- W empik go
Michałko - ebook
Michałko - ebook
Przejmujące losy wiejskiego biedaka, któremu na imię Michałko. Okoliczni mówią o nim „durny Michałko”, bo zwraca na siebie uwagę, a do tego nie potrafi poradzić sobie w życiu.
Po zakończeniu pracy na budowie nieopodal rodzinnej wsi Michałko nie miał dokąd wracać. Postanowił więc udać się do Warszawy. Bohater ma specyficzne wyobrażenie o wielkim mieście: „Choć go nazywali «durnym», tyle przecie rozumiał, że na świecie mniej przymiera się z głodu i łatwiej o nocleg aniżeli na wsi. O! na świecie chleb jest bielszy, na mięso można choć popatrzeć, domów więcej i ludzie nie tacy mizerni jak u nich”.
W Warszawie Michałko zatrudnia się przy budowie domu. Poznaje dziewczynę, która cierpi, bo jej amant często ją bije i odbiera wszystkie zarobione pieniądze. Michałko zakochuje się w niej. Wkrótce dziewczyna opuszcza go. Michałko nie może zrozumieć, dlaczego poszła za krzywdzącym ją człowiekiem.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7903-356-0 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Koło karczmy, co stała przy plancie, do południa było gwarno. Jeden obwarzankami napełniał kobiałkę, drugi kupował wódkę do domu, inny upijał się na miejscu. Potem porobili zawiniątka z grubych płacht i zawiesiwszy je przez ramiona, odeszli, wołając: – Bywaj zdrów, durny Michałku!...
A on został. Został na szarym polu i nie patrzył nawet za swoimi, tylko na błyszczące szyny, co biegły aż tam, het! nie wiadomo gdzie. Wiatr rozrzucał mu ciemne włosy, rozwiewał białą parciankę i z daleka przynosił ostatnią zwrotkę pieśni odchodzących.
Wkrótce za krzakami jałowcu skryły się płachty, parcianki i okrągłe czapki. W końcu i pieśń umilkła, a on wciąż stał z założonymi rękoma, bo – nie miał gdzie iść. Jak ten zając, co w tej oto chwili przeskakuje szyny, tak on, chłopski sierota, gniazdo miał w polu, a spiżarnię – gdzie Bóg da.
Za piaszczystym wzgórzem rozległo się gwizdanie, zakłębił się dym i zaturkotało. Nadjechał roboczy pociąg i zatrzymał się przed niewykończoną stacją. Otyły maszynista i jego młodziutki pomocnik zeskoczyli z lokomotywy i pobiegli do karczmy. Toż samo zrobili brekowi. Został tylko inżynier, który przypatrywał się zamyślony pustej okolicy i przysłuchiwał szmerowi pary w kotle.
Chłop znał inżyniera, więc ukłonił mu się nisko, do ziemi.
– A co ty, durny Michałku! cóż tutaj robisz? – zapytał inżynier. – Nic, panie – odparł chłop. – Dlaczego nie wracasz do wsi? – Nie mam po co, panie.
Inżynier zaczął nucić, a potem rzekł: – Jedź do Warszawy. Tam zawsze znajdziesz robotę. – Kiedy nie wiem, gdzie to. – Siadaj na wagon, to się dowiesz.
„Durny Michałko” skoczył na wagon, jak kot, i usiadł na stosie kamieni.
– A pieniędzy trochę masz? – spytał inżynier. – Mam, panie, rubla i czterdzieści groszy i złoty dziesiątkami...
Inżynier począł znowu nucić i oglądać się po okolicy, a w lokomotywie wciąż warczało. Wreszcie z karczmy wybiegła obsługa pociągu z butelkami i węzełkami. Maszynista i jego pomocnik siedli na lokomotywę – i ruszono.
O jaką milę drogi stąd, na zakręcie, ukazały się dymy i wieś uboga, zbudowana między błotami. Na jej widok Michałko ożywił się. Zaczął się śmiać, wołać (choćby go nie usłyszano z takiej odległości), machać czapką... Aż jadący na wysokim koźle brekowy ofuknął go: – A ty się czego wychylasz? Jeszcze zlecisz i diabli cię wezmą... – Bo to nasza wieś, panie, o, tam, o!... – No, więc kiedy wasza, to siedź spokojnie – odparł brekowy.
Michałko usiadł spokojnie, jak mu kazano. Tylko że go coś bardzo nudziło w sercu, więc zaczął mówić pacierz. Ach! jakżeby on wrócił do swojej wsi, z gliny i słomy ulepionej, tam między błota! Ale nie miał po co. Choć go nazywali „durnym”, tyle przecie rozumiał, że na świecie mniej przymiera się z głodu i łatwiej o nocleg, aniżeli we wsi. O! na świecie chleb jest bielszy, na mięso można choć popatrzeć, domów więcej i ludzie nie tacy mizerni, jak u nich.
Wymijali stację za stacją, zatrzymując się tu dłużej, tam krócej. O zachodzie słońca kazał inżynier dać chłopu jeść, a on za to – do nóg mu się ukłonił.
Wjechali w nową całkiem okolicę. Nie było tu rozlewających się bagien, ale wzgórzyste pola, kręte i szybko płynące rzeczki. Znikły kurne chaty i stodoły plecione z wici, a ukazały się piękne dwory i murowane budynki, lepsze, niż u nich kościoły albo karczmy.
Nocą stanęli pod miastem, zbudowanym na górze. Zdawało się, że domy włażą jeden na drugi, a w każdym tyle światła, co gwiazd na niebie. Na stu pogrzebach nie zobaczyłby tylu świec, co w tym mieście... Grało coś bardzo pięknie, ludzie chodzili tłumem, śmiejąc się i rzechocząc, choć już była taka noc wielka, że we wsi słyszałbyś tylko wołanie puszczyka i ujadanie strwożonych psów.
Michałko nie zasnął. Inżynier kazał mu dać funt kiełbasy i bułkę chleba, a potem – przepędzili go na inny wagon, co wiózł piasek. Ale chłop nie kładł się, tylko siedział w kuczki, jadł kiełbasę z chlebem, aż mu oczy wyłaziły na wierzch, i myślał: – Nie bój się, jakie to są dziwne rzeczy na świecie!...
Po kilkogodzinnym postoju, nad ranem, pociąg ruszył i jechali truchtem. Na jednej stacji, wśród lasu, zatrzymali się dłużej, a brekowy powiedział chłopu, że inżynier pewnie wróci nazad, bo przyszła do niego depesza.
Istotnie inżynier zawołał do siebie chłopa.
– Ja muszę jechać na powrót – rzekł. – A ty sam czy puścisz się do Warszawy? – Bo ja wiem! – szepnął chłop. – No, przecie nie zginiesz między ludźmi? – Komu ja panie zginę, kiedy nie mam nikogo?...
Rzeczywiście, komu on miał zginąć!
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.