Miłość jak narkotyk - ebook
Miłość jak narkotyk - ebook
Doktor Amelie Benoir przyjeżdża do kornwalijskiego miasteczka w dniu, w którym we Francji miała wziąć ślub. Ma nadzieję, że sielska atmosfera nadmorskiej miejscowości uleczy jej złamane serce. Zaczyna pracę w lokalnej przychodni, gdzie zatrudniony jest także przystojny doktor Leo Fenchurch. Wiedząc, że Amelie nie ma tu znajomych, organizuje jej wolny czas. Amelie czuje się coraz lepiej w jego towarzystwie, ale czy nie obiecuje sobie zbyt wiele? Bo Leo zachowuje się nieco dziwnie – to ją przyciąga do siebie, to odpycha...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-8786-7 |
Rozmiar pliku: | 511 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Leo Fenchurch jechał drogą wzdłuż klifów w Bluebell Cove, nadmorskiego miasteczka w Devonshire. Promienie gorącego lipcowego słońca mocno nagrzewały samochód i Leo czuł się w nim coraz mniej komfortowo.
To był męczący poranek: najpierw miał dyżur w przychodni, potem pojechał z wizytami do pacjentów przychodni Tides, gdzie był jednym z dwóch lekarzy.
Gdy spoglądał w dół na błękitne morze tańczące na piasku złotej plaży, nabierał ochoty, by zatrzymać się w którejś z pustych zatoczek i zamienić zapiętą pod szyję koszulę oraz elegancki garnitur – w tej sytuacji ciążący niczym kajdany – na szorty, które zawsze woził ze sobą.
Niestety, nie mógł sobie na to pozwolić. Po zjedzonym w biegu lunchu czekał go jeszcze popołudniowy dyżur, który potrwa najpewniej do wpół do siódmej. Wyjście na plażę i morskie kąpiele musi odłożyć do wieczora.
Przychodnia, do której zmierzał, znajdowała się nad samym oceanem, za cyplem w centrum miasteczka. Kiedy parkował przed przychodnią, jego wspólnik, Harry Balfour, zatrzymał się na miejscu obok.
Gdy wchodzili do środka, Harry powiedział:
– Leo, muszę z tobą o czymś porozmawiać jeszcze przed lunchem. Chodźmy do mojego gabinetu.
– Oczywiście – odparł wysoki blondyn, uważany za najlepszą partię w Bluebell Cove.
Obaj mężczyźni byli zadowoleni ze swojej współpracy, zwłaszcza że Harry niedawno poślubił Phoebe i był nieustannie w siódmym niebie.
Jakiś czas temu wrócił z Australii, by objąć stanowisko dyrektora przychodni. Był wtedy zgorzkniałym wdowcem. Jego poprzednie małżeństwo nie należało do najszczęśliwszych. Od tamtego momentu zmienił się jednak nie do poznania. Cudowna metamorfoza nastąpiła dzięki nowej miłości jego życia.
Gdy się poznali, Phoebe Morgan była pielęgniarką środowiskową w tej samej przychodni. Teraz jednak nie pracowała, ponieważ spodziewała się dziecka, siostrzyczki lub braciszka dla Marcusa, syna z jej poprzedniego, koszmarnego związku. Harry kochał Marcusa, jakby był jego własnym dzieckiem.
Tymczasem Leo, choć z całego serca przykładał się do swych lekarskich obowiązków, prowadził życie beztroskiego kawalera. Widział szczęście swojego wspólnika, a nawet kilka razy przemknęło mu przez myśl, że traci coś cennego, nie będąc w stałym związku. Kobiety w końcu same się do niego garnęły, ale do tej pory żadna nie sprawiła, by najprzystojniejszy mężczyzna w okolicy zechciał się ustatkować. Dawno temu spotkał osobę, która miała być tą jedyną, ale siła potężniejsza od nich dwojga sprawiła, że wspólne szczęście nie było im dane.
– Zadzwonił do mnie Ethan – powiedział Harry, gdy już zajęli miejsca.
Leo spojrzał na niego z zaciekawieniem, zastanawiając się, o co może chodzić.
Ethan Lomax prowadził przychodnię przed Harrym. Minęło raptem kilka tygodni od czasu, gdy wraz z rodziną przyjechał tutaj na ślub Balfourów.
– Jak wiesz, Ethan pracuje teraz w szpitalu we Francji – ciągnął Harry. – Ktoś z tamtej placówki chciałby zdobyć trochę doświadczenia w Wielkiej Brytanii jako lekarz pierwszego kontaktu. Harry zadzwonił z pytaniem, czy u nas znalazłoby się miejsce, na kilka miesięcy. Powiedziałem, że nie mogę podjąć decyzji bez wcześniejszej konsultacji z tobą. Co o tym myślisz?
– Dodatkowa para rąk do pracy zawsze się przyda – odparł Leo. – Ale czy ten gość ma jakieś doświadczenie?
– Dlaczego myślisz, że to mężczyzna? – Harry uśmiechnął się.
– To kobieta?
– Tak. Nazywa się Amelie Benoir. Ma dwadzieścia sześć lat i była najlepszą studentką medycyny na swoim roku. Obecnie jest stażystką w szpitalu Ethana i chce pracować w naszej przychodni. Nasz wspólny przyjaciel bardzo ją zachwalał. Moim zdaniem nie powinniśmy tracić takiej szansy, ale chcę wcześniej zasięgnąć twojej opinii, Leo.
– Zgadzam się, zwłaszcza że Ethan mówi, że ta panna Benoir jest naprawdę dobra. I jeśli jest tak śliczna jak jego francuska żona, Francine, to tym lepiej.
– Ty się nigdy nie zmienisz, co? – zadrwił Harry, ale Leo nie odpowiedział.
Jego głowę zaprzątały praktyczne kwestie.
– Gdzie ta francuska pani doktor będzie mieszkać? Może w mieszkaniu nad przychodnią, obok mnie? To się sprawdziło, kiedy ty i Phoebe mieszkaliście tam, prawda?
– Myślałem, że nie rwiesz się do małżeństwa – odparł przekornie Harry.
– Kto tu mówi o małżeństwie? Muszę jednak przyznać, że czasami ci zazdroszczę.
– To dlatego, że znalazłem tę jedyną. Powrót do domu, do Phoebe i Marcusa, jest dla mnie najprzyjemniejszą rzeczą w całym dniu. Więc kiedy Amelie Benoir zechce do nas dołączyć, będę zobowiązany, jeśli pojedziesz po nią na lotnisko. Oczywiście, gdyby przyleciała wieczorem. Za dnia ja mogę czynić honory domu, choć przyznam, że wieczorny lot byłby lepszym rozwiązaniem. Jest nas w tej przychodni tylko dwóch, więc kiedy któregoś z nas brakuje, zaczyna się robić ciężko. Wspomnę o tym Ethanowi. I nie sądzę, żeby zamieszkała w mieszkaniu obok ciebie. Ethan zaproponował, że wynajmie jej swój tutejszy dom za symboliczną opłatę.
Następnego ranka Harry oznajmił, że rozmawiał ze swym poprzednikiem i Amelie Benoir ma zacząć pracę od przyszłego tygodnia. Jej samolot ląduje w piątek wieczorem, dzięki czemu będzie miała czas, żeby przyzwyczaić się do nowego miejsca, zanim w poniedziałek pojawi się w przychodni.
Leo miał odebrać ją z lotniska i przekazać klucze do domu, Phoebe i Harry z kolei zobowiązali się przygotować jej nowe mieszkanie, pościelić łóżko i kupić coś do jedzenia.
Leo zanotował sobie wszystko. Na lotnisko miał pojechać dopiero za kilka dni, więc nie zaprzątał sobie tym głowy. W czasie wolnym robił to co zwykle, czyli pływał w morzu, kiedy tylko miał ku temu możliwość, grał w tenisa i brał udział w życiu towarzyskim miasteczka.
Kiedy Lucy, wiekowa już pielęgniarka pracująca w przychodni od zawsze, spytała go któregoś ranka, czy stażystka jest panną czy mężatką i czy przyjeżdża z kimś czy może sama, Leo nie wiedział, co odpowiedzieć, ponieważ nawet o to nie zapytał. Harry najwyraźniej też nie. Odparł jednak, że dom Ethana jest wystarczająco duży, by pomieścić osiem do dziesięciu osób, „więc nie będzie żadnego problemu, jeśli przyjedzie z kimś”.
– Zwłaszcza jeśli ma dużo ładnych sióstr – zażartował Leo.
Lucy tylko się uśmiechnęła. Lubiła Lea Fenchurcha, choć jego swoboda czasami wprowadzała ludzi w błąd. Wbrew pozorom był troskliwym i doświadczonym lekarzem, tyle że ukrywał swoje uczucia za zwykłą dobrodusznością. Pewnie z tego powodu wiele lokalnych kobiet szukało jego towarzystwa.
W piątek Leo skończył zmianę w przychodni i od razu pojechał na lotnisko. Nie chciał się spóźnić, więc nie zdjął garnituru ani nawet nie zdążył niczego zjeść.
Kartka z wydrukowanym wielkimi literami imieniem Amelie Benoir leżała obok niego na siedzeniu pasażera. Głód stawał się coraz bardziej nieznośny, liczył więc, że młoda lekarka szybko wyjdzie z samolotu.
Minuty mijały, droga była zatłoczona jak to zwykle w piątkowy wieczór, w końcu jednak Leo dotarł na miejsce. Szybkim krokiem wszedł do hali przylotów na kilka sekund przed pierwszymi pasażerami lotu z Francji.
Otworzył szeroko oczy, gdy elegancka wysoka blondynka pojawiła się wśród pierwszych przybyszów. Jego marzenia najwyraźniej się spełniały. To musi być ona, pomyślał. Gdy zrównała się z nim, podniósł do góry kartkę, ale kobieta nie zareagowała. W odpowiedzi dostał jedynie zdziwiony uśmiech. Kobieta pewnym krokiem poszła w kierunku postoju taksówek. Pomyłka.
Kolejne pasażerki pojawiały się w hali, ale żadna z nich nie podeszła ze słowami, że jest Amelie Benoir. Grupka oczekujących coraz bardziej się przerzedzała, aż w końcu Leo został sam z kartką w ręce. Ostatnia, raczej nijaka para, weszła do terminala. Leo miał już wracać, gdy nagle usłyszał kobiecy głos.
– Proszę poczekać! To ja! Ja jestem Amelie Benoir.
Spojrzał na nią zaskoczony. Mężczyzna, z którym w jego mniemaniu kobieta przyjechała, oddalił się samotnie do najbliższego wyjścia.
Leo miał ochotę coś mruknąć ze zrezygnowaniem, widząc, jak bardzo kobieta jest zaniedbana, jednak szybko wziął się w garść.
– Witam w Devon, doktor Benoir. Nazywam Leo Fenchurch i jestem lekarzem w przychodni, w której będzie pani pracować. Proszę wyjść zza barierki, zajmę się pani bagażem. Potem, jeśli jest pani głodna, możemy coś zjeść. Dojazd do Bluebell Cove zajmie nam sporo czasu.
Amelie pierwszy raz spotkała Ethana Lomaxa w szpitalu, w którym odbywała staż. To on opowiadał jej o uroczym miasteczku nad brzegiem morza, gdzie mieszkał przed przeprowadzką do Francji. Jej dwunastogodzinny dyżur na ginekologii dobiegał końca. Dotąd obyło się bez niespodzianek, ale z różnych względów dyżur mógł się przedłużyć. Amelie nie chciała się spóźnić na samolot do Wielkiej Brytanii i przez ostatnie dwie godziny zmiany niecierpliwie spoglądała na zegarek.
W końcu nadszedł upragniony koniec pracy. Amelie popędziła do swojego mieszkania, zrzuciła z siebie szpitalny fartuch, wzięła szybki prysznic i w pośpiechu włożyła ostatnie spodnie i marynarkę, których nie upchnęła w walizce. Złapała taksówkę, a niedługo potem siedziała już w samolocie. Marzyła, by lot trwał jak najdłużej, żeby mogła odpocząć, ale zanim maszyna wystartowała, Amelie zasnęła z wyczerpania.
Gdy wylądowali, była zaspana i zdezorientowana. To dlatego wysiadła z samolotu jako jedna z ostatnich. Potem zobaczyła kartkę ze swym imieniem w rękach mężczyzny wyglądającego jak anioł Gabriel i pożałowała, że przed wyjściem z domu nawet nie uczesała włosów.
Jego podobieństwo do anioła nie ograniczało się tylko do złocistych włosów. Proponował jej kolację, a ona nie jadła od kilku godzin. Jednak uścisk jego dłoni był krótki i stanowczy, nie było w nim nic anielskiego.
– Tak, z przyjemnością – odparła. – Umieram z głodu. Do samolotu wsiadłam zaraz po dyżurze. Cały lot przespałam.
Pokiwał głową. Jej wygląd mówił sam za siebie. Twarz miała bladą z przemęczenia, krótkie czarne włosy wyglądałyby stylowo, gdyby choć spróbowała je jakoś ułożyć, szerokie usta w innych okolicznościach mógłby zdobić śliczny uśmiech. Nie miał wątpliwości, że była przepracowaną, źle opłacaną młodą lekarką na stażu.
Była przeciętnego wzrostu, przeciętnej wagi, w ogóle cała była przeciętna. Z wyjątkiem oczu. Nadrabiały za wszystkie inne braki i niedociągnięcia. Ich niebieski kolor przywodził na myśl popularne w okolicy dzwonki.
Gdy ich spojrzenia się spotkały, Leo pomyślał, że być może nie jest aż takim rozczarowaniem. Jeśli nic nie wyjdzie z ich znajomości, to przynajmniej Amelie będzie dodatkową parą rąk do pomocy.
Kolację zjedli w restauracji na lotnisku. Gdyby nie widok i zapach jedzenia, Amelie zasnęłaby przy stole.
Zanim ruszyli w drogę, weszła szybko do łazienki. Spojrzała na siebie w lustrze i głośno wzdychając, szybko przeczesała włosy. Wyglądała nieco lepiej, choć nie tak, jak chciałaby wyglądać, witana przez tego przystojnego faceta na lotnisku. Było to jednak bez większego znaczenia. Miała dość mężczyzn od czasu, gdy oddała Antoine’owi pierścionek zaręczynowy.
Czuła się upokorzona, gdy dowiedziała się, co jej zrobił, ale teraz była przekonana, że najgorsze już minęło. Pozbierała się i była nawet wdzięczna, że długie godziny spędzane w pracy nie dawały jej możliwości rozpamiętywania zachowania Antoine’a. Jednak będzie musiało upłynąć bardzo dużo czasu, zanim zaufa jakiemukolwiek mężczyźnie i go pokocha.
Gdy wyszła z toalety, Leo zauważył, że włosy gładko układają się wokół jej twarzy. Tak lepiej, pomyślał i niemal na głos się z tego zaśmiał. Amelie Benoir nie przyjechała na drugą stronę kanału La Manche, żeby wziąć udział w konkursie piękności. Przyjechała, by zdobyć doświadczenie w pracy lekarza pierwszego kontaktu i być może pomóc jemu i Harry’emu.
– Dziękuję za kolację – powiedziała z wdzięcznością. – Czuję się dużo lepiej.
– To dobrze. Sam byłem młodszym lekarzem i pamiętam zarówno udręki, jak i nagrody. Jeśli chce się pani zdrzemnąć w samochodzie, to proszę się nie krępować. Dojazd do Bluebell Cove trochę potrwa.
– Jak wygląda dom, w którym będę mieszkać? – odezwała się w końcu Amelie.
Najpierw kilka kilometrów przejechali w ciszy.
– Ethan zbudował go dla siebie i swojej rodziny kilka lat temu. Jest piękny i naprawdę duży. Znajduje się naprzeciwko przychodni, więc będzie miała pani blisko do pracy. Jeśli chodzi o wizyty domowe u pacjentów, doktor Balfour załatwia pani samochód, ale dopóki nie zapozna się pani z okolicą, będzie pani jeździć z którymś z nas.
– A gdzie pan mieszka?
– W mieszkaniu nad przychodnią. Nie jest tak wygodne, jak dom Ethana czy Harry’ego Balfoura – odparł ze śmiechem.
– Ma pan rodzinę?
– Moja mama mieszka w Hiszpanii razem z moją siostrą i jej mężem. Sam nie jestem żonaty ani nie mam dzieci. Wydaje mi się, że jest to bardzo ograniczające. A pani? Zostawiła pani rodzinę we Francji?
Amelie pokręciła głową i pomyślała, że jest coś smutnego w tym geście.
– Nie, nikogo. Moi rodzice są dyplomatami i większość czasu spędzają za granicą. Rzadko ich widuję.
Pokiwał głową.
– Dom Ethana jest duży, dlatego pytam. Jeśli chciałaby pani kogoś zaprosić, to nie miałby nic przeciwko temu.
– Kiedyś bym może to zrobiła – odparła – ale nie w tym momencie.
Znowu zapadła między nimi cisza.
Było już po północy, gdy Leo zatrzymał się pod domem, w którym Amelie miała mieszkać przez następne sześć miesięcy. Młoda lekarka przysypiała przez większą część drogi, ale rozbudziła się, gdy wjechali na szosę nad morzem. Słuchała z uwagą, kiedy Leo opowiadał jej o okolicznych klifach i plażach oraz o przepięknym domku na cyplu. Ze względy na swoje położenie nazywał się Cztery Wiatry. Teraz zajmowała go kobieta, która kiedyś prowadziła przychodnię w Bluebell Cove.
– Mieszkałam w wielu miejscach, ale najbardziej podobały mi się te nad oceanem – powiedziała Amelie. – Zapowiada się wspaniale.
– Cieszę się – odparł, wyjmując jej walizki. Otwierając drzwi, wyjaśnił: – Ethan i jego rodzina przyjechali tu kilka tygodni temu na wesele Harry’ego i Phoebe, więc wszystko powinno być w porządku.
Amelie zrobiła wielkie oczy na widok przestronnych pokoi i nowoczesnych mebli.
Leo pomyślał, że przy tym wystroju jego mieszkanie nad przychodnią wygląda jak kurnik, ale się tym nie przejął. Na razie to mu wystarczało.
– Phoebe przygotowała dla pani łóżko w sypialni na górze. Jedzenie znajdzie pani w szafkach i lodówce. W razie jakiejkolwiek potrzeby wie pani, gdzie mnie znaleźć. Powtarzam, mieszkam nad przychodnią.
Spoglądając na jej zmęczoną twarz, dodał:
– Dobrej nocy. Harry i Phoebe zadzwonią w weekend, żeby się przedstawić. W razie potrzeby będę niedaleko. Do zobaczenia o ósmej trzydzieści w poniedziałek.
– Dziękuję za odebranie mnie z lotniska, doktorze Fenchurch – odparła.
Leo po raz kolejny wyczuł melancholię w jej głosie. Mimo to się uśmiechała, odprowadzając go do drzwi.
Gdy została sama w tym obcym domu, jej myśli wymknęły się spod kontroli. Tego dnia miała brać ślub. Czy Antoine w ogóle o tym pamiętał? A może tak bardzo był pochłonięty swoją nową miłością, że całkowicie odciął się od przeszłości?
Jakakolwiek była odpowiedź, Amelie znajdowała się teraz w przepięknym angielskim miasteczku i zamierzała spędzić najbliższe sześć miesięcy jak najlepiej, pomagając chorym i ciesząc się zmianą otoczenia. Miała nadzieję, że w ten sposób uleczy również swój ból.
Następnego ranka Amelie obudziły piskliwe krzyki mew. Przez okno zobaczyła ptaki krążące nad cyplem. Niebo było jasnobłękitne, słońce już wstało, choć była dopiero szósta rano. Zamiast wracać do łóżka, w kilka minut zjadła śniadanie, wzięła prysznic i chwilę później samotnie szła w stronę plaży z ręcznikiem w ręce. Pod szortami i lnianym topem miała bikini.
Kierowały nią nie tylko ciekawość i pasja pływania. Amelie chciała zapełnić sobie dzień tak, by nie mieć czasu na myślenie, „co by było, gdyby”. Zwiedzanie Bluebell Cove było numerem jeden na jej liście rzeczy do zrobienia, roztrząsanie bolesnych wspomnień znajdowało się na szarym końcu.
Gdy mijała dom na cyplu, pracujący w ogródku starszy mężczyzna przyjaźnie jej pomachał. Pas złocistego piasku poniżej był pusty. Morskie fale rozbijały się o brzeg.
Szybko zdjęła szorty i top i boso podeszła do wody, zupełnie jakby ocean podziałał na nią niczym magnes.
Leo spostrzegł ją, kiedy przechodziła obok przychodni. Co ta młoda kobieta robi tak wcześnie rano? Sam był wykończony ciężkim dniem w pracy i późniejszą wyprawą na lotnisko, więc nie wpadło mu do głowy, żeby jeszcze wieczorem ostrzec ją przed niebezpiecznymi prądami i przybojami.
Przez myśl mu nie przeszło, że Amelie wstanie z łóżka przed południem, ona jednak wesoło kroczyła w kierunku plaży. Miała za sobą męczący dyżur w szpitalu i podróż przez kanał La Manche.
W okamgnieniu Leo włożył kąpielówki, szorty i T-shirt i podążył za nią. Nie mógł pozwolić, by weszła do wody, nie wiedząc, co jej grozi. Pluł sobie w brodę, że nie ostrzegł jej wcześniej.
Gdy dotarł na plażę, Amelie pływała już beztrosko w niemałej odległości od brzegu.
Leo miał ochotę na kawę i grzanki, a potem na leniwą lekturę gazety, ale najpierw musiał do niej dopłynąć, ostrzec przed niebezpieczeństwami i poprosić, by rozkoszowała się morzem nieco bliżej, przynajmniej do czasu, aż ratownik Ronnie zacznie o ósmej pracę.
Zdradzieckie prądy nie były bardzo częste, ale pływacy muszą o nich wiedzieć. Kiedy wynurzył się obok Amelie, gestem nakazał jej powrót do brzegu.
– Doktorze Fenchurch, nie spodziewałam się pana. Pan też lubi pływać tak wcześnie rano? – zapytała, gdy stali już na piasku.
– Zazwyczaj tego unikam – odparł sucho. – Zauważyłem, jak szła pani w kierunku plaży, więc przybiegłem panią ostrzec. Czasami pojawiają się tutaj niebezpieczne prądy. Powinienem był wspomnieć o tym wieczorem, ale nie spodziewałem się, że po wczorajszym męczącym dniu wstanie pani tak wcześnie.
– Też się tego nie spodziewałam – powiedziała – ale obudziły mnie krzyki mew, a słońce tak przyjemnie rozświetlało pokój, że po prostu musiałam tutaj przyjść.
Nie zamierzała mu mówić, że tego dnia nie chciała mieć czasu wspominanie, że pragnęła mieć zajętą każdą chwilę, by jej myśli nie wracały do sukni ślubnej, którą musiała oddać do sklepu, do odwołanego zamówienia na tort weselny ani do podróży poślubnej, w którą nie pojedzie.
– Proszę w takim razie uważać na siebie. Mam nadzieję, że nie będzie pani ryzykować – powiedział Leo, zbierając się do powrotu.
– Oczywiście. Będę pamiętać o wszystkim, co pan mówił.
– A zatem wracam zjeść śniadanie. Miłego weekendu, Amelie.
Odwrócił się, nie mogąc przestać myśleć, że w jej samotności jest coś niepokojącego.
Leo zasiadł do śniadania z gazetą w ręce.
Miał nadzieję, że nowa pomoc w przychodni znajdzie sobie towarzyską niszę w Bluebell Cove i jego rola jako opiekuna się skończy.
Doskonale rozumiał jej chęć, by zejść na plażę. Wspaniale poruszała się w wodzie, pływała jak marzenie. Teraz, podejrzewał, pójdzie pozwiedzać miasto, chyba że zdecyduje się jednak trochę jeszcze pospać.
Leo miał nadzieję, że Harry i Phoebe niedługo przejmą obowiązki gospodarzy. On sam planował spędzić ranek na grze w tenisa z Naomi, początkującą modelką. W sobotnie popołudnia zawsze wybierał się do miasta. Dziś szedł na kolację z Georginą, atrakcyjną właścicielką butiku, oraz jej przyjaciółmi. On jest dziś już zajęty.
Amelie nie wróciła do łóżka. Rozważała to, ale wiedziała, że w ciszy sypialni nie będzie mogła pozbyć się dręczących myśli.
Postanowiła odwiedzić sklepy na głównej ulicy miasteczka, potem iść jak najdalej drogą biegnącą nad klifami. W międzyczasie miała w planach coś zjeść.
„Anioł Gabriel” nie wydawał się zbyt wesoły, gdy zobaczył ją w morzu o szóstej rano. Niestety, będzie się musiał do tego przyzwyczaić, ponieważ uwielbiała pływać. I jeśli praca w małej przychodni będzie tak czasochłonna jak ta w szpitalu, to wczesny ranek może okazać się jedyną porą na pływanie.
Nie poznała jeszcze swojego szefa, Harry’ego, ale ma na to dużo czasu. Poznała Lea, to wystarczy. Nie zamierzała się wtrącać w jego życie do końca weekendu.
Lokalne sklepy przypominały jej niewielką francuską wioskę, w której się wychowywała. Był tu sklep spożywczy, gdzie sprzedawano masło prosto z baryłki, był rybny ze świeżo złowionym towarem, był sklep ze stoiskiem pocztowym, w którym ludzie bez pośpiechu gawędzili. Dało się wyczuć, że życie płynie tu wolniej.
Amelie ruszyła drogą w stronę klifów. Przyjęcie propozycji Ethana to dobra decyzja, pomyślała, wdychając morskie powietrze i rozkoszując się promieniami słońca na twarzy. Pomyśleć, że tego właśnie dnia przyjechała do Bluebell Cove!
Morskie fale rozbijały się o białe stromizny skał. Był odpływ, więc sporo osób siedziało na plaży. Amelie już zakochała się w tym miejscu. Zastanawiała się, jak by to było osiąść tutaj na stałe.
Obejrzała się przez ramię i z zaskoczeniem zauważyła, że miasteczko prawie zniknęło jej z oczu. Nie chciała zgubić się już pierwszego dnia, więc zaczęła wracać.
W końcu dotarła do kortów tenisowych. Gdy przechodziła w przeciwnym kierunku, były puste, ale teraz grała tam długonoga blondynka. Towarzyszył jej mężczyzna, którego do poniedziałku postanowiła unikać.
Leo właśnie serwował, jego wzrok był skupiony na piłce. Amelie skorzystała z okazji i niespostrzeżenie przemknęła obok. To normalne, że taki przystojny mężczyzna jak on chce przebywać z kimś równie atrakcyjnym, pomyślała.
Dochodziła do miasteczka z uśmiechem na ustach. W tym momencie zabiły kościelne dzwony, a panna młoda w olśniewającej sukni wysiadła z samochodu. Amelie zesztywniała, po czym przeszedł ją zimny dreszcz. Wszystkie jej wysiłki, by nie myśleć o tym, poszły na marne. Dzień zaczął się dobrze, ale teraz na jej prywatnym niebie gromadziły się burzowe chmury.
Kogo ona oszukuje? Ból nie minął. Po prostu nauczyła się z nim żyć.
Odwróciła wzrok od tego przykrego widoku, szybkim krokiem przeszła obok sklepików przy głównej ulicy i usiadła w kawiarni jak najdalej od okna.