Między nami. - ebook
Między nami. - ebook
Wyjątkowe wydanie wierszy Jacka Kaczmarskiego z okazji 60. rocznicy urodzin poety.
Jacek Kaczmarski to jeden z największych bardów współczesnej polskiej piosenki poetyckiej. Jego mocny głos, genialne teksty i wielka ekspresja, z jaką grał i śpiewał, wciąż porywają nowe pokolenia. Słowa piosenek jego autorstwa – jak choćby „Naszej klasy”, „Zbroi” czy „Murów” – weszły na stałe do naszego słownika.
"Między nami" to najpełniejsze wydanie wierszy poety.
Poezja nie służy ułatwianiu życia ludziom. Otwiera im oczy na pewne aspekty istnienia.
Jacek Kaczmarski
Jacek Kaczmarski (1957–2004) – poeta, prozaik, kompozytor, piosenkarz, twórca tekstów piosenek. Absolwent Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Zadebiutował w 1976 roku, a rok później zdobył nagrodę na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie za utwór „Obława”. W roku 1979 rozpoczął współpracę z Przemysławem Gintrowskim i Zbigniewem Łapińskim. W momencie wprowadzenia stanu wojennego przebywał we Francji. W latach 80. dał setki koncertów na całym świecie. Wrócił do Polski w 1990 roku. Został pochowany w Alei Zasłużonych na Warszawskich Powązkach. Odznaczony Krzyżami Komandorskim i Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8123-525-9 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1.
Książka, którą trzymają Państwo w rękach, to już czwarte wydanie antologii poezji Jacka Kaczmarskiego. Nie jest to jednak proste wznowienie poprzednich wersji. Niniejsza księga jest ukoronowaniem procesu, który zaczął się dokładnie trzydzieści lat temu, kiedy to przystąpiłem do tworzenia na własny użytek kompletnego zbioru poezji Jacka.
Początki nie były obiecujące – przepisywałem na maszynie wiersze z opublikowanych przez podziemne wydawnictwa śpiewników tudzież spisywałem ze słuchu z nagrań z Radia Wolna Europa. Kiedy jednak w 1990 roku, po powrocie Jacka do Polski i powstaniu Pomatonu, zaczęły się pojawiać wydania śpiewników i nut poszczególnych programów, dysponowałem już bazą zawierającą większość utworów Kaczmarskiego. Na początku 1993 roku pomysłem sporządzenia antologii podzieliłem się z Tomaszem Kopciem. On zapalił się do tego pomysłu i dał Jackowi znać, że znalazł człowieka, który zebrał wszystkie jego wiersze. W ten sposób doszło do pierwszego spotkania poświęconego antologii. Szybko się okazało, że zgadzamy się z poetą we wszystkich istotnych kwestiach związanych z projektem. Wtedy też powstał skreślony ręką Jacka wstępny szkic księgi – kopię tej notatki załączamy. Na następne spotkanie przyszedłem uzbrojony w stos wydruków. Jacek odwdzięczył mi się wręczeniem maszynopisów wszystkich swoich wierszy. To wprowadziło nową jakość do mojej dalszej pracy nad całością, stając się podstawą do rozpoczęcia poważnego opracowania redakcyjnego.
Po wyjeździe Jacka do Australii sprawa antologii zaczęła żyć własnym życiem, niekontrolowanym w zasadzie przez nikogo. Przygotowany przeze mnie plik powędrował do wydawnictwa, straciłem nad nim kontrolę, a żadna z osób, które powinny się czuć zań odpowiedzialne, nie panowała nad całokształtem. Na domiar złego, każda z nich uważała, że praca redakcyjna została wykonana, bo autor naniósł przecież poprawki. Kaczmarski rzeczywiście wniósł sporo zmian, jednak kwestie czysto techniczne pozostawił korektorom. Nie chcę się wgłębiać w szczegóły, ważne, że w efekcie licznych zaniedbań pierwsze wydanie (A śpiewak także był sam…,1997) jest niestaranne, z mnóstwem literówek, błędów rzeczowych, a nawet z kilkoma błędami ortograficznymi. Mimo wszystko był to kamień milowy na drodze do realizacji projektu. Książka stała się bowiem punktem wyjścia do dalszej pracy, a jej niedoskonałości uświadomiły mi dobitnie, jak wiele jest jeszcze do zrobienia.
Wiosną 2002 roku zdiagnozowano u Jacka śmiertelną chorobę. Adam Borowski, wydawca pierwszej antologii, dowiedziawszy się o tym, postanowił ją wznowić, żeby wesprzeć poetę zarówno finansowo, jak i psychicznie. Chciał jedynie dołączyć do niej wiersze z dwóch programów, które powstały w międzyczasie (Dwie Skały i Mimochodem) i dać do druku. Stanowczo zaoponowałem, twierdząc, że pierwsza edycja zawiera zbyt dużo błędów. Jacek, do którego w tej sprawie zadzwoniłem, udzielił mi wsparcia i wspólnie przekonaliśmy Adama, że drugie wydanie będzie możliwe dopiero po wykonaniu gruntownej redakcji.
W tamtym momencie istniały dwie wersje antologii – wydanie książkowe oraz mój plik, nad którym systematycznie pracowałem. Niestety, nie obejmował on istotnych korekt naniesionych przez autora w wydawnictwie przed publikacją pierwszego wydania. Konieczne było więc scalenie obu wersji. Adam Borowski znalazł na to najlepszy możliwy sposób – przekazał plik i wydaną antologię profesjonalnemu korektorowi, który wynotował rozbieżności między tymi materiałami. Pozostało przejrzeć notatki korektora i w przypadku różnic zdecydować, którą wersję przyjąć w nowym wydaniu. Różnic tych było jednak kilkanaście tysięcy, przy czym w wielu przypadkach nawet sam autor nie był pewien, która z wersji jest lepsza. Co gorsza, Jacek czuł się bardzo źle; na moją prośbę o konsultacje odpowiedział – „Rób, Krzysiu, jak uważasz”. Wszystkie decyzje musiałem więc podjąć sam i na własną odpowiedzialność. Tak też zrobiłem, wprowadzając jednocześnie kilka bardzo istotnych zmian do układu książki – chodzi przede wszystkim o utworzenie i dodanie nowego pierwszego rozdziału. Drugie wydanie antologii, Ale źródło wciąż bije…, opublikowane zostało jesienią 2002 roku.
Kaczmarski był wyraźnie zadowolony z efektów naszej pracy, z uznaniem zaaprobował mój pomysł nowej kompozycji książki, jednak nie omieszkał wykorzystać okazji do wytknięcia kilku znalezionych literówek (np. „Chłopczyk się nudzi. Sie podpłomyk” zamiast: „Chłopczyk się nudzi. Ssie podpłomyk” ). Zrobił to oczywiście żartobliwie, ale korektorskie błędy istotnie nie były przywidzeniem.
W ciągu kolejnych dziewięciu lat całość przeszła jeszcze jedną gruntowną korektę. Teksty wszystkich piosenek zostały porównane z istniejącymi wykonaniami autorskimi, zaś wszystkie wiersze jeszcze sczytałem i porównałem z maszynopisami. Dodatkowo księgę uzupełniłem o trzy nowe rozdziały: teksty utworów z opery bluesowej Kuglarze i wisielcy (do libretta Jacka Kaczmarskiego, z muzyką Jerzego Satanowskiego), zbiór okolicznościowych wierszy pod wspólnym tytułem Fraszki na pracowników RWE oraz Tunel – ostatni tomik wierszy poety, pisanych przezeń w chorobie. W efekcie powstało trzecie wydanie książki – Jacek Kaczmarski, Antologia poezji, 2012.
Właściwie natychmiast po publikacji przystąpiłem do notowania błędów korektorskich niezauważonych na wcześniejszych etapach pracy nad dziełem. Najważniejsza praca została jednak już wykonana, mogłem się więc skupić na poprawkach drobniejszych. Po raz kolejny wprowadziłem szereg zmian, porównując dostępne materiały źródłowe. W stosunku do poprzednich wydań antologii uporządkowałem także kolejność rozdziałów, status kryterium wiodącego nadałem bowiem chronologii.
Niniejsze wydanie uzupełniłem ponadto o cztery utwory wcześniej niepublikowane: Monachijskie buki i fraszkę Na Piekarza – utwory odnalezione w archiwach Radia Wolna Europa i Biblioteki Narodowej, Scenę (Wokalizę na zdarte głosy) – wiersz okolicznościowy, napisany podczas trasy koncertowej Murów w Muzeum Raju oraz Do (poemacik egocentryczny) – ironiczną poetycką autobiografię, niestety niedokończoną.
2.
Wiersze Jacka Kaczmarskiego to teksty gęste treściowo, w większości wielokrotnie śpiewane na koncertach, żyjące więc własnym życiem. Zdarzało się, że autor zmieniał jedno słowo lub też całą frazę; niekiedy rozmyślnie, czasem zupełnie niechcący. Kwestia ustalenia tzw. kanonicznej wersji tekstu jest więc sprawą poważniejszą i nie sprowadza się jedynie do porównania maszynopisu z wersją śpiewaną – szczególnie, że zarejestrowanych wykonań istnieje niekiedy kilkanaście.
Podstawowym kryterium wyboru jest szacunek dla intencji autora. Dlatego też największe znaczenie miały dla mnie konsultacje z poetą, a także wersje zapisane w autorskich maszynopisach. Odstępstwa od maszynopisu mogą mieć miejsce tylko jeśli jest po temu istotny i jednoznaczny powód. W przypadkach wątpliwych za właściwszą uznać należy wersję śpiewaną w czasach, kiedy utwór pozostawał w czynnym repertuarze poety. Wersje wczesne – albo przeciwnie, śpiewane po latach – są mniej reprezentatywne.
Żeby łatwiej było sobie wyobrazić istotę problemu, pokażmy garść przykładów. Pierwszym może być zakończenie utworu Bankiet. W pierwszym i drugim wydaniu antologii kończy się on tak:
Przyjemnie powietrzem oddychać bez ludzi!
Idę środkiem ulicy, radość duszę rozpiera:
Tyle dla mnie znaczyło biały stół zapaskudzić
I rozwalić szczękę kelnera!
Jedyne nagrane autorskie wykonanie tego utworu, zamieszczone na płycie Bankiet, ma natomiast zakończenie następujące:
Ja nad wódką poranną przy wyziębłym bufecie,
Oni tam się wsadzają do limuzyn i aut.
Najwyraźniej nie umiem bawić się na bankiecie
I nie dla mnie ślub, pogrzeb, jubileusz czy raut.
Wersja zamieszczona w pierwszym i drugim wydaniu antologii jest pierwotną wersją – w takiej postaci tekst był śpiewany w latach 70. i tak został opublikowany w latach 80. przez paryską „Kulturę”. Potem przez lata Jacek tej piosenki nie śpiewał – aż do kwietnia 1992 roku, kiedy, przygotowując się do nagrania Bankietu, zmienił zakończenie. Ponieważ tego rodzaju sytuacji jest znacznie więcej, przyjąłem ogólną zasadę, że pierwszeństwo ma wersja częściej grana/bardziej znana/późniejsza. Wersja z Bankietu spełnia akurat wszystkie trzy powyższe kryteria, tak więc to właśnie ona powinna znaleźć się w antologii.
Śpiewany przez Przemysława Gintrowskiego (a także przez Jacka Kaczmarskiego na płycie Muzeum, 1981), utwór Czerwony autobus zawiera następujący fragment:
Że Żydzi to bezpieka!
Myślimy, że poczeka!
Myślimy, że poczeka!
Myślimy, że poczeka! Na Nas raj!
Potem, już na emigracji, Jacek przerobił ten tekst, wzmocnił go:
Że Żydzi to bezpieka!
Więc na co jeszcze czekasz!
Więc na co jeszcze czekasz!
Więc na co jeszcze czekasz! W mordę daj!
Wersja późniejsza i zarazem częściej grana to zatem wersja druga – i dlatego ona właśnie zasługuje na status wersji kanonicznej.
W Artystach funkcjonują dwie wersje wersu:
A tam druty, tortury, obozy
i
Adam, druty, tortury, obozy
Dziś wersja druga nieco zatraciła swą czytelność, ale to ona jest pierwotna i tak była śpiewana ta piosenka w czasach swej świetności.
W innym miejscu utworu Artyści jest:
Ustawiając na biurkach, w requiemach i trenach
Statuetki z białego marmuru.
Później Jacek udosłownił ten fragment:
Ustawiając na biurkach, w requiemach i trenach
Statuetki Człowieka z marmuru.
Dzięki temu młodsi słuchacze łatwiej mogą wychwycić aluzję do znanego reżysera, jednak pierwsza wersja jest częściej grana, jak również pochodzi z czasów, kiedy utwór należał do czynnego repertuaru koncertowego Jacka.
W Encore, jeszcze raz funkcjonują dwie wersje belek z ostatniej zwrotki:
Nic nie ma za tą ścianą z wielkich ciemnych belek
i
Nic nie ma za tą ścianą z wielkich czarnych belek
ale to akurat drobiazg.
Ciekawsza jest zmiana w Obławie. Otóż na płycie Krzyk słyszymy:
Wyrwałem się z obławy tej, schowałem w jakiś las
Po napisaniu dwóch kolejnych części Obławy (1983) autor poprawił na:
Wyrwałem się z obławy tej, schowałem w obcy las
dzięki temu otworzył pętelkę do Obławy z helikopterów:
Obce lasy przemierzam
(albo „przebiegam” – też dwie wersje).
Kolejny przykład dotyczy nie tylko wyboru konkretnej wersji, ale jest też doskonałą ilustracją niesamowitej zdolności poezji do zrównywania treści wyrażeń pozornie przeciwstawnych. Wiersz wymusza bowiem na w miarę świadomym odbiorcy całą masę skojarzeń; opalizuje feerią znaczeń, wprowadza nastrój, który ma ogromny wpływ na odbiór całości, posiada element magiczny czy metafizyczny wręcz, zawierając znaczną część swojej ekspresji poza tym co w nim stematyzowane. W związku z powyższym zamiana jednego słowa czy nawet odwrócenie jakiegoś znaczenia dosłownego nie musi nadawać wierszowi nowego, innego sensu.
Fragment utworu Błędy wróżbitów:
Uwierzcie zgrzybiałym wróżbitom,
Bo zawsze mieć będą rację…
Oni życie oddali
Wyobrażeń orbitom,
Licząc tylko na – próżni – owację.
I wersja druga:
Nie wierzcie zgrzybiałym wróżbitom,
Choć zawsze mieć będą rację…
Oni życie oddali
Wyobrażeń orbitom,
Licząc tylko na – próżni – owację.
Pozornie odbiorca wzywany jest do przeciwstawnych optyk – raz ma wierzyć wróżbitom, raz znów im nie wierzyć! A jednak między sensem podanych dwóch wersji tej samej zwrotki nie ma istotnej różnicy. Druga wersja jest nieco bardziej przekorna, trudniejsza, jednak aura, a także cały zestaw treści i sensów, który utwór budzi w odbiorcy, pozostają te same – właśnie dlatego, że meritum wiersza nie tylko nie ogranicza się do części zwerbalizowanej, ale ta ostatnia jest wręcz dalszoplanowa.
W przypadku zacytowanego fragmentu tekstu Błędów wróżbitów zmiany dokonał sam poeta na etapie redakcji pierwszego wydania. Jednak jedyne opublikowane wykonanie tego utworu śpiewane jest w wersji pierwotnej i to ona właśnie funkcjonuje w świadomości odbiorców. Z tą argumentacją, przemawiającą za wybraniem ostatecznie wersji pierwotnej, zgodził się zresztą sam autor.
Kolejny przykład ilustruje mechanizm odwrotny – kiedy zmiana fragmentu wiersza odwraca przekaz całego utworu. Ballada o drapieżnej bestii, piosenka pochodząca z 1973 roku, kończy się w maszynopisie tak:
Aż na koniec zaryczał i wyszczerzył swe kły
I odszarpnął od ciała głowinę!
Zgrozy wrzask! Potem cisza – śmiech przez łzy, nie ma krwi
Bo treser
Był manekinem!
Dwa istniejące nagrania wykonań tego utworu – Radio Wolna Europa (połowa lat 80.) oraz Radio Wrocław (2001) – mają natomiast zakończenie następujące:
Tak wahając się ciągle, raz potulny, raz zły,
Zobojętniał na ludzkie lew wrzaski
I zapomniał na koniec, że w ogóle ma kły…
A treser wciąż zbiera oklaski!
Zmiana zwrotki puentującej powoduje, że wiersz po latach traci swój kabaretowy charakter, stając się przypowieścią z morałem.
Równie piorunujący znakomity efekt dała drobna modyfikacja ostatniej zwrotki Ballady paranoika. Wersja z maszynopisu brzmi następująco:
Plan swój wykańczając, jeszcze nam dodali
Gry różne, w których udział mamy brać,
Lecz nie po to, byśmy my z kimkolwiek grali,
Lecz po to, by ktoś mógł z nami grać.
Nagrywając ten utwór w 2001 roku dla Radia Wrocław, ostatnią zwrotkę poeta zaśpiewał natomiast tak:
Plan swój wykańczając, jeszcze nam dodali
Gry różne, w których udział mamy brać,
Lecz nie po to, byśmy my z kimkolwiek grali,
Lecz po to, by ktoś mógł – nami grać.
Usunięcie jednego tylko przyimka kapitalnie wzmocniło puentę i nadało głębszy sens całemu wierszowi.
Jacek niezwykle rzadko celowo poprawiał coś w tekście, szczególnie po tak długim czasie. Drapieżna bestia oraz Ballada paranoika należą do wyjątków, podobnie jak „obcy las” w Obławie. Co innego przykłady takie jak „ciemne belki” z Encore, jeszcze raz, które na „czarne” zmieniły się mimochodem.
3.
Dla wszystkich, którzy choć trochę orientują się w twórczości Jacka Kaczmarskiego, oczywiste jest, że każda próba uporządkowania jego dorobku poetyckiego musi opierać się na chronologii oraz podziale wierszy na programy.
Dla tych, którzy poezję Kaczmarskiego znają słabo, potrzebne będzie wyjaśnienie pojęcia „program”. Artysta grupował swoje utwory w cykle połączone myślą przewodnią, stanowiące zamknięte całości, których sens wykraczał poza prostą sumę treści poszczególnych utworów.
Dodatkową spoistością takiego cyklu była kreacja wykonawcza, łącząca te utwory w konkretne „tu i teraz” zamykające słuchaczy na godzinę, dwie w konkretnej tematyce, klimacie i narzucające dramaturgię sceniczną całości.
Poszczególne utwory łączyły ponadto komentarze i zapowiedzi podpowiadające ścieżkę interpretacyjną, albo przeciwnie – poszerzające pole interpretacji konkretnych utworów.
Sam Jacek nie popierał idei podnoszenia do rangi programów cykli piosenek, które z tych lub innych względów znalazły się na jednej płycie lub kasecie, jednak nie zostały przez poetę pomyślane jako zamknięta całość. W tym sensie programami Jacka Kaczmarskiego są: Mury, Raj, Muzeum, Wojna postu z karnawałem, Sarmatia, Szukamy stajenki, Pochwała łotrostwa, Między nami, Dwie Skały oraz Mimochodem.
Oczywiste są również (jako osobne rozdziały) cykle niedokończone, ale pomyślane jako programy (Niewolnicy, 90 dni spokoju, Don Kichot), otwarte (Poematy) lub zamknięte tomiki poetyckie (Mój Zodiak, Notatnik australijski, Skruchy i erotyki dla Ewy, Fraszki na pracowników RWE, Tunel), teksty piosenek z opery bluesowej Kuglarze i wisielcy oraz cykle złożone z utworów pisanych na przestrzeni kilku lub kilkunastu lat działalności artystycznej Kaczmarskiego, ale z autorskiego założenia stanowiące pewną jedność: Muzeum-aneks, Wysocki, Lektury szkolne, Bankiet, Tłumaczenia i adaptacje. Nie powinny budzić wątpliwości czytelnika także rozdziały Varia 1972–1981 oraz Varia 1982–2002; pomysł ich wprowadzenia oraz sposób zatytułowania poddał zresztą sam autor.
Co ciekawe, Jacek dystansował się od nazywania programami nawet takich rozdziałów jak Krzyk, Kosmopolak, Zbroja czy Przejście Polaków przez Morze Czerwone. Jest to o tyle zaskakujące, że mamy tu do czynienia ze spójnością tematyczną i chronologiczną… W przypadku dwóch innych cykli – Dzieci Hioba i Głupi Jasio – sama publikacja każdego z tych zbiorów piosenek była wydarzeniem artystycznym, a co za tym idzie – mimochodem uczyniła zeń w jakimś sensie program. Rozdział Głupi Jasio legitymizuje zresztą nie tylko publikacja kasety, a później płyty pod tym tytułem; jest to również transpozycja cyklu „Z baśni dzieciństwa”, wymyślonego i rozwijanego przez Jacka na przestrzeni lat.
Najmniej oczywiste, jeśli chodzi o układ książki, są rozdziały, których zawartość skompletowałem bez inicjatywy oraz udziału autora. Dotyczy to przede wszystkim Przybycia tytanów – rozdziału otwierającego antologię. Kluczem jest tutaj wybór utworów najstarszych, napisanych i śpiewanych przez Kaczmarskiego przed wyjazdem na, jak się później okazało, przymusową emigrację, które jednak nie znalazły się w żadnym innym spójnym cyklu stworzonym przez Jacka w tym okresie. Cele stworzenia i umieszczenia w książce tego rozdziału były dwa. Po pierwsze, lepsze usystematyzowanie materiału (alternatywnym miejscem dla utworów z rozdziału Przybycie tytanów byłby z konieczności rozdział Varia 1972–1981). Po drugie, podkreślenie, że kariera Jacka Kaczmarskiego jako poety nie zaczyna się od Murów, a od wierszy młodzieńczych; za najstarszy swój utwór sam autor uznawał Balladę o istotkach i dlatego ona właśnie otwiera pierwszy rozdział, a tym samym całą książkę.
Słowa wyjaśnienia wymagają także (jako zbiory, których zawartość skompletowałem bez inicjatywy oraz udziału autora) rozdziały Pięć sonetów o umieraniu komunizmu, Świadkowie, a także Inspiracja. Pierwszy z nich zawiera cykl piosenek przełomu. Jacek obserwował zmieniający się porządek polityczny w Polsce i całym regionie Europy Środkowej, i pisał swego rodzaju poetyckie komentarze. Wykonywał je w Radiu Wolna Europa, w autorskim programie „Kwadrans Jacka Kaczmarskiego”. W ten sposób powstał zbiór piosenek zwanych niekiedy kupletami dla Wolnej Europy. Kluczem legitymizującym drugi i trzeci z wymienionych cykli jest ciężar gatunkowy utworów tam zawartych. Na króciutki cykl Świadkowie składają się pieśni traktujące o II wojnie światowej, zajmujące jednocześnie bardzo ważne miejsce w dorobku Jacka Kaczmarskiego, lecz nie mieszczące się w żadnym innym spójnym cyklu utworów. Podobny rodowód ma rozdział Inspiracja, przy czym tu kluczem tematycznym jest refleksja uniwersalna, zaduma nad wszechświatem i cywilizacją.
4.
Niniejsze wydanie antologii nie zawiera wszystkich istniejących wierszy Jacka Kaczmarskiego, a mimo to należy uznać je za wydanie pełne i kompletne. O usunięciu kilkudziesięciu tekstów zdecydował bowiem sam autor, uznając je za niewarte publikacji. Wśród nich były jednak utwory, które wcześniej lub później zaistniały w świadomości odbiorcy, jak na przykład cały szereg piosenek z Radia Wolna Europa, opublikowanych w zbiorczych wydaniach dyskografii Jacka Kaczmarskiego – Arka Noego oraz Suplement. Ze względu na stawiany antologii wymóg kompletnego pokazania twórczości poetyckiej Jacka, utwory te należało przywrócić. Tak się częściowo stało już w drugim wydaniu księgi, natomiast aktualne wydanie jest, w tym znaczeniu, całkowicie kompletne.
Utwory zgromadzone w niniejszej antologii powstawały na przestrzeni lat. Aby wiernie oddać ich różnorodność, zdecydowaliśmy nie wprowadzać ujednolicenia pisowni, tam gdzie to tylko możliwe zachowując teksty w kształcie nadanym im przez autora.
Krzysztof NowakBALLADA O ISTOTKACH
W skromnej skorupce z błotka
Żyła sobie istotka.
Miała rączki i nóżki
I małe zręczne paluszki.
Ojojoj, małe zręczne paluszki.
I w owej skorupce wiotkiej
Wiodła żywocik swój słodki.
Aż raz mruknęła – cholera!
To błotko mnie uwiera!
Rozbiła błotko młotkiem
I świat ujrzała słodki,
I łąkę pełną stokrotek,
A na niej mnóstwo innych istotek.
Istotki piszczały, prychały,
Po pyszczkach się drapały.
Potem zaklęły krewko
I zbudowały państewko.
Ojojoj, zbudowały państewko.
Nauczyły się owe istotki
Nosić kapturki i botki,
Wycięły wszystkie stokrotki
I poustawiały płotki.
Podzieliły się na klasy:
Pierwsza klasa – grubasy,
Druga klasa – bimbasy,
Trzecia klasa – chudziasy.
Ojojoj, strasznie chude chudziasy.
Tyrają biedne chudziasy,
Gdy w totka grają grubasy;
Bimbają sobie bimbasy
Szczęśliwe po wieczne czasy!
Ojojoj, szczęśliwe po wieczne czasy!
Aż krzyknął chudzias: Jezus Maria!
Stworzymy proletariat!
I on to nas uchroni
Od wyzyskiwaczy srogich!
Ojojoj, bardzo srogich.
Świat się zmienił od tego czasu:
Schudł grubas, tyrają bimbasy,
A proletariat utył
W polityce obkuty!
I morał stąd wynika:
Nie licz na wyrobnika!
1971BALLADA PARANOIKA
Myśląc i pracując oraz płacąc drogo,
Założyli nam lampy na prąd i gaz,
Lecz nie po to, byśmy my mogli widzieć kogoś,
Lecz po to, by ktoś mógł widzieć nas.
Idąc tak dalej raz obraną drogą,
Dali telefony nam w krótki czas,
Lecz nie po to, byśmy my mogli słyszeć kogoś,
Lecz po to, by ktoś mógł słyszeć nas.
Plan swój wykańczając, jeszcze nam dodali
Gry różne, w których udział mamy brać,
Lecz nie po to, byśmy my z kimkolwiek grali,
Lecz po to, by ktoś mógł – nami grać.
1973BALLADA O DRAPIEŻNEJ BESTII
W naszym cyrku, co długo dorabiać się musiał,
Wreszcie mamy numer na sto dwa!
Wszyscy ludzie siedzą cichuteńko jak trusie –
Treser wkłada głowę w paszczę lwa.
Ha, ha! Ha, ha!
Głowę w paszczę lwa.
Gdy już włoży czuprynę między kły błyszczące –
Uniesienie, wiwaty, grom braw.
Podziw wielki dla mistrza, uwielbienie gorące –
Bestia przecież drapieżna aż strach!
Ach, ach! Ach, ach!
Drapieżna aż strach.
Zaś po każdym spektaklu lew zamyśla się srodze:
„Może odgryźć mu wreszcie ten łeb?”,
Ale w czas przedstawienia trzyma nerwy na wodzy,
Na bicz zerka i stygnie w nim krew…
Ech, ech… Ech, ech…
Stygnie w nim krew.
Tak wahając się ciągle, raz potulny, raz zły,
Zobojętniał na ludzkie lew wrzaski
I zapomniał na koniec, że w ogóle ma kły…
A treser wciąż zbiera oklaski!
Lew zapomniał na koniec, że w ogóle ma kły,
A treser wciąż zbiera oklaski!
1973BALLADA O WESOŁYM MIASTECZKU
Za rękę prowadzony,
Gdzie szyldy i neony,
Patrzyłem z zachwytem na świat dokoła mnie.
Tu lody i cukierki,
Tam piwo i serdelki,
Z głośników zaś strażacka orkiestra w trąby dmie.
I ludzie tacy żywi,
I wszyscy są szczęśliwi,
I czuję niejasno, że też ze szczęścia drżę…
Chcę śmiać się, cieszyć, gadać
I bawić się, lecz nadal
Za rękę mnie prowadzą i jeszcze nie wiem gdzie.
Wesołe miasteczko! Tu słońca z tektury
Wciąż skrzą się światłością żarówek tysiąca.
I wtedy, gdy niebo zaciągną burz chmury,
I wtedy, gdy nie ma już słońca.
W wesołym miasteczku w powietrzu jest radość,
Tu ten dziś się śmieje, kto wczoraj chciał łkać.
I nigdy tym śmiechom nie stanie się zadość,
Nawet kiedy nie będzie już z czego się śmiać.
Gabinet krzywych luster –
Znikają oczy, usta,
A za to rosną uszy i ogromnieje brzuch!
A obok już inaczej –
Twarz cała jakby płacze
I tułów pokręcony, wystarczy tylko ruch.
A potem karuzela
I coraz szybciej, śmielej,
I już mi nie przeszkadza, że ciągle w kółko gna!
Pod niebem z ziemi szydzę
I świat pod sobą widzę,
I wiatr mi świszcze w uszach, orkiestra marsza gra!
Wesołe miasteczko! Tu słońca z tektury
Wciąż skrzą się światłością żarówek tysiąca.
I wtedy, gdy niebo zaciągną burz chmury,
I wtedy, gdy nie ma już słońca.
W wesołym miasteczku w powietrzu jest radość,
Tu ten dziś się śmieje, kto wczoraj chciał łkać.
I nigdy tym śmiechom nie stanie się zadość,
Nawet kiedy nie będzie już z czego się śmiać.
Gdy spłynę już spod nieba,
Na ziemi stanąć trzeba –
Niełatwo; zamęt w głowie, kolana dziko drżą.
Strzelnica się podsuwa,
Więc staję, biorę spluwę.
Pojawia się sylwetka – niweczę strzałem ją!
Ktoś obok w cieniu stoi,
Podsuwa mi naboje,
Ja mierzę, strzelam, mierzę i strzelam raz po raz!
Wyjmuje ktoś spod lady
Ordery z czekolady
I dla mnie – rozgrzanego – już przestał istnieć czas…
Wesołe miasteczko! Tu słońca z tektury
Wciąż skrzą się światłością żarówek tysiąca.
I wtedy, gdy niebo zaciągną burz chmury,
I wtedy, gdy nie ma już słońca.
W wesołym miasteczku w powietrzu jest radość,
Tu ten dziś się śmieje, kto wczoraj chciał łkać.
I nigdy tym śmiechom nie stanie się zadość,
Nawet kiedy nie będzie już z czego się śmiać.
Więc rzucam broń i pędzę!
Gdzie – nie wiem – byle prędzej,
Orkiestrą huczy głowa, a w skroniach tętni krew!
I widzę beczkę śmiechu –
Wskakuję bez oddechu,
Wiruję! Wpadam w otchłań! I nie ma mnie!
Jest śmiech.
1975BALLADA O OKRZYKACH
Stałem wśród tłumu rzymskiej ulicy, krzyczałem też jakieś słowa.
Nad nami Cesarz i dostojnicy w szatach swych purpurowych.
Szczytu sięgało to uniesienie, gdzieniegdzie lśniła już broń!
Gdy nagle, jakby ponad tym wrzeniem, Cesarz wzniósł swoją dłoń.
Zagrzmiały trąby! Bębny i kotły! Zalśniły czerwień i złoto!
Kwaśne nastroje jakby wymiotło. Zakrzyknęliśmy z ochotą!
– On tu jest prawem! On tu jest siłą! On sprawiedliwość wymierza!
No i powiedzcie, jak można było nie krzyczeć mu: „AVE CAESAR!!!”.
Stałem wśród tłumu w gotyckiej kaplicy, w mroku ktoś perorował.
Nad nami biskup i dostojnicy w szatach swych purpurowych.
Szczytu sięgało to uniesienie, aż łomotała skroń!
W oczy strzeliło ołtarza lśnienie, a biskup podniósł dłoń.
Zagrzmiały groźnie wielkie organy, zadrżały złote lichtarze!
Wszyscy padliśmy wnet na kolana, a potem padliśmy na twarze!
Ach, ta wspaniałość tego kościoła! Ta wiara, co życie dała!
No i powiedzcie, jak tu nie wołać: „BOGU NIECH BĘDZIE CHWAŁA!!!”.
Stałem wśród tłumu w centrum stolicy, twarze wznieśliśmy ku górze.
Pierwszy Sekretarz i dostojnicy stali w chorągwi purpurze.
Szczytu sięgało już uniesienie, choć potu dławiła woń,
Gdy pierwszy sekretarz w pozdrowieniu do góry wzniósł swą dłoń.
Zagrzmiały rozwieszone głośniki wśród domów ze szkła i stali,
A myśmy na to wznosili okrzyki! Transparentami machali!
Te hasła! Flagi, których nie zliczę – do dumy dość dają powodów!
No i powiedzcie, jak tu nie krzyczeć: „PROGRAM PARTII
PROGRAMEM NARODU!!!”.
1974BALLADA O POWITANIU
Dzień jasny, chociaż mroźny, słońce świeci z góry,
Niebo błękitne, żadnej nie ma na nim chmury.
Dumnie wisi nad portalem jakiejś bramy
Napis biało-czerwony: „Serdecznie witamy!”.
Staliśmy rzędem równym wzdłuż głównej ulicy –
Uczniowie, matki, żony, ciecie, robotnicy;
Szpaler milicji sprawnie nas zorganizował,
By nie wystawała czyjaś ręka albo głowa.
Tam, gdzie ja stałem i machałem spontanicznie,
Stały dwa przedszkolaki, wyglądając ślicznie.
One miały zrobić gościom stop nieprzewidziane,
Bo nieprzewidziane było też przygotowane!
Po trzech godzinach z dala usłyszałem wrzawę,
Podniosłem chorągiewkę, zamachałem z wprawą!
Temperatura wzrosła, podniecenie także,
Każdy się pcha do przodu, palcem w oku babrze!
Lecz to dopiero pilot, pięciu milicjantów,
Dwudziestu tajnych panów (ot, w razie awantur),
Potem samochód jeden, drugi, potem trzeci,
Potem wojskowy gazik z prasą, radiem leci.
Lecą do góry czapki, to już nie przelewki,
Witają gościa papierowe chorągiewki!
Dojrzałem kołnierz, ucho i brew kędzierzawą,
Błyszczący hełm, lecz to już chyba ktoś z obstawy.
Z dziećmi nic nie wyszło – jedno się speszyło,
Drugie swą kokardkę czerwoną zgubiło,
Więc, nim znaleziono coś zamiast kokardki,
Gościa porwał dalej prąd wydarzeń wartki.
Jednej minuty nawet wszystko to nie trwało,
Co było – przeszło, znikło, z wiatrem uleciało.
Tłum się miesza, kręci, tłumem być przestaje,
Na opustoszałym placu milicjant zostaje.
Wieczór zapada szybko, koniec mojej śpiewki.
Walają się po ziemi papierowe chorągiewki.
Pół smętnie, a pół śmiesznie zwisa z jakiejś bramy
Napis biało-czerwony: „Serdecznie witamy!”.
1974BALLADA O WINDZIE
Wbiegam do sieni, mijam ludzi,
Drzwi windy otwierają się,
Wchodzę, zamykam, naciskam guzik
I razem z windą w górę mknę!
Twarz ma zadowoleniem lśni,
Swych dłoni zacieram aksamit…
Wtem światło gaśnie! Gasną sny:
Stoję pomiędzy piętrami!
Otwieram więc wewnętrzne drzwi,
Szukając jakichś dziur,
Ale za drzwiami nie ma nic –
Szary kamienny mur!
W przestrzeni tkwię, bo muszę tkwić.
Dlaczego ja właśnie utkwiłem?
Jeszcze nie tam, gdzie chciałem być,
A już nie tam, gdzie byłem…
Coraz paniczniej rzucam się w windzie,
Od bicia w mur już serce rwie
I wciąż się łudzę, że ktoś przyjdzie
I z klatki tej uwolni mnie.
Że ktoś mi najpierw serca doda,
A potem swą pomocną dłoń
Poprzez wykuty otwór poda,
Abym się mógł przedostać doń.
Lecz nie usłyszy nikt już mnie
I nikt nie poda ręki mi,
Bo każdy własną windą mknie
I między swymi piętrami tkwi.
1974CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
OD REDAKTORA WYDAŃ ZBIOROWYCH POEZJI JACKA KACZMARSKIEGO
PRZYBYCIE TYTANÓW
BALLADA O ISTOTKACH
BALLADA PARANOIKA
BALLADA O DRAPIEŻNEJ BESTII
BALLADA O WESOŁYM MIASTECZKU
BALLADA O OKRZYKACH
BALLADA O POWITANIU
BALLADA O WINDZIE
O FRYZJERZE NA PARTERZE
KANAREK
BIEG
PSY
BALLADA O SPOTKANIU
OBLĘŻENIE
PRZYBYCIE TYTANÓW
WSPOMNIENIE
BAJKA O POLSCE
LATARNIE
POKOLENIE
PAMIĘTNIK ZNALEZIONY W STARYCH NUTACH
DZWON
EDYKT ORŁA
PTAK
JOANNA D’ARC
OPTYMISTYCZNY HOROSKOP
BALLADA O HIDALGU DON PEDRO I KSIĘŻNICZCE INEZ
WĘDRÓWKA Z CIENIEM
PIELGRZYMKA
A MY NIE CHCEMY UCIEKAĆ STĄD
PIEŚŃ O ŚNIE
KORESPONDENCJA KLASOWA
MURY
ZE SCENY
ENCORE, JESZCZE RAZ
PEJZAŻ Z SZUBIENICĄ
CASANOVA – FELLINI
POMPEJA
KRAJOBRAZ PO UCZCIE
STARZY LUDZIE W AUTOBUSIE
ŹRÓDŁO
MURY
RAJ
STWORZENIE ŚWIATA
BAL U PANA BOGA
STRĄCANIE ANIOŁÓW
WŁADCA CIEMNOŚCI
WYGNANIE Z RAJU
PUSTY RAJ
WIEŻA BABEL
HYMN
WALKA JAKUBA Z ANIOŁEM
HIOB
RZEŹ NIEWINIĄTEK
CHRYSTUS I KUPCY
DZIEŃ GNIEWU
SĄD OSTATECZNY
POWRÓT
MUZEUM
SZTURM
STAŃCZYK
REJTAN, CZYLI RAPORT AMBASADORA
WIESZANIE ZDRAJCÓW NA RYNKU WARSZAWSKIM W ROKU 1794 PODCZAS INSUREKCJI KOŚCIUSZKOWSKIEJ
PIKIETA POWSTAŃCZA
SOMOSIERRA
ZESŁANIE STUDENTÓW
WIGILIA NA SYBERII
ZATRUTA STUDNIA
POWRÓT Z SYBERII
WIOSNA 1905
AUTOPORTRET WITKACEGO
BIRKENAU
ROZSTRZELANIE
OSŁY I LUDZIE
CZERWONY AUTOBUS
KANAPKA Z CZŁOWIEKIEM
WARIACJE DLA GRAŻYNKI
ARKA NOEGO
KRZYK
NIE LUBIĘ
PRZEDSZKOLE
POCZEKALNIA
MANEWRY
KOSMONAUCI
PUSTYNIA ’80
MELDUNEK
OBŁAWA
KASANDRA
LEKCJA HISTORII KLASYCZNEJ
MISJA
SEN KATARZYNY II
STAROŚĆ PIOTRA WYSOCKIEGO
BALLADA FEUDALNA
BALLADA O SPALONEJ SYNAGODZE
NAWIEDZONA, WIEK XX
KRZYK
NIEWOLNICY
NARODZINY NIEWOLNIKA
NIE MOGĘ SPAĆ
BUNT
POSIŁEK
TARG
ONA
SONG O ROZKOSZY
OPOWIEDZ MI…
POMPEJA LUPANAR
NIEWOLNIK – FILOZOF
90 DNI SPOKOJU
PRZYSIĘGA
DYLEMAT
ONI
PEWNOŚĆ
SĘP
EGZAMIN
PRZEPAŚĆ
KARMANIOLA
LITANIA
ZBROJA
PROŚBA
KONCERT FORTEPIANOWY
MARSZ INTELEKTUALISTÓW
KOŁYSANKA
MŁODY LAS
LINOSKOCZEK
LISTY
ZODIAK NOWY
PRZYJACIELE
LIST DO REDAKCJI „PRAWDY” Z 13 GRUDNIA 1981 ROKU
ŚWIADECTWO
ARTYŚCI
RAPORT O STANIE SAMOBÓJSTW
BALLADA POZYTYWNA
ZBROJA
EPITAFIUM DLA BRUNONA JASIEŃSKIEGO
WYKOPALISKA
PRZEJŚCIE POLAKÓW PRZEZ MORZE CZERWONE
PRZEJŚCIE POLAKÓW PRZEZ MORZE CZERWONE
WRÓŻBA
PIEŚŃ O HUFCU
POWÓDŹ
GÓRNICY
QUASIMODO
OSTATNIA MAPA POLSKI
TROLLE
NASZA KLASA
SEN MŁODYCH NIEMCÓW
OBŁAWA II (Z HELIKOPTERÓW)
OBŁAWA III (POTRZASK)
MÓJ ZODIAK
WYJAŚNIENIE
ŻEGLUGA
BARAN
BYK
BLIŹNIĘTA
RAK
LEW
PANNA
WAGA
SKORPION
STRZELEC
KOZIOROŻEC
WODNIK
RYBY
KOSMOPOLAK
KOŃ WYŚCIGOWY
BAJKA
TRADYCJA
OSTATNIE DNI NORWIDA
STAROŚĆ OWIDIUSZA
AMBASADOROWIE
WITKACY DO KRAJU WRACA
REHABILITACJA KOMUNISTÓW
WIDZENIE
BALLADA O BIELI
DZIEŃ GNIEWU II (CZARNOBYL)
ROZBITE ODDZIAŁY
PIERIESTROJKA W KGB
LIST Z MOSKWY
ZMARTWYCHWSTANIE MANDELSZTAMA
CZASTUSZKI O PIERIESTROJCE
ZAPROSZENIE DO PIEKŁA
CIĄG DALSZY
BARYKADA (ŚMIERĆ BACZYŃSKIEGO)
CZOŁG
KROWA
OPOWIEŚĆ PEWNEGO EMIGRANTA
MURY ’87 (PODWÓRKO)
PRZECZUCIE (CZTERY PORY NIEPOKOJU)
KONFESJONAŁ
FRASZKI NA PRACOWNIKÓW RWE
NA MANDATARIUSZA NARODU
NA AMBITNEGO
NA UCZYNNĄ
NA ZWIĘZŁĄ
NA SĄSIADA
NA KŁASOMÓWCĘ
NA ARTYSTKĘ ARTYKULACJI
NA RUMUŃSKIEGO POLIGLOTĘ
NA ESTETĘ
NA BEZDOMNEGO
NA DOWCIPNEGO
NA ULUBIEŃCA RUBINSTEINA
NA UROCZĄ
NA JEDYNEGO
NA KRZYWIĄCEGO SIĘ
NA PERFEKCJONISTĘ
NA DOSTOJNEGO
NA GAWĘDZIARZA
NA FASCYNUJĄCEGO
NA WIELKIEGO
NA DE FUNÈSA
NA LALKARZA
NA PIEKARZA
NA GWIAZDĘ
NA ZACNEGO
NA BOBUSIA
NA SZPANA Z COPOCABANA
NA BRONKE
NA PIGULARZA
NA WŁOCHA
NA CHRZCINY PSIE W RWE
NA WIEŚĆ O PRZYBYCIU CHIVASA
NOTATNIK AUSTRALIJSKI
ALTERNATYWA
SPEŁNIENIE
JEZIORO JERZEGO
KIAMA
WODOSPAD
PIOSENKA O MIŁOŚCI
TWARZE
MÓJ SYN
SERCE I PIĘŚĆ
MORZE
TRAKTAT O PRZESTRZENI
TĘSKNOTA
OCEAN INDYJSKI I
OCEAN INDYJSKI II
NIEBO NAD TASMANIĄ
PIES I OCEAN
FALE
SKRUCHY I EROTYKI DLA EWY
RANO
DA CAPO…
*** (TY ZŁA, JA ZŁY…)
EWA (NAŚLADOWANIE SŁOWACKIEGO)
KOSMOS I STOPA
PRAGNIENIE ADAMA
MAKATKA I BUKIET
EWA, RYWAL I JA
SERCE EWY
POWIEDZIAŁAŚ…
TYLE O TOBIE…
EWA ŚPI
GRZECZNA PACIA I WSTRĘTNI RODZICE
PRZYGODOWY FILM O PISANIU W NOCY
PIĘĆ SONETÓW O UMIERANIU KOMUNIZMU
ELEKTROKARDIOGRAM
GORYLE
LAMENT ZOMOWCA
KRZYŻ I PIES
WYWIAD Z EMERYTEM
WIZYTA W PRL NA ZAPROSZENIE RZECZNIKA RZĄDU
FAJNIE… (PIOSENKA SYLWESTROWA)
PATRIOTYZM
ZBIORCZA ODPOWIEDŹ NA LISTY Z KRAJU, CZYLI PIOSENKA BEZ METAFOR I ALUZJI
POCHODNIE
PIĘĆ SONETÓW O UMIERANIU KOMUNIZMU
RYMOWANKA ZZA GROBU, CZYLI PIOSENKA NIE BEZ RACJI, Z RACJI EKSHUMACJI
BALLADA CZARNO-BIAŁA
RYCERZE OKRĄGŁEGO STOŁU
KIEDY
„OBYM SIĘ MYLIŁ”
AFGANISTAN
UPADEK IMPERIUM
POSĄGI
MY
SPOTKANIE Z WALLENRODEM
ULOTKA WYBORCZA
POLITYCZNE EPITAFIUM DLA KANDYDATA
JESIENNA WIOSNA LUDÓW 1989
NAJEŹDŹCY
SZKIELET MENGELE
WIZYTA KREWNEJ Z ZAGRANICY
BALLADA ANTYKRYZYSOWA
„X”
UPADEK ZWIĄZKU RADZIECKIEGO
BALLADA ŻEBRACZA
GŁUPI JASIO
LIRNIK I TŁUM
ZWĄTPIENIE
PEJZAŻ Z TRZEMA KRZYŻAMI
KARA BARABASZA
SAMOBÓJSTWO JESIENINA
GŁUPI JASIO
DOŚWIADCZENIE (MARZEC ’68)
SZKOŁA
DOM
SZKLANA GÓRA
Z CHŁOPA KRÓL
DWIE ROZMOWY Z KREMLEM (1981–1989)
BAJECZKA Z PERSPEKTYWKI
BRAT DOBRY, BRAT ZŁY
MŁODY LAS II
LINOSKOCZEK II
MANEWRY II
ŹRÓDŁO II (ROZLEWISKA)
ARKA NOEGO II
OBŁAWA IV
DZIECI HIOBA
ODNOSIMY SIĘ…
PAN PODBIPIĘTA
PAN KMICIC
PAN WOŁODYJOWSKI
PODRÓŻE GULIWERA. LILIPUT
PODRÓŻE GULIWERA. BROBDINGNAG
PODRÓŻE GULIWERA. LAPUTA
PODRÓŻE GULIWERA. HOUYHNHNM
KOŁYSANKA DLA KLEOPATRY
SARA
PIĘĆ GŁOSÓW Z KRAJU. MODLITWA
PIĘĆ GŁOSÓW Z KRAJU. POCHWAŁA
PIĘĆ GŁOSÓW Z KRAJU. LAMENT
PIĘĆ GŁOSÓW Z KRAJU. PROTEST
PIĘĆ GŁOSÓW Z KRAJU. BIESZCZADY
JAPOŃSKA RYCINA
CI WSZYSCY LUDZIE
ŚWIATŁO
DZIECI HIOBA
LEKTURY SZKOLNE
TEZEUSZ
JONATHAN SWIFT POD PRĘGIERZEM
ROBINSON CRUSOE
MOBY DICK
KRÓTKA ROZMOWA MIĘDZY PANEM, CHAMEM I PLEBANEM
LALKA, CZYLI POLSKI POZYTYWIZM
KARIERA NIKODEMA DYZMY
ALEKSANDER WAT
KAZIMIERZ WIERZYŃSKI
PARAFRAZA
PISANIE O NARODZIE
WOJNA POSTU Z KARNAWAŁEM
ANTYLITANIA NA CZASY PRZEJŚCIOWE
KUGLARZE
WOJNA POSTU Z KARNAWAŁEM
PORANEK
ASTROLOG
BANKIERZY
SYN MARNOTRAWNY
CROMWELL
SZULERZY
BAJKA ŚREDNIOWIECZNA
JA
PORTRET ZBIOROWY W ZABYTKOWYM WNĘTRZU
EPITAFIUM DLA SOWIZDRZAŁA
MARCIN LUTER
WŁÓCZĘDZY
PEJZAŻ ZIMOWY
KONIEC WOJNY TRZYDZIESTOLETNIEJ
PORTRET ZBIOROWY WE WNĘTRZU – DOM OPIEKI
LEKCJA ANATOMII DOKTORA TULPA
SIEDEM GRZECHÓW GŁÓWNYCH
ROZMOWA
KANTYCZKA Z LOTU PTAKA
JAN KOCHANOWSKI
ZBIGNIEWOWI HERBERTOWI
RUBLOW
SARMATIA
DO MUZY SUPLIKACJA PRZY OSTRZENIU PIÓRA
DRZEWO GENEALOGICZNE
NA STAREJ MAPIE KRAJOBRAZ UTOPIJNY
DOBRE RADY PANA OJCA
PANA-REJOWE GADANIE
DZIELNICA ŻEBRAKÓW
CZARY SKUTECZNE NA SWARY ODWIECZNE
PROSTY CZŁOWIEK
WARCHOŁ
Z PASA SŁUCKIEGO POŻYTEK
ROKOSZ
KNIAZIA JAREMY NAWRÓCENIE
ELEKCJA
POBOJOWISKO
O ZACHOWANIU PRZY STOLE
NAD SPUŚCIZNĄ PO PRZODKACH DELIBERACJE
WEDŁUG GOMBROWICZA NARODU OBRAŻANIE
Z XVI-WIECZNYM PORTRETEM TRUMIENNYM – ROZMOWA
POLONEZ BIESIADNY
DON KICHOT
CERVANTES
TEZA DON KICHOTA
TEZA SANCHO PANSY
CO DWÓCH WIDZI, GDY WIDZI TO SAMO
POPAS W KARAWANSERAJU
SNY I SNY
POŻYTEK Z ODMIEŃCÓW
SZUKAMY STAJENKI
W DESZCZU GWIAZD…
SCENA TO DZIWNA…
JAK DŁUGO GRAĆ BĘDĄ…
TYLE ZŁOTA I PURPURY…
KOLĘDA BAROKOWA
ZRODZIŁ SIĘ DZIECIACZEK…
NIE WIDZĄ, NIE WIEDZĄ
KOLĘDA LUDOWA
ODMIENNYCH MOWĄ, WIARĄ, OBYCZAJEM…
STRASZNY RWETES, BRACIE OŚLE…
NAD UŚPIONĄ GALILEĄ…
LŚNIJ, NIEBOSKŁONIE…
KOŁYSANKA
ILU NAS W CISZY…
W KOŁYSCE ZIEMI OBIECANEJ…
KUGLARZE I WISIELCY
WCZORAJSZE ŻYCIE…
MONETA WAGĘ MA I BŁYSK…
STAWIAĆ KRAMY I STRAGANY…
ŚMIEJ SIĘ, ŚMIEJ…
REJE NA MASZTACH…
WITAJ, ANGLIO…
KU CHWALE ANGLII…
OTO POKUSA I WYZWANIE…
JESTEM LEKARZEM, FILOZOFEM…
TWYCH SŁÓW…
ACH, MOI DOSTOJNICY…
TWE SZCZĘŚLIWE PANOWANIE…
SZCZĘŚLIWI PODDANI…
ZEMSTA I WŁADZA
W OKO, W NOS…
A NA MORZACH ROZBITKOWIE…
CHCĘ TAJEMNICY…
CZŁOWIECZE, SŁUCHAJ MNIE…
OBEJMIJ MNIE, MIŁY…
A DO NORY, BEZWSTYDNICY…
ZACZYNAĆ GRĘ…
POŻEGNANIA…
O, WIELKI OPATRZNOŚCI ZAMYSŁ…
NIE ZEDRZESZ TWARZY…
JA – TO JA…
WYSTRZEGAJCIE SIĘ LAWINY…
GDYBYM CHOĆ MILCZAŁ…
CHCIAŁAM PRZEKROCZYĆ TĘ GRANICĘ…
A MIAŁEM SIĘ ZA FILOZOFA…
WZNOSZĘ SIĘ NAD WAMI…
ISKRY I ŁZY
POCHWAŁA ŁOTROSTWA
CZATY ŚMIEŁOWSKIE
KARNAWAŁ W VICTORII
LEĆMY GRZESIUKIEM
AMANCI PANNY „S”
POCHWAŁA ŁOTROSTWA
ZABIĆ KOTA
SUMIENIE I HISTORIA
REPORTAŻ (BOŚNIA II)
BŁOGOSŁAWIĘ ZŁO…
ODPOWIEDŹ NA ANKIETĘ „TWÓJ SYSTEM WARTOŚCI”
METAMORFOZY SENTYMENTALNE
ŻYWIOŁY
COŚ ZA COŚ
DIABEŁ MÓJ
TEODYCEA
MROŹNY TRANS METAFIZYCZNY
BLUES ODYSSA
ROZRÓŻNIENIE
WZÓR
OGŁOSZENIE W KOSMOS
TESTAMENT ’95
NADZIEJA ŚMIEŁOWSKA
NIECH…
1788
MIĘDZY NAMI
MOTYWACJA
DA CAPO…
OSTATNIE SŁOWO
LAMENT TYTANA
O KROK…
PRZYCZYNEK DO LEGENDY O ŚW. JERZYM
SCHEDA PO TOLKIENIE
ŹRÓDŁO WSZELKIEGO ZŁA
POSTMODERNIZM
PYTANIA RETORYCZNE
WYSCHNIĘTE STRUMIENIE
WETERANI
POŻEGNANIE OKUDŻAWY
ZEGAR
POCHWAŁA CZŁOWIEKA
AUTOPORTRET Z PSEM
DĘBY
RYTMY
MIĘDZY NAMI
KOMU BIJE WIELKI DZWON?
PRZECHADZKA Z ORFEUSZEM
DWIE SKAŁY
PRAPRADZIADEK
WAKACYJNA PRZYPOWIEŚĆ Z METAFIZYCZNYM MORAŁEM
WYZNANIE KALIFA, CZYLI O MOCY BAŚNI
KSIĘŻNICZKA I PIRAT
DWIE SKAŁY (TWO ROCKS)
CZERWCOWY WICHER PRZY KOMINKU
SĄD NAD GOYĄ
RECHOT SŁOWACKIEGO
ROMANTYCZNOŚĆ (DO SZTAMBUCHA)
ROMANS HISTORIOZOFICZNO-EROTYCZNY O PRINCESSIE DONI I PAROBKU DITKU ZE WSTAWKĄ ETNOGRAFICZNĄ
POTĘPIENIE ROZKOSZY
ŚNIADANIE Z BOGIEM
PRZY OŁTARZU BARU
TREN SPADKOBIERCÓW
POWTÓRKA Z ODYSEI
MUCHA W SZKLANCE LEMONIADY
MIMOCHODEM
LOT IKARA
PIOSENKA NAPISANA MIMOCHODEM
SEN KOCHAJĄCEGO PSA
COŚ TY! (ZALOTY)
PRZYPOWIEŚĆ NA WŁASNE CZTERDZIESTE CZWARTE URODZINY
OKŁADAJĄCY SIĘ KIJAMI
PIOSENKA ZZA MIEDZY
ZAKOPYWANIE GŁOWY
DWADZIEŚCIA LAT PÓŹNIEJ
OBŁOMOW, STOLZ I JA
PRZYŚPIEWKA BYLEJAKA O EUROPEJSKOŚCI POLAKA
TRAKTACIK O WYOBRAŹNI
LANDSZAFT Z KROPLĄ KRWI
PORTRET PŁONĄCY
LEGENDA O MIŁOŚCI
PRZEPOWIEDNIA JANA CHRZCICIELA
UPADEK IKARA
MUZEUM – ANEKS
MISTRZ HIERONIMUS VAN AEKEN Z HERTOGENBOSCH ZWANY BOSCHEM
WÓZ SIANA
PRZYPOWIEŚĆ O ŚLEPCACH
DAWID
STARY MICHAŁ ANIOŁ I PIETA RONDANINI
MARTWA NATURA
CZYTAJĄCA LIST
ZASZLACHTOWANY WÓŁ
ZAPARCIE SIĘ APOSTOŁA PIOTRA
POWOŁANIE ŚW. MATEUSZA
MŁODY BACHUS
TRZY PORTRETY
BAR W FOLIES-BERGÈRE
KARZEŁ
SABAT CZAROWNIC
KSIĄŻĘ
DALI
EPITAFIUM DLA KSIĘDZA JERZEGO
ŚWIADKOWIE
BALLADA WRZEŚNIOWA
KATYŃ
JAŁTA
PRZYPOWIEŚĆ PRAWDZIWA O SZALIKU
ŚWIADKOWIE
URODZINY
MONACHIJSKIE BUKI
INSPIRACJA
INSPIRACJA
WOJNA
ARARAT
WIATR
ROZTERKA
PIOSENKA O GWOŹDZIACH
POKUSA
PODRÓŻ TRZECH KRÓLI
STALKER
OFIARA
M/S „MARIA KONOPNICKA”
DUCH CZASU
WYSOCKI
CIOS W CIOS…
PADA CIEMNOŚĆ…
WYDARZENIE W KNAJPIE
SIEDZIMY TU PRZEZ NIEPOROZUMIENIE
CUD
PIOSENKA O RADOŚCI ŻYCIA
GÓRY
STATKI
EPITAFIUM DLA WŁODZIMIERZA WYSOCKIEGO
POEMATY
DO (POEMACIK EGOCENTRYCZNY)
PETERSBURG – DOSTOJEWSKI
PIOSENKA DLA MIKOŁAJA
KOSMOPOLAK. PROLOG
KOSMOPOLAK. PARYŻ I
KOSMOPOLAK. PARYŻ II
KOSMOPOLAK. LONDYN
KOSMOPOLAK. IZRAEL
LOT. EPITAFIUM DLA EMIGRANTÓW
WIDZENIA NA TEMAT KOŃCA ŚWIATA
KREDKA KRAMSZTYKA
REQUIEM ROZBIOROWE
BANKIET
HYMN WIECZORU KAWALERSKIEGO, CZYLI ŻALE POLONISTYCZNYCH DEGENERATÓW
BANKIET
BALLADA O UBOCZNYCH SKUTKACH ALKOHOLIZMU
RONDO, CZYLI PIOSENKA O KACU-GIGANCIE
PIJAK
KAC
PIJANY POETA
VARIA 1972–1981
BALLADA O KAMIENNYCH LWACH
BALLADA O LOKAJACH
BALLADA MYŚLICIELA
BALLADA O TWARZY
BALLADA O GRZE
BALLADA O OKNIE
KIEDY JESTEM SMUTNY
MIASTO NOCĄ
STRESS
ROZMOWA Z SERDECZNYM PRZYJACIELEM
BALLADA O GRUZIŃSKIM ROGU
BALLADA O UMIERANIU
BALLADA O SAMOTNYM OKNIE
BALLADA O ZASRANYM POMNIKU
BALLADA AUTOTEMATYCZNA
PUSTYNIA
BALLADA O BRANDERZE
NOC ŚWIĘTOJAŃSKA
PRZEPOWIEDNIA
RYCINA
HELENA
NAPOLEON
RAPORT POSTERUNKOWEGO SMITHA W SPRAWIE PEWNEGO WŁÓCZĘGI
VARIA 1982–2002
ŚMIERĆ REJTANA
POWIŚLE
LISTY DO REDAKCJI
NIĆ
WE ARE THE WORLD…
LIMERYKI O NARODACH
DAVIS MILES
SCENA (WOKALIZA NA ZDARTE GŁOSY)
AKOMPANIATOR
STARZEJESZ SIĘ, STARY
BŁĘDY WRÓŻBITÓW
WIWAT, CZYLI O DEMOKRACJI
PROGRAM
UPADEK GABINETU
NASZA KLASA ’92
SŁOWO
KRÓTKA HISTORIA NAWIĄZANIA STOSUNKÓW POLSKO-FRANCUSKICH
ZMIERZCH WIEKU
KWESTIA ODWAGI
MOTYWACJA
WSZYSTKO, CO MI SIĘ ZDARZY…
TŁUMACZENIA I ADAPTACJE
GRAJEK
BALLADA DLA OBYWATELA MIASTECZKA P.
ZŁA REPUTACJA
MARINETTE
TESTAMENT
BALLADA O ŚCIĘTEJ GŁOWIE
SZKOŁA
JA NIM NIE BĘDĘ
CIĘŻKI DESZCZ
BOB DYLAN
HANK, JA I JOE
CHRYSTUS I TŁUMY
ZAMKI NA NIEBIE
LAMENT EMIGRANTA (1842)
DENNIS O’REILLY
MUFKA
SPOTKANIE W PORCIE
CZARNE SUCHARY
SUSANIN
POWRÓT SENTYMENTALNEJ PANNY S.
TUNEL
TUNEL
KSIĘGA SKARG I ZAŻALEŃ
ODA DO NIEODGADNIONEJ
MUŁOSKOCZEK
O POŻYTKACH Z PEWNEJ RASY
ZBIÓR ZWIERZĘCYCH SENTENCJI O III RP
AXOLOTL
ŻÓŁW W KATEDRZE
ODA DO NIEODGADNIONEJ II (DYLEMATY WOLNOŚCI)
LIST MIŁOSNY
NOKTURN MITOLOGICZNY
NOKTURN EROTYCZNY
NOKTURN Z NIESPODZIANKĄ
ODA DO MEGO (WSTYDLIWEGO) KSIĘGOZBIORU
ŁAZIENKI ZIMĄ
ALEGORIA MALARSTWA
OLIWA, WINO I CZAS
O ZALETACH NIEPALENIA FAJKI
POTĘGA SŁOWA
BARWY WALKI
PEJZAŻ SIERPNIOWY
LEKTURY ARTYSTY W CHOROBIE
DIAGNOZA
PIOSENKA O SZELEŚCIE
MIEĆ MIEDŹ
ODDZIAŁ CHORYCH NA RAKA À LA POLONAISE A.D. 2002
KOBIETA TRZYMAJĄCA WAGĘ (OK. 1664)
OSTATNIA MRUCZANKA, ALBO SPLEEN KUBUSIA PUCHATKA
SERWUS, OCHTYVITA!
WPATRZONY (RAPA NUI)
STAROŚĆ TEZEUSZA
PETRONIUSZ BREDZI
WYTWORNA WENECKA KURTYZANA CHWALI PORTRET PIETRA ARETINA PĘDZLA TYCJANA
STARY POETA DRZEMIE
DANSE MACABRE