- W empik go
Miliarder - ebook
Miliarder - ebook
Miliarder – W świecie rządzonym przez pieniądz każda tajemnica ma swoją cenę.
Georg Bromarck, właściciel imperium wartego miliardy, wkracza w ostatni rozdział swojego życia, świadom, że jego czas się kończy. Zdeterminowany, by przekazać wszystko swojemu wnukowi Filipowi, staje w obliczu największego koszmaru – Filip znika bez śladu. Co się stało z jedynym spadkobiercą, którego Georg darzył prawdziwą sympatią? Do akcji wkracza Joseph Carling – błyskotliwy ekspert od ludzkich zachowań, człowiek, który widzi więcej niż inni. Gdy zagłębia się w sieć kłamstw, tajemnic i zdrad, odkrywa, że prawda okazuje się bardziej skomplikowana niż ktokolwiek początkowo przypuszczał… Wśród zimnych krajobrazów szwajcarskich gór i za mrocznymi murami eleganckich rezydencji Örebro skrywa się niebezpieczna prawda. Kto zyska na zniknięciu Filipa? I jak daleko ten ktoś się posunie, aby zyskać kontrolę nad fortuną Bromarcka? „Miliarder” Thomasa Eriksona to więcej niż kryminał – to fascynujące studium ludzkiej natury, w którym za fasadą bogactwa i władzy czai się mrok.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8360-158-8 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stojąc na samym skraju przepaści, zdał sobie sprawę, że nie jest gotowy na śmierć. Nie tak to się miało skończyć. Życie nie powinno mu teraz przemykać przed oczami. Ten śmieszny frazes nigdy nie znaczył zbyt wiele. Zaskoczyło go tempo wydarzeń w ostatnich tygodniach, przypominające akcję serialu na Netfliksie. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
Czy go dogonią? Czy wiedzą, którędy poszedł? Wydawało się to mało prawdopodobne.
Po wspinaczce w mięśniach jego łydek pojawiły się bolesne skurcze, ale jak dotąd nie odważył się zatrzymać. Bał się, co się stanie, jeśli go dogonią. Spojrzał na swoje podrapane dłonie. Kiedy się potknął, rozciął skórę na jednej z nich. Przy innym upadku podarł dżinsy na obu kolanach. Nie przywykł do tak intensywnego wysiłku, ale musiał zostawić samochód niżej, bo nie byłby w stanie przemieszczać się nim wśród skał.
Wytężył słuch, ale nic nie usłyszał. Może pomyśleli, że poszedł w dół, a nie ruszył pod górę?
Lekko się pochylił. Wzrok zaszedł mu mgłą. Czy tu wszystko się skończy? Nie mógł w to uwierzyć. Przecież chciał tylko postąpić właściwie. Po co w ogóle się wtrącał?
Rozejrzał się po kamieniołomie. Wszędzie jedynie skały i głazy. Przed nim stroma przepaść. Powoli do niego docierało, jak to może się skończyć. Nie zdążył pożegnać się z żoną. Gdyby tylko jej powiedział. Ale czekał, rozmyślał i zastanawiał się o wiele za długo. Jak zwykle. Niech to szlag.
Znów zerknął na swoje drżące dłonie.
Przygryzł grzbiet tej, z której sączyła się krew.
Tuż zza urwiska, na które właśnie się wspiął, usłyszał ryk silnika. Skrzywił się i odwrócił. Spojrzał na zakręt. Znów ruszył nad przepaść. Wysokość była ogromna. Czy istniała choćby najmniejsza szansa, że przeżyje skok?
Mrugnął, kiedy oczy kolejny raz zaszły mu mgłą. Z trudem powstrzymywał łzy. Przełknął ślinę.
Zza skały dobiegły go szorstkie głosy i warkot silnika. Ktoś za wszelką cenę starał się wjechać na górę motocyklem terenowym.
Otoczyli go.
* * *
Mężczyzna, który trzymał broń, był sporej postury. Typ nieustępliwego przywódcy. Wjechał na motorze, ubrany w garnitur i półbuty. Ostrożnie umieścił kask na siodełku motocykla.
Miał zadbaną czarną brodę. Stosunkowo długie włosy zebrał w kucyk.
Jego czterej towarzysze wyglądali tak, jak zazwyczaj można wyobrazić sobie bandę drobnych złoczyńców. Wszyscy byli uzbrojeni. Zawzięci. Nieruchomi.
Widział wystarczająco dużo filmów, żeby wiedzieć, czego od niego oczekują. Uniósł ręce.
– Nie musicie tego robić – powiedział.
Przywódca zmarszczył brwi.
– Właściwie musimy. Masz coś, czego potrzebujemy. Niestety trzeba o tym pogadać.
– Dobrze, możemy negocjować – odpowiedział ochryple i odchrząknął.
Lider bandy strzepnął coś z rękawa marynarki.
– Już lepiej. A więc możesz nam coś zaproponować? – zapytał. Jego jedwabisty głos miał w sobie pewną chropowatość.
– A czego chcecie?
Przywódca opuścił broń i położył ją na siedzeniu obok czarnego kasku. Rozpiął marynarkę i włożył dłonie do kieszeni spodni.
Pięciu na jednego. To było niedorzeczne. Jeden z nich mógłby bez większych ceregieli załatwić sprawę.
– Przydałaby się nam jakaś gwarancja, że nikt nie będzie mieć równie szalonych pomysłów co ty. Nie można tak rozpowiadać o wszystkim byle komu.
Mężczyzna popatrzył szybko w lewo i za siebie.
– Słuchaj – powiedział przywódca, unosząc palec i celując w jego twarz. – Na pewno chcesz zaprzeczyć, że z kimś rozmawiałeś, ale znamy prawdę.
Mężczyzna zaprzeczył ruchem głowy.
Nie przypuszczał, że tak rosły człowiek może się poruszać tak szybko. Szorstka ręka ścisnęła go za gardło, walczył o każdy oddech. Wpatrywał się we włoski na grzbiecie dłoni napastnika.
Bezskutecznie próbował chwycić go za rękę.
– Powiem ci, co myślę – zaczął znów przywódca, nie okazując ani odrobiny zmęczenia. – Zakładam, że opowiedziałeś o tym żonie. Przekonaj mnie, że tak nie było.
Przełknął ślinę. Raz, dwa razy. W końcu już nie było co przełykać. Tak naprawdę niczego jej nie wyjawił. Nie miał pojęcia, co miałby jej zdradzić.
Może napastnik zauważył zmianę w jego spojrzeniu, a może wyczuł napięcie w jego ciele. Uścisk zacieśnił się jeszcze bardziej. Brodaty mężczyzna w granatowym garniturze powoli skinął głową.
– O jakie negocjacje chodzi? Mów albo nie będę miał wyboru. Byłoby strasznie przykro, prawda?
Ogarnął go dziwny spokój. Znalazł w sobie siłę, by opowiedzieć, gdzie wszystko ukrył. I jakie informacje zebrał, by pewnego dnia przekazać je władzom. Opowiedział całą historię. Nie zataił niczego.
– Obiecujesz, że zostawicie moją żonę w spokoju? – zapytał w końcu.
Mężczyzna chwycił go za ramię i obrócił tak, że teraz stał twarzą do przepaści. Poklepał go po plecach i szepnął do ucha melodyjnym i jednocześnie chropowatym głosem:
– Chyba będziesz musiał mi zaufać.
Następnie solidnym pchnięciem zrzucił go z klifu.1
CZWARTEK
– Dzisiaj zaprosiliśmy do studia Josepha Carlinga. Nasz gość to syn dyplomaty, ma za sobą ponad pięćdziesiąt przeprowadzek i zdążył zobaczyć większość globu. Obecnie jest behawiorystą i mentorem czołowych przedstawicieli biznesu w całej Europie. Ostatnio występował z nową prezentacją na temat manipulacji. Posłuchajmy, jak rozmawia z naszymi prezenterami o psychopatach w świecie biznesu.
Zapowiedź została wcześniej nagrana i teraz odtworzona w studiu. Do tego przerwa reklamowa trwała trzy minuty. Carling przeprowadził kalkulację. Sto osiemdziesiąt sekund. Co chwilę rozlegała się ta sama melodia. Miał dość. Poza tym wcale nie przeprowadzał się „ponad pięćdziesiąt” razy. Co najwyżej dwadzieścia pięć, nie więcej.
– Dlaczego niektórzy ludzie stają się psychopatami? – Mocno umalowana prezenterka powtórzyła pytanie zadane przed reklamami. Jej włosy były tak jasne, że z bliska nie wyglądały na prawdziwe, raczej jak peruka manekina ze sklepowej wystawy.
Joseph Carling napotkał wzrok kobiety. Już czwarty raz zarejestrował, że ma ona jasnobrązowe oczy. Uważnie przyjrzał się też młodemu prezenterowi w wyjątkowo obcisłym ubraniu. Wystarczyłoby, by wciągnął zbyt gwałtownie powietrze, a już zwróciłby na siebie uwagę widzów. Carling pomyślał: jego oczy są ciemnoniebieskie.
Carling pojawił się w studiu, aby porozmawiać o powszechnym zjawisku – obecności psychopatów w biznesie. Zgodził się bez wahania. Uznał to za świetne wyzwanie, które może ukoić dręczący go wewnętrzny niepokój. Teraz, siedząc w świetle reflektorów, poczuł spływający pod koszulą pot. Zrobił teatralną przerwę na dokładnie dwie sekundy. Jeden, dwa. Gdyby czekał zbyt długo, prezenterka lub jej kolega mogliby zadać mu kolejne pytanie.
– Zasadniczo ludzie się z tym rodzą – odpowiedział. – U psychopatów ciało migdałowate nie reguluje negatywnych emocji w taki sam sposób jak u innych. W przeciwieństwie do nas psychopaci nie odczuwają stresu, niepokoju i strachu.
– W takim razie – przerwał mu prezenter najpopularniejszego programu śniadaniowego w kraju – jak można wyleczyć tę przypadłość?
Carling rozłożył ręce.
– W latach siedemdziesiątych próbowano leczyć takie osoby, ale trzeba było szybko zakończyć eksperyment.
Jasnowłosa Jenny zmarszczyła brwi.
– Dlaczego?
– Dzięki takim terapiom psychopaci tylko dowiedzieli się więcej o tym, jak wykorzystywać innych.
– Czy to znaczy, że psychologowie się mylili?
– Psychopatii nie można wyleczyć. Dlaczego wilk miałby chcieć, by spiłowano mu zęby? Dlaczego kot miałby pragnąć, aby obcięto mu pazury? Jeśli ktoś zauważy hienę na sawannie, nie może myśleć, że to pierwsze lepsze porośnięte sierścią zwierzę. Musi wiedzieć, jaki uzbrojony w śmiercionośne zęby drapieżnik się zbliża.
– A to prowadzi nas do kolejnego problemu z psychopatami, prawda? – zapytał prezenter i wysunął w kierunku Carlinga palec mówiący „cwaniak z ciebie”.
– Właśnie. Psychopata nie wygląda jak Hannibal Lecter, znacznie częściej przypomina jednego z nas. Może wyglądać tak jak pan.
Carling uśmiechnął się w duchu. Rozbawił go zdziwiony wyraz twarzy prezentera.
– Przystojny, dobrze ubrany i uśmiechnięty. Z takim wyglądem może obracać się w dowolnym środowisku. – Zniżył głos i rozejrzał się konspiracyjnie. – Kto wie, co pan przed nami ukrywa?
Prezenter i jego studyjna koleżanka roześmiali się nerwowo. Carling powstrzymał się od uwagi, że media – a zwłaszcza telewizja, w której można zadbać o odpowiedni wizerunek – przyciągają znacznie więcej ludzi o cechach psychopatycznych i narcystycznych niż inne branże. We wszystkich stacjach telewizyjnych na świecie roiło się od osób z patologiczną potrzebą zaistnienia. Niektóre z nich były gotowe iść po trupach do celu.
– Słyszałam, że psychopaci są na ogół bardziej atrakcyjni niż... zwykli ludzie – powiedziała Jenny.
Carling powinien przyznać jej rację, w końcu byli w telewizji, ale ten komentarz rzeczywiście wydawał mu się dość głupi.
– Gdzie pani o tym słyszała? Jasne, umieją być uderzająco uroczy. Choć nie odczuwają tych samych emocji, co pozostali, potrafią nauczyć się tego, jak funkcjonujemy. I wykorzystać to. Zwykle wiedzą, kiedy należy na przykład się uśmiechnąć i tak dalej. Mogą jednak mieć trudności z tym, by naturalnie się śmiać, ponieważ śmiech jest mechanizmem, który trudniej kontrolować.
– A urok w połączeniu z pewnością siebie jest atrakcyjny – dodała kobieta.
Carling uśmiechnął się, uważając, żeby nie przesadzić.
– Każdym można manipulować.
– Po tym, co pan powiedział, myślę, że rozpoznałbym psychopatę – stwierdził pewnie gospodarz.
– Być może. Ale łatwiej jest kimś manipulować, niż przekonać go, że został zmanipulowany.
Prezenter i prezenterka spojrzeli po sobie, a Carling zdecydował się zakończyć rozmowę czymś mniej prowokującym.
– Należy szukać powtarzających się wzorców – dodał. – Warto zaobserwować, jak słowa danej osoby mają się do tego, co robi. Jeśli jest zbyt wiele nieścisłości, możliwe, że należy unikać tego człowieka. Jeśli czujecie, że coś nie gra, z pewnością nie jest to bezpodstawne.
– Ale jak to rozpoznać? – dopytywano go.
Carling zdecydował się na metaforyczną opowieść.
– Żaba stoi na brzegu rzeki. Z wody wyłania się skorpion i mówi: „Ja też muszę dostać się na drugą stronę. Pomożesz mi?”. Po chwili wahania żaba zgadza się, ale pod warunkiem, że skorpion nie ugodzi jej kolcem. Skorpion przysięga, że tego nie zrobi. Żaba pozwala mu wejść na swój grzbiet i zaczyna płynąć. W połowie drogi skorpion żądli żabę, która zostaje sparaliżowana i nie może już się ruszać. Kiedy zaczynają tonąć, żaba pyta: „Dlaczego to zrobiłeś? Obiecałeś, że tego nie zrobisz. Teraz oboje utoniemy!”. Jej towarzysz odpowiada: „Jestem skorpionem. A skorpiony żądlą. Wiedziałaś, kim jestem, kiedy zabrałaś mnie na swój grzbiet”.
Prezenter uśmiechnął się z grzeczności, ale zmarszczone brwi zdradzały, że nie rozumie, o co chodzi.
– Jaki właściwie jest morał tej historii?
– Nie bądźcie naiwni. Jeśli coś brzmi zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe, najprawdopodobniej jest w tym jakiś haczyk.2
Sześć godzin później, po kilku spotkaniach w Sztokholmie, Carling dotarł do wysokiej żelaznej bramy rezydencji Bromarcka na obrzeżach Örebro. Georg Bromarck mieszkał poza centrum miasta, w rezydencji wzniesionej w połowie XIX wieku przez właściciela huty, którego los obdarzył dużą rodziną. Ostatni kilometr jechało się wzdłuż żelaznego płotu zamocowanego na pięknym kamiennym murze. Dzięki bujnej roślinności późnym latem z zewnątrz nie dało się dostrzec domu. Georgowi Bromarckowi jak najbardziej to odpowiadało.
Carling zbliżył się do wysokiej na trzy metry bramy z kutego żelaza. Z głośnika w lewym słupku dobiegł zgrzyt i brama otworzyła się. Wjechał na starannie zagrabiony żwir.
Zza łagodnego zakrętu otoczonego gęstą roślinnością wyłonił się dwupiętrowy kamienny budynek. Carling, który mieszkał w dość dużym i obecnie prawie pustym gospodarstwie rodzinnym w Västmanland, jak zwykle zastanawiał się, ile miejsca zajmowała tutejsza rezydencja. Całkowita powierzchnia mieszkalna prawdopodobnie równała się dwóm lub trzem typowym willom.
Kiedy podjechał bliżej domu, zobaczył samego Georga Bromarcka, który podniósł na powitanie rękę, stojąc na balkonie nad wejściem.
Carling zaparkował obok imponujących granitowych schodów i wysiadł z samochodu. Wysokie dębowe drzwi otworzyły się i wyszła z nich kobieta w wieku sześćdziesięciu kilku lat. To była Siri, sekretarka Georga, a jednocześnie zarządczyni jego posiadłości od wielu lat. Uśmiechnęła się do gościa i uścisnęła go serdecznie. Jej ciemne włosy dopiero zaczynały siwieć. Odnotował kolor jej oczu. Szaroniebieski, pomyślał. Są szaroniebieskie.
– Widziałam cię dziś rano w telewizji. Elegancki jak zawsze. Można by pomyśleć, że nadal jesteś w akademii wojskowej. Czemu tak długo mnie nie odwiedzałeś? – zapytała, rzucając mu surowe spojrzenie.
– A nie byłem tu w marcu? – odpowiedział Carling, ostrożnie się uwalniając z duszącego uścisku. Lubił Siri. Była dobrą osobą, ale jej gesty sprawiały, że czuł się nieswojo.
– Jest jakaś kobieta w twoim życiu? – Kiedy nie odpowiedział, dodała z pełnym wyrzutu uśmiechem: – Trzeba patrzeć w przyszłość. Jesteś za młody, żeby żyć w pojedynkę. Może jutro spotkasz kogoś odpowiedniego?
– Szykuje się jakaś impreza? – Carling tak się przyzwyczaił do samotności, że prawie już o niej nie myślał. Jest jak jest.
Siri mocniej ścisnęła jego ramię.
– Chciał z tobą porozmawiać wcześniej.
– W gabinecie?
Siri odwróciła głowę w stronę domu, a w jej spojrzeniu pojawiło się coś nowego. Wspaniały hol prowadził do wnętrza willi. Sufit sięgał siedmiu metrów. Schody były godne króla.
Carling zauważył, że lewa dłoń Siri jest zaciśnięta w pięść. Wiedział, że jeśli będzie chciała powiedzieć coś więcej, zrobi to, niezależnie od tego, czy ją o to zapyta.
– Ostatnio jest nieswój – dodała i wskazała ręką na dom. Weszli do środka.
Wycelował palcem w korytarz kończący się biurem Georga. Z sufitu zwisały długie gobeliny, w kącie stała zbroja, a ściany ozdobiono mieczami i tarczami. Prawdziwe eldorado dla zapalonego miłośnika historii. Siri skinęła głową, po czym gwałtownie się odwróciła i zniknęła za innymi drzwiami.
Zagadkowe. Można było poczuć, że w willi Bromarcka coś się zmieniło.3
Po wejściu do biura Carling poczuł, że jego buty zapadają się w dywanie z grubym włosiem. Schludny pokój przypominał wnętrze brytyjskiego klubu dżentelmenów z uwagi na tapetę w ciemnoczerwoną kratkę oraz miękkie pikowane meble w stylu chesterfield.
Georg Bromarck wyszedł mu na spotkanie, jak zwykle w nienagannym stroju. Trzyrzędowy garnitur z idealnymi kantami. Eleganckie buty perfekcyjnie dopasowane do reszty ubioru.
Carling spojrzał w stalowoniebieskie oczy siedemdziesięciopięcioletniego przedsiębiorcy i zauważył, że ten zdecydowanie się zmienił. Jego policzki były lekko zapadnięte. Wydawał się dziwnie kruchy. Jednak jak zwykle silnie uścisnął dłoń przyjaciela.
– Wciąż masz tego grata? – zapytał Georg. – Nie wstyd ci nim jeździć?
– Mówisz o moim starym samochodzie?
Jego land rovera defendera wyprodukowano w 1947 roku. Przyciągnął go solidny styl, który miał go ochronić przed wszelkim złem, jakie mogło go spotkać w zwykłym aucie. Nie wiedział, na czym tak naprawdę to zło miałoby polegać. Chodziło głównie o przeczucie.
– W ubiegłym roku wydałem małą fortunę i przerobiłem go na elektryka. Jeśli ma mi się to zwrócić, muszę nim jeździć, dopóki nie ukończę stu pięćdziesięciu lat.
– Ty i te twoje angielskie samochody. A jak przebiega remont drugiego grata? – dopytał Georg, mając na myśli zdezelowany kabriolet jaguar dziadka Carlinga, znaleziony za belami siana w stodole.
– Ta inwestycja to dziura bez dna. Porozmawiajmy o czymś innym. – Carling pokręcił głową. – Siri wygląda na zmartwioną.
– Ta kobieta urodziła się zmartwiona – odparł z rozbawieniem Georg. – Nie spuszcza mnie z oczu. Obserwuje każdy mój krok. Ale to ja odniosłem sukces.
– Tak, zawsze to powtarzasz.
Carling był przekonany, że takie nastawienie pozwoliło Georgowi znaleźć się na szczycie pomimo braków w wykształceniu. Nie mając środków do życia, pracował coraz więcej, dłużej i ciężej. Sporo zainwestował, wszedł do branży budowlanej, sfinalizował nieoczekiwanie udany projekt i zarobił dużo pieniędzy. Zasłynął z tego, że podejmował skrajne ryzyko, ale także był przebiegłym biznesmenem z powodzeniem realizującym przedsięwzięcia, których inni nie chcieli się podjąć.
Początki przedsiębiorczości Georga wiązały się z licznymi możliwościami i ciągłym rozwojem. Z biegiem czasu zaczął podejmować wręcz szalone ryzyko. Wkroczył do branży przemysłu żeglugowego dzięki pieniądzom, które zarobił na działalności podwykonawczej. Zakupił nieruchomości. Zaczął zarabiać naprawdę duże kwoty. Nauczył się, by podczas negocjacji odbywających się przed kupnem udawać prostego człowieka z prowincji. To była jego najbardziej dochodowa sztuczka. Carling nieraz śmiał się głośno, słuchając niektórych historii Georga.
Zajęło mu trochę czasu uświadomienie sobie, że Georg nawet nie umie poprawnie liczyć. Ledwo ukończył szkołę podstawową. Jak to możliwe, że był w stanie oceniać projekty warte dziesiątki milionów koron? Jednak pieniądze wciąż do niego płynęły.
Kiedy Carling spytał, co jest jego siłą napędową, Georg wyjaśnił, że nie zamierza skończyć jak własny ojciec – honorowy człowiek, który przez całe życie ciężko pracował, ale nic z tego nie miał. Okazywał lojalność i wytrwałość, dopóki nie odszedł, nie pozostawiając po sobie nic.
Carling również nie chciał skończyć jak jego ojciec, którego niewątpliwie szanowano, ale niekoniecznie lubiano. Niektórzy ludzie się go bali. Stary dyplomata Carling zmarł samotnie w swoim łóżku.
Georg wskazał na drzwi.
– Chodźmy na spacer.
Spacer oznaczał przechadzkę po wnętrzu kolosalnego domu. Carling skinął głową dwóm mężczyznom myjącym okna. Inny pracownik pielęgnował rośliny doniczkowe.
Minęli drzwi i weszli do salonu, w którym sufit znajdował się na wysokości czterech metrów. Stojące tu meble wyglądały, jakby pochodziły z XVIII wieku. Carling rozpoznał w nich stylizowane kopie z lat dwudziestych XX wieku. Dobrej jakości, ale jednak kopie.
Gdy tylko o tym pomyślał, poczuł wstyd. Nie znosił tego rodzaju snobizmu. Możnych z dawnych czasów zawsze szanowało się bardziej niż współczesnych dorobkiewiczów, nawet jeśli drudzy mieli więcej pieniędzy od pierwszych. A może właśnie dlatego.
Na rzeźbionej komodzie stała oprawiona w ramkę fotografia przedstawiająca nieco młodszego Georga Bromarcka w licznym towarzystwie. Pośrodku zdjęcia znajdował się sam Carling. To wtedy się poznali. To spotkanie zmieniło ich obu. Przypomniał sobie tamten dzień i przełknął ślinę.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------