Milcząca ofiara - ebook
Milcząca ofiara - ebook
Emocjonujący thriller psychologiczny o mrocznych rodzinnych sekretach, o których lepiej byłoby zapomnieć…Emma prowadzi idealne życie
kochającej żony i oddanej matki.Gdy jej mąż, Alex, dostaje awans, decydują się przeprowadzić z odludnej wyspy do miasta.
Jednak wraz ze sprzedażą domu może zostać odkryty jej najmroczniejszy sekret. Emma na skraju pola odnajduje grób młodego nauczyciela, który
ją uwiódł, gdy była nastolatką. Teraz nie może jednak uwierzyć w to, co widzi - zakopane przez nią przed laty zwłoki zniknęły. Grób jest pusty.
A to tylko początek… Przeszłość nie pozwoli o sobie zapomnieć... „Akcja toczy się szybko, obfituje w liczne zwroty i zdarzenia z życia bohaterów,
których opisy zmroziły mnie do cna... Przeczytałem tę książkę błyskawicznie i z wielką przyjemnością!”
ROBERT BRYNDZA, autor Dziewczyny w lodzie
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8116-627-0 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
EMMA
2013
Nie jestem złym człowiekiem, ale zrobiłam coś bardzo złego.
Ogarnia mnie poczucie nierzeczywistości, umniejszając znaczenie skutków mojego czynu.
Jestem morderczynią. Moja dusza jest skazana na piekło.
Moje myśli przerywają krzyki mewy, która szybuje po ciemnawym niebie. Jej próby są żałosne, a ja stoję nad rowem i ściskam łopatę w prawej ręce tak mocno, że pobielały mi kostki palców. Po plecach spływa mi strużka potu, zimna od wieczornego chłodu. Z dna rowu Luke wpatruje się we mnie pustymi oczami, ziemia pod jego głową wchłania krew. Otwieram usta, oddycham ciężko, w panice moje płuca to się rozprężają, to zapadają, moja pierś faluje. Czy on naprawdę nie żyje? Czy naprawdę go zabiłam? Stojąc na drżących nogach, ściskam kurczowo łopatę — jedyny przedmiot, który trzyma mnie w pionie na tym pustym polu. Wiatr bawi się moimi włosami, wciskając mi ciemne kosmyki do oczu i ust. Chcę lepiej widzieć, więc zagarniam je z powrotem za ucho. Jak długo tu stoję? Mój mózg szaleje, starając się poskładać w całość ostatnie zdarzenia. Spoglądam na łopatę, której ostrze wciąż jest poplamione krwią mężczyzny.
„Musisz ją wyczyścić — szepcze mi w głowie jakiś głos. — Ale najpierw ukryj ciało”.
Myśli spowija mrok, włącza mi się instynkt samozachowawczy. Mąż będzie się zastanawiał, gdzie jestem. Może nawet wyjdzie mnie szukać. Powinnam sprawdzić Luke’owi puls, wezwać pogotowie. W głębi duszy wiem, że jest już na to za późno. Rów jest pełen liści niedawno spadłych z drzew, które graniczą z polem — odpowiednim miejscem spoczynku, choćby tylko na dzisiejszy wieczór.
Naciskając botkiem na rant, wsuwam łopatę w ziemię. Wybieram sporą grudę i waham się jedynie przez moment, zanim cisnę ją leżącemu na twarz. Kiedy ziemia spada na jego rozchylone usta, czuję, jak w żołądku mi się przewraca, a powaga sytuacji dociera do mnie z siłą ciosu wymierzonego pięścią. Padam na kolana i wymiotuję głośno w kępę mniszków. Wbijam palce w ziemię, usiłując zachować równowagę, kaszlę i spluwam, aż oczyszczę gardło. Nie mam odwagi spojrzeć na ciało, wstaję i strzepuję brud z dżinsów. Podnoszę łopatę i ciskam w rów kolejne porcje ziemi, aż zaczynają mnie boleć mięśnie. Pachy mam wilgotne od potu, skóra na mojej twarzy płonie z wysiłku. Po głowie krążą mi sprzeczne myśli, jak sępy gotowe rozedrzeć zewłok moich działań. Popełniłam grzech śmiertelny. Gorące łzy żalu spływają mi po twarzy. Choć pojawia się też jedna myśl, która podpowiada, że nie miałam wyboru.
Próbuję się skupić i patrzę na płytki grób. Nadal widzę przebłyski skóry. Nos, brew. Fragmenty białej koszuli widoczne są pod warstwą ziemi, sterczą czubki skórzanych butów. Powstrzymuję szloch. Muszę to dokończyć, ale ramiona mam słabe, a łopata wydaje się zrobiona z ołowiu. Zapadają ciemności, bezchmurne niebo czeka na pojawienie się gwiazd, które będą jasno płonęły długo po moim odejściu z tego świata. Patrzę na ziemię i staram się zebrać myśli. Przyjadę tu znów jutro i skończę robotę. Na razie muszę wrócić do domu. Przyciągam kilka gałęzi zalegających na polu od czasu niedawnej wichury i przerzucam je na rów, póki nie będzie robił wrażenia nieruszonego. Nie żeby ktoś miał go oglądać. Jedynymi świadkami są latające nad moją głową kuliki i mewy. Wycieram ręce o tył spodni, po czym przywiązuję łopatę do quada.
— Jutro — szepczę, powtarzając przysięgę. — Wrócę jutro i pogrzebię go, jak należy.
Wiatr porywa moje słowa, jak gdyby nie wierzył w ich szczerość. Wzdychając głęboko, próbuję uspokoić drżący oddech. Teraz ziemia dochowa mojej tajemnicy. Wsiadam na quada, wzrok koncentruję na żwirowej ścieżce prowadzącej do domu. Gdy otwieram przepustnicę, spycham wszystko, co się zdarzyło, głęboko w zakamarki mojego umysłu.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
EMMA
2017
Jamie, czerwononosy i roześmiany, podbiegł do mnie, a kiedy rozgarniał opadłe jesienne liście, jego czerwone kalosze głucho zastukotały. Mój mąż miał skłonność do kupowania Jamiemu ubrań w większym niż potrzeba rozmiarze, mówiąc, że chłopiec „dorośnie do nich”. Zanotowałam sobie w pamięci, że powinnam zrobić naszemu synowi porządną przymiarkę. Wyjęłam z kieszeni chusteczkę i wytarłam mu nos.
— Pohuśtaj mnie, mamusiu! — zapiszczał, niesamowicie błękitne oczy błyszczały z radosnego entuzjazmu, jaki może odczuwać jedynie dziecko.
Miał prawie trzy i pół roku i świat jeszcze nie stępił jego wrażliwości. Klęknąwszy na kolano, mocniej zapięłam mu niebieską budrysówkę i poprawiłam rękawiczki, a dopiero później pozwoliłam synkowi popędzić w stronę huśtawek dla najmniejszych dzieci. Nad światem zawisła mgła, więc mały plac zabaw wydawał się zbyt posępny dla większości matek i ich dzieci, które latem często go odwiedzały. Przychodziłam tutaj od dzieciństwa. Nie zamierzałam teraz porzucić tego zwyczaju. Świeże powietrze zadziała na dziecko jak środek uspokajający, dając mi później czas na nadrobienie zaległości w pracy. Przyglądałam się, jak Jamie biegnie ku huśtawkom, a jego małe ciało kolebie się z boku na bok, ponieważ ruchy krępują mu warstwy odzieży.
Aż podskoczyłam, czując na plecach dotyk czyjejś ręki.
— Och! Ale mnie przestraszyłeś — wykrztusiłam, chwytając mojego męża za ramię.
— Strasznie jesteś nerwowa — zauważył. Uspokoiłam się, patrząc na jego pełną dobroci twarz. — Skończyłem wcześniej pracę i pomyślałem, że podwiozę was do domu, żebyście nie musieli chodzić we mgle.
Pocałowałam go w policzek, jego gładka skóra wciąż była dla mnie czymś nowym. Było mi przykro, gdy zgolił brodę, ale pojawienie się kilku pierwszych siwych włosów okazało się dla jego zarostu wyrokiem śmierci. W skrojonym na miarę garniturze i drogim wełnianym płaszczu Alex w każdym calu wyglądał na biznesmena. Jeśli chodzi o stroje, nie tylko on się starał. Potrafiłam dobrze wykorzystać moje kontakty w butikach z używanymi markowymi ubraniami, wyszukując ciuchy vintage, w stylu, który polubiłam jeszcze jako nastolatka i którym podczas naszego pierwszego spotkania przyciągnęłam uwagę Alexa.
— Jeszcze pięć minut — odpowiedziałam, odwracając się i patrząc na Jamiego, który stękał z wysiłku, starając się włożyć nogę między zabezpieczenia siedzenia huśtawki.
— Tatuś! — zapiszczał chłopiec, a ja obserwowałam, jak Alex podnosi go i wraz z nim się obraca, po czym sadza go na huśtawkę i mocno popycha.
Alex to silny mężczyzna i świetny ojciec, mimo to zdałam sobie sprawę, że zagryzam wargę w niepokoju typowym dla nadopiekuńczych matek. Widząc moje zmartwione spojrzenie, mąż spowolnił ruch huśtawki, chociaż Jamie wołał, że chce lecieć wyżej.
— Mam dobre wieści — oznajmił, posyłając mi spojrzenie z ukosa.
Natychmiast pomyślałam, że „dobre wieści” mogą dla niego znaczyć coś zupełnie innego niż dla mnie.
— Nie pojechałeś i nie kupiłeś tamtego auta, prawda? Silniki Diesla to tona zanieczyszczeń — wytknęłam mu, nie odrywając wzroku od Jamiego, który huśtał się w tył i w przód. Alex potrafił wybierać takie chwile; czekał, aż będę skupiona wyłącznie na dziecku, i wtedy wyrzucał z siebie jakieś rewelacje. Wiedział, że w obecności Jamiego nigdy się z nim nie pokłócę.
— Daj spokój — odparł. — Jakbym śmiał. — Można było usłyszeć w tych stwierdzeniach jego akcent z Leeds. Maskował go w biurze, zmieniając rytm zdania i ton, próbując naśladować swoich klientów z klasy wyższej. Podobało mi się, że przy mnie był sobą. — Nie, chodzi o pracę…
Zrobiłam gwałtowny wdech. Mgła opadała. Była tak gęsta, że niemal wyczuwałam ją na języku.
Alex się uśmiechnął.
— Zaproponowano mi awans…
— W Leeds — dokończyłam za niego, bardzo starając się ukryć niechęć, ponieważ nie byłam w stanie podać powodu, dla którego nie możemy wyjechać; przynajmniej nie taki, który chciałabym ujawnić.
— Tak — przyznał, popychając Jamiego po raz ostatni. — Dali mi tę pracę.
Rozłożyłam ramiona i wzięłam go w objęcia, chociaż serce waliło mi jak młotem.
— Dobra robota, kochany. Wiem, ile to dla ciebie znaczy.
— Nie tylko dla mnie. — Odsunął się, jego ciemne oczy szukały moich. — Dla nas wszystkich. W Leeds zaczniemy wszystko od nowa. Rozszerzysz swoją działalność i zapiszemy Jamiego do prywatnej szkoły.
— Jeszcze, tatusiu, jeszcze — zapiszczał chłopiec, machając nóżkami, aby nabrać rozpędu.
Przywołałam uśmiech, który wcześniej zniknął z mojej twarzy. Moja niechęć do przeprowadzki była kością niezgody niemal od początku naszej znajomości. A wszystko przez to, że nie byłam wystarczająco silna i nie potrafiłam stawić czoła własnej przeszłości.
— Sprzedaż naszego domu może potrwać wieki — stwierdziłam, kurczowo chwytając się nadziei, że z tego powodu nasz wyjazd się odwlecze.
— To moja druga dobra wiadomość — powiedział Alex. — Mam kogoś zainteresowanego posiadłością.
Powinnam była się tego spodziewać. Mój mąż kierował oddziałem agencji nieruchomości w Colchesterze. Chociaż sprzedawał głównie posiadłości przeznaczone dla zamożnej klienteli, czasami otrzymywał zapytania od osób dysponujących mniejszym zasobem gotówki.
Zdjął Jamiego z huśtawki i ściskając go, rzucił do mnie przez ramię:
— Mówią, że szczęście idzie za szczęściem. Może powinniśmy kupić w drodze do domu los na loterię.
Z Jamiem na lewym ramieniu, objął mnie prawym i razem poszliśmy do samochodu. Powinnam się czuć bezpiecznie, chroniona przez siłę męża, ale mój umysł szalał, kiedy dotarły do mnie w końcu nowiny o przeprowadzce. Zapięłam synka w foteliku samochodowym i żołądek ścisnął mi się od nagłego ataku lęku. Nie mogłam już dłużej ukrywać się przed przeszłością. Nadeszła pora wrócić… tam. Zmierzyć się z tym, co zrobiłam.
ROZDZIAŁ DRUGI
ALEX
2017
— Pięknie, prawda? — Omiatając dłonią ponury krajobraz, stanąłem w otwartych tylnych drzwiach.
Moje słowa przeczyły myślom. Nie mogłem się doczekać, aż wydostanę się z tego zapomnianego przez Boga i ludzi miejsca. Uśmiechnąłem się słodko do Marka i Kirsty, młodej pary, która oglądała nasz dom. Nie żebym kiedykolwiek czuł się tu jak w domu. Chociaż Emma wpisała moje nazwisko w dokumenty, od dnia, w którym się wprowadziłem, czułem się tutaj jak intruz. Budynek, kryty panelami i czerwonymi dachówkami, można by nazwać uroczym, niestety wnętrze wymagało poważnego zastrzyku gotówki i kiepsko znosiło porównanie z domami pokazowymi, w których spędzałem na co dzień czas. Nic więc dziwnego, że krępowałem się zapraszać do nas kolegów z pracy.
Traktując klientów ze stosownym respektem, pobieżnie wspomniałem o skazach domu, używając słów „rustykalny”, „staroświecki” i „czarujący”.
— Możecie mu nadać własny styl — mówiłem. — Ma ogromny potencjał do personalizacji. — Ich kiwnięcia głowami potwierdziły, że zwiedzanie naszego domu z trzema sypialniami przebiega dobrze. Zerknąłem na zegarek i na moment ogarnęły mnie wyrzuty sumienia. Po raz pierwszy robiłem coś za plecami żony. Chciałem jej powiedzieć o prezentacji, ale wcześniej zbyt wiele razy sabotowała moje wysiłki związane z przeprowadzką. Chociaż wprost nigdy się do tego nie przyznała. Kochałem ją całym sercem: była mądra, utalentowana i wiecznie pełna zagadek. Życie z nią nigdy nie było nudne. Co zaskakujące, w głębi ducha wiedziałem, że Emma chce się przeprowadzić. Może czuła się winna, że opuszcza rodzinny dom, i to ją powstrzymywało. Ale przecież jej ojciec zmarł już kilka lat temu. Tak czy inaczej, pomijając racjonalne usprawiedliwienia, ta posiadłość trzymała ją mocno i nie chciała puścić. Tym razem jednak byłem gotowy i miałem odpowiedź na każdą wymówkę. Zwiedzająca para nie będzie pierwszymi artystami, których przyciągnęła wyspa Mersea. Mark zachwycał się siecią zatoczek i promenad, które wzdłuż i wszerz przecinały moczary, podczas gdy jego żona rozkoszowała się kształtem, strukturą i kolorami pobliskiej plaży. Przytakiwałem we wszystkich właściwych momentach, próbując podzielać ich entuzjazm. To wszystko było kłamstwem. Tam, gdzie oni widzieli efektowne porzucone łodzie na zalewanym podczas przypływów nabrzeżu, ja dostrzegałem butwiejące drewniane szkielety sterczące ze szlamu. Kiedy mówili o grobli Strood, mieli romantyczne skojarzenia z historią wyspy. A ja z przyjemnością ich do tego zachęcałem.
— Wszędzie na wyspie możecie znaleźć ślady rzymskiego panowania — ciągnąłem, ponieważ ubiegłej nocy odświeżyłem swoją wiedzę na temat historii Mersei. — Ta stara droga na grobli to jedyny trakt łączący wyspę z lądem. — O Strood wiedziałem aż nazbyt wiele. Nienawidziłem uczucia uwięzienia, kiedy przypływ odcinał nas od świata zewnętrznego. — Mój teść był archeologiem. Znał fascynujące opowieści. Jeśli interesują was szczegóły, w zachodniej części znajduje się muzeum wyspy.
— To odcięcie przez przypływ nie wydawało wam się uciążliwe? — spytał Mark.
Pokręciłem głową.
— Miejscowi kochają Strood. Właśnie dzięki tej grobli wyspa jest tak wyjątkowa. Wystarczy dostosować się do morskich pływów, wtedy wszystko będzie w porządku.
Byłem chłopakiem z miasta i może dlatego nigdy nie brałem pod uwagę osiedlenia się tutaj na stałe. Bóg jeden wie, że się starałem. Na pomysł zamieszkania w tym domu wpadła Emma, bo chciała się opiekować ojcem chorym na rozedmę płuc. Nie wyobrażałem sobie, że Bob mógłby trafić do domu opieki, więc się zgodziłem. Od długiego czasu nic nas już tu jednak nie trzymało.
Pokazałem im kuchnię i otworzyłem tylne drzwi.
— Żwirowy podjazd jest na tyle szeroki, że pomieści kilka samochodów, jeśli będziecie robić imprezę. — Wskazałem za składzik na drewno opałowe i liczne drzewka owocowe porastające naszą półakrową działkę. — Widzicie tę furtkę za drzewkami? Ciągnie się za nią jeszcze półtora hektara ziemi. Nie widać jej stąd, ale na końcu w duży dąb wbudowano drewnianą ławkę. Jeśli zlikwidujecie furtkę i płot, będziecie mieć naprawdę spory ogród.
— No, to byłby naprawdę fajny ogród za domem — przyznał Mark, a jego nozdrza rozszerzyły się, gdy zrobił głęboki wdech. — Uwielbiam odosobnienie. Można biegać nago i nikt tego nie zobaczy.
— Co nam się oczywiście nie zdarza. — Kirsty się roześmiała. — Może zachowujemy się jak hippisi, ale wiedz, że nie zgadzam się na pokazywanie wszystkiego.
Gdy mówili, błysnąłem uśmiechem, zacierając w myślach ręce. Miałem dobre przeczucia co do tej transakcji i wiedziałem, że prawie się dogadaliśmy. Mark i Kirsty byli pod takim wrażeniem mojej gadaniny, że najwyraźniej przeoczyli wilgotne ściany i kruszące się cegły, które wymagały natychmiastowej uwagi. A kiedy podawałem im absolutnie uczciwą cenę, obojgu z emocji błyszczały twarze. Moi koledzy po fachu zażądaliby więcej, mnie jednak nie pozwoliłoby na to sumienie. Uważałem, że dzięki takiemu postępowaniu mam lepszą reputację niż niektóre z „hien” pracujących ze mną w firmie.
— Moja żona zamierzała zmienić ten obszar w gigantyczny zagon warzywny, ale jakoś nigdy się za to nie zabrała. — Popatrzyłem na płaskie haftowane buty Kirsty. — Masz jakieś kalosze? Jest naprawdę mgliście. Hmm, może lepiej wróćcie, gdy pogoda się trochę poprawi.
— Nie ma potrzeby. Widziałam wszystko na planach. Dokładnie tego chcemy — oznajmiła Kirsty, szczerząc zęby w uśmiechu.
— Możemy tam podjechać, jeśli chcecie — zaproponowałem mimo wszystko. — Na tyły pola wiedzie dostępna z szosy dróżka. Jest trochę wyboista, ale jeżeli macie ochotę, możemy wziąć moje auto.
— Naprawdę nie trzeba — powtórzyła Kirsty, patrząc błagalnie na męża.
— Właśnie wystawiliśmy dom na sprzedaż, więc radziłbym nie zwlekać.
Ledwo wypowiedziałem to zdanie, gdy Mark wszedł mi w słowo:
— Jakiś upust?
Potrząsnąłem głową.
— Przykro mi, ale cena jest naprawdę konkurencyjna, ponieważ chodzi nam o szybką sprzedaż. Zaoferowano mi pracę w Leeds, więc sami rozumiecie. Nie mogę czekać zbyt długo. Zależy ode mnie los innych osób, no i po prostu czas na przeprowadzkę. A nie co dzień posiadłość taka jak ta…
— Weźmiemy ją — wyszeptała Kirsty, ściskając męża za ramię.
Mężczyzna przewrócił oczami.
— A więc tyle za święty spokój. Okej, zgadzamy się zapłacić cenę wywoławczą.
Uścisnąłem im mocno dłonie.
— Mądra decyzja. Ta nieruchomość ma ogromny potencjał i na pewno jest warta podanej przeze mnie ceny, a nawet większej. Robicie dobry interes.
— Jest idealna — oceniła Kirsty, rozglądając się po pomieszczeniu jak po sali zamku windsorskiego. Wyraźnie widziała piękno tam, gdzie ja nie potrafiłem go dostrzec.
Cieszyłem się, że trafiłem na właściwych nabywców.
Moja niechęć do wyspy Mersea sięgała głęboko. Nie miałem nic przeciwko mieszkańcom, a pejzaże czasami zapierały dech w piersiach, lecz nie umiałem znieść izolacji. Ilekroć zaczynał się przypływ, odcinając wyspę od świata zewnętrznego, nie potrafiłem sobie poradzić z obezwładniającym uczuciem klaustrofobii. Nocami mgła była jak koc, tak gęsta, że z trudem można było zobaczyć własną rękę. Emma rozbawiona, opowiadała mi kiedyś starą historię o duchu, który nawiedzał Strood. Nie wierzyłem w duchy, jednak żona wywołała w ten sposób moje największe lęki. Niektórym duszyczkom bez wątpienia przeznaczony był wieczny pobyt tutaj, ale ja nie chciałem być jedną z nich.
W przeszłości, gdy pokazywałem zdjęcia innych posiadłości, takich, na które moglibyśmy sobie pozwolić, Emma wydawała się zadowolona, lecz dziś rano, kiedy ogłosiłem nowinę na placu zabaw, wyczułem u niej wahanie. Miałem wybór: mogliśmy przeciągać całą sprawę, roztrząsać wszystkie za i przeciw albo mogłem zdecydowanie pchnąć sytuację naprzód. Ostatecznie nie robiłem tego tylko dla siebie.
Teraz, kiedy klienci niemal dosłownie jedli mi z ręki, czułem mieszaninę ulgi i podniecenia. Miałem jedynie nadzieję, że dzięki przeprowadzce moja żona zdoła zostawić za sobą duchy przeszłości.
ROZDZIAŁ TRZECI
EMMA
2017
— Ostrożnie z tym — powiedziałam do Josha, kiedy wypakowywaliśmy dostarczoną nam właśnie piękną jedwabną suknię. Odkupiona od organizacji Oxfam, założona tylko raz, stanowiła prawdziwą okazję.
Kochałam swoją pracę i już nieraz wcześniej stwierdzałam, że zanurzenie się w niej jest najlepszym sposobem na przetrwanie dnia. Tutaj, w sklepie o nazwie Coś Pożyczonego, mogłam się zagubić wśród pięknych ubrań i zostawić za sobą realny świat. Nie ja jedna kochałam mój salon sukien ślubnych, Josh również go uwielbiał. Mój asystent sprzedaży detalicznej miał dwadzieścia sześć lat i — według własnych słów — nigdy wcześniej nie pracował tak długo w jednym miejscu. Jako zdeklarowana zwolenniczka „drugiej szansy” byłam skłonna zignorować jego marne referencje, kiedy przed sześcioma miesiącami zaproponowałam mu to stanowisko. W czarnych obcisłych dżinsach i z opadającymi na twarz kasztanowymi włosami może nie wyglądał jak typowy sprzedawca z butiku ślubnego, niemniej okazał się darem niebios — założył dla mnie stronę internetową z ubraniami i pomagał mi w codziennym prowadzeniu sklepu.
— I co, rozmawiałeś już z rodzicami? — spytałam, ponieważ wolałam się koncentrować na jego problemach niż na własnych.
Uśmiechnął się złośliwie, starannie wygładzając delikatny materiał i lekko strzepując sukienkę.
— Pracuję w sklepie z odzieżą ślubną. Myślę, że to dostatecznie dobra wskazówka.
— Jeszcze cię wydostaniemy z tej szafki — oznajmiłam, szczerząc zęby, gdy Josh wybuchnął śmiechem. — No co?
— Z szafy. Mówi się „wyjść z szafy” — wyjaśnił, nadal chichocząc, kiedy zanosił suknię do pomieszczenia na zapleczu, gdzie będzie oczekiwała na odbiór. Zgodnie z umową, którą wynegocjowałam z lokalnymi pralniami chemicznymi, wszystkie stroje, zanim pojawią się na mojej wystawie, zabierano i czyszczono.
Staroświecki dzwonek nad drzwiami zabrzęczał, gdy Theresa pchnęła je plecami. Dziś byliśmy w sklepie w pełnym składzie, ponieważ przygotowywaliśmy się do przedstawienia naszym klientkom zimowej kolekcji.
— Chuda latte, mokka i obrzydliwa zielona herbata dla ciebie — oznajmiła moja siostra, stawiając napoje na kosztownym stole z kości słoniowej.
— Wielkie dzięki — powiedziałam, gdy dzwonek u drzwi zabrzęczał po raz drugi.
Jęknęłam w duchu. Fakt, że w poniedziałki mieliśmy zamknięte, nigdy nie powstrzymał pewnej klientki, która odwiedzała nas od dnia otwarcia. Biorąc pod uwagę charakter naszej działalności, nie mieliśmy wiele takich osób. Maggie była wyjątkiem od reguły i nie miałam serca jej odmówić. Tę osiemdziesięciolatkę o wzroście metr pięćdziesiąt mógłby zdmuchnąć byle wiaterek. Uśmiechała się, jej jaskraworóżową szminkę przyćmiewał jedynie szafirowy cień na powiekach. Wzięłam ze stołu herbatę i poklepałam krzesło, sugerując, żeby Maggie usiadła. Wnętrze naszego butiku wzorowałam na czasopismach ślubnych. Bardzo mi się podobały meble z kości słoniowej w stylu vintage, pluszowy dywan w odcieniu kremowym i zapach białych róż w zabytkowych wazach rozstawionych po całym sklepie. Zasłony od francuskiego projektanta skrywały dwie duże przebieralnie prowadzące na podwyższenie otoczone bajkowymi światłami i otoczone lampkami choinkowymi oraz pełnowymiarowymi lustrami. Wszystko było dopasowane do potrzeb „księżniczki” na jej szczególny dzień. Dokładnie tak to sobie wyobrażałam w okresie, gdy pierwszy raz, ponad dziewięć lat temu, spotkałam mojego męża. Większość mężczyzn uciekłaby na kilometr od kobiety z zamiłowaniem do sukien ślubnych. A Alex pomógł mi w ukończeniu studiów menedżerskich, na każdym kroku mnie wspierając. Byłam dumna, że jego wiara we mnie została nagrodzona. Bez jego życiowej dewizy głoszącej „mierz wysoko” nigdy bym tego nie dokonała.
Usiadłam obok Maggie, która się rozglądała, a w jej błyszczących oczach odbijały się szczegóły otoczenia.
— Jak się miewasz, śliczna? Wszystko gotowe na wielki dzień?
— Przyszłam porozmawiać z tobą o tej sukni — oświadczyła, marszcząc brwi. — Nie mam pewności, czy jest dla mnie. Słyszałam, że masz nowe suknie i miałam nadzieję przymierzyć kilka z nich.
— Naprawdę? Wydawało mi się, że wyglądasz pięknie. Co cię skłoniło do zmiany zdania?
Maggie pogrzebała w torbie i wyjęła fotkę, którą pstryknęłam podczas jej ostatniej wizyty.
— Śmiali się ze mnie w pubie. Mówili, że wyglądam jak… z tyłu liceum, z przodu muzeum. Dranie.
— Od kiedy przejmujesz się tym, co ktoś o tobie myśli? — spytałam, widząc mądrość w jej zielonych oczach. — No, dokąd stąd pójdziesz? Zobaczyć Bernarda?
Skrzyżowałam nogi, przechyliłam głowę na bok i oceniałam jej minę.
Posłała mi porozumiewawczy uśmiech.
— Już byłam. Powiedział, że mam nie zwracać na to uwagi.
— Właściwa reakcja. A zresztą co te stare dziwaki z pubu wiedzą o ślubnych sukniach?
— Prawda — zgodziła się, zbierając torby. — Przypuszczam, że masz rację. Powinnam już iść. Ten ślub sam się nie zaplanuje.
— A ja lepiej wrócę do pracy — odparłam, zadowolona, że przynajmniej ona jest dziś skłonna dostrzec w życiu sens. — Pozdrów ode mnie Bernarda.
Być może Maggie w to wierzyła. Udawanie wydawało się jej lepsze niż prawda. Bernard nie czekał w domu, tylko leżał na cmentarzu w Colchesterze, zmarł bowiem w przeddzień ich ślubu siedem lat temu.
— Masz takie miękkie serce — wytknął mi Josh po jej wyjściu. — Przez chwilę myślałem, że pozwolisz jej przymierzyć nowe suknie.
Osiemdziesiąt procent naszego towaru pochodziło z ciucholandu oferującego ubrania z wyższej półki, ale na początku każdego sezonu inwestowałam trochę pieniędzy w nowiutkie modele.
— Obawiam się, że serce Theresy by tego nie zniosło. — Roześmiałam się, wiedząc, że do końca sezonu na sukniach będzie więcej kosmetyków niż na twarzy Maggie. Odłożyłam dla niej specjalny zestaw starych sukien w okazyjnych cenach. — Dobra z niej dusza i jeśli to ją uszczęśliwia, nie ma w tym nic złego, prawda?
Potrafiłam się wczuć w sytuację Maggie. Niektórzy ludzie żyją dalej, nawet gdy zakopiemy ich w ziemi.
ROZDZIAŁ CZWARTY
LUKE
2002
Wdychałem zapach świeżo ściętej trawy, gdyż trawnik szkolny skoszono ostatni raz tego lata. Dla mnie ten zapach oznaczał nowy początek, a kiedy moi uczniowie z jedenastej klasy weszli do sali lekcyjnej, zamknąłem okno i posłałem im ciepły uśmiech.
— Dzień dobry wszystkim — powiedziałem, podnosząc głos, by przyciągnąć ich uwagę. — Nazywam się Luke Priestwood i zastępuję pana Pipera, który z powodu złego stanu zdrowia przeszedł na wcześniejszą emeryturę.
Wydawali się zaskoczeni, ale cieszyli się, że mnie widzą, mnie zaś kłamstwo przyszło bez trudu. W rzeczywistości pana Pipera namówiono bowiem do rezygnacji. Ubiegłoroczne wyniki egzaminów w Art & Design były haniebnie kiepskie. Według dyrekcji zatrudniono mnie, ażebym „wstrzyknął” uczniom „nieco świeżej krwi”. Pracę zawdzięczałem zatem temu pomysłowi i własnemu niezaprzeczalnemu talentowi. Mój wzrok powędrował po sali. Miałem dwadzieścia trzy lata, dopiero co zrobiłem dyplom i byłem ledwie o siedem lat starszy od większości osób w tym pomieszczeniu. Ale nie czułem się onieśmielony, co to, to nie. Przyjrzałem się, jak chłopcy podciągają spodnie, zanim zajmą miejsce. Chudzi, pozbawieni wdzięku, nijak nie mogli się ze mną równać. Rozmowy w sali ucichły i patrzyłem na ich pełne wyczekiwania twarze. Już widziałem wpływ mojej obecności na uczennice. Dzięki porannym treningom na siłowni byłem szczupły i atrakcyjnie umięśniony, co stanowiło spory kontrast z brzuchatym Piperem, który rzadko mógł wejść po schodach, nie odkrztuszając flegmy. Z niejaką satysfakcją oblizałem wargi. Dobrze było wrócić do szkoły, którą ukończyłem. Poczułem, że zaszedłem gdzieś w życiu. Że mam nad czymś kontrolę.
Poluźniłem krawat i przypatrzyłem się paplającym dziewczynom. Ach, te słodziutkie, nigdy niecałowane szesnastolatki. Ale tutaj niewiele takich widziałem. Moje uczennice stanowiły grupę typowych współczesnych nastolatek: tony makijażu, obcisłe krótkie spódniczki i wątpliwy zapach tanich perfum. Ich ciała pod mundurkami skrywały dla mnie niewiele tajemnic.
Z tych rozważań wyrwał mnie przenikliwy odgłos dzwonka, sygnalizujący, że czas zacząć lekcję. Podszedłem do drzwi i zaciskając palce na klamce, zamierzałem je zamknąć. Poczułem ich opór, gdy ostatnia uczennica usiłowała właśnie wejść do klasy.
Może nie była punktualna, ale za to prezentowała się rozkosznie jędrnie, z krągłościami we wszystkich właściwych miejscach. Była obładowana książkami i kiedy nagle się zatrzymała, torba obiła się jej o udo. Dziewczyna przelotnie spojrzała mi w oczy i poczułem natychmiast napięcie erotyczne, gdy jej policzki zabarwiły się do głębokiego różu. Twarz okalały jej ciemne falujące włosy, uczesane z seksownym przedziałkiem z boku. Odgarnęła z policzka zbłąkany kosmyk, lekko posapując, ponieważ starała się dotrzeć na czas. Przyglądałem się jej z rozbawioną ciekawością. Ekscytowałem się myślą, że takie zachwycające młode stworzenie będzie musiało mi się podporządkować.
— Przepraszam, proszę pana — wymamrotała zawstydzona, po czym poszukała wolnego stolika na tyłach sali.
Obciągnęła spódniczkę i zajęła miejsce, krzyżując opalone po lecie nogi. Bez makijażu i biżuterii, cechowała się niewinnym urokiem, nieskażonym jeszcze przez nowoczesny świat.
Rozpocząłem zajęcia bez chwili niepewności, wyjaśniając moje plany związane z programem nauczania. Nowo przybyła przedstawiła się jako Emma, a ja bardzo starałem się trzymać myśli na wodzy. Emma była nieletnia, a ja dopiero co zostałem nauczycielem. Nie mogłem sobie pozwolić na zakazany romans.
— Wyjmijcie, proszę, podręczniki… — powiedziałem, odchrząkując i usiłując się skupić.
Wiedziałem jednak, że próbuję tylko oszukać samego siebie. Nie byłem skoncentrowany na historii sztuki, lecz na zadumanej uczennicy na tyłach sali.
ROZDZIAŁ PIĄTY
EMMA
2017
Kiedy zamykałam drzwi wejściowe sklepu, moje klucze zabrzęczały. To był długi dzień i nie mogłam się doczekać, aż dotrę do domu i zrzucę buty.
— A więc do zobaczenia jutro.
Theresa uśmiechnęła się, jej długie do ramion blond włosy łapały resztki gasnącego słońca.
— Nie musisz skręcać do przedszkola, ja odbieram dziś Jamiego.
Theresa była jego chrzestną. Ponieważ nie miałam innego rodzeństwa, nie mogłam przebierać wśród kandydatek, nikt wszakże nie nadawałby się lepiej do tej roli niż moja starsza siostra. W wieku trzydziestu siedmiu lat nie miała jeszcze własnych dzieci i była bardziej niż szczęśliwa, gdy podejmowała się obowiązków opiekunki. Ona i Jamie tworzyli fantastyczną parę, a gdy spędzali razem czas, Theresa straszliwie rozpieszczała naszego syna.
— Jesteś pewna? — spytałam. — Nic o tym nie wiem.
Unosząc jedną brew, obdarzyła mnie konspiracyjnym uśmiechem.
— Alex prosił, żebym zajęła się Jamiem przez kilka godzin. Wygląda na to, że twój mąż ma dla ciebie niespodziankę.
Alex był w głębi duszy staroświeckim romantykiem, a ja uwielbiałam jego drobne spontaniczne gesty — nawet teraz, po prawie dziesięciu latach, wciąż potrafił mnie przyprawić o motyle w brzuchu.
Spuściłam sklepowe rolety, podziękowałam Theresie i odeszłam. Ale kiedy zmierzałam na parking, ogarnęła mnie nerwowość. Pewnie, Alexowi nie były obce miłe gesty, ta sytuacja jednak wydawała się inna. Czy Theresa źle go zrozumiała? Co Alex miał na myśli?
Uiściłam opłatę i weszłam na wielopoziomowy parking Osbourne Street. Moje obcasy złowrogo rozbrzmiewały echem w pustej betonowej konstrukcji. Ze względu na brak dostępu do świeżego powietrza unosił się tu odór starego oleju silnikowego i spalin, przed którym chciałam jak najprędzej uciec. Gdy wjeżdżałam dziś rano, poziom C był pełny, lecz teraz, pomijając zardzewiałego mercedesa w odległym kącie, mój żółty volkswagen beetle stał sam. Nagłe uczucie bezbronności wyostrzyło moje zmysły i przyspieszyłam kroku. Gazetę wciśniętą pod wycieraczkę na mojej przedniej szybie dostrzegłam dopiero, gdy otworzyłam drzwi samochodu.
„Dziwne” — pomyślałam, wyszarpując gazetę. Przyzwyczaiłam się do wszechobecnych ulotek, nigdy jednak nie widziałam chyba w tym miejscu całej gazety. Ponieważ w pobliżu nie było kosza na śmieci, rzuciłam ją na przednie siedzenie, a potem zamknęłam się wewnątrz mojej żółtej skorupy ochronnej. Zapaliłam silnik, wrzuciłam bieg i wówczas kolejny raz zerknęłam na gazetę. Dlaczego ktoś zostawił ją akurat pod moją wycieraczką? Westchnąwszy, przesunęłam dźwignię zmiany biegów z powrotem na luz, a równocześnie rozłożyłam gazetę, wygładzając pomarszczone kartki, aż pojawił się nagłówek na pierwszej stronie. „KRAKSA Z UDZIAŁEM TRZECH POJAZDÓW PRZYCZYNĄ POWAŻNYCH OPÓŹNIEŃ”. Skrzywiłam się. Chyba o tym nie słyszałam. Rzuciłam okiem na datę i zamarłam: 1 października 2013 roku. Tę samą datę miałam na stałe wyrytą w pamięci. Dzień, w którym zabiłam człowieka. Zrobiłam bolesny wydech, krew odpłynęła mi z twarzy. To na pewno zbieg okoliczności. Na pewno! Może chodziło o promocję czegoś. Może te gazety znalazły się na szybach wszystkich samochodów. Mój umysł szalał, kiedy szukałam odpowiedzi, czegoś, co pozwoliłoby mi odgonić lęki. Ktoś się wygłupiał? Z pewnością tak. Tylko dwie osoby znały znaczenie tej daty — a martwi przecież dochowują sekretów. Oddychałam szybko i głęboko, rosła we mnie panika, kiedy przeszłość wracała, by mnie dręczyć. Zawróciłam volkswagena, rozpaczliwie pragnąc powietrza. Przez przednią szybę zauważyłam kamerę przemysłową, a później z poczuciem winy spojrzałam znów na gazetę na siedzeniu pasażera. Nie, nie mogłam sobie pozwolić na zwracanie na siebie uwagi, nie teraz, kiedy zaszłam tak daleko. Po drodze na ulicę opuściłam okno i umieściłam gazetę w koszu na śmieci. To było głupie, powiedziałam sobie, oceniając swój niczym nieuzasadniony strach. Dokładnie tak jak zawsze, odsunęłam moje lęki gdzieś na tył głowy i skupiłam się na jeździe do domu.
Wchodząc frontowymi drzwiami, nie wiedziałam, czego się spodziewać. Przyzwyczajając wzrok do ciemności panujących w naszym wąskim korytarzu, pokonywałam nierówne kafle terakotowe, które trzeba będzie naprawić. Zapach pikantnego jedzenia niósł się z kuchni i mimo moich zmartwień zaburczało mi w brzuchu.
— Cześć, jak ci minął dzień? — spytał Alex.
W sportowej bluzie i dżinsach wyglądał na zrelaksowanego. Jego cudownie gładka cera wciąż nosiła ślady opalenizny późnego lata, którym delektowaliśmy się przed nadejściem pory zimnych jesiennych wiatrów. Odbierając ode mnie płaszcz, Alex pocałował mnie w policzek. Wsunęłam palce pod jego bluzę, a on wstrzymał oddech w reakcji na dotyk mojej lodowatej skóry.
— Wybacz — powiedziałam, chichocząc, kiedy cofnęłam ręce. — W pracy świetnie. Naprawdę jestem zadowolona z nowych modeli. No cóż, wszystkich poza jednym. To piękna suknia, ale ma duży ślad stopy na trenie.
Niewiele mnie obchodziła ta suknia, a już na pewno nie miałam ochoty o niej rozmawiać, ale gdybym nie opowiedziała o swoim dniu, mąż pomyślałby, że coś jest nie tak.
— Jestem pewny, że użyjesz swojej magii — oznajmił Alex. Był dumny z tego, co osiągnęłam w mojej firmie, chociaż nie miał pojęcia, jak dochodowa się stała. Gdyby wiedział, dużo wcześniej nalegałby na przeprowadzkę. Na tę myśl zadrżałam z niepokoju. Czyżby Alex zaakceptował ofertę osoby zainteresowanej domem? Czy z tego powodu urządzał tę niespodziewaną kolację?
Otworzył drzwi do naszej jadalni i zobaczyłam, że stół jest już nakryty. Dzięki łagodnej muzyce i migoczącym świecom mój mąż przekształcił pomieszczenie w miejsce ciepłe i przytulne, a mimo to czułam, jak narasta we mnie jakiś chłód i nie potrafiłam się powstrzymać przed pytaniem:
— Cóż to za szczególna okazja? Musi być szczególna, skoro kupiłeś ostrygi.
— Świeżutkie, prosto z zatoki — odparł, unikając odpowiedzi.
Nalał mi kieliszek szampana. Uwielbiałam ostrygi i rzadko wytrzymywałam bez nich tydzień. Jamie nazywał je babolami, a Alex nie był dużo lepszy, nigdy bowiem nie chciał przyznać, że lubi cokolwiek, co zrodziła moja rodzinna wyspa. Wypiłam kilka łyków, zdenerwowana czekając na wyjaśnienia, co się dzieje. Jedliśmy w milczeniu, przez głowę przelatywały mi setki myśli. Tajemnicę poznałam dopiero, kiedy skończyliśmy deser. Alex wlał mi do kieliszka resztki bąbelków, a ja się zastanawiałam, czy miał nadzieję, że zanim poznam nowinę, alkohol zacznie na mnie działać.
— Za nowy początek — oznajmił, delikatnie stukając swoim kryształowym kieliszkiem o mój. — Sprzedałem dom.
Bezwiednie uniosłam rękę i zagapiłam się na męża.
— Nasz dom?! — Odstawiłam kieliszek, nie miałam już ochoty na jego zawartość. Wiedziałam, że ta chwila kiedyś nadejdzie, a jednak gdy usłyszałam te słowa, zrobiło mi się niedobrze.
— Tak — przyznał, siląc się na lekki ton. — Oglądała go dzisiaj miła para. Płacą gotówką. Chcą przywrócić mu dawną świetność.
— Naprawdę? Ale tak wiele jest do zrobienia… — zaczęłam, zdumiona, że Alex przyjął ofertę klientów, o niczym mi nie mówiąc.
Powinnam się zirytować, ale przecież mąż z mojego powodu odłożył własne plany na tak długo. Wiedziałam, że nie mogę pozostać tu na zawsze.
— To artyści. Zakochali się w otoczeniu. Są bardzo chętni.
Moja twarz była uosobieniem spokoju, lecz serce waliło mi jak oszalałe.
— Czy sprawdzili ziemię? — spytałam, modląc się o przeczącą odpowiedź. Co będzie, jeśli ją przeszukają? Alex powiedział, że są artystami. Takich ludzi natychmiast przyciągną drzewa rosnące wokół pola. A jeśli odkryli mój sekret? Może policja jest w drodze. Może nigdy więcej nie zobaczę już Jamiego.
— Nie. Padało, a oni nie wzięli odpowiedniego obuwia. Zgodzili się na pełną cenę bez oglądania ziemi. Wymarzona sprzedaż.
Opróżniłam kieliszek, lecz ulubiony trunek zostawił mi w ustach kwaśny posmak.
— Wygląda na to, że przeprowadzamy się do Leeds — powiedziałam, wiedząc, że Alex prawdopodobnie już wybrał nieruchomość do kupienia.
— Pokochasz nowy dom — zapewnił mnie, po czym z widoczną na twarzy ulgą wyciągnął rękę i ścisnął moją dłoń.
Uśmiechnęłam się nerwowo, skupiona na myśli o zwłokach, które zakopałam w naszym ogródku za domem.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
EMMA
2017
Z Jamiem w domu i otulona w łóżku, miałam wrażenie, że cały dom śpi. Alex pochrapywał cicho, zmęczony całodzienną pracą oraz późniejszym gotowaniem. Wpatrywałam się w nasz sufit z niskimi belkami — magnes dla pajęczyn, jak go nazywał Alex. Przy wzroście metr osiemdziesiąt osiem mój mąż musiał się nieznacznie schylać za każdym razem, gdy wchodził do tego pokoju. W naszym niewielkim wiejskim domu w kształcie litery „L” wszystko było małe. Dobrze rozumiałam, dlaczego Alex miał go dość. Moje wspomnienia związane z tym miejscem również nie były radosne: odejście matki, opieka nad nieuleczalnie chorym ojcem i to, co się zdarzyło na tyłach… Wszystko wydawało się głęboko związane z pechem. Miałam jedynie nadzieję, że nowi właściciele doświadczą tu więcej szczęścia.
Alex, gdy go poznałam, był mężczyzną spokojnym i rozważnym. Zanim wyraził jasno swoje uczucia, zdążyliśmy się zaprzyjaźnić. Wiedział, że jeszcze dochodzę do siebie po czymś, co nazwałam „toksycznym związkiem”, chociaż w owym czasie nie powiedziałam mu nic więcej. Zjednał mnie drobiazgami: przemycał jedzenie do biblioteki, gdy siedziałam zawalona nauką, i wiedział, kiedy potrzebuję trochę czasu dla siebie. Gdy powaliła mnie ciężka grypa, właśnie Alex mnie pielęgnował. Chociaż byłam zasmarkana i rozczochrana, opuszczał ważne wykłady i trwał u mego boku. Jego stałe wsparcie stanowiło dług, który mogłam zacząć spłacać dopiero po spowodowanej niewydolnością serca śmierci jego ojca; ściskałam mocno dłoń mojego mężczyzny, podczas gdy do ziemi spuszczano trumnę z ciałem człowieka, którego kochał najbardziej na świecie.
Alex dodał mi odwagi, wiary, że zasługuję na lepsze życie. Rodzina była dla niego wszystkim i po ślubie pragnął przypieczętować nasz związek posiadaniem dziecka. Zajście w ciążę było warte wszelkich poświęceń, na jakie musiałam się zdobyć. Ale teraz na horyzoncie zawisła chmura i w każdej chwili mogła rozpętać się burza, niszcząc nasze domowe szczęście.
Im więcej myślałam o tym, co zrobiłam, tym gorzej się czułam. Prawda była okropna i bolesna. Na myśl o konieczności wyjaśnienia przyczyn, dla których dopuściłam się tego czynu, miałam wrażenie, że jestem brudna i zmęczona, niczym po wędrówce przez otaczające dom przybrzeżne równiny błotne. Kiedy leżałam w łóżku w zupełnych ciemnościach — gdyż nocy nie rozjaśniały żadne latarnie uliczne — ponosiła mnie wyobraźnia. Postąpiłam lekkomyślnie, niemal wariacko. Chryste! Wciąż miałam w szopie tę łopatę. Dlaczego nie wróciłam w tamto miejsce, nie pogrzebałam głęboko ciała i nie pozbyłam się dowodów? Z tego samego powodu przestałam po tym zdarzeniu chodzić do kościoła. Po prostu nie potrafiłam zmierzyć się z tym wszystkim. Zmusiłam się teraz i zastanowiłam nad swoim czynem. Zwłoki Luke’a były tam, lecz w jakim stanie? Minęły cztery lata. Czy ciało całkowicie się rozłożyło? A może jego szczątki pożarły dzikie zwierzęta i ptaki? Na tę myśl aż ścisnęło mi żołądek. Po czym następne wspomnienie, tak wyraziste, sprawiło, że usiadłam prosto na łóżku i z trudem łapałam powietrze.
Alex poruszył się obok mnie.
— W porządku, kochanie? — Jego słowa były stłumione, głos chropawy od snu.
Przygładziłam jego zmierzwione brązowe włosy.
— Miałam koszmar. Pójdę napić się wody. Śpij dalej.
Ale kiedy owinęłam się szlafrokiem, wiedziałam, że ten koszmar to prawda i nie zdołam się z niego obudzić. Przemknęłam do kuchni, rozważając możliwe opcje i próbując przyjrzeć im się tak beznamiętnie, jak potrafiłam. Mogłam wrócić i pogłębić grób, tak, ale co się stanie, jeśli nowi właściciele zechcą przekopać teren? Co wtedy? Przeszedł mnie dreszcz i włączyłam światło. Goła energooszczędna żarówka zwisała, rażąc w oczy. Kiedy ostatnim razem starałam się wkręcić ją mocniej w oprawkę, lekko poraził mnie prąd, przepływając od ręki aż po palce u nogi. Alexowi najwyraźniej zupełnie nie przeszkadzało, że domostwo coraz bardziej niszczeje, ponieważ zyskiwał tym samym kolejny pretekst do przeprowadzki. Podeszłam do naszego szerokiego kwadratowego zlewu kuchennego, napełniłam szklankę wodą z kranu i próbowałam się skupić. Potrzebowałam planu B. Mogłabym zebrać szczątki Luke’a, spalić je, pozbyć się tego, co zostało, gdzieś w jakimś bezpiecznym miejscu… Ale jak? Jako trzydziestoletnia kobieta, która zajmuje się sprzedażą sukien ślubnych, nie byłam w stanie zrobić tego sama.
„Zamordowałaś go jednak wystarczająco szybko” — przypomniała mi moja podświadomość.
Zrobiłam drżący wdech. Pomysł powrotu w tamto miejsce wstrząsnął mną do głębi, lecz powiedziałam sobie, że mężczyzna, którego pochowałam, stanowił większe zagrożenie żywy niż martwy. Zapatrzyłam się przez okno na bezksiężycowe niebo, pocieszając się myślą, że Luke nie może mi już zagrozić. Było to jednak kłamstwo. Nadal wyciągał z grobu ręce i wołał moje imię. Posiadłość Strood nawiedzał nie jakiś duch, tylko Luke Priestwood. Musiałam tam wrócić i rozprawić się z ciałem; dopiero wtedy będziemy mogli się wyprowadzić i zacząć wszystko od nowa. Nowy dom, awans dla Alexa i prywatna edukacja dla Jamiego — to było wszystko, czego kiedykolwiek chcieliśmy, a teraz stało się to osiągalne. Po prostu musiałam być silna, na tyle silna, by przez to przejść.
Sączyłam wodę, nie zdając sobie sprawy z tego, że zagryzłam wargę, póki nie poczułam cierpkiego smaku ciepłej krwi. Przypomniałam sobie poplamioną łopatę, krew spływającą po kołnierzyku koszuli Luke’a, a potem na ziemię, gdzie mogły ucztować owady. Mój oddech przyspieszył. Zaczęłam myśleć o posiłku, który zjadłam wieczorem. Jedzenie zalegało mi w żołądku, działając przeciwko mnie. Mroczne myśli wypełniały mi głowę. Zamknęłam oczy, starając się myśleć rozsądnie. Jutro pojadę do Colchesteru, zostawię Jamiego w przedszkolu, a następnie poproszę Theresę, żeby mnie zastąpiła, wyjdę wcześniej ze sklepu i wrócę do domu. Jeśli Alex się dowie, powiem, że sprawdzałam ogrodzenie przed ponowną wizytą klientów. Wykopię szczątki Luke’a i pozbędę się ich na dobre. Tym razem trafią w miejsce, w którym nikt ich nigdy nie znajdzie.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
EMMA
2017
Palce stóp bolały mnie od stania na wysokich obcasach. Po pracowitym poranku w porze lunchu z radością zmieniłam tabliczkę na drzwiach na „Zamknięte”. Ale nie narzekałam. Gdy byłam zajęta, nie myślałam o swoich problemach. Nie mogłam jednak ich unikać bez końca. Natychmiast gdy przyjdzie Theresa i rozpocznie popołudniową zmianę, pojadę do domu.
— Coś z nią nie w porządku? — Josh przyglądał się zza okrągłego stołu, jak dłubię widelcem w sałatce.
— Jest odrobinę przywiędła — odpowiedziałam. — Powinnam ją włożyć do lodówki.
W pokoju dla pracowników było zbyt ciepło. Wyposażenie składało się z małego stołu i krzeseł, blatu kuchennego, zwykłych urządzeń: kuchenki mikrofalowej i lodówki oraz zlewu. W pomieszczeniu pachniało jak w szklarni: jego większą część zajmowały bowiem tropikalne rośliny, stanowiąc żartobliwe przypomnienie dezaprobaty Theresy dla wysokich rachunków za ogrzewanie. Ale nie mogłam pozwolić, by moje panny młode przymierzały suknie ślubne, mając gęsią skórkę.
— Chcesz trochę mojej? — zaproponował Josh, wskazując na swój pojemnik na drugie śniadanie. — Mama zrobiła tonę.
— Nie, nie, dzięki. Jestem tylko zmęczona — powiedziałam, apatycznie dźgając widelcem kawałek buraka. — W nocy miałam naprawdę wyrazisty sen i cały dzień chodzi mi po głowie.
W dużej mierze była to prawda, chociaż nie mogłam mu podać prawdziwej przyczyny mojego niepokoju.
— Czy to był jeden z tyyych snów? Którejś nocy śnił mi się Tom Hardy… — zaczął. Oczy mu błyszczały, gdy posłał mi zawadiacki uśmiech.
— Tom Hardy w moim się nie pojawił — odparłam, żałując, że nie mogę wyznać całej prawdy.
Im lepiej poznawałam Josha, tym bardziej go lubiłam, na pewno jednak nie mogłam go obarczyć moją straszną historią. Powinnam się zwierzyć Theresie, ale nie byłam gotowa narazić się na jej osąd.
— Znalazłam się w więzieniu — rzuciłam bez zastanowienia, czując, że napinają mi się mięśnie. — Zrobiłam coś okropnego, choć nie wiedziałam co. Obudziłam się z płaczem, ponieważ Alex mnie nie odwiedził. — Odsunęłam jedzenie, bo straciłam resztki i tak niewielkiego apetytu.
Josh przełknął kęs swojej kanapki z serem.
— Dość mocny sen. Z czego się wziął?
— Nie wiem — odrzekłam, używając kłamstwa, aby ułatwić nam rozmowę, którą bardzo chciałam odbyć. Jeśli wkrótce nie porozmawiam z kimś, wybuchnę. — Ale dał mi do myślenia. Co byś zrobił, gdybyś poślubił kogoś i ten ktoś zrobiłby coś naprawdę złego? — Postawienie takiego pytania w rozmowie z Joshem nie było niczym nadzwyczajnym: dla zabicia czasu, gdy w sklepie nic się nie działo, stale dyskutowaliśmy o dylematach etycznych. Teraz, kiedy czekałam na jego odpowiedź, serce zabiło mi trochę szybciej.
— Och, ale o jakim paskudnym przestępstwie mówimy? Napad na bank? Porwanie? — Grzebał w swoim pudełku z lunchem, aż wyjął batonik Mars i paczkę chipsów.
— Nikt już nie rabuje banków. Hmm… — Zastukałam palcami o stół, udając, że wymyślam czyn, który chodził mi po głowie przez cały dzień. — Powiedzmy… morderstwo. Jednorazowe. W przypływie emocji.
— To trudne — ocenił Josh. Przyjmując wyzwanie, wyglądał na zadumanego. — Przypuszczam, że stanąłbym po stronie tej osoby, przynajmniej do czasu poznania prawdy. Gdybym tę osobę kochał, chciałbym pewnie myśleć, że będę trwał przy niej, bo ktoś, kogo kocham, nie mógłby zrobić czegoś takiego rozmyślnie.
— Masz rację — zgodziłam się. — Ja też.
— Czy w tym momencie przyznajesz się do morderstwa?
Poczułam rumieniec na policzkach, ale Josh przerwał milczenie, wybuchając śmiechem.
— Możesz to sobie wyobrazić? — spytał. — Nie potrafisz zabić nawet muchy. W najbliższym czasie z pewnością nie zadzwonię w tej sprawie na policję. Teraz, kiedy twoja siostra… Jej by trzeba się przyjrzeć.
Mrugnął do mnie, podczas gdy Theresa wchodziła wolnym krokiem.
— Co zrobiłam tym razem? — spytała, zdejmując pokryty kroplami deszczu płaszcz i wieszając go na tylnej części drzwi.
— Pora dylematów moralnych. Poślubiasz mężczyznę swoich marzeń, a on w noc poślubną przyznaje się do morderstwa — powiedział Josh, ubarwiając mój wcześniejszy scenariusz. — Nadjeżdżają gliniarze, zamierzając aresztować żałosnego drania. Rzucasz go czy dzielnie przy nim trwasz?
— Rzucam. Morderstwo to morderstwo. — Theresa przeczesała palcami potargane od wiatru włosy, wypowiadając te słowa bez wahania.
— Ale mówimy o mężczyźnie twoich marzeń — wytknął jej Josh.
— Najpierw bym go dmuchnęła. — Theresa roześmiała się, rozważając pomysł. — Może kilka razy odwiedziłabym go w więzieniu?
Zmusiłam się do śmiechu, bo na myśl o aresztowaniu jedzenie zaczęło wyglądać wręcz nieapetycznie.
— Nie jesz swojego lunchu? — spytała siostra, zerkając na moją porzuconą sałatkę.
— Zjadłam duże śniadanie — skłamałam.
— Naprawdę?
Zmrużyła oczy, jakby skądś znała prawdę. I pewnie ją znała. Theresa bardzo dużo o mnie wiedziała.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki