- W empik go
Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki - ebook
Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 338 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przedmowa do książki jest co sień do domu, z tą jednak różnicą, iż domowi być bez sieni trudno, a książka się bez przedmowy obejdzie. Starożytni autorowie nie znali przedmów – ich wynalazek, tak jak i innych wielu rzeczy mniej potrzebnych, jest dziełem późniejszych wieków.
Wielorakie bywają przyczyny pobudzające autorów do kładzenia przedmów na czele pisma swojego. Jedni, fałszywej modestii pełni, zwierzają się czytelnikowi (choć ich o to nie prosił), jako pewni wielkiej dystynkcji i nie mniejszej doskonałości przyjaciele przymusili ich do wydania na świat tego, co dla własnej satysfakcji napisawszy chcieli mieć w ukryciu. Drudzy skarżą się na zdradę, że mimo ich wolą manuskrypt ich był porwany. Trzeci, czyniąc zadosyć rozkazom starszych, dając księgę do druku uczynili ofiarę heroiczną posłuszeństwa; i jakby to bardzo obchodziło ziewającego czytelnika, te i podobne czynią mu konfidencje.
Nieznacznie przedmowy weszły w modę; teraz jednak ta moda najbardziej panuje, gdy kunszt autorski został rzemiosłem. Bardzo wielu, a podobno większa połowa współbraci moich, autorów, żyje z druku; tak teraz robiemy książki jak zegarki, a że ich dobroć od grubości najbardziej zawisła, staramy się ile możności rozciągać, przedłużać i rozprzestrzeniać dzieła nasze. Jak więc przedmowy do literackiego handlu służą, łatwo baczny czytelnik domyślić się może.
Oprócz wzwyż wyrażonych przyczyn są wielorakie inne pobudki zachęcające, a niekiedy przynaglające do pisania przedmów. Zwierza się częstokroć autor czytelnikowi, jaki miał cel, jakową intencją w pisaniu księgi swojej; jakoż godna szacunku, godna wdzięczności tak przykładna, tak zdatna poufałość.
Mógłżeby się inaczej domyślić czytelnik, że książka do nabożeństwa na to pisana, aby się na niej modlić? komedia, żeby się śmiać? tragedia, żeby płakać? historia, żeby stare dzieje wiedzieć? Byłby zapewne w niepewności i powątpiewaniu; i gdyby go dobroczynny autor łaskawie nie
przestrzegł, śmiałby się może z tragedii, płakał, czytając komedie, książkę do nabożeństwa mógłby wziąć za romans, a modliłby się na kronice.
Są tacy autorowie, którzy znając wytworność dzieła swojego, a miałkość umysłu innych ludzi, pełni kompasji nad czytającym gminem, raczą się upodlać i zniżać dla dobra pospolitego, tłumacząc to w przedmowie, czego w księdze zrozumieć trudno.
Ja, z miejsca mojego, wielbiąc tak wielką ich duszy wspaniałość, biorę jednak śmiałość dać im radę, aby zamiast przedmowy pisali postscriptum. Czytanie przedmowy zwykło poprzedzać czytanie książki; na tym fundamencie czytelnik znajdzie na pierwszym wstępie ułatwienie trudności, o których nie wie, tłumaczenie zawiłości, o której nie słyszał. Cóż zatem nastąpić może? Oto, przerażony i nie wiedzący czego się trzymać, porzuci księgę i z niewypowiedzianą narodu ludzkiego szkodą zostanie w pierwszej dzikości swojej.
Zachęca autor czytelnika obietnicami i naówczas przedmowa jest delikatną dzieła pochwałą; żeby zaś ujść samochwalstwu, odmienia kunsztownie postać swoją. Jest to przyjaciel, który modestią przyjaciela zgwałcił; jest to drukarz, który mimo wiadomość autora przedmowę napisał; jest to, na koniec, nieznajomy obudwom literat, który – dowiedziawszy się o przyszłym na świat wyjściu tak pożytecznego dzieła – nie mógł tego na sobie przewieść, żeby ukontentowania swego z czytania przypadkowego tego manuskryptu nie wyraził.
Są melancholiczne pióra; te stylem elegii jęczą nad niewiadomością, nad zaślepieniem, nad niewdzięcznością żelaznego wieku tego. Nie chwali się autor w żałobnej swojej przedmowie, ale z przyzwoitą modestią daje do wyrozumienia, iż na złe czasy trafił, a w Atenach i w Rzymie miałby był statuy… Szkoda, że się dawniej nie urodził.
Tantae-ne animis coelestibus irae?
Są (mówię z żalem) takowi autorowie, którzy na wzór owego hiszpańskiego rycerza z wietrznego młyna olbrzymy robią. Ci gniewają się prorockim duchem. Jeszcze ich dzieła nikt nie czytał, już oni zoilów łają. Niekontenci z szczególnej bitwy, wyzywają wszystkich przeświadczonych, nieuważnych, płochych, letkich, zazdrosnych, głupich. Są zaś przeświadczonymi, nieuważnymi, letkimi, płochymi, zazdrosnymi, głupimi ci wszyscy, którzy ich aprobować i wielbić nie będą.
Jest jeszcze rodzaj jeden autorów, wcale przeciwny tym, o którycheśmy dopiero mówili. Ci, przeświadczeni o niedoskonałości swojej, a może udający przeświadczonych, pragną wzbudzać nie tak podziwienie jak kompasją. Drżący i na klęczkach (jak mówi satyryk francuski), w pokorne przedmowie chcą zmiękczyć i przeprosić rozgniewanego, a bardziej znudzonego czytelnika. Starania ich daremne. W zepsutym i zupełnie skażonym tym naszym wieku największe nieprawości ujść mogą – to co nudzi, jest grzechem nieodpuszczonym. Radziłbym takim nie pisać; ale choroba pisania jest nieuleczona.
Ja sam, niegodny współtowarzysz tego przezacnego cechu, jeszczem był tej książki nie skończył, a już kilka nowych projektów na pisanie innych książek ułożyłem.
Jeżeli ta znajdzie aprobacją, wdzięcznie przyjmę łaskawy sąd czytelnika; jeśli nie, zasmucę się, ale będę pisał.ROZDZIAŁ I
Ktokolwiek opisanie życia mojego czytać będzie, niech wie zawczasu, że to ani spowiedź, ani panegiryk. Nie dla próżnej chwały ani dla upokorzenia mojego tę pracę przedsięwziąłem; ale siedząc na wsi, gdy mam czas wolny, wolę go obrócić na to pisanie niż łamać kark za zającem albo w kuflu pedogry szukać.
Urodziłem się w domu uczciwym, szlacheckim; którego roku, nie wyrażam, bo to się na nic nikomu nie zda; do mojej historii chronologia mniej potrzebna, a mnie też nie bardzo miło przypominać sobie, żem stary. Gdybym się chciał zasadzać na świadectwach konkluzyj i panegiryków przypisanych przodkom moim, które zbutwiałe dotąd u mnie w kaplicy wiszą, znalazłbym się może w pokrewieństwie ze wszystkimi panującymi familiami w Europie; alem ja od tej próżności daleki. Niesiecki nas w swoim herbarzu na złość Paprockiemu i Okolskiemu pomieścił; i mnie samemu dostało się czytać w jednym starym manuskrypcie, iż podczas owego sławnego gliniańskiego rokoszu Gabriel Doświadczyński niósł buńczuk przed Rafałem Granowskim, marszałkiem naówczas i hetmanem wielkim koronnym.
Nim zacznę mówić o moim wychowaniu, nie od rzeczy zda mi się namienić cokolwiek o tych, od których życie powziąłem, to jest po prostu o moim ojcu i o mojej matce. Ojciec mój, po stopniach: skarbnik, wojski, miecznik, łowczy, cześnik, podstoli, sześćdziesiątletnie ziemi swojej i województwa usługi a ustawiczne na sejmiki elekcyjne i gospodarskie peregrynacje przy kresie życia szczęśliwie nadgrodzone i ukoronowane zobaczył: został stolnikiem. Do tego nawet stopnia konsyderacji już był przyszedł, że go podano ostatnim kandydatem do podsędkostwa, ale przeciwna cnocie fortuna nie pozwoliła dojść tego stopnia; prędko się jednak uspokoił zwyczajną nieszczęśliwym refleksją nad marnościami świata tego.
Dopomogła do takowej rezolucji nader szczęśliwa natura: był albowiem z tego rodzaju ludzi, których to pospolicie nazywają "dobra dusza". Nic on o tym nie wiedział, co robili Grecy i Rzymianie, i jeżeli co zasłyszał o Czechu i Lechu, to chyba w parafii na kazaniu. Co mu powiedział niegdyś jego ojciec (a jak starzy twierdzili, jeszcze lepsza dusza niż on), to też samo on nam ustawicznie powiadał; tak dalece, iż u nas nie tylko wieś, ale i sposoby mówienia i myślenia były dziedziczne. Wreszcie, był to człowiek rzetelny, szczery, przyjacielski; i choć nie umiał cnót definiować, umiał je pełnić. Z tej jednak nieumiejętności definiowania pochodziło, iż się był względem ludzkości nieco pomylił; rozumiał albowiem, iż dobrze w dom gościa przyjąć jest toż samo co się z nim upić. Stąd poszło, że się i inwentarz zmniejszył, i zdrowie nadwerężyło; znosił jednak pedogrę sercem heroicznym i kiedy mu czasem pofolgowała, często natenczas powtarzał, iż miło cierpieć dla kochanej ojczyzny.
Matka moja, z dzieciństwa wychowana na wsi, dla odpustu chyba nawiedzała pobliższe miasta; skąd każdy łatwo wnieść sobie może, że jej na wielu teraźniejszych talentach brakło. Nie obchodziło ją to bynajmniej i gdy raz strofowana była od jednego modnego kawalera, iż zdawała się mieć zbyt surowe maksymy i dzikość niejaką, obrażającą oczy wielkiego świata, rzekła mu w szczerości ducha, że woli prostacką cnotę niż grzeczne występki.
Pierwsze lata niemowlęstwa mojego przepędzone były w orszaku niewiast. Niedobrze jeszcze artykułowane słowa tłumaczyły piastunki i niańki za dziwnie roztropne odpowiedzi; te z niesłychaną skwapliwością zaraz opowiadano matce mojej, która zwyczajnie od tego punktu zaczynała dyskursa w każdym posiedzeniu. Potakiwali ziewając sąsiedzi, a niejeden byłby może na koniec i zasnął, gdyby nie budził ich ojciec częstymi kielichy. Orzeźwieni naówczas, wynurzali koleją obfite życzenia, aprekacje i proroctwa; a mój ojciec płakał.
W dalszym czasów przeciągu nieraz mi na myśl przychodziły zdrożności pierwiastkowe edukacji i zastanawiałem się nad tym, jako jest rzecz zła i szkodliwa w niemowlęcym nawet wieku poruczać dzieci osobom nie mającym żadnego oświecenia. Tkwią mi do tego czasu w głowie bajki i straszne powieści, którychem się aż nadto nasłuchał; i częstokroć mimo rozumną konwikcją muszę się z sobą pasować, żebym gusłom i zabobonom nie wierzył lub wykorzenił bojaźń jakowąś i wstręt, gdy zostaję bez światła albo na osobności.
Nadto wkradał się nieznacznie gust obmowy słysząc albowiem, jako każdego z dworskich obyczaje niewiasty krytykowały, te zaś powieści mile przyjmowane przed starszymi bywały – wziąłem to sobie za punkt pozyskania łaski matki lub ochmistrzyni cokolwiek też przed nimi na drugich mówić; a gdy brakło okazji, udawać się musiałem do kłamstwa. Uważałem i to, że jak wieczorne rozmowy były zwyczajnie o upiorach, czarownicach i strachach, tak ranne o snach: jedna drugiej z kobiet opowiedała, co się jej śniło; a z ich tłumaczeń i wróżek nauczyłem się, iż gdy się komu ogień marzy, gościa się w domu spodziewać trzeba; a gdy ząb wypadnie, zapewne natenczas ktoś z krewnych umrze.
Tak do lat siedmiu przebywszy w domu, trafiło się, iż przyjechał do nas brat matki mojej, człowiek urzędem, nauką i wiadomością świata znamienity. Przypatrowałem się pilnie wujowi memu, tym bardziej iż widziałem, że go rodzice moi bardzo szanowali; dziwowałem się, iż dwa dni u nas siedząc, jeszcze się był nie upił; księdzu lektorowi mówiącemu o upiorach wierzyć nie chciał. To mi wstręt do niego zaczęło czynić, iż się ze mną nie tak jak drudzy bawił; a co najgorsza, zapędzoną w pochwały moją matkę niepomału, mnie zaś niezmiernie zmieszał, gdy się spytał, czy ja umiem czytać, pisać i inne wiekowi przyzwoite mam wiadomości.
Pierwszy raz obiły się o moje uszy natenczas takowe słowa; matka z początku chciała o czym inszym dyskurs zacząć, ale gdy coraz bardziej nalegał, rzekła natenczas i ledwo nie słowo w słowo jej dyskurs pamiętam:
– Podobno się zdziwisz, braciszku, gdy ci powiem szczerze, że nasz Mikołajek dotąd ani pisać, ani czytać nie umie; ale nie będziesz nas z mężem moim winował, gdy ci opowiem przyczyny, dla których nie chcieliśmy się spieszyć z jego nauką. Najprzód, dziecię jest delikatne, słabe, mogłaby mu zaszkodzić zbytnia sedentaria, którą i nad alamentarzem mieć trzeba. Potem, jak sam waszmość pan widzisz, niezmiernie jest bojaźliwe: gdybyśmy mu dyrektora dali, straciłoby fantazją, ta zaś, raz stracona, powetować się nie może. Trudno też znaleźć doskonałego takiego człowieka, jakiego byśmy chcieli mieć do jego edukacji; a na koniec, już to ostatnia rzecz, jak mówią, młode źrebię łamać.
– Dobrze mówisz, moja panno – odezwał się jegomość – świętej pamięci nieboszczyk mój ojciec (Panie, świeć nad duszą jego) toż samo o mnie mówił; ale jednakowo, kiedy jegomość tak mówi, podobno lepiej dać Mikołajka do szkół. Opatrzy z łaski swojej i miejsce, i człowieka; a tymczasem wypijmy za zdrowie jegomości, mojego mościwego pana i kochanego dobrodzieja.
Z jaką radością moją, a może i matki, odjechał nazajutrz ten wspólny nasz nieprzyjaciel, wyrazić trudno. Jednak jego dyskurs zostawił w umyśle ojcowskim fatalną impresją. Coraz dyskurs zaczynał o szkołach, nawet kupiono alamentarz i tablice do pisania. Bolało to niezmiernie matkę; jednak, jako była bogobojna, gdy jej w tym uczyniono skrupuł, że mnie na zgubę moją pieści, uczyniła zapewne najheroiczniejszą w życiu swoim ofiarę, gdy zezwoliła na to, abym był wysłany do szkół publicznych; ojciec albowiem upornie i z wielką natarczywością ganił domową edukacją dla tej przyczyny, że tego przedtem w Polszczenie bywało. Co na to odpowiadała matka, nie pamiętam; to wiem i dobrze pamiętać będę, że po długich utarczkach, troskach, pożegnaniach, błogosławieństwach, na koniec rzewliwym płaczu do szkół wyprawiony zostałem.ROZDZIAŁ II
Nim dalszy proceder szkolnej edukacji mojej opiszę, niech mi się godzi zastanowić nad niektórymi okolicznościami, a osobliwie wewnętrzną naówczas umysłu mojego sytuacją. Przez siedem lat nie tak wychowania, jak pieszczot domowych byłem wolen nie tylko od nauki, ale od najmniejszego chęciom moim sprzeciwienia się; stąd ten pierwszy krok poniewolnego wyjazdu zdawał mi się nieznośny. Pierwszy raz dopiero poznawałem ciężar podległości; oddalałem się pierwszy raz od obecności rodziców, od pieszczot matki, od pochlebstw domowników. Najbardziej jednak (jak zapamiętam) przerażał mnie cel, dla którego wysłany byłem: nauka. Nie mogłem ją mianować dobrem, bo mi nią grożono i obiecywano za karę; wnosiłem więc sobie, iż nie może być, tylko przykra i dolegliwa. Nie widziawszy przedtem nikogo w domu naszym, który by, oprócz kościoła, na książce czytał, mniemałem, iż na tym szczęśliwość starszych zasadzona, iż się nie uczą. Przymnażało umartwienia pełne narzekania pożegnanie domowych, żałujących panięcia, iż się będzie musiał uczyć; i lubo mi rodzice powiadali, iż mi to wyjdzie na dobre, jam to brał za sposób słodzenia nieszczęścia mego, wewnętrznie przekonany, iż jeżeli nauka jest karą, jam na nią zasłużył i dlatego mnie do szkół wiozą.
Długo pożądany dyrektor był człowiek młody, bez żadnego doświadczenia, sam się jeszcze uczący, synowiec rodzony jegomości księdza prefekta tych szkół, do których jechałem. Chłopiec do posługi w domu i szkole – syn naszego pana podstarościego, dobrze mi z dawna znajomy, prawie rówiennik i wszystkiej domowej rozpusty wierny i nierozdzielny towarzysz. Reszta wyprawy składała się z starego szafarza i gospodyni wyuczonej w sekretach domowej apteczki, a to dla poratowania (broń Boże choroby) zdrowia mojego.
W wigilią wyjazdu zawołany do ojca z panem dyrektorem, byłem świadkiem instrukcji onemu danej; i wtenczas poznałem, jak dobre dusze sposobne są do przyjęcia łatwego przeciwnych skłonnościom swoim impresji. Najprzód albowiem, zlawszy na niego władzę swoją rodzicielską, zaklinał na wszystkie obowiązki, aby nie folgował: wchodził w wielkie pochwały plag, zdobył się, podobno natenczas pierwszy raz, na cytacie, powtarzając owe wiersze z alamentarza: "Różdżką Duch Święty dziateczki bić radzi" etc.; te przedziwne maksymy kończyły wielokrotnie dość zwięzłe periody jego oracji. Na koniec, na znak podobno jurysdykcji, dał mu w ręce kańczuczek, prawda, że mały i cienki, ale jakem sam potem sprobował, bardzo bolesny. Gdyśmy już z izby wychodzili, właśnie jak gdyby najpotrzebniejszej rzeczy zapomniał, uchyliwszy drzwi zawołał na pana dyrektora:
– Bijże, bo ja ci za to płacę!
Co się ze mną działo, jakem truchlał, drżał, płakał, dorozumieć się każdy może; pobiegłem natychmiast do matki i wszystko, co się działo, nie bez rzewnego płaczu opowiedziałem. Kazała więc zawołać dyrektora i w krótkości słów dała mu do wyrozumienia, iż jeżeli się tknie dziecięcia, i służbę straci, i skórą odpowie. Pocieszyło mnie to trochę i zaraz nazajutrz puściliśmy się w drogę, którąm ja prawie całą przejęczał, pan dyrektor przemyślał podobno nad tym, kogo miał słuchać: czy pana, czy pani.
Przyjechaliśmy bez żadnego przypadku, przyjęci z wielką radością. Pierwiastki szkolne szły trybem zwyczajnym. Pojętność miałem wielką, ale wstręt od nauk jeszcze większy. Pan dyrektor, pamiętniejszy na groźby pani niż rozkaz pana, obchodził się zrazu ze mną dyskretnie, ale wziąwszy sam w swojej szkole plagi od profesora, pełen zapalczywości, lubom był niewinien, oddał mi tylo dwoje. Od tego czasu czynił kolejno zadosyć obowiązkom włożonym od rodziców moich: pieścił, gdzie nie było potrzeba, bił, kiedy nie należało. Wziąwszy na koniec w dzień swoich imienin parę sukien od matki w podarunku, napisał przez pierwszą pocztę rodzicom, iż jegomość pan Mikołaj czasu swego w nauce samego nawet Herkulesa przejdzie.
Sposób dalszy sprawowania się mojego w szkołach podobien był pierwiastkom; przyjaźń współuczniów, a bardziej wspólne swywoli uczestnictwo było przyczyną mniej uważanych, lecz nie mniej szkodliwych konsekwencyj.
Jużem dochodził lat szesnastu, gdym odebrał wiadomość o śmierci ojca i zaraz rozkaz powracania do domu. Czułem, prawda, żal wrodzony, ale gdy się ten uśmierzył, stanęła w oczach pochlebna perspektywa swobody. Gość w domu pożądany, we dwójnasób powiększone zacząłem odbierać domowych adoracje; sam pan dyrektor przyświadczał, iż mi już szkoły nie były potrzebne. Dołożyli się do tak rozsądnego zdania sąsiedzi perswadując matce, iż już właśnie byłem w tej porze, aby sobie zasługiwać na afekt braterski i wspierać zadziedziczałą popularnością sławę domu Doświadczyńskich.
Na tym więc fundamencie, dobrze się wprzód opatrzywszy w amunicją piwną, miodową, winną i gorzałczaną, zacząłem być rad w domu moim. Zrazu ten sposób życia nie bardzo się był matce mojej podobał, osobliwie gdym, podczas kuligu wywrócony z sanek, trochę był sobie ziobra nadwerężył; ale przekupieni obietnicami i datkiem domowi umieli niektóre z moich awantur taić; drugie jeżeli nie usprawiedliwiać, przynajmniej dawać im pozór obojętny. W tak słodkim życiu szły dni raptownie, gdyby był osnowy szczęścia mojego wuj nie przerwał, testamentem ojcowskim wyznaczony opiekun.
Przyjechawszy do nas, żadnego wstrętu nie pokazał i już zaczynałem tryumfować; wtem, drżący i od strachu zbiedniały, przypada do mnie mój nowej kreacji z chłopca pokojowy oznajmując, iż moje psy gończe, legawe, charty, kondysi co do jednego już w stawie potopione; konie jedne przeprowadzone do inszej wsi, drugie wyprawione na jarmark; dworzanom podziękowano, a co najgorsza, kozaczek bandurzysta, wziąwszy na drogę bolesny wiatyk, sromotnie wypędzony z domu.
Zawołany do wuja, zastałem z nim matkę i na pół żywy z wstydu, złości, żalu i upokorzenia, musiałem rad nierad słuchać napomnienia i reguł na nowo mi przepisanych. Trzeba było zrobić z potrzeby cnotę; obiecałem odmienić sposób życia, z mocnym wewnątrz przedsięwzięciem, iż tego, com obiecał, nie wykonam. Czyli się ogłosiła w okolicy ta awantura, czyli obwieszczono umyślnie niektórych ichmościów – żadnegom z dawnych kompanów przez całą, a dość przewlokłą bytność wuja mego nie obaczył, ale natychmiast ustawicznie się ze mną bawili ludzie roztropni, uczeni i trzeźwi, których natenczas dopierom poznał; i jak uważałem, rozrywki z nimi, choć nie tak ochocze i wrzaskliwe jak moje przeszłe, przecież szły ciągle i coraz nieznacznie dawały okazją i wstęp do nowych zabaw.
Że zaś po odpędzeniu dawnego nauczyciela nie trafiał się naprędce drugi, a wuj tymczasem w daleką podróż odjechał, wyperswadowała matce mojej niedawno z Warszawy przybyła sąsiadka, iż w moim wieku kawalerowi nie łacińskiego, jak dla żaków, inspektora, ale guwernora mieć potrzeba takiego, który by języka francuskiego, a co największa, maniery dobrej i prezencji mógł nauczyć.
Nastręczyła zaraz na ten urząd w domu u siebie bawiącego kawalera rodem z Francji, który lubo był do niej za kamerdynera przystał, przecież (jak powiedał) uczynił to był umyślnie, chcąc ukryć wielkość imienia swojego: inaczej, poznany, byłby w odpowiedzi za zabicie w pojedynku pod samym bokiem królewskim w Wersalu pierwszego prezydenta Parlamentu francuskiego. Żałowała niezmiernie tak nieszczęśliwego przypadku matka moja i zaraz posłano po jegomości pana Damona.ROZDZIAŁ III
Pierwsze dni bawienia jegomości pana guwernora, póki się dobrze ze wszystkimi nie poznał, oznaczone były pokazywaniem grzeczności ogólnej ku wszystkim, atencji osobliwej dla matki mojej. My z naszej strony, ile możności staraliśmy się o to, aby się nie pokazać grubianami i prostakami w oczach jegomości pana markiza. Zaś pan Damon (który lubo nam objawił, że był markizem, prosił jednak, aby go nie czczono tym tytułem, dla lepszego utajenia) coraz większe prezentował postaci grzeczności nadzwyczajnej i w naszych stronach nie widzianej.
Po kilku dniach, gdy go matka moja usilnie prosiła, ażeby nam awantury swoje opowiedział, z początku wielki od tego wstręt pokazował, ale uproszony na koniec, nie bez wielu poprzedzających darowizn, odkrył nam ledwo nie najjaśniejsze urodzenie swoje, przypadki ledwo słychane na morzu i na lądzie, awantury miłosne, niektóre pomyślne; niektóre z złym sukcesem; ta zaś najfatalniejsza, która go na koniec przywiodła do owego pojedynku z pierwszym prezydentem parlamentu. Skończył powieść zaklinając na wszystkie obowiązki, aby go nie wydawać; gdy się albowiem odkrył, życie jego zostawało w ręku naszych, a już się nawet dowiedział o tym od pewnego podufałego przyjaciela, książęcia, iż król francuski pisał do naszego z prośbą, aby go wszędzie po Polszcze szukano.
Obiecaliśmy jegomości panu markizowi zupełne w domu naszym utajenie, z tym jednak ostrzeżeniem, iż co do oka będzie traktowany jak guwernor, zaś w prywatnym posiedzeniu jako domowy przyjaciel i ze wszech miar dystyngwowany kawaler.
Ledwo mogła utaić w sobie i pohamować zbytek pociechy matka moja, iż nie szukając daleko, taki skarb w domu swoim znalazła; że zaś ten sekret trochę jej na sercu ciężał, jako ostrożna i wielce dyskretna, powierzyła go pod wielkim zaklęciem dwom tylko wypróbowanej roztropności sąsiadkom i nie wiedzieć jakim sposobem po całej okolicy wieść się rozeszła o strasznych przypadkach jegomości pana markiza; wszyscy jednak tę mieli dyskrecją, iż tylko w prywatnych posiedzeniach o nich gadali. Byli niektórzy małowierni, ale tę resztę dzikości sarmackiej umiały poskramiać damy, które z natury skłonne do litości, z żalem zapatrywały się na tak wielkie poniżenie zacnej osoby.
Nieskończenie przypadł mi do gustu mój nowy pan guwernor; stąd jednak najbardziej, gdy jaśnie i oczewiście matce mojej wyprobował, iż szkolna nauka żakom tylko przystoi, zacnego zaś panięcia dowcip regułami zacieśniony na to by się tylko przydał, żeby go palcem po Paryżu wskazowano.
– U nas bowiem w Paryżu – dodał – język łaciński w takowej jest pospozycji, iż kto go umie, nie może się w uczciwej kompanii pokazać, damy się na niego krzywią, a kawalerowie nazywają go pedantem. Edukacja dobra zaczyna się od nabierania prezencji i fantazji, ciągnie się i kontynuuje probowaniem wspaniałości umysłu, kończy się zaś doświadczaniem sentymentów serca.
Przyznać się muszę, iżem tej planty edukacji najmniejszej rzeczy nie zrozumiał, a może i moja matka; z tym wszystkim tak się nam zdała być piękna, dowcipna i pożyteczna, iż z ochotą wszyscy na tym przestali, abym się ćwiczył w wspaniałości umysłu i doświadczeniu sentymentów serca, nie przepominając jednak francuskiego języka, bez którego (jako twierdził pan Damon) i sentymentów, i wspaniałości mieć nie można.
Zostawił był w domu mój wuj gramatykę francuską; tę nazajutrz rano ofiarowałem jegomości panu Damonowi, aby mi z niej lekcje dawać począł; ale mnie zadziwiła niezmiernie odpowiedź jego:
– Widzę – prawi – iż waszmość pana ledwo nie więcej niż z gruntu sentymentów uczyć potrzeba. Namieniłem niedawno, iż reguły umysł zacieśniają; cóż jest gramatyka, jeżeli nie zbiór reguł? Porzuć waszmość pan te żakowskie narzędzia, a idź torem wielkiego świata. Nauka kawalerska zawisła na konwersacji z równymi sobie; nie będziesz więc waszmość pan miewał inszych lekcji nad ustawiczną ze mną konwersacją; z niej i wiadomości rzeczy będziesz nabierał, i w sentymentach kawalerskich będziesz się ćwiczył.
Zdało mi się, iżem się już wszystkiego nauczył, taką mnie nabawiła radością odpowiedź Damona. Zaczęliśmy zaraz uprojektowaną plantę do skutku przyprowadzać i przyznać należy, iż w krótkim czasie dość dobrze pojmować, dalej rozumieć, na koniec i mówić po francusku zacząłem.ROZDZIAŁ IV
Wprawiony już nie tylko w rozumienie, ale i mówienie po francusku, żebym nie tylko coraz bardziej wzmacniał się w tym języku, ale i począł nabierać pierwsze sentymentów elementa, osądził za rzecz potrzebną jegomość pan Damon, abyśmy się udali do ksiąg miłosno-moralnych. W domu oprócz Heroiny, Głosu synogarlicy i Ołtarzyka wonnego kadzenia żadnej inszej książki nie znaleźliśmy.
Za wielkim jegomości pana Damona staraniem, po kilkumiesięcznym oczekiwaniu przybyły na koniec romanse Cyrusa i Klelii. Nie przestraszyła mnie bynajmniej niezmierność tak przeciągłych historyj; owszem, takiegom nabrał gustu w słuchaniu, gdy je pan Damon czytał, iż chcąc czasem dojść koniecznie końca zawiłej intrygi, trawiłem bezsenne nocy dla wielkiego Alkandra Iub wiernej Mandany. Duchem bohaterstwa napełniony, nie mając jeszcze żadnej Dorynny lub Kleomiry, wzdychałem przecie, uskarżałem się na bogi i ażeby mogło powtarzać echo żałosne jęczenia, nieraz wykradałem się do bliskiego rezydencji naszej gaiku.
Raz, gdym właśnie najżałośniejszy rozdział czytał historii Hippolita, leżąc u stoku na miętkiej murawie wołać począłem żałosnym głosem:
– Czemuż się nade mną zlitować nie chcesz, kochana Julianno? Pastwisz się nad tym, który uznałby się za najszczęśliwszego, gdyby mógł być wiecznym twoim sługą… Rozkaż!… wszystko dla ciebie uczynić gotowym, byleś mnie tylko nie chciała tak niemiłosiernie prześladować!… Pójdę w świat, gdzie mnie oczy poniosą…
– Ach! nie czyń mi waszmość pan tej krzywdy – rzekła w tym punkcie stojąca przy mnie młoda matki mojej wychowannica tegoż właśnie imienia, która trefunkiem przechodząc się po tym lasku, właśnie za mną stała wtenczas, gdym się ja na te heroiczne okrzyki zdobywał. – Nie rozumiem – rzekła dalej – iżby postępki moje miały komukolwiek czynić przykrość, a dopieroż synowi tej, która w moim sieroctwie matką mi się staje!
Nie wiem, czyli tak osobliwy przypadek, czyli głos wdzięczny i zarumienienie się, gdy mówiła, Julianny, czyli natężona z romansów imaginacja ten we mnie w momencie sprawiła skutek, iż w tym punkcie zdała mi się być boginią. Padłem jej do nóg, łzami oblewając jej ręce; uczyniłem protestacją miłości wiecznej; i gdyby była gwałtem z rąk moich nie wydarła się, rozumiem, iż cokolwiek Cyrus Mandanie, Hippolit Julii powiedział, wszystko by to była usłyszała przy tym pierwszym moim wstępie w sentymentowe awantury. Respekt nadzwyczajny nie pozwolił mi dalej sprzeciwiać się jej rozkazom.