- W empik go
Miłość jest ślepa - ebook
Miłość jest ślepa - ebook
Krótkie i lekkie opowiadanie fantasy.
Dziwne rzeczy dzieją się w małej górskiej wiosce, niemal zapomnianej przez świat. Ludzie nagle zakochują się w osobach, na które do tej pory w ogóle nie zwracali uwagi lub mieli je w pogardzie. Śluby są szybkie, czasami potajemne. Rodziny państwa młodych są zrozpaczone i zdegustowane.
Znalazł się jednak bogaty rodzic, który wynajął słynnych najemników by pomogli rozwiązać przykrą zagadkę.
Halina Bajorska
Miłośniczka fantastyki i fantasy, horrorów i sensacji. Wsłuchuje się w każdy dźwięk muzyki rockowej, filmowej, bluesowej i jazzu. Kocha podróże. Z pasją maluje obrazy i pisze, pisze, pisze…
Ubóstwia dwa koty. Swoją Kinię i Francisa, bohatera powieści Akifa Pirincci.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-934648-2-1 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Nienawidzę deszczu – mruknął ponuro jeden z jeźdźców i otarł twarz.
– Są gorsze rzeczy – odparł drugi i pogonił konia.
Lało niemiłosiernie, wiał zimny wiatr, a mokre kosmyki włosów wystające spod kapturów denerwująco tańczyły wokół twarzy i wpadały do ust. Nie wiadomo było, czy słońce, które i tak przez cały dzień nie mogło przegryźć się przez ołowiane warstwy chmur, zaszło już, czy dopiero zbliża się do końca swej dziennej wędrówki. Kwiecień już dawno zaznaczył swą obecność w kalendarzu, ale zima w tym roku zatrzymała się na dłużej i niejedna śnieżna zawierucha mogła jeszcze wszystkich zaskoczyć.
Las, przy tej ponurej pogodzie, przynosił podróżnym jedynie ulgę. Bita, dobrze utrzymana droga, którą jechali wędrowcy wiodła wprost w jego objęcia. Nagie jeszcze gałęzie drzew i krzewów całkiem dobrze więziły wiatr dając jako taki spokój. Zmęczone długą trasą konie zaniepokoiły się. Czarna ściana lasu budziła w nich strach. Parsknęły niecierpliwie i zadreptały krótko kopytami dając znać o swoich złych przeczuciach. Jeźdźcy jednak byli stanowczy i uparci. Delikatnie poganiane i jednocześnie czule głaskane po szyi konie uspokoiły się nieco.
Wjechali w las. Ciemność szybko pochłonęła resztę dnia. Wędrowcy automatycznie uchylili płaszcze odsłaniając głownie mieczy, odruch nabyty przez lata spędzone na podróżowaniu. Nie wiadomo, jakie zło przyczaiło się tu i ówdzie. Nawet w tak paskudny dzień człowiek niczego nie może być pewny. Najbliższe pół godziny mieli więc spędzić na czujnym rozglądaniu się i powolnym truchcie zmęczonych koni.
Kiedy wreszcie las przerzedził się a droga otworzyła przed sobą szeroką polanę, ciemność nocy zapanowała na dobre. Wędrowcy nie mieli więc okazji podziwiać rozległej urokliwej doliny otoczonej strzelającymi aż pod niebo nagimi szczytami gór. Zobaczyli natomiast drobne światełka w oknach chałup walczące z ciemnością i strugami zimnego deszczu – cel swojej podróży.
Wioska nazywała się Końcówka. Mnóstwo niewybrednych, czy wręcz świńskich żartów na temat tej nazwy nie przeszkadzało mieszkańcom spokojnie żyć i pracować w pocie czoła pomnażając swój dobytek. Do Końcówki prowadził tylko jeden trakt, ten którym właśnie jechali wędrowcy. Pozostałe drogi, czy raczej ścieżki, prowadziły w góry, na szlaki, którymi pędzono stada owiec. Nazwa wioski była więc jak najbardziej uzasadniona. Mieszkańcy, spokojni i uczciwi ludzie mieli sporo pracy przy własnych domostwach, toteż rzadko zdarzały się tu jakieś burdy czy kradzieże. Niemal każdy każdego znał, a przynajmniej o nim słyszał z plotek, więc było wiadomo kogo się strzec, kogo unikać a komu w miarę ufać.
Jak na górską wioskę, Końcówka była dość dobrze zaludniona i co niektórzy nawet ośmielali się nazywać ją miasteczkiem, choć postawiono tu zaledwie trzy murowane domy. Pozostałe chaty zbudowano z drewna, którego w okolicy nie brakowało.
Przywilej mieszkania w murowanym budynku miał wójt, chociaż po zakończonej kadencji musiał się wyprowadzić ustępując miejsca nowemu urzędnikowi. Drugim budynkiem z kamienia była siedziba miejscowego znachora, który z pasją zbierał zioła i od czasu do czasu leczył nimi chorych mieszkańców. Potrafił nawet w trudnych przypadkach posługiwać się drobnymi zaklęciami, co niejednemu choremu uratowało życie. Budynek był kiedyś ozdobiony na zwenątrz całkiem ładnymi malunkami, ale domorosły malarz, któremu sporo zapłacono za pracę uciekł dość szybko z wioski, kiedy po pierwszym deszczu z fresków zostały, tylko kolorowe zacieki i mazy. Przeklęto go wyzwiskami i prawdę mówiąc nikomu nie chciało się szukać malarza w celu wymierzenia jakiejkolwiek kary. Trzeci kamienny budynek był karczmą. Szyld jaki huśtał się na łańcuchach oznajmiał wędrowcom, że znajdują się „U Sumana”.
To do tej właśnie karczmy zbliżali się dwaj podróżni. Co prawda w Końcówce była jeszcze jedena tawerna, ale mała, ciasna i obskórna toteż niechętnie odwiedzana.
Już z daleka słychać było wesoły gwar i muzykę, jaka płynęła z fleta i lutni. Ktoś całkiem nieźle wygrywał skoczną melodię i utrzymywał rytm. Wędrowcy spojrzeli po sobie. W oczach błysnęło zadowolenie. Oto nareszcie ich wędrówka na kilka dni zostanie przerwana odpoczynkiem. Najpierw jednak załatwią jedną bardzo pilną sprawę. Przez cztery miesiące jeździli od miasta do miasta, od wioski do wioski zasięgając informacji i zwiedzając przy okazji wszystkie karczmy. Liczyły się oczywiście tylko te najlepsze. Ta, do ktorej teraz zmierzali była już ostatnią w tym rejonie. Czarne konie jeźdźców musiały wyczuć zapach siana i wody, a co za tym idzie, kres swojej pracy, gdyż instynktownie przyspieszyły.
Jakiś parobek, który miał za zadanie obserwować obejście, wybiegł na powitanie i zaoferował stajnię dla koni wraz z obrobkiem i sprawdzeniem kopyt. Cena, jaką rzucił, nie była wygórowana, toteż mężczyźni nawet się nie zastanawiali. Oddali lejce w ręce chłopaka, żądając jedynie, by konie miały dość siana i mogły odpocząć w suchej stajni. Samo spojrzenie nieznajomych sprowadziło lekki dreszcz na plecy stajennego, toteż gorliwie zapewnił o swoim oddaniu i poświęceniu w pracy. Kiedy zniknął z końmi za ścianą stajni, mężczyźni zrzucili z głów przemoczone kaptury długich czarnych płaszczy i weszli do karczmy.