Miesiąc na Karaibach - ebook
Miesiąc na Karaibach - ebook
Lauren Westwood wychowuje syna zmarłej siostry. O opiekę nad dzieckiem walczy również Emiliano Cannavaro, wuj dziecka. Emiliano nie ma najlepszego zdania o Lauren. Uważa, że jest oszustką polującą na cudzy majątek. Jednak dziecko jest bardzo do niej przywiązane, a ona nie chce go stracić. Emiliano proponuje więc obojgu wyjazd do swojej posiadłości na Karaibach, gdzie zamierza negocjować z Lauren…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1906-8 |
Rozmiar pliku: | 748 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lauren rozpoznała go, gdy tylko wysiadł z samochodu, a w zasadzie z olbrzymiej srebrnej machiny typu SUV, która na tle wiejskich zabudowań w sercu zielonych, łagodnych gór walijskich, wyglądała niczym statek przybyszów z innej planety.
Gdy maszerował przez podwórko z dumnie podniesioną głową, wiatr targał jego nieokiełznaną czupryną. Nie pomyliłaby go z nikim. Nie odrywając wzroku od zbliżającego się mężczyzny, kończyła jednak spokojnie zabezpieczanie na noc wejścia do stajni.
Wysoki, szczupły, sprężysty, trochę po trzydziestce, w drogim, uszytym na miarę garniturze. Nie spodziewała się ani nie miała nadziei, że jeszcze kiedykolwiek się spotkają. Teraz patrzyła na niego całkowicie zelektryzowana. Jej nadzwyczajnie zielone oczy stały się jeszcze bardziej zielone.
– Witaj, Lauren.
Milczała, zaszokowana jego widokiem. Tutaj, po środku walijskiej głuszy, na swej posiadłości w Lakeland. Tu, gdzie jej zmarli rodzice zainwestowali fortunę w pogoni za marzeniem o samowystarczalności, które nigdy do końca się nie spełniło. W miejscu tak odległym od światowych stolic dla wielkich bogaczy, w których zazwyczaj obracał się stojący przed nią człowiek.
– Emiliano! – wykrzyknęła po chwili, nie potrafiąc ukryć emocji i wstydząc się, że odruchowo żałuje, że nie jest elegancko ubrana i uczesana. Podkoszulek na ramiączkach, spodnie ogrodniczki i burza wilgotnych rudych włosów nie prezentowały się niestety specjalnie wyjściowo. Ale tak ubierała się do pracy w stadninie i ogrodzie. – Skąd się tu wziąłeś?
Jej głos był rozdygotany, dzięki czemu nieoczekiwany gość nie usłyszał w nim gniewu. Na co dzień nie miała do czynienia z potentatami finansowymi ani miliarderami, a taki właśnie krąg ludzi reprezentował Emiliano Cannavaro, włoski magnat w dziedzinie przemysłu przewozowego oraz hutnictwa, człowiek, który przejął założoną przez swego dziadka międzynarodową linię frachtowców i promów, i przemienił ją w światowego giganta dysponującego ogromną flotą luksusowych statków wycieczkowych. Mężczyzna, który dwa lata wcześniej, używając swej charyzmy i głosu o niepowtarzalnej barwie, zdołał zwabić ją do łóżka w trakcie wesela jej siostry Vikki i jego brata Angela, by po zakończeniu imprezy pozbyć się jej w całkowicie uwłaczających okolicznościach.
– Musimy porozmawiać – powiedział.
Zapomniała już, że był bardzo wysoki i bez butów na obcasie z trudem sięgała mu do ramienia. Pamiętała jednak, jak jej ciało reagowało na bliskość jego oliwkowej skóry i wyjątkowo męskich rysów: masywnej szczęki, mocnego zarostu, lekko garbatego nosa. Cannavaro nie miał twarzy wydelikaconego modela z błyszczącego magazynu.
– O czym? – tym razem odezwała się niemalże obraźliwym tonem.
– O Danielu.
– O Dannym? – powtórzyła ciszej.
Przypatrywał się jej twarzy, bardzo wyjątkowym zielonym oczom, delikatnym piegom. Potem bezceremonialnie zawiesił wzrok na pełnych, namiętnych ustach.
Lauren czuła, że uginają się pod nią nogi, podczas gdy wyraz twarzy Emiliana pozostał idealnie obojętny.
– Wejdziemy do środka? – zapytał, wskazując ruchem głowy na starodawny wiejski dom.
Do środka? Razem? Mam być z nim sama?
– Najpierw powiedz, o co chodzi – odparła nerwowo.
– W porządku. Chcę go zobaczyć.
– Dlaczego? Przecież od ponad roku nie interesowałeś się nim, nawet telefonicznie.
Zamiast odpowiedzi usłyszała przyspieszony oddech.
Dobrze! Czuje się winny! – pomyślała.
Nie zamierzała mu odpuszczać.
– Tylko dlatego – powiedział przeciągle tonem, na który nie mogłaby pozostać obojętna żadna zdrowa niewiasta w wieku produktywnym – że żadnemu z nas nie zechciałaś ujawnić, gdzie jest.
Lauren spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Tak ci przekazał brat? Czy może sam wymyśliłeś te brednie? Zresztą nieważne. Nie zauważyłam, żeby Daniel znaczył coś dla kogokolwiek z waszego klanu Cannavarów.
Z bólem przypomniała sobie, jak rok wcześniej Angelo Cannavaro bez większych skrupułów wyparł się swego sześciomiesięcznego syna tuż po śmierci Vikki. Przybył wtedy do Lauren, wciąż poruszając się o lasce z powodu obrażeń odniesionych w wypadku samochodowym, w którym zginęła jej siostra, i bez emocji oświadczył, że może sobie zatrzymać „powód, dla którego siostrzyczka mogła zmusić go do ślubu, bo jego to więcej nie dotyczy”. W takich okolicznościach widziała Angela po raz ostatni. Jak zresztą wszystkich z rodziny z Cannavaro. Przyniosło jej to niewypowiedzianą ulgę, choć czuła się upokorzona w imieniu Daniela.
Oto teraz po roku zjawił się Emiliano i oskarża ją o całe zamieszanie!
– Masz tupet – podsumowała.
Piękny Włoch stał przed nią w milczeniu, przeczesując nerwowo kruczoczarne włosy. Obserwowała bezmyślnie jego długą, szczupłą dłoń, myśląc niedorzecznie, że w pewien pamiętny weekend palce Emiliana nauczyły się na pamięć całego jej ciała. Przyjrzała się też nieprawdopodobnie długim, czarnym rzęsom, które każdą kobietę, nie tylko nastolatkę, mogły doprowadzić do łez pożądania. W zasadzie upewniła się tylko co do tego, że przepadła z kretesem w chwili, gdy pierwszy raz ujrzała przyszłego szwagra.
– Może jednak wejdziemy do środka? – powtórzył beznamiętnie.
Wzruszyła ramionami, nie zamierzając dalej dyskutować.
Zaczęła iść przez podwórze w stronę topornie wyglądającego starego domu. Czuła się niekomfortowo, bo Cannavaro szedł za nią, niewątpliwie bezwstydnie wpatrzony w jej pośladki.
Gdy znaleźli się w dużej, lecz raczej obskurnej kuchni powiedziała lodowatym tonem:
– Mów więc nareszcie, co masz mi do powiedzenia.
– Wedle życzenia. – Wcale mu nie przeszkadzało jej nastawienie. – Nie będę, jak wy to mówicie, owijał w bawełnę. Jesteś prawdopodobnie świadoma, że Angelo zmarł jakiś miesiąc temu.
Przytaknęła w milczeniu. Zaszokowała ją wiadomość, którą przeczytała w gazetach. Przypadkowa śmierć. Orzeczenie zgonu wskutek nieszczęśliwego wypadku. Angelo ciągle brał silne leki przeciwbólowe. Pomieszał je feralnego dnia z dużą ilością alkoholu. Tragiczne. Lecz cóż mogła powiedzieć.
– Tak… ale co to ma wspólnego ze mną?
– Bardzo wiele – odparł lakonicznie – bo nie będziesz dalej monopolizować Daniela.
– Wcale go nie monopolizowałam! Przynajmniej nie celowo. Po prostu nikt poza mną się nim nie interesował. Ty też.
– Chcę to teraz naprawić – przyznał i dodał niecierpliwie: – Jak już mówiłem, nie miałem pojęcia, gdzie jest. Jak pewnie pamiętasz – mówił dalej z wahaniem – na stałe mieszkam w Rzymie. Gdy odwiedzałem wasz kraj, brat zapewniał mnie, że dziecko jest bezpieczne. Dopiero krótko przed jego śmiercią, gdy go przycisnąłem, powiedział, że zostawił Daniela z tobą i nie wie, dokąd go zabrałaś. Dlaczego miałby kłamać?
– Bo nie chciał, żebyś poznał prawdę.
– Jaka jest ta prawda, Lauren?
– Angelo porzucił dziecko, bo nie uśmiechało się mu być samotnym ojcem. Przez cały ten czas wiedział doskonale, gdzie można mnie znaleźć. Mógł przyjeżdżać do syna bez ograniczeń. Na pewno bym mu nie utrudniała. Ale nie zamierzał rezygnować z hazardu, kobiet i całego życia wyższych sfer, które dla was obu jest bardzo ważne!
Wykrzyczała mu szczerze wszystko, co uważała na temat niesprawiedliwości, jaka dotknęła ją i Vikki – choć żadna z nich święta nie była – po tym, jak zadały się z włoskim klanem Cannavaro.
– Co nie zmienia faktu – wtrącił chłodno Emiliano – że Daniel jest synem Angela, a zatem moim bratankiem.
– A zatem naturalne jest, że chcesz go widywać – dodała ironicznie. – Tyle że nie dziś, bo już śpi!
Popatrzył na nią obojętnie, choć nie mogła nie zauważyć ciemnych cieni pod oczami niewątpliwie mających wiele wspólnego z żałobą po bracie.
– Rozumiem – odpowiedział z pozoru polubownie – ale ty, Lauren, chyba nie… Lepiej zrozum więc od samego początku, że chodzi mi o wiele więcej niż tylko widywanie dziecka.
– A o cóż takiego ci chodzi?
– Chłopiec jest z rodu Cannavaro. Powinien mieszkać z rodziną!
– Ależ on mieszka z rodziną!
Emiliano rozejrzał się po kuchni ze srogą miną. Przyjrzał się podejrzliwie starym dębowym meblom i być może nawet przedwojennemu zlewowi.
– Naprawdę uważasz, że dziecku o takim pochodzeniu przystoi wychowanie w tym miejscu?
Lauren poczuła się dotknięta do żywego, ale postanowiła nie pokazać niczego po sobie. W „tym” miejscu mieszkała kiedyś z kochającymi rodzicami i siostrą.
– Z pewnością nie jest to dworek, w jakim według ciebie powinien się wychowywać, ale z całym szacunkiem: w tym skromnym miejscu Daniel z pewnością pozna więcej miłości i prawdziwych wartości niż w sterylnych pałacach, które wy, ludzie z wyższych sfer, nazywacie swoimi domami!
Nie wiedziała dokładnie, jak to się stało, ale zauważyła, że jej słowa wywarły na nim pewne wrażenie.
– I cóż to za prawdziwe wartości poznałyście tutaj wraz z twoją siostrą? – próbował ją delikatnie sprowokować.
– Według ciebie żadne – odpowiedziała krótko, zbyt zajęta walką z falą wspomnień z pamiętnego weekendu sprzed dwóch lat.
Poza tym, po co tłumaczyć mu cokolwiek, gdy już dawno i raz na zawsze zaszufladkował je obie jako złe, a teraz usiłuje jeszcze dopisać do listy przewinień przetrzymywanie dziecka.
– Czyli… czym jest dla mnie dom?
– Nie zamierzam tracić ani minuty na podobne rozważania.
Odruchowo pomyślała, że nie potrafi sobie go wyobrazić inaczej niż w luksusowym biurze albo w spa. Ale dom?
– Nie ciekawi cię, gdzie wkrótce zamieszka mój bratanek?
Po raz kolejny ugryzła się w język. Uparła się, że nie da mu się sprowokować. Pokonała już stres związany z rodziną Cannavaro. Wspomnienia mogą wywołać wstyd, ale nie mogą wiecznie boleć. Nauczyła się wzruszać ramionami i odpuszczać.
Problem w tym, że Emiliano nie był już tylko wspomnieniem, bo oto na nowo pojawił się w jej życiu w zupełnie innej roli. I mógł jej odebrać to, co miała najcenniejszego.
– Emiliano, nie ciekawi mnie, bo wiem doskonale, gdzie będzie Daniel do pełnoletniości: ze mną! Takie życzenie wyraziła moja siostra, na wypadek gdyby coś się z nią stało.
– Dopóki żył ojciec Daniela, jego matka nie miała prawa żądać niczego podobnego.
– Miała! Był wystarczająco złym mężem.
– Mężem? Chyba kluczem do bogactwa?
„Wycisnę z niego ostatni grosz!”.
Lauren wolałaby nie pamiętać jadowitych słów Vikki, gdy w najtragiczniejszym dniu swego życia, zostawiwszy Danny’ego pod opieką ciotki, jechała na spotkanie z mężem. Niestety teraz po latach wszystko zaczynało się układać w bolesną, lecz logiczną całość. Również reminiscencje ze ślubu.
– Nie zrozum mnie źle. – Smętne rozmyślania przerwał głęboki głos Emiliana. – Nie bronię Angela!
– Nie?
– Wina mojego brata jest aż nazbyt oczywista. Ale nie przeczmy faktom: jeśli chodzi o małżeństwo, dał się całkowicie oszukać.
Patrzyli na siebie przeciągle. Lauren zdawało się, że Emiliano rozbiera ją wzrokiem.
– Nie – powiedział nagle miękko.
Przestraszyła się. Czyżby potrafił czytać w myślach?
– Co „nie”? – zapytała.
Nie odpowiedział.
Nie musiał.
Zaczerwieniła się.
– Nie przyjechałem tu wskrzeszać niczego, co się między nami zdarzyło – wyjaśnił chłodno. – Chociaż… gdyby istniały nagrody za zwodzenie mężczyzn, wygrywałabyś wszystkie, nie ruszając małym palcem, moja droga. Nie powstrzymywałaś się zbytnio tamtej nocy, kiedy zaciągnąłem cię do łóżka.
Czemu zamiast wstydu i upokorzenia w takiej chwili można jeszcze czuć pożądanie? Lauren naprawdę nie potrafiła zrozumieć samej siebie ani reakcji swojego ciała.
– Daruj sobie, Emiliano – odpowiedziała najspokojniej, jak się dało.
Roześmiał się nagle.
– Jasne. Mamy przecież pilniejsze sprawy.
Tak jak na przykład odebranie mi dziecka, pomyślała.
– Jeśli myślisz, że oddam ci dziecko tak po prostu, to się zdziwisz.
Uśmiechnął się złowieszczo.
Ale ten rodzaj jego uśmiechu przestał na nią działać już dwa lata temu!
– Ależ oczywiście, że się tego nie spodziewam. Przecież musi być jakiś okres przejściowy, w którym Daniel przyzwyczai się do nowego opiekuna. Poza tym zamierzam ci wynagrodzić cały ten czas, kiedy się nim zajmowałaś.
Lauren była zbulwersowana.
– Wynagrodzić? A jaką cenę oferujesz za opiekę nad dzieckiem?
– Lauren! Przecież nie zamierzam go od ciebie kupić! Zagalopowałaś się! Naprawdę chcę ci wynagrodzić czas, który poświęciłaś jemu kosztem swojej pracy zarobkowej. Zresztą sama możesz ustalić cenę. Jestem pewien, że pod tym względem łatwo się porozumiemy.
Nadal patrzyła na niego z niedowierzaniem.
– Czyżby? A więc ludzie twojego pokroju zakładają, że absolutnie wszystko da się kupić. Przykro mi, Emiliano, ale będę cię musiała rozczarować. Nie ma ceny, za którą zrezygnowałabym z Daniela. Pakuj się, bierz swoje wykwintne autko, gruby portfel i wracaj, skąd przyszedłeś. Danny zostaje. Teraz i na zawsze!
– A ja się łudziłem, że załatwimy sprawę w sposób cywilizowany, a tu jednak nie. Dobrze, zatem rozumiem, że spotykamy się w sądzie?
Gdzie nie będzie miała najmniejszych szans…
Nie dała się jednak zbić z tropu.
– Jeśli zajdzie taka potrzeba.
Zniecierpliwiony pokiwał tylko głową.
– Zachowuje się pani beznadziejnie głupio, signora Westwood – podsumował. – Przeceniłem panią. Myślałem, że obejdziemy się bez drogich prawników. A może nabrała pani apetytu na więcej pieniędzy? – zadrwił.
– Jesteś podły.
– Dopiero w sądzie zobaczysz, jaki jestem.
– To groźba?
– Nie, dobra rada.
– Wsadź ją sobie, wiesz gdzie.
Zaśmiał się pod nosem.
– Co za temperament!
Stali w sporej odległości od siebie, w różnych częściach dużej kuchni. Nagle ruszył w jej stronę. Odruchowo cofnęła się w kąt, opierając się plecami o staromodną komodę. Emiliano podszedł bardzo blisko i pochylił się, odcinając jej praktycznie możliwość ucieczki.
– To była jedna z rzeczy, która mnie do ciebie od razu przyciągnęła. No i sposób, w jaki reagujesz na każde moje słowo, ale przecież to nie ja potem cierpię, prawda?
Jedna z szelek jej ogrodniczek zsunęła się bezgłośnie, odsłaniając zgrabne, nagie ramię. Wydekoltowana bluzeczka na ramiączkach uwidaczniała kontury olbrzymich piersi. Lauren była coraz bardziej bezsilna. Czuła, że go nienawidzi. Jednocześnie nadal bardzo ją pociągał. Na szczęście, nie próbował jej dotknąć.
– Jeśli przez ciebie wylądujemy w sądzie, gdzie przegrasz, nie zwrócę ci ani grosza. Czy wyrażam się jasno?
– Owszem. I bardzo dobrze. Nie kieruję się pieniędzmi, tylko przyzwoitością. W przeciwieństwie do ciebie. Ty myślisz tylko, jak zarobić.
– Co jest chyba godne chwały. Większość ludzi chce tylko brać. Nieważne zresztą. W sytuacjach, kiedy mam do czynienia z modliszkami, wolę być o krok do przodu.
– Próbujesz mnie obrazić?
Rozejrzał się po raz kolejny po starej kuchni.
– Wygląda na to, że przydałyby ci się pieniądze!
– Najbardziej by mi się przydało, gdybyś się już wyniósł z mojej posiadłości!
– Ależ proszę uprzejmie. Jednak wkrótce wrócę. Możesz mi wierzyć. A wtedy na pewno zobaczę swojego bratanka. Rozumiesz?
– Nie śmiałabym cię powstrzymać – wysyczała.
– W takim razie na dziś wystarczy. I… nie musisz mnie odprowadzać.
Wychodził zadowolony. Wydawało mu się, że osiągnął swój cel: przestraszył ją.
Lauren natomiast czuła, że mobilizuje wszystkie siły. Przecież Daniel jest jedyną jej rodziną! Rodziców straciła jako nastolatka, a rok temu pożegnała siostrę. Jeśli Cannavaro chce walczyć, ona podejmuje wyzwanie.
Przeszkadzało jej jedynie to, że przeciwnik w tej walce okazał się nadal fizycznie atrakcyjny. Powoli myśli Lauren przenosiły się w przeszłość, do ekskluzywnego hotelu w Londynie…