- W empik go
Mieszkający przy torach i inne opowiadania - ebook
Mieszkający przy torach i inne opowiadania - ebook
Oswajanie szaletu, zakopana szczęka i trzej przywódcy świata na polskich bezdrożach…
Polska po roku 1989. Co kilka lat zmieniają się władze – zawsze tak samo skorumpowane. Gdzieś buduje się nowy niemiecki market, gdzieś zdarza się kolejny ludzki dramat – choroba, śmierć, bieda… Bez kumoterskich powiązań zwykły, choć wykształcony, człowiek może liczyć co najwyżej na pracę w miejskim szalecie. Wspomnienia z Powstania i lat komunistycznych paraliżują życie starszych, a sprawiedliwość znana jest już chyba tylko z nazwy partii politycznej.
Taką rzeczywistość w dziewięciu znakomicie skomponowanych opowiadaniach przedstawia Aleksander Cywiński. W zróżnicowanych tematycznie tekstach nie brakuje ironii, sarkazmu, żartu i wzruszeń. Zaskakuje w nich awangardowe podejście do języka i stylu, postmodernistyczne spojrzenie na rzeczywistość oraz zmieszanie epiki z gatunkami dramatycznymi.
Prezydent Ameryki: Patrzcie. Starsza kobieta. Najprawdopodobniej ma jakiś problem. Jest okazja, by pochylić się nad zwykłym człowiekiem. Jakoś mu pomóc. Tak dawno tego nie robiliśmy. Kanclerz Niemiec: Co się pani stało? Starsza Kobieta: Taka szkoda, taka szkoda. Kanclerz Niemiec: No, ale niech pani powie. Starsza Kobieta: A, siostra mi zmarła. Prezydent Chin: Fatalnie. Kanclerz Niemiec: Współczuję. Prezydent Ameryki: Co możemy dla pani zrobić? Starsza Kobieta: Nic. Chyba że potrzebna jest wam szczęka? Jak nowa. Kanclerz Niemiec: Szczęka? Starsza Kobieta: No, proteza. Do ust. Kanclerz Niemiec: Mnie nie. Prezydent Chin: A za ile? Tylko ja nie mam pieniędzy. Starsza Kobieta: […] Jest tylko jeden problem. Trzeba by ją wykopać. Prezydent Ameryki: Szczękę? Starsza Kobieta: No… i siostrę.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-826-0 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Widzimy relację z ostatniego – XI zjazdu PZPR. Czerwony sztandar. Mignie Kwaśniewski, Miller, Szmajdziński… Nie ma głosu. Okazuje się, że telewizor leży w ogrodzie. Widzimy pijanego. Mężczyzna. Leży nieprzytomny. Obok niego śmieci. Butelki. Resztki jedzenia. Być może to pozostałości po zeszłonocnej zabawie. Prócz mężczyzny nikogo innego nie widać. Mija chwila. Pojawiają się dwie dziewczynki. Starają się zachowywać bardzo cicho. Boją się obudzić mężczyznę. Sięgają po butelki. Wylewają z nich resztki płynów. Chowają do siatek. Butelek jest dużo. Jedna z dziewczynek potyka się. Oblewa się wylewanym płynem. Śmieją się po cichu. Jedna pyta drugą, czy kiedyś piła piwo. Odpowiada: Nie. A ty? Pada odpowiedź, że tak. Śmielsza z dziewczynek proponuje, by spróbowały napoju. Piją po kilka łyków. Widać, że im nie smakuje. Ale jedna przed drugą udaje. Że wszystko w najlepszym porządku. Następnie widzimy, jak idą ulicami niewielkiego miasteczka. Zataczają się. Udają, że są pijane. Przechodzący ludzie nie zwracają na nie uwagi. Dziewczynki zmierzają w kierunku punktu skupu surowców wtórnych. Cały czas roześmiane. Przed punktem skupu uspokajają się. Uważnie śledzą ruchy pracownika, który odebrał od nich torby. By następnie wyciągnąć z nich butelki. Pracownik wącha butelki. I klnie. Bo znowu przyniesiono nieumyte. A przedtem ktoś do nich naszczał. Ale nie ma problemu, bo i tak idą na stłuczkę. Dziewczynki mają przestrach w oczach. Osłupiałe wychodzą ze skupu. Sztywne. Jakby połknęły kije od szczotek. Idą do sklepu. Jedna z nich kupuje słodycze. Druga. Ta skromniejsza. Gorzej ubrana. Cukier, mąkę. Czy są drożdże? Drożdży nie ma. Wobec tego poproszę jeszcze jedną mąkę. Rozstają się. Prawie na stałe. Co prawda nadal się widują. Chodzą przecież do tej samej szkoły. Ich drogi się rozeszły. Ta śmielsza. Z wiekiem jest coraz bardziej rozrywkowa. Druga ucieka w świat nauki.
***
Mijają lata. Miasto trochę się zmieniło. Szczególnie same bloki. Są ocieplone. Pomalowane w kolorowe pasy. Ala. Tak nazywa się ta skromniejsza, wysiada z autobusu PKS. Jest obładowana bagażami. Długo jej nie było. Chwilę się rozgląda. Wróciła po studiach do swego rodzinnego domu. Mieszkania dwupokojowego. W bloku czteropiętrowym. Przez chwilę Ala myśli, że szkoda, że nie ma odwrotu. Ale ona wciąż wierzy, że to tak naprawdę nie jest najważniejsze. I musi jeszcze raz wszystko przemyśleć. Wszystko. Zostać czy wyjechać. Jej koleżanki i koledzy ze studiów wyjechali do Francji albo do Włoch. Romaniści. A Staszek do Rumunii. Szkoda. Nigdy nie miała śmiałości, żeby powiedzieć Staszkowi. Że też chce z nim jechać. Nieważne gdzie. Nawet do jej rodzinnego miasta. Gdzieś na północno-zachodnim krańcu Polski. Rzecz jasna, Staszek też nie miał dość śmiałości, by powiedzieć to samo Ali. Stało się tak, jak to zwykle w takich sytuacjach bywa. Wielka miłość przeszła bokiem. Już nie wróci. Ala kieruje się do swego domu. Biednego domu. Domu matki. Nauczycielki historii i ojca inwalidy. Robotnik, który doznał uszczerbku na zdrowiu jeszcze w poprzednim ustroju. Człowiek, który obecnie jest stróżem nocnym. Mocnym. Bo nie pije. Od trzech lat. I jest to dom – co Ala rozumie coraz dobitniej – około dwudziestu książek. W tym czterech tomów encyklopedii PWN. Książki są drogie. Książki to luksus. Mamy biblioteki. To chyba symbol przemiany. Co z tego, że już możemy czytać, co chcemy, skoro książki są tak drogie, że nie ma ich nawet w bibliotekach. I cóż z tego, że w kinach można puszczać wszystkie filmy. I co z tego, że teatry mogą grać, co chcą, i co z tego…
Ala pojmuje, że żyje w świecie, w którym nie znaczy nic jej wykształcenie. I nawet znajomość łaciny, jeśli nie potrafi jej przekuć na sukces finansowy. A dopiero ten sukces albo jego brak ukonstytuują cię w oczach innych jako człowieka. Tym bardziej teraz. W dobie rządów SLD. Współczesna lewica jest zajęta człowiekiem. Zwłaszcza własnym. Ale Ala wraca do swego miasta. Podświadomie czuje, że właśnie od tego miejsca musi zacząć odczarowywanie rzeczywistości. Po powitaniu z rodzicami. Po pokazaniu dyplomu. Rozłożeniu książek. Kieruje kroki w stronę ogródków działkowych. Tam, gdzie kiedyś szukała z koleżanką butelek. I znalazła trujący płyn, który spotworzył jej życie. Bowiem od tego dnia czuje, że jeśli czegoś pragnie, to pod powierzchnią musi być trucizna. Nawet uczucie do Staszka jest podejrzane. Bo takie wzniosłe. Lepiej uciekać. Lepiej szukać mniej doskonałego Staszka. Dziwna siła pcha ją na ogródki. Idąc w ich stronę, odkrywa, że zmieniło się niewiele. Wszystko ma tymczasowy, ale wieloletni charakter. Podchodzi do miejsca, z którego przed laty podjęła z ziemi butelkę. Słyszy hałasy. Odwraca się. Widzi w oddali młodą kobietę i dwóch mężczyzn. Uwaga. Kobieta krzyczy, śmieje się. Jest pod wpływem alkoholu. To ona rozdaje karty. Ona zdecyduje, kto będzie szczęśliwy, a kto jej nie dotknie. Uwaga. Kobieta i dwóch mężczyzn może oznaczać jedno. Dwóch mężczyzn, idących z jedną kobietą, widząc w niewielkiej odległości kobietę, może bowiem sobie uświadomić pewien dysonans. Mogą chcieć wyrównać różnicę. Po co się bić. Lepiej przyłączyć dodatkową duszę do towarzystwa. Ala nie ma ochoty być nagabywana. Chowa się za resztki muru. Wesoła gromadka mija ją. Ala przygląda się młodej kobiecie. Wydaje się jej, że to jest Krystyna. Ta sama, z którą znajdowała butelki. Krystyna odwraca głowę i spogląda w stronę Ali. Widzi ją, a może nie. Ostatecznie patrzy pod słońce. Musi mrużyć oczy. Wobec tego chyba nie widzi.
Ala wraca do centrum. Kupuje lokalną gazetę. W dziale ogłoszeń. Praca. Anons, w którym czyta, że urząd poszukuje tłumacza. A zarazem pracownika do kontaktów z zagranicą. Jako wymóg – znajomość języków obcych. Rewelacja. Stanowisko stworzone jakby dla niej. Odświętnie ubrana udaje się do urzędu. Tam kolejnym urzędnikom, którzy odsyłają ją do kolejnych urzędników, przedstawia swoją sprawę. Aż w końcu trafia do gabinetu Samego Pana Zastępcy Burmistrza. Typ przed czterdziestką. Aktywny. Wie, czego chce od życia. A najważniejsze, że to dostaje. On nie marnuje czasu na niepotrzebne gadanie. U niego w tę albo we w tę. I za dwa lata ukończy studia zaoczne z ekonomii. Wtedy rozwinie skrzydła. Języki obce. Jasne, że zna. Przecież ogląda w telewizji zagraniczne filmy. A wiadomo, że w ten sposób człowiek uczy się najlepiej. Przez zabawę. Stary jest teraz zajęty. On będzie rozmawiał. Tak. Pamięta o tym ogłoszeniu. Wspaniale, że pani się zgłosiła. Potrzeba nam młodych, wykształconych ludzi. Mamy wielkie plany. Wraz ze spodziewanym wstąpieniem do UE otworzą się przed nami wielkie możliwości. Morze możliwości.
Jego monolog przerywa wtargnięcie do pokoju dwóch mężczyzn. Nie zważają, że wice z kimś rozmawia. Że w pokoju jest kobieta. Jeden z nich. Niski, gruby. Przemawia śmiesznym, nosowym głosem. Przedstawia drugiego. Oznajmia, że to będzie nasz nowy tłumacz. Ala rozpoznaje w nowym tłumaczu swego nauczyciela rosyjskiego z liceum. Ala nie została rozpoznana przez nauczyciela. Prawdopodobne. Nauczyciel ów, nim go wyrzucono ze szkoły, funkcjonował przez wiele lat na rauszu. Wice przywitał się z nowym tłumaczem. Radośnie. Chyba go nie znał. Burmistrz i nowy tłumacz wyszli z gabinetu. Zapadła cisza. Wice tylko przez chwilę nie wiedział, co robić. Bo już po chwili zręcznie wypraszał Alę ze swego gabinetu. Prosił, by złożyła ponownie podanie i CV. Bo co rusz urząd poszukuje młodych, zdolnych. Zdolnych do pracy. A on, wice, chce być dla nich jak starszy brat, a więc nie pozwoli ich skrzywdzić.
Ala zatopiła się na długo w myślach. Choć jest ciepły wrzesień, czuje już nadciągający chłód zimy. Jak ją przeżyje? Zimy są dla Ali zawsze takie trudne. Nie jest zbyt wysportowana. Chodzenie w ciężkich rzeczach. A nie daj Boże w zaspach. Zawsze się to kończy strugami potu na plecach. A jeszcze jak trzeba poza domem skorzystać z toalety. Koszmarny proces zdzierania z siebie kilku warstw. Ala nie może uczyć w tutejszej szkole. Nie ma godzin francuskiego. I nie ma papieru, że zna angielski. Pani dyrektor szczerze wyznaje, że nie ma nikogo, kto mógłby przeegzaminować Alę. Są podejrzenia, że nawet ta dziewczyna, która uczy angielskiego, nie byłaby w stanie. Ala tak naprawdę nie chce uczyć w szkole. Poszła tam dla matki, która widzi w niej potencjał na nauczyciela. Łatwo Alę zrozumieć. Praca nauczyciela jest ciężka. Mało powiedziane. Dobry nauczyciel to największy murzyn w polskim kapitalizmie. Ale taki dobry nauczyciel. Tych zaś pewno nie jest zbyt wielu. I policjantów. I urzędników. Itd. Och, by w naszym kraju każdy próbował robić to, co do niego należy. Próbował. Nie należy wymagać, by robił. Zbyt wiele. Niech choć próbuje. Przyjmijmy, że Ala byłaby dobrym nauczycielem. Ale nie będzie. Wygląda na to, że na pracę w urzędzie też nie ma szans. W gruncie rzeczy urzędy są szczelnie zapchane. Ponieważ stworzono system, w którym na wszystko trzeba mieć pozwolenie. Powstała rzesza minisędziów. Oni w ramach swoich kompetencji wydają zgodnie z prawem administracyjnym decyzje. I już Ala ma się pakować. Szukać szczęścia gdzie indziej.
Spada na nią kilka wieści. W zasadzie jedna gorsza od drugiej. Raz. Ojciec nagle zachorował. Dwa. Matka się załamała. Mówi, że sama sobie rady nie da. Trzy. Dostaje propozycję pracy z urzędu. Ale nie w urzędzie. Zła wiadomość, bo Ala wspólnie z jeszcze jedną osobą ma troszczyć się o nowo wybudowany szalet miejski. Duma burmistrza. Ale jednocześnie utrapienie. Tak się bowiem składa, że jego córka chce pracować w tej toalecie. Jak w filmie. Burmistrza bardzo to gryzie. Co za wstyd. Po obcych będzie musiała sprzątać. Facetach też. A co, gdy ktoś po złości nasika na klapę? To nieludzkie, tak się mścić za rodzica na dziecku. Ale tacy są ludzie. Jedyne, co gra w przypadku córki, to jej wykształcenie. A mówiąc ściśle – jego brak. Ma wobec tego pełne kwalifikacje. Na babcię klozetową. A raczej dziewczynę. I uwaga. Bo tu dopiero będziemy mieli do czynienia z filmowym zbiegiem okoliczności. Córka burmistrza i Ala to dwie dziewczynki, które poznaliśmy na początku naszej opowieści. Ala jest bez wyjścia. Jako dobra córka musi pozostać w domu. By ratować domowy budżet, musi przyjąć oferowaną jej pracę.
W urzędzie odbywa się, nazwijmy to, uroczysta nominacja. Ala czuje się jak w złym śnie. Czuje się poniżona. Uchodzi z niej resztka wiary w lepsze jutro. Jeszcze nie wie, że Opaczność nad nią czuwa. To jest jej dzień próby. Jeśli będzie dzielna, to będzie mogła patrzeć innym w oczy z dumą. Każdemu. Ala, by się rozweselić, wyobraża sobie, że burmistrz niczym średniowieczny senior nadaje im tę oto toaletę ze wszystkimi przynależnościami we władanie. Ze smrodem, okichaną klapą, kradnącymi papier toaletowy, wypisującymi sprośne teksty na drzwiach od toalety. Jako symbol tego lenna przekazuje im rolkę papieru. I jest przepasany papierem toaletowym. A pasuje je szczotką do czyszczenia kibla i mówi, że od tej chwili są szambo-rycerkami. I już strumień świadomości płynie jak rwąca rzeka. Ala jeszcze sobie pomyślała, że nie lubi tańczyć, a tu to będzie musiała się nauczyć takiego jednego tańca. Szamba. Diżanejro. I jeszcze będą z całej okolicy przychodziły do niej żule. Będą ją traktować jak swoją dziewczynę, czyli żulietę. I na pewno jakiś osrany, wyleniały Romeo będzie ją prosił, o co tylko się da. Rękę. Papier. Drobne. Choć należy zauważyć, że ten lokal będzie égalité. Za free. Frontem do klienta. By zachęcić do korzystania ze zdobyczy cywilizacji. By przestali lać po bramach i w parku. Ala czuje, że robi się jej niedobrze. Traci przytomność. Upada. Ktoś jej pomaga. Cuci. To jej koleżanka. Czuć od niej woń alkoholu. Nieważne. Reszta to mężczyźni. Posiedzenie rady miasta. Kilku. I stoją. I się śmieją. To z nadmiaru szczęścia. Niech pani uważa. A w myślach. Zamiast pani, już mała, złociutka, gołąbeczko. Popilnuj mi moją ważną urzędową torbę. Ja idę do kabiny. Trochę za wrażliwa. Tutaj mdleje. Co gdy będzie trzeba posprzątać? Dajcie dziewczynie spokój. Uwaga. Kolejny punkt posiedzenia. Paniom już dziękujemy. Po cichu do drugiej. Krystyno, masz wieczorem być w domu. Rozumiesz. Nie będę.
Burmistrz chce, by dziewczyny w sposób prawidłowy przystąpiły do wykonywania swoich obowiązków. Zdecydował się ufundować im wycieczkę do dużego miasta. Tam mają się na własne oczy przekonać, jak funkcjonuje miejski szalet. Ala chce się wykręcić. Ale musi jechać. Chce się wykręcić. Bo to przecież miasto, gdzie studiowała. Nie chce, by ktoś ją spotkał. Ala jest na tyle szczera, że jeśli ktoś ją zapyta, co porabia, to przyzna się do pełnionej funkcji. Ktoś wtedy powie, że chyba muszą nieźle płacić. Rzeczywiście, powinni dobrze płacić magistrowi za taką pracę. Ale nie robią tak. Jadą do Krakowa albo Wrocławia, albo Poznania. Od toalety do toalety. Muszą obowiązkowo zrobić zdjęcia służbowym aparatem cyfrowym. Dowiadują się, czym się różni toaleta dworcowa od zwykłej. Czym? Na dworcowej jest więcej takich, co im się bardzo spieszy. Albo bardzo niespiesznych. Rozkład statystyczny przez to jest znacznie zaburzony. O ile w zwykłej toalecie każda z grup jest prawie równie liczebna, to w dworcowej obserwujemy wyraźne niedoszacowanie kategorii klientów załatwiających swoje potrzeby w normalnym, klasycznym tempie. Krysia zawadiacko pyta o normalne tempo. Starsza pani udzielająca informacji odwołuje się do wywiedzionej ze starożytnej Grecji zasady złotego środka. Prawdziwa profesor w swoim fachu. Kryśka milczy. Ala uświadamia sobie, że i w tej pracy można myśleć o czymś więcej jak tylko o białych kafelkach. Kryśka patrzy na Alę. Odzywa się w niej szósty zmysł. Kryśka intuicyjnie wyczuwa, co myśli Ala. I mówi. Mnie interesuje tylko ornitologia. Ala nie rozumie, o co chodzi Krystynie. A czy wy ją rozumiecie? Wątpię.
Krystyna ma w sobie geny matki. A czy ojca? To nie jest takie pewne. Matka Krystyny. Piękna kobieta. Prawda jest taka, że obcowała z wieloma mężczyznami. Również na dziewięć miesięcy przed urodzeniem Krystyny. Ostatecznie wybrała przyszłego burmistrza, gdyż jego ojciec jako jedyny z ojców jej partnerów gwarantował miękkie lądowanie w zakładowym mieszkaniu. Był przecież sekretarzem.
Dzień jest nareszcie słoneczny. Dziewczęta chodząc od szaletu do szaletu, bawią się względnie dobrze. No bo skoro jest takie zjawisko jak clubbing, to może jest i toileting. Język Ali jest różny od języka Krystyny. Zbudowany z innych pojęć i wyrażający inne pragnienia. Mimo to pomiędzy dziewczętami zawiązuje się na nowo nić sympatii. Od tej pory. Jedynie za pomocą oczu powiedzą sobie o ważnych sprawach. Krystyna nie traci nawet humoru, gdy sokista zażądał, by przestała pić piwo w pociągu. Ala smutna. Mimo że jej nikt nie spotkał. Znajomy. To jednak miała wrażenie, że przyglądały się jej mury, dachy. Przyglądając się, pytały. Dokąd zmierzasz? Melodię do tych pytań wyśpiewały ptaki. W głębi duszy czuła się fatalnie. Ala rozumie, że obecnie Polska znajduje się w okresie przejściowym. I nie jest możliwe, by każdy młody natychmiast dostał to, co chce. Czyli co? Czyli godną, zgodną z wykształceniem, dobrze opłacaną pracę. Poprzewracało się w głowach młodym. Jest tyle dóbr do kupienia, a pieniędzy tak niewiele. Można wybierać, ale nie oczekujcie, że zostaną spełnione wszystkie trzy kryteria. Godna, zgodna z wykształceniem, dobrze płatna. Nie jest to możliwe. Godna, dobrze płatna. Godna, zgodna z wykształceniem. Zgodna z wykształceniem, dobrze płatna. Ale jeszcze częściej zostaje spełnione tylko jedno kryterium. Ale i wtedy należy się cieszyć. Najczęściej spełnione są zaprzeczenia. Czyli – i poniżająca, i niezgodna z wykształceniem. I do tego nisko płatna. Ale ludzie biorą. Ala wzięła.
Ala już wie. Jak ktoś ze znajomych zapyta, co porabia, to wyzna, że wstyd jej powiedzieć. Przyzna, że niezgodnie z wykształceniem. Powie, że głupio jej mówić. Ala, rozpogadzając się, wystrzeli, że przynajmniej ma napiwki. Wtedy ten ktoś roześmieje się i powie, że dobrze, że przynajmniej w Polsce, bo przecież wielu naszych robi po barach w Londynie. A Angole jak się schleją, to są prawdziwe świnie. Tak. Pomyśli Ala. Nasi w Londynie będą patrzeć, jak Angole żłopią piwo. Ala za to zobaczy, jak Polacy je wysikają. Jest we mnie jad. Pomyśli Ala. Ala w domu jest późnym wieczorem. Ojciec od wielu dni przykuty do łóżka. Niczego nie wie. Ala postanowiła z matką, że niczego nie będą mówić tacie. I tak się nie dowie, bo nie wychodzi z domu. I nikt do niego nie przychodzi.
Czy chcecie zobaczyć domek Ali i Krystyny? Tak nazwijmy szalet. Na skrzyżowaniu. Na skraju osiedla. Blisko parku. Niewielki pawilon. Obłożony cegłą klinkierową. Ta toaleta w zamyśle ma ucywilizować naszych obywateli. Mówiąc wprost. By nie lali w parku. By nie lali po klatkach schodowych, w windach, śmietnikach. A nawet do piaskownicy bawiącym się tam dzieciom. Zresztą wszędzie. Gdziekolwiek sobie to wyobrazicie. Pijący, który musi się wysikać, zrobi to tak szybko, jak to możliwe. Gdziekolwiek. Nie ma sensu z tym walczyć. Dlatego postawiono szalet miejski. Otwarte od rana do późna w nocy. Oczywiście darmowy. Byle tylko zechcieli z niego skorzystać. O, ironio! Podczas pierwszych dni pracy zdarzyło się, że lali na mur szaletu. W godzinach otwarcia. Może trochę się bano tego budynku. Może chciano go w ten sposób oswoić. Sprawdzić jego wytrzymałość. Ujarzmić nieznaną im bestię. By nie raziła tak swą nowością. I nie oszukujmy się. Trzeba było postawić tę toaletę. By w sposób symboliczny zerwać z komunizmem, którego w szczególności nie chcieli pamiętać dawni funkcjonariusze systemu. Tacy jak burmistrz. Kto liczył na to, że ludzie przestaną sikać po bramach w związku z upadkiem komunizmu, musiał się srogo zawieść. Nie tak łatwo zmienić ludzi. Upadają systemy. Ale im trzeba coś dać. Więcej. Znacznie więcej. To był właśnie domek Ali i Krystyny. Ludzkość dostała szalet na zachętę. Żeby nie mówili, że chcą się zmienić. Ale nie mają jak. Teraz już tak powiedzieć nie mogą. Jeśli tylko będą chcieli się zmienić, to mają ku temu sposobność. A jak się z tym uda, to trzeba wierzyć, że zaczną uczciwie płacić podatki, solidnie uczyć się języków obcych i czytać książki.
Ala i Krystyna podzieliły się grafikiem. Ala i Krystyna nauczyły się dokonywać prostych napraw. Wyciągnięta spłuczka. Zapchany kibel. Proste. Trzeba wydzielać małe kawałki papieru. Najważniejsze. Czystość. By nikt nam nie zarzucał, że nie dbamy. Uwaga. Tak naprawdę. Nasz szalet to jednostka eksperymentalna. Jeśli przyjmie się w społeczeństwie, to będą następne. Mniejsza o koszty. Ważne, że to trwały ślad. Ważne, by jakoś skanalizować ludzkie działania. Władza będzie mogła się pochwalić, że pozostawiła coś wartościowego. Najpiękniejszy komplement. Gdyby ktoś rankiem wstąpił do szaletu. Wychodząc, powiedział, że miał się załatwić w domu, ale pomyślał, że będzie przecież przechodził koło toalety. Żal nie wstąpić. Dziękujemy wam za to, że jesteście.
Klientela jest różna. Daje się również zauważyć, że na dyżury Ali przychodzi więcej ludzi. Wywnioskować to można ze zwiększonej ilości zużytego papieru. Ala nie wie, z czego to może wynikać. Mężczyźni wchodzą. Ale gdy widzą Krystynę, zdarza się, że wycofują się. Gdy widzą Alę. Czuć, że są na luzie. Krystyna tak samo często jak Ala pracuje rano i wieczorem. Ala nawet się nie domyśla. Powodem takiego stanu rzeczy jest zachowanie Krystyny. Okazuje się, że gdy mówiła o tym, że interesuje się ornitologią. To. To kryła się za tym głębsza prawda. Akurat gdy ktoś stoi przy pisuarze. Ona musi wejść do tej części toalety. Ot tak, od niechcenia. Do zajętego pisuaru. Wrzuca kostkę dezynfekującą. Niby nie patrzy. Ale patrzy. Niby mężczyznom to odpowiada. Ale nie odpowiada. Dla mężczyzn to za wiele. Czują się tak, jakby ktoś przejął inicjatywę. Co jest, do cholery? To my jesteśmy zdobywcami. To my decydujemy. A tu ta dziewucha. Gdyby choć brała za to pieniądze. Ale tu nie ma nawet żadnych pozorów. Ta toaleta jest bezpłatna. No więc, nawet gdy ktoś chce skorzystać z kabiny. Wchodząc. Gdy widzi Krystynę, wycofuje się. Mówią, że gdy ktoś jest w kabinie, to ona ma ukryte w dłoni lusterko. Podnosi rękę. A Krystyna jest wysoka. Ostatecznie dość krępujące są komentarze Krystyny. Staje przy zajętej kabinie. Pyta na głos. Co jadłeś wczoraj człowieku? Były skargi. Ale burmistrz wszystko wyrzuca do kosza. Po co ma to czytać. Przecież zna swoją córkę. I wie, co ludzie piszą. Po co ma się denerwować. To się dzieje poza świadomością Ali. Ona jest skupiona na czymś innym. Dzieci z okolicy są okrutne. Wyzywają ją. Z treści wypowiadanych przez nie słów wynika, że ma to bezpośredni związek z wykonywaną przez nią pracą. Jeśli przyjąć, że dzieci powtarzają to, co mówią dorośli, to… praca Ali nie jest ceniona zbyt wysoko.
Ala zaczyna miewać dziwne myśli. Jedna z nich. Że tak, jak się dziedziczy po rodzicach pewne cechy, tak jej dzieci odziedziczą uległość, która ją doprowadziła do tego miejsca. Że zaraz po zakończeniu szkoły podstawowej rozpoczną pracę razem z matką w szalecie. A może nie będzie trzeba dzieci prowadzać do przedszkola. Będzie je zabierać do pracy. Niech bawią się, puszczając statki w muszli klozetowej. Niech, gdy będą jeszcze takie małe, ale już chodzące, doskakują do pisuaru. Wieszają się na nim. Próbują się wspiąć. Nie udaje się im. I nareszcie po wielu próbach udaje. I ktoś podchodzi do pisuaru. A tu wyskakuje malec. A ku-ku. Albo jeszcze wcześniej. Ala będzie pracować mimo zaawansowanej ciąży. I nagle poczuje. I upadnie. I będzie za późno. Ale akurat był u niej sprzedawca chemii sanitarnej. A on kiedyś asystował żonie przy porodzie. I wie. I Ala urodzi na białych kafelkach. Prawie jak w szpitalu. Prawie jak człowiek. Dziecko będzie rosło. Gdy jakiemuś klientowi zabraknie w kabinie papieru. Zawoła Alę. Ona pójdzie. Dziecko zostawi. Dziecko mądre. Dziecko ciekawe świata. Dziecko chwyci jakiś żrący płyn. Zacznie pić. Głodne. Jak z butelki. Bo tu dzióbek jak u kaczuszki. Zacznie rzęzić. Zmieniać kolory. Zacznie puchnąć. Rosnąć. Delikatne dziecięce ciałko zacznie przepoczwarzać się w muskularne ciało wytatuowanego kryminalisty. Starego. Z pagonami. Przynajmniej pułkownik. Dziecko. Ale już nie dziecko pójdzie do toalety. Tej, w której siedzi drań, przez którego matka zostawiła dziecko bez opieki. Wyrwie drzwi. Ten typ, któremu – jak się okaże – wcale nie był potrzebny dodatkowy papier. A widać to po jego kieszeniach. Aż mu wystaje. Aż się przelewa. Upchany po kieszeniach papier toaletowy. No więc ten typ wskoczy ze strachu do muszli klozetowej. Jakimś cudem się tam zmieści. Dziecko. Ale już nie dziecko, wsadzi swój potężny łeb do muszli i zacznie ssać, aż wyciągnie uciekającego mężczyznę. Połknie go. A ten będzie krzyczał jak oszalały. Dziecko. Ale już nie dziecko, gdy zrobi swoje. Spojrzy z wyrzutem na matkę. Oczyma nie-dziecka. Nie. A jednak dziecka. Pełnymi wyrzutu. Jak mogłaś zgotować mi taki los. Sami powiedzcie. Czy chcielibyście takiego losu dla swego dziecka? Czy nie chcecie dla niego wszystkiego, co najlepsze? Myśli. Dochodzi do wniosku. Ala nie będzie miała dzieci. Tak teraz myśli. Ona została poświęcona na służbę społeczeństwu. Złożona na ołtarzu z białych kafelków. Może innym się uda. Jej? Jej już nie. Ala się boi. Co im da? Albo: czego nie będzie mogła dać? Z tymi zarobkami bardzo wielu rzeczy. A one całe życie będą w nią wpatrzone oniemiałymi oczyma. Pytając. Jako to możliwe, że zgotowała im taki los.
Ala postanawia coś zmienić. Nie może wiele. Ale może uczynić odrobinę innym swoje miejsce pracy. Wpada na pomysł, by udekorować toaletę. Postanawia uczynić ze swego szaletu placówkę edukacyjną. Chce wykorzystać swe wykształcenie. Pokrywa ściany kartonami ze słówkami, zwrotami. W obcych językach. Oczywiście wraz z tłumaczeniem. Kartki będą wisieć na wysokości oczu. W toalecie damskiej i męskiej. I stało się. Ludzkość była odrobinę zdziwiona. Początkowo sądzono, że są to akty wandalizmu. Zrywano kartki. Niesiono je z tryumfem do Ali. Oczekiwano pochwały. Może nagrody. Trzeba było tłumaczyć ludziom, że to zaplanowane działanie. Celowe. Dla ich dobra. Ludzkość się dziwi. Krystyna angażuje się w akcję. Proponuje, by wieszać słowa związane z jej zainteresowaniami. Ala dzięki temu dowiaduje się czegoś więcej o swej koleżance. Ala wykręca się, powołując się na nieznajomość stosownego słownictwa. Do toalety zachodzi nawet wycieczka szkolna po powrocie z teatru. Pani mówi, że wszędzie można się uczyć. Nawet w miejscu takim jak to. Pani gratuluje pomysłu. Pani nauczycielka rozdaje łaski. Nie szczędzi dobrych słów. Nareszcie spotyka kogoś w gorszej sytuacji niż ona. Ona ze szlachty. Ubogiej. Ale jednak. Ala z plebsu. Dzieci czekają niegrzecznie na panią, gdy ta korzysta z toalety. Pani żegna się z Alą. Ala dyga na pożegnanie. Czuje się źle. Idzie do toalety, z której korzystała pani nauczycielka. Nawet humoru jej nie poprawia to, że trzeba po pani spuścić wodę. Wycieczka kieruje się w stronę osiedla. Jeden uczeń się wraca do…
Przepraszam, ale muszę przyspieszyć pisanie. Mam masę innych zajęć, a praca ta dość mocno jest opóźniona. Będę więc posługiwał się skrótami, a osoba czytająca ten tekst musi sobie resztę dopowiedzieć.
Ala cierpi. Ala postanawia coś zmienić. Nie wiem jak, nie wiem kiedy, Ali udaje się namówić grupę teatralną, by wystawiła przedstawienie w szalecie. Jest rok dwa tysiące trzeci i ambitnej młodzieży kontestującej rządy SLD wydaje się, że należy przedstawić opowieść z początku lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku. W opowieści tej źli komuniści pastwią się nad byłymi żołnierzami i żołnierkami podziemia. Ci, którzy stanowili elity, teraz ze względu na fakt, że nie zamierzają zmienić swych poglądów i mają taką, a nie inną przeszłość, muszą być zrzuceni w otchłań. Streszczę krótko fabułę: studentka medycyny, wybucha wojna, służba w podziemiu, Powstanie, przegrana, rozgoryczenie, próba powrotu do normalności, praca w prowincjonalnym szpitalu – jako pomoc salowej. Jest wypadek, ktoś ważny, trzeba operować, nie ma komu – lekarze się popili, jeśli nie będzie operacji, dojdzie do tragedii, przeprowadza zabieg, operacja zakończona sukcesem, robiła to tyle razy w Powstaniu, wychodzi na jaw, kim jest, sąd, więzienie. Ali przypada główna rola. Ćwiczą.
Krystyna zajęta mężczyznami. Niestety, jeden z nich zostaje oblany przez Krystynę bardzo żrącym płynem właśnie w to miejsce. A było to tak. Człowiek ten miał fatalną opinię. Gnębił rodzinę, pastwił się nad dziećmi i kto wie, czy nie molestował swej dorastającej córki. Razu pewnego Krystyna, jak to miała w zwyczaju, weszła do części pisuarowej, gdy ów człowiek załatwiał swoją potrzebę. Już to, że nie chował się przed Krystyną, było dziwne. On prowokacyjnie odwrócił się do niej i obsikał. Krystyna wróciła w myślach do znanego nam zdarzenia z dzieciństwa. I to już było zbyt ciężkie. Ale cięższe było to, co zobaczyła. Zdeformowane przyrodzenie owego mężczyzny. Zdaje się – zaatakowane przez choroby. Owoc jego łajdackiego trybu życia. I gdy Krystyna to zobaczyła. To straciła zainteresowanie tymi sprawami w tej formie. I na pożegnanie zupełnie bezrefleksyjnie chlusnęła z wiadra płynem żrącym. Efekt. Duży ból u tego człowieka. I już nie mógł krzywdzić swojej córki. A Krystyna zapisała się do feministek. I pewno nie wiecie, czym zajmują się feministki. One chodzą palić ogniska. Tylko po to, by piec kiełbaski. Bo wiecie co przypomina kiełbasa. One je potem pożerają. I krzyczą. Tańczą wokół ognia. I krzyczą, że to koniec epoki mężczyzn. Do tego delegacja z zagranicy. Szacowni goście. Tłumacz się niestety spił. I naprawdę ciężko było się porozumieć. Aż doszli pod szalet. A tam. Dziwy. Ala, która przecież biegła jest w językach obcych. I tym zupełnie zaskoczyła zagranicznych gości. Potem sobie mówili, że niezwykły ten kraj Polska. Że nawet w toalecie pracują takie osoby. A szalet spalili. Normalnie. W nocy. Podczas jakiejś libacji alkoholowej doszli do wniosku, że nikt im nie będzie mówił, gdzie mają szczać. Że wolna Polska i robić można, gdzie się chce. Nie kupili tego luksusu. Bo ich ograniczał. Trochę jak z reakcją pogańską po śmierci Bolesława Chrobrego. Za krótko w naszym narodzie pewne nowinki trwały. Może i tak lepiej. W cywilizowanej Europie to jest zamordyzm. Ludzie muszą przestrzegać pewnych zasad, a u nas wolność.
Ostatecznie przedstawienia nie było. Spłonął teatr, toaleta. W Alę wstąpił jednak duży optymizm, bo przyszedł rok dwa tysiące piąty i było pewne, że SLD przegra, a do władzy dojdą PO i PiS. I będzie wielka, mocna koalicja sił posierpniowych. I będzie wspaniale. Nowa Polska. Polska wielkich szans.