Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Milijonery - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Milijonery - ebook

"Milijonery" – Powieść o życiu i niezwykłych losach ludzkich serc. W centrum XIX-wiecznego Paryża, w pobliżu słynnego placu, który od dawna kojarzony był z pisarzami publicznymi, spotykamy młodą, biedną szwaczkę, Maryję. Choć jej życie pełne jest trudów, piękna melancholia jej rysów oraz głęboka troska o losy najbliższych wypełniają każdą chwilę jej istnienia. Nieumiejętność czytania i pisania staje się dla niej przeszkodą w wyrażeniu swoich uczuć wobec bliskiej osoby – Ludwika, od którego od dawna nie otrzymała żadnej wiadomości. To w tym momencie pojawia się starszy pisarz, człowiek o wielkim sercu, który przyjmuje ją z ciepłem i ojcowską troską, pomagając spisać list pełen nadziei, smutku i tęsknoty. Tak się zaczyna ta opowieść, a jakie będzie jej zakończenie Czytelnik dowie się po przeczytaniu całj książki. Zapewniamy jednak, że będzie ono zaskakujące. Eugène Sue, mistrz opowieści o nieszczęściach i losach zwykłych ludzi, snuje fascynującą historię o sile miłości, poświęcenia i głębokiej troski o drugiego człowieka. W "Milijonerach" ukazuje skomplikowaną sieć emocji i relacji, które są odzwierciedleniem nierówności społecznych, trudności życiowych, ale także wielkich marzeń i nadziei. Powieść ta to nie tylko dramatyczna opowieść o trudach codziennego życia, ale także o niezłomności ducha, empatii i miłości, która potrafi pokonać nawet największe przeszkody. Sue pokazuje, że prawdziwe bogactwo nie tkwi w posiadaniu materialnym, lecz w głębi ludzkiego serca i zdolności do czynienia dobra. Dla czytelników poszukujących poruszających opowieści o ludzkich losach, "Milijonery" będą doskonałą lekturą, która ukazuje, jak drobne akty dobroci i współczucia mogą przynieść ulgę w najtrudniejszych momentach życia.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7639-702-3
Rozmiar pliku: 669 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

TOM PIERWSZY.

ROZDZIAŁ I.

Plac zwany od lat wielu Kośnicą Niewiniątek (Charnier des Jnnocents), leżący w bliskości Kolumn Bazaru, zawsze uważanym był za miejsce posiadające największą liczbę pisarzy publicznych, którzy zakładali swoje sklepiki w tym biednym cyrkule miasta Paryża.

Pięknego poranku w. miesiącu maju r. 18** młoda dziewczyna mająca około lat ośmnastu, w ubiorze biednej szwaczki, której piękne i melancholiczne rysy były powleczone bladością matową, tą smutną cechą nędzy, przechodziła przez plac Kośnicy, zdając się być zwyczajnie zamyśloną. Kilkakrotnie zatrzymywała się nieśmiało przed sklepikami pisarzy publicznych; lecz czy to, że jedni zdawali jej się być zbyt młodymi, drudzy zaś nie bardzo zachęcającymi, czy też wreszcie, że wszyscy byli w tej chwili zatrudnieni, powolnym krokiem oddalała się od nich.

Spostrzegłszy nareszcie we drzwiach ostatniego sklepiku, starca rysów poważnych, pełnych słodyczy i dobroci, dziewczyna skwapliwie weszła do jego drewnianego mieszkania.

Pisarz, uderzony ze swój strony, ujmującą pięknością dziewczyny, jej postawą skromną, wyrazom lękliwym i smutnym, przyjął ją z ojcowską, uprzejmością, wprowadził do swego sklepiku, którego drzwi zamknął za sobą, następnie poczciwy starzec ubrany prawie w łachmanach, zasunąwszy przezornie firankę swego małego okienka, wskazał skinieniem krzesło swej klientce i sam usiadł w starym skórzanym fotelu.

Maryja (takie było imię młodej biednej blondynki) spuściła wielkie niebieskie oczy, zarumieniła się bardzo, i przez chwilę pozostała w zakłopotanym, niemal przykrem milczeniu. Mocne wzruszenie wzdymało jej piersi pod szarą wytartą chustką merynosową okrywającą wyblakłą, bawełnianą sukienkę, gdy tymczasem jej ręce złożone na kolanach lekko ale widocznie drżały.

Pisarz, chcąc ośmielić nieco dziewczynę, przemówił do niej głosem uprzejmym:

— No, uspokój się, moje dziecię. Po co ta trwoga? Zapewne panienka życzysz sobie, ażebym ci napisał podanie jakie, prośbę, może list jaki?

— Tak.... panie.... przychodzę prosić.... o.... napisanie listu.

— Więc panna nie umiesz pisać?

— Nie.... panie — odpowiedziała Maryja rumieniąc się jeszcze bardziej, gdyż do wrodzonej nieśmiałości łączył się jeszcze wstyd jej nieświadomości.

Pisarz, żałując może, że mimowolnie upokorzył swą Klientkę, dodał głosem ujmującym.

— Biedne dziecko! czy sądzisz żebym ja naganiał twoją niewiadomość?

— Panie...

— O! wierzaj mi — przerwał jej głosem wzruszonym — przeciwnie, ja się lituję, ubolewam nad osobami, które jak ty, nie odebrawszy początkowych nauk, przymuszone są do mnie przychodzić. Biedne istoty, zniewolone udawać się do osoby trzeciej, której przypisują może niedelikatność, szyderstwo! A jednak, potrzeba zmusza je do powierzenia jej swoich najskrytszych, najdroższych myśli! To bardzo przykro, nie prawdaż?

— Tak jest, panie! — rzekła Maryja, wzruszona temi słowy. — Być zniewoloną szukać obcego człowieka dla....

Dziewczyna nie skończyła, zarumieniła się jeszcze, i oczy jej łzami zaszły.

Pisarz spoglądając na nią z coraz większem współczuciem, dodał:

— Jeszcze raz cię proszę, uspokój się moje dziecię. Ze mną nie potrzebujesz się lękać ani niedelikatności, ani szyderstwa; zawsze poczytywałem za coś rozrzewniającego, za coś świętego, tę ufność jaką obdarzać mnie muszą osoby, które przypadek albo nieszczęście pozbawiły dobrodziejstwa pierwotnej edukacyi.

Poczem uśmiechnąwszy się dobrodusznie, zawołał:

— Ale, niechajże panna przynajmniej nie sądzi, że ja dla tego tak mówię, ażeby się chwalić kosztem moich współbraci i pozbawić ich może Klientki! Nie! nie — dodał uroczyście — mówię tylko tak jak myślę, a w moim wieku można się przyznać do tej pretensyi.

Maryja coraz więcej zadziwiona i wzruszona słowami starca, rzekła do niego z wdzięcznością:

— Ah! dziękuję; ulżyłeś pan w połowie memu przykremu położeniu, pojmując i usprawiedliwiając moje pomięszanie. O, tak! — dodała z głębokiem westchnieniem — okropnie to jest nie umieć ani czytać, ani pisać; ale, niestety! częstokroć nie od nas to zależy.

— O! mój Boże! biedne moje dziecię, jestem pewny, ze jesteś w takiem samem położeniu jak tyle innych panienek do mnie się udających, którym nie zbywało na chęci do nauki, ale na możności. Jedne z nich, w nieobecności swoich rodziców zatrudnionych za domem, przymuszone od dzieciństwa pilnować swoich młodszych sióstr i braci, nie miały nigdy czasu pójść do szkoły; drugie znowu, oddano zbyt wcześnie na naukę rozmaitych robót....

— Tak jak ja, panie — wtrąciła Maryja z westchnieniem.

— Więc ciebie — jeszcze dzieckiem oddano do roboty?

— W dziewiątym roku, panie, a pierwej zostawałam ciągle w domu, pilnując małego brata, który umarł krótko przed moim ojcem i moją matką.

— Biedne dziecię! Twoje życie jest prawie takie same jak wielu z twoich towarzyszek, znajdujących się w twoim stanie. Lecz dla czegóż mając już sposób utrzymania, nie starałaś się o jakąkolwiek naukę szkolną?

— A gdzież czas ku temu? — rzekła Maryja ze smutkiem — ja i w nocy nawet pracując zaledwie zdołam wystarczyć na siebie i dla mojej chrzestnej matki...

— Niestety! ten czas! — zawołał starzec; — czas, to chleb, dla robotnika, i częstokroć trzeba wybierać między dwoma ostatecznościami: albo umrzeć z głodu, albo żyć w ciemnocie. — Następnie dodał z coraz większym zajęciem: — Mówisz mi o twojej chrzestnej matce; więc już nie masz ani ojca, ani matki?

— Nie, powiedziałam to już panu — rzekła Maryja boleśnie; potem dodała z westchnieniem: — Ale, przebacz mi pan, że mu tyle zabrałam czasu, zamiast odrazu powiedzieć o jaki to list prosić pana chciałam.

— Trudno było lepiej użyć mojego czasu, jak ciebie słuchając moje dziecię, ponieważ jestem stary, doświadczony i mam to przekonanie, że jesteś dobrą, zacną panienką. Teraz przystąpmy do tego listu. Czy mi opowiesz przedmiot, w którym mam napisać? Czy też wolisz mi sama dyktować?

— Wolę panu podyktować.

— Więc jestem gotów moje dziecko — rzekł pisarz, kładąc na nos okulary i sadowiąc się przed swojem biórkiem z głową na papier pochyloną, ażeby nie powiększać pomięszania swej klientki gdyby jej w oczy patrzał.

Po chwili wahania Maryja zaczęła dyktować co następuje głosem cichym i z oczyma spuszczonami:

„Panie Ludwiku...”

Usłyszawszy imię Ludwika, starzec zrobił lekkie poruszenie zadziwienia niepostrzeżone jednak od Maryi, która powtórzyła znowu głosem nieco wzruszonym:

„Panie Ludwiku...”

— Jużem napisał moje dziecię — rzekł starzec, unikając zawsze spojrzenia Maryi.

Ta dyktowała dalej przerywając i wahając się niekiedy; łatwo bowiem było odgadnąć, że mimo położonego w starcu zaufania, nie odkryła mu całej swój myśli:

„Jestem bardzo smutna; dotąd nie mam od pana żadnej wiadomości. A jednak przyrzekłeś pan pisać do mnie w ciągu swej podróży.”

W ciągu podróży — powtórzył starzec, którego rysy objawiały większe zamyślenie i który rzekł do siebie z niejaką obawą;

— Oto dziwne zbliżenie. Nazywa się Ludwik i jest w podróży.

Maryja dyktowała dalej:

„Spodziewam się, panie Ludwiku, że jesteś zdrów, i że nie z powodu jakiej słabości dotąd do mnie nie pisałeś, bo zamiast jednego, byłoby to dla mnie podwójne zmartwienie.

„Mamy dzisiaj szóstego maja, panie Ludwiku, szóstego maja. Dla tego eż nie chciałam dnia tego pominąć, nie przypomniawszy panu o sobie. Być może, że i panu taż sama myśl przyszła, i że pojutrze odbiorę list od pana, podobnie jak odbierzesz ten list odemnie. W takim razie nie będzie to ani skutkiem zapomnienia, ani skutkiem choroby żeś pan do mnie nie pisał. Jakżebym wtedy była szczęśliwa! To też pojutrzejszego dnia oczekiwać będę z największą niecierpliwością. Daj Boże, ażeby mnie ten dzień nie zawiódł, panie Ludwiku!”

Maryja, dyktując te ostatnie słowa stłumiła głębokie westchnienie, i łza stoczyła się po jej licach: Potem przerwała na chwilę dalsze dyktowanie.

Rysy pisarza ciągle pochylonego nad stołem, były niewidzialne dla młodej dziewczyny i przybierały wyraz coraz uważniejszy i niespokojniejszy: wciągu swego pisma starał się dwa czy trzy razy spojrzeć na swą Klientkę, wzrokiem lękliwym i badawczym.

Łatwo było teraz odgadnąć, że w miejsce tkliwego zajęcia jakie pierwiastkowo czuł dla Maryi, nastąpił w starcu pewien rodzaj niechęci spowodowanej dziwną obawą.

Nareszcie dziewczyna zaczęła znowu dalej dyktować z oczyma spuszczonemi:

„Nie mam nic nowego do doniesienia ci, panie Ludwiku; moja chrzestna matka ciągle jest bardzo chora; cierpienia jej powiększają się, a to drażni jeszcze więcej jej humor. Pragnąc jak najmniej oddalać się od niej, pracuję teraz w domu i nie chodzę już do pani Jourdan. Dla tego też dnie wydają mi się długie i smutne, gdyż praca odbywana wspólnie w magazynie, z memi towarzyszkami, była prawie zabawką i szła daleko prędzej, przez co jestem przymuszoną czuwać długo w nocy i sypiam mało, ponieważ właśnie w nocy moja chrzestna matka najwięcej cierpi i najbardziej mnie potrzebuje. Czasami nie obudzę się zaraz kiedy mnie zawoła, bo sen silniejszym jest nieraz od mych chęci; wtedy łaje mnie trochę, co rzeczą jest naturalną, bo ona cierpi.

„Powtarzam więc panu Ludwikowi, tak jak zawsze, że nie bardzo jestem szczęśliwą w domu, i że jedno przyjazne słówko od pana byłoby mojem zbawieniem, przyniosłoby mi ono pociechę w wielu moich smutkach.

„Bądź pan zdrów, panie Ludwiku; rachowałam na Augustę, że mi ona ten list do pana napisze, ale wyjechała do swój rodziny i przymuszona byłam udać się do innej osoby, której mój list podyktowałam. Ah! panie Ludwiku, nigdy tak nie ubolewałam jak w obecnej chwili, że ani czytać, ani pisać nie umiem. Jeszcze raz cię żegnam, panie Ludwiku, pamiętaj pan o mnie, proszę bardzo, bo ja ciągle o panu myślę.

„Pozdrawiam pana najszczerszą przyjaźnią.”

Gdy młoda dziewczyna po tych ostatnich słowach, zamyśliwszy się przez chwilę w milczeniu pozostała, starzec obrócił się do niej i spojrzawszy na nią, zapytał:

— Czy już wszystko, moje dziecię?

— Wszystko, panie.

— Jakiemże imieniem podpisać ten list?

— Połóż pan imię Maryi.

— Tylko Maryi?

— Maryi Moreau, jeśli pan chcesz, takie jest nazwisko mej rodziny.

— Podpisałem:

Maryja Moreau, —

Powiedział starzec pisząc to imię i nazwisko.

Potem, złożywszy list, dodał ukrywając wewnętrzną obawę z jaką oczekiwał odpowiedzi panienki:

— Do kogo mam to pismo zaadresować, moje dzecię?

— Do pana Ludwika Richard, w Dreux, za zgłoszeniem się po odbiór.

— Nie ma wątpliwości! — szepnął starzec zabierając się do położenia adressu podyktowanego mu przez Maryję.

Gdyby młoda szwaczka sama nie była zbyt wzruszona, byłaby bez wątpiepnia dostrzegła wyraz przymusu malujący się od niejakiego czasu na twarzy pisarza, a który z większą jeszcze objawił się surowością, kiedy już był pewnym nazwiska osoby, do której ten naiwny list miał być posłany. Rzuciwszy niespodzianie zagniewanym wzrokiem na Maryję, zdawało się jak gdyby się nie mógł zdobyć na napisanie podyktowanego adresu, gdyż położywszy tylko na kopercie wyrazy: do JMPana.... opuścił pióro, i rzekł do swej Klientki starając się uśmiechnąć do niej zwykłą sobie uprzejmością dla pewniejszego ukrycia swej niespokojności i obawy:

— Posłuchaj moje dziecię... jakkolwiek my się pierwszy raz widziemy, zdaje się przecież, że masz do mnie jakieś zaufanie.

— To prawda, panie... zanim tu weszłam, sądziłam, że nie będę miała odwagi podyktować mój list nieznanej mi osobie; lecz pan mnie przyjąłeś tak dobrze, że nie czułam już prawie żadnej obawy....

— Obawy, dla czego, moje dziecko? Gdybym nawet był twoim ojcem, jeszczebym nic nie znalazł do nadmienienia przeciw listowi, który piszesz do... do p. Ludwika... co więcej, gdybym się nie lękał nadużyć tej ufności, którą, jak mówisz, pokładasz we mnie... zapytałbym ciebie.... ale nie... byłoby to zbyt niedelikatnie.

— O cóżbyś mnie pan zapytał?

— Kto to jest ten P. Ludwik Richard?

— Mój Boże, przecież to żadną nie jest tajemnicą. Pan Ludwik jest dependentem pewnego notaryjusza, bióro w kłórem on pracuje znajduje się w tymże samym domu gdzie ja chodziłam na robotę; tam poznaliśmy się oboje, jest temu rok właśnie, 6 maja.

— Ah! rozumiem teraz dla czego ci tak chodziło o datę twego listu: jest to rocznica waszego poznania się.

— Tak, panie.

— I wy się kochacie? No, nie wstydź się moje dziecię. Zapewnie oczekujecie chwili, w której będziecie się mogli zaślubić?

— Tak jest, panie.

— Więc familija pana Ludwika zezwala na to małżeństwo?

— Pan Ludwik ma już tylko ojca, i spodziewamy się, że on nam nie odmówi swego zezwolenia.

— A ojciec pana Ludwika, cóż to jest za człowiek?

— Najlepszy w świecie ojciec, jak pan Ludwik powiada, który ubóstwo swoje znosi z wielkiem męztwem, jakkolwiek niegdyś sam był zamożnym; ale dzisiaj, pan Ludwik i jego ojciec są równie biedni jak i ja z moją chrzestną matką. To właśnie jest nam największą otuchą do naszego małżeństwa. Pomiędzy biednymi nie znajdą się nigdy żadne trudności.

— Wszakże twoja chrzestna matka, moje dzecię, nie bardzo zdaje się przyczyniać do twego szczęścia?

— Cóż pan chcesz, to rzeczą jest naturalną być złego humoru kiedy kto nie ma jednej prawie chwili wolnej od cierpień, i kiedy kto w życiu swojem samego tylko doznawał nieszczęścia!

— Zatem twoja chrzestna matka jest kaleką?

— Jest bez ręki, panie, i oprócz tego dotknięta jest chorobą piersiową, przy której już rok przeszło z łóżka nie wstaje.

— Bez ręki! Jakimże ją straciła sposobem?

— Pracowała w fabryce materacy, gdzie przy robocie ukłuła się swoim haczykiem. Rana zajątrzyła się dla braku starania, ponieważnie miała czasu leczyć się należycie, a potem musiano jej rękę odjąć. Od czasu do czasu rana ta jeszcze się otwiera, co bardzo dla niej jest dotkliwem.

— Biedna kobeta! — zawołał starzec w roztargnieniu.

— Co się tyczy choroby piersiowej mojej chrzestnej matki — mówiła dalej Maryja — doktór powiada, że bardzo wiele kobiet prowadzących toż samo co ona rzemiosło, chorobie tej podległa, dla tego, że z oddechem wciągają do piersi szkodliwy pył wydobywający się z włosów i sierci, nad któremi pracują. Moja chrzestna matka jest jakby w dwoje złamana, i prawie każdej nocy miewa tak okropne napady kaszlu, że muszę ją czasami po kilka godzin trzymać na rękach.

— Więc tylko z twej pracy utrzymujesz chrzestną matkę?

— Nie inaczej, bo ona nie może zarobić na życie.

— To poświęcenie z twej strony jest bardzo szlachetne.

— Robię to co jest moim obowiązkiem: moja chrzestna matka przyjęła mnie do siebie po śmierci rodziców, płaciła nawet przez trzy lata za moją nauką. Gdyby nie ona, nie miałabym żadnego sposobu utrzymania; nie jestże więc rzeczą słuszną, ażeby teraz korzystała z pomocy, jakiej mnie sama udzielała?

— Lecz dla zaspokojenia twoich własnych, i jej potrzeb musisz zapewnie bardzo wiele pracować?

— Ile tylko mogę najwięcej, piętnaście do ośmnastu godzin dziennie.

— A w nocy, jeszcze zamiast wypoczynku pielęgnujesz twoją chrzestną matkę?

— Któżby ją panie pielęgnował, jeżeli nie ja?

— Ale czemuż się nie starała znaleść miejsca w jakim szpitalu?

— Doktor powiedział, że w szpitalu trzymać jej niebędą, ponieważ jej choroba piersiowa jest nieuleczoną. A potem, ja nie wiem czybym miała odwagę pozostawić ją tak bez mojej pomocy.

— Nie zawiodłem się tedy, moje dziecię, jesteś zacną, cnotliwą dziewczyną — zawołał starzec podając swą rękę Maryi.

W tej chwili, czy to przez niezręczność, czy też umyślnie, pisarz przewrócił na biórko swój kałamarz, w len sposób, że atrament wylał się w części na list, któremu już tylko adresu brakowało.

— O! mój Boże! co za nieszczęście! — krzyknęła Maryja. — Otóż i cały mój list poplamiony atramentem.

— Jakiż to niezgrabny ze mnie człowiek! — dodał starzec z twarzą zagniewaną. — Ale, nie wiele się złego zrobiło, bo list nie jest długi. Piszę prędko, i jeżeli mi zostawisz dziesięć minut czasu, to list będzie na nowo przepisany; teraz przeczytam ci pierwszy, czy nie znajdziesz coś do dodania lub zmienienia.

— Mój Boże!.. co ja to pracy panu zadaję.

— Nie gniewam się, to nastąpiło z mojej winy moje dziecię — odpowiedział starzec.

I pisząc, głośno czytał list, tak jakby go na nowo przepisywał, i jak gdyby sam sobie dyktował.

Kiedy się pisarz temu nowemu oddawał zatrudnieniu, zdawało się, że jakaś gwałtowna walka wewnętrzna odbijała się w jego rysach: już to wzdychał z pewnem zadowoleniem i radością, już znowu zdawał się być pomięszanym unikając starannie wzroku niewinnej Maryi. Ta oparłszy się łokciem na stole i z głową pochyloną ścigała smutnym i zazdrosnym wzrokiem szybkie poruszenia pióra starca, i wpatrywała się chciwie w nakreślone jego ręką wyrazy, które miały podać jej myśl temu, którego kochała.

Młoda szwaczka nie znalazłszy nic do dodania ani do ujęcia w swym liście naiwnym, odebrała nareszcie z rąk starca pismo starannie zapieczętowane.

Poczem wydobywszy mały woreczek, zawierający w sobie dwie sztuki dziesięcio soldowe i kilka pojedynczych soldów, zapytała głosem bojaźliwym:

— Ile panu jestem winna?

— Pięćdziesiąt centymów — odpowiedział pisarz po niejakiem wachaniu, myśląc sobie w duszy, że biedna dziewczyna może z uszczerbkiem dziennego utrzymania pisała do swego kochanka. — Pięćdziesiąt centymów — powtórzył starzec — ale ma się rozumieć, moje dziecię, że tylko za jeden list mi zapłacisz; bo za moję niezręczność sam szkodować powinienem.

— Zbyt pan jesteś dobry — rzekła Maryja — ujęta słowami, które poczytywała za dowód wspaniałomyślności pisarza. Potem zapłaciwszy swój list, dodała:

— Pan tyle byłeś dla mnie łaskaw, że chciałabym prosić pana o jednę jeszcze przysługę.

— Mów, moje dziecię.

— Gdybym miała więcej listów pisać, byłoby dla mnie teraz rzeczą prawie niepodobną szukać innego pisarza.

— Zawsze będę na twoje usługi.

— Ale to jeszcze nie wszystko, panie, moja chrzestna matka równie jak ja, nie umie ani czytać, ani pisać. Miałam jednę przyjaciółkę, w której pokładałam całe zaufanie; ta wyjechała. Czybyś pan raczył, gdybym odebrała list od pana Ludwika, przeczytać mi go? Podyktowałabym panu zaraz moją odpowiedź.

— Dla czegóżby nie, moje dziecię, będę czytał twoje listy; przynoś mi je wszystkie — odpowiedział starzec ze skryłem zadowoleniem. — Ja to dziękuję ci za twoje we mnie zaufanie. Do zobaczenia zatem. Spodziewam się, że wychodzisz ode mnie śmielszą aniżeliś przybyła.

— Bo też nie spodziewałam się wcale znaleść w panu tyle dobroci.

— Bądź zdrowa, moje dziecię, i pamiętaj uważać mnie zawsze za twego lektora i sekretarza. Wszakżeby każdy mógł teraz powiedzeć, że my się już znamy przynajmniej od lat dziesięciu!

— To prawda, panie, do zobaczenia.

— Do zobaczenia, moje dziecko.

Zaledwie Maryja wyszła ze sklepiku pisarza, zaraz po niej uchylił drzwi bryftreger i oddając list starcowi rzekł do niego poufałe:

— Macie, ojcze Richard, oto list do was z miasta Dreux.. Oddając go wam tutaj, nie będę potrzebował nosić go aż na ulicę Grenelle, i prędzej go sobie przeczytacie.

— List z Dreux! — zawołał pisarz z wielkiem zajęciem. — Dziękuję ci mój kochany. — Następnie przypatrzywszy się pismu, powiedział do siebie: — To od Ramona; cóż on mi donosi? co on myśli o moim synu? — Ah! w co się teraz obrócą owe projekta tak dawno ułożone pomiędzy mną a Ramonem!

— Należy mi się sześć soldów, ojcze Richard — rzekł oddawca listu, przerywając tym sposobem zamyślenie starca.

— Sześć soldów! — zawołał pisarz. — Do licha! to on nie jest frankowany?

— Przypatrzcie się stemplowi.

— To prawda, to prawda — odpowiedział starzec z westchnieniem i żalem wydobywając z kieszeni pieniądz, który przed chwilą otrzymał, a który teraz przeszedł w ręce bryftregera.

Tymczasem Maryja spieszyła z całą skwapliwością do swego mieszkania.ROZDZIAŁ II.

Maryja, opuściwszy plac Kośnicy, dostała się niezadługo na tę ponurą i smutną ulicę zwaną Prêtres-Saint-Germain — l’Auxerrois i weszła do jednego z ostatnich domów stojących naprzeciwko czarnych murów kościoła. Przeszedłszy przez ciemną sień, Maryja zaczęła spieszyć się po walących się i prawie równie ciemnych jak owa sień schodach, które oświecone były tylko wązkiem okienkiem wychodzącym na podwórko, tak ciasne, że je raczej za studnię jaką można było poczytać.

Loża odźwiernego znajdowała się tylko o kilka kroków od schodów na przystanku pierwszego piętra; młoda dziewczyna, zatrzymawszy się przed lożą, rzekła do znajdującej się w niej kobiety:

— Czy pani Justin była łaskawa zajrzeć do mojej chrzestnej matki? czy ona nie potrzebowała czego?

— Byłam u niej panienko, zaniosłam jej mleko; ale znalazłam ją w takim humorze, że mnie jak najgorzej przyjęła. Gdyby nie dla panny, jabym tam nigdy do niej nie zajrzała.

— Niestety! moja pani Justin, trzeba mieć litość nad nią; ona tak cierpi!

— Tak, tak, panna ją zawsze usprawiedliwiasz, panna, co najwięcej od niej znosisz; dowodzi to dobrego serca panny Maryi, ale też i przekonywa, że ta chrzestna matka, to straszna złośnica. Biedne dziecko! zaprawdę można powiedzieć, że panna już teraz prawdziwy czyściec przechodzisz, i gdyby się z czasem raj nie znalazł dla ciebie, to już nie wiem gdzieby była sprawiedliwość.

— Do zobaczenia, pani Justin, muszę spieszyć do domu.

— Poczekajno panna chwilkę, mam tu list do panny.

— List? — zawołała Maryja, zarumieniwszy się nadzwyczajnie i czując gwałtowne bicie serca z zadowolenia i nadziei. — List z prowincyi?

— Tak jest, panienko, list stemplowany w Dreux, za który musisz zapłacić sześć soldów. Na rogu koperty napisano: Bardzo pilno.

Maryja skwapliwie uchwyciła podane sobie pismo, wsunęła je za gors, poczem wydobywszy swój mały woreczek, wyjęła z niego ostatnie dziesięć soldów i zapłaciła odźwiernej, która w zamian oddała jej klucz od mieszkania.

Młoda dziewczyna spiesznie pobiegła po schodach, doznając zarazem uczucia szczęścia, smutku, i niepokoju: szczęśliwa, że odebrała list od Ludwika; niespokojna oznaczenie wyrazów Bardzo pilno, na rogu koperty, jak to odźwierna jej oznajmiła; nareszcie smutna, że może kilka godzin czekać będzie musiała zaczem się dowie, co Ludwik do niej pisze; ponieważ obawiała się odejść z domu powtórnie, zostawiwszy już raz swą chrzestną matkę tak długo w samotności;

Nakoniec Maryja dostała się na piąte piętro tego opustoszałego, smutnego i zapowietrzonego domu. Z żywem biciem serca otworzyła drzwi do obnażonej i ubogiej izdebki; którą zajmowała z swoją chrzestną matką. Ta leżała na jedynem łóżku, jakie obie posiadały kobiety. Cienki materac teraz zwinięty w jednym kącie izby, a w nocy rozłożony na podłodze przy łóżku starszej niewiasty, był posłaniem Maryi; stolik do roboty, stara komoda, dwa krzesła, kilka sprzętów gospodarskich zaczepionych nad kominem umieszczonym w rogu izdebki, oto wszystko co się znajdowało w tem ubogiem a jednak nadzwyczajnie czystem mieszkaniu, oświeconym jednem małem okienkiem, wychodzącem na ponure i smrodliwe podwórko.

Pani Lacombe (tak się nazywała chora), była wzrostu wysokiego, około lat pięćdziesięciu, chuda i nadzwyczajnie blada, rysów nieprzyjemnych i surowych; gorzki, sardoniczny uśmiech, zpowodowany długiem doświadczaniem nędzy i boleści, ustawicznie ściągał jej blade i martwe usta: prawie w dwoje zgięta na swojem łóżku, zupełnie była okryta i z całej jej postaci widać tylko było okaleczałą rękę obwiniętą białem płótnem, i twarz zachmurzoną otoczoną starym czepkiem, z pod którego wygadały tu i owdzie długie kosmyki siwych włosów.

Pani Lacombe zdawała się być w tej chwili bardzo cierpiącą i zagniewaną: jej zapadłe oczy błyszczały jakimś ponurym ogniem. Z trudnością obróciła się na łóżku, ażeby surowiej przypatrzćć się swej chrzestnej córce, i zawołała głosem groźnym:

— Zkąd przychodzisz?

— Moja chrzestna matko, ja...

— Latawcze.... Umyślnie zostawiasz mnie samą ażeby mnie do większego gniewu doprowadzić i zgubić, nie prawdaż?

— Zaledwiem godzinę bawiła za domem, moja chrzestna matko.

— A myślałaś, że mnie zastaniesz nieżywą z gniewu — czy tak?

— O! mój Boże, mój Boże!

— Tak, płacz teraz, niegodziwa. Nie oszukasz mnie ty, nie. Jużem ci się bardzo naprzykrzyła, o tak! Dzień, w którym trumnę moją zakryją, to będzie prawdziwa radość dla ciebie, dla mnie także, bo zanadto już cierpię! Nie — dodała nieszczęśliwa kobieta przyciskając rękę do piersi i wydając długie a bolesne westchnienie. — Śmierci, śmierci, przybywaj!! Bo to już nadto tego wszystkiego!

Maryja otarła tylko łzy, które jej wycisnęła sarkastyczna surowość chorej, zbliżyła się do niej i powiedziała głosem anielskiej słodyczy:

— Ostatnia noc chrzestnej matki była tak bolesna, że miałam nadzieję iż dzień dzisiejszy będzie przynajmniej lepszy, i że matka zaśnie trochę podczas mojego oddalenia.

— Czyja cierpię, czybym ja umarła co to ciebie obchodzi, bylebyś ty sobie biegała po ulicach!

— Wyszłam dzisiaj rano na chwilę, bo tego była konieczna potrzeba, moja chrzestna matko, ale odchodząc prosiłam pani Justin, ażeby....

— Wolałabym śmierć zobaczyć jak to stworzenie... Dla tego też, kiedy tylko możesz, przysyłasz mi ją zaraz. Zawsze jedno i to samo z twojej strony.

Maryja z wyrazem gorzkiego żalu uśmiechnęła się, ale nic nie odpowiedziała na ten nowy zarzut, tylko zapytała się słodkim głosem:

— Moja chrzestna matko, czy nie chcesz abym ci opatrzyła rękę?

— Nie, bo już pora minęła, a tyś to uczyniła umyślnie.

— Bardzo żałuję, żem się tak spóźniła, ale pozwól jednak ażebym cię opatrzyła.

— Daj mi pokój.

— Ah! moja chrzestna matko, rana się pogorszy.

— Właśnie tego pragniesz.

— Moja chrzestna matko, bardzo cię proszę!

— Nie zbliżaj się do mnie.

— To ja poczekam — rzekła dziewica wzdychając; poczem dodała: — Powiedziałam pani Justin ażeby ci przyniosła twoje mleko: oto jest. Mamże je zagrzać?

— Mleko, zawsze mleko, już mi ono kością w gardle stoi. Doktór kazał mi dawać dobrego rosołu przyrządzonego z dobrego mięsa i z połowy kury.... Tak... miałam go w poniedziałek i wtorek... a potem cóż.... dzisiaj już niedziela.

— Moja chrzestna matko, to nie moja wina, lekarz przepisuje...., ale trzeba przecież mieć pieniądze, ażeby jego przepisy wykonać, a ja z największą pracą zarabiam tylko dwadzieścia soldów dziennie....

— Nie zważasz jednak na wydatki gdy idzie o twą toaletę.

Maryja smutnie kiwnęła głową i z rozrzewniającą odpowiedziała rezygnacyją:

— Widziałaś, moja matko, że całą zimę przepędziłam w tej bawełnianej sukience. Oszczędzam ile mogę, a jednak jesteśmy winne za dwa kwartały mieszkania.

— Co ma znaczyć; że jestem ci ciężarem, nie prawdaż? Otóż to twoje podziękowanie! A wzięłam cię z ulicy, dałam ci sposób utrzymania! Idź!... ty niewdzięczne.... niepoczciwe serce!

— Nie, moja chrzestna matko, nie jestem niewdzięczną! Kiedy mniej cierpisz, jesteś sprawiedliwszą dla mnie — odpowiedziała Maryja powściągając łzy swoje.

— Ale zaklinam cię, posil się trochę, bo inaczej złe się pogorszy.

— Wiem o tem, mam i tak kurcze żołądka że już wytrzymać nie mogę.

— Widzisz więc. Wypij swoje mleko, proszę cię, moja chrzestna matko!

— Idź sobie do djabła z twojem mlekiem! niecierpliwisz mnie.

— Może mam iść po dwa świeże jajka?

— Nie.

— Albo może ugotować trochę ryżu na masie?

— Ja chcę kurczę.

— Moja chrzestna matko, kiedy....

— Kiedy co?

— Kiedy ja nie dostanę kurczęcia na kredyt.

— Dla mnie dosyć będzie połówka, albo i ćwiartka. Wszakżeś miała dzisiaj dwadzieścia siedem soldów w woreczku.

— Prawda, moja chrzestna matko.

— A więc, idź mi kupić ćwierć kurczęcia w traktyjerni.

— Moja ckrzestna matko, kiedy ja to pieniądze....

— Cóż? te pieniądze?...

— Już ich nie mam. Zostało mi tylko kilka soldów.

— A gdzież masz te dwie sztuki po dziesięć soldów?

— Moja chrzestna matko....

— Odpowiesz ty? Twoje dwie sztuki po dziesięć soldów, gdzie są?

— Ja...ja nie wiem — odpowiedziała biedna dziewczyna rumieniąc się i wyrzucając sobie swoją korrespondencyję z Ludwikiem. — Musiały się ono wysunąć z mego woreczka i nie mam ich wcale.

— Kłamiesz, bo się czerwienisz...

— Zapewniam cię, moja matko.

— Tak, tak — rzekła chora z szyderskim śmiechem; — wtedy kiedy ja konam z nędzy na mojem ubogiem posłaniu, ona sobie zajada ciasteczka!

— Ja, mój Boże!

— Idź precz! wynoś się ztąd! daj mi umrzeć z głodu, jeżeli chcesz, ale niechaj cię przynajmniej nie widzę!

I ta nieszczęsna kobieta, dotkliwością cierpień i zawziętością nieszczęścia przywiedziona do największego rozdrażnienia, dodała z wybuchem szyderskiego śmiechu:

— Bardzo ci o to idzie, ażebym ja wypiła mleko! Musi tam w niem coś być, bo jestem ciężarem dla ciebie.

Na to oskarżenie, które więcej szalonem niżeli okrutnem było, Maryja pozostała przez chwilę jakby martwą, ponieważ nie zrozumiała w pierwszej chwili znaczenia tych słów okropnych; lecz kiedy je pojęła, cofnęła się o parę kroków załamując ręce z przerażenia, poczem nie mogąc już dłużej powściągnąć gwałtownego łkania, i ulegając silnemu wzruszeniu, rzuciła się na szyję chorej, a obejmując ją rękami, i okrywając łzami i pocałunkami, te tylko słowa mogła wymówić głosem rozdzierającym:

— O! moja chrzestna matko!... matko moja!!

To bolesne zaprzeczenie obwinieniu jakie tylko w obłąkanej mogło powstać głowie, na szczęście przywołało chorą do rozsądku; jej zbolałe, przejęło goryczą serce skruszyło się nieco, i jak się to niekiedy przytrafiało, uznała okropną niesprawiedliwość swoją czując łzy chrzestnej córki na swoich gorączką rozpalonych licach.

Pani Lacombe uchwyciła rękę Maryi, i, starając się swoją skaleczałą drugą ręką przycisnąć dziewicę do swych piersi, rzekła do niej głosem wzruszonym:

— Daj pokój, dziewczyno, nie płacz; jakaś ty dziecinna! przecieżeś widziała żem ja to powiedziała żartem!

Żartem, smutny to żart, godzien niestety! tak przerażającej nędzy.

— Prawda, chrzestna matko — rzekła Maryja ocierając dłonią łzami zroszone lica — istotnie omyliłam się sądząc, żeś to na prawdę powiedziała; lecz to już było nad moje siły.

— Cóż chcesz, trzeba mieć litość nad tą biedną chrzestną matką, moja Maryjo — odpowiedziała chora z głębokim smutkiem. — Widzisz w tak długiem cierpieniu żółć pękła już we mnie, i moje serce, moje usta są gorzkie, gorzkie okropnie!

— Ja wiem, że ty czasami unosisz się mimowolnie, moja chrzestna matko. Ba! to tak łatwo być sprawiedliwym i zadowolonym kiedy kto jest szczęśliwy; gdy tymczasem ty, nigdy nie byłaś szczęśliwą.

— To prawda — powiedziała chora doznając pewnego rodzaju zadowolenia, że usprawiedliwiano jej charakter zgryźliwy, wyliczaniem powodów jej żalu na los zawzięty; — to prawda, wiele jest podobnych mi ofiar, ale w gorszem położeniu od mojego nie masz nikogo. Bita przy nauce, bita przez mego męża dopóki się nie utopił będąc pijanym; zostawszy suchotnicą i kaleką przy mojej pracy, wlokę najnędzniejsze życie od lat pięćdziesięciu i nader złośliwym byłby ten ktoby mi mógł powiedzieć: „Słuchaj kobieto, raz przynajmniej byłaś szczęśliwą, raz, co się nazywa szczęśliwą przez jeden dzień w ciągu twego nędznego życia.” Prawda to jest, moja Maryjo, spędziłam moje życie, jak to mówią bez jednej niedzieli, kiedy dla tyłu innych każdy dzień jest prawie niedzielą.

— Biedna matko, pojmuję aż nadto dobrze, coś ty musiała wycierpieć!

— Nie, moje dziecko, nie, ty nie możesz tego zrozumieć, pomimo żeś i ty już doznała niedoli w twoich ośmnastu lutach życia! ale przynajmniej, ty, jesteś ładną, i kiedy włożysz swój biały, świeży czepek, z kawałkiem różowej wstążki na twoje jasne włosy, i kiedy ujrzysz w lusterku twoją ładną twarzyczkę, wtedy masz już swoje chwile zadowolenia.

— Chrzestna matko, wierzaj mi...

— Powiadam ci, że tak jest; zawsze to zadowalnia, bądź tylko szczerą dziewczyno; przyznaj, że bardzo jesteś rada i pysznisz się trochę, kiedy ktoś na ciebie spojrzy, albo się ogląda za tobą mimo twojej lichej sukni po dwa soldy łokieć i mimo twoich grubych sznurowanych trzewików?

— O! co do tego, moja matko, jak tylko widzę, że ktoś na mnie patrzy, wstydzi mnie to bardzo. Oto, kiedym chodziła do magazynu, jeden jegomość zawsze mi się przypatrywał, kiedy przychodził mówić z panią Jourdan; mnie to niecierpliwiło straszliwie.

— Tak, ale w duszy to raduje, i jak się zestarzejesz, przypominać sobie będziesz dawne czasy; przynajmniej coś będziesz miała, co ci z młodości twojej przyświecać będzie; gdy tym czasem ja, wszędzie tylko widzę ciemność, i nie wiem nawet czym kiedy była młodą; ale żem była brzydką, jestem tego pewna.

— O! moja matko!

— Tak brzydką, żem znienawidziła wszystkie lustra; to też nie mogłam dostać innego męża jak tylko starego pijaka, który mnie katował nielitościwie, nie miałam nawet tego szczęścia ażeby się ucieszyć jego śmiercią, bo musiałam popłacić jego długi w szynkowni; nareszcie, ponieważ się urodziłam pod złą gwiazdą, zostałam kaleką niezdolną do pracy, i umarłabym z głodu, gdybym ciebie nie miała.

— Daj pokój, chrzestna matko — ja wiem, żeś miała jeden dzień szczęśliwy w życiu twojem.

— Jaki?

— Kiedy, po śmierci mej matki, twojej sąsiadki, przyjęłaś mnie do siebie z miłosierdzia.

— Więc cóż?

— Czyliż ton dobry uczynek nie zadowolnił ciebie? Nie byłże to dla ciebie przynajmniej, jeden dzień szczęśliwy, moja matko?

— Jeżeli to nazywasz dniem szczęśliwym.... dziękuję!

— Jak to?

— Przeciwnie, powiedz że to był jeden z moich dni fatalnych.

— Ah! chrzestna matko! — zawołała ze smutkiem dziewica.

— Niestety! jak tylko mój mąż pijak umarł, i kiedym zapłaciła jego długi, miałam już tylko o siebie kłopot; lecz przyjąwszy ciebie, moje dziewczę, byłam jakby wdową z jednem dzieckiem na karku; a ty myślisz że to jest przyjemnie, dla kobiety, która zaledwie dla siebie samej wystarczyć może? Lecz byłaś tak ładna z twoją małą kędzierzawą główką i twemi niebieskiemi oczkami, wyglądałaś tak smutno klęcząc przed trumną twojej matki, że nie miałam odwagi oddać cię do domu sierot. Z tego powodu, jakąż ja to okropną noc przepędziłam, bijąc się z myślami co z tobą zrobić, w co się obrócisz, jeżeli mi roboty zabraknie! Słuchaj, Maryjo, gdybym nawet matką twoją była, nie miałabym większych udręczeń; i ty nazywasz to dniem szczęśliwym dla mnie! Nie, nie! Gdybym w dostatkach była, to rozumiem! Byłabym powiedziała: Los tego dziecka jest zabezpieczony; i taka rzecz może kogoś zadowolnić, ale zmienić tylko twoją nędzę na inną nędzę, to nie ma się z czego cieszyć.

— Biedna matko! — odezwała się dziewica wzruszona nadzwyczajnie; potem uśmiechnąwszy się ze łzami w oczach, i pragnąc w części przynajmniej uspokoić tę duszę zbolałą dodała:

— Otóż, moja chrzestna matko, nie mówmy już o dniach, ale o samych tylko chwilach szczęścia, bo na przekorę tobie, chciałabym chociaż odrobinkę szczęścia wynaleść dla ciebie, ot naprzykład w tej chwili.

— W tej chwili?

— Jestem przekonana, że cię to cieszy iż mnie nie widzisz płaczącą, a to, moja chrzestna matko, dzięki twoim życzliwym słowom, któremi do mnie przemawiasz.

Chora smutnie poruszyła głową.

— Kiedy mój zgryźliwy humor uspokoi się nieco, jak teraz, wiesz ty o czem ja myślę?

— O czem, matko?

— Myślę sobie: Maryja, to dobra dziewczyna, prawda, ale prawie zawsze jestem tak zła, tak niesprawiedliwa dla niej, że w duszy ono mnie musi nienawidzieć, i ja zasługuję na to.

— Moja chrzestna matko — przerwała jej młoda dziewczyna, z wyrazem boleści — otóż znowu powracasz do twoich złych myśli.

— Przyznaj sama, że się nie mylę. O! mój Boże, nie dla tego ja to mówię, ażeby cię łajać. Ty masz słuszność. Zabijasz się pracą dla mnie, karmisz mnie, pielęgnujesz, a ja ci to wszystko najczęściej gniewem odpłacam.... Doprawdy, moje biedne dziecko, śmierć moja będzie dla ciebie pocieszającą ulgą, i lepiejby było ażeby karawan już jak najprędzej zajechał po moje kości.

— Powiedziałaś przed chwilą, moja matko: że kiedy mówisz o rzeczach tak smutnych, to tylko dla żartu, i ja też togo wszystkiego inaczej nie uważam — rzekła Maryja, starając się znowu uśmiechnąć, pomimo, że na nowo czuła serce swoje zranione najżywszą boleścią, widząc chorą gotową powtórnie oddać się swoim złowrogim wnioskom; ale ta, wzruszona wyrazem trwogi i niespokojności malującym się w twarzy swej chrzestnej córki, rzekła:

— Ponieważ ja żartuję, moje dziecko, nie smućże się tak zaraz; oto rozpal ogień i przygotuj moje mleko, a podczas kiedy się będzie grzało, opatrzysz mi rękę.

Maryja tak się uradowała temi słowy swej chrzesnej matki, jak gdyby jej coś najmilszego powiedziała; wyjęła spiesznie kawałek chleba z szafki, jedyny jaki się tam jeszcze znajdował, wdrobiła go w mały rądelek napełniony mlekiem, napaliła kilka wiórków na kominie, mleko przystawiła do ognia i wróciła znowu do chorej. Ta podała jej swą skaleczałą rękę, która mimo wstrętu jaki musiała obudzić gnijąca rana, zręcznie i cierpliwie przez Maryję opatrzoną i obwiązaną została.

Rezygnacyja dziewicy, jej poświęcenie się, jej słodycz, jej usłużna troskliwość, wzruszyły serce pani Lacombe; po opatrzeniu ręki, rzekła do swej chrzestnej córki, nie mogąc się jednak powstrzymać od dodania gorzkiego porównania do wyrazów swej wdzięczności:

— Wychwalają siostry miłosierdzia, a nie masz ani jednej, któraby choć w połowie miała tyle zasługi co ty, moje dziecko.

— Ah! chrzestna matko! nie mów tego? — Wszakże większa ich część; podobnie jak my, jest dziećmi nędzy?

— Ale Siostry Miłosierdzia pielęgnują obcych sobie ludzi, gdy tymczasem ty, moja chrzestna matko jesteś dla mnie jakby prawdziwą matką. Czynię moją powinność, mam zatem mniej zasługi od nich. — Tak, moja biedna Maryjo, gadaj ty o mojem przywiązaniu do ciebie; piękne ono bardzo! Przed chwilą dopiero, przywiodłam cię do płaczu a zapewnie jutro znowu będzie toż samo.

Maryja oszczędzając sobie smutku odpowiadania na te gorzkie słowa swej chrzestnej matki, poszła po mleko, które po zgaszeniu ognia przyniosła chorej.

Pani Lacombe zjadła je z niezłym apetytem, a przy ostatnej łyżce, rzekła do Maryi.

— A ja nie myślałam o tobie wcale, czyś ty jadła?

— O! moja chrzestna metko, ja jadłam już śniadanie — odpowiedziała biedna dziewczyna zmyślając. — Kupiłam sobie dzisiaj rano żytnią bułeczkę, i zjadłam ją całą przez drogę. Ale pozwól mi poprawić sobie poduszkę, możebyś się trochę przespała; dzisiejszą noc przepędziłaś zupełnie bezsennie.

— Ty najlepiej wiesz o tem, boś ciągle była na nogach.

— Ja nie jestem bardzo ospała, i czuwanie nie męczy mnie wcale. No cóż, czy lepiej ci tak leżeć.

— Dobrze... dobrzo, meje dziecko.

— Wezmę teraz moją robotę i usiądę przy oknie. Tutaj bardzo ciemno, a praca moja tak jest mozolna!

— Cóż to szyjesz takiego?

— O! prześliczną rzecz, chrzestna matko, batystową koszulę. Pani Jourdan mi ją powierzyła, zalecając bardzo ażebym nie zgubiła tej cudnej sztuki, kosztującej bez roboty 200 franków, a zrobiona kosztować będzie przynajmniej 300; mamy zaś zrobić takich aż dwa tuziny. Zdaje się, że to musi być dla jakiejś panny na utrzymaniu — dodała Maryja naiwnie.

Chora rozśmiała się głosem szyderskim.

— Co to? chrzestna matko? — zapytała zdziwiona dziewica.

— Dziwna myśl.

— Ah! — rzekła Maryja z niejaką obawą, bo znała już zwyczajny charakter żartów pani Lacombe — i jakaż to myśl, moja matko?

— Dla czegóż to jest na świecie tyle biednych stworzeń, które jak ty i ja nic w życiu nie znają prócz nędzy i niedoli; wiesz ty, dla czego?

— Moja chrzestna matko, doprawdy! nie wime co ci na to odpowiedzieć.

— Dla tego ażeby taka uczciwa dziewczyna jak ty, która zaledwie ma dwie czy trzy łatane bawełniane koszule, zarabiała dwadzieścia soldów dziennie, szyjąc koszule po trzysta franków.... dla kogo.... dla jednej!... Odwagi, dziewczę, pracuj! ja może zasnę... może mi się cmentarz po tem wszystkiem przyśni!...

I chora odwróciwszy się do ściany, nic już więej nie powiedziała.

Na szczęście, Maryja miała serce zbyt czyste i zbyt była zajętą ażeby mogła uczuć całą gorycz tego ostatniego sarkazmu swej chrzestnej matki; i podczas kiedy ta ostatnia leżała w przeciwną odwrócona stronę, wydobyła ów list bardzo pilny, odebrany niedawno od odźwiernej, i nie przestając pracować położyła go na swych kolanach tak, ażeby chora dojrzeć go nie mogła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: