Miłość i inne ambicje - ebook
Hela studiuje kierunek, który wydaje jej się kompletnie bez sensu. Nie może znaleźć wspólnego języka ze swoją współlokatorką, a najlepszy przyjaciel nie zawsze potrafi ją zrozumieć. Na domiar złego obiekt westchnień Heli nie wydaje się szczególnie zainteresowany. Okazuje się, że dorosłość to ciągły chaos pełen wyzwań. Jak to wszystko ogarnąć?
| Kategoria: | Young Adult |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| Rozmiar pliku: | 98 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
MIŁOŚĆ I INNE AMBICJE
1.10
Studia to nie przelewki. Studia to prawdziwe życie – bieg pod górę z zawiązanymi oczami. Boso i z jajkiem na łyżce. Biegniesz i biegniesz bez końca. Następnego dnia budzisz się z dziwnym niesmakiem i grzecznie idziesz do dziekanatu by ustawić się w ogonku. Gdzie są Ci wszyscy, którzy się ze mnie kiedyś śmiali? Gdzie szydercy, wytykający mnie palcami za naukę i ciężką pracę? Wzywam ich na ostateczny pojedynek. Patrzcie, jak stoję dumnie w kolejce po przyszłość!
Pani w dziekanacie podbiła moją legitymację, ociągając się specjalnie, by mi zrobić na złość. Odkąd próbowałam przekupić ją paczką krówek, żeby pozwoliła mi zmienić zdjęcie na legitymacji – które jest najobrzydliwszą podobizną mnie, jaka kiedykolwiek powstała, wliczając w to zdjęcie z rajtuzami na głowie, zrobione, gdy miałam 12 lat – nasza relacja jest oziębła. Zabrała krówki, ale zdjęcia nie zmieniła, głupia baba.
W sklepie nie było cebuli, o którą prosiła mnie Agata. Nie zamierzałam szukać gdzie indziej, bo jeszcze na głowę nie upadłam. Kupiłam jej czosnek i niech sobie radzi. Otworzyłam drzwi do mieszkania i poczułam się jak w tropikach.
– Czy musisz aż tak tu grzać? – krzyknęłam niby do siebie, niby do Agaty, nie licząc na jej reakcję. Tymczasem Agata wyszła z kuchni w szlafroku i z parą grubych skarpet w ręce.
– Gdzie moja cebula?
– Nie było, kupiłam Ci czosnek.
– Czosnkiem nie wyciągnę toksyn ze stóp.
Szybko ewakuowałam się do siebie, nie chcąc mieć nic do czynienia z usuwaniem toksyn z żadnej części ciała mojej wspaniałej współlokatorki. Otworzyłam okno. Chciałam rozsunąć zasłony jak w filmach, zamaszyście i z gracją, ale kiedy za nie pociągnęłam, kilka żabek na karniszu rozpadło się ze starości. Pięknie. Teraz zasłona będzie wisiała odchylona, jak jedno wielkie ośle ucho.
2.10
Dziś był pierwszy dzień zajęć. Wcale nie miałam ochoty widzieć tych wszystkich ludzi. Przebrnęłam przez ciasne korytarze i stanęłam oko w oko z Poetą. Na chwilę mnie zamurowało, ale szybko się opanowałam.
– Hej – powiedziałam czerwona jak zakwas z buraka.
– Hej. Ten problem z grupami jest bez sensu. Po co tworzyć takie niepotrzebne zamieszanie, no nie? – zapytał mnie, a ja nie mogłam zrobić nic więcej, jak tylko przytaknąć. Poczułam zapach wanilii, tytoniu i cynamonu. Ale ma boskie perfumy.
Boże, myślałam, że mi przejdzie. Czy inni ludzie też tak mają? Czy ta trajektoria strzały amora jest jakaś wadliwa i ja obrywam najmocniej? Niech ktoś kupi mu lepszy łuk, a nie jakiś chiński szajs. I niech to będzie szybko. Poeta patrzył w wyczekiwaniu, ale nic nie powiedziałam, gdyż jestem żałosna. Uśmiechnął się i poszedł sobie. A co jak się domyślił, że go lubię? Ciarki mnie przeszły na samą myśl. Nie mogę do tego dopuścić.
– Helu, dlaczego tu tak pachnie cebulą? – zapytał Grzesiek, który przyszedł mnie odwiedzić i zobaczyć mój pokój, który wynajmuję za ogromne pieniądze. Jest to poważny problem, bo mam ograniczone fundusze, ale nie mogłam dłużej znieść mieszkania w akademiku na trzech metrach kwadratowych. Każda kolejna współlokatorka, losowo przydzielona mi przez administrację, miała coraz bardziej wątpliwą poczytalność. Może to spisek akademików z panią z dziekanatu? Czyżby aż tak bardzo chciano uprzykrzyć mi życie? Przecież ja tylko chcę uzyskać wyższe wykształcenie i udowadniać innym, że jestem w trakcie zdobywania go, pokazując legitymację z ładnym zdjęciem. Czy to tak wiele? Wracając do ogromnych pieniędzy na czynsz, powinnam znaleźć wreszcie jakąś pracę. A jak się nie uda, zacznę sprzedawać zdjęcia stóp Agaty, w Internecie jest pełno świrów, na pewno ktoś się znajdzie…
– Helu? Halo? – Grzesiek pomachał mi ręką przed twarzą.
– Znasz kogoś kto lubi stopy? Mniejsza – machnęłam ręką, gdy zobaczyłam jego przerażone spojrzenie – jak Ci się podoba moja siedziba?
– Oprócz tropikalnego klimatu i wysokiej wilgotności powietrza, wydaje się być bardzo przytulnie… – podszedł do okna – widok całkiem przyzwoity, a to co?
– To moja zasłona. Wisi na włosku, tak jak mój stan emocjonalny po tym jak zobaczyłam listę z podziałem na grupy.
– Nawet nie przypominaj. Podaj mi nowe żabki, to poprawię tę zasłonę hańby.
– Czy ja wyglądam na kogoś kto posiada komplet żabek?
– Szczerze mówiąc, tak – uśmiechnął się, zeskoczył z krzesła i krzyknął z bólu.
– Co jest? – zapytałam ze śmiechem, bo to tylko ja mam prawo do śmiania się z przyjaciela w biedzie.
– Wylądowałem na żabce.
5.10
Może powinnam napisać do Poety. Bo skoro taki fajny chłopak, to czemu nie. Oczywiście, że fajny. Jakby nie był fajny to bym nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi. A tu proszę, całkiem przyzwoity okaz mężczyzny. Czasem wygląda jakby właśnie narąbał drewna na opał, rozpalił w kominku i usiadł w swoim fotelu, żeby przeczytać książkę o historii Austro–Węgier. Lubię.
To dla niego powstały te wszystkie szampony dla facetów, o nazwie „Kora dębowa”. To z myślą o nim powstały całe gałęzie przemysłu kosmetycznego, produkujące chociażby mydło do brody. Męskie, że aż strach. Pełne testosteronu, napakowane kostki mydła, ubrane we flanelowe koszule w kratę. Poeta jako odbiorca idealny, zrozumiałby te ironiczne opisy kosmetyków barberskich. Kupiłby sobie na pewno kostkę, rozbawiony wizerunkiem niedźwiedzia na etykiecie, a potem jako dumny posiadacz brody, przetestował czy działa. I działałaby na pewno, a Poeta byłby zadowolony, że działa tak w sam raz, bo przecież zadbał o siebie, ale po męsku.
Skąd wiem, że istnieją takie produkty? Przypadek zupełny, wcale nie sprawdzałam co mogłabym mu dać na święta, gdybyśmy przypadkiem byli zostali parą.
7.10
Wczoraj postanowiono uroczyście oblać rozpoczęcie roku akademickiego, a ja stanęłam przed odwiecznym dylematem. Kompletnie nie miałam ochoty na integrowanie się. Jeśli nie pójdę, będzie mi trudniej odnaleźć się w grupie i sama siebie będę gnębić, nazywając się przegrywem bez znajomych. Jeśli pójdę, będę musiała wstać, przebrać się, spróbować narysować kreski eyelinerem i załamać z powodu braku tej umiejętności, wywalić ciuchy z szafy, znów się załamać. Wszystkie te dramatyczne czynności doprowadzą mnie do miejsca, gdzie będę musiała przeżywać wewnętrzne katusze, a także kłócić się coraz mniej asertywnie z moim wewnętrznym głosem mówiącym – „wszyscy Cię nienawidzą i czekają aż sobie pójdziesz”. Już samo wspomnienie tego uczucia mnie przekonało. Postanowiłam nie iść. Wolałam odpocząć i obejrzeć serial o narkotykach i morderstwach. Byłam w trakcie jedzenia trzeciego ciastka, kiedy zadzwonił Grzesiek.
– Helu, rozumiem, że jesteś już ubrana?
– Nie bardzo – odpowiedziałam mu krótko, bo nie chciałam się narzucać – zostanę w pokoju.
– Chyba nie chcesz, żebym cię musiał wyciągać siłą, co?
– Em, nie – muszę przyznać, że lekko się rozkojarzyłam, gdy wyobraziłam sobie jak Grzesiek wyciąga mnie siłą – nie mam dziś nastroju, przepraszam.
– Najgorsze na zły nastrój jest zamykanie się w sobie – powiedział stanowczo i usłyszałam, jak przekręca klucz w drzwiach – ale dobrze, możesz nie iść, tylko zostaw mi jednego pieguska na kiedyś.
– Chyba Ci się coś pomyliło – rozłączam się i nakrywam sobie głowę kołdrą obleczoną w pościel w kwiaty.
– Ej, czajnik się zepsuł – zawołała Agata z kuchni. Niech ten okropny dzień szybciej się skończy, to było moje jedyne pragnienie. I pieguski.
10.10.
Widziałam dziś Poetę na zajęciach. W zasadzie to tylko jego widziałam. Siedziałam dwa rzędy za nim, więc nie mógł mieć o niczym pojęcia. Dziwne, jak długo można się wgapiać w czyjąś szyję i jeździć po niej spojrzeniem w górę i w dół. Może i brzmię jak psychopatka, ale trudno. Kiedyś napiszę książkę o historii naszej miłości, dlatego zapisuję takie drobne wydarzenia, żeby pamiętać, jak to jest. Chociaż z drugiej strony, czy można o tym zapomnieć? Nie wydaje mi się. Spotkaliśmy się przypadkowo przy toalecie. Gdybym tylko była odważniejsza, może i bym zagadała, jednak moja nienawiść do small toku zwyciężyła. Zresztą, o czym rozmawiać stojąc w osobnych kolejkach do ubikacji. Przecież nie zapytam co tu robi albo jak mu się podoba. „Hej, słyszałam, że dali nowy papier toaletowy” – porażka na całej linii. Pasmo, które nigdy się nie kończy.
14.10.
Dzień nauczyciela. Ciekawe, czy wykładowcy też świętują. W sumie mogliśmy kupić coś Tomusiowi, największej legendzie, która przekroczyła kiedykolwiek próg naszego nudnego instytutu. W zasadzie poprzeczka nie wisi zbyt wysoko. To miejsce jest zbiorem najnudniejszych ludzi świata, na widok których nawet książki o historii maszyn drukarskich z XVII wieku krzyczą „No God, please no”. Podobno na pierwszym roku była wielka domówka integracyjna, o której nie wiedziałam, ale nawet gdybym wiedziała i tak bym nie poszła. Jakimś cudem zjawił się tam Tomuś. Wśród całego rozgardiaszu oraz oparów alkoholu i papierosów nikt się nie zorientował, co to za facet wygrywa wszystkie pijackie gry i tańczy Gangnam Style na środku pokoju. Jego tożsamość odkryto dopiero po kilku zajęciach z nim, gdy wreszcie zdjął okulary przeciwsłoneczne. Wtedy ktoś powiązał fakty i porównał twarz Tomusia z nagraniem z imprezy. W sali zapadła cisza i zawiązała się między nami niepisana umowa poufności. Od tamtej pory Tomuś mija nas na korytarzach z porozumiewawczym spojrzeniem pod tytułem „wiem, że wiecie, że wiem, że wiecie, ale nie pytajcie mnie o nic” i wpuszcza nas do pracowni komputerowej z miną, jakbyśmy wchodzili na tajne zebranie złoczyńców planujących kradzież rektorskiego płaszcza z gronostajów.
Zajęłam sobie dziś ustronne, najbardziej introwertyczne stanowisko, z którego ja widzę wszystkich, ale nikt nie widzi mnie. Pech chciał, że myszka przy komputerze wcale nie była bezprzewodowa, tylko najzwyczajniej na świecie miała urwany kabel. Byłam zmuszona wstać i przejść przez środek sali, by zmienić miejsce. Nie było to najprzyjemniejsze, bo miałam na sobie koszulę, której nie lubię, a jeansy zsunęły mi się za nisko tworząc iluzję płaskiego tyłka (podkreślam, iluzję). Rozglądałam się w panice w poszukiwaniu wolnego miejsca i oto ukazały mi się aż dwa, zaraz przy Poecie. Zaczęłam gorączkowe rozważania. Jeśli usiądę obok niego to będzie chyba za wiele, jeszcze sobie pomyśli, że go lubię. Jednak, jeśli usiądę krzesło dalej będzie to wyglądało jakbym go unikała, a co to, to na pewno nie. Czas na namysł się skończył i niezgrabnie siadłam przy nim, rzucając niedbałym „Hej”, które było najbardziej piskliwym dźwiękiem jaki kiedykolwiek rozbrzmiał w pracowni numer 15. Zażenowana bałam się podnieść wzrok i tylko gapiłam się w podłogę.
Tomuś omiótł wzrokiem całą salę i przeczesał palcami fryzurę, a to efektem motyla wywołało kilka następujących po sobie wydarzeń. Siedząca przy oknie Natka z różową spinką we włosach, zmieniła pozycję i oparła głowę na łokciach, niechcący zrzucając z oparcia krzesła swoją bluzę. Znany z uczynności Krystian ruszył na pomoc, ale podnosząc bluzę z podłogi, nie zauważył, że szturchnął swoją drogą markową butelkę filtrującą wodę, która nie była zakręcona. Natychmiast rozbrzmiały okrzyki paniki, coraz głośniejsze, w miarę jak rozlana woda zbliżała się do przytwierdzonego do podłogi przedłużacza, łączącego wszystkie komputery.
– Bezpieczniki! – wrzasnął Tomuś, na chwilę wychodząc z roli zdystansowanego wykładowcy, po czym rzucił się do drzwi i otworzył je z rozmachem. Usłyszeliśmy dziwny, stłumiony odgłos uderzenia.
– Co jest? – Grzesiek stał w drzwiach oko w oko z Tomusiem. Trzymał w rękach dużą papierową torbę.
– Nie ma czasu na wyjaśnienia – Tomuś wyminął go i dopadł do skrzynki z bezpiecznikami, po czym wyłączył prąd na całym piętrze.
Zdezorientowany Grzesiek podszedł do wolnego miejsca obok mnie i klapnął na krzesło, z namaszczeniem kładąc na blacie papierową torbę.
– Nic ci nie jest? – zapytałam, kątem oka widząc, że Poeta też zerka na Grześka z niepokojem.
– Luz, kebab zamortyzował uderzenie.
– Uratował ci życie, brachu – podsumował Poeta i nachylił się, żeby poklepać go po ramieniu. Zarumieniłam się, bo niechcący musnął mnie po plecach mankietem flanelowej koszuli.
Zaśmialiśmy się, cała nasza trójka, a ja poczułam się świetnie, bo mogłam nazwać się pełnoprawną częścią trójki.
19.10
– Hela, ja umrę. Coś na pewno mi się stanie! – Agata wpadła do mojego pokoju. Nie zapukała, ale to w sumie moja wina, bo miałam otwarte na oścież drzwi. Wstałam szybko.
– Co jest?
-- --
-- --
-- -- --
-- -- --