Miesiąc miodowy - ebook
Miesiąc miodowy - ebook
Wes Hardwell, potentat z branży IT, przyjeżdża z Londynu do Teksasu, by załatwić rodzinne sprawy. Ma się też zobaczyć z Daisy. Trzy miesiące wcześniej spotkali się w Las Vegas, po namiętnej nocy i kilku kieliszkach tequili wzięli ślub. Daisy uważa, że ich weekend w Vegas był wspaniały, ale nie da się utrzymać związku, skoro mieszkają na różnych kontynentach. Wes sugeruje, by jego pobyt w Teksasie potraktowali jak miesiąc miodowy…
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-291-2381-5 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
- Przecież ci mówiłem, że przez sześć miesięcy nie będzie mnie w biurze.
Wes Hardwell natychmiast pożałował nuty zniecierpliwienia w swoim głosie. Rozmawiał przez telefon ze swoim wspólnikiem Bryantem, torując sobie drogę przez tłum turystów wypełniający lobby hotelu Boulevard w Las Vegas, w którym spędził ostatni tydzień.
Bryant jednak, który przebywał na drugiej półkuli, zdawał się nie zwracać uwagi albo ignorować jego humory.
- Serio masz taki zamiar?
- A czy kiedykolwiek zrobiłem coś nie na serio?
- Rzecz w tym, że jedziesz do Teksasu tylko wtedy, kiedy absolutnie musisz. Jak na to przyjęcie z okazji zaręczyn dziadka.
Bryant nie miał pojęcia, co się wtedy wydarzyło i co miało bezpośredni związek z jego planowanym dłuższym pobytem w Applewood w Teksasie, gdzie Hardwellowie prowadzili jedno z największych i najbardziej dochodowych rancz w kraju.
Cała rodzina zjechała się, by świętować zaręczyny seniora rodu Eliasa Hardwella z Cathy, przyszłą drugą żoną. W pewnej chwili dziadek Wesa stuknął w swój kryształowy kieliszek do szampana i wygłosił mowę.
- Zostawiam Hardwell Ranch i wszelkie związane z nim aktywa w kompetentnych rękach moich wnuków – oświadczył. – Aby jednak móc dysponować swoimi udziałami – ciągnął – każdy z nich musi spędzić na ranczu sześć miesięcy, pracować fizycznie jak wszyscy robotnicy i udowodnić, że zasługuje na czerpanie zysków z tego biznesu.
Dziadek Wesa często ubolewał, że jego dzieci znalazły inne powołanie w życiu, zamiast hodować bydło. Z ich błogosławieństwem zwrócił się do następnego pokolenia, czyli wnuków. A stawiany przez niego warunek miał wzmocnić ich więzy z ranczem. Wes wiedział, że Elias chce upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Przechodząc na emeryturę, uszczęśliwi żonę, ale wciąż będzie trzymał rodzinne interesy pod kontrolą.
Podczas gdy wszyscy, łącznie z bratem Wesa, Garrettem, ich ojcem, a nawet samym dziadkiem wyrażali wątpliwość, czy on zdecyduje się na powrót, Wes wiedział, że musi wrócić. Nie był zżyty z rodziną, wciąż ciągnęły się za nim błędy młodości. Miał wiele do naprawienia.
Tymczasem Bryant roześmiał się rubasznie.
- A może przepuściłeś pieniądze firmowe w kasynie i szukasz zarobku, co? – zapytał.
Wes również się roześmiał, ale szybko spoważniał. Kilka wypadów do kasyna jak dotąd nie przyniosło żadnych zysków.
- Nie chodzi o pieniądze, chociaż myślałem i o tym. Jestem Hardwellem, a to nie tylko nazwisko, ale także ranczo. Mam je w genach.
Wes i jego bracia wychowywali się w High Pine, miasteczku sąsiadującym z Applewood, gdzie ich ojciec prowadził praktykę lekarską. Jego młodszy brat, Garrett, był „złotym dzieckiem”, pomagał Eliasowi na ranczu i aktywnie uczestniczył w życiu lokalnej społeczności. Wes natomiast, jak większość znudzonych nastolatków, zaczął się buntować. Wagarował, ostro imprezował. Razem z kolegami ukradli nawet samochód nauczyciela matematyki i urządzili szaloną jazdę po bocznych drogach.
W końcu ojciec wysłał go do dziadka w nadziei, że ciężka praca i kontakt z naturą pomogą mu wrócić na właściwą drogę. Niestety plan się nie powiódł. Chociaż chłopak wciąż miał dobre oceny w szkole, przeprowadzka do Applewood nie wpłynęła pozytywnie na jego zachowanie. Praca na ranczu go nie interesowała, za to szybko dołączył do grupy rozwydrzonych wyrostków i brał udział w ich rozmaitych chuligańskich wybrykach.
Jak gdyby tego było mało, pewnego dnia od rzuconego przez niego niedopałka zajęło się kilka bel siana. Na szczęście pożar nie wyrządził poważnych szkód.
Ten incydent jednak stał się punktem zwrotnym. Zawód na twarzy dziadka, gdy oglądał straty, wstrząsnął Wesem bardziej niż gniew rodziny. Od tamtej pory zabrał się za siebie. Wykorzystał do maksimum wszelkie przywileje, jakie wiązały się z pozycją rodziny, i dostał się na studia na jednym z prestiżowych uniwersytetów w Anglii. To tam poznał Bryanta i wspólnie rozkręcili firmę specjalizującą się w nowych technikach komunikacyjnych, szybko osiągając olbrzymie sukcesy.
- A co z pracą?
- Intensywnie się nad tym zastanawiałem i doszedłem do wniosku, że to nie powinno stanowić problemu. Najbliższe trzy miesiące poświęcę na ogarnięcie spraw w Londynie i przygotowanie wszystkich na moją nieobecność. Potem pojadę do Teksasu odbyć ten przymusowy staż, który zrobi ze mnie ranczera. Różnica czasu między Teksasem a Londynem może być trochę kłopotliwa, ale w końcu nie jadę do puszczy amazońskiej. W Applewood mamy internet, wiesz? Jest telefon, możliwość wysyłania i odbierania mejli albo organizowania wideokonferencji. Będzie ze mną łączność.
- Czyli jedziesz?
- Jadę. Czuję, że muszę to zrobić. Dla siebie.
- Skoro tak, jestem z tobą. Zajmę się tu wszystkim.
- Dziękuję. I doceniam.
- Może wpadnę w jakiś weekend zobaczyć, jak sobie radzisz.
Wes wzdrygnął się. Wiedział, że Garrett i Dylan, zarządca rancza, zaprzęgną go do pracy i wycisną z niego siódme poty, ale wiedział również, że dom na ranczu jest luksusowo wyposażony i że Bryant nie znajdzie niczego, do czego mógłby się przyczepić.
- Świetnie. Może dasz się też zagonić do roboty?
- Nie sądzę – odparł ze śmiechem Bryant. – Zostawię to tobie.
- No tak, jasne.
- A jak Las Vegas? Dobrze się bawisz, kiedy ja pilnuję tu interesów?
Wes zatrzymał się i oparł o marmurowy filar. Uczestniczył w konferencji poświęconej zielonej energii i obrady otworzyły mu oczy na to, na jak wiele sposobów jego firma może pomóc chronić środowisko naturalne. Z niecierpliwością oczekiwał powrotu do Londynu i okazji do podzielnia się z pracownikami zdobytą wiedzą.
- Konferencja była świetna – zaczął. – Wielka szkoda, że nie mogłeś przyjechać. Wyślę ci notatki z dzisiejszej sesji.
- Świetnie.
- Nawiązałem dobre kontakty z dyrektorem naczelnym i członkami zarządu TotalCom.
- Naprawdę? Super.
TotalCom to międzynarodowy gigant w branży technik komunikacyjnych. Spotkanie z dyrektorem naczelnym było jednym z celów przyjazdu Wesa na tę konferencję.
- Dyrektor i członkowie zarządu planują wizytę w Europie. W przyszłym roku. Umówię spotkanie.
- Byłoby wspaniale. Po to tam jesteś. Po kontakty.
- I tym się zajmuję. Teraz idę do pokoju, żeby…
Kiedy podniósł głowę, zauważył kobietę siedzącą na stołku barowym, w odległości zaledwie trzech metrów od niego. Właśnie podniosła do ust kieliszek martini koloru cytrynowego. Jej twarz wydała mu się znajoma.
Pomyślał o Applewood. Zbieg okoliczności? To nie może być ona. Przyjrzał się jej baczniej. Chociaż…
Odwróciła się, by spojrzeć na ludzi w holu, i wtedy stwierdził, że się nie pomylił. To Daisy Thorne, weterynarka z Applewood i jedna z najpiękniejszych kobiet, jakie znał. Zastanawiał się, co to za zrządzenie losu przywiodło ją do Las Vegas akurat w tym samym czasie, kiedy on jest tutaj. Nie zaprzątał sobie jednak zbyt długo tym głowy. Zauważył, że Daisy siedzi sama. Ale wykluczone, żeby była tu sama, pomyślał. Na pewno jest umówiona i czeka na męża albo partnera.
Miała na sobie krótką małą czarną z głębokim wycięciem eksponującym pełny biust, a na nogach niebezpiecznie wysokie szpilki. Zupełne przeciwieństwo roboczego stroju, w jakim widział ją podczas ostatniego pobytu na ranczu – dżinsów i flanelowej koszuli – kiedy przyjechała zbadać kilka sztuk bydła.
Dzisiejsza stylizacja była znacznie bardziej śmiała niż długa suknia wieczorowa, w której wystąpiła jako pierwsza druhna na ślubie swojej najlepszej przyjaciółki Willi z Garrettem. Zafascynowany obserwował, jak przechyla się lekko na bok i zakłada nogę na nogę.
Zanim się powstrzymał, już szedł w jej stronę.
- Zadzwonię później – rzucił do telefonu.
Obojętne czy jest z innym mężczyzną, czy nie, mogę się przywitać, pomyślał.
Nie miał zwyczaju zagadywać samotnych kobiet, ale nie mógł przepuścić okazji i nie przywitać się z najpiękniejszą kobietą z rodzinnego miasta.
- Cześć – zaczął. – My się chyba znamy.
Odwróciła głowę. Zmarszczone brwi świadczyły o tym, że nie lubi zawierać przygodnych znajomości w barze. Po chwili jednak oczy jej rozbłysły, a kąciki karminowych warg uniosły się w uśmiechu.
- Wes – powiedziała zaskoczona. – Co tutaj robisz? Jak się masz?
- Dobrze – odparł. – A ty?
- Też dobrze. Trochę czasu minęło, odkąd się widzieliśmy. Co najmniej kilka miesięcy.
- Zgadza się. Nie widzieliśmy się od ślubu Willi i Garretta. Jak wiesz, rzadko bywam w Applewood.
Podczas jego ostatniej wizyty nie rozmawiali z sobą, ale nie mógł oderwać od niej oczu. Wyglądało jednak na to, że go zauważyła i zapamiętała.
- Dwa razy w ciągu jednego roku to jak na ciebie często.
- No, tak.
- Szczególnie dla takiego światowca.
Uśmiechnął się szeroko, oparł łokciem o bar i spojrzał na jej twarz. Pilnował się jednak, by jego wzrok nie prześliznął się na dekolt. Wskazał wolny stołek.
- Nie masz nic przeciwko temu, że się przysiądę?
- Oczywiście, że nie.
Stopą obróciła stołek w jego stronę.
Siadając, udem otarł się o jej stopę. Starał się zignorować nagły dreszcz podniecenia wywołany tym przelotnym kontaktem fizycznym.
- Cieszę się, że cię widzę – powiedział.
- Ja również.
- Co cię przywiodło do Las Vegas?
- Konferencja lekarzy weterynarii. Dzisiaj się skończyła. Pomyślałam, że będzie fajnie zostać na kilka dni. Takie krótkie wakacje.
- Z pewnością zasłużone. – Gdy podszedł barman, Wes zamówił dla siebie bourbona z lodem. – Wszyscy ranczerzy w Applewood wychwalają cię pod niebiosa.
Zobaczył, że policzki się jej zaróżowiły. Umknęła wzrokiem w bok.
- A ty co tutaj robisz? – zapytała. – Wciąż mieszkasz w Londynie, prawda? To szmat drogi.
Barman postawił przed nim szklankę. Wes podniósł ją do ust.
- To samo co ty. Uczestniczyłem w konferencji.
- Co za zbieg okoliczności – stwierdziła. – Jakie były szanse, że wpadniemy na siebie? Co prawda w Vegas każdego roku odbywają się setki rozmaitych konferencji.
- To pomaga.
Daisy dopiła martini i postawiła kieliszek na blacie. Barman natychmiast się przy nich zjawił.
- Powtórka? – zaproponował Wes.
- Już myślałam, że nie zapytasz. Poproszę piwo – zwróciła się do barmana. – Blue Moon, ale bez plasterka pomarańczy.
- Nie kolejne martini?
- Nie, nie. – Obciągnęła sukienkę, a Wes spojrzał na jej uda. – Pomyślałam, że dla odmiany postawię na stylizację glamour. – Westchnęła. – Kupiłam kilka kiecek, zafundowałam sobie fryzjera i makijaż, ale przyznam, że czuję się tu bardziej nie na miejscu niż ryba na rodeo.
Zaśmiał się. Obrzucił ją taksującym spojrzeniem z góry na dół i z dołu do góry, zatrzymując wzrok odrobinę dłużej na udach.
- Wyglądasz pięknie. Wszystkie te zabiegi się opłaciły.
- Miło, że tak mówisz.
Barman wrócił z piwem. Stuknęli się szklankami. Ich oczy się spotkały. Wiedział, że jej myśli są takie same jak jego myśli i zdawał sobie również sprawę, do jakiego finału ten wieczór zmierza.
- Kiedy wracasz do Londynu? – zapytała.
- Miałem wracać jutro.
- Miałeś?
Wes już przełożył w myślach lot o kilka dni. To może i zły pomysł, ale nie pierwszy ani nie ostatni raz robił coś, czego nie powinien.
Znad brzegu szklanki obserwował Daisy.
- Chyba dałbym się skusić, żeby zostać – powiedział.
- To dobrze.
Przysunął się odrobinę bliżej. Poczuł zapach jej perfum z nutą dymu i wanilii, bardzo kobiecy i wykwintny.
- Czyli zostałaś w Vegas, żeby spróbować nowych rzeczy. Co znajduje się na twojej liście?
Uśmiechnęła się lekko zażenowana.
- Nie wiem. Właściwie nie ułożyłam żadnej listy. Wychowałam się w rodzinie z surowymi zasadami, na studiach skupiałam się na nauce, a później na budowaniu praktyki zawodowej. Wszystko to było warte wysiłku i poświęcenia, ale teraz, kiedy jestem tutaj sama, bez żadnych obowiązków, wizyt domowych ani dyżurów w przychodni, chciałam po prostu zaszaleć.
- Masz pomysł, jak to zrobić?
W odpowiedzi – był pewien, że świadomie – noskiem pantofla potarła jego łydkę. Poczuł dreszcz podniecenia.
- Może. A ty masz?
Odstawiła szklankę, oparła się łokciem o bar, zalotnym ruchem wsunęła dłoń pod brodę.
Palcem powiódł po wewnętrznej stronie jej ręki. Skórę miała rozkosznie gładką. Zamiar, by udać się do pokoju, zająć pracą i położyć do łóżka o przyzwoitej porze, uleciał mu z głowy.
- Na pewno coś wymyślimy.
Daisy wciągnęła powietrze w płuca i nachyliła się w stronę Wesa. Wiedziała, że zaczynanie relacji z nim to zły pomysł. Ale im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej kusząca wydawała się jej ta perspektywa. Przecież mogą poflirtować w Vegas – spędzić niezapomnianą noc lub dwie – a potem każde pójdzie w swoją stronę. Ona wróci do Applewood, on do Londynu.
Znała go – trochę – i znała jego rodzinę. Wiedziała, że może mu zaufać. Rzadko bywał w Applewood, więc w razie czego będzie uważać, by się z nim nie spotkać.
Zatrzepotała rzęsami w sposób w jej mniemaniu zmysłowy, choć w istocie zabawny.
- Muszę się do czegoś przyznać – powiedziała. – Kiedyś bardzo mi się podobałeś.
- Naprawdę? – Zaśmiał się.
Naprawdę. Przyjechał do Applewood, kiedy oboje byli nastolatkami. Był diabłem wcielonym otoczonym złą sławą, ona zaś córką pastora.
- Spójrz na siebie – odrzekła. – Nie mogło być inaczej. Ale ty ledwie wiedziałeś o moim istnieniu.
- To nieprawda.
- Błagam. Czy nasze ścieżki kiedykolwiek się skrzyżowały? Byłam grzeczną dziewczynką.
Dorastała w domu, w którym hołdowano zasadom konserwatywnym. Randki były surowo zabronione. Gdy wyjechała na studia – wybrała weterynarię na uczelni w innym stanie – rozwinęła skrzydła, nawiązała znajomości, umawiała się z chłopakami, nie zawsze właściwymi. Historia jej związków nie przynosiła jej chwały.
Teraz znowu była bliska popełnienia błędu. Wes położył dłoń na jej kolanie. Jego dotyk nią wstrząsnął.
- Ale dzisiaj nasze drogi się skrzyżowały – zauważył. Nachylił się i zbliżył usta do jej ucha. Wargami musnął skórę, gdy zapytał: - Wciąż jesteś grzeczną dziewczynką?
- Nie zawsze – szepnęła tuż przy jego policzku pokrytym cieniem zarostu.
Usłyszała, a raczej poczuła, jego cichy pomruk.
- Mieszkasz w tym hotelu?
- Tak.
- Ja też.
- Może pojedziemy na górę? – zaproponowała. – Porównamy pokoje.
Ich oczy spotkały się na kilka sekund. Światła i gwar kasyna oddaliły się. Przycisnęła wargi do ust Wesa. Zapomniała o zamiarze, by zrobić coś nie w swoim stylu. Teraz pragnęła cofnąć się w czasie.
Wes oddał pocałunek. Jego usta czyniły obietnice, których, była pewna, dotrzyma ciało. Zanim zatraciła się w doznaniach, zmobilizowała całą siłę woli i się wyprostowała.
- Chodźmy.