- W empik go
Michał Strogow - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Michał Strogow - ebook
Odważny i inteligenty kurier carski musi przemierzyć całą Rosję, aby ostrzec brata cara przed zemstą buntownika. Po drodze napotyka Tatarów, którzy opanowali Syberię. Sprawa się komplikuje, ale kurierowi z pomocą przychodzą mieszkańcy surowej krainy i piękna Nadia.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8136-173-6 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Spis treści
Część pierwsza
Michał Strogow
Rozdział I. Bal w Nowym Pałacu
Rozdział II. Rosjanie i Tatarzy
Rozdział III. Michał Strogow
Rozdział IV. Z Moskwy do Niżnego Nowgorodu
Rozdział V. Dekret w dwóch artykułach
Rozdział VI. Brat i siostra
Rozdział VII. Z biegiem Wołgi
Rozdział VIII. W górę Kamy
Rozdział IX. Dniem i nocą w tarantasie
Rozdział X. Burza w górach
Rozdział XI. Podróżni w kłopocie
Rozdział XII. Prowokacja
Rozdział XIII. Ponad wszystko obowiązek
Rozdział XIV. Matka i syn
Rozdział XV. Bagniska Barabińskie
Rozdział XVI. Ostatni wysiłek
Rozdział XVII. Wersety i kuplety
Część druga
Od Moskwy do Irkucka
Rozdział I. Obóz tatarski
Rozdział II. Postawa Alcyda Joliveta
Rozdział III. Cios za cios
Rozdział IV. Wjazd tryumfalny
Rozdział V. Wytrzeszcz oczy!
Rozdział VI. Przyjaciel na szerokiej drodze
Rozdział VII. Przez rzekę Jenisej
Rozdział VIII. Zając przebiega drogę
Rozdział IX. Przez stepy
Rozdział X. Bajkał i Angara
Rozdział XI. Pośrodku między dwoma rzekami
Rozdział XII. Irkuck
Rozdział XIII. Kurier carski
Rozdział XIV. Noc z 5 na 6 października
Rozdział XV. EpilogCzęść pierwsza
Michał Strogow
Rozdział I
Bal w Nowym Pałacu
–Najjaśniejszy Panie, znowu depesza!
– Skąd?
– Z Tomska.
– Czy dalej, za Tomskiem, telegraf został przerwany?
– Tak, od wczoraj.
– Niech mi telegrafują z Tomska co godzinę.
– Rozkaz! – skłonił się generał Kisow.
Te słowa zamienione zostały w chwili, gdy w Pałacu Nowym bal rozwijał się całą pełnią swego przepychu. Była godzina druga nad ranem.
Grały orkiestry pułków Preobrażeńskiego i Pawłowskiego. Brzmiały tony mazurków, polek, walców... Bez końca przewijały się pary taneczne, wśród wspaniałych sal pałacu. Marszałek dworu umiejętnie organizował kontredanse, w których brali udział Wielcy Książęta, ich Małżonki, szambelanowie, frejliny. Wielkie Księżne, lśniące brylantami, damy ze świty, przystrojone galowo, dawały przykład w tańcu żonom wyższych urzędników wojskowych i cywilnych. Dano sygnał do poloneza. W uroczystym pochodzie wykwintnych par lśniły barwy narodowych strojów, powłóczystych sukien obszytych koronkami, szamerowania uniformów, stwarzając w oślepiającym blasku żyrandoli nieopisanie czarujący widok... Dookoła błyszczały marmurowe kolumny, migotały złocenia wysokich sklepień, gorzały purpurowe portiery u okien i wejść.
Przez szerokie okna salonów strzelało czerwienią w otulającą pałac, czarną noc. Stojący we framugach okien nietańczący goście, mogli przez szyby obserwować zarysowujące się w cieniach olbrzymie sylwetki stłoczonych dzwonnic. Widzieli, jak tuż pod rzeźbionymi balkonami, przechadzają się miarowo liczne straże, z karabinami na ramieniu. Od czasu do czasu z ulicy dochodziły tony trąbek posterunkowych, zakłócające orkiestrową muzykę na balu.
Dalej jeszcze, w skośnych promieniach wypadających z pałacu, widniały na wąskiej rzece nieruchome barki w przystani.
Ten, który wydawał bal i którego generał Kisow mianował tytułem najwyższym – miał na sobie skromny uniform oficera pułku strzelców. Nie była to poza skromności, lecz przyzwyczajenie człowieka, nie przykładającego zbytniej wagi wyglądowi zewnętrznemu. Ten kontrast uderzał jednak mocno, gdy Wysoki Gospodarz ukazywał się od czasu do czasu, wśród swojej świty Kozaków i Lezginów, odznaczających się świetnością kaukaskich uniformów.
Wysokiego wzrostu, o gestach uprzejmych, z twarzą spokojną – jednak z widocznymi zmarszczkami troski na czole – przechodził od grupy do grupy, ale mówił mało i zdawał się udzielać przelotnej uwagi – czy to wesołym okrzykom zaproszonej młodzieży, czy nawet poważniejszym słowom wysokich urzędników i członków Korpusu Dyplomatycznego, reprezentujących główne państwa Europy. Dwóch czy trzech polityków zauważyło na twarzy Gospodarza balu jakieś oznaki niepokoju, lecz nie śmieli zapytać o ich przyczynę. Sam „oficer gwardii” niewątpliwie dbał o to, aby jego tajne troski nie mąciły wesela gości; a że należał do tych Suwerenów świata, których myśl, nawet niewypowiedziana, staje się rozkazem – uciecha balu nie ustawała ani na chwilę.
Przeczytawszy depeszę, spochmurniał. Mimo woli położył rękę na rękojeści szabli a drugą osłonił oczy.
Czy raziło go światło, czy chciał ukryć wzruszenie? Usunął się wraz z generałem w cień framugi.
– Zatem od wczoraj jesteśmy pozbawieni łączności z moim Wielkoksiążęcym bratem – podjął przerwaną rozmowę.
– Niestety, tak! Depesze nie przedrą się już przez front syberyjski.
– Ale wojska Amurskie, Jakuckie i Zabajkalskie pomaszerowały już na Irkuck?
– Taki był ostatni rozkaz telegraficzny, jaki nam się udało przesłać za jezioro Bajkał.
– Posiadamy przecież stałą łączność od początku najazdu z gubernatorami Jenisejska, Omska, Semipałatyńska i Tobolska – prawda?
– Tak, Najjaśniejszy Panie! I jesteśmy pewni, że Tatarzy nie przeszli poza rzekę Irtysz i Ob.
– A jakie są wiadomości o tym zdrajcy Iwanie Ogarewie?
– Nic nowego. Szef policji nie wie, czy przekroczył już linię frontu.
– Należy posłać zawiadomienia o nim do Niżnego Nowgorodu, Jekaterynburga, Kassimowa, Tiumieni, Iszymu, Omska, Elamska, Koływani, Tomska – do wszystkich stacji telegraficznych, z którymi łączność jest nie przerwana.
– Rozkaz Waszej Cesarskiej Mości będzie wykonany natychmiast!
– I zachować milczenie o tym wszystkim!
Generał wmieszał się w tłum i niepostrzeżenie znikł z sali. Rozkazodawca znowu zbliżył się do grup wojskowych i dyplomatów. Twarz jego przybrała poprzedni wyraz spokoju.
Jakkolwiek rozmowa ta była prowadzona cicho, prawie szeptem, nie uszła całkiem uwagi. Były osoby wysokiej rangi i dyplomaci, którzy wiedzieli co się dzieje za frontem, lecz zachowywały absolutne milczenie na ten temat. Tylko dwóch zaproszonych, nie ubranych w mundury i nie noszących żadnych odznak mężczyzn rozmawiało przyciszonym głosem, wymieniając między sobą posiadane informacje.
Chociaż byli zwykłymi śmiertelnikami i nieobdarzeni byli zdolnością jasnowidzenia, jednak z racji wykonywanego zawodu, nakazującego im przenikać najgłębsze sekrety i zdobywać tajne informacje – potrafili węchem słuchem i wzrokiem sięgać poza granice, niedostępne dla innych. Jednym słowem byli to dziennikarze!
Jeden był Anglikiem, drugi – Francuzem. Obaj byli wysocy i chudzi. Ten – brunet, jak południowcy Prowansji, tamten – ryży, jak gentleman z Lancachire. Aglo-Normandczyk, powściągliwy w słowach i gestach zimny i flegmatyczny, mówił z przystankami, tylko pod wpływem spraw ważnych. Drugi przeciwnie, ruchliwy i gadatliwy – oczami, rękami i słowami – na dwadzieścia sposobów, wypowiadał każdą myśl jaka mu przyszła do głowy. Można by ocenić kontrast charakterów rasowych: Francuz był jak „oko”, a Anglik jak „ucho”. Pierwszy posiadał w źrenicach bodaj talent prestidigitatora, zauważającego kartę w szybkim ruchu tasowania talii; posiadał też coś więcej: pamięć oka. Drugi – wyćwiczonym słuchem chwytał szepty i po dziesiątkach lat rozpoznawał głos już raz słyszany. I jakkolwiek uszy ludzkie są według biologów prawie nieruchome i nie nadają się do strzyżenia, jak u zwierząt, aparat słuchowy dziennikarza angielskiego przez lekkie nachylenia i zwroty głowy, stał na równi z wrażliwością psa na dźwięki.
„Daily Telegraph” cenił wysoko tę doskonałość swego korespondenta. Co do Francuza – wzrok jego też musiał być wysoko ceniony... Ale przez jaki dziennik, tego nie było wiadomo. On sam powiadał, że koresponduje ze swoją „kuzynką Magdaleną”. Trzeba bowiem zaznaczyć, że pomimo pozornej otwartości, subtelny Francuz, niewątpliwie przewyższał dyskrecją swego angielskiego kolegę. Nawet jego gadatliwość służyła mu niejako do lepszego skrywania myśli.
Obaj znaleźli się na uroczystości w Nowym Pałacu w nocy, z 15 na 16 lipca, jako dziennikarze i zgodnie z potrzebami swoich czytelników. Z zimną krwią i brawurą, nieustraszeni parali się swym zawodem, gotowi przesadzać mury, przepływać rzeki w wyścigu zdobywania nowości i mogliby paść bez tchu, jak ten szybkobiegacz ateński, aby zdobyć pierwszeństwo w zdobyciu ważnej wiadomości! Redakcje nie szczędziły im pieniędzy, aby im ułatwić możność przenikania wszędzie. Trzeba przyznać, że nie próbowali oni wnikać w tajemnice prywatnego życia i uprawiali jedynie „wielką reporterkę polityczną i militarną”.
Alcyd Jolivet i Harry Blount spotkali się na tym balu po raz pierwszy w życiu. Tak różni charakterami a podobni jedynie z racji wykonywania zawodu, nie przypadli sobie do gustu, ze względu na konkurencję jaka panowała między nimi w szybkości zdobywaniu informacji. Lecz obaj dyplomatycznie szukali zbliżenia, wiedząc, że polują na jednym terytorium i zdając sobie sprawę z ewentualnych korzyści, jakie mogło dać ich wspólne działanie. Oko jednego mogło być przydatne uszom drugiego i odwrotnie. Obaj zwietrzyli coś niezwykłego, coś, co unosiło się w powietrzu tego pałacu. Byle nie był to przelot zwykłej kaczki dziennikarskiej, niegodnej wystrzału.
– Ten balik jest czarujący! – rozpoczął Jolivet rozmowę z manierą wybitnie francuską.
– Już telegrafowałem: „splendid” – odparł z flegmą Blount, akcentując ten zwykły wyraz zachwytu angielskiego.
– I ja... mojej kuzynce Magdalenie.
– Kuzynce? – zdziwił się Blount.
– Tak, to ją interesuje. Nawet musiałem donieść jej o tym, że oblicze naszego Wysokiego Gospodarza zaćmił, zdaje się, lekki obłoczek...
– A mnie wydał się on promiennym – rzekł Blount, może ukrywając swoje spostrzeżenia.
– I kazałeś mu pan promienieć na szpaltach „Daily Telegraph”!
– Oczywiście!
– A pamiętasz pan bal w 1812?
– Jakbym tam był – wycedził z uśmiechem Anglik.
– Zatem wiesz pan – kończył Jolivet – że podczas balu wyprawionego na cześć cesarza, Aleksandrowi I doniesiono, że Napoleon przeszedł Niemen na czele awangardy wojsk francuskich. Jakkolwiek ta nowina mogła być zapowiedzią utraty cesarstwa, cesarz nie pozwolił, aby niepokój zmącił ucztę...
– Naturalnie nie czyni pan aluzji do przyniesionej przez generała Kisowa wiadomości o przerwaniu drutów pomiędzy frontem i gubernatorstwem Irkuckim.
– A! pan zna ten szczegół?!
– Troszeczkę.
– Ja też. Muszę go znać. Moja ostatnia depesza doszła tylko do Udińska – rzekł z zadowoleniem Jolivet.
– Moja tylko do Krasnojarska – zauważył nie mniej zadowolony Blount.
– Więc wie pan i o rozkazie wymarszu wojsk z Nikołajewska?
– Tak, jak i o nakazie telegraficznym skoncentrowania kozaków w Tobolsku.
– Wszystko to prawda. I racz mi wierzyć, panie Blount, że moja miła kuzynka już jutro będzie wiedziała o tych zarządzeniach!
– Tak samo, jak czytelnicy „Daily Telegraph”, panie Jolivet!
– Oto co znaczy wiedzieć wszystko co się dzieje!
– I słyszeć wszystko co się mówi!
– Ciekawą jest rzeczą śledzić tę kampanię, panie Blount.
– Ja też ją śledzę, panie Jolivet.
– Zatem może spotkamy się na terenie mniej bezpiecznym, niż posadzka tego salonu?
– Mniej bezpiecznym, ale...
– Ale i mniej śliskim! – rzekł z uśmiechem Jolivet, podtrzymując kolegę w chwili, gdy ten właśnie się potknął.
W tej właśnie chwili otworzyły się drzwi sąsiedniego salonu. Oczom zebranych ukazały się długie i liczne stoły, wspaniale zastawione. Główny stół, przeznaczony dla wielkich książąt i członków dyplomacji, uderzał przepychem złotych naczyń, prosto z Londynu i arcydziełami porcelany z Sevres.
Goście skierowali się na wieczerzę.
W tej samej chwili generał Kisow zbliżył się do oficera gwardii. Rzekł cicho:
– Depesze nie dochodzą już do Tomska.
– Natychmiast przywołać kuriera!
Oficer opuścił wielką salę i wszedł do sąsiedniego pokoju.
Był to gabinet, umeblowany nader skromnie, położony w narożnym skrzydle pałacu. Nad dębowym biurkiem wisiały obrazy Horacego Verneta. Oficer podszedł do okna i szybkim ruchem otworzył je szeroko. Potem otworzył przeszklone drzwi i znalazł się na balkonie. Szeroko otworzył usta i gwałtownie wciągał powietrze, jakby zabrakło mu zapasu w płucach.
Przed jego oczami rozciągał się w świetle księżyca mur forteczny, w którego obrębie wznosiły się dwie świątynie katedralne, trzy pałace i arsenał. Za murem majaczyły zarysy trzech oddzielnych miast – Kitajgorodu, Biełojgorodu, Ziemlanojgorodu; olbrzymie dzielnice europejskie, tatarskie, chińskie, dzwonnice, klasztory, kopuły trzystu cerkwi, labirynt rozsypanych po wzgórzach niskich domków i wysokich budowli o zielonych dachach i czerwonych ścianach – dziwaczna mozaika, rozbłyskująca czarodziejsko w świetle księżyca, ciągnąca się na przestrzeni kilku wiorst, przetykana ogrodami i poprzecinana tu i ówdzie zawiłymi skrętami rzeczułki. Rzeką tą była Moskwa – i miasto zwało się Moskwą – a tym murem fortecznym był Kreml. A tym oficerem gwardyjskim który skrzyżowawszy ręce na piersi, chmurząc marzycielskie czoło, wsłuchiwał się w gwar, płynący od Nowego Pałacu na prastare miasto – był Car Aleksander II!...
Część pierwsza
Michał Strogow
Rozdział I. Bal w Nowym Pałacu
Rozdział II. Rosjanie i Tatarzy
Rozdział III. Michał Strogow
Rozdział IV. Z Moskwy do Niżnego Nowgorodu
Rozdział V. Dekret w dwóch artykułach
Rozdział VI. Brat i siostra
Rozdział VII. Z biegiem Wołgi
Rozdział VIII. W górę Kamy
Rozdział IX. Dniem i nocą w tarantasie
Rozdział X. Burza w górach
Rozdział XI. Podróżni w kłopocie
Rozdział XII. Prowokacja
Rozdział XIII. Ponad wszystko obowiązek
Rozdział XIV. Matka i syn
Rozdział XV. Bagniska Barabińskie
Rozdział XVI. Ostatni wysiłek
Rozdział XVII. Wersety i kuplety
Część druga
Od Moskwy do Irkucka
Rozdział I. Obóz tatarski
Rozdział II. Postawa Alcyda Joliveta
Rozdział III. Cios za cios
Rozdział IV. Wjazd tryumfalny
Rozdział V. Wytrzeszcz oczy!
Rozdział VI. Przyjaciel na szerokiej drodze
Rozdział VII. Przez rzekę Jenisej
Rozdział VIII. Zając przebiega drogę
Rozdział IX. Przez stepy
Rozdział X. Bajkał i Angara
Rozdział XI. Pośrodku między dwoma rzekami
Rozdział XII. Irkuck
Rozdział XIII. Kurier carski
Rozdział XIV. Noc z 5 na 6 października
Rozdział XV. EpilogCzęść pierwsza
Michał Strogow
Rozdział I
Bal w Nowym Pałacu
–Najjaśniejszy Panie, znowu depesza!
– Skąd?
– Z Tomska.
– Czy dalej, za Tomskiem, telegraf został przerwany?
– Tak, od wczoraj.
– Niech mi telegrafują z Tomska co godzinę.
– Rozkaz! – skłonił się generał Kisow.
Te słowa zamienione zostały w chwili, gdy w Pałacu Nowym bal rozwijał się całą pełnią swego przepychu. Była godzina druga nad ranem.
Grały orkiestry pułków Preobrażeńskiego i Pawłowskiego. Brzmiały tony mazurków, polek, walców... Bez końca przewijały się pary taneczne, wśród wspaniałych sal pałacu. Marszałek dworu umiejętnie organizował kontredanse, w których brali udział Wielcy Książęta, ich Małżonki, szambelanowie, frejliny. Wielkie Księżne, lśniące brylantami, damy ze świty, przystrojone galowo, dawały przykład w tańcu żonom wyższych urzędników wojskowych i cywilnych. Dano sygnał do poloneza. W uroczystym pochodzie wykwintnych par lśniły barwy narodowych strojów, powłóczystych sukien obszytych koronkami, szamerowania uniformów, stwarzając w oślepiającym blasku żyrandoli nieopisanie czarujący widok... Dookoła błyszczały marmurowe kolumny, migotały złocenia wysokich sklepień, gorzały purpurowe portiery u okien i wejść.
Przez szerokie okna salonów strzelało czerwienią w otulającą pałac, czarną noc. Stojący we framugach okien nietańczący goście, mogli przez szyby obserwować zarysowujące się w cieniach olbrzymie sylwetki stłoczonych dzwonnic. Widzieli, jak tuż pod rzeźbionymi balkonami, przechadzają się miarowo liczne straże, z karabinami na ramieniu. Od czasu do czasu z ulicy dochodziły tony trąbek posterunkowych, zakłócające orkiestrową muzykę na balu.
Dalej jeszcze, w skośnych promieniach wypadających z pałacu, widniały na wąskiej rzece nieruchome barki w przystani.
Ten, który wydawał bal i którego generał Kisow mianował tytułem najwyższym – miał na sobie skromny uniform oficera pułku strzelców. Nie była to poza skromności, lecz przyzwyczajenie człowieka, nie przykładającego zbytniej wagi wyglądowi zewnętrznemu. Ten kontrast uderzał jednak mocno, gdy Wysoki Gospodarz ukazywał się od czasu do czasu, wśród swojej świty Kozaków i Lezginów, odznaczających się świetnością kaukaskich uniformów.
Wysokiego wzrostu, o gestach uprzejmych, z twarzą spokojną – jednak z widocznymi zmarszczkami troski na czole – przechodził od grupy do grupy, ale mówił mało i zdawał się udzielać przelotnej uwagi – czy to wesołym okrzykom zaproszonej młodzieży, czy nawet poważniejszym słowom wysokich urzędników i członków Korpusu Dyplomatycznego, reprezentujących główne państwa Europy. Dwóch czy trzech polityków zauważyło na twarzy Gospodarza balu jakieś oznaki niepokoju, lecz nie śmieli zapytać o ich przyczynę. Sam „oficer gwardii” niewątpliwie dbał o to, aby jego tajne troski nie mąciły wesela gości; a że należał do tych Suwerenów świata, których myśl, nawet niewypowiedziana, staje się rozkazem – uciecha balu nie ustawała ani na chwilę.
Przeczytawszy depeszę, spochmurniał. Mimo woli położył rękę na rękojeści szabli a drugą osłonił oczy.
Czy raziło go światło, czy chciał ukryć wzruszenie? Usunął się wraz z generałem w cień framugi.
– Zatem od wczoraj jesteśmy pozbawieni łączności z moim Wielkoksiążęcym bratem – podjął przerwaną rozmowę.
– Niestety, tak! Depesze nie przedrą się już przez front syberyjski.
– Ale wojska Amurskie, Jakuckie i Zabajkalskie pomaszerowały już na Irkuck?
– Taki był ostatni rozkaz telegraficzny, jaki nam się udało przesłać za jezioro Bajkał.
– Posiadamy przecież stałą łączność od początku najazdu z gubernatorami Jenisejska, Omska, Semipałatyńska i Tobolska – prawda?
– Tak, Najjaśniejszy Panie! I jesteśmy pewni, że Tatarzy nie przeszli poza rzekę Irtysz i Ob.
– A jakie są wiadomości o tym zdrajcy Iwanie Ogarewie?
– Nic nowego. Szef policji nie wie, czy przekroczył już linię frontu.
– Należy posłać zawiadomienia o nim do Niżnego Nowgorodu, Jekaterynburga, Kassimowa, Tiumieni, Iszymu, Omska, Elamska, Koływani, Tomska – do wszystkich stacji telegraficznych, z którymi łączność jest nie przerwana.
– Rozkaz Waszej Cesarskiej Mości będzie wykonany natychmiast!
– I zachować milczenie o tym wszystkim!
Generał wmieszał się w tłum i niepostrzeżenie znikł z sali. Rozkazodawca znowu zbliżył się do grup wojskowych i dyplomatów. Twarz jego przybrała poprzedni wyraz spokoju.
Jakkolwiek rozmowa ta była prowadzona cicho, prawie szeptem, nie uszła całkiem uwagi. Były osoby wysokiej rangi i dyplomaci, którzy wiedzieli co się dzieje za frontem, lecz zachowywały absolutne milczenie na ten temat. Tylko dwóch zaproszonych, nie ubranych w mundury i nie noszących żadnych odznak mężczyzn rozmawiało przyciszonym głosem, wymieniając między sobą posiadane informacje.
Chociaż byli zwykłymi śmiertelnikami i nieobdarzeni byli zdolnością jasnowidzenia, jednak z racji wykonywanego zawodu, nakazującego im przenikać najgłębsze sekrety i zdobywać tajne informacje – potrafili węchem słuchem i wzrokiem sięgać poza granice, niedostępne dla innych. Jednym słowem byli to dziennikarze!
Jeden był Anglikiem, drugi – Francuzem. Obaj byli wysocy i chudzi. Ten – brunet, jak południowcy Prowansji, tamten – ryży, jak gentleman z Lancachire. Aglo-Normandczyk, powściągliwy w słowach i gestach zimny i flegmatyczny, mówił z przystankami, tylko pod wpływem spraw ważnych. Drugi przeciwnie, ruchliwy i gadatliwy – oczami, rękami i słowami – na dwadzieścia sposobów, wypowiadał każdą myśl jaka mu przyszła do głowy. Można by ocenić kontrast charakterów rasowych: Francuz był jak „oko”, a Anglik jak „ucho”. Pierwszy posiadał w źrenicach bodaj talent prestidigitatora, zauważającego kartę w szybkim ruchu tasowania talii; posiadał też coś więcej: pamięć oka. Drugi – wyćwiczonym słuchem chwytał szepty i po dziesiątkach lat rozpoznawał głos już raz słyszany. I jakkolwiek uszy ludzkie są według biologów prawie nieruchome i nie nadają się do strzyżenia, jak u zwierząt, aparat słuchowy dziennikarza angielskiego przez lekkie nachylenia i zwroty głowy, stał na równi z wrażliwością psa na dźwięki.
„Daily Telegraph” cenił wysoko tę doskonałość swego korespondenta. Co do Francuza – wzrok jego też musiał być wysoko ceniony... Ale przez jaki dziennik, tego nie było wiadomo. On sam powiadał, że koresponduje ze swoją „kuzynką Magdaleną”. Trzeba bowiem zaznaczyć, że pomimo pozornej otwartości, subtelny Francuz, niewątpliwie przewyższał dyskrecją swego angielskiego kolegę. Nawet jego gadatliwość służyła mu niejako do lepszego skrywania myśli.
Obaj znaleźli się na uroczystości w Nowym Pałacu w nocy, z 15 na 16 lipca, jako dziennikarze i zgodnie z potrzebami swoich czytelników. Z zimną krwią i brawurą, nieustraszeni parali się swym zawodem, gotowi przesadzać mury, przepływać rzeki w wyścigu zdobywania nowości i mogliby paść bez tchu, jak ten szybkobiegacz ateński, aby zdobyć pierwszeństwo w zdobyciu ważnej wiadomości! Redakcje nie szczędziły im pieniędzy, aby im ułatwić możność przenikania wszędzie. Trzeba przyznać, że nie próbowali oni wnikać w tajemnice prywatnego życia i uprawiali jedynie „wielką reporterkę polityczną i militarną”.
Alcyd Jolivet i Harry Blount spotkali się na tym balu po raz pierwszy w życiu. Tak różni charakterami a podobni jedynie z racji wykonywania zawodu, nie przypadli sobie do gustu, ze względu na konkurencję jaka panowała między nimi w szybkości zdobywaniu informacji. Lecz obaj dyplomatycznie szukali zbliżenia, wiedząc, że polują na jednym terytorium i zdając sobie sprawę z ewentualnych korzyści, jakie mogło dać ich wspólne działanie. Oko jednego mogło być przydatne uszom drugiego i odwrotnie. Obaj zwietrzyli coś niezwykłego, coś, co unosiło się w powietrzu tego pałacu. Byle nie był to przelot zwykłej kaczki dziennikarskiej, niegodnej wystrzału.
– Ten balik jest czarujący! – rozpoczął Jolivet rozmowę z manierą wybitnie francuską.
– Już telegrafowałem: „splendid” – odparł z flegmą Blount, akcentując ten zwykły wyraz zachwytu angielskiego.
– I ja... mojej kuzynce Magdalenie.
– Kuzynce? – zdziwił się Blount.
– Tak, to ją interesuje. Nawet musiałem donieść jej o tym, że oblicze naszego Wysokiego Gospodarza zaćmił, zdaje się, lekki obłoczek...
– A mnie wydał się on promiennym – rzekł Blount, może ukrywając swoje spostrzeżenia.
– I kazałeś mu pan promienieć na szpaltach „Daily Telegraph”!
– Oczywiście!
– A pamiętasz pan bal w 1812?
– Jakbym tam był – wycedził z uśmiechem Anglik.
– Zatem wiesz pan – kończył Jolivet – że podczas balu wyprawionego na cześć cesarza, Aleksandrowi I doniesiono, że Napoleon przeszedł Niemen na czele awangardy wojsk francuskich. Jakkolwiek ta nowina mogła być zapowiedzią utraty cesarstwa, cesarz nie pozwolił, aby niepokój zmącił ucztę...
– Naturalnie nie czyni pan aluzji do przyniesionej przez generała Kisowa wiadomości o przerwaniu drutów pomiędzy frontem i gubernatorstwem Irkuckim.
– A! pan zna ten szczegół?!
– Troszeczkę.
– Ja też. Muszę go znać. Moja ostatnia depesza doszła tylko do Udińska – rzekł z zadowoleniem Jolivet.
– Moja tylko do Krasnojarska – zauważył nie mniej zadowolony Blount.
– Więc wie pan i o rozkazie wymarszu wojsk z Nikołajewska?
– Tak, jak i o nakazie telegraficznym skoncentrowania kozaków w Tobolsku.
– Wszystko to prawda. I racz mi wierzyć, panie Blount, że moja miła kuzynka już jutro będzie wiedziała o tych zarządzeniach!
– Tak samo, jak czytelnicy „Daily Telegraph”, panie Jolivet!
– Oto co znaczy wiedzieć wszystko co się dzieje!
– I słyszeć wszystko co się mówi!
– Ciekawą jest rzeczą śledzić tę kampanię, panie Blount.
– Ja też ją śledzę, panie Jolivet.
– Zatem może spotkamy się na terenie mniej bezpiecznym, niż posadzka tego salonu?
– Mniej bezpiecznym, ale...
– Ale i mniej śliskim! – rzekł z uśmiechem Jolivet, podtrzymując kolegę w chwili, gdy ten właśnie się potknął.
W tej właśnie chwili otworzyły się drzwi sąsiedniego salonu. Oczom zebranych ukazały się długie i liczne stoły, wspaniale zastawione. Główny stół, przeznaczony dla wielkich książąt i członków dyplomacji, uderzał przepychem złotych naczyń, prosto z Londynu i arcydziełami porcelany z Sevres.
Goście skierowali się na wieczerzę.
W tej samej chwili generał Kisow zbliżył się do oficera gwardii. Rzekł cicho:
– Depesze nie dochodzą już do Tomska.
– Natychmiast przywołać kuriera!
Oficer opuścił wielką salę i wszedł do sąsiedniego pokoju.
Był to gabinet, umeblowany nader skromnie, położony w narożnym skrzydle pałacu. Nad dębowym biurkiem wisiały obrazy Horacego Verneta. Oficer podszedł do okna i szybkim ruchem otworzył je szeroko. Potem otworzył przeszklone drzwi i znalazł się na balkonie. Szeroko otworzył usta i gwałtownie wciągał powietrze, jakby zabrakło mu zapasu w płucach.
Przed jego oczami rozciągał się w świetle księżyca mur forteczny, w którego obrębie wznosiły się dwie świątynie katedralne, trzy pałace i arsenał. Za murem majaczyły zarysy trzech oddzielnych miast – Kitajgorodu, Biełojgorodu, Ziemlanojgorodu; olbrzymie dzielnice europejskie, tatarskie, chińskie, dzwonnice, klasztory, kopuły trzystu cerkwi, labirynt rozsypanych po wzgórzach niskich domków i wysokich budowli o zielonych dachach i czerwonych ścianach – dziwaczna mozaika, rozbłyskująca czarodziejsko w świetle księżyca, ciągnąca się na przestrzeni kilku wiorst, przetykana ogrodami i poprzecinana tu i ówdzie zawiłymi skrętami rzeczułki. Rzeką tą była Moskwa – i miasto zwało się Moskwą – a tym murem fortecznym był Kreml. A tym oficerem gwardyjskim który skrzyżowawszy ręce na piersi, chmurząc marzycielskie czoło, wsłuchiwał się w gwar, płynący od Nowego Pałacu na prastare miasto – był Car Aleksander II!...
więcej..