- W empik go
Milczący mówca - ebook
Milczący mówca - ebook
Zimowe popołudnie, wykwintne przyjęcie ślubne. W wystawnej sali kłębią się szacowni goście - bawią się rozmową, dowcipkują, oglądają prezenty przyniesione dla pary młodej. Wśród nich, nieco na uboczu, stoi milczący O. Rater, nazywany przekornie Mówcą. Tylko on może podejrzewać, że ten uroczy bankiet da początek sensacyjnym wydarzeniom. Zbiór dwunastu opowiadań Wallace'a połączonych postacią tajemniczego Oratora, który rozprawia się z najbardziej przebiegłymi przestępcami Londynu lat dwudziestych. Pozycja dla miłośników krótkich, mrożących krew w żyłach opowieści z wątkiem kryminalnym.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-282-8943-3 |
Rozmiar pliku: | 398 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Naczelny inspektor policji londyńskiej Oliver Rater, nosił przydomek „gaduły“. Zawdzięczał go nietylko przypadkowemu zbiegowi początkowej litery imienia i nazwiska. Przydomek ten był mu nadany w znaczeniu wysoce ironicznem, gdyż Mr. Rater mówił bardzo niewiele. Nie znaczy to jednak, aby naczelny inspektor nie myślał: przeciwnie, myślał on ustawicznie i bardzo intensywnie.
Był to wysoki mężczyzna o szerokich ramionach i okrągłej twarzy pozbawionej wyrazu. Gdy się mówiło do niego, miało się przez cały czas wrażenie, że człowiek ten nie bardzo wierzył temu co mu się opowiadało. Odchodziło się z przeświadczeniem, że człowiek ten nie posiadał w swoim słowniku większego zapasu wyrażeń ponad dziesięć słów. Nie jeden zbrodniarz, który zjawiał się na przesłuchanie w gabinecie „Gaduły“ z miną pewną i spokojną, jako że „alibi“ jego było murowane i nie sposób było znaleść punktu zaczepienia dla oskarżenia, doprowadzony bywał do rozpaczy śmiertelną powagą jego milczenia i wyśpiewywał całą prawdę.
„Ma on jedną tylko wadę“ zwykł mawiać o nim jeden z komisarzy Scotland Yardu: „za wolno myśli“.
Pewnego zimowego popołudnia „Gaduła“ dawał upust tej swojej niewinnej słabości stojąc w rogu obszernego pokoju, który zdawał się być całkowicie zapełniony prezentami ślubnemi. Przyjęcie było niezwykle eleganckie i skupiło mnóstwo szykownych gości, oglądających ślubne dary. Stwierdzali przytem oni niejednokrotnie z ukrytem zadowoleniem, że ich prezenty przedstawiają się lepiej i okazalej od upominków innych osób.
Musimy tu odrazu zaznaczyć, że Mr. Rater nie był na tem zebraniu w charakterze urzędowym — zasadniczo bowiem nie zaprasza się naczelnego inspektora do strzeżenia prezentów ślubnych. „Gaduła“ przyszedł tu dla własnej przyjemności, jako jeden z zaproszonych. Zmarły ojciec panny młodej był wielkim jego przyjacielem. Toteż Angela Marken pamiętała o tem dobrze sporządzając listę gości.
„Ależ, moja kochana“, skrzywiła się matka Angeli, gdy dziewczyna wymieniła nazwisko „Gaduły“. — „Nie będziesz chyba zapraszała policjanta. To przecież śmieszne!“
Angela westchnęła i przechyliła się w krześle, gryząc w zamyśleniu koniec pióra.
„Nie rozumiem dlaczego nie mielibyśmy zaprosić p. Ratera“ odparła nieco zniecierpliwionym tonem. „Będzie on jednym z niewielu przyzwoitych ludzi, którzy zjawią się na feście u nas.“ Namyślała się przez chwilę, a potem spytała z wahaniem: „Czy mogę zaprosić Donalda Grey?“
Arystokratyczny nos pani Marken zmarszczył się z wyrazem przykrego ździwienia.
„Nigdy w świecie! Bądźże rozsądna Angelo! Donald jest bardzo miłym chłopcem i sama za nim przepadam, ale — rozumiesz chyba, że nie wolno ci zawracać sobie głowy młodym człowiekiem, który ma tylko trzysta funtów rocznie.“
„Wiem o tem dobrze“ odparła spokojnie córka i zaadresowała kopertę do naczelnego inspektora Ratera. „Zaproszenie Mr. Ratera będzie jeszcze i z tego względu wskazane, że klejnoty i prezenty będą znajdować się pod dobrem okiem. W ten sposób zaoszczędzimy sobie trochę grosza na najmowanie specjalnych ajentów.“ Ostatnie zdanie wypowiedziała Angela z lekką goryczą.
W dzień swego ślubu panna młoda bynajmniej nie promieniała szczęściem. Przesuwała się po pokojach, jakby nieco zgaszona i smutna. Mało jednak kto ze zgromadzonych gości mógł zrozumieć powody tego nastroju. Pan młody — Lord Eustachy Lightley był osobnikiem bardzo zamożnym i miał dziedziczyć po ojcu rozległe dobra rodzinne. Przystojny, elegancki, z marzycielskim i poetycznym wyrazem twarzy, przedstawiał doskonałą pod pażdym względem partję dla córki zmarłego marszałka, który bynajmniej nie wzbogacił się za życia.
Angela była szczupła i pełna wdzięku — jej blada twarz wyrażała spokój i opanowanie. Gdy „Gaduła“ ujrzał ją w ślubnym stroju, uznał w duchu, że jest istotnie ładna i miła. Ponieważ Mr. Raterowi bardzo mało kto się podobał, taki akt uznania mógł być uważany za zachwyt. Natomiast pan młody bynajmniej nie przypadł do smaku panu inspektorowi. Wątły, o drobnej twarzy i wydłużonym kształcie głowy, zbudowany jak dorastająca dziewczyna . . . Lord Eustachy Lightley nie przedstawiał bynajmniej typu, który budził sympatję w Mr. Raterze. Przez chwilę pomyślał sobie, że gdyby Stwórca polecił mu uformować człowieka, to nie uczyniłby go napewne na obraz i podobieństwo lorda Lightley’a.
Spotkanie pana młodego z „Gadułą“ nie było bynajmniej przyjemne, gdyż jego lordowska mość okazała wyraźnie swój zły humor i posunęła się nawet do impertynencji.
„Czy pan jest detektywem?“ spytał ostro pan młody, przystępując do Mr. Ratera.
„Gaduła“ przytaknął skinieniem głowy, co dla niego było już długiem przemówieniem.
„Czemuż więc, u djabła, sterczy pan gdzieś w kącie? Tu napewno nic pan nie zobaczy! Czemu nie wejdzie choćby na galerję?“ — tu wskazał na niewielki balkon dla orkiestry, znajdujący się nad salą.
„Gaduła“ potarł nos z zakłopotaniem.
„Jest pan tu zupełnie bezużytecznym“ — wyrzucił lord z rosnącą pasją. „Mógłby pan z równą korzyścią stać na Grosvenor Square.“
„Właśnie mam tam ochotę pójść“ odparł „Gaduła“, odwrócił się na pięcie i opuścił pieniącego się młodzieńca.
Takie było pierwsze i ostatnie spotkanie inspektora z lordem Lightley’em. A jednak Mr. Rater skombinował niejedno co do osoby pana młodego i to dzięki czystemu przypadkowi. Gdy wyszedł z niegościnnego przybytku, w którym odbywało się wesele i spokojnym krokiem przemierzał ulicę przed domem, podszedł do niego młody człowiek, niosący w ręku niewielką, zgrabnie zawinięta paczkę i zapytał „Gaduły“, czy będzie mógł teraz zobaczyć się z jego lordowską mością. Przypuszczalnie znał on z widzenia Mr. Ratera, co nie było bynajmniej dziwnem, gdyż fotografje „Gaduły“ pojawiały się często w popularnych dziennikach.
„. . . Mam wręczyć zaraz tę paczkę lordowi Lightley, dlatego pozwalam sobie trudzić pana zapytaniem, gdzie go mogę teraz złapać. Nasza apteka załatwia od 50 lat wszystkie polecenia domu lorda, — kupują od nas wszystko: pastę do zębów, mydło, lekarswa. Nawet kiedy młody lord bawił przed laty w Syrji, — miał wtedy jakieś nieporządki z płucami, ale teraz jest już zdrów, — przesyłaliśmy mu co tydzień posyłki . . .“
Mr. Rater słuchał z żywem zainteresowaniem opowiadania młodego pomocnika aptekarskiego.
W półtora roku po tem wydarzeniu, naczelny inspektor znajdował się w Ostendzie, gdzie spędzał obowiązkowo każdego roku swój urlop. Ponieważ był kawalerem, mógł sobie pozwolić na wyjazd do tak kosztownej miejscowości, a pozatem wybierał Ostendę i dlatego, że mógł tam spotkać cały szereg wesołych hochsztaplerów i wykolejeńców, którzy zabawiali się ochoczo w eleganckiem kąpielisku, w błogiem mniemaniu, że nie spoczywa na nich groźne oko szefa policji. „Gaduła“ nie czytał w czasie swego wypoczynku gazet, toteż dopiero z zaszłyszanej w czasie wyścigów rozmowy, dowiedział się o nieszczęściu, które dotknęło młodą małżonkę. Odszukał gazetę i w kronice znalazł następujące doniesienie:
„Z prawdziwym żalem zawiadamiamy ó śmierci lorda Eustachego Lightley. Jego lordowska mość chorował od dłuższego czasu i zmarł nagle ubiegłej nocy w swej rezydencji przy Hart Street.“
„Tam do djabla!“ mruknął Mr. Rater.
Gdyby szedł za głosem uczucia, byłby posłał telegram z kondolencjami do młodej wdowy. Zamiast tego przyszła mu na myśl przypadkowa rozmowa, którą miał swego czasu z pomocnikiem aptekarskim i zanotował sobie ten szczegół w notesie do przyszłego ewentualnego użytku. Potem zapomniał całkiem o tej całej aferze, gdyż przez kilka dni z rzędu zajęty był nieskończonemi konferencjami z miejscową policją, która zasięgała jego rady.
W kilku wielkich hotelach dokonano właśnie poważnych kradzieży klejnotów ogromnej wartości w czasie, gdy właściciele precjozów byli na obiedzie lub w kasynie. „Gaduła“ zapomniał o urlopie i zabrał się żywo do śledzenia kilku podejrzanych rodaków, którzy bawili w Ostendzie.
O ile mógł zmiarkować, takich niebezpiecznych ananasów było pięciu. Inicjatora jednak tych akcji, który krył się pozatem wszystkiem, nie było na miejscu. Inspektor oddawna już miał chętkę przyłapania tego artysty swego rzemiosła. Włamania popełnione były w sposób właściwy i typowy dla niejakiego Williama Osawolda. „Gaduła“ skomunikował się więc telefonicznie z Londynem i był nieco niezadowolony, gdy mu doniesiono, że osobnik ten nie ruszał się ze stolicy w ciągu ostatniego miesiąca i przez cały czas znajdował się pod ścisłą obserwacją policyjną.
„Właśnie, w ten dzień“, informowano go przez telefon „w którym, jak pan mówi popełniono włamania, ajenci nasi widzieli Osawolda . . . Jeden z naszych ludzi spostrzegł tego ptaszka, wychodzącego z domu w West Endzie i rozpoznał go bez trudu. Jak się zdaje, jakaś dama zawołała go z okna — mąż tej kobiety zasłabł nagle, a ponieważ telefon był zepsuty, poprosiła, by pobiegł po doktora.“
„O, to nie mam szczęścia!“ mruknął na całą odpowiedź „Gaduła“.
Zaraz następnego dnia przyłapano właściwego sprawcę kradzieży, niejakiego Lavinsky’ego, obywatela amerykańskiego. W ten sposób wyjaśniła się cała tajemnica włamania.
„Gaduła“ powrócił do Londynu odświeżony, pełen nowych sił. Był w tak doskonałym humorze, że przystał z uśmiechem na uwagę współtowarzysza podróży, który stwierdził, że jest bardzo ładna pogoda.
W stolicy porwał go odrazu wir zajęć, wymagający skupienia całej uwagi i energji. Przez całe trzy miesiące tropił nieznużenie niejakiego Honorego de Youre, sprawcę strasznego morderstwa w Bath. Wczesnym rankiem jednego dnia wrócił z ponurej ceremonji w więzieniu Wandsworth („Gaduła“ zawsze asystował przy egzekucjach zbrodniarzy, których doprowadził do szubienicy) i spacerował po Hyde Parku, gdy nagle jakiś ostry głos zawołał go z ironicznym przekąsem:
„Hallo! panie inspektorze, niechże pan tu przyjdzie na pogadankę!“
Obrócił wolno głowę i spojrzał w kierunku intruza zakłócającego spokój jego przechadzki. To co ujrzał, zdziwiło go nie pomału. W obszernej i wytwornej limuzynie — jak domyślił się wynajętej — siedział młodzieniec ubrany z wyszukaną elegancją. Na głowie miał jasną, zgrabną dżokejkę, na palcu lśnił się djamentowy pierścień. Mr. Rater poznał bez trudności, kim jest ten szykowny automobilista.
„Może się pan przejedzie ze mną, inspektorze?“ ozwał się wesoło Bill Osawold.
Widocznie jednak nie przypuszczał, że Mister Rater przyjmie jego zaproszenie, gdyż w jego wąskich oczach pojawił się przez moment wyraz zaniepokojenia, kiedy „Gaduła“ otworzył drzwiczki samochodu z całą powagą, wszedł i usiadł naprzeciwko człowieka, którego przy trzech rozmaitych okazjach doprowadził do kratek sądowych.
„Cóż to, Bill, wyglądasz na przemysłowca“ spytał dobrodusznie inspektor.
Elegant odchrząknął i poprawił się niepewnie na wybitem poduszką siedzeniu. Spokojny i badawczy wzrok detektywa zmieszał go.
„Nigdy nie widziałem tak elegancko ubranego pasażera, Bill“, mruknął z uznaniem „Gaduła“.
Istotnie, Mr. Osawold ubrany był niezwykle wytwornie. Garnitur z najlepszego materjału w gustownie dobrany deseń, kosztowna jedwabna koszula z liljowemi paseczkami, djamentowe spinki przy manszetach, lśniące buciki, jaskrawe pończochy z jedwabiu, — wszystko to stanowiło nader imponującą całość.
„Zapewniam pana, inspektorze, że wkroczyłem na uczciwą drogę“, rzekł głośno Bill. „Jestem zamożny, gdyż odziedziczyłem po zmarłej ciotce sporo pieniędzy. Może pan zajdzie kiedy do mnie i odwiedzi mnie w mojem mieszkaniu.“
Oczy „Gaduły“ przesuwały się po młodzieńcu ze spokojną dokładnością aparatu do mechanicznego czyszczenia.
„Co, ciotka? Przypuszczam, że patrzy zadowolona z nieba na twoje sprawowanie i błogosławi ci. Czy to australijska ciotka, Bill?“
„Nie, amerykańska“, odparł Bill, a jego bezkształtna twarz skurczyła się w grymasie, który miał wyrażać uprzejmy uśmiech. „W każdym razie, jeżeliby chciał się pan czego napić, inspektorze, to proszę wpaść do mnie. Mieszkam pod Nr. 107 Bloomsbury Mansions.“
„Niestety, ja piję tylko wodę sodową i to dla bezpieczeństwa prosto z syfonu“, rzekł łagodnie „Gaduła“, a potem dodał z lekkiem zdziwieniem w głosie: „I pomyśleć, że ostatni raz spotkaliśmy się wtedy, gdy nakryłem cię w czasie wykonywania napadu z bronią w ręku na Albemarle Mansions! Dostałeś wtedy pięć lat ciupy.“
Towarzysz skrzywił się zaambarasowany.
„Niech pan będzie pewien, że już z tem zerwałem. Od śmierci wuja . . .“
„Słyszałem o ciotce —“
„Chciałem powiedzieć, ciotki — wszedłem na przyzwoitą drogę. Trzymam się zdala od złego towarzystwa.“
Mr. Rater badał eleganckiego młodzieńca w taki sposób w jaki rewident ogląda sfałszowany budżet. Brak mu było kilku szczegółów karjery tego osobnika. Albowiem Mr. William Osawold nie zawsze puszczał się na występy bandyckie — czasami próbował „roboty“ mniej wyraźnej i dającej się wyśledzić. „Gaduła“ przypomniał sobie jedną specjalnie cyniczną i okrutną zbrodnię, o którą podejrzewał Billa i starał się wybadać go delikatnie w tym względzie.
„Musiałbym być szaleńcem, ażeby popełnić coś takiego“, oburzył się młodzieniec potrząsając głową. „Przypuszczam, że dziewczyna, o której pan mówi, musiała naopowiadać niesłychanych kłamstw o mnie. Niema pan o mnie dobrego mniemania, inspektorze.“
„Bardzo rzadko mi się to zdarza“, przystał Mr. Rater.
W międzyczasie auto dojechało do marmurowego łuku przy wejściu do parku. Osawold zwrócił się nagle do „Gaduły“.
„Bardzo mi przykro, ale tutaj będę musiał pana wysadzić, inspektorze. Umówiłem się na śniadanie z przyjacielem.“ Pożegnał swego prześladowcę i doznał uczucia prawdziwej ulgi, gdy ten znikł mu z oczu.
Bill nie kłamał: istotnie, umówił się na śniadanie z pewną bardzo ładną panną sklepową, która czekała już w jego mieszkaniu, gdy zajechał automobilem przed dom.
Mr. Rater nie był ani ździwiony ani zaniepokojony tem nagłem dojściem do bogactwa znanego i wysoce niebezpiecznego zbrodniarza. Przykładów tego rodzaju znaleść można było więcej. Czyż Harry Gay, znany ze swych licznych występów, nie zajmował całego piętra w „Splendide“ Hotelu? A Clew Remmi, uprawiający systematycznie elegancki rozbój, czyż nie pojawiał się na Oxford Street we wspaniałej limuzynie i nie jadał w najlepszych restauracjach?
O godz. 5-ej popołudniu wpadła do budynku Scotland Yardu jakaś roztrzęsiona dziewczyna, która pomiędzy jednym a drugim spazmem histerji wykrztusiła złorzeczenia na Billa Osawolda. Mr. Rater przyjął nieszczęsną ofiarę zbrodniarza w swym pokoju i wysłuchał jej bezładnego, przerywanego łkaniem, opowiadania.
„Tak to bywa“, zakończył „Gaduła“ łagodnie całe przesłuchanie.
Nie wiadomo, czy był zbieg okoliczności, czy też nie, że pierwszą osobą, którą Mr. Rater ujrzał idąc ze Scotland Yardu do White Hall był właśnie Bill Osawold. Ostatecznie nie było w tem nic dziwnego, gdyż najprostsza droga z Bloomsbury do stacji Waterloo przechodzi wzdłuż White Hall i poprzez most Westminsterski. Bill jechał najwidoczniej na stację kolejową celem udania się w dłuższą podróż, jak przynajmniej świadczyły o tem dwie walizki umieszczone na dachu jego auta. Zoczywszy inspektora, Osawold skręcił gwałtownie wozem w stronę zwartej masy automobili i pojazdów czekających naprzeciwko gmachu Parlamentu. Zanim policjant dał znak ruszenia tłumowi wehikułów, „Gaduła“ podbiegł do auta Billa i otworzył drzwiczki.
„Proszę wyjść“ rozkazał „i to wyjść szybko“.
Bill usłuchał. Twarz jego była blada z gniewu i nabrzmiała utajoną wściekłością. Jednem skinieniem ręki „Gaduła“ przyzwał stojącego na rogu policjanta.
„Obszukać go“, rzekł krótko. „Nieprawnie nosi przy sobie broń.“
Pełen powagi policjant obszukał przytrzymanego młodzieńca metodycznie i spokojnie. W pięć minut potem stał już Bill przed obliczem sierżanta policji przy Cannon Row i starał się usprawiedliwić na wszelkie sposoby.
„To jest jakaś niecna naganka“, wołał z emfazą. To co ta dziewczyna opowiadała o mnie, to wszystko wierutne kłamstwo. Przyszła do mnie dobrowolnie. Już od szeregu tygodni prześladuje mnie . . .“
„W tej chwili nie mówimy o żadnej dziewczynie“, przerwał „Gaduła“.
Twarz Billa skrzywiła się w ironicznym grymasie.
„Pan myśli, że mnie pan zasypał? Powiem panu to jedno, panie Rater, — za mną stoją ludzie wpływowi, którzy mają ciężkie pieniądze. Gdy będę tylko chciał, mogę to sprawić, by pana wykurzono z jego pięknego stanowiska.“
„Wsadźcie go do uczciwej celi“, zakończył „Gaduła“ spokojnie. „Jeśli będzie się awanturował, dajcie mu tęgiego przytyczka w nos.“
Policjant wyłożył na biurko sierżanta przedmioty znalezione przy Billu. Było tam 1750 ft. w banknotach, automatyczny pistolet z pełnym magazynem, kilka pierścieni djamentowych i brylantowe spinki, o których poprzednio już mówiliśmy. Mr. Rater obejrzał uważnie ten zbiór, wynotował sobie numery banknotów i posłał trzech ludzi na zwiady.
W czasie, który dzielił uwięzienie Billa od rozprawy sądowej w Głównym Sądzie dla spraw kryminalnych, „Gaduła“ zebrał bardzo wiele szczegółów odnoszących się do osoby przychwyconego zbrodniarza. Nie mógł jednak znaleść zupełnie pewnych i przekonywujących dowodów zbrodni Williama, gdyż człowiek ten niezwykle sprytnie wszędzie się maskował. Zmiarkował odrazu, że uwięziony Osawold będzie broniony bardze wytrawnie. Gdy nadszedł dzień rozprawy, z za stołu obrony podniósł się wybitny adwokat, a razem z nim dwie inne młode sławy adwokackie. Toteż proces, który mógł trwać kilka godzin, ciągnął się aż przez 3 dni. Przyzwany cały szereg świadków, którzy mieli na celu zburzyć oskarżenie i przedstawić w najgorszem świetle charakter oskarżającej dziewczyny.
Na szczęście jednak prokurator prowadzący rozprawę był człowiekiem zbyt rozsądnym i zręcznym, by dać się wprowadzić w błąd przez „tricki“ obrony. Powoli sieć obciążających zeznań i domysłów poczęła zaciskać się dookoła przyłapanego Billa.
Drugiego dnia rozprawy spostrzegł „Gaduła“ w pierwszym rzędzie publicznej galerji na sali rozpraw twarz kobiecą, która wydała mu się znaną. Przypatrywał jej się przez chwilę i rozpoznał lady Angelę Lightley. Śledziła ona przebieg rozprawy z niezwykłem napięciem, a jednak widać było, że nie sprowadziła jej tutaj niezdrowa ciekawość. Kilka razy w czasie opowiadania jakichś nieprzyjemnych szczegółów, schylała głowę i na twarzy jej malował się wyraz wstrętu. Nadszedł koniec procesu. Sąd nie opuszczając sali rozpraw wydał wyrok winy. Stary, zasuszony sędzia, powstał z miejsca, umocował na nosie pince-nez, spojrzał przez chwilę na więźnia, a potem na trybunał i spytał zgodnie z ceremonjałem suchym, obojętnym głosem:
„Czy może ktoś jeszcze zaświadczyć coś przeciw temu człowiekowi?“
Na to wezwanie „Gaduła“ stanął przed stołem trybunału, podnióst rękę, jako, że należało składać przysięgę i powiedział krótko:
„Jest to złodziej i kompan złodziei. Za podobne przestępstwo został już skazany w roku 1921. Jest to człowiek o bardzo złej reputacji i jeden z najniebezpieczniejszych złoczyńców, znanych Scotland Yardowi.“
Bill Osawold porwał się na równe nogi, drżący z wściekłości.
„Ja cię jeszcze kiędyś dostanę, Rater, — ty . . .!“
Sędzia zanurzył pióro w atramencie i wypisał nie spiesząc się wyrok na papierze.
„Niniejszem skazujemy cię na 12 lat więzienia.“
Trzeba było 4 strażników, ażeby usunąć skazańca z sali rozpraw i zaprowadzić go do celi.
Inspektor Rater wyszedł do marmurowego przedsionku, tuż obok wyjścia z publicznej galerji, chciał bowiem pomówić z lady Lightley. Gdy ujrzał, jak opuszczała wejście, skierował się w jej stronę tak, że nie mogła go ominąć. Spotkanie to nie było widocznie jej na rękę, gdyż na widok „Gaduły“ zmieszała się, zaczerwieniła i zbladła.
„Ach panie Rater, cóż pan sobie pomyśli o mnie? . . . Otóż ja właśnie piszę książkę o zbrodni . . . Prawda, że to była straszna sprawa?“
Była tak zażenowana i skonfudowana, że aż litość brała. Proces zrobił na niej wstrząsające wrażenie i drżała całem ciałem.
„To pan mnie zauważył? Nie przypuszczałam, że pozna mnie pan.“
„Jak pani mówiła? Pisze pani książkę, droga pani?“ zagadnął niewinnie „Gaduła“. A potem przypomniawszy sobie swój obowiązek, złożył jej spóźnione kondolencje.
„Dziękuję panu“ odparła pośpiesznie.“ Słyszał pan zapewne, że małżeństwo moje nie było szczęśliwe. Mąż mój był — dość trudny w pożyciu. Trzy miesiące temu wyszłam powtórnie zamąż za pana Donalda Grey. Pracuje on w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.“
Rozglądała się niespokojnym wzrokiem w około, jakby szukała drogi ucieczki. Mr. Rater, nie zważając na to, przysunął się do niej i zszedł z nią po schodach portalu.
„Przypuszczam, że nie widziała pani nigdy przedtem tego osobnika?“ zagadnął nagle.
Kobieta przystanęła, a twarz jej zbladła znowu.
„Tego Osawolda? Nie, skądżeby.“
„O, to kawał draba“ zauważył „Gaduła“ mówiąc jakby do siebe. „Gdyśmy go przyłapali, miał przy sobie całe mnóstwo pieniędzy. Nie mam pojęcia jak do nich doszedł.“
„Bardzo mi przykro, ale nie mogę pomóc panu w rozjaśnieniu tej tajemnicy.“
Oddychała z trudnością i ledwie mogła wykrztusić słowo. Być może, że było to tylko przywidzenie, ale Mr. Rater byłby przysiągł, że jeszcze chwilę, a zemdleje.
„Ktoś najwidocziej płacił za jego obronę. Nikt nie zgłaszał pretensji do pieniędzy, które znaleźliśmy przy aresztowanym. Sądzę zatem, że ma jakichś wpływowych przyjaciół.“
A po chwili dodał: „Czy mogę odprowadzić panią do domu i złożyć jej wizytę, lady Angelo?“
Towarzyszka zawahała się przez chwilę.
„Proszę“, zgodziła się wreszcie i podała swój adres. Był to jakiś wytworny hotel w West Endzie.
Nim zeszli na trotuar, Angela uspokoiła się i opanowała na tyle, że mogła już spokojnie rozmawiać.
„Przypuszczam, że pan już przyzwyczajony jest do tego rodzaju rozpraw i nie robi to już na panu wrażenia“ uśmiechnęła się blada. „Ale mnie to kosztuje masę nerwów; jestem poprostu roztrzęsiona! Nie chce się wierzyć, że jest tyle brudu na świecie. Czy . . . czy on będzie apelował?“
Mr. Raterovwi wydało się, że postawienie tego pytania kosztowało Angelę wiele wysiłku.
„Apelował? Kto, ten Osawold? Przypuszczam, że tak. Ma takie zasoby pieniędzy, że może sobie pozwolić i na to.“
„Czy pan myśli, że coś na tem zyska . . .? To znaczy, że w oskarżeniu nie było punktów słabych? Ktoś wspominał, że sędzia uczynił uwagę, któraby dowodziła, że sprawa nie jest bynajmniej przesądzoną i że są możliwości rozpatrzenia jej raz jeszcze w bardziej przychylnym dla skazańca duchu.“
Mr. Rater potrząsnął przecząco głową, patrząc jej uważnie w oczy.
„Niestety, niema ani cienia nadzieji.“
„Och!“
W tym urwanym wykrzykniku było coś tak rozpaczliwego, że nawet „Gaduła“, nie ulegający łatwo wzruszeniom, uczuł się nim do głębi wstrząśniętym.
„Chciałbym bardzo, lady Angelo, ażeby mi pani coś wyznała.“
„Cóż takiego?“ odrzuciła szybko.
„Coś pani ukrywa, droga pani. Kto wie, czy nie mógłbym pani pomóc. Pamięta pani, że ojciec jej był moim serdecznym przyjacielem. Byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym mógł choć teraz, po tylu latach, oddać usługę jego córce.“
Młoda kobieta zmusiła się do uśmiechu.
„Niestety, zdaje mi się, że nie będzie pan mi mógł pomóc . . .“
Spostrzegł jak przyzywa skinieniem ręki czekające na nią auto. Pożegnał się i stał długo na brzegu chodnika, gdy już dawno zniknęła mu z oczu.
Zaraz potem udał się do więzienia Pentonville, gdzie miał obowiązkowe spotkanie w sprawie djamentowych pierścieni, które jak udowodniono pochodziły z kradziezy. Chciał wybadać Osawolda, jak doszedł on do posiadania klejnotów. Nie przypuszczał, by sam Bill zajmował się wykradzeniem precjozów, toteż opowiadanie jego wydało mu się wcale przekonywujące.
„Rzeczy te kupiłem od niejakiego Ludwika Rapovera. Zapłaciłem za nie 43 ft. Nie wiedziałem nic o tem że zostały one skradzione i nie może mnie to nic obchodzić. Nie bój się pan, panie Rater, tego zeznania, pan na mnie nie wymusi.“
„No, a cóż, apelujesz?“
„Oczywiście, i niech pan będzie pewny, że wygrzebię się z tej dziury. Mam przyjaciół, którzy albo mnie wydobędą, albo sami wpadną, gdyż mam ich w ręku. Ta stara świnia, ten prokurator — wlepił mi 12 lat! Niech pan powie za mną przy następnej rozprawie jakie ciepłe słówko, to poszlę panu pudełko czekoladek!“
„Źleś się wybrał, bo nie jadam czekolady.“
Rozprawa apelacyjna odbyła się w Królewskim Sądzie na Strandzie. Billa Osawolda przewieziono do gmachu sądu na 2 godziny przed rozprawą. Odbyło się ono w automobilu, strzeżonym przez eskortę. Oskarżonego umieszczono w małym pokoiku podobnym do celi, znajdującym się pod salą rozpraw. O godzinie 10 wniesiono do celi Billa śniadanie na tacy. Czynność tę wykonała dziewczyna zą którą szedł policjant. Widocznie jednak nie chciało mu się schodzić po wąskich stopniach w dół i doszedł tylko do przejścia. W chwili gdy posługaczka zbiegała po schodach, usłyszała „przepraszam“ i odwróciwszy głowę ujrzała za sobą kobietę w czerni. Żałoba jej przypominała nieco kokieteryjną żałobę Francuski. Gęsty czarny welon zwisał z brzegu kapelusza.
„Czy pani niesie śniadanie dla pana Osawolda?“ zagadnęła w łamanej angielszczyźnie.
„Tak.“
„Czy ten człowiek towarzyszy pani cały czas?“
„Jaki człowiek?“
„Zdawało mi się, że widziałam policjanta“, rzekła kobieta w czerni.
Tyle tylko zdążyła powiedzieć, w tej chwili bowiem posłyszała kroki, odwróciła się i niemal, że wpadła na Mr. Ratera, który z zainteresowaniem przyglądał się całej scenie. Wymamrotała słowa przeproszenia i pochyliwszy głowę zawróciła śpiesznie i uciekła jakby w obawie, że będą ją ścigać.
Mr. Rater nie tracąc czasu podbiegł do pokojówki i przytrzymał ją tuż przy drzwiach pokoju, w którym oskarżeni oczekują na rozpoczęcie rozprawy. Wziął dymiącą filiżankę kawy, spojrzał na nią badawczo, a potem ku zdziwieniu i oburzeniu dziewczyny upuścił kubek na podłogę. Filiżanka rozbiła się w kawałki na kamiennej posadzce.
„Bardzo mi przykro — jestem dziś bardzo roztrzepany. Proszę iść zaraz na górę i przynieść drugą filiżankę, a ja każę tu już posprzątać; proszę powiedzieć w bufecie, że naczelny inspektor Rater zapłaci szkodę.“
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.