Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Miłość i koloratka - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
11 lutego 2025
3059 pkt
punktów Virtualo

Miłość i koloratka - ebook

Powołanie kontra uczucie, które nie zna granic wiary.

Czy uczucie, które nie ma prawa istnieć, może obalić mur twardych zasad i wielowiekowych konwenansów?
Czy można kochać więcej niż jednego mężczyznę – w tym samym czasie?

Małgorzata jest wspaniałą żoną, matką i przykładną katoliczką. Dodatkowo jej nadchodzący staż w parafialnej kancelarii zapowiada się świetnie. Działalność charytatywna oraz praca na rzecz lokalnego kościoła, w połączeniu ze szczęśliwym małżeństwem i z przyjacielską relacją z księdzem Dawidem, wydają się spełniać jej wszystkie oczekiwania. Jednak życie nie zawsze jest przewidywalne… Przypadkowy gest duchownego uwalnia lawinę uczuć i zmian, które stawiają Małgorzatę przed najtrudniejszym z wyborów: musi zdecydować, która miłość jest dla niej ważniejsza.

„Miłość i koloratka” to poruszająca opowieść o sile ludzkich namiętności, poczuciu obowiązku wobec najbliższych i poszukiwaniu szczęścia w świecie, który nie pozwala na to, by mogło się ono ziścić.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8373-583-2
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Przyszedł do kancelarii później niż zazwyczaj. Na zewnątrz dość mocno sypał już śnieg. Spojrzała na jego twarz i od razu wiedziała, że ma za sobą nieprzespaną noc.

– Proszę cię – zaczęła. – Tylko mi nie mów, że znowu miałeś koszmary typu pusty kościół w porze głównej mszy świętej.

Poskutkowało. Uśmiechnął się.

– Ha, ha. Tym razem śniłem o wszystkich zamkniętych toaletach po wypiciu litrowego kubka mocnej kawy.

– Bardzo śmieszne, bardzo. – Próbowała nadać swojemu tonowi trochę sarkazmu, ale wszystko zepsuł wielki uśmiech, który pojawił się na jego twarzy na widok jej miny. – Powiesz mi, dlaczego masz takie podkrążone oczy?

– Chyba się przeziębiłem, całą noc męczył mnie kaszel – powiedział, otrzepując zaśnieżone buty. – Jak dotarłaś w tę śnieżycę? Całą noc próbowałem sobie przypomnieć, czy twój mąż będzie mógł cię dziś przywieźć do biura naszej parafii.

– Wydawało mi się, że całą noc kaszlałeś… – Spojrzała na niego nieśmiało. Jego słowa poruszyły w niej strunę, o której wolała nie myśleć. To było takie…takie przyjemne wiedzieć, że myślał o niej, martwił się, nie spał i zastanawiał się, czy czasem nie zmarznie. Czuła się podle, bo wiedziała, że nie mógł tak o niej myśleć, a ona nie mogła pragnąć, żeby postrzegał ją w ten sposób.

– Kaszlałem i myślałem. – Kąciki jego ust uniosły się słabo. – Przepraszam cię, naprawdę nieciekawie się czuję, nie będziesz dziś miała ze mnie wielkiego pożytku. Chyba powinienem wrócić do łóżka. Poranna msza wyczerpała mnie jak nigdy.

Zaśmiała się na te słowa.

– Wiesz, to cudowne słyszeć, że księdza wyczerpała msza. Uwielbiam odkrywać, że ludzie są tylko ludźmi.

Podszedł do niej i pieszczotliwie dotknął palcem czubka jej nosa.

– Jesteś niemożliwa, wiesz?

– Wiem, i za to mnie lubisz. – Mrugnęła do niego. Odsunęła się od niego i przeszła przez otwarte drzwi do gabinetu, gdzie zatrzymała się za biurkiem. Widziała go z tego miejsca doskonale, choć najchętniej trwałaby przy nim w nieskończoność. Bijące od niego ciepło zawsze przyciągało ją jak magnes, był takim dobrym człowiekiem… a ona czuła się jak najgorsza lafirynda. Wiedziała, że nie jest mu obojętna, jednak nie było to dobre dla żadnego z nich: dla niej, mężatki, a już na pewno dla niego, księdza. Westchnęła. Tak trudno było się powstrzymać, żeby nie dotknąć jego twarzy, nie wtulić się w te szerokie ramiona! Wtopiła wzrok w ekran komputera. – Rano przywiózł mnie Krzysiek – powiedziała głośniej. – A ty raczej powinieneś iść do lekarza. Zaraz święta i jak się leczyć, to lepiej teraz.

Podszedł do biurka i stanął po drugiej stronie.

– Pani Stasia już mi szykuje wieczorną kurację. Będzie czosnek, cebulka, moczenie nóg w gorącej wodzie i mleko z miodem.

Mimowolnie się zaśmiała.

– Jeśli to nie pomoże, to jutro wieczorem ja cię przejmuję: będzie nacieranie rozgrzewającymi maściami i grzane piwo.

Odpowiedział jej szerokim uśmiechem:

– Słowo daję, dziewczyno, sprowadzisz mnie na złą drogę!

– Wydaje mi się, że skutecznie się przed tym bronisz. – Puściła do niego figlarnie oko, dumna ze swojego żartu, ale Dawid spoważniał.

Spojrzał jej w oczy tak głęboko i tak przejmująco, że nogi się pod nią ugięły.

– Mylisz się, jestem coraz słabszy…

Poczuła mrowienie w każdej części swojego ciała. Wyciągnęła rękę i dotknęła jego dłoni.

– Przepraszam – szepnęła.

Potrząsnął głową, żeby nic nie mówiła, ale ona musiała to z siebie wyrzucić:

– Codziennie żałuję, że podjęłam tę pracę.

– A ja już nie mogę sobie wyobrazić, że mogłoby cię tu nie być.

– Ja też… – odpowiedziała, a on lekko ścisnął jej dłoń, po czym szybko ją puścił.

– Zajmijmy się zatem pracą. Zdaje się, że tej mamy co niemiara.

– Oj tak. Odebrałam już dziś setki telefonów z pytaniami, co z tą zbiórką żywności. Pomyślałam, że moglibyśmy zacząć od poniedziałku. W niedzielę ją ogłosicie, a w poniedziałek postawimy pana Marka na straży przy wejściu od piwnicy i zaczniemy zbierać dary. Mam nadzieję, że uda nam się zebrać wystarczającą liczbę rzeczy, aby pomóc wszystkim.

– Też mam taką nadzieję – odparł i oboje usiedli. – Ile czasu przeznaczymy na zbieranie? Trzeba jeszcze dać ludziom chwilę, żeby mogli się po te paczki zgłosić.

– Wiesz… myślałam nad zmianą zwyczajów. Moglibyśmy sami dostarczyć je potrzebującym. Rozmawiałam z rana z wychowawczynią malutkiej i poprosiłam, żeby poinformowała mnie o dzieciach w szkole, które mają najtrudniejszą sytuację. Nauczyciele mają obraz tego, co się dzieje w domach uczniów, i kto tej pomocy najbardziej potrzebuje.

– Tak, pewnie masz rację.

– Rozmawiałam też z panią z opieki społecznej, zgodziła się przesyłać mi regularnie na maila dane najuboższych rodzin w gminie i mniej regularnie informację o tych korzystających z pomocy. Wiesz, przejrzałam je już. Proszę, spójrz, nawet je wydrukowałam.

Wziął do ręki kartki i patrzył z lekkim niedowierzaniem.

– Dużo tego…

– Tak, bardzo dużo, ale odkryłam przy tym coś, a właściwie nie odkryłam, tylko potwierdziłam, co już nie raz słyszałam pokątnie…

– Tak? Co takiego? – Spojrzał na nią zaintrygowany.

Westchnęła.

– Porównałam te nazwiska z listą osób z zeszłego roku, które zgłosiły się do parafii po paczki. Bardzo dużo nazwisk z listy, którą dostałam od gminy, nie ma w naszym spisie, natomiast wiele jest u nas takich rodzin, które nie korzystały nigdy z faktycznej pomocy opieki społecznej.

– Poczekaj, co chcesz przez to powiedzieć?

– Trudno mi orzekać takie rzeczy bez potwierdzonych informacji, ale myślę, iż bardzo często było tak, że osoby faktycznie potrzebujące wsparcia nie zgłaszały się po paczki, natomiast przychodzili tacy, którym ta pomoc nie była niezbędna…

– Myślisz, że naprawdę mogło tak być?

– Jestem tego prawie pewna. Któregoś roku sąsiadka powiedziała mi, że kilka kobiet z jej zakładu przyszło po te paczki.

– Może naprawdę mają ciężką sytuację, mimo że pracują?

– Też jej tak powiedziałam, ale odparła, że nie. Były to kobiety, które się chwaliły, że wzięły to czy tamto, no i mają to za darmo. Sądzę, że ktoś, kto faktycznie tej pomocy potrzebuje, nie będzie się z tym obnosił. Dlatego uważam, że powinniśmy zmienić rodzaj wsparcia. Trzeba to jeszcze przemyśleć i dograć, ale jestem pewna, że jest wiele biednych rodzin, w których rodzice uczniów naszej szkoły z różnych powodów sami nie wyciągną ręki.

Zapadło krótkie milczenie. Dawid wpatrywał się w kartki z nazwiskami. Przyglądała się mu, jak marszczy brwi, zastanawiając się nad czymś. Był taki… taki…

– Małgosiu?

– Tak? Przepraszam, zamyśliłam się.

– Widzę. – Uśmiechnął się ciepło.

– Mam ochotę na kawę, w sumie to już moja pora na drugą – powiedziała lekko zawstydzona.

Dawid nie pił kawy, czego ona nie mogła zrozumieć. Wypominał jej, że każde uzależnienie jest grzechem. Mówił też, że: „Co to za przyjemność z picia czegoś, po czym pęka pęcherz?” albo że: „Szkoda czasu na przesiadywanie w toalecie”. Śmiała się wtedy, że ten smak jest tego wart. I teraz też uprzedziła jego odpowiedź:

– Wiem, wiem, szkoda czasu, zębów i tak dalej, ale alkoholu nie piję, papierosów nie palę, wiecznie się odchudzam, więc chociaż kawy mi nie żałuj…

– O, moja droga, przesadziłaś. Ja ci niczego nie żałuję, to tylko w trosce o twoje zdrowie! – Teatralnie pogroził jej palcem.

– Wiem, wiem – powtórzyła i spuściła głowę z udawaną pokorą. – Ja, w trosce o twoje, zrobię ci herbaty z cytryną i miodem. – Wstała i podeszła do szafki.

– Masz tu miód? – zdziwił się.

– Zdążyłam przez te miesiące pracy przetransportować tu dużo różnych rzeczy… Lepiej nie wnikaj. – Uśmiechnęła się. Boże („Nie wzywaj imienia Pana Boga nadaremno…”, pomyślała), jak ona go lubiła!

Nastawiła czajnik i zaczęła przygotowywać napoje. Stała odwrócona do niego plecami, więc nie mogła widzieć, że jej się przygląda. Korzystał z każdej sposobności, żeby niezauważalnie na nią patrzeć. Uwielbiał obserwować, jak się porusza, jak pracują jej dłonie, jak tańczą rozpuszczone włosy. Wiedział już, że pachną równie pięknie, jak wyglądają, i męką było dla niego to, że nie mógł do niej podejść i zanurzyć w nich twarzy. Myślał o niej od pierwszej chwili, gdy przybyła do parafii, ale było to „czyste” myślenie, sympatia odczuwana na odległość. Czasami zamienili słowo, jeśli była ku temu okazja, widział ją często w kościele z mężem i córeczką. I choć wokół niego zawsze kręciło się dużo ludzi, jej twarz najostrzej wyłaniała się z tłumu. Miała w sobie magnes, siłę przyciągania, w którą nie wkładała żadnego wysiłku. Ale kiedy zaczęła prowadzić parafialną kancelarię i wspomagać ich działania charytatywne, przebywanie z nią stało się skomplikowane. Z jednej strony bardzo się polubili, bratnie dusze, można by rzec, dobrzy przyjaciele. Od początku świetnie im się razem pracowało, a że efekty były bez zarzutu, proboszcz dał im wolną rękę w działaniu. To sprawiło, że zaczął przebywać z nią jeszcze częściej. Z początku nie widział w tym nic złego. Lubił ją może bardziej niż innych, wiedział o tym, ale uznał, że skoro Bóg postawił ją na jego drodze, to nie może być złe. Wiedział, że jest szczęśliwa w życiu rodzinnym, uwielbiał jej córeczkę i stał się poniekąd przyjacielem jej i jej męża. Wszystko było w porządku: wspólna praca, ciekawe rozmowy o życiu, później ona wracała do swojego ciepłego domu, a on do obowiązków księdza. Z czasem jednak zaczął odczuwać niepokój. Przyłapał się na tym, że myśli o niej bezustannie. Zasypiał i miał w głowie milion rzeczy, które chciałby jej powiedzieć natychmiast, i bał się, że do rana o nich zapomni. Wstawał rano i się zastanawiał, czy miała dobrą noc, czy przyjdzie wyspana, czy opowie o swoim kolejnym dziwacznym śnie. Olśnienia doznał podczas jednej z niedzielnych mszy świętych. To było już ostatnie nabożeństwo, ale jej nie było. Wypatrywał jej w tłumie i nie umiał skupić się na modlitwie. Poczuł, że ten dzień jest dniem straconym, bo nie widział jej wśród innych wiernych. Przeraził się wtedy i opamiętał. Całą noc modlił się do Boga o siłę, rozsądek i moralność. Pragnął, naprawdę bardzo pragnął zachować z nią czyste relacje, chciał ją lubić, nie uwielbiając, kochać jak bliźniego swego, szanować jako przyjaciółkę, nie chciał mącić jej w głowie i błagał Boga, żeby dał mu dość siły, by się w niczym nie zorientowała. Dopóki mu nie przejdzie. Ale nie przechodziło. Było nawet coraz gorzej. Nie mógł spać, nie mógł jeść. Gdy pytała go, dlaczego jest taki smutny, to silił się na jakiś żart. Wiedział jednak, że i ona wie. Najgorsze było to, że dostrzegał jej spojrzenia. Nie pamiętał dokładnie, kiedy zaczął je zauważać, nie było tego znowu tak wiele, ale kilka razy zobaczył, że mu się przyglądała i odwróciła wzrok pod jakimś pretekstem, kiedy na nią popatrzył. Przez sekundę wyglądała na zakłopotaną, ale szybko rozpoczynała jakiś temat i za chwilę oboje byli pogrążeni w rozmowie: czystej, naturalnej, spontanicznej. Tak samo zatracali się w pracy. On miał więcej czasu na spotkania z wiernymi, na nauki, pisanie kazań, podczas gdy ona zajmowała się ogólną organizacją wszystkiego i „papierologią”. Nieraz mówił do proboszcza, że nie wie już, jakim cudem funkcjonowali wcześniej bez niej.

Ale pewnego dnia coś się między nimi wydarzyło. Coś, malutkie spięcie, porażenie, z boku może niewidzialne, ale ich poruszyło do głębi. Stała przy regale i wkładała segregator na najwyższą półkę. Nie wcisnęła go jednak do końca i zaczął się wysuwać. Podszedł do niej szybko i w tym samym momencie dotknęli jego grzbietu, żeby wsunąć go z powrotem, gdy jej dłoń przykryła jego. Stał tuż za jej plecami, dotykając jej prawie całym ciałem. Wciągnął głęboko powietrze i wtedy poczuł zapach jej włosów. Fala gorąca uderzyła mu do głowy, przez moment się bał, że zemdleje. Zachwiał się, a ona odwróciła się przodem do niego, puściwszy wcześniej jego dłoń, a jej twarz znalazła się wtedy tak blisko… Zapytała, czy wszystko w porządku, on jednak tylko przytaknął i spojrzał jej w oczy. Widział, jak zmienia się wyraz jej twarzy, jak znieruchomiał każdy fragment jej ciała, jak patrzy na niego wyczekująco. Trwało to najwyżej sekundę, ale on miał wrażenie, że wieczność. Zrozumiała wszystko. Rozpoznawał w jej oczach to, czego się domyślała. Ale zauważył coś jeszcze… Że sama nie jest w stanie się poruszyć. Miała w spojrzeniu całe morze czułości i wyczekiwanie. Stał sztywno, patrzył na nią i miał wrażenie, że świat się zatrzymał. Nigdy w życiu nie doznał takiego szoku, takiej eksplozji i znieruchomienia jednocześnie. Wtedy drgnęło w nim wszystko…

Pierwsza spuściła głowę, następnie odwróciła się i podeszła do komputera. Bez słowa wyłączyła go i zebrała rzeczy do torebki, ale potem usiadła na krześle. On nadal stał w miejscu. Nie patrzył na nią i ona nie patrzyła na niego. Czuł ogromny kamień w sercu i jednocześnie tak przeraźliwy smutek, że trudno go sobie wyobrazić. W końcu wstała i skierowała się do drzwi wyjściowych. Z ręką na klamce odwróciła się w jego stronę.

– Nic z tym nie róbmy – szepnęła. – Bardzo cię proszę. Nie chcę się z tobą rozstawać. – Głos jej się załamał.

Podszedł do niej i położył ręce na jej ramionach.

– Nic z tym nie zrobimy. Obiecuję.

Długo, bardzo długo patrzyli sobie w oczy. Odgarnął ręką kosmyk włosów z jej policzka, założył je za ucho, a ona w końcu delikatnie przysunęła się do niego i przytuliła głowę do jego piersi. Objął ją ciasno ramionami, za ciasno, schylił głowę i schował twarz w jej włosach. Jej zapach ponownie go odurzył. Przeszło mu przez myśl, że świat mógłby się teraz zatrzymać, że mógłby oddać duszę diabłu. Ona jednak wycofała się z jego uścisku i wyszła, już na niego nie patrząc. Zakrył twarz dłońmi i pierwszy raz od wielu lat rozpłakał się jak dziecko.

– Dawidzie? Dawid! – Dotarło do niego jej wołanie.

Nie miał pojęcia, kiedy znalazła się przed nim z kubkiem gorącej herbaty. Spojrzał na nią nieprzytomny.

– Coś się dziś za często zamyślamy. – Uśmiechnęła się ciepło. Postawiła kubek i usiadła za biurkiem.

– Magia świąt – odpowiedział z uśmiechem. Trochę jeszcze kręciło mu się w głowie od wspomnień, ale musiał szybko wziąć się w garść. – Wiesz, uważam, że to świetny pomysł, żebyśmy sami wyszli do potrzebujących. Przypuszczam jednak, że może są rodziny, które akurat wyjątkowo w tej chwili są w trudnej sytuacji i chętnie przyszłyby do nas po pomoc, ale my nie musimy wiedzieć o ich istnieniu, mogą nie korzystać z opieki społecznej i nie mieć dzieci akurat w tej szkole.

– Też o tym pomyślałam i wpadłam na pomysł, byśmy kilka paczek zostawili na plebanii w razie takiej sytuacji.

– Super, w takim razie ja się postaram, żeby to jakoś sensownie przekazać wiernym.

Uśmiechnęła się na dźwięk słowa „wiernym”. Czasami zapominała o tym, że jest księdzem, aż w końcu mówił coś takiego, co jej o tym przypominało. Czasem ją to bawiło, lecz innym razem było jak zimny prysznic.

Przeszli do omawiania kolejnych spraw. A jako że była po krótkim kursie księgowości, zajmowała się również finansami parafii. Oczywiście zobowiązała się przy tym do zachowania całkowitej dyskrecji i lojalności. Księża jednak szybko jej zaufali, tak że miała pełen obraz tego, jak wygląda ich sytuacja finansowa. Nie było najgorzej, ale zaciągnęli kredyty na remont kościoła, wobec czego musiała wszystkiego skrupulatnie pilnować. Nie miała z tym problemów, świetna organizacja zawsze była jej mocną stroną. Planowała, układała, o wszystkim pamiętała, i mimo że zawsze miała milion spraw do załatwienia, to nigdy o niczym nie zapominała. Wcześniej pracowała w biurze w pewnej malutkiej firmie. Niestety, zwolnili ją w ramach redukcji etatów. Prawdę mówiąc, brała pod uwagę, i w skrytości nawet na to liczyła, że wcześniej czy później ją zwolnią. Sama nie potrafiła podjąć decyzji o odejściu, ale atmosfera w pracy coraz bardziej ją przytłaczała. Ponadto musiała dojeżdżać kilkadziesiąt kilometrów i w rezultacie ciągle była zmęczona i sfrustrowana. Powinna mieć wszystkie weekendy wolne, ale kierownik bardzo często wzywał ich do firmy w soboty, tak że wciąż miała wrażenie, iż za mało przebywała ze swoją córką, a stracone tygodnie ciężko było nadrobić w niepełne weekendy. Dodatkowo wciąż mijała się z mężem, czuli, że spędzają ze sobą za mało czasu, i w związku z tym oddalali się od siebie emocjonalnie. Wobec tego wszystkiego utrata pracy nie była dla niej traumatycznym przeżyciem. Krzysztof nie zarabiał źle, więc mogła spokojnie posiedzieć w domu te pół roku na zasiłku. Córeczka szalała ze szczęścia, że miała mamę w domu po powrocie ze szkoły, że miały czas na wspólne odrabianie lekcji, pieczenie ciasteczek, zabawę. A ona? Gotowała obiady, czytała książki, i zawsze miała czas dla męża, niejako dopasowywała swoje zajęcia do jego obecności w domu – kiedy miał dyżury, zajmowała się swoimi sprawami, kiedy był na miejscu, robiła dobry obiad, a wieczory poświęcała jemu, nie biorąc się za żadne książki, filmy czy pieczenie. W głębi duszy jednak wiedziała, że ten obrazek nie będzie trwał wiecznie, ponieważ czuła potrzebę kontaktu z innymi ludźmi, jak też chciała dawać z siebie coś więcej niż tylko ciepło rodzinne. Wiedziała przy tym, że nie da się znowu wciągnąć w pracę wyczerpującą ich wszystkich. Zawsze powtarzała, że pieniądze to nie wszystko, nie czuła potrzeby ubierania się w markowe ciuchy, używania drogich kosmetyków czy kolekcjonowania biżuterii. Co prawda marzyła o podróżach, ale nie za wszelką cenę.

Pewnego dnia, a było to pod koniec piątego miesiąca po odejściu z pracy, zadzwoniła do niej pani z urzędu pracy z informacją, że zgłosił się do nich ksiądz z jej miasteczka z prośbą o wysłanie kogoś na staż do kancelarii przy ich parafii z późniejszą możliwością zatrudnienia nawet na stałe. Zadzwoniono do niej z taką propozycją, jako że jej profil najbardziej odpowiadał wymaganiom. Zgodziła się udać na rozmowę z księżmi. Następnego dnia rano wybrała się na poranną mszę świętą, po której poszła do zakrystii. Przyjął ją ksiądz Dawid. Ucieszył się, że tak szybko się zjawiła, i dodał też, że się nie spodziewał, iż będzie to akurat ona. Nie drążyła tego tematu. Wypytała o obowiązki, godziny pracy, odpowiedzialność, ogólne warunki. Wyjaśniła mu, co już robiła, co potrafi, jakie ma kursy i szkolenia, przedstawiła krótką historię swojego życia. Fundamentalnym pytaniem było oczywiście to, czy jest wierząca i praktykująca. Była. Zresztą było to pytanie retoryczne, bo przecież widział ją w kościele bardzo często, spowiadał ją (pamiętał…), udzielał jej córce Pierwszej Komunii Świętej. Prawdę mówiąc, od pierwszych słów oboje wiedzieli, że właśnie tego chcą: pracować ze sobą. Dogadywali się świetnie, on był zadowolony z jej umiejętności, a ona była zachwycona możliwością pracy w miejscu zamieszkania, w tradycyjnym systemie pięć dni po osiem godzin od ósmej do szesnastej. Odpowiadały jej przydzielone obowiązki, wiedziała, że sobie poradzi. Zgodziła się na próbny staż, żeby wszystko było, jak należy, ale też by mieli okazję się przekonać, czy jej praca naprawdę im odpowiada. Nie zastanawiając się długo, Dawid się przebrał, zadzwonił do proboszcza i z miejsca pojechali do urzędu pracy, by dopełnić formalności. Prawie trzydziestominutowa droga minęła jej jak lotem błyskawicy, tak byli pogrążeni w rozmowie.

Formalności załatwili dość szybko i sprawnie, z tym że staż przyznano jej tylko na trzy miesiące. Tłumaczono, że to pierwszy taki przypadek, w którym ksiądz zwraca się z podobną prośbą, a i ona miała wystarczające kwalifikacje, żeby znaleźć pracę bez odbywania dodatkowego stażu. Ale że nie bardzo wiedzieli, co z tym zrobić, poszli na taki, w ich mniemaniu, kompromis. Dawid musiał jednak podpisać oświadczenie, że po odbyciu stażu zatrudnią ją na okres co najmniej siedmiu miesięcy. I tak też się stało. Siedem miesięcy już minęło, a ona podpisała kolejną umowę – już bezterminową. Była bardzo zadowolona ze swojej pracy, czuła się potrzebna i wiedziała, że dzięki niej kancelaria świetnie funkcjonuje. Zajmowała się działalnością charytatywną parafii, prowadziła bieżące rachunki, umawiała parafian na spotkania z księżmi, wysyłała duchownych do chorych, prowadziła stronę internetową parafii, pomagała przy redagowaniu parafialnego czasopisma i wykonywała wiele innych aktualnie potrzebnych prac. Wkładała w to całe swoje serce, umysł i duszę. Nie bez znaczenia był fakt, że do pomocy przydzielono jej właśnie księdza Dawida. Kiedy nie był zajęty swoimi obowiązkami – prowadził lekcje religii w szkole podstawowej, przygotowywał rodziców i chrzestnych do chrztu dziecka, organizował święta, dbał o kościół, nadzorował remont, corocznie prowadził dzieci do komunii świętej, pisał kazania, spotykał się z parafianami, odwiedzał chorych – przychodził do niej i pracowali razem. Czuła pełnię szczęścia, ponieważ praca dawała jej satysfakcję, a rozmowy z Dawidem były wspaniałym uzupełnieniem dnia, po którym wracała do domu, do ukochanej córeczki i męża. Była przeszczęśliwa…

Do czasu, kiedy zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że Dawid staje się jej bliższy, niż powinien. Przyłapała się na tym, że wciąż o nim myślała, a cokolwiek robiła, zastanawiała się, jak on by to odebrał, co by powiedział, jak zareagował. Nie wystarczało jej tylko te parę godzin w pracy, tęskniła już w minutę po rozstaniu. Zasypiała z myślą o nim, przypominając sobie wszystko, co powiedział, jak się uśmiechał, co zrobił. Budziła się i nie mogła się doczekać, kiedy znajdzie się w pracy. Ale odrzucała myśl, że jest w tym coś złego. Tłumaczyła sobie, że skoro spędzają ze sobą tyle czasu, naturalna jest silna więź, przywiązanie, sympatia. W dalszym ciągu odczuwała ogromną radość z przebywania z Martynką, kochała męża i w każdy wspólny wolny weekend starała się, żeby spędzali ze sobą jak najwięcej czasu, organizowali dla małej wycieczki w ciekawe miejsca w okolicy, jeździli na basen, do kina, na łyżwy. A oni sami… Było im razem dobrze, nie unikali seksu, wobec tego wciąż miała wrażenie, że wszystko jest na właściwym miejscu. Naturalnie przyjmowała myśli o Dawidzie, a przynajmniej wmawiała sobie, że są naturalne. Zresztą, myślała o nim, jeszcze zanim zaczęła tę pracę. Od samego początku uwielbiała jego głos. Kiedy wygłaszał kazania, nie mogła skupić się na tym, co mówi. W kościele zawsze stawała tak, żeby go widzieć. A jeśli go nie było… czuła ukłucie w sercu, złość, że straciła czas na tę mszę… za co oczywiście zaraz ganiła się w duchu i przepraszała Boga. Pewnego razu powiedziała nawet do męża po wyjściu z nabożeństwa, na której Dawida nie było, że bardzo lubi tego księdza i jest jej smutno, kiedy go nie ma. Ponieważ Krzysztof nie należał do ludzi chorobliwie zazdrosnych, uśmiechnął się tylko i wiedziała, że parę minut później już o tym wyznaniu nie pamiętał.

Gdy podjęła się tej pracy, czasami były między nią i Dawidem pewne, można powiedzieć, malutkie iskry. Kiedy nachylił się nad nią i poczuła jego zapach, przez chwilę nie mogła złapać oddechu. Kiedy otarł się o nią, przechodząc, miała ochotę wrócić i wtulić się w jego ramiona. Nie pozwalała sobie jednak na nic. Czasami tylko przyglądała mu się ukradkiem, żeby jak najwięcej zapamiętać z jego twarzy. Wiedziała, że nieraz przyłapał ją na tych spojrzeniach, ale jak najszybciej próbowała to zatuszować. Tak bardzo pragnęła w tych chwilach, żeby wydarzyło się między nimi coś więcej, a jednocześnie za wszelką cenę starała się tego uniknąć. Wiedziała, że gdyby pozwolili sobie na cokolwiek, ich życie w końcu zamieniłoby się w koszmar. Wolała pilnować się na każdym kroku, ale absolutnie nie miała zamiaru odchodzić, nie chciała z niego rezygnować. Potrzebowała go do życiowej równowagi, rozmów z nim, jego poczucia humoru i spojrzenia na świat. Pragnęła, żeby wszystko zostało tak, jak jest, na zawsze.

Jednak jej poukładane wyobrażenie o świecie zburzyła jedna chwila… Było to w gorące, letnie popołudnie, kiedy już kończyła pracę. Stała przy regale i wkładała segregator na wyższą półką. Nie wcisnęła go jednak do końca i zaczął się wysuwać… Szybko więc chciała wcisnąć go dalej, i w tym samym momencie położyła dłoń na dłoni Dawida, który pierwszy go złapał. To było jak porażenie prądem, dotykała go i coś sprawiało, że nie miała siły zabrać ręki. Rozkoszowała się ciepłem jego skóry, kiedy poczuła, że się zachwiał. Odwróciła się gwałtownie do niego i wtedy doznała jeszcze większego szoku: jego twarz była tak blisko… Ledwo słyszalnym szeptem zapytała, czy wszystko w porządku, ale odpowiedź znalazła w jego oczach, wiedziała, że nic nie jest w porządku i że nigdy już takie nie będzie. Patrzyła w te jego ciepłe, piękne niebieskie oczy i marzyła, żeby w nich zatonąć. Miała pewność, że on również jej pragnie, że jej bliskość działa na niego obezwładniająco. Kiedy poczuła drgania jego ciała, wiedziała, że muszą się jak najszybciej rozstać. Zebrała swoje rzeczy, ale musiała jeszcze usiąść, ponieważ raptem poczuła się całkowicie bezsilna, nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Ostatkiem sił wstała jednak i skierowała się do drzwi. Planowała wyjść, nie patrząc na niego, lecz w ostatniej chwili poczuła ogromny strach, że będzie chciał ją zostawić, uciec, odejść, unikać jej. Nie mogła na to pozwolić.

– Nic z tym nie róbmy – szepnęła. – Bardzo cię proszę. Nie chcę się z tobą rozstawać. – Głos jej się załamał.

Podszedł do niej i położył ręce na jej ramionach.

– Nic z tym nie zrobimy. Obiecuję.

Długo, bardzo długo patrzyli sobie w oczy. Odgarnął ręką kosmyk włosów z jej policzka, założył je za ucho, a ta drobna pieszczota na nowo obudziła w niej falę gorąca, aż musiała wstrzymać oddech. Położyła głowę na jego piersi i głęboko odetchnęła. Jednak znieruchomiała w zachwycie, kiedy objął ją i przytulił z całej siły, wtulając twarz w jej włosy. Czuła jednocześnie ogromną chęć pozostania w tym uścisku, jak też straszliwy ból, że oto stało się to, czego za wszelką cenę pragnęła uniknąć. Odsunęła się szybko i wyszła, od tej chwili szczerze żałowała, że zaczęła tę pracę. Wiedziała, że już nic nie będzie takie samo. Że ona nie będzie tą samą żoną, że on nie będzie tym samym księdzem, że oni nie będą takimi samymi przyjaciółmi.

Ocknęła się z zamyślenia. Spojrzała na Dawida, który czytał dokumenty, i stwierdziła, że jednak udało im się pozostać takimi samymi przyjaciółmi. Napięcie było między nimi od początku, więc tak naprawdę niewiele się zmieniło. Prócz tego, że oboje o nim wiedzieli. Tylko… zaraz… co on dziś powiedział? Że jest coraz słabszy… Zdziwiło ją to, bo naprawdę uważała, że świetnie sobie radzą, by nie przekroczyć pewnej granicy. Ale widocznie on widział to inaczej, przeżywał coś, o czym ona nie miała pojęcia… Zresztą to nie byłby pierwszy raz, gdyby się okazało, że coś jej umknęło. Często się zdarzało, że Krzysiek zaskakiwał ją jakimś stwierdzeniem, na przykład – że musi iść do lekarza, bo te nawracające bóle kręgosłupa utrudniają mu życie. Patrzyła wtedy zaskoczona: „Jakie bóle?”. Albo tak świetnie się maskował, albo ona była tak ślepa i głucha. Pamięta też moment, kiedy leżąc już w łóżku, przytuliła się do niego mocniej, pocałowała go w szyję i pogładziła ręką jego tors. Przyciągnął ją wtedy do siebie mocniej i szepnął:

– Nareszcie.

– Jak to? – zdziwiła się. – Byłam święcie przekonana, że to ty nie masz ochoty…

– Skarbie, czekam tu na ciebie co wieczór.

– Mogłeś po prostu mi o tym powiedzieć.

– Nie chciałem ci przeszkadzać, wydawałaś się taka zajęta…

Boże, jakie to było słodkie i inne od tego, co zrobiłaby ona! Z pewnością nie czekałaby na niego tak cierpliwie, tylko jasno dała w końcu do zrozumienia, że nie poświęca jej czasu. Pamięta również inną, krępującą dla niej sytuację. Raz, jeden jedyny raz śnił się jej Dawid, i był to sen erotyczny. Śniła, że się kochają, i przeżywała orgazm. Traf chciał, że akurat Krzysiek nie miał dyżuru i był w domu. Gdy się rano obudziła, był akurat w łazience. Przypomniała sobie swój sen i nie mogła uwierzyć, że naprawdę fantazjowała w nim właśnie o tym! Gdy mąż wrócił do łóżka, zapytał:

– Hmm, a tobie co się śniło?

– Dlaczego pytasz? – Spojrzała zaskoczona.

– Bo przez sen wydawałaś takie odgłosy, że oj… – Pokręcił głową i westchnął.

– Matko, naprawdę? Dlaczego mnie nie obudziłeś?!

– Miałem przerywać ci taki fajny sen?

I tyle. Koniec tematu. Żadnych pytań: gdzie jak i z kim. Nie mogła w to uwierzyć. Ona z pewnością drążyłaby temat, a jeśli nawet dałaby się zbyć jakąś płytką odpowiedzią, myśl, że miał taki sen i być może nie o niej, nie dawałaby jej spokoju. Jak widać, różnili się od siebie, inaczej podchodzili do życia, inaczej reagowali na różne sytuacje, lubili nawet inne gatunki filmów. A mimo to ich małżeństwo było bardzo udane. Fundamentalną podstawą był na pewno wzajemny szacunek i dbanie o to, aby stworzyć Martynce szczęśliwy dom. Mieli za sobą krytyczne momenty, owszem, ale zawsze wychodzili z nich cało i z jeszcze większą wzajemną czułością. I na pewno dotychczas łączyło ich łóżko. Lubili seks, oboje uważali, że jest to najlepszy i najtańszy sposób na odprężenie i relaks, żartowali często, że po co im masaż, spa czy alkohol, skoro mają „pod ręką” wszystko, co najlepsze, bez płacenia i wychodzenia z domu.

Nie mogła pojąć, jak to możliwe, że kochając swojego męża, tak bardzo uwielbiała innego mężczyznę. A że był on księdzem, często po prostu o tym zapominała.

Dlatego też, wbrew wcześniejszym obawom, wydawało się jej, że wszystko jest w porządku, że potrafią być przyjaciółmi takimi jak wcześniej, i że ona jest żoną taką jak przed tym zdarzeniem. Ale w rzeczywistości wiele się zmieniło, a raczej zmieniało, tyle że malutkimi kroczkami, których mogła nie zauważać. Oddalała się od męża, na jego delikatne przypomnienie była zaskoczona, że naprawdę tak długo się nie kochali. Natomiast z Dawidem nie żartowali tyle, co wcześniej. Częściej dominował nastrój melancholii i smutku, a gorsze samopoczucie składała na pogodę, adwent, dużą liczbę obowiązków. Jedyne, co nie uszło jej uwadze, to jego kazania. Dostrzegła, że wygłasza je jakby z mniejszym entuzjazmem, ponadto były mniej krytyczne, pozbawione jego słynnej szpili, którą wcześniej sprytnie potrafił wpleść w łagodny – jak mogło się wydawać – tekst.

W rzeczywistości nie miała pojęcia, że on przeżywa straszliwe katusze.

Znów ocknęła się z zamyślenia i poczuła drętwienie prawej ręki, na której podparła głowę. Jęknęła i zaczęła ją rozmasowywać, a kiedy podniosła wzrok, zobaczyła, że się jej przygląda. Uśmiechnęła się zażenowana.

– No to tym razem nie tylko się zamyśliłam, ale i chyba przysnęłam.

– Raczej na pewno, na co najmniej pięć minut.

– Mam nadzieję, że nie mówiłam przez sen?

– Nie, ale… może coś ci się zdążyło przyśnić? Wiesz, że uwielbiam twoje sny. Opowiesz? – Rozparł się wygodnie na krześle i założył nogę na nogę.

Akurat o tym śnie, który przywołała chwilę temu wspomnieniem, nie pisnęła dotąd słówkiem, ale często opowiadała mu swoje senne przeżycia, które były dość bogate i nierzadko komiczne.

– Nie, nic, tak tylko… – Wzruszyła ramionami. – A gdybym opowiedziała ci o tym, co śniło mi się kiedyś? – urwała. Co za paskudny, długi język! Nieraz autentycznie miała ochotę go przyciąć.

– Tak? Słucham! – Oparł obie nogi na podłodze i nachylił się w stronę biurka.

– Aj, nie chciałam tego powiedzieć.

– Czyli jest coś, o czym mi nie powiedziałaś? Przeżyłaś sen, którym nie chcesz się podzielić? Czuję się… – Nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa.

Położyła mu rękę na ramieniu.

– Uwierz mi, naprawdę nie chcesz tego słuchać! – Uśmiechnęła się przepraszająco i raptownie zerwała się z krzesła. – Która jest godzina? Za pięć szesnasta? Muszę się zbierać. – Zaczęła składać dokumenty.

– Zostaw, ja to zrobię. Odwiozę cię do domu. I tak muszę jeszcze tu wrócić. – Również wstał z krzesła.

– Dziękuję ci, ale przyjedzie po mnie Krzysiek. Może nawet już czeka.

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Krzyknęli jednocześnie: „proszę!” i mąż Gosi wszedł do środka.

– Hej, gotowa na podbój sklepów? O, witam. – Dostrzegł Dawida. Uścisnęli sobie dłonie.

– „Na podbój sklepów”? – zapytał duchowny.

– Tak, wybieramy się na przedświąteczne zakupy – wyjaśniła.

– Nie za wcześnie?

– Nie lubię późniejszych tłumów, a i ceny są potem wyższe – powiedziała, narzucając kurtkę. – A można dużo rzeczy kupić wcześniej. Jak na przykład prezenty.

– No tak, macie rację, po co czekać na ostatnią chwilę.

– To pójdziemy już. Przepraszam, że zostawiam cię z tym bałaganem.

– Nie ma sprawy, raz mogę posprzątać. – Uniósł nieco kąciki ust.

Odpowiedziała mu triumfalnym uśmiechem.

– No proszę, w końcu się przyznałeś, że tylko ja w tym domu sprzątam!

Zaśmiał się:

– No i już po mnie. – Wzruszył ramionami, spoglądając na Krzyśka. – Udanych zakupów – dodał już nieco mniej entuzjastycznie.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij