Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mickiewicz (po śmierci). Studia i szkice nekrograficzne - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,00

Mickiewicz (po śmierci). Studia i szkice nekrograficzne - ebook

Zebrane w tomie studia i szkice nekrograficzne są kontynuacja książki Zwłoki Mickiewicza z 1997 roku.
Umarli są warunkiem naszego istnienia, ponieważ bez nich, bez ich mniej lub bardziej jawnej i ostentacyjnej obecności w życiu, bez ich cichej asysty nie mogłyby się ustanawiać i odnawiać formy naszego bycia na tym świecie. Bez zwłok Mickiewicza nie byłoby Polaków. A gdyby nawet jakimś cudem przetrwali bez swoich grobów i cmentarzy, nie byliby zapewne tacy, jakimi się stali. Los żywych i umarłych jest wspólny. Umarli dobrze to wiedzą. Mickiewicz już to wie, choć zdaje się, że właśnie on, zanim umarł, jak mało kto był świadom tego związku. Mickiewicz (po śmierci) powinien nas więc uczyć, w jaki sposób żyć z umarłymi.

Spis treści

Słowo wstępne
Mickiewicz i każdy z nas

Część I. Zdarzenia i słowa
Miejsce śmierci
Polacy kłócą się nad trumną pana Mickiewicza
Pogrzeb „słowiański”, pogrzeb „parafialny”

Część II. Słowa i sny
Prasa o śmierci Mickiewicza
Jak kochać umarłego. Konsolacje i kondolencje
Komu (i jak) śnił się Adam Mickiewicz po swojej śmierci?
„Któż pieśń dośpiewa...” Poeci romantyczni wobec śmierci wieszcza

Część III. Pieniądze i rzeczy
Śmierć i pieniądze
Aneks. Pomnik opieki polskiej
Obroty rzeczy
Kamyk z Hawru

Część IV. Grób i proch
Cmentarz i idea (nie)równości
Cmentarz i Salon. Sceny z dziejów medalionu Auguste’a Préaulta
Otwieranie grobu Adama Mickiewicza
Obraz, który zamyka

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7453-170-2
Rozmiar pliku: 29 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Słowo wstępne

Przed­sta­wia­na pra­ca jest kon­ty­nu­acją książ­ki Zwło­ki Mic­kie­wi­cza. Pró­ba ne­kro­gra­fii po­ety, w któ­rej – oprócz teo­re­tycz­ne­go uza­sad­nie­nia i hi­sto­rycz­ne­go ugrun­to­wa­nia ne­kro­gra­fii – za­ją­łem się ana­li­zą dwóch wy­mia­rów śmier­ci (jako „fak­tu” i jako „no­wi­ny”), pierw­szy­mi, ży­wio­ło­wy­mi re­ak­cja­mi współ­cze­snych „na śmierć wiesz­cza” oraz dwo­ja­ką prze­mia­ną zwłok: w „przed­miot ża­łob­ny” i w ef­fi­gie. Po­śmiert­ne dzie­je Ada­ma Mic­kie­wi­cza do­pro­wa­dzo­ne więc zo­sta­ły do chwi­li prze­ło­mo­wej. Miej­sce umar­łe­go po­ety za­jął byt dwo­isty – ma­te­rial­ny i sym­bo­licz­ny – i od­tąd wo­kół nie­go to­czyć się bę­dzie ak­cja. Na na­stęp­nych stro­nach sta­ram się udo­ku­men­to­wać i zre­kon­stru­ować część tego, co przy­da­rzy­ło się Mic­kie­wi­czo­wi w pierw­szych ty­go­dniach po śmier­ci, a tak­że wy­ty­czyć in­ter­pre­ta­cyj­ny ho­ry­zont do­ku­men­to­wa­nych i re­kon­stru­owa­nych zda­rzeń.

Mic­kie­wicz zaj­mu­je w nich miej­sce cen­tral­ne, co na­tu­ral­ne i zro­zu­mia­łe – jest prze­cież bo­ha­te­rem uro­czy­sto­ści ża­łob­nych. Jego po­zy­cja (ko­mu­ni­ka­cyj­na) bywa jed­nak nie­współ­mier­nie wy­so­ka w sto­sun­ku do sta­tu­su, któ­ry mu – jako umar­łe­mu – przy­słu­gu­je. Moż­na od­nieść wra­że­nie, że w Kon­stan­ty­no­po­lu i w Pa­ry­żu ak­cja nie to­czy się wo­kół bez­wol­nych zwłok Mic­kie­wi­cza, ale że do­cho­dzi tam do in­te­rak­cji (umar­łe­go) wiesz­cza i (osie­ro­co­nych) słu­cha­czy. Prze­rwa­ny przez śmierć dia­log zy­sku­je swój ciąg dal­szy, roz­ma­ite ro­dza­je kon­ty­nu­acji. Ża­łob­ni­cy od­bu­do­wu­ją i prze­bu­do­wu­ją znisz­czo­ne sys­te­my ko­mu­ni­ka­cyj­ne i for­my po­ro­zu­mie­wa­nia się z wła­śnie umar­łym po­etą. Wy­glą­da to cza­sem tak, jak­by Mic­kie­wicz nadal był po­śród nich obec­ny, coś im mó­wił, jak­by cią­gle jesz­cze ak­tyw­nie od­gry­wał rolę na­ro­do­we­go wiesz­cza i pierw­sze­go Po­la­ka (usu­wa­jąc w cień na­wet księ­cia Ada­ma Czar­to­ry­skie­go).

A prze­cież do­brze wie­my, że to tyl­ko po­zór. Ak­tyw­ność umar­łe­go jest re-ak­tyw­na, wtór­na, ani­mo­wa­na przez ża­łob­ni­ków. Jest pro­por­cjo­nal­na do siły ich żalu i roz­pa­czy – ale też roz­pa­mię­ty­wa­nia i roz­my­ślań. Po śmier­ci mil­czą tyl­ko ci umar­li, po któ­rych nikt nie pła­cze (i nie po­świę­ca im żad­nej my­śli). Oni od­cho­dzą od razu. W jed­nej chwi­li sta­ją się mar­twi. W nie­któ­rych jed­nak ży­cie tli się bar­dzo dłu­go. Ktoś taki, jak Mic­kie­wicz, umie­ra eta­pa­mi, ka­wa­łek po ka­wał­ku, nig­dy do koń­ca. W tym sen­sie Mic­kie­wicz cią­gle jesz­cze umie­ra. Albo od­wrot­nie – nadal żyje.

Z całą pew­no­ścią – choć sam się do niej nie włą­czył – Mic­kie­wicz żył jesz­cze w cza­sie kłót­ni Lévy’ego z Droz­dow­skim nad jego trum­ną o to, czy ma być po­cho­wa­ny w Tur­cji, czy za­wieźć go na­le­ży do Fran­cji. I wte­dy tak­że, gdy w noc po swo­jej śmier­ci na­wie­dził Bed­nar­czy­ka. I gdy 2 grud­nia 1855 roku przy­śnił się Gosz­czyń­skie­mu. I gdy na scho­dach świę­tej Mag­da­le­ny, już w Pa­ry­żu, Jaź­wiń­ski ude­rzył la­ską hra­bie­go Za­moy­skie­go (a póź­niej Nor­wid pi­sał o tym wiersz Duch Ada­ma i skan­dal). I gdy emi­gran­ci po­li­sto­pa­do­wi, za­po­mnia­ni w roz­rzu­co­nych po pro­win­cjo­nal­nej Fran­cji de­po­tach, da­wa­li pół­fran­ko­we dat­ki na osie­ro­co­ne dzie­ci Mic­kie­wi­cza. Ten umar­ły żył tak­że wów­czas, gdy jego syn Wła­dy­sław, jako nie­mło­dy już czło­wiek, otwie­rał w 1903 roku Mu­zeum Mic­kie­wi­cza – i w ga­blo­cie umiesz­czał ka­myk z na­pi­sa­ną ręką ojca kar­tecz­ką, któ­ra wy­ja­śnia­ła, po co ten ka­myk zo­stał prze­zeń za­cho­wa­ny. I cią­gle jesz­cze nie umarł, gdy po kil­ku­dzie­się­ciu la­tach wy­do­by­wa­łem ten za­po­mnia­ny ka­myk z szu­fla­dy (choć nie my­śla­łem w tym cza­sie o pi­sa­niu ne­kro­gra­fii Mic­kie­wi­cza) i bez­sku­tecz­nie pró­bo­wa­łem kart­kę od­czy­tać. Nie mógł też umrzeć (więc nadal żył), gdy Mał­go­rza­ta Ja­wor­ska re­da­go­wa­ła moje „stu­dia i szki­ce ne­kro­gra­ficz­ne”, a Ma­ciej Gold­farth je skła­dał jako książ­kę bę­dą­cą dal­szym cią­giem Zwłok Mic­kie­wi­cza. Ale na­wet gdy­by­śmy tego wszyst­kie­go wczo­raj i dzi­siaj nie ro­bi­li, Mic­kie­wicz żył­by nadal dzię­ki nie­prze­rwa­nej krzą­ta­ni­nie in­nych – tych wszyst­kich, któ­rzy przez pół­to­ra wie­ku nie po­zwo­li­li mu umrzeć, bo trak­to­wa­li zwło­ki Mic­kie­wi­cza jako nie­wi­docz­ny, choć sta­le obec­ny punkt opar­cia i od­nie­sie­nia dla wszyst­kich swo­ich dys­kur­sów na te­mat jego ży­cia i jego śmier­ci.

Na­le­ży jed­nak od­dać spra­wie­dli­wość (i oczy­wi­ste pierw­szeń­stwo) na­ocz­nym świad­kom śmier­ci Mic­kie­wi­cza oraz tym, któ­rzy wzię­li od­po­wie­dzial­ność za jego do­cze­sne szcząt­ki, za po­zo­sta­wio­ne przez nie­go rze­czy i pi­sma. To oni roz­po­czę­li dzie­ło, któ­re­go je­ste­śmy spad­ko­bier­ca­mi i kon­ty­nu­ato­ra­mi. To dzię­ki nim Mic­kie­wicz po 26 li­sto­pa­da 1855 roku po­zo­stał w grze – grze ży­wych – i roz­po­czął nową fazę swo­je­go ist­nie­nia wśród Po­la­ków. Jako umar­ły.

Za­pro­jek­to­wa­na przed laty i stop­nio­wo, krok po kro­ku opra­co­wy­wa­na prze­ze mnie ne­kro­gra­fia Mic­kie­wi­cza po­win­na przed­sta­wiać nie tyl­ko dzie­je jego zwłok, ale też for­my jego ist­nie­nia i ko­mu­ni­ko­wa­nia po śmier­ci. Kie­dy to zro­zu­mia­łem, ty­tuł książ­ki, któ­ry pier­wot­nie miał brzmieć Po śmier­ci Mic­kie­wi­cza, wy­dał mi się nie­od­po­wied­ni. Ak­cen­to­wał pa­syw­ność ty­tu­ło­we­go bo­ha­te­ra. Za­po­wia­dał epic­ką opo­wieść o jego po­śmiert­nych dzie­jach, w któ­rej on sam nic lub nie­wie­le miał do po­wie­dze­nia. A prze­cież Mic­kie­wicz po śmier­ci nie wy­padł z ko­mu­ni­ka­cyj­nej gry. Praw­da, że nie­wie­le by zdzia­łał bez łez wy­le­wa­nych nad jego do­cze­sny­mi szcząt­ka­mi. Ale dzię­ki tym łzom, a tak­że dzię­ki wy­po­wia­da­nym sło­wom, po­dej­mo­wa­nym dzia­ła­niom (a na­wet czy­nom) nadal był, nadal trwał – poza ży­ciem i poza śmier­cią. Sta­no­wił wy­ra­zi­sty punkt orien­ta­cyj­ny dla po­czy­nań ko­lej­nych ge­ne­ra­cji Po­la­ków. In­wer­sja w ty­tu­ło­wej for­mu­le była więc ko­niecz­na. Naj­pierw Mic­kie­wicz. Na pierw­szym pla­nie on, do­pie­ro póź­niej śmierć, któ­ra od­mie­nia jego spo­sób ist­nie­nia po­śród ży­wych, lecz nie unie­waż­nia ani nie uni­ce­stwia.

A za­tem: Mic­kie­wicz po śmier­ci.

Ale czy to w dal­szym cią­gu nie za mało? Po­śmiert­ne dzie­je Mic­kie­wi­cza do­peł­nia­ją jego ży­cie, ne­kro­gra­fia jest dru­gą czę­ścią bio­gra­fii. Jest wo­bec niej prze­su­nię­ta na osi cza­su, lecz do­pie­ro oby­dwie łącz­nie sta­no­wią ca­łość dys­kur­su na te­mat Mic­kie­wi­cza. Pi­sa­łem o tym przed laty i le­piej te­raz tego nie wy­ło­żę: „do­pie­ro oby­dwie łącz­nie – bio­gra­fia i ne­kro­gra­fia – obej­mu­ją ca­łość czy­jejś, tak­że po­śmiert­nej eg­zy­sten­cji. Oczy­wi­ście nie za­wsze, oczy­wi­ście nie każ­dej eg­zy­sten­cji. Trze­ba coś uczy­nić (we­dle cza­su i miej­sca ży­cia: Ate­nom, Ita­lii, Eu­ro­pie…), żeby dzie­je zwłok za­czę­ły współ­two­rzyć tę ca­łość roz­po­ście­ra­ją­cą się po­nad śmier­cią. Śmierć nie za­my­ka ani nie roz­dzie­la, nie zry­wa cią­gło­ści form ist­nie­nia. Jest tyl­ko punk­tem, w któ­rym żywy sta­je się mar­twym, oso­ba zwło­ka­mi. Moż­na by za­pew­ne opi­sy­wać dzień po dniu, po­czy­na­jąc od 26 li­sto­pa­da 1855 roku, se­rię wy­da­rzeń jaw­nych i ukry­tych, tak by po­wsta­ły ko­lej­ne tomy kro­ni­ki, tym ra­zem już nie ży­cia i twór­czo­ści – te są już bez­pow­rot­nie za­mknię­te – lecz re­cep­cji i u-ży­cia, sen­ty­men­tal­ne­go, po­li­tycz­ne­go, pa­trio­tycz­ne­go uży­wa­nia zwłok Ada­ma Mic­kie­wi­cza”.

Dla­cze­góż by za­tem książ­ka, któ­ra mówi o jego ist­nie­niu „po śmier­ci”, nie mia­ła no­sić – wzo­rem mic­kie­wi­czow­skich bio­gra­fii – pro­ste­go ty­tu­łu Mic­kie­wicz? Z ta­kiej moż­li­wo­ści sko­rzy­sta­ło prze­cież wie­lu bio­gra­fów po­ety – od Chmie­low­skie­go i Kal­len­ba­cha, po Wit­kow­ską i Su­dol­skie­go. Nie ma po­wo­du, by w po­szu­ki­wa­niu ty­tu­łu dla ne­kro­gra­fii nie po­dą­żyć ich śla­dem. Był­by on rów­nie upraw­nio­ny. Z całą pew­no­ścią, lecz po­ja­wia­ją­cy się w ty­tu­le „Mic­kie­wicz” od­sy­łał­by do no­wej for­my by­cia Mic­kie­wi­cza. Opi­sy­wa­ny przez bio­gra­fów po­eta ko­chał, cze­goś pra­gnął, mó­wił i pi­sał, dzia­łał – i błą­dził. Ten, któ­ry jest bo­ha­te­rem ne­kro­gra­fii, ni­ko­go już nie ko­cha i ni­cze­go nie pra­gnie, upar­cie mil­czy i tyl­ko cza­sem, w szcze­gól­nych chwi­lach od­zy­wa się do wy­bra­nych. Dla­te­go po­świę­co­na mu książ­ka po­win­na jed­nak za­wie­rać dys­tynk­cję „po śmier­ci”, ale wzię­tą w osła­bia­ją­cy ją na­wias. Dru­gi człon ty­tu­łu po­zo­sta­nie dzię­ki temu ele­men­tem róż­ni­cu­ją­cym, od­dzie­la­ją­cym Mic­kie­wi­cza od Mic­kie­wi­cza, ak­tu­al­ne przy­go­dy jego zwłok od daw­nych przy­gód jego cia­ła.

Niech więc już tak bę­dzie: Mic­kie­wicz (po śmier­ci). Trud­no zna­leźć lep­szy ty­tuł dla ne­kro­gra­fii Ada­ma Mic­kie­wi­cza.

Sy­me­trycz­ność ty­tu­łów wska­zu­je na jesz­cze inne po­do­bień­stwa i po­kre­wień­stwa bio­gra­fii i ne­kro­gra­fii. Ktoś, kto po­sta­no­wił za­jąć się Mic­kie­wi­czem (po śmier­ci), sta­je przed po­dob­ny­mi dy­le­ma­ta­mi jak ten, kto po­dej­mu­je się tru­du opi­sa­nia Mic­kie­wi­cza (za ży­cia). Ne­kro­graf jest bez wąt­pie­nia młod­szym bra­tem bio­gra­fa – „młod­szym” naj­pierw dla­te­go, że przy­cho­dzi póź­niej, po­dej­mu­jąc i swo­iście kon­ty­nu­ując dzie­ło tam­te­go, lecz tak­że z tego po­wo­du, że nie może wy­le­gi­ty­mo­wać się rów­nie od­le­głą jak tam­ten tra­dy­cją ba­dań. Nie ma za­tem in­ne­go wyj­ścia niż – w dro­dze ku ko­lej­nym czę­ściom ne­kro­gra­fii – roz­po­cząć od roz­wa­żań na te­mat bio­gra­fii, dy­le­ma­tów, ja­kie stwa­rza, kło­po­tów, ja­kie przy­no­si. Tak­że w pla­nie me­to­do­lo­gicz­nym ne­kro­gra­fia Mic­kie­wi­cza jest uza­leż­nio­na od bio­gra­fii Mic­kie­wi­cza.Mickiewicz i każdy z nas

Bio­gra­fia jako lu­stro

Po­la­ków od po­cząt­ku in­te­re­so­wał w Mic­kie­wi­czu ty­leż po­eta, ile czło­wiek. Nie tyl­ko „sło­wo”, ale też „czyn”, „dzie­ło”, lecz tak­że „ży­cie”. „Kto­kol­wiek ze współ­cze­snych spo­tkał na swej dro­dze Mic­kie­wi­cza, nie prze­szedł obo­jęt­nie obok nie­go” – pi­sał Ste­fan Ka­wyn w swym dzi­siaj kla­sycz­nym stu­dium pod ty­tu­łem Mic­kie­wicz-czło­wiek¹. Istot­nie, ten „czło­wiek” był uważ­nie ob­ser­wo­wa­ny przez współ­cze­snych. Jego czy­ny pod­da­wa­no osą­dom nie­raz bar­dzo su­ro­wym. Kra­siń­ski zło­rze­czył na le­gion wło­ski, inni – na to­wia­ni­stycz­ne grze­chy. Dla wszyst­kich z całą pew­no­ścią był – jak to Ka­wyn po la­tach na­zwał – „for­mą zja­wi­sko­wą”². Za­cho­wa­ło się spo­ro świa­dectw mó­wią­cych o spo­tka­niach z po­etą. Współ­cze­śni mie­li świa­do­mość, że na­le­ży je upa­mięt­niać, choć – jak słusz­nie za­uwa­żo­no – Mic­kie­wicz nie do­cze­kał się swe­go Ec­ker­man­na. Po­mi­mo tych świa­dectw pierw­sza książ­ko­wa bio­gra­fia Mic­kie­wi­cza po­wsta­ła do­pie­ro parę lat po jego śmier­ci – i to na do­da­tek po fran­cu­sku. Na­pi­sał ją Fran­cuz, Ed­mond Fon­til­le³. Nie­co wcze­śniej, w 1858 roku, Zyg­munt Mił­kow­ski ubo­le­wał: „świat nasz li­te­rac­ki oka­zał się tro­chę za obo­jęt­nym dla pa­mię­ci wiel­kie­go wiesz­cza. Oprócz roz­rzu­co­nych po roz­ma­itych pi­smach do­ryw­czych o nim wia­do­mo­ści, nie ma jesz­cze szcze­gó­ło­wej bio­gra­fii jego. A nikt bar­dziej nie za­słu­żył na ta­ko­wą. Każ­dy szcze­gół jego ży­cia, każ­dy, cho­ciaż­by naj­drob­niej­szy za­rys jego cha­rak­te­ru god­nym jest głę­bo­kie­go za­sta­no­wie­nia: bo na tym ży­ciu i na tym cha­rak­te­rze moż­na zro­bić cał­ko­wi­te a bar­dzo waż­ne stu­dium. Oso­bi­stość jego jest jak fakt hi­sto­rycz­ny, speł­nio­ny a za­gad­ko­wy, po­wią­za­ny z ty­sią­ca­mi bez­po­śred­nich a ubocz­nych przy­czyn, któ­re­go zna­cze­nie roz­ma­itym roz­ma­icie się przed­sta­wia. Trze­ba ba­dać dłu­go i pra­co­wi­cie, aby do­ciec praw­dzi­we jego zna­cze­nie”⁴.

Nie było to sta­no­wi­sko po­dzie­la­ne w tam­tej epo­ce przez wszyst­kich. Po­ja­wia­ły się rów­nież wy­po­wie­dzi, w któ­rych da się wy­czuć pew­ne­go ro­dza­ju re­zer­wę wo­bec na­ka­zu stu­dio­wa­nia ży­cia Mic­kie­wi­cza. Przy­kła­dem opi­nia Aloj­ze­go Nie­wia­ro­wi­cza: „W Niem­czech o Szy­le­rze i Ge­tym sto razy wię­cej skle­co­no to­mów niż ci zo­sta­wi­li po so­bie. U nas nie do­szli­śmy do tego sza­łu ko­men­ta­tor­stwa i świ­dro­wa­nia ta­jem­nic ser­ca i mó­zgu je­nial­nych nie­bosz­czy­ków, bo jesz­cze poj­mu­je­my ży­wym uczu­ciem i czu­je­my świe­żo­ścią po­jęć, któ­ry­mi nas ob­wia­ła won­na po­ezja…”⁵ We­dług Nie­wia­ro­wi­cza za­in­te­re­so­wa­nie bio­gra­fią jest wtór­ne, wy­ni­ka ze znu­że­nia mar­twie­ją­cym dzie­łem – zwrot ku bio­gra­fii to znak, że sło­wo Mic­kie­wi­cza tra­ci swą do­nio­słość. Być może dla­te­go pierw­sze wiel­kie mo­no­gra­fie po­ety, ja­kie po­wsta­ły – bo w koń­cu po­wsta­ły – mo­no­gra­fie au­tor­stwa Chmie­low­skie­go i Kal­len­ba­cha sku­pia­ły się przede wszyst­kim na roz­wo­ju du­cho­wym po­ety. Oby­dwaj mo­no­gra­fi­ści de­kla­ro­wa­li, że bio­gra­fia jest je­dy­nie tłem dla na­ry­so­wa­nia dzie­jów du­cha. Kal­len­bach wy­wo­dził, iż jest ona „nie­zbęd­na w or­ga­ni­zmie książ­ki jak w cie­le czło­wie­ka ko­ściec, ale też tak jak on po­win­na być – nie­wi­docz­na”⁶. Chmie­low­ski chce – jak się wy­ra­ża – „rów­no­mier­nie ob­ro­bić obie stro­ny”⁷.

Ta po­wścią­gli­wość wiel­kich nie zna­la­zła jed­nak na­śla­dow­ców po­śród mic­kie­wi­czo­lo­gów tu­zin­ko­wych. W dru­giej po­ło­wie wie­ku XIX po­wsta­ła nie­zli­czo­na ilość ar­ty­ku­łów, bro­szur, ca­łych ksią­żek po­świę­co­nych ży­ciu Mic­kie­wi­cza. Byli i tacy au­to­rzy, któ­rzy trak­to­wa­li wiesz­cza su­ro­wo, ma­jąc mu to czy owo za złe. Ale to nie oni nada­wa­li ton ogó­ło­wi. O ży­ciu Mic­kie­wi­cza pi­sa­no z po­wo­dów roz­ma­itych – po­li­tycz­nych, pa­trio­tycz­nych, dy­dak­tycz­nych, mo­ra­li­stycz­nych… Jed­nym z naj­ja­skraw­szych przy­kła­dów nad­uży­cia bio­gra­ficz­ne­go dys­kur­su jest z całą pew­no­ścią Wspo­mnie­nie o ży­ciu i pi­smach Ada­ma Mic­kie­wi­cza, skre­ślo­ne przez Jó­ze­fa Cho­ci­szew­skie­go „na pa­miąt­kę prze­wie­zie­nia jego po­pio­łów do oj­czy­stej zie­mi”⁸. Do­wia­du­je­my się stam­tąd, że Mic­kie­wicz „był w na­szym kra­ju jed­nym z pierw­szych krze­wi­cie­li wstrze­mięź­li­wo­ści”, że „s ł o w e m i c z y n e m za­chę­cał do wstrze­mięź­li­wo­ści, a po­tę­piał pi­jań­stwo”. Do­wo­dem zgub­ne w skut­kach nad­uży­wa­nie al­ko­ho­lu przez Jac­ka So­pli­cę i przez szlach­tę pod­czas za­jaz­du, a tak­że zda­nia z Ksiąg piel­grzym­stwa pol­skie­go, w któ­rych po­eta prze­ciw­sta­wia się „ha­nieb­ne­mu na­ło­go­wi, któ­ry się przy­czy­nił do upad­ku Pol­ski”. Tyle sło­wa. A czy­ny? „Wy­pił wpraw­dzie cza­sem Mic­kie­wicz wino, ale się nie upi­jał” – za­pew­nia Cho­ci­szew­ski. Gdy zaś pły­nął mo­rzem z Pe­ters­bur­ga do Lu­be­ki, „pił tyl­ko wodę, choć mu było wol­no pić do­bre wina”. Całe ży­cie Mic­kie­wi­cza Cho­ci­szew­ski spro­wa­dza do tej jed­nej praw­dy pod­sta­wo­wej. Ma po­nad­to na­dzie­ję, że tak­że zwło­ki wiesz­cza wra­ca­ją­ce na oj­czy­stą zie­mię „za­chę­cą i za­pa­lą do uko­cha­nia cno­ty wstrze­mięź­li­wo­ści, któ­ra jest jed­ną z głów­nych dźwi­gni, aby nam za­pew­nić do­bro­byt, oświa­tę i po­myśl­ną przy­szłość”. Tak się miał speł­nić mę­czeń­ski ży­wot Ada­ma Mic­kie­wi­cza.

Przy­to­czo­ny przy­kład ujaw­nia i de­ma­sku­je to, co w in­ne­go ro­dza­ju bio­gra­ficz­nych eg­ze­ge­zach zwy­kle ukry­te i za­ka­mu­flo­wa­ne, mia­no­wi­cie tę ba­nal­ną praw­dę, że stu­dio­wa­nie czy­jejś bio­gra­fii – zwłasz­cza bio­gra­fii wiel­kiej – rzad­ko bywa bez­in­te­re­sow­ne, że bio­graf wno­si sie­bie sa­me­go, swo­je ho­ry­zon­ty, swo­ją mo­ral­ność. I we­dle niej kroi wi­ze­ru­nek swe­go bo­ha­te­ra. W roz­ma­ity więc spo­sób Mic­kie­wicz by­wał przed­sta­wia­ny. Z roz­ma­itych też po­wo­dów to jed­no pol­skie ży­cie sku­pia­ło na so­bie nie­by­wa­łą uwa­gę. Stu­dio­wa­no i ni­co­wa­no je po wie­le­kroć. Z ze­wnątrz – gdy jest się na przy­kład Fran­cu­zem czy Niem­cem – trud­no zro­zu­mieć, co w nim było tak oso­bli­we­go. Ale i dla Po­la­ków nie za­wsze jest to ła­twe. Dla­cze­go Mic­kie­wicz, a nie Sło­wac­ki, Wy­spiań­ski czy Gom­bro­wicz, zy­skał god­ność „pierw­sze­go Po­la­ka”? Dla­cze­go ustą­pi­li Mic­kie­wi­czo­wi miej­sca wiel­cy wo­dzo­wie – jak Ko­ściusz­ko czy Pił­sud­ski – i wiel­cy po­li­ty­cy?

O od­po­wiedź na to py­ta­nie po­ku­sił się je­den ze współ­cze­snych pi­sa­rzy i hi­sto­ry­ków li­te­ra­tu­ry, Ja­ro­sław Ma­rek Rym­kie­wicz: „Peł­ne ta­jem­nic ży­cie Mic­kie­wi­cza – opo­wieść o nim prze­cho­dzi z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie – jest wzo­rem, ar­che­ty­pem ży­cia pol­skie­go. Do­ty­ka­jąc tych ta­jem­nic, sta­ra­jąc się je prze­nik­nąć i na­zwać, do­ty­ka­my ta­jem­nic na­sze­go tu­taj, na tej zie­mi ży­cia”⁹. Przy­bli­ża­nie się do Mic­kie­wi­cza prze­ra­dza się w iden­ty­fi­ka­cję z Mic­kie­wi­czem. „ K a ż d y z n a s j e s t n i m – de­kla­ru­je da­lej Rym­kie­wicz – i mó­wiąc coś ta­kie­go do­cho­wu­je­my mu wier­no­ści, po­nie­waż on chciał, aby­śmy tak wła­śnie poj­mo­wa­li, tak in­ter­pre­to­wa­li przy­pad­ki jego ży­cia, oraz jego dzie­ło: jako coś co jest na­sze, co jest nami. Kto opo­wia­da o jego ży­ciu, opo­wia­da więc – choć­by na­wet nic o tym nie wie­dział – o so­bie sa­mym, o ta­jem­ni­cach swo­je­go wła­sne­go ist­nie­nia”¹⁰.

By­ła­by więc bio­gra­fia Mic­kie­wi­cza lu­strem, w któ­rym prze­glą­da­ją się Po­la­cy? Wszy­scy Po­la­cy? Od­po­wiedź Rym­kie­wi­cza wy­da­je się zbyt jed­no­stron­na. Nie każ­dy z nas chce nim być.

Po­sąg i wid­mo

W set­kach, ty­sią­cach wy­po­wie­dzi, ja­kie o bio­gra­fii Mic­kie­wi­cza po­wsta­ły, za­zna­cza­ją się dwa prze­ciw­staw­ne – jak są­dzę – spo­so­by bu­do­wa­nia jego wi­ze­run­ku. W naj­więk­szym skró­cie moż­na je sym­bo­licz­nie zi­lu­stro­wać za po­mo­cą dwu ob­ra­zów. Pierw­szy przed­sta­wia sce­nę od­le­wa­nia war­szaw­skie­go po­mni­ka Mic­kie­wi­cza. Oto w od­lew­ni ro­bot­ni­cy pod­no­szą łań­cu­cha­mi po­sąg wiesz­cza do­pie­ro co od­la­ne­go z brą­zu. Ro­bot­ni­cy wy­da­ją się przy nim tak mali, jak miesz­kań­cy Li­li­pu­tii przy śpią­cym Gu­li­we­rze. Ale to dzię­ki nim Mic­kie­wicz stał się po­sta­cią z brą­zu, ol­brzy­mem prze­kra­cza­ją­cym ludz­ką ska­lę. To oni nada­li Mic­kie­wi­czo­wi po­stać mo­nu­men­tal­ną i trwa­łą. Tego ro­dza­ju kon­struk­cja – na­zy­wa­na „Mic­kie­wi­czem” – jest wy­two­rem zbio­ro­wo­ści.

Em­ble­ma­tem prze­ciw­staw­ne­go spo­so­bu two­rze­nia wi­ze­run­ku Mic­kie­wi­cza jest pe­wien za­gad­ko­wy ry­su­nek¹¹. Przed­sta­wia on oso­bli­wy ne­ga­tyw por­tre­tu po­ety. Pod ry­sun­kiem znaj­du­je się pod­pis: „Złu­dze­nie optycz­ne”. Na czym mia­ło­by ono po­le­gać – nie wia­do­mo. Prze­cież nie na fo­to­gra­ficz­nym od­wró­ce­niu. Roz­wią­za­nie za­gad­ki od­na­la­złem przy­pad­ko­wo, gdy tra­fi­łem na po­dob­ny por­tret Wik­to­ra Hugo. Tym ra­zem za­cho­wa­ła się jed­nak in­struk­cja ob­słu­gi: „W ja­snym po­miesz­cze­niu pa­trzeć nie­ru­cho­mo na oko syl­wet­ki, li­cząc w my­śli do 80 lub 100. Na­stęp­nie pa­trzeć rów­nież przez kil­ka se­kund na bia­ły pa­pier, ścia­nę lub su­fit, a uka­że się wte­dy wid­mo wiel­kie­go po­ety”¹². Z ne­ga­ty­wu, po­dob­nie jak z for­my w od­lew­ni, wy­ła­nia się po­stać po­ety. I tu, i tam po­dob­ny efekt: uobec­nie­nie – ale cała resz­ta jest róż­ni­cą. Pierw­sza to ta, że sta­tus on­to­lo­gicz­ny tego Mic­kie­wi­cza jest od­mien­ny. Mic­kie­wicz tym ra­zem jest tyl­ko złu­dze­niem, oma­mem oka nie­ru­cho­mo wpa­trzo­ne­go w ciem­ne pla­my na pa­pie­rze. Ów byt – byt wid­mo­wy – jest uza­leż­nio­ny nie od zbio­ro­wo­ści, jak po­przed­nio, ale od jed­nost­ki. Aby Mic­kie­wicz się uka­zał, nie po­trze­ba dru­giej pary oczu. Każ­dy, kto na pla­my spo­glą­da, może uobec­nić Mic­kie­wi­cza dla sie­bie.

1. Pra­ca nad war­szaw­skim po­mni­kiem Ada­ma Mic­kie­wi­cza, ilu­stra­cja z koń­ca XIX wie­ku

2. Wid­mo­we por­tre­ty Ada­ma Mic­kie­wi­cza i Vic­to­ra Hugo – ry­sun­ki z dru­giej po­ło­wy XIX wie­ku

Pod zna­kiem spi­żu?

Od swych po­cząt­ków mic­kie­wi­czo­lo­gia roz­wi­ja­ła się pod zna­kiem spi­żu. Nie tyl­ko i nie przede wszyst­kim dla­te­go tak się dzia­ło, że na­der chęt­nie eli­mi­no­wa­no z dzie­ła, a zwłasz­cza z ży­cia Mic­kie­wi­cza to, co nie pa­so­wa­ło do wy­ide­ali­zo­wa­ne­go wi­ze­run­ku – do wzo­ru „po­ety-wiesz­cza”, „prze­wod­ni­ka na­ro­du”… Wy­mie­rzo­na w tego ro­dza­ju prak­ty­ki an­ty­brą­zow­ni­cza kam­pa­nia Boya nie pod­wa­ży­ła fun­da­men­tów mic­kie­wi­czo­lo­gii. I przed Boy­em, i po Boyu in­dy­wi­du­al­ne po­szu­ki­wa­nia ar­chi­wal­ne i wy­sił­ki in­ter­pre­ta­cyj­ne zmie­rza­ły do ja­kiejś nad­rzęd­nej praw­dy o Mic­kie­wi­czu, a w każ­dym ra­zie za­kła­da­ły jej ist­nie­nie. Róż­nie była ta praw­da poj­mo­wa­na i eks­pli­ko­wa­na. Gdzie in­dziej szu­kał jej Win­da­kie­wicz, gdzie in­dziej Kle­iner czy Pi­goń. Ża­den z nich jed­nak nie kwe­stio­no­wał ist­nie­nia ja­kie­goś nie­re­du­ko­wal­ne­go i su­we­ren­ne­go celu mic­kie­wi­czo­lo­gicz­nych wę­dró­wek. Błęd­ne mo­gły być je­dy­nie dro­gi. Prze­ciw­ni­kiem był ten, kto po­błą­dził. Na­le­ża­ło więc spro­wa­dzić ko­goś ta­kie­go na wła­ści­wy szlak i da­lej już wspól­nie po­dą­żać do praw­dy nad­rzęd­nej, któ­ra tyl­ko wów­czas mia­ła na­le­ży­tą wagę, gdy mo­gła li­czyć na sank­cję zbio­ro­wo­ści.

Prze­ko­na­nie o ko­lek­tyw­no­ści praw­dy o Mic­kie­wi­czu było (i chy­ba jest nadal) po­wszech­ne. Sy­tu­owa­ło się po­nad ide­olo­gicz­ny­mi po­dzia­ła­mi. Oto na przy­kład Ste­fan Żół­kiew­ski, ata­ku­jąc na po­cząt­ku lat pięć­dzie­sią­tych „re­ak­cyj­ne, fał­szy­we, ahi­sto­rycz­ne” kon­cep­cje „bur­żu­azyj­nej” mic­kie­wi­czo­lo­gii, nie kwe­stio­nu­je przyj­mo­wa­ne­go w nich sta­tu­su praw­dy¹³. Tak­że on pra­gnie – po raz któ­ry? – „ode­łgać” Mic­kie­wi­cza, do­trzeć do praw­dy o Mic­kie­wi­czu. Po­wi­nien to być czyn zbio­ro­wy. Żół­kiew­ski uświa­da­miał bar­dziej in­nym niż so­bie, iż „set­na rocz­ni­ca śmier­ci po­ety zo­bo­wią­zu­je mo­ral­nie pol­skich hi­sto­ry­ków li­te­ra­tu­ry do przy­go­to­wa­nia w naj­bliż­szym czte­ro­le­ciu no­wej, mark­si­stow­skiej mo­no­gra­fii o Ada­mie Mic­kie­wi­czu”¹⁴. Mic­kie­wi­czo­lo­gicz­na czte­ro­lat­ka! Po­cząt­kiem re­ali­za­cji tego pla­nu mia­ła być wła­śnie książ­ka Żół­kiew­skie­go Spór o Mic­kie­wi­cza, we­dle słów au­to­ra: „pierw­sze bel­ko­wa­nie, na któ­rym mo­gła­by się wes­przeć przy­szła, doj­rza­ła, peł­na, ugrun­to­wa­na syn­te­za na­uko­wa twór­czo­ści Mic­kie­wi­cza”¹⁵. Syn­te­za taka osta­tecz­nie nie po­wsta­ła. W na­stęp­nych la­tach uka­zy­wa­ły się, rzecz ja­sna, książ­ki o Mic­kie­wi­czu, ale ich au­to­rzy wo­le­li je wspie­rać na in­nych fun­da­men­tach.

A dzi­siaj? Jak wo­bec tych dy­le­ma­tów sy­tu­ują się współ­cze­śnie pi­sa­ne bio­gra­fie Mic­kie­wi­cza? Nim od­po­wiem na to py­ta­nie, po­wi­nie­nem wcze­śniej zde­fi­nio­wać wy­mia­ry owej „współ­cze­sno­ści”.

Za­sięg mo­ich roz­wa­żań jest nie­wiel­ki. Wy­ty­cza go za­le­d­wie czas for­mo­wa­nia się jed­nej ge­ne­ra­cji po­lo­ni­stycz­nej, oko­ło dwu­dzie­stu lat. Tak się skła­da, że książ­ki, któ­re bio­rę pod uwa­gę, po­ja­wi­ły się za mo­je­go po­lo­ni­stycz­ne­go ży­cia. By­łem więc świad­kiem na­ocz­nym ich wej­ścia na mic­kie­wi­czo­lo­gicz­ną sce­nę i czy­ta­łem je w ich ma­cie­rzy­stym cza­sie. Pierw­szą była książ­ka Ali­ny Wit­kow­skiej Mic­kie­wicz. Sło­wo i czyn (1975, wy­da­nie zmie­nio­ne 1983 i 1998), ostat­nią – książ­ka To­ma­sza Łu­bień­skie­go M jak Mic­kie­wicz (1998). Po­mię­dzy tymi da­ta­mi świa­tło dzien­ne uj­rza­ły ta­kie oto pra­ce: Ma­ria Der­na­ło­wicz, Adam Mic­kie­wicz (1985); Kon­rad Gór­ski, Mic­kie­wicz – To­wiań­ski (1986) oraz Adam Mic­kie­wicz (1989); Ja­ro­sław Ma­rek Rym­kie­wicz, Żmut (1987), Ba­ket (1989), Kil­ka szcze­gó­łów (1994); Mar­ta Zie­liń­ska, Opo­wieść o Gu­sta­wie i Ma­ry­li czy­li Te­atr, ży­cie i li­te­ra­tu­ra (1989); Ali­na Wit­kow­ska, To­wiań­czy­cy (1989); Do­ro­ta Si­wic­ka, Ton i bicz. Mic­kie­wicz wśród to­wiań­czy­ków (1990); Krzysz­tof Rut­kow­ski, Bra­ter­stwo albo śmierć. Za­bi­ja­nie Mic­kie­wi­cza w Kole Spra­wy Bo­żej (1988), Stos dla Ada­ma (1994), Mistrz. Wi­do­wi­sko (1997); Jan Walc, Ar­chi­tekt arki (1991); Zbi­gniew Su­dol­ski, Mic­kie­wicz. Opo­wieść bio­gra­ficz­na (1997); Ja­cek Łu­ka­sie­wicz, Mic­kie­wicz (1997).

Przed­sta­wio­na li­sta za­wie­ra w su­mie kil­ka­na­ście ksią­żek. Nie­wie­le jak na bo­ha­te­ra tej mia­ry, co Mic­kie­wicz. Są to pra­ce bar­dzo od­mien­ne. Róż­nią się ob­ję­to­ścią i kon­cep­cją ad­re­sa­ta, ty­pem dys­kur­su, za­kre­sem te­ma­tycz­no-chro­no­lo­gicz­nym (zwra­ca uwa­gę kon­cen­tra­cja ba­da­czy na epo­ce to­wia­ni­stycz­nej). In­a­czej też lo­ku­ją się one po­mię­dzy for­mu­łą „czy­stej” bio­gra­fii a mo­no­gra­fią w ro­dza­ju „ży­cie i twór­czość” („sło­wo i czyn”). Wy­ło­ni­łem je spo­śród tego, co w ostat­nich dwu­dzie­stu, trzy­dzie­stu la­tach o Mic­kie­wi­czu pi­sa­no, dla­te­go że w każ­dej z nich bio­gra­fia po­ety sta­ła się pro­ble­mem – tak lub in­a­czej roz­wią­zy­wa­nym.

„Epi­zod ko­wień­ski”

Dy­le­ma­ty, przed ja­ki­mi sta­je dzi­siaj bio­graf Mic­kie­wi­cza, są inne niż w cza­sach Chmie­low­skie­go czy Że­leń­skie­go-Boya. Nie o od­kry­wa­nie (za­ta­ja­nie) ja­kichś do­ku­men­tów i zda­rzeń to­czy się gra. Do­ku­men­ty na ogół są zna­ne – a przy­najm­niej po­zo­sta­ją w za­się­gu ręki. Sta­bi­li­zu­ją­cą funk­cję peł­nią w tym wzglę­dzie ko­lej­ne tomy kro­ni­ki ży­cia i twór­czo­ści Mic­kie­wi­cza, nie­zwy­kle grun­tow­nie i rze­tel­nie kom­po­no­wa­ne. To one usta­la­ją ma­te­ria­ło­wy ho­ry­zont dys­ku­sji i spo­rów. Punkt cięż­ko­ści prze­su­nął się więc z fak­tów na sfe­rę po­śred­nią – na związ­ki, ja­kie po­mię­dzy nimi ist­nie­ją. Nie „praw­da” zda­rzeń sta­je za­tem w cen­trum – ta „praw­da”, na któ­rą zwra­cał uwa­gę już Mił­kow­ski w 1857 roku, i ta „praw­da”, o któ­rą do­po­mi­nał się Boy w la­tach dwu­dzie­stych – lecz wza­jem­ne o d n i e s i e n i a zda­rzeń, po­zy­cja, jaką wzglę­dem sie­bie zaj­mu­ją, ich „sens”.

W jaki więc spo­sób po­rów­nać naj­now­sze bio­gra­fie Mic­kie­wi­cza? Gdzie szu­kać miejsc, w któ­rych naj­wy­raź­niej od­sła­nia­ją się za­mia­ry bio­gra­fów? Zda­je się, że za­pro­po­no­wa­na nie­gdyś przez Ro­ma­na Zi­man­da „ana­li­za bio­gra­fe­micz­na” nie na wie­le się tu przy­da¹⁶. Nie dość, że bio­gra­fe­my – jako ele­men­tar­ne i po­wta­rzal­ne jed­nost­ki bio­gra­fii – dez­in­dy­wi­du­ali­zu­ją, ak­cen­tu­jąc to, co w ży­ciu ty­po­we, wspól­ne, to jesz­cze – jako mi­kroz­da­rze­nia – pod­le­ga­ją kry­te­rium praw­dy. Praw­dy poj­mo­wa­nej jako zgod­ność z rze­czy­wi­sto­ścią, co w tym wy­pad­ku ozna­cza: z do­ku­men­ta­mi. W roz­wa­ża­niach nad współ­cze­sny­mi bio­gra­fia­mi Mic­kie­wi­cza dużo bar­dziej przy­dat­ne by­ły­by z pew­no­ścią jed­nost­ki wyż­sze­go rzę­du, z bio­gra­fe­mów zło­żo­ne. Nie sło­wa za­tem, lecz zda­nia, nie fak­ty, lecz ich se­kwen­cje, mniej lub bar­dziej roz­wi­nię­te i roz­ga­łę­zio­ne. Tego ro­dza­ju „syn­tag­my bio­gra­ficz­ne” lub – mó­wiąc po pro­stu – f i g u r y b i o g r a f i i two­rzą re­to­ry­kę cha­rak­te­ry­stycz­ną dla każ­de­go bio­gra­fa. Po­szu­ku­jąc ich we współ­cze­snych bio­gra­fiach Mic­kie­wi­cza, prze­kra­cza­my gra­ni­ce do­ku­men­tar­no­ści. Py­ta­nie pod­sta­wo­we przy­bie­ra wów­czas taką oto po­stać: w jaki spo­sób po­wsta­je sens – czy wła­ści­wie sen­sy mno­gie – bio­gra­fii Mic­kie­wi­cza?

Nie za­wsze jest to py­ta­nie dra­ma­tycz­ne. Ist­nie­ją i ta­kie fazy ży­cia Mic­kie­wi­cza, wo­bec któ­rych bio­gra­fo­wie w za­sa­dzie są ze sobą zgod­ni i mil­czą­co współ­pra­cu­ją przy usta­la­niu szcze­gó­łów. Są to – jak ła­two się do­my­ślić – zda­rze­nia neu­tral­ne w sfe­rze sen­su, bio­gra­fe­my „kon­struk­cyj­ne”, two­rzą­ce zda­rze­nio­wy szkie­let bio­gra­fii Mic­kie­wi­cza. Data i miej­sce uro­dze­nia, prze­bieg edu­ka­cji, ko­lej­ne ad­re­sy, prze­pro­wadz­ki – cała ta co­dzien­no­ży­cio­wa sfe­ra zda­rzeń fun­da­men­tal­nych. Wy­star­czy jed­nak wpi­sać je w ob­ręb ja­kiejś fi­gu­ry bio­gra­ficz­nej, przejść od po­zio­mu zda­rzeń do po­zio­mu sen­su, by na­gle zda­rze­nie neu­tral­ne oka­za­ło się przed­mio­tem spo­ru in­ter­pre­ta­cyj­ne­go. Tak było na przy­kład z pier­wot­nie neu­tral­ną spra­wą ge­ne­alo­gii po­ety – ży­dow­skie po­cho­dze­nie mat­ki zy­ska­ło wy­miar ide­olo­gicz­ny¹⁷. Na fi­gu­ral­nym po­zio­mie bio­gra­fii na­to­miast za­zwy­czaj nie ma zgo­dy. Przy­pa­dek Mic­kie­wi­cza nie jest tu wy­jąt­kiem. W jego ży­ciu ist­nie­ją licz­ne miej­sca wiecz­ne­go spo­ru, nie­koń­czą­cych się kon­tro­wer­sji. Bez tru­du moż­na wy­li­czyć kil­ka z nich: mło­dzień­czy ero­tyzm (po­mię­dzy pa­nią Ko­wal­ską a Ma­ry­lą), ży­cie ro­dzin­ne (sto­su­nek do Ce­li­ny), to­wia­nizm (Ksa­we­ra), for­my re­li­gij­no­ści, „sto­su­nek do Sy­jo­nu”, ży­dow­skość, te czy inne dzia­ła­nia po­li­tycz­ne…

Po­wsta­łe w ostat­nich la­tach bio­gra­fie Mic­kie­wi­cza są w wie­lu ta­kich miej­scach nie­toż­sa­me. Spró­bu­ję to po­ka­zać na jed­nym przy­kła­dzie. Wy­bie­ram w tym celu zda­rze­nie ani zbyt waż­ne, ani też bła­he – ra­czej sen­sa­cyj­ne, czy na­wet skan­da­licz­ne. Ma ono w każ­dym ra­zie tę za­le­tę, że jego skut­ki nie trwa­ją wiecz­nie, dla­te­go też sto­sun­ko­wo ła­two opi­sać fi­gu­ry bio­gra­ficz­ne, w któ­rych by­wa­ło umiesz­cza­ne. Oto mło­dy Mic­kie­wicz ude­rza świecz­ni­kiem w gło­wę szam­be­la­na Nar­tow­skie­go. Do­szło do tego w dru­giej po­ło­wie kwiet­nia 1821 roku w sa­lo­nie Ka­ro­li­ny Ko­wal­skiej w Kow­nie.

Przez kil­ka­dzie­siąt lat o zda­rze­niu nie pi­sa­no. Po 1913 roku, kie­dy uka­za­ła się Ko­re­spon­den­cja fi­lo­ma­tów¹⁸, ża­den sza­nu­ją­cy się mic­kie­wi­czo­log nie mógł uda­wać, że o ni­czym nie wie. I rze­czy­wi­ście. Taki na przy­kład Jó­zef Tre­tiak w książ­ce z 1917 roku, przed­sta­wia­ją­cej Mic­kie­wi­cza – jak gło­si pod­ty­tuł – „w świe­tle no­wych źró­deł”¹⁹, szcze­gó­ło­wo i rze­tel­nie przed­sta­wił sa­lo­no­wy in­cy­dent. Ofi­cjal­na mic­kie­wi­czo­lo­gia przy­ję­ła do wia­do­mo­ści, że Mic­kie­wicz nie za­wsze mie­ścił się w kon­tu­rze le­gen­dy two­rzo­nej na jego te­mat. Ale przy­ję­cie do wia­do­mo­ści by­najm­niej nie ozna­cza­ło sze­ro­kie­go roz­gło­su. Taki na przy­kład Boy o in­cy­den­cie do­wie­dział się – jak utrzy­mu­je – z książ­ki Sta­ni­sła­wa Wa­sy­lew­skie­go O mi­ło­ści ro­man­tycz­nej, któ­rej pierw­sze wy­da­nie uka­za­ło się w 1920 roku. „Z ja­kąż przy­jem­no­ścią czy­ta­łem ów epi­zod ko­wień­ski, jak Mic­kie­wicz, któ­ry był wów­czas «w dzi­kim hu­mo­rze», pal­nął w łeb lich­ta­rzem pana szam­be­la­na . Ja­kiż to roz­kosz­ny ko­men­tarz do Dzia­dów”²⁰. Boy mógł to samo prze­czy­tać u Tre­tia­ka. Ale nie chciał, a może mu nie wy­pa­da­ło, po­nie­waż Tre­tiak na­le­żał do obo­zu „brą­zow­ni­ków” i „mon­sal­wat­czy­ków”, prze­ciw­ko któ­rym lich­tarz na gło­wie szam­be­la­na miał być wy­mie­rzo­ny. W wy­po­wie­dzi Boya zwra­ca też uwa­gę szcze­gól­na de­lek­ta­cja zda­rze­niem. „Przy­jem­ność” od­kry­wa­nia ni­skiej praw­dy, „roz­kosz” kon­fron­to­wa­nia jej z li­te­rac­ką mi­to­lo­gią – mi­to­lo­gią wy­so­ką – zda­ją się nie mieć so­bie rów­nych. Do­pie­ro po­ja­wie­nie się w ży­ciu Mic­kie­wi­cza Ksa­we­ry wy­wo­ła u Boya sil­niej­sze emo­cje niż Ko­wal­ska, lich­tarz i szam­be­lan Nar­tow­ski. De­lek­ta­cja tego ro­dza­ju wy­da­ła się Hen­ry­ko­wi El­zen­ber­go­wi co naj­mniej nie­sto­sow­na (je­śli nie na­gan­na). W po­le­micz­nym ar­ty­ku­le Wiel­kość i my za­rzu­cał Boy­owi „wy­sty­li­zo­wa­nie wiel­ko­ści na wi­do­wi­sko ko­micz­ne”²¹ i to tak­że, że „głę­biej i szcze­rzej, ser­decz­niej, jędr­niej jak­by i bar­dziej so­czy­ście ra­du­je go lich­tarz szam­be­la­na, hra­bi­ny, pan­na Dey­blów­na”²² niż nie­bez­piecz­na (bo zmu­sza­ją­ca do kon­fron­ta­cji i na­śla­do­wa­nia) wiel­kość Ada­ma Mic­kie­wi­cza. Sprze­ciw El­zen­ber­ga do­ty­czy więc nie bie­gu sa­mych zda­rzeń, lecz ran­gi, jaką Boy im na­da­je, użyt­ku, jaki z nich czy­ni. Póź­niej­sze dys­ku­sje i spo­ry roz­gry­wa­ły się we­dle po­dob­ne­go sce­na­riu­sza. Ich staw­ką był sens tego, co się wy­da­rzy­ło w sa­lo­nie pani Ko­wal­skiej. Tu zgo­dy wśród mic­kie­wi­czo­lo­gów nie było i nadal nie ma.

Jed­no zda­rze­nie ży­cia, trzy fi­gu­ry bio­gra­ficz­ne

Roz­pocz­nij­my za­tem raz jesz­cze. Roz­pocz­nij­my tra­dy­cyj­nie od re­kon­struk­cji zda­rzeń. We­dle jed­ne­go ze współ­cze­snych świa­dectw rzecz mia­ła się tak: „Jed­ne­go więc wie­czo­ra, kie­dy gra­li w bo­sto­na, Nar­tow­ski za­czął coś ga­dać, co się przy­krym wy­da­ło Ada­mo­wi. Dał mu Adam kar­ty, mó­wiąc: «Graj le­piej, a głupstw nie ga­daj». Gdy ten kar­ty od­trą­cił, Adam ude­rzył go w ucho, że się na zie­mię po­to­czył. Ko­wal­ska ze­mdla­ła. Nar­tow­ski chciał wstać i gra­mo­lił się na wo­sko­wa­nej po­sadz­ce; Adam po­rwał lich­tarz i w łeb mu rzu­cił. Na ha­łas przy­biegł Ko­wal­ski, roz­bro­ił, Nar­tow­ski za­czął więc Ko­wal­skiej w oczach męża wy­rzu­cać ukry­wa­ny ro­mans. Skoń­czy­ło się na ro­zej­ściu się. Adam wy­szedł jak­by na nowe ży­cie od­ro­dzo­ny. Na­za­jutrz z rana ode­brał bi­let od Ko­wal­skie­go wy­zy­wa­ją­cy i od Nar­tow­skie­go”²³.

Co było da­lej? Jak skoń­czy­ła się ta awan­tu­ra? Nie­waż­ne. Nie pi­sze­my bio­gra­fii Mic­kie­wi­cza. Istot­ne, co z niej bio­gra­fo­wie zro­bi­li – bo nie­któ­rzy zro­bi­li nie­ma­ło.

We współ­cze­snych bio­gra­fiach Mic­kie­wi­cza za­zna­cza­ją się dwie orien­ta­cje, dwa kie­run­ki dzia­łań. Pierw­szy – pa­ra­dok­sal­nie – skła­nia się ku nie­dzia­ła­niu. Bio­gra­fo­wie, po­zo­sta­jąc na po­zio­mie bio­gra­fe­micz­nym, po­ka­zu­ją in­cy­dent w sa­lo­nie pani Ko­wal­skiej jako fakt izo­lo­wa­ny. Po­świę­ca­ją mu mniej lub wię­cej uwa­gi. Roz­wią­za­nie skraj­ne to prze­mil­cze­nie, a prócz tego od­naj­dzie­my roz­ma­ite od­mia­ny ukry­cia, wy­ci­sza­nia, mar­gi­na­li­za­cji. I tak, na przy­kład Der­na­ło­wicz co praw­da wy­mie­nia pa­nią Ko­wal­ską trzy­krot­nie²⁴, ale ktoś, kto nie zna dzie­jów ko­wień­skie­go ro­man­su Mic­kie­wi­cza, nie zro­zu­mie, po co w ogó­le o niej pi­sze. Wit­kow­ska na­to­miast, wy­rzu­ciw­szy pa­nią Ko­wal­ską z tek­stu głów­ne­go, przy­dzie­la jej miej­sce w jed­nym z przy­pi­sów. Rym­kie­wicz – opi­su­jąc po­krót­ce przy­go­dy Ko­wal­skiej z mic­kie­wi­czo­lo­ga­mi – zło­śli­wie za­uwa­ża²⁵, że była już tam nie­gdyś za­mknię­ta. W Ży­wo­cie Ada­ma Mic­kie­wi­cza, na­pi­sa­nym przez syna, Wła­dy­sła­wa.

Na pierw­szy rzut oka tak­że Łu­ka­sie­wicz po­prze­sta­je na ato­mi­zu­ją­cej pre­zen­ta­cji zda­rzeń. Ze­sta­wia­jąc obok sie­bie dwa nie­od­le­głe w cza­sie zda­rze­nia, pi­sze: „2 lu­te­go 1821 roku w Tu­ha­no­wi­czach wzię­li ślub Ma­ria We­resz­cza­ków­na z Waw­rzyń­cem Put­t­ka­me­rem. A w ty­dzień póź­niej Mic­kie­wicz po­bił u pań­stwa Ko­wal­skich lich­ta­rzem szam­be­la­na Nar­tow­skie­go, swe­go ry­wa­la o wzglę­dy pani Ka­ro­li­ny”²⁶. Zwra­cam uwa­gę na „a” łą­czą­ce oby­dwa fak­ty. Jest ono wie­lo­znacz­ne. Su­ge­ru­je ja­kiś zwią­zek przy­czy­no­wo-skut­ko­wy, lecz nie pre­cy­zu­je, jaki. Mo­że­my się je­dy­nie do­my­ślać, że sa­lo­no­we awan­tu­ry to prze­jaw mi­ło­sne­go fu­ro­ru, nad któ­rym Mic­kie­wicz nie był w sta­nie za­pa­no­wać. W przy­wo­ła­nym frag­men­cie do­pie­ro za­ry­so­wu­je się bio­gra­ficz­na fi­gu­ra – mgli­sta i nie­okre­ślo­na.

Bio­gra­fie two­rzą­ce dru­gą orien­ta­cję nie po­zo­sta­wia­ją cie­nia wąt­pli­wo­ści. Skan­da­licz­ne za­cho­wa­nie Mic­kie­wi­cza wpi­sa­ne jest w roz­ma­ite po­rząd­ki. Po­ka­żę trzy spo­śród nich.

Kon­rad Gór­ski: „Zda­rze­niem, któ­re skło­ni­ło po­etę do na­pi­sa­nia tego utwo­ru , była gwał­tow­na sce­na mię­dzy Mic­kie­wi­czem i nie­ja­kim szam­be­la­nem Nar­tow­skim. Oby­dwaj by­wa­li w domu le­ka­rza Ko­wal­skie­go, któ­re­go żona od­zna­cza­ła się wy­jąt­ko­wą uro­dą. Pod­ko­chi­wał się w niej Nar­tow­ski, a na Mic­kie­wi­czu pięk­ność tej ko­bie­ty ro­bi­ła duże wra­że­nie, któ­re on po­czy­ty­wał zra­zu za es­te­tycz­ny za­chwyt. Awan­tu­ra mia­ła skoń­czyć się po­je­dyn­kiem”²⁷.

Mar­ta Zie­liń­ska: „ów te­atral­ny gest za­de­dy­ko­wa­ny zo­stał nie tyl­ko wi­leń­skim przy­ja­cio­łom. Gu­staw li­czył, że Ma­ry­la w nie tak da­le­kich Bol­cie­ni­kach może się o nim do­wie. Do niej więc jak­by chciał do­rzu­cić tym lich­ta­rzem z sa­lo­nu dok­to­ra Ko­wal­skie­go, taką wia­do­mość po­słać. Że za­miast roz­pa­czać za­mie­rza bić się o inną mę­żat­kę, a tam­ta niech za­zdro­ści, niech się zło­ści, iż go nie do­ce­ni­ła i niech też po­cier­pi”²⁸.

Zbi­gniew Su­dol­ski: „Mi­łość do Ma­ry­li prze­rwa­na ślu­bem uko­cha­nej z Waw­rzyń­cem Put­t­ka­me­rem, są­sia­du­je z tym dziw­nym i szo­ku­ją­cym za­cho­wa­niem po­ety, da­le­kim od wznio­słe­go prze­ży­wa­nia dra­ma­tu nie­odwza­jem­nio­nej mi­ło­ści. Jak wy­tłu­ma­czyć to po­stę­po­wa­nie? – dwo­isto­ścią na­tu­ry po­ety o tak bo­ga­tym ży­ciu we­wnętrz­nym, jego mło­dym wie­kiem, po­wierz­chow­no­ścią i li­te­rac­ko­ścią prze­ży­cia, czy też ra­czej roz­pacz­li­wą uciecz­ką od rze­czy­wi­sto­ści w wir ero­ty­zmu nio­są­ce­go za­po­mnie­nie? Wy­da­je się, iż jest to wy­ja­śnie­nie je­dy­ne z moż­li­wych ”²⁹.

Jed­no zda­rze­nie – trzy fi­gu­ry bio­gra­ficz­ne i trzy róż­ne zna­cze­nia. Pierw­sze: po­eta ude­rzył Nar­tow­skie­go świecz­ni­kiem i dzię­ki temu na­pi­sał Że­gla­rza. Dru­gie: chciał tym spo­so­bem coś po­wie­dzieć Ma­ry­li. Trze­cie: ude­rzył, po­nie­waż z roz­pa­czy po­grą­żył się w wi­rze ero­ty­zmu.

Czy są to od­po­wie­dzi (a więc i zna­cze­nia) sprzecz­ne, nie­uzgad­nial­ne? Nie. Bez tru­du moż­na so­bie wy­obra­zić taki dys­kurs bio­gra­ficz­ny, w któ­rym wszyst­kie trzy fi­gu­ry po­ja­wi­ły­by się obok sie­bie – do­peł­nia­jąc się i oświe­tla­jąc – ale nie jest to dys­kurs Gór­skie­go ani Zie­liń­skiej, ani Su­dol­skie­go. Nie na­le­ży mieć złu­dzeń, że Gór­ski przy­jął­by wy­ja­śnie­nia Zie­liń­skiej, ta zaś – zrów­no­wa­żo­ną od­po­wiedź Su­dol­skie­go. Przy­wo­ły­wa­ni prze­ze mnie bio­gra­fo­wie nig­dy nie stwo­rzą wspól­nej po­sta­ci Mic­kie­wi­cza. Nie jest to zresz­tą ja­kaś ich ce­cha szcze­gól­na. Cała współ­cze­sna mic­kie­wi­czo­lo­gia ist­nie­je dzi­siaj – i chy­ba nie­odwo­łal­nie – w sta­nie roz­pro­sze­nia. Żad­na „mo­nu­men­tal­na” bio­gra­fia już nie po­wsta­nie. Mno­żyć się będą i ple­nić na­to­miast bio­gra­fie „wid­mo­we”. Z tych sa­mych plam-zda­rzeń, gdy na nie pa­trzeć do­sta­tecz­nie dłu­go, po­wstać mogą prze­cież róż­ne po­sta­cie Mic­kie­wi­cza. Czy prócz ma­te­rii zda­rzeń jest coś, co je łą­czy? Je­śli idzie o przy­wo­ła­ne prze­ze mnie fi­gu­ry bio­gra­ficz­ne, to mają one to samo za­ple­cze, ten sam fun­da­ment. Przyj­mu­ją mia­no­wi­cie jako bez­dy­sku­syj­ną prze­słan­kę, że Mic­kie­wicz ko­chał Ma­ry­lę mi­ło­ścią czy­stą i ro­man­tycz­ną, a Ko­wal­ska była tyl­ko po­cie­sze­niem.

Więc jed­nak ist­nie­je ja­kiś twar­dy grunt – nie­zmien­ność po­śród zmien­no­ści, nie­ru­cho­me po­śród mi­go­tli­we­go? Tak, z całą pew­no­ścią, tyle że te nie­zmien­ni­ki są za­zwy­czaj we współ­cze­snych bio­gra­fiach Mic­kie­wi­cza głę­bo­ko ukry­te. Bio­gra­fo­wie nie­chęt­nie zdra­dza­ją swo­je za­ło­że­nia, swo­ją wia­rę, świat swo­ich war­to­ści. Dys­kurs bio­gra­ficz­ny o Mic­kie­wi­czu nie sta­je się miej­scem od­sło­nię­cia – od­sło­nię­cia bio­gra­fa. Nie­ste­ty, bo zda­je się, że dzi­siaj, gdy mo­nu­men­tal­ne kon­struk­cje są już nie­moż­li­we, in­ne­go wyj­ścia nie ma.

Bio­gra­fia Mic­kie­wi­cza po­win­na stać się au­to­bio­gra­fią każ­de­go z nas – nas, mic­kie­wi­czo­lo­gów.

Wid­mo­we fi­gu­ry zna­czeń

Ja­kie stąd pły­ną wnio­ski dla ne­kro­gra­fa? Przede wszyst­kim nie może on ule­gać złu­dze­niu, że sko­ro pa­trzy od stro­ny śmier­ci, któ­ra za­my­ka se­kwen­cję ży­cia i unie­ru­cha­mia bieg zda­rzeń, uda mu się prze­kro­czyć fi­gu­ral­ny po­ziom in­ter­pre­ta­cji i wznieść spi­żo­wy po­sąg Mic­kie­wi­cza. Ne­kro­graf – zwłasz­cza on – ska­za­ny jest na two­rze­nie „wid­mo­we­go” wi­ze­run­ku umar­łe­go wiesz­cza, po­nie­waż dzia­ła w po­je­dyn­kę, poza wspól­no­tą i po omac­ku. Na­ra­ża się przy tym na nie­ma­łe ry­zy­ko. Znacz­nie więk­sze niż ry­zy­ko bio­gra­fa Mic­kie­wi­cza, któ­ry po­ru­sza się w sfe­rze za­zwy­czaj do­brze roz­po­zna­nej i udo­ku­men­to­wa­nej dzię­ki pra­cy kil­ku już ge­ne­ra­cji mic­kie­wi­czo­lo­gów. Rzec by moż­na na­wet, że bio­graf jest szcze­gól­nym za­kład­ni­kiem roz­po­zna­nych i na ogół sta­ran­nie opra­co­wa­nych edy­tor­sko do­ku­men­tów ży­cia. Zu­peł­nie in­a­czej wy­glą­da do­me­na dzia­łań ne­kro­gra­fa. Spo­ra część do­ku­men­tów zwią­za­nych ze śmier­cią, z ża­ło­bą czy zwłasz­cza z kul­tem szcząt­ków po­śmiert­nych Mic­kie­wi­cza nig­dy nie była pu­bli­ko­wa­na. Mało kto zresz­tą się nimi in­te­re­so­wał, mało kto je zna. W re­zul­ta­cie dys­kurs ne­kro­gra­ficz­ny jest za­wie­szo­ny w próż­ni. To nie­bez­piecz­ne. Gdy nie sły­szy się ci­chej mowy do­ku­men­tów, ła­two ulec po­ku­sie sa­mo­wo­li w bu­do­wa­niu kon­struk­cji in­ter­pre­ta­cyj­nych. Dla­te­go pierw­szym za­da­niem ne­kro­gra­fa jest (po­win­no być) zin­wen­ta­ry­zo­wa­nie i upo­rząd­ko­wa­nie ar­chi­wum.

Mic­kie­wi­czo­log pi­szą­cy ko­lej­ną książ­kę za­ty­tu­ło­wa­ną Mic­kie­wicz (bez żad­nych dys­tynk­cji) za­an­ga­żo­wa­ny jest w dia­log, a czę­sto też spór z in­ny­mi mic­kie­wi­czo­lo­ga­mi. Ale ko­rzy­sta przy tym z ich pra­cy, ak­cep­tu­je (lub nie) two­rzo­ne przez nich fi­gu­ry bio­gra­fii Mic­kie­wi­cza, uzna­je je za pra­wo­moc­ne lub nie­upraw­nio­ne. W każ­dym z tych wy­pad­ków pro­wa­dzi go dys­kurs po­przed­ni­ków. Wy­star­czy jed­nak w spi­sy­wa­niu dzie­jów Mic­kie­wi­cza prze­kro­czyć datę 26 li­sto­pa­da 1855 roku, by w jed­nej chwi­li zro­bi­ło się wszę­dzie ci­cho i głu­cho. Mic­kie­wi­czo­lo­dzy wy­po­wia­da­ją kil­ka kon­wen­cjo­nal­nych zdań i milk­ną. Pra­cę ro­zu­mie­nia ne­kro­graf Mic­kie­wi­cza musi więc roz­po­cząć od pod­staw: w rze­czy­wi­sto­ści lub ima­gi­na­cyj­nie do­tknąć gro­bu, wziąć do ręki „rze­czy po­zo­sta­łe po świę­tej pa­mię­ci Ada­mie Mic­kie­wi­czu”, po­chy­lić się nad rę­ko­pi­sa­mi, któ­rych od dzie­siąt­ków lat nikt nie czy­tał. A wszyst­ko po to, by do­trzeć do ma­te­rii pierw­szej sen­su, do jego roz­pro­szo­nych dro­bin, któ­re do­pie­ro w dys­kur­sie przy­bie­ra­ją­cym roz­ma­ite for­my (od przy­czyn­ku po syn­te­tycz­ne nar­ra­cje) uło­żą się w ja­kieś nowe, nie­prze­wi­dy­wal­ne i wid­mo­we fi­gu­ry zna­czeń.

W pew­nym stop­niu ne­kro­gra­fia jest (i musi po­zo­stać) efek­tem sa­mo­wo­li dys­kur­syw­nej. Pi­sa­na jest na wła­sną od­po­wie­dzial­ność i być może tyl­ko dla sie­bie – „na swo­je po­trze­by”, w któ­re cza­sem le­piej nie wni­kać. In­a­czej au­tor bio­gra­fii Mic­kie­wi­cza, któ­ry nadal jesz­cze ma szan­sę za­wrzeć pakt ze zbio­ro­wo­ścią (z na­ro­dem pol­skim, z ja­kąś par­tią po­li­tycz­ną czy śro­do­wi­skiem ide­olo­gicz­nym) i uzy­skać krót­ko­trwa­łą kon­ce­sję na praw­dę ko­lek­tyw­ną. Mało to dzi­siaj praw­do­po­dob­ne, ale nadal prze­cież moż­li­we. Ne­kro­graf nie ma ta­kiej szan­sy, po­nie­waż jego dys­kurs jest (po­wi­nien być) two­rzo­ny prze­ciw zbio­ro­wo­ści. Sta­jąc po stro­nie umar­łe­go Mic­kie­wi­cza, zo­bo­wią­zu­je się on do opi­sy­wa­nia i od­sła­nia­nia wszel­kich ak­tów prze­mo­cy, któ­rej ten był przed­mio­tem. Tak­że prze­mo­cy słow­nej.

Dys­kur­sy ża­łob­ne za­zwy­czaj ple­nią się nad po­trze­bę. Wy­star­czy przy­po­mnieć wiecz­nie od­na­wia­ją­ce się spo­ry o to, kto ma prze­ma­wiać nad zwło­ka­mi Mic­kie­wi­cza (bo chęt­nych za­wsze jest zbyt wie­lu), czy nie­wy­obra­żal­ne ga­dul­stwo 1867 roku w Mont­mo­ren­cy przy oka­zji in­au­gu­ra­cji jego na­grob­ka. A gra­fo­ma­nia po­etyc­kich ne­kro­lo­gów pi­sa­nych tuż po śmier­ci Mic­kie­wi­cza? Miej­sce ne­kro­gra­fii jest po­nad nimi. Ne­kro­graf nie jest (i nie po­wi­nien być) ża­łob­ni­kiem. Je­śli więc nie chce być mi­strzem ża­łob­nej ce­re­mo­nii na­ro­do­wej, po­wi­nien roz­wi­jać swój dys­kurs w opo­zy­cji do tych prak­tyk dys­kur­syw­nych. Dys­kurs ne­kro­gra­ficz­ny jest nie­uchron­nie me­ta­ne­kro­lo­gicz­ny. Po­wi­nien też być „spraw­dzo­ny sobą”, by po­słu­żyć się cel­ną for­mu­łą Bia­ło­szew­skie­go.

To dla­te­go Mic­kie­wicz (po śmier­ci) od­sła­nia mrocz­ną stro­nę każ­de­go z nas – nas, ne­kro­gra­fów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: