- promocja
Miłość jak z powieści - ebook
Miłość jak z powieści - ebook
Gra o spadek. Melanie Foden nie może uwierzyć, że obcy człowiek zostawił jej w spadku swój majątek. Jego częścią jest dom na wsi. Najbliższy sąsiad Melanie, przystojny i charyzmatyczny Luke Chalmers, zawitał w te strony w sprawach zawodowych. Luke często pojawia się u Melanie, a ona w jego obecności czuje się coraz bardziej niepewnie. Zaczyna podejrzewać, że Luke ma jakiś ukryty cel. Siła uczuć. Campion Roberts, autorka książek historycznych, głęboko zraniona i upokorzona, unika mężczyzn. Jej pocieszeniem staje się praca. W świecie swoich fikcyjnych bohaterów odnajduje spokój i harmonię. Do czasu aż Guy French, agent literacki, każe jej wprowadzić zmiany do tekstu nowej książki, by tchnąć życie w papierowych bohaterów. Guy oferuje Campion pomoc. Wyjeżdżają do Walii. Ich pobyt w domku na odludziu kończy się udaną przeróbką książki, a także porywającym romansem. Po powrocie jednak kontakt z Guyem niespodziewanie się urywa.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2138-2 |
Rozmiar pliku: | 831 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy zadzwonił telefon, Melanie stała skupiona na najwyższym szczeblu wysokiej drabiny i z wysuniętym językiem oraz zmarszczonym czołem usiłowała przykleić do ściany, która niestety nie była ani prosta, ani gładka, pierwszy – czyli najważniejszy – kawałek tapety.
Ignorując uporczywy terkot, ostrożnie docisnęła przyciętą płachtę. Hałas jednak sprawił, że jej koncentracja prysła.
Cały kłopot polegał na tym, że powoli zaczynała jej doskwierać samotność. Nie mogła tego zrozumieć. Przecież marzyła o tym, żeby w spokoju spędzić kilka najbliższych miesięcy – wiosnę i lato z dala od miasta, na cichej wsi, gdzie znajdował się stary, podupadły dom, który tak niespodziewanie odziedziczyła i który postanowiła doprowadzić do stanu używalności.
Potrzebowała odpoczynku, aby odzyskać siły zarówno po paskudnej długotrwałej grypie, jak i po przeżytym niedawno załamaniu psychicznym. Jeszcze parę miesięcy temu była zakochana w Paulu. Sądziła, że z wzajemnością. Okazało się jednak, że Paul tylko się nią zabawiał, od początku zaś zamierzał poślubić Sarę Jeffries i połączyć firmy należące do ich rodzin.
Oczywiście ostrzegano ją przed Paulem. Louise Jenkins, szefowa działu reklamy w Carmichaelu, z którą Melanie się przyjaźniła, delikatnie próbowała jej wytłumaczyć, że do miłosnych zapewnień Paula należy podchodzić z dużą rezerwą.
Niestety, Melanie jej nie posłuchała.
Któregoś dnia Paul usilnie ją namawiał, by wyskoczyli razem na weekend. Odmówiła. Potem dowiedziała się, że spędził ten weekend z Sarą. Na szczęście najbardziej ucierpiała na tym jej duma.
Kiedy Louise zbolałym głosem poinformowała ją o mających nastąpić lada dzień zaręczynach Paula i Sary, Melanie – robiąc dobrą minę do złej gry – wzruszyła ramionami i oznajmiła, że jest to jej najzupełniej obojętne, bo Paul Carmichael absolutnie nic dla niej nie znaczy.
Bardzo mądrze, pochwaliła ją Louise. Obejmując przyjaciółkę ramieniem, stwierdziła, że Melanie ma rację. Nie ma sensu rozpaczać po kimś takim jak Paul. To człowiek płytki, próżny i samolubny, i na pewno nie będzie w stanie uszczęśliwić żadnej kobiety. Gdy tylko imperium biznesowe Jeffriesów zostanie przyłączone do imperium Carmichaela, Sara szybko się przekona, iż gorące uczucie Paula wypaliło się.
Melanie słuchała przyjaciółki i kiwała ze zrozumieniem głową, w głębi duszy jednak czuła się skrzywdzona i nieszczęśliwa.
Grypa dopadła ją dopiero po przyjęciu zaręczynowym, na którym wszyscy pracownicy firmy musieli się obowiązkowo stawić. Melanie, choć miała wrażenie, jakby ktoś ją wypatroszył, dzielnie zajęła miejsce przy stoliku zarezerwowanym dla personelu i ze sztucznym uśmiechem uczestniczyła w ceremonii.
Przekonywała samą siebie, że w sumie wszystko się dobrze skończyło. Przecież Paul nigdy nie zamierzał się z nią ożenić, po prostu nudził się, a ona była pod ręką. Mimo to przeżyła ogromne rozczarowanie. Paul, za którym gotowa była niegdyś skoczyć w ogień, upokorzył ją, złamał jej serce, pokazał, jaka jest naiwna.
Wkrótce potem otrzymała zdumiewający list od nieznanej sobie kancelarii adwokackiej. Nadawca powiadamiał Melanie, że została jedynym spadkobiercą niejakiego Johna Williama Burrowsa, który zapisał jej w testamencie cały swój majątek. Na ten majątek składały się zgromadzone na koncie bankowym pieniądze – około pięćdziesięciu tysięcy funtów – oraz spory, zaniedbany dom wraz z zarośniętym ogródkiem i kilkoma hektarami ziemi, znajdujący się na obrzeżach małej wioski w hrabstwie Cheshire.
Nie powinna mieć trudności ze sprzedażą posiadłości. Tak powiedzieli jej prawnicy, kiedy pojawiła się w ich biurze. Zalecali sprzedaż, ponieważ pan Burrows był dziwakiem, zwłaszcza w ostatnich latach życia, i zupełnie nie dbał o dom i ziemię.
– Nie miał żadnej rodziny? Żadnych krewnych, którym mógłby zapisać majątek? – spytała Melanie, zachodząc w głowę, dlaczego obcy człowiek wybrał akurat ją na swoją spadkobierczynię.
– Owszem, miał. Kuzyna w drugiej linii – odrzekł prawnik. – Z którym przed laty się pokłócił i zerwał z nim kontakty.
Melanie zdziwiła się. Czy w tej sytuacji ta wiejska posiadłość nie powinna przypaść w udziale kuzynowi? Prawnik zaczął jej cierpliwie wyjaśniać, że każdy ma prawo swobodnie dysponować swoim majątkiem, i korzystając z tego prawa, pan Burrows postanowił obdarować właśnie ją, Melanie Foden. Zresztą, ciągnął prawnik, kuzyn pana Burrowsa jest bogatym biznesmenem odnoszącym sukcesy na polu zawodowym. Na kimś takim marne pięćdziesiąt tysięcy funtów przypuszczalnie nie zrobiłoby wrażenia, a zdewastowany dom stanowiłby większy kłopot, niż przyniósłby pożytku.
Gdyby nie była tak przygnębiona, tak zniechęcona do życia, gdyby ostre wiosenne słońce jeszcze mocniej nie uwypukliło niedostatków jej maleńkiego mieszkanka w Manchesterze i wreszcie gdyby nie rozbudzona ciekawość – nawet nie chodziło jej o sam dom, co o pobudki kierujące Johnem Burrowsem – pewnie posłuchałaby rady prawnika i poleciła mu zająć się sprzedażą posiadłości.
W każdym razie Louise przekonała ją, że dom na wsi to zrządzenie opatrzności, że właśnie tego Melanie najbardziej teraz potrzebuje – paru miesięcy spokoju na odludziu.
– Ale ja nigdy nie mieszkałam na wsi! – zaprotestowała. – Nie wiem, jak tam jest…
Louise roześmiała się wesoło: przecież Cheshire nie leży w środku amazońskiej dżungli!
– Jak chcesz, możemy się tam wybrać w najbliższy weekend. Ty, ja i Simon. Rozejrzysz się, zobaczysz, jak ci się wszystko podoba.
Ponieważ Simon, mąż Louise, był wykwalifikowanym inspektorem budowlanym i mógł ocenić stopień zniszczenia domu, Melanie z wdzięcznością przyjęła propozycję.
I dlatego teraz stała na najwyższym stopniu drabiny. Simon z Louise jednogłośnie bowiem doszli do wniosku, że dom jest w nie najgorszym stanie, więc opłaca się poświęcić trochę czasu i pieniędzy na to, by go odnowić, a dopiero potem wystawić na sprzedaż.
– Tylko broń Boże nie sprzedawaj ziemi – powiedział Simon. – Krążą plotki, że gdzieś w tych okolicach ma przebiegać nowy odcinek autostrady. Jeżeli to prawda, ceny gruntu gwałtownie wzrosną.
Telefon wreszcie przestał dzwonić. Melanie ostrożnie zeszła z drabiny, by obejrzeć swoje dzieło.
Sprzedawcy w sklepie z tapetami dokładnie opisała, jak wyglądają ściany w domu pana Burrowsa, i wyjaśniła, że szuka czegoś, co by rozjaśniło wnętrze. Była zachwycona, gdy podsunął jej tapetę w ciepłym beżowym odcieniu, pokrytą delikatnymi pomarańczowymi i niebieskimi kwiatkami. Tego rodzaju wzór ukrywa nierówności ścian, rzekł sprzedawca. Poza tym, w przeciwieństwie do wielu innych, ta konkretna tapeta miała na odwrocie klej i przed pokryciem ściany wystarczyło ją jedynie zamoczyć w wodzie w dołączonej do zestawu tacce.
Zauważywszy przerażoną minę Melanie, która nie spodziewała się tak ogromnej ilości rolek, sprzedawca uśmiechnął się i powiedział:
– Gdyby pani jednak uznała, że sobie nie poradzi, to proszę, oto nazwisko i adres miejscowego tapeciarza.
Nigdy nie przeprowadzała żadnego remontu. W takich sprawach nie miała najmniejszego doświadczenia. Od lat mieszkała w małym wynajętym mieszkaniu składającym się z jednego zagraconego pokoju. Wcześniej zaś żyła w wielkim ponurym sierocińcu.
Straciła rodziców w wieku zaledwie trzech lat; nie miała nikogo, kto mógłby się nią zaopiekować. W miarę dorastania coraz pełniej sobie uświadamiała, jak bardzo jest samotna. Tę bolesną pustkę, jaka towarzyszyła jej od najmłodszych lat, nauczyła się ukrywać. Ludzie widzieli pogodną twarz z szerokim, promiennym uśmiechem, ale to były pozory – w głębi duszy Melanie bez przerwy oddawała się marzeniom i zastanawiała, jak potoczyłoby się jej życie, gdyby rodzice nie zginęli w wypadku samochodowym.
Przypuszczalnie straszliwe poczucie samotności oraz przeogromna potrzeba bycia kochaną sprawiły, że tak ochoczo uwierzyła w kłamliwe zapewnienia Paula.
Louise miała rację: pobyt na odludziu dobrze jej zrobi, pozwoli nabrać dystansu do wielu spraw.
Zawsze była samodzielna i niezależna, starała się nikomu nic nie zawdzięczać, polegać wyłącznie na sobie. Teraz powoli zaczynała rozumieć, że potrzeba towarzystwa i przyjaźni wcale nie jest oznaką słabości, lecz oznaką człowieczeństwa, czymś ludzkim i normalnym.
Dziwiło ją zainteresowanie, jakie wzbudza wśród miejscowej ludności. Dom znajdował się ze trzy kilometry za wioską, ale co rusz ktoś pukał do drzwi. Przypuszczalnie wszyscy byli ciekawi młodej kobiety, której stary pan Burrows zapisał swą posiadłość.
Ona sama wciąż nie potrafiła odgadnąć, dlaczego staruszek postanowił obdarować właśnie ją. Prawnicy nie byli w stanie jej pomóc; też nie wiedzieli.
Skrzywiwszy się, Melanie popatrzyła krytycznym wzrokiem na ścianę. Czy na pewno dobrze przykleiła tę tapetę?
Drobnej budowy i niezbyt wysoka – liczyła zaledwie metr sześćdziesiąt wzrostu – sprawiała wrażenie osoby delikatnej i kruchej. W dodatku ciągnąca się bez końca grypa pozbawiła ją energii. Grypa minęła, ale cienie pod oczami pozostały.
W zaczesanych do tyłu ciemnych włosach uplecionych w pojedynczy warkocz nie wyglądała na swoje dwadzieścia cztery lata.
Dwadzieścia cztery lata. Paul roześmiał się szyderczo, kiedy odrzuciła jego propozycję spędzenia z nim weekendu.
– Chyba mi nie powiesz, że jesteś dziewicą? – spytał. – Osoba w twoim wieku? Wychowana w domu dziecka?
Zabolały ją te słowa. Zgoda, nie ma rodziny, która by ją wspierała i chroniła, ale to nie znaczy, że z każdym napotkanym facetem chodzi do łóżka. A on to właśnie sugerował. Zamiast się oburzyć, szybko pokręciła głową. Ona? Dziewicą? Ależ skąd!
W dzieciństwie uwielbiała czytać. Książki dawały jej możliwość ucieczki przed samotnością. A ponieważ wszystkie bajki miały szczęśliwe zakończenie, wierzyła, że ona, tak jak bohaterki jej lektur, też pozna przystojnego, dzielnego królewicza, że zakochają się w sobie i razem wkroczą w świat rozkoszy fizycznych.
Chyba jednak Paul miał rację: była głupia i naiwna. Może faktycznie dziewictwo i kompletny brak doświadczenia na większość mężczyzn działa zniechęcająco. Może istotnie osoba w jej wieku powinna zmądrzeć i dorosnąć, porzucić dziecinne mrzonki o miłości do grobowej deski.
Teraz, gdy już wiedziała, jakim naprawdę człowiekiem jest Paul, za nic w świecie nie zamieniłaby się miejscami z Sarą Jeffries.
Ostrożnie odcięła następny kawałek tapety, po czym starannie zrolowała go i zanurzyła w wypełnionej wodą tacy. To Louise podsunęła jej pomysł, by sama zajęła się tapetowaniem. Specjalnie przywiozła ją do siebie do domu, żeby pokazać jej wyniki swojej i Simona pracy.
Louise, choć starsza od Melanie o dziesięć lat, okazała się wspaniałą przyjaciółką. Oboje z Simonem byli cudownymi ludźmi; ufała im bezgranicznie.
Do dziś pozostawało dla niej tajemnicą, dlaczego w wieku osiemnastu lat zapisała się na kurs nauki jazdy, a potem przystąpiła do egzaminu. W każdym razie dobrze, że zrobiła prawo jazdy. Wprawdzie nie bardzo chciała uszczuplać swoje oszczędności, ale Louise i Simon wytłumaczyli jej, że skoro będzie mieszkać na odludziu, to samochód jest koniecznością, a nie luksusem.
No a kiedy zobaczyła ogniście czerwonego volkswagena garbusa, z miejsca się w nim zakochała.
Jednakże pieniędzy odziedziczonych w spadku nie zamierzała tknąć – miała wobec nich inne plany.
Droga biżuteria, eleganckie stroje, restauracje, słowem życie, jakie wiodą ludzie zamożni, nigdy jej nie pociągało. Zawsze marzyła o czymś innym: o własnym domu, najlepiej na wsi. Oczywiście o domu zamieszkanym przez rodzinę, której nigdy nie miała.
Może dlatego, żeby chociaż częściowo spełnić swoje marzenia, zdecydowała się posłuchać rady przyjaciółki i na parę miesięcy wprowadzić się do odziedziczonej siedziby. Ale istniał również inny powód. Miała nadzieję, że przebywając w domu pana Burrowsa, dowie się czegoś o tajemniczym dobroczyńcy.
Nie znała się na mężczyznach, o czym najlepiej świadczył fakt, że uwierzyła w kłamstwa Paula. Nie rozumiała, dlaczego ktoś obcy postanowił zapisać jej w spadku cały majątek. Z początku prawnicy sugerowali, że może łączą ich jakieś więzy, ale Melanie stanowczo temu zaprzeczyła. Wiedziała, że to niemożliwe, po prostu nie miała żadnych krewnych.
Może więc John Burrows znał jej rodziców? Melanie znów pokręciła głową. Teoretycznie mógł ich znać, lecz nie bardzo w to wierzyła. Gdyby tak było, czy nie starałby się jej odszukać, nawiązać z nią kontaktu?
Poza jednym kuzynem, z którym najwyraźniej był skłócony, John Burrows nie miał nikogo na świecie. Całe życie mieszkał w tych stronach, podobnie jak wcześniej jego rodzina. W ostatnich latach coraz bardziej unikał ludzi, aż w końcu stał się samotnikiem.
Ściskając w ręce drugi kawałek tapety, Melanie ponownie wspięła się na drabinę. Ten drugi kawałek znacznie trudniej było przykleić niż pierwszy. Krawędzie nie chciały przylegać, wreszcie mokry papier zaczął się drzeć. Zirytowana własną niezdarnością zaklęła pod nosem i szybko chwyciła zwisającą płachtę, zanim cała zdążyła się rozedrzeć.
Może gdyby nie była tak skoncentrowana na tym, co robi, nie przeżyłaby takiego szoku, kiedy drzwi sypialni się otworzyły i obcy męski głos zawołał:
– Przepraszam, że wchodzę bez pytania. Naciskałem dzwonek, ale chyba jest zepsuty, a ponieważ drzwi kuchenne były uchylone…
Melanie odruchowo wypuściła z ręki lepką tapetę i nie pamiętając o tym, że stoi na najwyższym szczeblu drabiny, obróciła się raptownie.
Mężczyzna zareagował błyskawicznie. Nie czekając, aż drabina przewróci się na podłogę, pokonał biegiem szerokość pokoju, chwycił Melanie w pasie i odskoczył w bok. Pół sekundy później drabina upadła z hukiem.
Zaskoczona niespodzianym pojawieniem się mężczyzny i przerażona tym, że omal nie połamała sobie kości, Melanie wstrzymała oddech. Drżąc na całym ciele, zaciskała ręce na ramionach obcego człowieka. Jego szare oczy obramowane długimi czarnymi rzęsami z uwagą wpatrywały się w jej twarz.
Na widok rumieńców, które pojawiły się na jej policzkach i świadczyły o ogromnym speszeniu, nieznajomy zmarszczył czoło.
Trzymał ją na rękach z taką łatwością, jakby ważyła tyle co piórko. Gdy tylko ochłonęła i uświadomiła sobie, że nogi wiszą jej w powietrzu, zaczęła się wiercić. Próba oswobodzenia się nie przyniosła skutku.
– Przepraszam, czy mógłbyś… czy mógłby pan mnie puścić? – poprosiła z lekkim zakłopotaniem w głosie.
Na szczęście przestał świdrować ją wzrokiem. Teraz z rozbawieniem przyglądał się ścianie, tej, którą usiłowała pokryć tapetą. Niestety po chwili znów przeniósł spojrzenie na Melanie, a ona poczuła się nieswojo. Nogi miała jak z waty, właściwie cała była jak z waty. Bała się, że jeśli spełni jej prośbę i ją puści, to nie zdoła ustać i po prostu osunie się na podłogę.
Problem polegał na tym, że nie była przyzwyczajona do tak bliskiego kontaktu fizycznego z osobnikami płci przeciwnej. Może mężczyzna, który ją obejmował, nie dorównywał urodą jasnowłosemu, doskonale zbudowanemu Paulowi, jednakże miał w sobie coś, czego Paulowi zdecydowanie brakowało: siłę, witalność, zwierzęcy magnetyzm.
– Za chwilę – odparł z uśmiechem. – Najpierw chciałbym otrzymać należną mi nagrodę.
– Należną nagrodę…? – powtórzyła lekko oszołomiona.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej. W książkach czasem trafiała na określenie „drapieżny” uśmiech, ale w prawdziwym życiu nigdy takiego nie widziała. Aż do dziś. Zrobiło się jej zimno, potem gorąco, serce zaczęło walić jej jak młotem, w gardle zaschło. Działo się z nią coś tak dziwnego, tak niezrozumiałego i nieoczekiwanego, że patrzyła na mężczyznę szeroko otwartymi oczami, nawet nie próbując ukryć zdumienia.
Na szczęście on mylnie odczytał jej reakcję.
– No tak. Za to, że wybawiłem cię z opresji – wyjaśnił. – Tak jest we wszystkich bajkach, prawda? Za dobry uczynek bohatera spotyka nagroda.
Serce znów zabiło jej mocniej. Odwróciła głowę. Nie mogła się jednak oprzeć pokusie i po chwili znów rzuciła na niego okiem. To niesamowite! Jego słowa… Miała wrażenie, że on ją zna. Że zna jej najgłębiej skrywane tajemnice, że wie, o czym marzyła jako dziecko…
Ale już nie jest dzieckiem. Ma dwadzieścia cztery lata i żaden obcy mężczyzna nie ma prawa wchodzić bez pozwolenia do jej domu, nawet jeśli dzwonek u drzwi frontowych faktycznie jest zepsuty, a drzwi kuchenne są otwarte.
Zanim jednak zdołała mu to wszystko powiedzieć, ponownie usłyszała niski, uwodzicielski głos:
– Masz takie piękne, kuszące usta. One są stworzone do całowania. To jedyna nagroda, jakiej pragnę…
Świat zawirował jej przed oczami. Rany boskie, co się z nią dzieje? Takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach. W prawdziwym życiu silni, seksowni mężczyźni nie pojawiają się ni stąd, ni zowąd, nie ratują nikogo przed upadkiem i nie domagają się nagrody w postaci pocałunków.
Nieświadoma tego, co robi, wysunęła czubek języka i przeciągnęła nim po wargach. Spojrzenie miała rozmarzone. Kuszące usta stworzone do całowania? Jeszcze nikt jej nigdy czegoś takiego nie powiedział.
Niepewność, naiwność, brak doświadczenia – mężczyzna widział to wszystko na jej twarzy.
Nagle zawahał się. Czyżby się pomylił? Chyba ta kobieta nie jest tak świetną aktorką? Sprawiała wrażenie delikatnej, wrażliwej i jakby zagubionej. Nie, stary, weź się w garść, nakazał sobie. Zamierzał dojść do sedna sprawy, przybył tu wyłącznie w jednym celu. Żeby… żeby…
Utkwiła w nim wzrok. Oczy miała wielkie, ciemne, prawie czarne. Poczuł, jak serce mu łomocze. Wciągnął w nozdrza jej zapach: ciepły, świeży, kobiecy. Kobiecy? Tak, ona jest kobietą, stuprocentową kobietą, mimo drobnej budowy i niewinnego jak u dziecka spojrzenia.
Wciąż trzymając ją w ramionach, wolno pochylił głowę.
Melanie zadrżała. Wiedziała, że on zamierza odebrać nagrodę. Wiedziała też, że nie powinna mu na to pozwolić, ale co mogła zrobić? Zacząć się szarpać, wyrywać? Co by to dało? Przecież jest silniejszy od niej.
Szare oczy przenikały ją na wylot, wprawiając jej ciało w dziwny stan bezruchu czy też odrętwienia. Przez chwilę ciepły oddech nieznajomego pieścił ją po policzku, i wtedy ciarki przebiegały jej po krzyżu.
Zadrżała, a potem zesztywniała, gdy lekko musnął wargami jej usta. Domyślając się, że ma do czynienia z najpotężniejszym wrogiem, jakiego w życiu spotkała, nerwowo szukała rozwiązania. Lecz jej ciało pozostawało głuche, nie reagowało na polecenia umysłu.
Mężczyzna całował ją leniwie, niespiesznie. Oszołomiona nie zdawała sobie sprawy, że powoli stawia ją na podłodze, po czym ujmuje jej twarz w dłonie, a ona instynktownie unosi ramiona i obejmuje go za szyję. Serce biło jej mocno, wargi drżały pod naporem języka, szumiało jej w głowie. Poczuła, jak jego prawa ręka przesuwa się niżej, wędruje po jej szyi i plecach. Odległość pomiędzy ich ciałami zmniejszała się, aż wreszcie dotknęli się biodrami.
Jeśli chodzi o całowanie, nie była nowicjuszką. Paul całował ją wielokrotnie, czasem bardzo namiętnie, przynajmniej tak jej się wówczas zdawało. Przed Paulem też się całowała, ale nigdy tak jak teraz. Chociaż w pocałunkach Paula był żar, a nieznajomy, który niespodziewanie wtargnął do jej domu, całował jakby od niechcenia, to jednak jej reakcja była nieporównywalnie głębsza i gwałtowniejsza teraz niż kiedykolwiek wcześniej. Paulowi ani razu nie zdarzyło się wzbudzić w niej tak intensywnych emocji.
Chciała, by ta chwila trwała wiecznie. Kiedy wyczuła, że mężczyzna zamierza się odsunąć, odruchowo przycisnęła usta mocniej do jego warg. Chyba musiał się zorientować, bo wydał z siebie jakiś dziwny odgłos, który równie dobrze mógł oznaczać irytację, jak i rozbawienie.
W każdym razie podziałało to na nią otrzeźwiająco. Z krainy fantazji czym prędzej wróciła do rzeczywistości. Szybko opuściła ręce, którymi obejmowała go za szyję. Kiedy cofnął się pół kroku i ich ciała już się nie stykały, z przerażeniem odkryła, że czegoś jej brakuje, czegoś, z czym czuła się dobrze.
Wpatrywała się w niego, wciąż usiłując zrozumieć samą siebie i to, co się przed chwilą stało, a on tymczasem podszedł do ściany, którą oklejała tapetą, i lekko się skrzywił.
– Wiesz, te ciężkie drewniane drabiny są potwornie niebezpieczne – oznajmił szorstkim tonem. – Lekkie aluminiowe są o wiele lepsze. Pomyśl, co by było, gdybym się nagle nie pojawił i cię nie złapał.
Gdybyś się nie pojawił, tobym się nie odwróciła tak gwałtownie i nie straciła równowagi, odparła w myślach Melanie. Teraz, gdy już jej nie dotykał, odzyskała pełnię władz umysłowych, znów potrafiła myśleć trzeźwo i rozsądnie. Uświadomiła też sobie, że rozmawia z intruzem, który wszedł nieproszony do jej domu.
Wszedł? Raczej wtargnął. I chociaż kobieca intuicja podpowiadała jej, że facet nie jest groźnym przestępcą, to tak naprawdę nic o nim nie wiedziała.
– Hmm… – mruknął, uważnie przyglądając się ścianie. – Coś mi się zdaje, że bez pionu się nie obejdzie.
– Bez jakiego pionu? – Wytrzeszczyła oczy.
– Jeśli masz sznurek i kawałek kredy, pokażę ci, o co mi chodzi.
Odwróciwszy się do niej twarzą, uśmiechnął się tak ciepło i przyjaźnie, że serce znów zabiło jej mocniej.
– Przepraszam. Pewnie próbujesz odgadnąć, co za bezczelny typ wtargnął do twojego domu i się szarogęsi. Właśnie wprowadziłem się do chałupy na końcu drogi i zobaczyłem, że nic u mnie nie działa. Nie podłączono mi prądu, telefonu. Miałem nadzieję, że pozwolisz mi skorzystać ze swojego aparatu. A przy okazji… na imię mam Luke.
– Luke – powtórzyła tępo Melanie, automatycznie wyciągając na powitanie dłoń.
Rękę miał pokrytą odciskami, jakby zajmował się pracą fizyczną. A jednak mimo sportowego stroju, dżinsów i koszuli w kratkę nie sprawiał wrażenia człowieka, który wykonuje cudze polecenia. Raczej takiego, który sam wydaje rozkazy.
Ale co ty tam wiesz o mężczyznach? – pomyślała drwiąco Melanie.
– Luke, tak? – spytała bardziej zdecydowanym tonem, nie chcąc wyjść na kompletną idiotkę.
– Luke Chalmers. Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła? Po prostu nie mogłem przepuścić takiej okazji.
Zła? Serce biło jej jak oszalałe. Nie, nie była zła. Właściwie miała taki mętlik w głowie, że nie potrafiła określić swojego stanu emocjonalnego.
– Często domagasz się nagród od kobiet, których nie znasz? – spytała ironicznie.
– Tylko wtedy, kiedy są tak piękne i kuszące jak ty – odparł z powagą. – A to niestety nie zdarza się zbyt często. Prawdę mówiąc, do tej pory nie zdarzyło mi się ani razu.
Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Ogarnął ją strach, a jednocześnie podniecenie. Miała wrażenie, że bierze udział w ekscytującej grze, która może się okazać bardzo niebezpieczna.
– Chciałeś skorzystać z telefonu – przypomniała. – Jest na dole. Zaprowadzę cię.
Gdy go mijała, chwycił ją za rękę i delikatnie pogładził wewnętrzną stronę jej przedramienia. Melanie zadrżała. Następnie zacisnął palce wokół jej nadgarstka, by mu nie uciekła, a drugą rękę przysunął do jej twarzy.
Chyba nie zamierza mnie znów pocałować? – pomyślała nerwowo. Nie wiedziała, jak zareagować. Pragnęła pocałunku, a zarazem potwornie się go bała.
Ale nie, tym razem Luke'owi chodziło o coś innego. Wpatrując się w jej policzek, zbliżył do niego dwa palce. Nagle Melanie syknęła z bólu. Zdziwiona wbiła wzrok w Luke'a, ten zaś, uśmiechając się szeroko, uniósł dwa złączone palce, w których trzymał malutki kawałek tapety.
– Podobno dla podkreślenia urody damy w osiemnastym wieku przyklejały do twarzy fałszywe pieprzyki, ale po raz pierwszy widzę, żeby używano do tych celów tapety ściennej.
Na moment zamilkł. Melanie również nic nie mówiła.
– Szkoda – dodał po chwili – że twój „pieprzyk” tkwił na policzku, a nie na przykład w kąciku warg, bo wtedy… hm, może zażyczyłbym sobie kolejnej nagrody.
Usiłowała wymyślić jakąś sensowną, ciętą ripostę – facet zwyczajnie w świecie z nią flirtuje! – ale nic mądrego nie przychodziło jej do głowy, więc wpatrywała się w niego bez słowa i jedynie modliła się o to, aby nie miał żadnych zdolności telepatycznych.
Bo w skrytości ducha marzyła o tym, aby znów ją pocałował. Chryste! Co się z nią dzieje? Nie poznawała samej siebie. Sądziła, że zmądrzała po tej historii z Paulem, że tamto przykre doświadczenie czegoś ją nauczyło. Choćby tego, że nie należy bezgranicznie ufać mężczyznom, nawet takim, których się zna, a co dopiero mówić o obcych, a także że powinna przestać wierzyć w bajki. Bajki są dobre dla dzieci, a miłość do grobowej deski, jeśli się zdarza, to bardzo rzadko.
– Chciałeś zadzwonić – przypomniała cicho. – Telefon jest na dole.
– Ach, tak. Telefon. – Pokiwał z powagą głową.
Nie była pewna, czy przypadkiem sobie z niej nie żartuje. Na samą myśl, że tak by mogło być, poczuła, jak krew napływa jej do policzków. No trudno. Jeżeli Luke faktycznie się z niej wyśmiewa, to… to przecież na to zasłużyła. Jaka inna kobieta pozwoliłaby się tak wykorzystać? Jaka inna całowałaby się z obcym facetem? Czy inna kobieta…
Wystraszyła się własnego zachowania, tego, że nie sprzeciwiła się, że go nie powstrzymała. Czy jedna nauczka to za mało? Czy musi spotkać więcej cwanych, nieuczciwych Paulów na swej drodze, aby nabrać rozumu?
Telefon stał na stoliku w salonie.
Melanie zeszła z Lukiem na dół i wskazawszy mu aparat, wycofała się do kuchni. Zamierzała tam na niego poczekać. Kiedy Luke zakończy rozmowę i przyjdzie, by jej podziękować, potraktuje go uprzejmie, lecz chłodno. Niech wie, że bez względu na to, co zaszło między nimi na górze, ona nie jest typem kobiety, którą może bezkarnie uwodzić.
Luke Chalmers… był człowiekiem doskonale znającym się na kobietach. Znał ich słabości, orientował się, czego pragną. Należy mu zatem uzmysłowić, że jej, Melanie Foden, nie interesuje żaden flirt ani bezsensowny romans, w których on najwyraźniej gustuje.
To, że mieszkają koło siebie, nic nie znaczy. Mogą być sąsiadami, ale na tym koniec. Lepiej, żeby to zrozumiał i nie tracił energii na coś, co nie ma szansy powodzenia. Niech znajdzie sobie inną, która doceni jego czar i pocałunki.
Kiedy jednak wyłonił się z salonu, miał tak ponurą minę, że Melanie aż się zaniepokoiła.
– Coś się stało? – spytała.
– W pewnym sensie… – W jego głosie nie pobrzmiewał już żartobliwy ton. – Elektryczność będę miał za dwa dni. Niestety, na założenie telefonu muszę czekać kilka tygodni. A bez telefonu nie mogę pracować.
– Dlaczego?
– Jestem prywatnym detektywem.
Otworzyła szeroko oczy.
– Kim?
– Prywatnym detektywem – powtórzył. – Pracuję nad pewną sprawą, która dotyczy tej okolicy. Oczywiście nie mogę wyjawić żadnych szczegółów. W każdym razie wynająłem dom na końcu drogi, uznając, że to będzie idealna baza wypadowa. Miejsce jest świetne: ciche, spokojne, a co ważniejsze na odludziu. Z tym zwykle jest największy kłopot, że na prowincji ludzie wszystkim się interesują, wtykają nos w nie swoje sprawy. Nie to co w mieście, gdzie nikt nawet nie zna najbliższych sąsiadów.
– To prawda – przyznała Melanie, która przekonała się o tym na własnej skórze.
Z początku była stropiona wścibstwem miejscowych, ale potem zrozumiała, że powoduje nimi wyłącznie troska o jej dobro.
– Więc nie jesteś tutejsza? – spytał Luke, nie kryjąc zdziwienia.
– Nie, przyjechałam tutaj ponad tydzień temu.
Przez chwilę milczał, czekając na ciąg dalszy, ale Melanie nie zamierzała zwierzać mu się ze swojego życia.
– Czyli mamy z sobą wiele wspólnego – zauważył. – Jesteśmy przybyszami, którzy nagle znaleźli się we wrogim obcym świecie.
Jego słowa sprawiły, że poczuła z nim duchową więź. A jednocześnie – silną potrzebę buntu przeciwko tej bliskości.
– Bo ja wiem? Chyba hrabstwo Cheshire nie jest żadnym wrogim obcym światem.
– Tak myślisz? A mnie się wydaje, że dla mieszczucha prowincja zawsze jest obcym światem. – Uśmiechnął się. – Przepraszam, zająłem już dość dużo twojego czasu. Powinienem wracać.
Zamierzała zaprotestować. Nie chciała, by odchodził. Dosłownie w ostatniej chwili ugryzła się w język.
Bez słowa odprowadziła go do drzwi kuchennych.
– Powinnaś naprawić dzwonek od frontu i zamek w drzwiach kuchennych – stwierdził. – Aż dziw, że sprytna dziewczyna z miasta nie zadbała o takie rzeczy.
Bała się odezwać, żeby głos jej nie zdradził, toteż jedynie skinęła głową. Tak, zdecydowanie powinna o to zadbać. Nagle coś ją tknęło. Sprytna dziewczyna z miasta? Ona miałaby być sprytna? O co chodzi? Chciał ją obrazić? Ale dlaczego?
Spojrzała w szare oczy swego rozmówcy. Luke stał odprężony, uśmiechnięty. No cóż, pewnie jest przewrażliwiona. Luke Chalmers nie wygląda na człowieka, który chce jej sprawić przykrość. Po prostu musiała źle zinterpretować jego ton.
Odprowadziła go wzrokiem do samochodu. Gdy odjechał, zamknęła drzwi, ryglując je od wewnątrz. Tak, powinna wezwać ślusarza, by naprawił zamek.
Wróciła na górę, ale jakoś straciła ochotę na dalsze tapetowanie. Zadumana, krążyła bez celu po swoim nowym królestwie. Zaglądała do jednego pokoju, wychodziła, zaglądała do drugiego. Nagle przyłapała się na tym, że nie myśli o domu, o tym, co zamierza w nim jeszcze zrobić, lecz o mężczyźnie, który samym pojawieniem się zburzył jej spokój.
Podniosła rękę do ust, jakby sprawdzając, czy nie odcisnął na nich swojego piętna. Nawet nie musiała zamykać oczu; i bez tego potrafiła odtworzyć w pamięci każdy najdrobniejszy szczegół, każdą sekundę, kiedy tkwiła w jego ramionach, a on ją całował.
Przestań, nakazała sobie. Przestań fantazjować! Nie wolno śnić na jawie. Dobrze wiesz, czym to się kończy.
Westchnęła ciężko. Najwyższy czas wydorośleć, zacząć żyć teraźniejszością, a nie złudzeniami. I zaakceptować świat takim, jaki jest.