Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

Mieszko. Na krwawym szlaku - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
26 listopada 2025
2595 pkt
punktów Virtualo

Mieszko. Na krwawym szlaku - ebook

Mieszko wyszedł z cienia, w blasku chwały powrócił do księstwa i teraz musi zaprowadzić w nim porządek. A wrogów na krwawym szlaku nie brakuje.

Mieszko dla jednych, Dagome dla drugich, zostaje wyniesiony na kniazia i od razu czyni przygotowania do wyprawy, mającej na celu rozprawienie się z żupanami, którzy wsparli bunt Strogomira. Każdemu daje szanse odkupienia win, na zadośćuczynienie za zdradę.

Czy z niej skorzystają?

Ambitne działania mają zapewnić spokój, niestety droga do niego jest niezwykle wyboista, o co postarają się wrogowie Mieszka.

Który z nich zaskoczy go najbardziej i jakie konsekwencje przyniosą ryzykowne działania?

Nie tylko ród Piastów ma waleczność we krwi, co oznacza tylko jedno. Ziemia spłynie purpurą.

Co z braćmi? Czy ich relacje ocieplą się, a ród Piastów stanie się silny jak nigdy dotąd? Jaki wpływ będą miały na to niektóre niezrozumiałe decyzje Mieszka? Osłabią księstwo, czy może wzmocnią? Czy kniaź nie igra przypadkiem z ogniem?

Bitwy, które zaważą na przyszłości księstwa. Starcia, które wywrócą pionkami na planszy dziejów. Zwroty, które zaskoczą nawet samych bogów, oraz winy, które nie obędą się bez srogich konsekwencji.

 

Historia pełna bitew, która pokaże także do czego potrafi doprowadzić miłość, oraz jej utrata. Historia o wielkości, ale i bólu, z którym poradzą sobie tylko najsilniejsi.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788384300886
Rozmiar pliku: 1 001 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SŁOWO OD AUTORA

To już trzeci tom historii naszego księcia i po raz kolejny uczulam Was na to, jak niewiele wiadomo o Mieszku z czasów przed przyjęciem chrztu. Wszystkie książki, nie tylko moje, których akcja toczy się w tamtym okresie, opierają się w dużej mierze na domysłach snutych na bazie szczątkowych i niekiedy niepewnych informacji. Tradycyjnie proszę więc o wyrozumiałość, jeśli moje wizje w pewnych kwestiach okażą się odmienne od Waszych. Po prostu cieszcie się lekturą, do której gorąco zapraszam. Jedno mogę Wam zagwarantować, nudy tutaj nie doświadczycie, już się o to postara pewien Piast, jego bracia oraz cała bogata kompania pozostałych bohaterów.

Miłego!1.

Losy człowieka zmieniają się jak szalone i na niejednym przykładzie widać, że niczego w życiu nie można być pewnym. Czasem wystarczy skręcić w lewo, zamiast w prawo, i podążyć inną ścieżką, czasem wystarczy powiedzieć o słowo bądź dwa za dużo lub za mało. W niektórych przypadkach, choć zdawać by się mogło, że pewne swojej przyszłości, tak jedno jedyne wydarzenie, zajście, wystarczy, by całkowicie odwrócić wszystko, czego wyglądano w nadchodzących latach. Tak przewrotny los okazał się dla najstarszych synów Siemomysła, któremu nie tak dawno temu dane było wydać ostatnie tchnienie na ludzkim padole, czym łącznie z podjętymi decyzjami sprawił, że potomek szykowany na kniazia, kniaziem miał nie zostać, natomiast ten, którego skazał na banicję, miał powrócić, by objąć tron. Dla każdego nowe koleje losu wielce były zaskakujące, ale mogli się im jedynie podporządkować, i tak też uczynili. Czcibor zgodził się spełnić ostatnią wolę ojca i posłał po Mieszka, a ten powrócił w rodzime strony razem z armią i pozbawił buntownika Strogomira zarówno wszelkich nadziei na obalenie rodu Piastów, jak i życia. Bitwa o Gniezno zaiste należała do wielkich i na długo pozostanie w pamięci świadków, którzy przekazywać będą wszędy rozliczne opowieści. Starło się ze sobą kilka armii i na koniec triumfowali synowie Siemomysła. Triumfowali i świętowali zwycięstwo długo w noc. Chociaż nie brakowało między nimi wzajemnej nieufności czy niepewności, czego spodziewać się mogą po drugiej stronie, lecz wypili razem na uczcie niejeden toast.

Do idealnych stosunków i relacji jednak daleka jeszcze droga. Zbyt wiele czasu rozdzieliło braci, żeby z dnia na dzień wszystko się między nimi ułożyło i jeszcze długo będą sobie patrzeć na ręce.

Mieszko lub też Dagome, zależy wszak dla kogo, patrzył teraz na ręce, lecz nie żadnego z braci, a swej lubej. Bogna leżała obok niego na łożu i obracała w dłoniach jego bransoletę zwieńczoną na końcach łbami dwóch wilków. Bransoletę, którą podarował mu przed laty Harald Sinozęby. Podobne w krajach Północy dostawał każdy młodzian, który wchodził w wiek dorosły.

– Też będziesz takie rozdawał w księstwie? – zapytała swego mężczyzny, zerkając na niego kątem oka. – Pewnikiem zjednałbyś sobie zaraz przyjaciół spragnionych błyskotek.

– To nie byle jaka błyskotka, a coś znacznie więcej. A poza tym nie zamierzam wkupywać się w niczyje łaski podarkami. Co innego nagradzać, ale na to trzeba zasłużyć.

– Myślisz, że lud będzie ci się opierał czy posłusznie pochylą się w karkach i pogodzą z… – urwała nagle, jakby wahając się nad ostatnim słowem. Dagome, jakby czytając jej w myślach, dokończył:

– Obcym? Ich wybór. Lepiej dla nich, by się słuchali. Po dobroci lepiej będzie im się ze mną żyło.

– Obcym nie jesteś. Bardziej miałam na myśli, że nieznanym. Słyszeli o tobie to i owo, ale taki Czcibor rósł na ich oczach, ty zaś z dala.

– Wiem, że zdecydowana większość wolałaby jego, ale nie moją wolą było mnie tu sprowadzać. Poza tym, gdybyśmy nie przybyli z Truso, kto wie, czy na stolcu nie siedziałby teraz Strogomir, a on jeszcze mniej miałby zwolenników. Niech się więc cieszą, że księstwo pozostało w Piastowych rękach.

– Nie odparłby go Czcibor?

– Nie wydaje mi się – przyznał szczerze. – Może i silną postawił obronę, ale Gniezno prędzej czy później padłoby przed buntownikiem. Wtedy zaś Strogomir pewnikiem zadałby memu bratu pokazową śmierć i zapowiedział, że to samo cały nasz ród czeka. Poległ jednak on i teraz pozostali jedynie jego synowie spragnieni zemsty.

– Nie obawiasz się? – dopytywała dalej Bogna ciekawa, jak się na to zapatruje.

– Nie mam czego – odparł bez wahania, ona zaś nie miała powodu, by mu w to nie wierzyć. – Nie lekceważę ich, ale zgnietliśmy ich armię. W Rozprzy i innych sojuszniczych grodach pewnikiem nie brakuje im sił, ale za niedługo na nich wyruszymy i odzyskamy każdy gród po kolei. Wyrżniemy wszystkich wiernych Strogomirowi i jego rodowi i zobaczysz, nim się obejrzysz, a w księstwie zapanuje spokój. Najważniejsze to jeno schwytać Sulirada. Wokół niego gromadzić się będą zdrajcy i szykować do kolejnego natarcia. Pozbawię ich jednak tej możliwości.

– A Sulibor? Naprawdę chcesz go trzymać przy sobie? Nie lękasz się, że w każdej chwili może wbić ci nóż w plecy?

– Złożył mi przysięgę.

– Ale to wciąż Strogomirowy syn i to najstarszy – upierała się Bogna przy swoim. – Na moje nie uszanuje przysięgi i gdy tylko nadarzy się okazja…

– Nazbyt lękliwie patrzysz w przyszłość – orzekł pewnie Piast. – Wiem, co robię, a co do Sulibora mam dobre przeczucia.

– Obyś się nie zdziwił, kiedy połączy siły z bratem. Ci dwaj nie byli rozdzieleni, jak ty ze swoimi. Bliżsi sobie są i nie chce mi się wierzyć, żeby walczyli po dwóch przeciwnych stronach.

– Życie bywa zaskakujące, Bogno. Jeszcze do niedawna nawet nie przyszłoby mi do głowy, że powrócę do księstwa i zostanę kniaziem po ojcu, a patrz – rozłożył dłonie w demonstracyjnym geście. Luba westchnęła, kręcąc głową, a jej ciemnobrązowe włosy zafalowały niczym woda opadająca z wodospadu.

– Uparłeś się na tego Sulibora, nie wiem czemu? Mało ci ryzyka, że samemu zapewniasz sobie nowe? Nudzi ci się aby? Nie dość jawi się przed tobą kłopotów?

Dagome milczał, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią. Po krótkiej chwili udzielił jej:

– Pokładam w nim nadzieję – odparł, zaskakując Bognę i ową reakcję jeszcze wzmógł, kiedy dodał: – Do tego szkoda mi go.

Jego towarzyszka zmarszczyła brwi.

– Szkoda? Bo stracił ojca czy czegoś nie dostrzegam?

– Szkoda mi takiego woja jak on. Według ciebie i wielu innych, powinienem go zabić i tyle. Poderżnąć gardło, nadziać na miecz… Dobry wróg, to martwy wróg, czyż nie? A ja mało, że nie pozbawiłem go życia, to jeszcze staram się z nim dogadać, trzymać u mego boku. Kto tak postępuje?

– No właśnie…

– Trochę już mnie poznałaś – zaznaczył, podejmując wątek. – Powinnaś wiedzieć, że co jak co, ale pochopnie nie postępuję. Do tego szanuję takich wojowników jak on. Chłop jak dąb, wymachuje orężem, jakby ten był naturalnym przedłużeniem jego ramion. Na polu bitwy sieje spustoszenie. Mało który może z nim się równać i wolę ja takiego Sulibora mieć w murze tarcz, niż nie. Jak sama wspomniałaś, problemów nie będzie mi brakować, więc powinienem wzmacniać drużynę, a kim lepiej to czynić niż takimi srogimi rębajłami? – zapytał, dając Bognie chwilę na przyswojenie wszystkiego, co powiedział. – Mam księstwo, mam gdzie zrobić zaciąg, ale szkolenie trwa, a do wielkości, jaką osiągnął Sulibor czy ja, nie tak łatwo dotrzeć. To trzeba we krwi mieć i tyle ci powiem, że wojów dzieli się na kilka grup, począwszy od słabych, przez średnich, do dobrych i bardzo dobrych. Wyżej od nich są dwie grupy: ci, którzy chcą stać się najlepszymi, lecz giną, próbując, oraz ci, których ostrza przeciwników po prostu się nie imają. Obaj w niej jesteśmy, i co? Miałbym go ot tak zabić?

– Z tej strony na to nie spojrzałam – odparła, jakby ździebko bardziej przekonana do podejścia Dagome. – Miej jednak świadomość, że musisz na niego uważać.

– Będę. Jak zawsze.2.

– Alem głodny… – Siemirad westchnął głęboko, trzymając się lewą dłonią za brzuch. – Burczy mi w brzuchu, jakby co chciało się z niego wyrwać.

Druh Dagome zjawił się w sali, gdzie jeszcze w nocy biesiadowali i zasiadł na miejscu naprzeciwko konunga. Wymienili uśmiechy. Służki wnosiły poranną strawę i przyjemne zapachy z wolna poczynały pieścić ich nozdrza.

– To lepiej zapchaj go czym prędzej, żebyś tam jakiego gada nie wyhodował.

– Uważaj, bo pomyślę, że się o mnie martwisz – prychnął z rozbawieniem Siemirad.

– O ciebie? Nie żartuj, nie mam to ja co robić?

Zaśmiali się obydwaj i wtem w sali zjawiły się osoby, które z lekka ich uśmiechy przytępiły. Czcibor i Prokuj szli do stołu, bacząc na nich uważnie.

– Witajcie – odezwał się sztywno starszy z nich. Po nim powtórzył młodszy i zajęli miejsca na prawo od Dagome. Ten wraz z Siemiradem kiwnęli głowami. W drzwiach pojawiła się za to tym razem Bogna i zatrzymała się w nich na widok czterech mężczyzn przy stole. Po jej licu przebiegło lekkie rozbawienie i ledwie powstrzymała się przed rzuceniem kąśliwej uwagi odnośnie namacalnej wręcz niezręczności, jaka była między nimi. Zamiast tego podeszła bliżej, skinęła do nich i usiadła przy Dagome, na lewo od niego.

– Ktoś umarł? – wypalił wtem nikt inny jak Siemirad. Próba rozluźnienia atmosfery nie została zrozumiana przez Czcibora i Prokuja. Pierwszy z nich orzekł:

– Wielu wczoraj poległo. Jeśli złączyć straty wszystkich stro…

– Kiedy ja nie o tym mówię – wtrącił wojownik. – Milczycie, jakby żałoba jaka była. Po prawdzie przyszliście dopiero, ale krępować to jeńców, a nie się.

Chwilę musieli pomyśleć, o co mu chodziło. Pierwszy zaśmiał się pod nosem Prokuj.

– Noo… Lepiej – pochwalił go Siemirad. – Nie wiem, ile pożyję, ale trochę zamierzam, a nie lubię, jak jest sztywno. To co? Po kielichu? Nie ma to jak miód we krwi z samego rana, dobrze mówię?

No i napili się i zajęli strawą. Świeże pieczywo, także pieczone mięsiwo. Do tego zupa gulaszowa, którą zajadali się najbardziej, rozbryzgując na boki smakowite krople. Raz po raz ktoś zagadnął ogółem, coś nawiązał do nocy czy bitwy. W międzyczasie dołączyła do nich Lutosława, a także jej ojciec Mściwoj oraz matka Piastów Ludmiła, powiększając kompanię i nadając posiłkowi iście rodzinnego wydźwięku.

– Jakie plany, kniaziu? – zagadnął w pewnym momencie Mieszka teść Czcibora. – Chyba mogę się już tak do ciebie zwracać?

– Jesteśmy jeszcze przed ceremonią wyniesienia na kniazia, ale chyba nic nie stoi na przeszkodzie – odparł, popatrując na niego znad michy.

– A imię? Mieszko czy Dagome? Jak chcesz, by cię wołano?

Wszyscy spojrzeli na Piasta, ciekawi odpowiedzi. Każdy żywił swoje przypuszczenia, przemyślenia, które właśnie miały zostać obalone bądź też potwierdzone:

– Czuję się Dagome, nie Mieszkiem – oznajmił zapytany. – Tyle lat miałem nowe imię, tyle samo starego nie słyszałem. Ale kim tutaj w księstwie dawniej byłem, tym będę.

– A więc kniaziem Mieszkiem?

Nowy władca skinął na potwierdzenie.

– Niemniej nikogo nie skrócę o głowę, jak nazwie mnie Dagome.

– Zrozumiałe! – Mściwoj zaśmiał się radośnie. Swoją reakcją nieco zaskoczył córkę, która wzięła ją za przesadną. – Potoczyłoby się ich trochę, wszak niejeden z wojów, których ze sobą przyprowadziłeś, długo nie wzwyczai się do nowego imienia.

– Nie chciałbym tym sposobem drużyny uszczuplać – zawtórował mu Mieszko. – Co do planów zaś, to zamierzam najszybciej, jak to możliwe, odzyskać utracone podczas buntu grody, co by sojusznicy Strogomira, którzy nie zdechli pod Gnieznem, nie mieli zbyt wiele czasu na samowolę. Poleje się krew, ale zamierzam twardo przywrócić to, co było przed śmiercią ojca. Wcześniej jednak ceremonia, żeby każdy mógł już przysięgać wierność nowemu kniaziowi. Najważniejsze, to podczas objazdu. Niech roznosi się wieść, że objąłem władztwo.

– I ja myślę, że tak najlepiej.

– Rozkażę, co trzeba – włączył się Czcibor, choć z ociąganiem. Mimo, że był pogodzony z tytułem dla brata, tak ciągle uwierała go utrata tronu. – Roześlę wici do żupanów. Niech przybywają.

– Dobrze. Pośpieszmy się jednak ze wszystkim. Czas goni. Chcę czym prędzej wyruszać.3.

– Dużo tych grodów?

– Kilka się uzbiera.

– Zresztą po co pytam w ogóle? Tak czy owak, wyruszam z tobą ja i moi wojowie. Nie zostawimy cię – odpowiedział z uśmiechem Palnatoki. Jarl Jomsborga był więcej niż ochoczo nastawiony do planów przyjaciela. Piast opowiedział mu wszystko, co i jak, pytając na koniec, kiedy zamierza wracać do siebie? Jak się okazało, pewnikiem nie w najbliższym czasie.

– Spodziewałem się, że wyruszysz do Jomsborga, gdy księstwo będzie już moje.

– Bo tak, ale jeszcze nie jest całe twoje – nie omieszkał zauważyć. – Wrócę, kiedy wyrżniemy wszystkich zdrajców. Do tego czasu możesz liczyć na mnie i moją armię.

– Rad jestem. Z połączonymi siłami, to będzie jak spacer.

– Ale za rękę mnie nie weźmiesz, jak mniemam?

Mieszko się zaśmiał.

– Nie, nie. Obejdzie się, możesz być spokojny.

Paltanoki odetchnął z udawaną ulgą.

– A jak bracia? – zapytał. – Ufasz im? W nich nie ma co się dopatrywać wrogów?

Piast westchnął bezradnie.

– Ażebym to ja wiedział… Niby oddali mi tron niejako sami z siebie. Jaki mogliby mieć w tym ukryty cel? Z drugiej jednak strony w najładniejszych słowach może skrywać się ułuda. Będę na nich uważał, póki nie zyskam co do nich pewności.

– Słusznie – pochwalił zrazu jarl. – Im więcej posiadasz, tym więcej masz i do stracenia. Dlatego czujności nigdy za wiele.

Dagome dojrzał w spojrzeniu Palnatokiego coś, co postanowił od razu poruszyć, upewnić się, czy nie jest przypadkiem w błędzie:

– O co chodzi?

– O czym prawisz?

– Wiem, że coś ci chodzi po głowie. Rzeknij konkretnie.

Jarl Jomsborga uśmiechnął się poniekąd przyłapany na gorącym uczynku.

– Sulibor – oznajmił posłusznie, na co Piast przewrócił oczyma.

– Ty też? Ugadaliście się z Bogną czy co?

– Też jej się nie podoba, że go nie zabiłeś?

– Chyba nie powiesz, żeś zdziwiony?

– Nie zamierzam, mądra z niej kobieta. Każdego zresztą zastanawia twoja decyzja.

– Widocznie mam swoje powody, przyjacielu, a jednym z nich marnotrawstwo świetnego wojownika. Bardziej przyda mi się Sulibor żywy, niźli martwy, ot cała historia.

– A jego chęć zemsty?

– Jeśli jest wojem, za jakiego go mam, to honor nie pozwoli mu złamać przysięgi. Czas pokaże.

– A w tym czasie…

– Wiele może się zdarzyć. – Dagome wszedł mu w słowo, wiedząc do czego zmierza druh. – Nie bój nic, mam ja swój rozum i zdaję sobie sprawę z ryzyka, ale nie z takimi sobie w życiu radziłem. Tym razem w razie czego będzie podobnie. Sulibor zaś już niedługo będzie miał bez liku okazji, by się wykazać i okazać prawdziwe intencje. Myślę, że niecierpliwy z niego człek i jeśli miałby się czegoś dopuścić, to wcześniej niż później. Taka tego dobra strona, że na możliwą zdradę nie będę długo czekał i problem zostanie sprawnie rozwiązany. W innym wypadku solidnie wzmocniłem drużynę, a tego nigdy dość.4.

Sulibor snuł się go grodzisku. Powiedzieć, że czuł się nieswojo, to jak nie powiedzieć nic. Dużo wydarzyło się w ostatnim dniu, czy nawet dniach, i to rzeczy, których za nic nawet nie brałby wcześniej pod uwagę. Wydarzenia niespodziewane, a ich rozwój jeszcze bardziej zaskakujący i komplikacje przyprawiające o zawroty głowy…

A zaczęło się od bitwy, która bez wątpienia miała być zwycięska i wielka. Tak też zapowiadała się z początku, by w pewnym momencie całkiem odwróciły się jej losy. Potem było coraz gorzej i gorzej, i to nie w delikatnych spadkach, a drastycznych wręcz. Przybyła wroga armia, zginął ojciec… Na koniec jeszcze przegrany pojedynek, a jakby tego było mało, to bogowie zakpili z niego i sprawili, że nieświadomy komu, poprzysiągł wierność jednemu z Piastów. Związał się z rodem, który chciał zniszczyć i zająć wraz ze swoim jego miejsce. Obalić ich i sprawić, że ród Strogomira stanie się kniaziowym.

Teraz musiał służyć… Służyć Mieszkowi, który podał się wcześniej za niejakiego Dagome. _Okpił mnie_, przechodziło mu przez myśl do znudzenia. Niemniej zdawał sobie sprawę, że gdyby zwyciężył go w pojedynku, sytuacja zgoła byłaby odwrotna. Piast wygrał sprawiedliwie i chociaż z bólem to musiał przyznać, to należał mu się szacunek. Sulibor nie pamiętał, kiedy ostatnio ktoś go pokonał. Nie liczył pojedynków z bratem, w których wygrywali na zmianę, one jednak nie były walką całkowicie na poważnie, gdzie przeważnie życie jest stawką. Jakby nie w smak mu to wszystko było, Mieszko okazał swą wyższość, a on teraz musiał żyć z konsekwencjami, lub… złamać dane słowo.

Ze straszliwym nasileniem atakowały go wszelkie rozterki. Do ogromnej klęski w decydującej bitwie o księstwo doszła bowiem także strata brata, a właściwie niepewność wobec jego losu. Sulibor nie mógł odnaleźć jego ciała na pobojowisku. Wielu jednak poległo wojów i mimo długich poszukiwań istniało prawdopodobieństwo, że mógł go przegapić. Z jednej strony może to i dobrze, ponieważ, kto wie, czy Sulirad nie przeżył i nie uciekł? Jeśli jednak nie, to udał się w ostatnią drogę na tym świecie niejako anonimowo, bez należnego mu pożegnania…

Niewiedza o losie brata doskwierała mu straszliwie. Od samego początku byli sobie nader bliscy, niemal na krok się nie rozstawali, wprawiając się przez lata w walce i nie tylko. Teraz był sam. Sam pośród stada piastowych wilków i ich popleczników. Całe Gniezno życzyło mu śmierci. Wiedział o tym, widział to w ich wrogich spojrzeniach, zachowaniu. Słyszał, jak mruczeli pomiędzy sobą nienawistne zapewne słowa względem jego osoby. Ich stosunek całkiem był mu obojętny, lecz nóż wbity w plecy na pierwszym lepszym zakręcie, uliczce czy zaułku już nie. Bez przerwy musiał mieć się na baczności, by nie skończyć w taki sposób. Nie miał w tym grodzie przyjaciół, z którymi mogliby się strzec wzajemnie, a jedynie wrogów… No może poza Mieszkiem jeno, niejako teraz panem…

_Jak wydostać się spod złożonej mu przysięgi? Jak ją unieważnić? Jak odzyskać wolność?_, pytał ciągle sam siebie, lecz żadne odpowiedzi nie nadchodziły. Jawiła mu się tylko zdrada, lecz wtedy splamiłby swój honor. Honor, który poniekąd i tak był już splamiony okrutnie ową przysięgą. Sulibor czuł, jakby znajdował się w jakowymś kołowrocie beznadziejności, z którego nie było sposobu na ucieczkę…

Szedł placem, odpowiadając wrogim spojrzeniem na identyczne wymierzone ku niemu, kiedy ujrzał pewnego człeka. Człeka, którego widok jeszcze bardziej pogłębił jego nie najlepszy nastrój. Czcibor. Brat Mieszka, którego prawie zabił w bitwie o Rozprzę, co całym swym jestestwem pragnął dokończyć, walcząc o Gniezno. Niestety, nie powiodło się i jeśli nie znajdzie sposobu na wyjście ze swego fatalnego położenia, to długo się to nie zmieni. Co więcej, będzie musiał żyć w otoczeniu Piasta, którym gardzi, a nawet współpracować z nim, walczyć ramię w ramię na polu bitwy, a nie twarzą w twarz i na śmierć i życie.

Czcibor nie zmierzał w jego stronę, a jedynie przechodził nieopodal. Na szczęście. Obędzie się bez wielce możliwej utarczki, która nie wiadomo jak mogłaby się zakończyć. Sulibor nie miał pewności, jak daleko sięga jego przysięga, lecz jeśli podczas kłótni, wynikłej chociażby z prowokacji kniaziowego brata, po prostu wycisnąłby z niego życie, mogłoby to tę granicę bez wątpienia przekroczyć.5.

Czcibor na widok Sulibora zamarł na krótką chwilę. Nie było człeka bardziej przeciwnego niż on odnośnie do trzymania Strogomirowego syna w Gnieźnie przy życiu, i to nawet bez kajdan na nadgarstkach, a i w lochu przy tym. Wiedział, że nie można mu ufać, podejrzewał o wszystko, co najgorsze. Tym bardziej że obydwaj wciąż mieli z Rozprzy rachunki do wyrównania. W ostatniej bitwie się nie udało, lecz nie wątpił, że prędzej czy później ten moment pewnikiem nastąpi i jeden z nich dłonią drugiego wyzionie ducha. Pytanie tylko, który? Czcibor doskonale znał siłę i wprawę bojową wroga. Człek to jest, do którego należało podchodzić z największym respektem i uwagą, za nic lekceważenie i umniejszanie mu. Choćby i z jedną ręką, byłby śmiertelnie niebezpieczny.

Niemniej, przynajmniej na razie, do niczego między nimi nie dojdzie. Czcibor zmierzał w całkiem odmiennym niż on kierunku, a do tego ku jeszcze znacznie różnej osobie. Osobie, co do której towarzyszyło mu nieprzyjemnie uczucie, jakby nie widział jej całe wieki i o te wieki okrutnie za długo. Zawsze zatrzymywały go jednak różnego rodzaju komplikacje czy zajścia, lecz teraz miało być inaczej. W końcu miał do niej dotrzeć i z wolna odliczał już ku temu czas.

Zniknął z placu, gdzie dostrzegł jednego ze swych największych, jeśli nie największego wroga. Skręcił w uliczkę, potem ponownie. Zdążał powoli, acz pewnie ku dobrze znanemu mu miejscu, które kojarzyło mu się niemal wyłącznie z samymi dobrymi wspomnieniami. Z każdym krokiem był coraz bliższy stworzeniu kolejnych miłych przeżyć.

Wyraźnie odetchnął z ulgą, kiedy jego oczom ukazała się znajoma chata. Bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby obrócił się dla pewności, czy nikt go nie obserwuje, a kiedy uznał, że jest sam, zapukał dwukrotnie do drzwi. Na twarzy momentalnie wykwitł mu promienny uśmiech, oczy zaczęły połyskiwać z zadowolenia, a serce bić szybciej. _Nareszcie_, pomyślał.

Po chwili ściągnął z lekka brwi. Z chaty nie nadeszła żadna odpowiedź: ani zaproszenie, ani nikt nie wyszedł. Czyżby jej nie zastał? Zaniepokoił się ździebko, lecz miał czas, mógł poczekać. Na wszelki jednak wypadek sprawdził, czy drzwi są otwarte, wszak ktoś tu mógł uciąć sobie zwykłą drzemkę i… jak się okazało, wejście stanęło przed nim otworem, lecz w środku nikogo nie było.

Czcibor westchnął z zawodem, po czym zaniepokoił się nie na żarty, gdy bardziej przyjrzał się wnętrzu. Przewrócony stołek, niewielki stół odepchnięty na bok z miejsca, gdzie zawsze stał. Do tego rozrzucone niedbale posłanie, a wszystko przykryte grubą warstwą kurzu i oblepione gęstymi sieciami pajęczyn. Niewiele z tego rozumiał. Jedyne, co przychodziło mu na myśl, to że właścicielki dawno tutaj nie było, stąd bałagan, lecz wszystko przywodziło na myśl opuszczenie chaty w pośpiechu. _Gdzie ją tak wywiało?_, zastanawiał się zdezorientowany. _Gdzie jest Gosława? Odeszła?_

W kącie izby dostrzegł jej sakwę, na której pająki wyraźnie się rozgościły. _Nie zostawiłaby jej. O co tu chodzi, na bogów?_ Z owym pytaniem, kołaczącym mu w głowie, rozglądał się dalej, lecz poza ogólnym bałaganem nie zauważył nic więcej podejrzanego. Jeśli coś zaś gdzieś się skrywało, to przykryte brudem było dobrze zamaskowane i mu umykało. Wkrótce Piast opuścił chatę, lecz nie zamierzał tak tego pozostawić.6.

Każda wojna czy bitwa niesie za sobą szereg konsekwencji. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby jakiekolwiek starcia się zakończyły, nie przynosząc zmian zarówno dla zwycięskiej strony, jak i przegranej. Nie było w tej gestii wyjątków, i tak też to miało miejsce dla Gniezna i przeciwników, którzy stoczyli zacięte i nader krwawe walki o grodziszcze oraz całe księstwo. Zmiany zaś dosięgały nie tylko przywódców czy walczących pod nimi dzielnych wojów. Poddane nim były także ich rodziny, bliscy. Lutosława, żona Czcibora, jeszcze nie tak dawno temu wychodziła za Piasta z myślą, że zostanie kniazinią, a z czasem także matką nowego władcy. Na nieszczęście dla niej i nie tylko, historia potoczyła się w takim kierunku, że musiała godzić się ze stratą pozycji, nim w ogóle ją zdobyła. Z jednej strony poniesiona strata była mniejsza, jak i ból, wszak nie poznała jeszcze życia, które miało być jej udziałem, lecz z czasem zdała sobie sprawę, że wcale nie zależało jej tak bardzo na tytule. Co innego zaś jej ojcu, dla którego zdobycie pozycji było najważniejsze.

Czcibor stracił szanse na objęcie tronu w momencie, kiedy ojciec na łożu śmierci wyznał mu swoją ostatnią wolę, a on zdecydował się ją spełnić i posłał po wygnanego przed laty Mieszka. Wtedy nastąpił czas oczekiwania na decyzję i możliwe przybycie starszego brata, a w międzyczasie doszło do buntu w księstwie. Buntu, który doprowadził zarówno do walk o Gniezno, jak i niejakiego przypieczętowania objęcia władzy przez nowego kniazia. Było to swoiste potwierdzenie nadchodzących zmian. Zmian, z którymi całkowicie pogodziła się Lutosława, a czemu za dowód mogło służyć spotkanie, do którego doprowadziła. Spotkanie z osobą, która choć może nie jest żoną nowego kniazia, lecz jest jego kobietą, i jak Lutka przypuszczała, ich relacja może wznieść się wyżej.

Nie winiła Bogny, że poniekąd odebrała jej pozycję, nie żywiła do niej żadnej urazy. Po prostu los tak chciał, a ona musiała to zaakceptować tak samo, jak uczynił to jej luby. Czcibor pogodził się z Mieszkiem na tronie, a ona miała zamiar dobrze żyć z kobietą, która najpewniej zasiądzie obok niego. W tym celu udała się do jej izby, coby zamienić z nią kilka słów, poznać się lepiej i dowiedzieć się, jakie ona ma podejście do jej osoby. Gdzieś tak z tyłu głowy tłoczyła się obawa, że Bogna może wcale nie chcieć poświęcić jej choćby krótkiej chwili i najzwyczajniej w świecie zbędzie ją. Lada moment miało się okazać, jak będzie naprawdę.

Zastukała do drzwi i niemal od razu usłyszała zaproszenie do środka. Uchyliła drzwi i pokazała się czekającej w izbie kobiecie. Była sama, żadnej służki, Mieszka również nie było, lecz o tym Lutka wiedziała już wcześniej, gdyż widziała go na zewnątrz. W innym wypadku nie odważyłaby się na przyjście tutaj.

– Lutosława? – Bogna nie kryła zdziwienia. Akurat stała nad łożem, gdy ta się zjawiła. – Coś się stało? – zapytała, zastanawiając się nad możliwymi powodami tej niezapowiedzianej wizyty.

– Nie, nic. Przeszkadzam?

– Nie, ale o co chodzi? – dopytywała Bogna, wciąż lekko zdziwiona.

Lutka spojrzała jej prosto w oczy, nie odpowiadając w pierwszej chwili. Szukała właściwych słów i gdy w końcu je odnalazła, oznajmiła:

– Czcibor z Mieszkiem odnawiają dawno utraconą relację. Pomyślałam, że razem z nimi, znaczy się, ja i ty, mogłybyśmy zacząć naszą. Nie znamy się, zaledwie dopiero co ujrzałyśmy się po raz pierwszy w życiu, ale będziemy żyły obok siebie i miło byłoby żyć w dobrej komitywie. Nie szukam zwady, a…

– Przyjaciółki? – Bogna weszła jej w słowo, dokańczając za nią, lecz coś w jej głosie wzbudziło czujność Lutosławy. Jakowyś krótki szmer, ledwie możliwy do dostrzeżenia niuans. A może się przesłyszała?

– A nawet jeśli? – dopytała, nie spuszczając z rozmówczyni czujnego spojrzenia. Chwila oczekiwania na odpowiedź choć nie trwała długo, to dłużyła jej się nieprzyjemnie. Nie wiedziała, czego się spodziewać, lecz jak się okazało, obawy były niesłuszne.

– Nie mam nic przeciwko – odparła Bogna, uśmiechając się serdecznie. – Tym bardziej że poza Mieszkiem właściwie nikogo tutaj nie znam.

– Nie zapominasz o kimś?

Luba konunga zmrużyła oczy.

– O kim?

– O wielkiej armii, jaką ze sobą przyprowadził.

Wymieniły rozbawione uśmiechy.

– No tak, ale oni raczej do damskiej przyjaźni się nie nadają.

– Dlatego jestem ja i cieszę się, że nie wyrzuciłaś mnie za drzwi.

– A jaki miałabym mieć w tym powód? W niczym mi nie zawiniłaś.

Lutka wzruszyła ramionami, po czym odparła:

– Wiesz, jak jest? Wieczne przepychanki na szczycie, rywalizacja.

– To już bardziej o wrogość mogłam podejrzewać ciebie niż ty mnie. W końcu to Mieszko będzie władał, nie twój Czcibor, a ty przyszłaś do mnie pokojowo nastawiona. Wiedz, że bardzo to doceniam, a w ogóle to usiądźmy, a nie stoimy jak dwa drzewa. – Wskazała na krzesła z rzeźbionymi oparciami, umieszczone przy stole. W dalszej kolejności na dzbany: – Napijesz się czegoś? Została tylko woda, bo Mieszko osuszył miód, ale mogę posłać po coś.

– Woda jest w sam raz.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij