- W empik go
Miłość jak z nut - ebook
Miłość jak z nut - ebook
Książka opowiada o zakazanej miłości młodej Camilli Collins i jej nauczyciela gry na pianinie, muzyka z Wiednia, Franciszka który jest od niej sporo starszy. Próbują oni pokonać przeciwności losu w drodze ku wspólnemu szczęściu. Camilla ma też problemy ze złą macochą i jej córką, ojcem dbającym o dobre imię rodziny a nawet ukochaną siostrą Marią. Do tego dochodzi starający się o jej rękę młody, bogaty Edward, z pozoru wspaniała partia na męża. Czy Camilli i Franciszkowi uda się być razem?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8126-124-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mam na imię Camilla Collins i uwielbiam rozmyślać o życiu nad tym pięknym przejrzystym jeziorem, znajdującym się blisko mojego wielkiego jak pałac, dostojnego i jakże dziwnego domu. Niedługo kończę siedemnaście lat. Właśnie siedzę na miękkiej jak wełna, świeżej, pachnącej, zielonej trawie i patrzę na odbijające się od tafli wody chmury w kształcie kłębiastych baranków.
Jezioro wygląda jak błękitne oko ziemi, tylko trochę większe niż ludzkie. Osobiście uważam, że przecież kiedy patrzy się w czyjeś oczy, widzi się wtedy na co konkretna osoba spogląda i tym samym możemy niepostrzeżenie wkraść się do jej duszy. Obok mnie jest jeszcze las, który wysyła mi codziennie piękny zapach liści drzew.
Nieopodal, na niewielkiej górce znajdującej się na wschód od mojego miejsca rozmyślań widać ruiny starego zamku, który już od dawna nie jest przez nikogo zamieszkiwany… Nikt tam nie wchodzi, nie wiadomo tak naprawdę kto odziedziczył te ruiny, spór toczy się do dziś. Podobno dawniej mieszkali w nim zakochani, ale kiedy dowiedzieli się, że nie mogą być razem — umarli z żalu i tęsknoty… Straszna historia! Mimo wszystko lubię o niej słuchać. Zakochani kochali się tak bardzo, że byli gotowi oddać życie za swoją drugą połówkę a bez siebie nie mogli żyć. Miłość to takie piękne uczucie.
Osobiście myślę, że istnieje taka miłość, która jest silniejsza niż wszystko inne co jest na tym świecie, silniejsza nawet niż śmierć. Czuję, że teraz ludzie nie rozumieją czym ona jest. Nie biorą sobie miłości,,do serca”, ona istnieje jako słowo lecz jest całkowicie puste w ustach wielu ludzi. Nie podoba mi się to, według mnie miłość powinna unosić się w powietrzu codzienności, wtedy ludziom żyłoby się lepiej i każdy znalazł by szczęście. Chyba jestem marzycielkom.
Kiedyś na pewno każdy żyjący człowiek znał sekret miłości, ale stopniowo ludzie myśląc, że stają się coraz bardziej,,nowocześni i postępowi zapominali o nim. Ja jednak mimo całego fałszu współczesnego świata nadal w niego wierzę. Wierzę w prawdziwą, wieczną miłość.
Myślę o niej teraz, tutaj nad jeziorem, gdzie mogę odpocząć i popatrzeć na piękno otaczającego mnie świata, pobyć sama. Lepiej być samym niż z ludźmi, którzy cię nie rozumieją. Znaleźć osobę, która zechce nas wysłuchać i uwierzyć w to co mówimy a nawet posiadać w głowie zasiane te same poglądy co ty, to jak znaleźć najcenniejszy skarb.
I tak sobie myślę a wokoło widzę tyle piękna — las, skąd dochodzą do mnie śpiewy swawolnych ptaszków i rozmowy drzew kołysanych przez wiatr. Wystarczy tylko zamknąć oczy i wsłuchać się. Nikt mi nie przeszkadza i zapominam o tych wszystkich zwyczajnych szlachetnej panny i problemach codzienności, które muszę dźwigać na mych barkach. Teraz nie liczę czasu, nie martwię się, tylko marzę, wspominam dobre rzeczy ze swojego życia…
Gdy jeszcze byłam małą dziewczynką, przychodziłam tu z moją kochaną mamusią. Moim aniołem stróżem, który zawsze ukrywał mnie pod swym skrzydłem, kiedy tylko tego potrzebowałam, na przykład kiedy bałam się burzy, albo iść przez ciemny pokój. Teraz już nie ma mego anioła. Zniknął z tego świata, ale tylko ciałem, na szczęście jest przy mnie duszą, czuję jej obecność, wierzę w nią. Matula była piękną kobietą, miała na imię Charlotte. Najbardziej lubiłam w niej czarne jak heban, niedługie włosy, które delikatnie się kręciły -wyglądała jak Królewna Śnieżka. Jej oczy także były czarne jak dwa węgielki, jednak twarz miała jasną niczym płatek śniegu. Delikatna skóra i czerwone usta — tak ją zapamiętałam. Miała kulturę, była elokwentną kobietą z klasą. Całym sercem kochała mojego ojca — Andreasa, to od nich nauczyłam się postrzegać miłość jako najwspanialszy skarb tego świata. Mój ojciec był człowiekiem wymagającym i oczytanym, miał wiele obowiązków lecz zawsze na pierwszym miejscu była dla niego rodzina. Starał się wszystkim pomagać i żyć zgodnie z tradycjami swoich przodków. Bogaci i służba ceniła go jako człowieka.
Ojciec jest bogaty, chce żebym kiedyś poślubiła człowieka równego statusem społecznym. Mi się do tego nie śpieszy! Czekam na miłość swojego życia, a jeśli nie nadejdzie kupię sobie kota. Tak zawsze powtarzam swojej służącej Klarze.
Oprócz wspaniałych rodziców, którzy obdarowywali mnie miłością miałam także mieć malutkie siostrzyczki, gdyż mama zaszła w ciążę, gdy miałam prawie trzy latka. Byłam wtedy najszczęśliwsza na świecie! Co dziennie starałam się robić im zabawki, szyć im sukieneczki, wymyślać piosenki a wieczorem modliłam się o zdrowie dla nich. Kochałam je już wtedy! Moje małe królewny nie urodziły się jednak tak jak urodzić się miały. Czas rozwiązania przyszedł już w siódmym miesiącu… Pamiętam te straszne krzyki mojej matki i niezwykle długi poród. Bałam się jak nigdy, stojąc pod drzwiami pokoju matki. Niestety poród przeżyła tylko jedna siostrzyczka a mój anioł miłości pofrunął do nieba… Tak mówiły mi niańki. Ojciec był załamany. Czuł nienawiść do mojej małej siostrzyczki, która przeżyła a tym samym sprawiła, że mama odeszła. Oczywiście on sobie tak wmawiał. Tak naprawdę to nie była wina tej małej dzieciny, ale zdesperowany Andreas próbował sobie jakoś wytłumaczyć śmierć ukochanej. Płakałam wraz z nim.
W całym Londynie i na jego obrzeżach oraz w Dartford gdzie mieszkaliśmy z rodzinom zapanowała rozpacz i smutek, gdyż wszyscy znali naszą rodzinę, ojciec bowiem znany był w świecie polityki i biznesu.
Moja biedna, mała siostrzyczka rosła a ja starałam się dać jej matczyną miłość, której naprawdę nigdy nie mogła zaznać. Nazwaliśmy ją Maria Anna. Była naprawdę wspaniałą dziewczynką, podobną do matki. Bardzo kochałam moją małą Marię Annę. Byłyśmy bardzo związane, jednak odkąd odeszła mamusia, ojciec zrobił się smutniejszy i nie miał dla nas czasu. Raczej starał się wciągnąć w wir pracy i nie myśleć o tym co siedzi mu w sercu. Minęło sporo czasu, gdy zaczął myśleć o ponownym zamążpójściu, ponieważ ze względu na ważne funkcje w mieście musiał mieć małżonkę. Niestety padło na jedną z dziewięciu córek wielkiego hrabiego Henryka, niemiłą chociaż sławną wdowę udającą anioła. Kobieta była młodsza od ojca i według mnie nie za ładna, ale niestety wybrał ją, gdyż uważał, że będzie najlepszą matką dla mnie i dla Marii — nie wiem kto mu tak powiedział. Kobieta miała puszyste, rude włosy, zwykle rozpuszczone. Jej oczy miały w sobie coś co mnie odstraszało, niby zwykłe, ale widziałam w nich jej złą duszę. Kobieta udawała milutką, ale mnie i Marii nie nabrała, wołali na nią Rozalina. Widać było po niej, że zatraciła się w majątkach, drogich sukniach i wykwintnych kolacjach. Jej poprzedni mąż zmarł na problemy z sercem i zostawił młodą wdowę oraz małą córkę Konstancję. Tak! Na moje nieszczęście macocha posiadała także córkę o imieniu Konstancja. Niby śliczna blond kobieta w moim wieku, o zielonych oczach i smukłej sylwetce, ale niestety złe nawyki przejęła po matce. Była taka… oschła jak gałązka. Też kochała stroje i błyskotki, tak była uczona, więc nie uważam, że to jej wina. Na początku chciałam się z nią zaprzyjaźnić, jednak później już nie wytrzymywałam. Gdy zrobiła coś złego to zawsze winę zwalała na mnie, podrywała wszystkich chłopców w naszej okolicy, którzy podobali się młodszej ode mnie Marii i na dodatek podlizywała się ojcu. Zaślepiła go! Starała się zniszczyć życie swych przyrodnich sióstr, jak kazała jej Rozalina. To nie było dla mnie proste do wytrzymania. Nie chciałyśmy by ojciec żenił się powtórnie, ale cóż zrobić? Nie mogłyśmy dyktować mu jak ma żyć.
Widziałam, iż macocha nie kochała tatusia i brzydziła się jego dziećmi, czyli mną i Marią, ale nic nie mogłam zrobić nic. Starałam się ukrywać ból, żal oraz wielki smutek. Miałam jeszcze Marię. Moją kochaną siostrzyczkę, która nazywała mnie często Camelia zamiast Camilla od nazwy pięknego kwiatu z którego większość gatunków pochodzi głównie ze wschodniej i południowo -wschodniej Azji, jedynie nieliczne gatunki z rejonu Himalajów i Archipelagu Malajskiego, a do Europy trafiły w połowie XVIII wieku, ten akurat trafił, było o nim głośno a, że Maria znała nowinki ze świata przyrody.
Ja mam już prawie 17 lat jasne, długie włosy, jestem przeciętna jeśli chodzi o urodę. Kocham muzykę, przyrodę i zwierzęta, muszę chodzić na przyjęcia i tańce, dodatkowe lekcje śpiewu i języka. Ojciec zapewnia mi i Marii jak najlepszą edukację. Musiałyśmy ciągle poznawać nowych ludzi i miałyśmy mało wolnego czasu. Nie lubiłam tego szlacheckiego życia ze względu właśnie na małą ilość czasu dla siebie, ale cóż mogłam zrobić. Taka się urodziłam, trzeba przyjąć swoje obowiązki z podniesioną głową. Nasza macocha traktowała nas najgorzej jak tylko się da. Ciągle krzyczała, zabierała nam różne rzeczy i gdy ojciec wyjeżdżał to nawet starała się nami pomiatać jak najgorszą służbą. Mimo tych wszystkich strasznych chwil chciałam żyć, bo czułam, że gdzieś w sercu ojca kryje się dawna miłość do świata i do córek. Byłam pewna, że tam jest i chciałam znowu ją poczuć, chodźby przez chwilkę.
Uwielbiam grac na instrumentach, zwłaszcza na skrzypcach, ale oczywiście jak wypada na damę miałam także nauczyć się na pianinie, to jest moje największe marzenie. Ludzie mnie lubią, bo przypominałam im matkę, dlatego też Konstancja i macocha mnie nienawidzą. Wydaje mi się, że nie życzą mi nic dobrego. Przyrodnia siostra stara się mi dorównać we wszystkim, jest o wszystko zazdrosna. Czasem zastanawiam się do czego jest zdolna w tym szale zawiści.
Tego dnia po powrocie z jeziora zastałam w domu mojego ojca. Andreas siedział na czerwonym fotelu i czytał jakieś poważne książki.
— Usiądź kochanie. — uśmiechnął się.
— Tak, ojcze.- odparłam.
— Gdzie byłaś?
— Ach… Tam gdzie zawsze, nad jeziorem.
— Po co ty tam chodzisz? — podniósł głos, ale nadal jego ton był łagodny.
— Tam się odprężam, zapominam o problemach i troskach… Chociaż na chwilę… — cicho powiedziałam a potem wbiłam w ziemię wzrok.
— Camillo, o jakich troskach? — dopytywał. I nagle weszła jego żona Rozalia. Podczas nieobecności taty ona też zawsze gdzieś znikała tyle, że wiedziałam jedno, iż tata spełnia obowiązki i zarabia na nasze utrzymanie a ona mogła się tylko zabawiać! Próbowałam to wytłumaczyć ojcu, ale bezskutecznie. Miał na oczach ciemne klapki, gdyż przy nim Rozalina nie budziła zastrzeżeń.
— Nie ważne ojcze… Po prostu czasem chcę pobyć trochę sama. — dokończyłam a macocha popatrzyła na mnie ze złością.
— Córko… Jesteś już dojrzałym kwiatem i chcę cię wydać za mąż jako pierwszą… Nawet mam na oku jednego kandydata. — odrzekł. Ja się zdenerwowałam. Nie lubię rozmawiać o takich bzdurach. Nie jestem jak inne panny, które tylko myślą o przyszłych mężach.
— Mam prawie siedemnaście lat. Nie jestem jeszcze gotowa… — odchrząkałam.
— Nie mów głupot! Chyba się nie słyszysz. Chyba żartujesz? Musze cię wydać za kogoś kto zapewni ci życie w dostatku i szczęściu… Póki czuję się dobrze. — mówił, ale ja nie słuchałam. Często ojciec wracał do tego tematu, więc tę bajeczkę znałam już na pamięć, ale na szczęście później o niej zapominał.
— Przepraszam ojcze, ale muszę wyjść… — rzekłam, ten wziął mnie za rękę i mocno ścisnął.
— Córko! Wiedz, że jeśli kogoś znajdę i to będzie odpowiednia dla ciebie osoba to… — nie dokończył, bo weszła Konstancja, która pewnie podsłuchiwała. Zawsze wiedziała o wszystkich sprawach, które wydarzyły się w naszym domu.
Darmowy fragment