.

Asia poszła do kuchni. Wyjęła książkę kuchar­ską, mru­cząc pod nosem:

– Naj­waż­niej­sze jest pierw­sze wra­że­nie…

Zaczęła szu­kać, co wytwor­nego można by wycza­ro­wać z kur­czaka, ziem­nia­ków i kapu­sty kwa­szo­nej.

Otwo­rzyła książkę na chy­bił tra­fił i zaczęła czy­tać:

_Rydze w sosie śmie­ta­no­wym._

_Świeżo zebrane rydze oczy­ścić sta­ran­nie, uwa­ża­jąc, żeby nie uszko­dzić bla­szek…_

Joasia miała bujną wyobraź­nię i już po chwili poczuła w swo­jej kuchni cudowny zapach świeżo zebra­nych rydzów. Do prze­pi­sów doty­czą­cych dro­biu nie udało jej się dotrzeć. Lek­tura wcią­gnęła ją bez reszty.

*

– Co ty tu robisz, wariatko?

– Uspo­kój się, prze­cież nie możesz wyje­chać bez poże­gna­nia. Sia­daj. Przej­ście blo­ku­jesz.

Gdy Edyta wsu­nęła się na sie­dze­nie auto­busu koło przy­ja­ciółki, na skraju jezdni zama­ja­czyła jej tablica z prze­kre­ślo­nym napi­sem _Łomża_.

– Gdyby twoja mama… – Edyta aż bała się myśleć, jak zare­ago­wa­liby jej rodzice.

– Gdyby, gdyby… A gdy­bym to ja wyjeż­dżała, ty byś nie przy­szła, co?

– Przy­szła­bym.

– Już za tobą tęsk­nię. – Renata mocno uści­snęła przy­ja­ciółkę. – A widzia­łaś na liście, kto doszedł do naszej klasy? Nie widzia­łaś, bo nic cię to już nie obcho­dzi. Z jed­nej strony jesteś szczę­ściarą, że naresz­cie się stąd wyrwiesz… Nie patrz tak. Powie­dzia­łam prze­cież: z jed­nej strony. Wiesz… – ści­szyła głos do szeptu – że on na mie­siąc jedzie do sana­to­rium?

– A szkoła?!

– Co tam szkoła! Zwol­nią go. Sły­sza­łam, jak Mal­czew­ska mówiła Siu­dymce, że dostał skie­ro­wa­nie od psy­chia­try. Wyobra­żasz sobie?! No dobrze, koń­czę ten temat. Jak się tylko cze­goś o nim dowiem, to zaraz ci napi­szę. Masz adres do nich?

– Renia, boję się, że ojciec się dowie, że piszesz do mnie.

– Bo mogła­byś nauczyć się mej­lo­wać, wiesz? No dobra, nie rób takiego dzioba. Musisz szybko poznać tam kogoś, do kogo mogła­bym pisać. To zna­czy będę pisać do cie­bie, tylko na adres… O kur­czę, Śnia­dowo. Muszę tu wysko­czyć.

– Jak wró­cisz? Pie­szo?

– Coś ty, czter­na­ście kilo­me­trów? Namó­wi­łam Romana, żeby przy­je­chał po mnie na rowe­rze. No, daj pyska. I nic się nie martw.

– Ja wcale się nie mar­twię – wydu­siła przez łzy Edyta.

– I nie myśl o Łuka­szu.

– Ja wcale o nim nie myślę.

– I bar­dzo dobrze. Podaj adres w tej zaki­cha­nej War­sza­wie. I szybko napisz. A zresztą… może cię odwie­dzę, jeśli… trzy­maj się!

Edyta nie dosły­szała ostat­nich słów. Załza­wio­nymi oczami patrzyła tylko na przy­ja­ciółkę, która jesz­cze kilka metrów bie­gła wzdłuż jezdni. Krzy­czała coś z całych sił, machała rękami, a na koniec zdarła z głowy kape­lu­sik i machała nim tak długo, aż auto­bus znik­nął jej z oczu.

– Odje­chała?

Roman, ich kolega z klasy, wycią­gnął rower z krza­ków koło przy­stanku.

– Teraz już nic nie będzie tak samo. – Renata wci­snęła sobie kape­lu­sik na głowę. – Nie chce mi się jesz­cze wra­cać.

– To chodź na grzyby.

– Biedna Edi. W tej War­sza­wie nawet grzy­bów nie ma. Tylko spa­liny.

– A wiesz, Łuka­sza podobno zamy­kają w wariat­ko­wie. Sły­sza­łem plotkę, że…

– Biedna Edyta… W War­sza­wie na pewno nawet dobrych plo­tek nie mają. Co się tak gapisz? Ty ni­gdy nie pła­czesz?

– Jasne, że pła­czę. Nawet bar­dzo czę­sto.

– Chło­pak i pła­cze? Baba jesteś! – Renia prych­nęła i wgra­mo­liła się na bagaż­nik.

*

– …i teraz po raz kolejny oka­zuje się, że… Zaraz! – krzyk­nęła Joanna Gwi­dosz, a potem słod­kim gło­sem prze­mó­wiła do słu­chawki: – Słu­chaj, Lenuś, muszę koń­czyć. Chyba Mariusz idzie. To pa!

Rzu­ciła szybko słu­chawkę i dopa­dła drzwi. Na progu stał Mariusz Gwi­dosz ugi­na­jący się pod cię­ża­rem walizki, a koło niego z nieco spło­szoną miną stała Edyta.

– Edytko! – Joasia kor­dial­nie roz­ło­żyła ramiona. – Witam cię, kocha­nie! – Obej­mu­jąc Edytę, wpro­wa­dziła ją do miesz­ka­nia. – Daj spo­kój, u nas nie zdej­muje się butów.

– To zna­czy, gdy się kąpiesz, możesz ewen­tu­al­nie zdjąć – wtrą­cił ze śmie­chem. – Jeśli chcesz… Przy­musu nie ma.

– Oczy­wi­ście.

Gdy oszo­ło­miona Edyta weszła do łazienki, Asia szep­nęła do męża:

– Uwa­żaj, co mówisz. Te twoje nie­zro­zu­miałe żarty…

– Wszyst­kie moje żarty są superz­ro­zu­miałe, a poza tym to inte­li­gentna dziew­czyna. Jest coś do jedze­nia?

Pyta­nie pozo­stało bez odpo­wie­dzi, a Mariusz od razu się jej domy­ślił.

Ponad ramie­niem żony rozej­rzał się po miesz­ka­niu. Łapa i Pies tarzali się po dywa­nie tuż koło jakiejś zna­jo­mej mu ciem­nej szmaty. Na stole stały tale­rze po śnia­da­niu i po wczo­raj­szej kola­cji. Poukła­dane grzbie­tami do góry książki leżały na stole, para­pe­cie, pod­ło­dze, na krze­słach, na sze­ro­kim wazo­nie i w dzie­cię­cych łóżecz­kach. Na wszyst­kich krze­słach ponie­wie­rały się nale­żące nie wia­domo do kogo dziwne rze­czy w rodzaju drew­nia­nego dziadka do orze­chów z nama­lo­waną fla­ma­strami twa­rzą lub pochla­pa­nego zie­loną farbą smoka z tek­tu­ro­wego pojem­nika po jaj­kach. Grały radio i odtwa­rzacz CD, oczy­wi­ście każde co innego. Na tele­wi­zo­rze wisiała podarta już gdzie­nie­gdzie kartka z krzy­wym napi­sem: „Nie oglą­dać!”, a od strony otwar­tego okna sły­chać było ryt­miczne wale­nie drą­giem w kraty i głos Marysi:

– Czy ktoś może otwo­rzyć kratę? Trzeba wziąć Celę, bo musi szybko do łazienki. O rany! Tylko nie w moje buty! Nie na blu­zeczkę! No, teraz już możemy się nie śpie­szyć.

– Ham brik?

– Słu­cham? – Edyta z tru­dem prze­łknęła ślinę.

– Ona pyta, czy się z nią poba­wisz – prze­tłu­ma­czyła od nie­chce­nia Mary­sia, a kiedy Edyta odpo­wie­działa, że tak, Cela kla­snęła w ręce i oznaj­miła:

– Gla­pum rew.

– Ma czas po pią­tej – mruk­nęła Mary­sia.

Edy­cie z prze­ra­że­nia zabra­kło tchu.

*

– Dzień dobry, tato. Tak, już doje­cha­łam. Wszystko minęło bez pro­blemu. Wujek cze­kał na dworcu… ledwo się zna­leź­li­śmy… straszny tłum… tak, spa­liny też… jest bar­dzo miło… oczy­wi­ście, tato, pamię­tam, co mi mówi­łeś… już daję cio­cię do tele­fonu. Cio­ciu, mój tatuś chce… tatu­siu, cio­cia wyszła z pokoju. Zaraz ją znajdę.

Edyta deli­kat­nie odło­żyła słu­chawkę na stół i wyszła do przed­po­koju. Usły­szała krzyki z kuchni:

– To nie jest wsza, tylko wesz!

– Nie wiesz, że to wesz?

– Wesz to! Wesz tamto! Wesz mnie i nie gadanto! – pod­śpie­wy­wała Mary­sia.

– Ka ka wermai.

– Cela pyta, czy zostało jesz­cze tro­chę ryżu.

– Zostało, ale na jutro. Które z was wyjada Celi odżywkę? Widzę wyraź­nie, że jest mniej.

Edyta spoj­rzała na leżącą na stole słu­chawkę, zasta­na­wia­jąc się, ile z tego dotarło do jej ojca.

– Prze­pra­szam, cio­ciu…

– O, Edytka! – Cio­cia Joasia ucie­szyła się tak, jakby nie widziała jej od roku. – No, chodź, chodź. Skoń­czy­łaś już, to teraz poga­damy. Oca­li­łam dla cie­bie maka­ron… Zobacz, jaką fajną sztuczną wesz przy­słała nam Mal­wina. Jak żywa, prawda? Co tak patrzysz?

– Mój tatuś chciałby jesz­cze dwa słowa…

– Już lecę.

Asia wstała z wyso­kiego sosno­wego stołka i poszła do dużego pokoju, krzy­cząc w stronę kuchni:

– Czy ktoś może zoba­czyć, o co cho­dzi Psu? Strasz­nie miau­czy. Pew­nie znów mu mysz wpa­dła pod wer­salkę. Cela, wszystko widzę! Natych­miast wyj­mij wesz z ucha Łapy. Uszko­dzisz psa! Tak, Andrzejku, co tam? Oczy­wi­ście, cała i zdrowa! Ależ naj­mniej­szego… Awan­tura? Nie, dla­czego tak sądzisz?

Kiedy skoń­czyła roz­ma­wiać, wró­ciła do kuchni.

– Faj­nie, że z nami jesteś. Gdzie moja wesz?

*

W tym samym cza­sie w Łomży Andrzej Janu­szew­ski odło­żył słu­chawkę i zwró­cił się do żony:

– Twoja kuzynka jest jed­nak…. a zresztą nic. Nie wiem, czy dobrze zro­bi­łem, wysy­ła­jąc ją do tych ludzi. I ta War­szawa… Pamię­tam, jak raz musia­łem tam jechać. To było… Zaraz, kiedy to wła­ści­wie było?

Mama Edyty bar­dzo chciała usły­szeć głos córki, dowie­dzieć się, jak ją przy­wi­tano, jakie są jej pierw­sze wra­że­nia, ale skoro mąż nic o tym nie wspo­mniał, nie zapy­tała.

– Chcesz kawy?

– Prze­cież już piłem. – Andrzej Janu­szew­ski zmarsz­czył brwi. – Co się z tobą dzieje, kobieto?

– Prze­pra­szam – szep­nęła mama Edyty i podrep­tała do kuchni. Zaczęła zmy­wać.

*

– Poga­damy? – zapro­po­no­wała Mary­nia i nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź, wsko­czyła na łóżko Edyty.

– A o czym chcesz poga­dać, Mary­siu? – Edyta czuła się dość nie­pew­nie w towa­rzy­stwie chu­dziut­kiej wiel­ko­okiej kuzynki.

– Temat nie ma zna­cze­nia, ale skoro pytasz… – Mary­sia chwilę się zasta­no­wiła. – Gdy­byś miała popeł­nić samo­bój­stwo, to jaki spo­sób byś wybrała?

Edyta zamarła. A więc jej podej­rze­nia były słuszne. Oni tylko uda­wali, że nic nie wie­dzą o tym, co się stało. Mama dała nabrać się na słowa cioci, która podobno wcale nie chciała wie­dzieć, jak to Edyta skom­pro­mi­to­wała rodzinę.

„Ta mała naj­wy­raź­niej wie wszystko, bo skąd by aku­rat ten temat przy­szedł jej do głowy!”

– Wiesz, co to jest ono­ma­to­peja?

– Słu­cham? – Edyta uważ­nie spoj­rzała na kuzynkę. – Ile ty masz wła­ści­wie lat?

– Osiem. Mama mówi, że ono­ma­to­peja to jest coś takiego: kap, kap albo syyy… A tatuś mówi że to jest klap, klap albo fiu… O, jest Celu­sia. A co to? O, jaki śliczny rysu­nek. Celu­sia nary­so­wała go na doku­men­tach taty… Ale mu się spodoba!

– Bedzium bedzium tpu. – Celinka wska­zała na zaschnięte na środku koszulki resztki jedze­nia.

– Tak, tak, widzimy, co jadłaś ostat­nio – oświad­czyła słodko Mary­sia i szybko obej­rzała się na drzwi. – Mama ma fajną książkę: _Kobiety są z Wenus, a męż­czyźni z Marsa_. Chowa ją pod ręcz­ni­kami w łazience. Jak będzie ci bra­ko­wać ksią­żek, to zawsze szu­kaj pod ręcz­ni­kami. Mal­wina mi zdra­dziła tę skrytkę w pre­zen­cie na siódme uro­dziny – szep­nęła kon­fi­den­cjo­nal­nie.

– Nie prze­pa­dam za książ­kami.

– Nie? To co robisz w wol­nym cza­sie?

– Paw ona kib! – wykrzyk­nęła Cela rado­śnie, po czym padła na pod­łogę i bły­ska­wicz­nie scho­wała głowę pod róg dywanu.

– Cela, uspo­kój się! Tyle razy cię pro­si­łam, żebyś nie prze­kli­nała. I nie kręć się tak, bo wzbi­jasz kurz. Weź fla­ma­stry i powal w stół. Puk, puk, puk… bawisz się w ono­ma­to­peję, wiesz? Edyta, a ty byłaś już zako­chana?

– A ty? – szybko odpo­wie­działa Edyta.

– O, sprytna jesteś! – Mary­sia zmru­żyła oczy i z uzna­niem popa­trzyła na kuzynkę.

– O czym gada­cie, dziew­czyny? Chce­cie tro­chę? – Joasia wycią­gnęła w ich stronę wielką miskę z domo­wym popcor­nem.

– A więc to tak śmier­działo! – Mary­sia zmarsz­czyła nos. – Wie­cie, co zauwa­ży­łam? Że jak my robimy popcorn i ja o tym wiem, to mi ten smród nie prze­szka­dza, a jak robi ktoś inny, to zaraz się wście­kam. Mamo, czy to można nazwać pra­wem Kalego?

– Chyba tak. A jak ty myślisz, Edytko? – Joasia chciała tym pyta­niem zachę­cić kuzynkę do roz­mowy, ale wywo­łała tylko jej zmie­sza­nie.

– Ja nie wiem… – wydu­kała nie­pew­nie Edyta.

– Więc o czym gada­ły­ście? – Asia się roze­śmiała, bo Cela pod­cią­gnęła koszulkę i czar­nym fla­ma­strem malo­wała sobie na brzu­chu roz­ma­ite esy-flo­resy.

– O chło­pa­kach – odpo­wie­działa Mary­sia.

– I co?! – Mamie zaświe­ciły się oczy.

– Nic. Edyta na razie nie chce się zwie­rzać. Za krótko jest u nas.

– Fuurm – oświad­czyła sta­now­czo dwu­latka, nie prze­ry­wa­jąc ryso­wa­nia fla­ma­strem po brzu­chu.

– Nie ty jedna – mruk­nęła w jej stronę Mary­sia. – Masz faj­nie, bo zostało tyle ksią­żek po Mal­wi­nie. Ona czyta najfaj­niejsze książki z nas wszyst­kich. – Rzu­ciła wyzy­wa­jące spoj­rze­nie matce. – A co do chło­pa­ków, u mnie w kla­sie jest taki jeden…

– O! No mów, mów, córeczko.

– Z wyglądu to nawet może być, choć zwa­żyw­szy na to, że ma dopiero osiem lat, nie można jesz­cze jed­no­znacz­nie prze­są­dzać, jak osta­tecz­nie będzie wyglą­dał, ale psy­chicz­nie… Mamo, jak się mówi, gdy ktoś jest bar­dziej dzie­cinny niż powi­nien?

– Infan­tylny.

– No wła­śnie, on jest infan­tylny.

– A co kon­kret­nie ci się w nim nie podoba?

– Nie mam o czym z nim roz­ma­wiać. On nawet nie wie, jak się nazywa takie coś, co się dostaje, jak rodzice umrą. No ta… ta…

– Scheda…

– No wła­śnie. On nie wie, co to jest scheda.

– No tak, to go rze­czy­wi­ście dys­kwa­li­fi­kuje. – Joasia się roze­śmiała.

– Na pewno nie zna słowa „dys­kwa­li­fi­kuje”. I jak ja mogę wią­zać się z kimś takim?

– Czemu masz taką minę, Edytko? – zapy­tała ciotka.

„To istny dom waria­tów” – pomy­ślała Edyta, a gło­śno powie­działa:

– Bar­dzo tu u was miło.

*

– _Sorry_, że tak pytam, ale czego ty szu­kasz? Zgu­bi­łaś klu­cze?

Edyta, którą od schy­la­nia się już roz­bo­lały plecy, pod­nio­sła głowę i zoba­czyła przed sobą chło­paka. Miał gładką twarz i ciemne sym­pa­tyczne oczy. Bluza, spodnie i nawet buty były w róż­nych odcie­niach beżu. Faj­nie wyglą­dał. Zde­cy­do­wa­nie jesz­cze ni­gdy nie widziała tak faj­nie ubra­nego chło­paka. Całość psuła tylko ponad miarę wypchana kie­szeń.

– Ja? Niczego nie szu­kam… – Poczuła, jak oblewa ją rumie­niec.

Chło­pak naj­zwy­czaj­niej i bez skrę­po­wa­nia gapił się na jej nogi.

– Słu­chaj, miesz­kam tu na szó­stym i obser­wuję cię od kwa­dransa. Sie­dzisz z nosem w tra­wie. Czy mogę ci jakoś pomóc?

– Nie. Ja tylko… tak. Nie jestem z War­szawy – wypa­liła nagle.

– I szu­kasz zna­jo­mych w tra­wie? – spy­tał ze śmie­chem, ale Edyta wyczuła w jego gło­sie ser­decz­ność, nie drwinę.

– W tra­wie? Dla­czego w tra­wie? A tak, w tra­wie! No jasne, żar­tu­jesz.

Edyta usi­ło­wała się roze­śmiać, ale mar­nie jej to wycho­dziło. Czuła się idio­tycz­nie. Stać tak na chod­niku z jakimś chło­pa­kiem, któ­rego nie zna… To było okropne. Nie mogła się powstrzy­mać, żeby nie oglą­dać się za sie­bie i nie spraw­dzać, czy nikt ich nie obser­wuje. W sercu czuła dziwny ucisk.

„Jeśli ktoś powie mojemu ojcu, jeśli mu ktoś powie…”

Nic dziw­nego, że policzki paliły ją żywym ogniem. Uda­jąc, że coś ją zaswę­działo w oko­li­cach oczu, pró­bo­wała zakryć dłońmi kom­pro­mi­tu­jące rumieńce.

„On sobie pomy­śli, że mi się podoba! Widać to po mnie na kilo­metr!”

Zapa­dło nie­zręczne mil­cze­nie. Edyta bar­dzo chciała wycią­gnąć rękę, przed­sta­wić się i mieć tu już kogoś zna­jo­mego, do kogo Renia mogłaby pisać listy do niej, ale jakoś nie mogła się na to zde­cy­do­wać.

– To cześć. Nie będę się narzu­cać. W zasa­dzie to chcia­łem cię o coś spy­tać, ale… To cześć.

Chło­pak wło­żył ręce do kie­szeni opa­da­ją­cych beżo­wych spodni i odszedł wol­nym kro­kiem.

Edyta zadarła głowę. Odli­czyła pię­tra i zaczęła lustro­wać bal­kony na szó­stym. Nie zauwa­żyła nic spe­cjal­nego do czasu, gdy na jed­nym z nich nagle poja­wiła się chło­pięca syl­wetka. Edyta bły­ska­wicz­nie odwró­ciła wzrok i skie­ro­wała się do parku.

Prze­szła kawa­łe­czek alejką, cały czas się roz­glą­da­jąc, żeby nie stra­cić z oczu drogi powrot­nej, gdy doszły ją gło­śne chó­ralne okrzyki. Grupa chłop­ców, chyba w jej wieku, grała w kosza. Żaden z nich nie wyda­wał się mar­twić jutrzej­szym roz­po­czę­ciem roku albo tym, czy ktoś zechce usiąść z nim w ławce. W ogóle wyglą­dali tak, jakby nie mar­twili się jesz­cze ni­gdy w życiu.

„Jak im dobrze… Nie mają żad­nych trosk ani zmar­twień. I jak oni się ruszają, z jaką pew­no­ścią sie­bie… Tak, ci ludzie nie mają żad­nych kło­po­tów” – pomy­ślała i nagle zro­biło jej się okrop­nie żal samej sie­bie.

*

_Kochani Tato i Mamo!_

_Bar­dzo ser­decz­nie Was pozdra­wiam. U mnie wszystko w naj­lep­szym porządku. Cio­cia i wujek przy­wi­tali mnie z hono­rami. Pyta­łaś, Mamo, co cio­cia zro­biła na moje powi­ta­nie, więc piszę: rosół z maka­ro­nem (chyba wła­snej roboty) i, tak jak Tatuś lubi, natką pokro­joną bar­dzo cienko. Na dru­gie kotlety z piersi kur­czaka, kapu­stę zasma­żaną i ziem­niaczki. Na deser ser­nik na zimno i kom­pot z mie­sza­nych owo­ców. Cio­cia niczego nie soli, bo to nie­zdrowo, ale mi pozwo­liła. Tak samo jak u nas, cio­cia wyszo­ro­wała całe miesz­ka­nie, jak to mówi Tatuś: „po kobie­cemu”. Wujek jest bar­dzo miły. Obie dziew­czynki są dobrze wycho­wane. O wszyst­kim, co mi mówi­li­ście, pamię­tam i wannę zawsze od razu myję po sobie. Chcia­łam też zawsze zmy­wać, ale cio­cia powie­działa, żebym się nie brała za męskie zaję­cia. Chyba żar­to­wała… Nie wiem, czy Ci się, Tato, to spodoba, ale tu zmywa wujek. Na razie nie wiem i nie rozu­miem dla­czego, ale myślę, że może cio­cia ma uczu­le­nie na deter­genty. Na razie nie wypada mi pytać, prawda?_

_Byłam już w nowej szkole. To dość bli­sko miesz­ka­nia wujo­stwa. Jestem na liście dzie­siąta. Pomy­śla­łam, że to dobry znak. W kla­sie są trzy­dzie­ści trzy osoby._

_Bar­dzo za Wami tęsk­nię. Kocham Was. Jesz­cze raz dzię­kuję Tacie za wszyst­kie wska­zówki…_

– Piszesz list? – Mary­sia weszła do jej pokoju. – A nie wolisz na kom­pu­te­rze?

– To do rodzi­ców – powie­działa Edyta, jakby to wszystko wyja­śniało. Dys­kret­nie przy­kryła kartkę dło­nią.

– To co, że do rodzi­ców? Podaj swój adres e-mail.

– Nie mam w domu kom­pu­tera.

– Teraz już masz. Wiesz co? Cela śpi, niech ci teraz mama założy skrzynkę.

Nie minęło dzie­sięć minut, a Edyta sie­działa przed kla­wia­turą, usi­łu­jąc ukryć oszo­ło­mie­nie. Ojciec był śmier­tel­nym wro­giem kom­pu­te­rów i inter­netu.

– To ja idę, a ty sobie pisz do zna­jo­mych – powie­działa ze zro­zu­mie­niem Mary­sia.

– Ale…

– Co?

– Nic – odparła Edyta, a w duchu pomy­ślała:

„Gdyby to widział mój ojciec… Dobre sobie! W tym domu nie ma żad­nej kon­troli, a to prze­cież strasz­nie nie­bez­pieczne”.

– A do tego chło­paka też napi­szesz? – spy­tała obce­sowo Mary­sia.

– Do jakiego chło­paka? – Edyta poczuła, że znów dopadł ją ten pie­kielny raczek.

– Dobra. Jak nie chcesz, to nie mów. W końcu ja ci też o sobie wszyst­kiego nie mówię – oświad­czyła ośmio­latka i wyszła.

*

_Kochana Reniu!_

_Na razie jakoś nie umar­łam. I mam dostęp do kom­pu­tera!!!_

_Tu oczy­wi­ście jest okrop­nie. Nawet w nocy ni­gdy nie jest cicho. Chcia­łam gdzieś sobie poje­chać, ale na razie boję się, że zabłą­dzę. Do mojej szkoły jest niby bli­sko, jak na tutej­sze warunki. Wczo­raj szu­ka­łam czte­ro­list­nej koni­czyny. Porząd­nej trawy to tu nie ma, ale coś tam zawsze znajdę, cho­ciaż wszystko obro­bione przez psy. Pomy­śla­łam sobie, że jak znajdę, to w tej nowej szkole nikt na mnie nie zwróci uwagi._

_Dener­wuję się okrop­nie. A na doda­tek śniła mi się dziś Mal­czew­ska, że ska­cze z okna. Cio­cia i wujek dali mi osobny pokój, ale i tak cały czas ktoś do mnie wcho­dzi. Tro­chę wsty­dzę się cho­dzić przy wujku w szla­froku, ale sta­ram się tym nie przej­mo­wać. Jak na razie nie kazali mi opie­ko­wać się dziećmi, ale nie wiem, co będzie, jak zacznie się rok szkolny. Ta star­sza, Mary­sia, jest okrop­nie prze­mą­drzała i nachalna. Taka stara malutka z niej. Cią­gle mi docina. Wywyż­sza się, że jest z War­szawy. Taka gów­niara, a już ma to we krwi._

_Ta młod­sza jest… nie uwie­rzysz, ale ona robi takie rze­czy, że jakby się o tym dowie­dział mój ojciec, to byłby koniec świata. Cały czas gada jakieś dziwne wyrazy, a ta Mary­sia udaje, że ją rozu­mie. Zwa­rio­wać można. Wczo­raj na oczach matki poma­zała sobie brzuch czar­nym pisa­kiem. A oni, zamiast ją zlać, zro­bili jej zdję­cia. Albo gdy wujek spał, one poma­lo­wały mu czer­wo­nym lakie­rem paznok­cie u nóg, zało­żyły jakby ni­gdy nic skar­petki i, Ty wiesz, że on poszedł tak na basen?! A jak wró­cił, to tak się śmiał, że aż się tarzał po pod­ło­dze._

_Oni są chyba nie­nor­malni. Nic nie mówię, bo i tak do domu nie mogę wró­cić, ale moja ciotka nawet nie odku­rzyła na mój przy­jazd, a jak ją wujek zapy­tał, co jest na obiad, to powie­działa, że nie samym chle­bem czło­wiek żyje. Musia­łam naz­my­ślać rodzi­com, jak tu jest, bo bałam się, że ojciec od razu mnie zabie­rze. O tych paznok­ciach to nawet nie wspo­mnia­łam. Myśla­łam, że zaraz się pokłócą, ale oni zaczęli się cało­wać i wyrzu­cili nas z kuchni. Wujek machał ręką, jak Mal­czew­ska na kury, i mówił: „sio, sio”. Ty sobie wyobra­żasz coś takiego?! Oni się kom­plet­nie nie nadają na rodzi­ców! Jaki oni dają przy­kład dzie­ciom?_

_Pra­wie pozna­łam jed­nego chło­paka. Nie wiem, jak się nazywa, ale wygląda mniej wię­cej tak: jest wysoki, ma krót­kie włosy i ładne oczy, ale nie wiem w jakim kolo­rze, bo się nie przy­glą­da­łam. Nosi super­modne spodnie i buty. Mieszka na szó­stym pię­trze i ma bal­kon. Jutro ma przyjść Kuba, to jest ten naj­star­szy kuzyn. Pamię­tasz chyba, co Ci o nim opo­wia­da­łam? Że zwią­zał się z kaleką dziew­czyną. Wszystko Ci opi­szę. Wujek pytał mnie, czy nie chcę posie­dzieć przy kom­pu­te­rze, ale wsty­dzi­łam się przy­znać, że nie umiem. Zało­żyli mi konto inter­ne­towe. Zresztą na pewno po to, żeby czy­tać, co piszę. Nie­do­cze­ka­nie! Pozdrów Romana._

_Twoja Edyta_

_PS Bła­gam, tylko nie wspo­mi­naj mi nic o Łuka­szu. Jestem cie­kawa, czy rze­czy­wi­ście poje­chał do tego sana­to­rium i czy dobrze wygląda po tym wszyst­kim, ale poza tym nic mi o nim nie pisz. Zupeł­nie o nim zapo­mnia­łam._ROZDZIAŁ DRUGI

– Co chcesz na śnia­da­nie, Edytko?

Wujek Gwi­dosz, w pasia­stym szla­froku, z drew­nianą łyżką w dłoni stał przy kuchence gazo­wej i czu­wał, żeby za bar­dzo nie spiec jajek sadzo­nych.

– Ja? Cokol­wiek.

– Ale co byś chciała? Jajeczko? – Uśmiech­nął się zachę­ca­jąco i wska­zał skwier­czące biało-żółte pla­cuszki. – A może płatki z mle­kiem, jeśli są. Albo paró­weczki, albo klop­siki w sobie pie­czar­ko­wym, albo cia­sto droż­dżowe, albo…

– Skąd masz tyle jedze­nia? – spy­tała Mary­sia.

– Byłem wczo­raj u babci.

– Aha! – Ski­nęła głową, jakby nagle wszystko stało się jasne.

– No to co ci, Edytko, podać? Dziś pierw­szy dzień two­jej szkoły. Roz­ka­zuj.

– Nie męcz jej. Ja popro­szę jajko albo dwa, bo muszę mieć siłę, żeby prze­żyć ten dzień. Mama jesz­cze śpi?

Mary­sia była ubrana w galowe kolory. Jedy­nym zgrzy­tem był wielki naszyj­nik z ogrom­nymi róż­no­ko­lo­ro­wymi pacior­kami.

– Śpi. Oglą­dała w nocy jakiś melo­dra­mat. Niech sobie pośpi.

Edyta przy­cup­nęła na krze­śle i z nie­do­wie­rza­niem pokrę­ciła głową. „Rodzina wstała, a ona śpi. Co tu się dzieje?”.

– Tato, a co to zna­czy _vice versa_, bo ja sły­sza­łam taki dow­cip. Do kie­row­nika pod­cho­dzi jego pra­cow­nik i mówi: „Panie dyrek­to­rze, wie pan, ten Kowal­ski to mówi o panu, że pan używa słów, któ­rych zna­cze­nia pan nie rozu­mie”. A dyrek­tor, wście­kły mówi na to: „Pro­szę powie­dzieć Kowal­skiemu, żeby mnie poca­ło­wał w cztery litery i _vice versa_!”.

Mariusz Gwi­dosz, wyma­chu­jąc drew­nianą łyżką, sku­lił się ze śmie­chu.

– Dobre, dobre!

Edyta uśmiech­nęła się tak­tow­nie, ale uważ­nie słu­chała, gdy wuj, jesz­cze się śmie­jąc, wyja­śniał, co ozna­cza to sfor­mu­ło­wa­nie. Potem wyobra­ziła sobie swo­jego ojca. Gdyby on usły­szał z ust dziecka zwrot „cztery litery”, to byłby koniec świata.

– Cztery litery i _vice versa_… ha, ha, ha… Edytko… – wykrztu­sił Gwi­dosz, opa­no­wu­jąc śmiech – a może chcesz zapro­wa­dzić Mary­się do szkoły? U niej zawsze jest tak wesoło.

Edyta zmru­żyła oczy.

„Wie­dzia­łam, że tak będzie. Po co innego by mnie brali?” – pomy­ślała, a gło­śno powie­działa:

– Oczy­wi­ście, wujku. Bar­dzo chęt­nie.

– Him work ubak.

– O, prze­pra­szam, teraz nie możesz roz­ło­żyć się z zabaw­kami, bo zaraz do nas przyj­dzie Dawid Ludwik ze swoją mamą.

– Czy to praw­dziwy ary­sto­krata?

– Nie wiem, ale mam zamiar dźgnąć go dzi­siaj nożem i jak popły­nie błę­kitna krew, to będzie wia­domo.

– Dobra myśl – stwier­dził bez emo­cji Gwi­dosz, a Edyta aż sap­nęła z obu­rze­nia.

*

Edyta wra­cała do domu, wlo­kąc nogę za nogą. Jej gim­na­zjum było odda­lone o nie­cały kilo­metr od bloku wujo­stwa, ale szła naj­wol­niej, jak mogła. W gło­wie miała kom­pletny mętlik. Dotych­czas każde roz­po­czę­cie roku to była wielka pompa, wszy­scy na galowo, aka­de­mia, śpie­wał szkolny chór, kilka osób wygła­szało prze­mó­wie­nia, sto­jąc na bacz­ność, śpie­wali hymn pań­stwowy… A tutaj?

Gdyby nie data i to, że ucznio­wie byli na galowo, trudno byłoby w ogóle poznać, że to pierw­szy wrze­śnia. Pięt­na­sto­mi­nu­towe powi­tanko na sali gim­na­stycz­nej i zaraz wszy­scy do klas, a potem nor­malne trzy lek­cje. Już ma zadane. Poza tym stało się to, czego tak się bała: nie poznała żad­nej faj­nej kole­żanki.

Nawet kilka osób się do niej uśmiech­nęło, ale potem taka jedna dziew­czyna z dłu­gimi pro­stymi wło­sami poka­zała na nią pal­cem, mruk­nęła: „parzy”, i coś kilku oso­bom powie­działa.

Trze­cia klasa gim­na­zjum; oni wszy­scy już się znali. Edyta pierw­szy raz widziała, żeby tak na środku kory­ta­rza, przy nauczy­cie­lach, wszy­scy ze wszyst­kimi się cało­wali na powi­ta­nie. Rzu­cali się sobie na szyję i obej­mo­wali ramio­nami. Kilka razy Edyta zauwa­żyła, jakie te powi­ta­nia były czułe. Myślała naj­pierw, że to może zako­chani, ale potem oka­zało się, że nie.

„Jak oni wszy­scy się tu lubią! To paczka zgra­nych ludzi. A ta dłu­go­włosa jest szcze­gól­nie lubiana. Każdy pod­cho­dził naj­pierw do niej. Każdy chwa­lił, jak pięk­nie jest opa­lona. Tylko dla­czego wszy­scy opo­wia­dają o jakichś kotach?”.

Gdy prze­cho­dzili z jed­nej pra­cowni do dru­giej, ode­zwała się do niej ta dłu­go­włosa:

– Skąd jesteś?

– Z Łomży.

– Dobrze wie­dzieć – mruk­nęła i ode­szła, jakby nagle tra­cąc zain­te­re­so­wa­nie Edytą. A potem razem z kil­koma oso­bami sta­nęła przy para­pe­cie. Chyba o niej roz­ma­wiali, bo chło­pak z apa­ra­tem na zębach naj­pierw ukrad­kiem się jej przy­glą­dał, a póź­niej nagle wska­zał ją pal­cem i wszy­scy się roze­śmiali. I zaraz Edyta poczuła na skó­rze lodo­waty dreszcz. To dłu­go­włosa blon­dynka tak na nią spoj­rzała.

„Jestem po pro­stu prze­wraż­li­wiona. Prze­cież nic jej nie zro­bi­łam” – usi­ło­wała się uspo­koić.

A jed­nak ta Olga co chwila rzu­cała na nią dziwne spoj­rze­nia, a gdy wcho­dzili do sali, Edyta usły­szała:

– Moim zda­niem nic spe­cjal­nego. Masz ple­bej­ski gust.

Mówiąc to, wyraź­nie patrzyła na Edytę.

„Gdyby tu byli Renia i Roman… Gdyby oni byli…”

Te cztery godziny były dla niej pasmem tor­tur. Odda­łaby wszystko, żeby mieć na sobie coś kolo­ro­wego. Nie­stety, jedyne co mogła zro­bić, to roz­pu­ścić włosy. Zro­biła to już po pierw­szej lek­cji, ale gdy wycho­dziła z łazienki, wpa­dła na nią oto­czona kole­żan­kami Olga. Zmie­rzyła ją wzro­kiem i syk­nęła:

– Nie dener­wuj mnie. Zwiąż włosy!

Edyta zna­la­zła się nagle pod ostrza­łem wro­gich spoj­rzeń.

– No! – wark­nęła Olga i Edyta szybko się­gnęła po gumkę. – I żeby mi się to nie powtó­rzyło. Na to trzeba mieć moje pozwo­le­nie. A teraz spa­daj, wie­śniaczko!

Do końca lek­cji nikt się do Edyty nie ode­zwał. I ona też nie szu­kała z nikim kon­taktu.

„I co ja teraz powiem wujo­stwu? Na pewno będą mnie drę­czyć pyta­niami, jak było i czy pozna­łam kogoś miłego. A Mary­sia nie da mi spo­koju. Trudno, trzeba jakoś wytrzy­mać. Nakła­mię po pro­stu i z głowy. Prze­cież im tego nie opo­wiem” – posta­no­wiła.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: