Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miłość gorąca jak słońce - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
21 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
11,99

Miłość gorąca jak słońce - ebook

Cyrus Ashkan wie, że jego żoną ma zostać angielska arystokratka Hope Cartwright. Tak przed laty ustaliły ich rodziny. Młodzi nigdy się nie poznali, a ich małżeństwo ma być korzystnym układem. Gdy Cyrus dowiaduje się, że Hope łamie umowę i zamierza wyjść za innego, porywa ją i przywozi do swojego pustynnego kraju. Spodziewa się buntu i łez i wie, jak sobie z nimi poradzić. Jednak piękna i inteligentna Hope wytrąca mu broń z ręki. Nie boi się, nie płacze, pogodzona z sytuacją zaczyna z nim negocjować. I patrzy na niego, jakby to on był jej wymarzonym mężczyzną…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-291-1281-9
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Hope Cartwright szła w stronę ołtarza, ubrana w obowiązkową białą suknię, czując wyłącznie ulgę.

Bóg jeden wiedział, że naprawdę ciężko na to zapracowała.

Wszystko jest w porządku – powtarzała sobie, idąc – i wszystko będzie w porządku. Wystarczy tylko, że znajdzie się pod ołtarzem i wypowie wymagane formułki. Tyle zupełnie wystarczy.

Na samym początku tej szokująco długiej nawy – a przynajmniej tak się jej teraz wydawało – w malowniczej włoskiej kaplicy stał mężczyzna o dość ponurym wyglądzie i, sądząc po zachowaniu, mocno zniecierpliwiony. Hope wiedziała, że i on pragnął już mieć tę uroczystość za sobą. Łączyło ich porozumienie czysto biznesowe, tak zimne i wyrachowane, jak to tylko możliwe. Zważywszy na jej sytuację życiową i dostępne opcje, i tak mogła się znaleźć w dużo gorszym położeniu.

Do ołtarza szła sama. Jej matka, w charakterystycznym dla siebie stylu, ze wzburzenia na wieść o ślubie córki, upiła się lub tylko dla pozorów wyglądała na kompletnie pijaną. „Bo każdy ma swoje szczęśliwe zakończenie, oprócz mnie!” – szlochała przy tym w dziecinny sposób. Jednak Mignon nigdy naprawdę nie upijała się na umór i nigdy nie urywał jej się film. Na tym także polegał ich rodzinny dramat.

Upojenie alkoholowe nieodłącznie wiązało się z ciszą, oznaczało przerwę, co kłóciło się z typowym dla matki zachowaniem. Mignon była jak burza. Zawsze. Czy to z radości, czy z rozpaczy, niezmiennie musiała grzmieć. Zgodnie z tym, przez całe przedpołudnie rozgrywały się dantejskie sceny, ponieważ Mignon zamieniła przygotowania Hope do ceremonii ślubnej we własną „sagę Mignon”. Jednocześnie córka starała się wytłumaczyć matce, że małżeństwo to jest po prostu dogodnym dla obu stron układem.

Najpierw matka oszalała z radości. Potem napiła się, szampan uderzył jej do głowy i zaczęła szaleć tak po prostu. Później przyszły łzy, francuskie piosenki miłosne, wszystkie odśpiewane fałszywie na cześć nieżyjącego ojca Hope – jedynej prawdziwej miłości Mignon – aż w końcu padła na kanapę, zawinięta w żółte koronki swej sukni, chrapiąc przeraźliwie.

I może takie właśnie było najszczęśliwsze rozwiązanie dla Hope?

Dziewczyna przypomniała sobie rozmowę z wczorajszego wieczoru ze starodawnej kaplicy nad błyszczącymi wodami słynnego jeziora Como we Włoszech, gdzie odbywała się próba ich dzisiejszego ślubu.

– Ten sztuczny pośpiech jest zupełnie niewskazany – skomentował swym zwykłym, surowym tonem jej narzeczony, kiedy dosłownie przybiegła do niego pod ołtarz z przedsionka kaplicy.

– Nawet jeśli czuję ten sztuczny pośpiech? – zapytała z uśmiechem.

Przyszłego męża nie interesowały jednak jej uśmiechy ani zabawne komentarze. W ich relacji na próżno szukać by miejsca dla emocji czy uczuć. Hope stanowiła dla tego człowieka środek do osiągnięcia celu, co bardzo jej odpowiadało. To również on chciał od niej pewnej przysługi, a więc nie tylko ona się tu „sprzedawała”. Ponadto, wcale nie był całkiem odpychający, więc nie wykluczała, że w przyszłości mogłaby się między nimi pojawić jakaś bliskość. Zdecydowanie nie przypominał księcia z bajki, o jakim marzyła jako dziewczynka, lecz jeśli czegoś się zdołała nauczyć od śmierci ojca, to właśnie tego, że życie nie jest szczególnie łaskawe dla dziecięcych marzeń. Przekonała się też, ilu mężczyzn jest po prostu okropnych wobec kobiet. Dlatego zgoda na czysty układ, z którego skorzystają dwie strony, wydawała się praktyczną, a nawet świetną opcją.

Jeden z mężczyzn, o których mowa, nazwał to, co robiła, licytacją dziewictwa. Musiała mu szybko uzmysłowić, że żadnej „licytacji” nie ma. Że koncepcja ta jest nieuprzejma i nieprawdziwa. Niestety prawdą natomiast było dziewictwo Hope, zupełnie przypadkowe, jak wiele innych rzeczy w jej życiu, bo nie wynikało z żadnego konkretnego wyboru ani jakiejkolwiek krucjaty moralnej. Tak zdecydował los. Gdyby nie śmierć ojca tuż po czternastych urodzinach, Hope pewnie miałaby podobne doświadczenia w okresie dojrzewania do tych, jakie przeżywały jej szkolne przyjaciółki: głupawe imprezy, chichoty, wygłupy i wyłącznie cielesne związki z chłopakami. Jednak ona musiała wtedy zajmować się sprawami dorosłych, bo matka okazała się do tego niezdolna. Na Hope spadło załatwienie pogrzebu, a potem zapanowanie nad rodzinnymi rachunkami. To ona ogarniała pozostałe po ojcu pieniądze i broniła ich przed matką, która szastała nimi przy każdej okazji w alarmującym tempie, podobno w ten sposób radząc sobie z żałobą. To Hope sprzedała ich rodzinną posiadłość, z bólem zwalniając personel, gdyż na jego utrzymanie nie mogła sobie pozwolić, i znalazła nowe mieszkanie w Londynie, które Mignon opłakiwała w melancholijne wieczory – „bo to taka podejrzana okolica” – choć Hope uważała ją za szybko się zmieniającą i rozwijającą – „i co ludzie by na to powiedzieli”, a w ogóle to „co dalej, chyba już tylko przytułek dla ubogich?”.

Mignon kurczowo trzymała się myśli, że któryś z jej dawnych mężczyzn mógłby ją na nowo pokochać. Tyle że oni… w ogóle nigdy jej nie kochali! Dlatego też odtąd to właśnie Hope musiała dbać o nie obie.

To w takich okolicznościach zwróciła na siebie uwagę zbyt wielu ostentacyjnie zamożnych i narcystycznych facetów. W swoje osiemnaste urodziny, w ramach prezentu, spotkała się z pierwszym potencjalnym kandydatem, z satysfakcją pozostawiając w domu Mignon śpiewającą bezmyślnie do butelki z winem. Aby stać się zauważalną dla bardzo wąskiego i specyficznego grona mężczyzn, Hope wykorzystała koneksje ojca. Osoby, które ją interesowały, musiały być przede wszystkim bogate, bo choć sama świetnie poradziłaby sobie na własną rękę, liczyło się to, by niczego nie zabrakło Mignon. Tego chciałby ojciec, podobnie jak i ona, ponieważ kochała matkę i gdzieś głęboko, podświadomie, wyczuwała, że choć sama ma hart ducha, to Mignon go nie posiada. Składa się wyłącznie z ładnych uśmiechów i pustki, i najzwyczajniej w świecie nie ma głowy do rzeczywistości.

Rzeczywistością dla Mignon była praca i pozycja męża, które zapewniały jej opiekę i bezpieczeństwo. Teraz Hope była gotowa podpisać pakt nawet z diabłem, by móc w zamian uzyskać gwarancję zabezpieczenia sytuacji matki. Na tym „specyficznym” rynku Hope miała jedynie dwa atuty: znakomite pochodzenie ojca i swoją czystość. Zmuszona porzucić szkołę w wieku szesnastu lat, nie podchodząc do egzaminów A-levels, czyli brytyjskiej matury, zajmowała się wyłącznie szukaniem sponsorów, nie nawiązując z nikim normalnych, bliskich relacji. Czasami uważała to za niemalże zabawne, że rzecz, z której drwili znajomi i przyjaciele, stała się jej jedyną bronią do walki i najlepszą kartą przetargową, żeby wydostać zarówno siebie, jak i matkę z wieloletnich tarapatów. Jednak dochodziła do tego wniosku powoli, bo było to bardzo… średniowieczne rozwiązanie!

Zawsze przecież mogła po prostu znaleźć pracę, jak normalni ludzie. Czasami marzyła o karierze w taki sposób, jak niektórzy marzą o wakacjach na Wyspach Kanaryjskich. Problem polegał na tym, że Mignon nie umiała nawet pracować, co udowodniły nieliczne próby podjęcia zatrudnienia. Złamało to serce Hope do końca.

„W marzeniach jestem wojowniczką i walczę dla ciebie – wyszeptała pewnego razu Mignon, z całych sił starając się utrzymać uśmiech na swej pięknej, zapłakanej twarzy – w rzeczywistości jestem jednym wielkim chaosem”.

Sytuacja z matką nauczyła Hope, że musi się trzymać z dala od wszelkich marzycielskich fantazji o księciu z bajki i karierze. Zresztą, jaką miała szansę na przyzwoitą pracę bez doświadczenia i edukacji? Żadną. Natomiast była życiowa i choć jak każdy miała uczucia, nie pozwalała im się stłamsić ani przytłoczyć, jak Mignon.

To właśnie uważała za swoją supermoc.

Niezależnie od uczuć i supermocy, Hope czuła ciężar dwóch lat umawiania się na randki ze ściśle określonym typem mężczyzn w ściśle określonym celu. W miarę upływu czasu stawało się to coraz trudniejsze do zniesienia. Jednocześnie niepokój narastał, bo fundusze się kurczyły, co oznaczało, że wyczerpywały się kolejne opcje, a Hope była coraz bardziej zdesperowana, by znaleźć kogokolwiek.

Dwa lata wcześniej naiwnie wierzyła, że szybko znajdzie idealne rozwiązanie wszystkich problemów. Istotnie, jeden po drugim, bogaci mężczyźni zabierali ją chętnie na eleganckie kolacje, ale okazało się, że w ich trakcie wyjawiali swoje najmroczniejsze i najbardziej zwodnicze fantazje, choć Hope nigdy nie prosiła o tak intymne szczegóły. Słysząc dziwaczne oczekiwania, nie umiała wyrazić zgody na takie warunki. Kiedy odrzucała kolejnych kandydatów, czerpali oni zwykle wielką przyjemność z upokarzania jej, najczęściej werbalizując lub dając do zrozumienia, że dziewictwo jest jedyną jej wartością, a nobliwy rodowód dodaje jedynie blichtru i pikanterii. W końcu zaczęła się obawiać, że prędzej czy później będzie musiała poślubić któregoś z nich i robić wszystko, co tylko podsunie mu jego obrzydliwa, chora wyobraźnia.

Ostatecznie, nie mając więcej złudzeń ani skrupułów, zawęziła poszukiwania do mężczyzn w wieku swojego ojca.

I tak poznała Lionela Asensio.

Patrzyła teraz na niego pewnym wzrokiem, idąc kościelną nawą, tym razem bez żadnego pośpiechu. Była to jej długo wyczekiwana droga do zwycięstwa. Błogosławiła fakt, że dzielnie przetrwała dwa lata, nie ulegając żadnemu wyuzdanemu mężczyźnie. Lionel był typem sponsora, jakiego szukała od samego początku. Miał swoje powody – w które nie wnikała – by chcieć ożenić się całkiem „na zimno” i w pośpiechu. Czuła ulgę i cieszyła się, wiedząc, że naprawdę chodzi mu o jej nieskazitelne pochodzenie po ojcu. I że najbardziej intryguje go fakt, że ród Cartwrightów istotnie wywodzi się od pradawnego wytwórcy wozów przed wiekami wyniesionego ze swego skromnego stanu przez ówczesną królową. Wyjątkowo też w przypadku Lionela nie zaszkodziła Mignon, wywodząca się z kolei z francuskiej arystokracji, jaka praktycznie już nie istniała: przygotowującej kobiety wyłącznie do pełnienia funkcji dekoracyjnej. Taka właśnie była matka Hope, stworzona, by błyszczeć, nieświadoma, że może być inaczej. I to tylko robiła. Błyszczała. Całą sobą i swą piękną arystokratyczną twarzą.

Wszystko to wywarło ogromne wrażenie na Lionelu Asensio.

Dziewictwo Hope w ogóle nie pojawiło się w rozmowach. Zresztą nic z tego nie miało dzisiaj najmniejszego znaczenia. Dzisiaj należało bardzo powoli dojść nawą pod ołtarz, gratulując sobie sukcesu wieńczącego koszmarną, dwuletnią harówkę, nie przejmując się zbytnio ohydnymi mężczyznami poznanymi w procesie poszukiwania sponsora i nie zastanawiając się nad swoją mniej lub bardziej szlachetną krwią. Mignon szczęśliwie nadal odsypiała poranne picie, ale bez wątpienia wstanie, by zatańczyć na przyjęciu weselnym córki, zarumieniona i podekscytowana jedyną rzeczą, którą uznawała za ważną dla kobiety, intratnym zamążpójściem.

Nadal, powoli sunąc szokującej długości nawą, Hope marzyła, że mimo wszystko już wkrótce znajdzie pracę. Jako żona miliardera pokroju Lionela Asensio będzie mogła oczywiście zająć się działalnością charytatywną, nie martwiąc się brakiem kwalifikacji nawet do pracy w lokalnej budce z rybą i frytkami. Jednak ona pragnęła zobaczyć, do czego tak naprawdę się nadaje. Do jakiego zawodu? Bo przecież nie tylko do tego, czym musiała się zajmować przez ostatnie dwa lata!

Wystarczy zaledwie parę słów przysięgi. Kilka podpisów na kontraktach, które już przeczytała i na które natychmiast wyraziła ustną zgodę. Tak niewiele, by w końcu stać się wolnym człowiekiem. Naprawdę jej przyszły mąż o kamiennej twarzy ma szczęście, że Hope potrafi nad sobą zapanować i nie biegnie do niego przez cały kościół!

W kościele nie było zbyt wielu ludzi, co ją cieszyło, ponieważ ich ślub, jak wiadomo, różnił się od prawdziwych ślubów. Zresztą wiele takich ceremonii to bajki – pomyślała, ale nie z łezką w oku. Och, tej lekcji nauczyła się wyjątkowo dobrze. Sentymenty przydają się w życiu tak samo jak dziecięce marzenia. Wszyscy obecni rekrutowali się spośród personelu Lionela, z wyjątkiem jednej kobiety, siedzącej z tyłu, która spoglądała ponuro zza wielkich okularów. Czyżby jakaś sroga bibliotekarka? Przez kilka kolejnych, powolnych kroków Hope bawiła się, wyobrażając sobie, że to tajna asystentka pana młodego, który pod swym wszechobecnym chłodem ukrywa przed otoczeniem wrażliwość i literackie głębie.

Lionel, jak większość osób z jego przedziału podatkowego, miał pewną renomę i krążące wokół siebie legendy. Bogactwo pisało własne historie, niekoniecznie mające cokolwiek wspólnego z rzeczywistością – również tego odkrycia dokonała w ciągu ostatnich dwóch lat. Kiedy doszli z Lionelem do porozumienia, odbyli następnie wiele spotkań z jego zespołem od PR-u, którego zadaniem było stworzenie na tyle wiarygodnej, strawnej i odrobinę romantycznej narracji wokół planowanego ślubu, by prasa plotkarska i media mogły ją kupić, sprzedać dalej i zadowolić chorobliwie ciekawską opinię publiczną, w ten sposób służąc ukrytym motywom Lionela.

Hope nie obchodziło to wszystko. Pragnęła jedynie uporać się z wymaganymi procedurami, by w końcu rozpocząć kolejny, tym razem normalny etap w swoim życiu i może nawet wrócić do żałoby po stracie ojca, gdy będzie już miała za sobą konieczność poradzenia sobie z jej konsekwencjami.

Przy okazji planowała spłacić ostatnich wierzycieli matki i założyć fundusze emerytalne dla lojalnych pracowników zmarłego ojca, których została zmuszona zwolnić, kiedy sprzedawała majątek rodzinny. Obiecała im wtedy, że jeśli tylko będzie to w jej mocy, tak właśnie zrobi. Cieszyła się, że udawali, że jej wierzą, bo sama oczywiście nie wyobrażała sobie aż tak pomyślnego scenariusza.

Teraz nareszcie będzie mogła udowodnić, że jest bardziej córką swojego ojca niż matki. Kochała ich oboje jednakowo, lecz wolała nie myśleć o negatywnym podejściu i wiecznym strachu Mignon. Nie lubiła rozpamiętywać jej bezustannych szlochów oraz swych nieudolnych prób pomocy, które tylko pogarszały sytuację.

Generalnie Hope nie zamierzała pozwolić, by jakiekolwiek okoliczności życiowe ją zniszczyły. Nigdy!

Rozmarzona, wyobrażała sobie, jak zadba o ludzi, którzy zawsze dbali o nią, posuwając się w stronę ołtarza wolniej niż ślimak, ponieważ miało to wysoce dyplomatyczny cel: stosowanie się do instrukcji przyszłego męża od samiutkiego początku. I wtedy właśnie z tyłu dobiegł przeraźliwy hałas.

Hope zamarła i odruchowo zamknęła oczy. To z pewnością matka! I nie ma mowy, żeby zdążyła wytrzeźwieć, a zatem za chwilę da popis. Otworzyła oczy, by ujrzeć, jak pan młody zaciska szczękę. Nie mogła na to pozwolić! Nie, dopóki nie będą już naprawdę małżeństwem! Nigdy wcześniej nie pragnęła tak bardzo jak w tamtej chwili, by pod ołtarz móc dotrzeć sprintem. Jednak zamiast tego odwróciła się, spodziewając się zobaczyć żałosny widok tańczącej przy wejściu pijanej Mignon.

Otworzyła już usta, przygotowana, by spróbować zdyscyplinować matkę, lecz wtedy zaniemówiła, bo to wcale nie Mignon przedzierała się w jej kierunku!

Było to całkiem inne… zjawisko!

Pierwsze wrażenie – światło i moc. Jakby w jej wnętrzu miał miejsce bliżej nieokreślony wybuch. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby odzyskać oddech i zrozumieć, że zjawisko, na które patrzy, jest mężczyzną. Ale nie byle jakim mężczyzną… A trzeba jej oddać, że przez ostatnie dwa lata stała się wbrew woli ekspertką od gatunku zwanego mężczyznami. Ten mężczyzna jednak… nie przystawał do dotychczasowych doświadczeń. Zdecydowanie nie prezentował się jak inni.

Człowiek ten poruszał się tak dostojnie, jakby każdym swym krokiem wyświadczał przysługę kamiennej posadzce, po której stąpał, ba, jakby nawet zaszczycał tą czynnością całą ziemię pod sobą. Był przy tym niebywale wysoki i choć nosił wykwintny garnitur, który mógł sprawić, że każdy rodzaj sylwetki wygląda perfekcyjnie, od razu dało się wyczuć, że w jego przypadku nie ma tu mowy o żadnym sztucznym zadęciu: on naprawdę miał aż tak szerokie ramiona, aż tak wąskie biodra, a jego pozbawione grama tłuszczu ciało rzeczywiście składało się w większości ze szczupłej i twardej muskulatury. Najdrobniejszy ruch wskazywał na to, że – w przeciwieństwie do mężczyzn, do jakich przywykła Hope – używał swej siły do ciężkich, fizycznych zadań. Może do walki?

Ciężkie, fizyczne zadania… walka… – te spostrzeżenia przyprawiły ją o zawrót głowy i gorące poty.

Ale bardziej niż to wszystko – choć było to już i tak zbyt wiele – podziałała na jej wyobraźnię prosta refleksja, że osobnik ten musi być chyba najzwyczajniej w świecie bardzo niebezpieczny!

Czuła się, jakby w kościele nagle wybuchł pożar. Nie zdziwiłaby się wcale, gdyby na własnych ramionach dostrzegła tańczące płomyki. Im dłużej patrzyła na przybysza, tym aura wokół stawała się gorętsza.

Może był po prostu spóźnionym gościem, może jakimś cudem znał Lionela?

Nie… Ten człowiek skupiał się wyłącznie na niej.

Odruchowo więc wpatrywała się w niego i czuła dziwną reakcję swojego ciała. Miał oczy czarne niczym noc w twarzy jakby wyrzeźbionej z brązu. Prosty nos, ciemne brwi i usta tak surowe, że poczuła kompletną pustkę, przytłoczona emanującym od niego ascetyzmem. Wzdrygnęła się, choć wcale nie było jej zimno. Wprost przeciwnie.

Do Hope rozumowo docierało, że cała ta sytuacja trwa sekundy, lecz czas się zatrzymał i odbierała ją jak wieczność. Jak przeznaczenie. Choć miała przy tym niezachwiane przekonanie, że nigdy wcześniej nie widziała tajemniczego osobnika.

Wtedy zrównał się z nią. Świat zawirował, przechylił się i wydawało jej się, że odpływa nagle w przestrzeń kosmiczną. Hope zajęło zdecydowanie dużo czasu, by zrozumieć, że napastnik podniósł ją i przerzucił sobie przez ramię jak lalkę, po czym ruszył z powrotem do drzwi kościoła. Czuła jego niesamowicie silną dłoń na swej pupie, lecz zwisała bezwolnie, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji. W stanie szoku. Z pewnością powinna… jakoś się temu przeciwstawić, zrobić coś. Cokolwiek. Ale nie czuła się na siłach. Co więcej, nie czuła takiej potrzeby. Nie potrafiła nawet ocenić, czy ktokolwiek inny zaprotestował. Nie docierało do niej nic poza szaleńczym dzwonieniem w uszach.

Kiedy jakieś myśli z powrotem zaczęły kształtować się w jej głowie, znajdowali się już na zewnątrz. Poczuła subtelną, charakterystyczną bryzę znad jeziora Como. Napastnik oddalał się od kaplicy, maszerując w błyskawicznym tempie wąską, nieużywaną drogą, właściwie ścieżką, którą niedawno sama tu przyszła.

Hope czuła się oszołomiona i nieobecna duchem. Pomimo że usiłowała wytłumaczyć sobie sytuację, w jakiej się znalazła, wciąż nie mogła się zmusić do żadnej reakcji, wszczęcia awantury, stawiania żądań czy choćby zwrócenia na siebie czyjejkolwiek uwagi krzykiem.

Nagle znów wszystko zawirowało jej przed oczami, gdy mężczyzna schylił się gwałtownie i wrzucił ją na tylne siedzenie eleganckiego pojazdu, po czym wślizgnął się tam również, z hukiem zamykając za sobą drzwi. Jednocześnie zaczął mówić coś w obcym języku do kierowcy. Hope pomyślała odruchowo o języku obcym, bo nie był to żaden z jej rodzinnych języków – ani angielski, ani francuski. Nie był to również włoski, czego mogłaby się spodziewać we Włoszech, ani nawet hiszpański, pierwszy język jej narzeczonego, niespodziewanie porzuconego pod ołtarzem.

Wiedziała, że powinna czuć przerażenie. Jednak, kiedy samochód ruszył, poczuła lawinę emocji, ale żadna z nich nie miała nic wspólnego ze strachem. Hope w rzeczywistości odczuła ulgę, choć wolała się do tego nie przyznawać.

Wygląda na to, że została uprowadzona. Nie będzie więc można od niej wymagać, żeby sama się uwolniła i powróciła do ołtarza, prawda? W głębi duszy to właśnie ją cieszyło i powodowało uczucie ulgi. Bo tak naprawdę wcale nie chciała wychodzić za mąż za Lionela. Ani za nikogo innego!

Tak więc, choć wyglądało, że wpadła z deszczu pod rynnę, starała się docenić każdy szczegół, który mógł być postrzegany jako małe zwycięstwo.

– I nie próbuj uciekać – warknął porywacz.

Jego słowa sprawiły, że zdała sobie sprawę, że powinna przynajmniej spróbować. Dla zachowania pozorów. Tym bardziej, że w rzeczywistości robił na niej ogromne wrażenie i nie potrafiła nawet spokojnie spojrzeć mu w oczy. Był zbyt… piękny. Niewzruszony. Oszałamiający. Patrząc na niego ukradkiem, myślała o nadciągającej burzy, a nie mogła sobie teraz pozwolić na żadne iluzje czy słabości.

– Wylecimy stąd w ciągu godziny – mówił dalej, równie władczym tonem. – Nikt i nic nas nie powstrzyma. A jakikolwiek ruch z twojej strony, poza bezwzględnym posłuszeństwem, spowoduje konsekwencje, które ci się nie spodobają.

– Cóż… przyjmuję do wiadomości – powiedziała spokojnie, zapatrzona w swoje dłonie, które powinny przecież przynajmniej odrobinę drzeć.

Nic z tych rzeczy. Bezmyślnie wygładziła suknię ślubną, pozbawioną wszelkich ozdób, bo najdrobniejszy nawet haft czy koronka kojarzyły się z czymś romantycznym, a ten ślub miał stanowić wyłącznie przypieczętowanie kontraktu. Bez patrzenia w stronę tajemniczego porywacza wyczuwała jego oburzenie.

– Bo taka właśnie jesteś – wysapał. – Nie obchodzi cię nawet, kto cię porwał, prawda? Przeskakujesz z kwiatka na kwiatek, jakby nie miało to żadnego znaczenia!

– O ile pamiętam, wcale nie skakałam… to chyba ty mnie złapałeś i wyniosłeś z kościoła… więc to nie fair obarczać mnie odpowiedzialnością… prawda?

Dopiero gdy wypowiedziała te słowa na głos, dotarła do niej prawda o tym, co się stało i co nadal się dzieje. Kiedy człowiek jest zdesperowany, często widzi to, co chce widzieć. W swej desperacji postrzegała Lionela jak wybawienie. Bo nie był nieprzyjemny ani niemiły – chodziło mu wyłącznie o biznes, a jej o zapewnienie bezpieczeństwa sobie i matce. Chwilę później uznała za wybawienie fakt, że ktoś ją uprowadził spod ołtarza, uniemożliwiając jej ślub z Lionelem.

– Jesteś moja – oznajmił nieoczekiwanie porywacz przystojniak – i spędzisz resztę życia pod moją kontrolą. Twoje zachowanie zadecyduje, jak się to ułoży. W każdym razie nie masz innego wyboru.

Hope pokiwała zgodnie głową. Nauczyła się robić tak z automatu, kiedy tylko miała do czynienia z przemową wygłaszaną przez mężczyznę dzierżącego jakąś władzę. Tym razem jednak chyba przesadziła, bo jej nieznany towarzysz cały się zmarszczył. Przecież to były groźby, więc nie zareagowała adekwatnie. Tyle że uodporniła się na groźby, bo wierzyciele grozili jej dużo bardziej konkretnie niż on.

– W porządku, poddaję się – westchnęła. – Rozumiem, że mam się zacząć bać. Ale jeśli mogę być szczera to… po prostu pomińmy te wstępy i powiedz, czego tak naprawdę ode mnie chcesz. Miałam dość intensywny dzień i doceniam, że porwałeś mnie ze ślubu, do którego od początku byłam źle nastawiona, ale wkrótce będę musiała tam wrócić, żeby zaopiekować się matką.

Na jego twarzy pojawił się grymas.

– Donikąd nie wrócisz! – wysyczał. – Czy wyraziłem się niejasno?

– Wyraziłeś się całkowicie jasno. Tyle że tak się nie stanie. To tak nie działa – oznajmiła mu rzeczowo. – To naprawdę świetnie zorganizowane porwanie, zapewniam cię, jestem pod wrażeniem. Ale jestem też prywatnie prawie martwa w środku, więc obawiam się, że nie zmuszę się do łez ani jęków czy błagania… Wystarczy mi argument mojej matki. Widzisz… ona zawsze tam jest, w tle, kocham ją i coś kiedyś komuś obiecałam.

Hope z bólem przypomniała sobie dzień, kiedy ojciec wyraził nadzieję, że jeśli on nie będzie mógł, to wierzy, że ona zaopiekuje się Mignon. I tak się też stało, bo naprawdę kochała tę swoją nieżyciową matkę ponad życie, tak samo jak ojca, więc nie zamierzała go zawieść.

Jej rozmówca zamilkł, ale w ponury sposób, co nie wróżyło niczego dobrego.

– Czy wiesz, kim jestem? – spytał w końcu.

– Jeśli ktoś zadaje takie pytanie, to raczej nie spodziewa się odpowiedzi negatywnej… – westchnęła – ale niestety właśnie nie… nie wiem, kim jesteś. A powinnam?

– Moje imię powinno dzwonić w tobie jak dzwon! – grzmiał dalej, a jego głos zdawał się wypełniać całe wnętrze auta. – Powinnaś widzieć mnie, kiedy tylko zamykasz oczy, a twoja ziemia powinna się kręcić wokół mojego istnienia jak wokół słońca!

– O, rany… brzmi nieźle… bardzo konkretnie. Nie pytałam wcześniej, ale… czy chodziłeś dzisiaj od kościoła do kościoła, czy przyszedłeś specjalnie akurat do tej kaplicy? Bo… pozwól, że się przedstawię: nazywam się Hope Cartwright i nie chciałabym być nieuprzejma, ale może bierzesz mnie za kogoś innego?

Kiedy przysunął się do niej, pomyślała odruchowo, że nigdy nie spotkała tak eleganckiego i atrakcyjnego człowieka. A miała przecież mnóstwo doświadczenia w umawianiu się z mężczyznami. I nie czyniły tego ciuchy, które, mimo że bardzo ekskluzywne, aż tak go nie wyróżniały. Więc musiało to być coś w nim.

– Nazywasz się Hope Cartwtright – powtórzył po niej, jakby dopiero nadając jej tożsamość lub potwierdzając ją – i jesteś kobietą, która została mi obiecana w chwili swych narodzin, lecz zamiast dotrzymać obietnicy, przez ostatnie lata postępowałaś tak, jakbyś się z niej naigrywała.

Hope pomyślała, że to przecież matka żyje w świecie bajek, nie ona, więc to powinno przydarzyć się matce, a nie jej. To Mignon stosuje się do zasady autora _Alicji w Krainie Czarów_, nakazującej już przed śniadaniem zdążyć uwierzyć w co najmniej sześć niemożliwych rzeczy. Jednak to działo się naprawdę!

– Czy choć przez chwilę uważałaś, że pozwolę ci poślubić innego? – ciągnął. – Jestem Cyrus Ashkan, władca pustyni Aminabad, i to, co mi raz dano, nigdy nie będzie należeć do nikogo poza mną! Obiecuję ci!

Wbrew sobie, Hope wczuła się w te dziwaczne słowa. I w tego człowieka o oczach czarnych jak noc i spojrzeniu bardziej intensywnym niż wszystko, co znała, który wyrwał ją z jej życia i przeniósł w jakiś inny wymiar, gdzie najwyraźniej liczył się tylko on sam. I… pomyślała, że sprawia jej to ulgę i stanowi pocieszenie. Jak bardzo musiała być zakręcona?

Niektórzy młodzi, dwudziestoletni ludzie mieli czas na odszukanie swego miejsca w życiu. Szukali go, fizycznie przenosząc się z miejscowości do miejscowości, z pracy do pracy, z imprezy w jednym towarzystwie na kolejną w zupełnie innym. Hope nigdy dotąd nie miała takiej szansy. Jak na ironię, zyskała ją dzięki własnemu porwaniu!

– Ależ możesz sobie mnie zachować na własność – oznajmiła mu całkiem spokojnie, choć ich auto oddalało się właśnie w zawrotnym tempie od jeziora Como – tylko pamiętaj, że w każdej umowie, którą podpiszemy, musi się znaleźć paragraf dotyczący sytuacji mojej matki. Zapewniam cię, że nie będzie to nic szczególnie uciążliwego.

Tymczasem samochód zatrzymał się w szczerym polu, gdzie znajdował się… ogromny helikopter. Hope nie musiała pytać, do kogo należy. Nie zrobiło na niej również wrażenia to, że z pewnością wylecą wkrótce z Włoch. Wprost przeciwnie, uśmiechnęła się szeroko.

Nogi ugięły się pod nią dopiero wtedy, gdy Cyrus Ashkan, władca jakiejś tam pustyni, odpłacił jej uśmiechem, jakby już istotnie stała się jego własnością!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: