Miłość między wersami - ebook
Drugi tom cyklu o miliarderach z Lake Wisteria.
Rafael
Ellie Sinclair, niania mojego syna, to beznadziejna romantyczka. Tymczasem ja, zanurzony po uszy w pracy, mógłbym zainspirować sto albumów o rozstaniach. Nie mamy ze sobą nic wspólnego, a w domu trzymamy się na dystans. Przez osiem miesięcy unikam jej – aż do naszych letnich wakacji.
Nie spodziewałem się, że spędzę tyle czasu z Ellie, a już tym bardziej, że będę cieszyć się jej towarzystwem… a nawet za nią tęsknić. Jednakże po rozwodzie poprzysiągłem sobie, że będę chronić swoje serce za wszelką cenę.
Nawet jeśli oznacza to, że po drodze zranię też ją.
Ellie
Czy jest coś gorszego niż praca dla zgorzkniałego samotnego ojca? Przyznanie się, że w liceum byłam nim, cóż, oczarowana. Na szczęście Rafael Lopez i ja zmieniliśmy się od czasu ukończenia Wisteria High. On jest miliarderem z firmą do prowadzenia i dzieckiem do wychowania. A ja? Bezrobotną autorką piosenek, oszukaną przez bliską osobę i pozbawioną marzeń.
Unikamy się aż do wakacji, które zmieniają wszystko. Granice między nami się zacierają, a dawne uczucie do Rafaela powraca ze zdwojoną siłą. Jednak bycie nianią jego syna to jedno, ale pragnienie czegoś więcej?
To brzmi jak piosenka o złamanym sercu czekająca na napisanie.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68381-30-6 |
| Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gitara
Prawo jazdy
Karty pokładowe
Gotówka
Plan podróży (wydrukowany)
Portfel i torebka
Butelka z wodą aka wsparcie emocjonalne
Umilacze:
Przekąski
Maska na oczy
Okulary przeciwsłoneczne
Ulubiona bluza
Milusi kocyk
Notatnik (na wszelki wypadek)
Elektronika:
Tablet
Słuchawki
Laptop
Ładowarki
Konsola Nico
Przybory toaletowe:
Krem przeciwsłoneczny
Apteczka
Szampon, odżywka i żel
Maszynka i krem do golenia
Elektryczna szczoteczka i nić dentystyczna
Kosmetyki do makijażu
Płyn do demakijażu
Ciuchy:
Piżama
Bielizna
Stroje kąpielowe
Narzutki
Sukienki
Staniki sportowe i legginsy
T-shirty i spodenki (Nico)
Buty sportowe
Buty do wody
Adidasy
Sandały
Szpilki
Sukienka wybrana przez mamę
Nowy szydełkowany zestaw
Nie wolno zapomnieć – Nico:
Tablet
Wykrywacz metalu
Lornetka
Zabawki
Kapelusz
Zapasowe okulary
Drugie zapasowe okulary
Longsleeve kąpielowy (niebieski)
Maska do snorkelingu, rurka, płetwy
Kąpielówki
(te, które Dahlia kupiła dla niego i Rafy)
Słuchawki
Książki
Buty do wodyROZDZIAŁ 1
Ellie
Niemożliwe. – Uwielbiam sama siebie karać, więc przewijam dalej artykuł na ekranie komputera, ignorując żołądek zaciskający się z każdą kolejną linijką ujawniającą zdradę.
Ulubienica Ameryki i znana na całym świecie gwiazda folk-popu Ava Rhodes ma tego lata wydać swój drugi album z wytwórnią MIA Records. Piosenkarka została odkryta w Los Angeles przez Dariusa Larkina w jednym z barów, gdy śpiewała cover Lies and Stolen Lullabies. Jeszcze w tym samym roku Ava wydała doceniony przez krytyków debiut Looking Glass, dzięki któremu zdobyła Grammy, a jej kariera nabrała tempa.
Dalej dziennikarz rozwodzi się nad sukcesem pierwszego krążka Avy, który uczynił z niej gwiazdę i zdobył tytuł najlepszego albumu roku. Był to też album, który ja pomogłam napisać, o czym jednak nikt nie wie, bo moje nazwisko nigdzie się nie pojawia.
I tak za sprawą niewidzialnego ostrza, które Ava wbiła mi w plecy rok temu, tępy ból w piersi powraca.
– Wszystko w porządku?
Podnoszę głowę i widzę, że para oczu w kolorze głębokiego brązu wbija we mnie wzrok. Ich odcień może jest ciepły i zapraszający, ale te określenia w żadnym wypadku nie dotyczą mężczyzny, do którego te oczy należą.
Myślałam, że na tym etapie – po ośmiu miesiącach pracowania jako niania jego syna i mieszkania z nimi – onieśmielające spojrzenie Rafaela Lopeza mi spowszednieje, jednak ono niezmiennie wywołuje u mnie takie same uczucia jak wtedy, gdy go poznałam.
Obiektywnie mój szef jest przystojnym mężczyzną. Twarze takie jak jego widuje się na okładkach magazynów. Do tego ma wręcz ociekający autorytetem niski głos i jest tak wysoki i umięśniony, że ja – uznawana powszechnie za „tę wysoką” – czuję się przy nim malutka i kruchutka. Słowem: niczego mu nie brakuje.
Gorący samotny tatusiek z bagażem emocjonalnym większym niż ten, który londyńskie Heathrow przerzuca w czasie świąt? Proszę bardzo.
Genialny miliarder, który wraz z kuzynem stworzył Dwelling, najpopularniejszą apkę do wyszukiwania nieruchomości? Nieznośnie banalne, ale i tak imponujące, więc odfajkowujemy też to.
Filantrop, którego życiową misją jest ratowanie zaniedbanych zwierząt, by następnie dać im schronienie w swojej stodole za domem? Trzy razy tak, trzy razy większa siła rażenia.
W zasadzie mogłabym przez jakieś trzydzieści minut wymieniać pozytywne cechy Rafaela, ale nic, absolutnie nic, nie zrównoważy jego największej wady.
A mianowicie tego, że jest moim szefem.
Jakakolwiek iskra zainteresowania, którą wzniecił we mnie w czasach naszej młodości, straciła znaczenie w chwili, gdy zatrudnił mnie jako opiekunkę swojego syna. Początkowo było trudno, serce waliło mi jak dzikie za każdym razem, kiedy licealna miłość zerknęła w moją stronę, ale wystarczyło kilka spotkań, żeby fantazja, którą stworzyłam w swojej głowie na temat samotnego taty z Lake Wisteria, pękła jak bańka mydlana.
Moja zmiana nastawienia nie miała związku z tym, że po rozwodzie zaczął się ubierać inaczej – przeistaczając się przez te dwa lata w regularnego drwala. Wpłynęło na nią raczej jego szorstkie zachowanie, idące chyba w pakiecie z ciuchami. Zniosę nieludzkie ilości flaneli w kratę i ciągłe sprzątanie po zakurzonych kowbojkach, ale niekończące się grymasy i nieustanne dawanie mi do zrozumienia, że jestem „obca”, choć pracuję dla niego blisko rok, to już za wiele.
To on stoi właśnie po drugiej stronie wyspy kuchennej i przestępuje z nogi na nogę, rzucając długi cień na marmurowy blat.
– Co jest nie tak?
– Czemu pytasz? – Aż się wzdrygam.
Drapie się po grubym, krótkim zaroście pokrywającym połowę jego twarzy i szyi.
– A czy to ważne?
No jakby, skoro wcześniej go to nie interesowało. Dlatego zamiast się otworzyć i odsłonić, wolę zachować status quo.
– Wszystko w porządku. – Zamykam laptopa z zaskakującym jak na mnie opanowaniem.
– Skoro chcesz kłamać mi prosto w twarz, przynajmniej patrz mi w oczy.
– Nie kłamię. – Odwracam spojrzenie.
– Nieźle. A teraz spróbuj raz jeszcze, tylko nie odwracaj wzroku. Może wtedy mnie przekonasz.
W głowie pojawia mi się wizja moich dłoni zaciskających się na jego gardle. Nie jestem agresywną osobą, ale Rafael ma w sobie pewien dar, który wyciąga ze mnie to, co najgorsze.
– Znowu mordujesz mnie w myślach? – Mruży oczy.
– Ze szczegółami.
– Trucizna?
– Asfiksja.
– Tak w ramach urozmaicenia? – W jego oczach jak rzadko migoczą iskierki.
– Za radą Nico.
– Mój syn zaczął ci doradzać w kwestii zabijania?
– Naprawdę jesteś zaskoczony? Bohaterem jego ulubionego komiksu jest złoczyńca.
Kąciki jego ust unoszą się o ułamek centymetra. Ten drobny, zwykły gest natychmiast poprawia mi zepsuty przez Avę nastrój, a nawet przemienia go w entuzjazm.
– Uśmiechnąłeś się!
– Nie. – Zaciska usta w cieniutką linię, ale już za późno.
– Wiem, co widziałam. – Powstrzymuję uśmiech i podchodzę do zawieszonej na lodówce tablicy suchościeralnej i aktualizuję wynik pod jego zdjęciem z kroniki licealnej.
Kiedy on kończył szkołę, ja byłam dopiero w pierwszej klasie, ale wszyscy znali Rafaela Lopeza. Wszyscy uczniowie z Wisteria High mają na jego punkcie obsesję – ze mną włącznie, choć zabiorę to ze sobą do grobu. Ale, mówiąc szczerze, trudno było mu się oprzeć. Gość był osłabiająco przystojnym, nieziemsko utalentowanym sportowcem, a do tego uroczym nerdem.
Odkąd zaczęliśmy liczyć z Nico uśmiechy Rafaela, nie widziałam u niego tak szerokiego uśmiechu jak ten z czasów liceum. To zdjęcie jest dowodem na to, że nawet najjaśniejsze gwiazdy przygasają, stając się w końcu cieniem samych siebie.
Niełatwo uwierzyć w to, że przez ostatnie trzy miesiące człowiek, który zgarnął kiedyś tytuł „najlepszy uśmiech”, uśmiechnął się jedynie dwanaście – teraz już trzynaście – razy. Jednego dnia w żartach zaproponowałam, byśmy zapisywali takie wypadki, żeby nieco rozluźnić panującą w domu atmosferę.
Nico trzyma tatę na dystans, a Rafael za wszelką cenę unika jakichkolwiek nieprzyjemności w związku z synem, więc uznałam, że obu przyda się odrobina humoru.
Niech Bóg ma ich w opiece, skoro za element komediowy w ich życiu robię ja.
Zwykle jestem tą przyjaciółką, do której ludzie zgłaszają się, kiedy potrzebują wypić coś mocniejszego albo porządnie się wypłakać, a nie tą, do której uderza się, żeby się pośmiać, ale staram się, jak mogę.
– Któregoś dnia porwę to zdjęcie na kawałki – mówi do moich pleców Rafael.
– Wtedy zastąpię je którymś z czasów, gdy byłeś niemowlakiem.
Zamykam marker ścieralny i odkładam go z powrotem pod tablicę.
– O czym ty mówisz? – Mruży oczy.
– Twoja ciocia ma całą kolekcję albumów poświęconych wyłącznie tobie.
– Pokazywała ci je? – Mruga dwa razy.
– Tak. A zaraz potem odkopała stare domowe nagrania wideo. – Sunę wzrokiem po jego twarzy. – Jak na takiego antyspołecznego zgryźliwca w młodości miałeś zaskakująco dużą potrzebę bycia w centrum uwagi. Ale kto mógłby mieć ci to za złe, skoro miałeś tak wypasioną maszynę do karaoke.
– To był sprzęt Lily. – Opalenizna na jego policzkach powoli przybiera odcień różu.
– Serio? Nie zorientowałam się, do tego stopnia okupowałeś mikrofon.
– Zmusiły mnie z Dahlią.
Fakt, że obwinia obie przyjaciółki rodziny, sprawia, że mam ochotę zawstydzić go jeszcze bardziej, choć wiem, że nie kłamie i sprzęt faktycznie należał do sióstr Muñoz.
– Wiem tylko, że nikt nie kazał ci tak wczuwać się w śpiewanie Spice Girls. Tego jestem pewna.
Rumieniec szybko rozlewa się na resztę twarzy.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
Wyciągam telefon.
– Mam tu gdzieś filmik, który mógłby odświeżyć ci pamięć. Daj mi chwilkę...
– Nagrałaś to?
– Oczywiście. Kiedy Nico albo ja mamy gorszy dzień, nastrój poprawiasz nam ty przebrany za Sporty Spice.
– Uprawiałem sport, tylko tyle.
– I znałeś cały tekst Wannabe.
Rafael wzdycha, jakby nikt na świecie nie dobijał go bardziej niż ja.
– Przypomnij mi, dlaczego się z tobą męczę?
– Bo twoja miłość do syna jest silniejsza niż niechęć do mnie.
Na jego czole pojawia się długa zmarszczka.
– Nie czuję wobec ciebie niechęci.
– Ale nie jest też tak, że mnie lubisz, prawda?
– Jeszcze nie zdecydowałem. – Gładzi krótką brodę.
– Czy da się jakoś przyspieszyć ten długi proces decyzyjny?
– Możesz odejść?
Chichoczę pod nosem i jego wzrok pada na moje usta.
– Co? – Wycieram kącik palcem.
– Nic. – Kręci głową.
Wyciągam znów telefon i dla pewności sprawdzam, czy nie mam czegoś na zębach.
– Ellie!
Z drugiej strony domu dobiega nas głos Nico krzyczącego moje imię. Wypuszczam komórkę z ręki, a ta spada z łoskotem na podłogę. Schylam się po nią i syczę przekleństwa. Moje jasne włosy opadają mi na twarz i całkowicie przesłaniają wzrok, widzę więc jedynie rozświetlony ekran.
Czuję mrowienie na karku, zerkam przez ramię i dostrzegam spojrzenie Rafaela wbijające się w mój tyłek.
O mój Boże. Czemu on mnie obczaja?
Przesuwam ciężar ciała, a jego wzrok sunie wzdłuż moich legginsów, co tylko potwierdza moje obserwacje. Gdyby to był ktoś inny, potraktowałabym to jako komplement – wręcz mile widziany po latach czepiania się swojego wyglądu i narzekania na za małe cycki, tyłek i ledwie widoczne krągłości – ale Rafael to nie „ktoś”.
Przynajmniej nie dla mnie.
Nie spodziewałam się, że przyłapię go na obcinaniu mnie wzrokiem, ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że ani trochę mnie to nie kręci.
Żołądek podchodzi mi do gardła, kiedy się prostuję. Nagły ruch przywraca Rafaelowi rozum, przywołuje go do porządku.
Zanim mam szansę wymamrotać choćby słowo, jego wzrok w ułamku sekundy zmienia się z rozpalonego w znudzony. Gdyby jego zainteresowanie moją osobą tak mnie nie zaskoczyło, byłabym pod wrażeniem, jak sprawnie udało mu się przywołać własną twarz do porządku.
Przez te wszystkie miesiące, kiedy dla niego pracuję, Rafael nie wykazał zainteresowania ani mną, ani żadną inną kobietą w okolicy. Ptaszki ćwierkają, że nie miał nikogo, odkąd ponad dwa lata wcześniej rozwiódł się z Hillary.
Po przepracowaniu tu ośmiu miesięcy mogę potwierdzić, że choć Rafael jest jedną z najlepszych partii w mieście, nie szuka absolutnie żadnej relacji, nawet platonicznej.
Nico znów mnie woła, wychodzi zatem na to, że jego brak cierpliwości ratuje mnie z opresji.
– Już idę! – Biegnę w stronę wyjścia z kuchni.
– Eleanor? – Głęboki głos Rafy sprawia, że się obracam.
Gdy staję twarzą w twarz z ponurym olbrzymem, po moim kręgosłupie przebiega dreszcz.
– Dlaczego uparcie mnie tak nazywasz?
Przy tym, ile muszą ważyć te jego mięśnie, lekkość, z jaką wzrusza ramionami, jest dla mnie niemałą niespodzianką.
Przełykam ślinę i powstrzymuję chęć powiedzenia czegoś, za co mogłabym stracić robotę.
– Wszyscy mówią na mnie Ellie.
– Wiem – odpowiada po chwili.
– A mimo to ciągle, z jakiegoś irytującego powodu, zwracasz się do mnie pełnym imieniem. – Zazwyczaj jestem opanowana, ale on ma w sobie coś takiego, że cała się jeżę.
– Przeszkadza ci to? – Jego suchy ton drażni każdy z moich nerwów.
Walczę ze sobą: powiedzieć, co myślę, czy zignorować tę oczywistą próbę dania mi popalić.
– Ellie! – Tym razem Nico krzyczy głośniej, decydując za mnie.
– Już idę! – Postępuję kilka kroków w stronę korytarza, ale zatrzymuję się w połowie. – Tak w ogóle: chciałeś czegoś? – pytam Rafaela obrzydliwie słodkim głosem.
– Już nic. – Podchodzi do lodówki i otwiera drzwiczki szarpnięciem, aż dzwonią butelki. Nie biorę tego do siebie, przez tych kilka minut powiedział do mnie więcej słów niż przez cały tydzień.
Rafael zawsze miewał swoje humory, ale w ostatnim miesiącu rzadko udaje mi się wyciągnąć z niego więcej niż kilka słów jednocześnie. Większość takich prób kończy się tak, jak się zaczyna – ogarnia mnie zwątpienie, czy w ogóle warto próbować do niego dotrzeć.
Ludzie tacy jak on nie pasują do ludzi takich jak ja. Ja czuję zdecydowanie za wiele, a on nie czuje prawie nic. Przeciwieństwa wcale się nie przyciągają – bez względu na to, jaką propagandę wciskali nam na fizyce nauczyciele, odwracając uwagę magnesami.
Wybiegam z kuchni, nim zjawia się tu Nico. Puchate różowe skarpetki – kolorowy prezent gwiazdkowy od Nico, który uważa, że noszę za dużo czerni – tłumią dźwięki kroków, gdy ruszam korytarzem.
Choć Rafael ma dość kasy, by jego prapraprawnuki były miliarderami, i tak kupił działkę na obrzeżach Lake Wisteria, daleko od jeziora i widoków wartych milion dolarów. Początkowo myślałam, że wybrał tę nieruchomość, bo potrzebował przestrzeni dla zwierząt i stodoły, ale szybko poznałam prawdę.
Rafael ukrywa się przed światem.
Pomijając fakt, że Lopezowie nie mają sąsiadów, ich dom jest uosobieniem uroku, pełnym żywych kolorów, własnoręcznie wybranych przez Nico. Jest tu też sala kinowa z niesamowicie wygodnymi fotelami, w której możemy oglądać najnowsze hity, no i oczywiście apartament niani – trzy razy większy niż moje stare mieszkanie w Los Angeles. Mam tu wszystko, czego mogłabym chcieć, a nawet więcej. Prywatne wejście dla gości, salon, łazienkę wyposażoną niczym spa i łóżko z baldachimem, w którym czuję się jak księżniczka.
Znajduję Nico przy windzie, którą Rafael zainstalował, żeby małemu łatwiej było poruszać się po trzypiętrowym domu. Chłopiec stuka butem o drewnianą podłogę z poirytowaną miną. Jest wyższy od większości dzieciaków w tym wieku, oczywiście dzięki DNA swojego taty, przez co sprawia wrażenie starszego.
– Co tak długo? – Łapie mnie za rękę i ciągnie do windy.
– Coś odwróciło moją uwagę.
– Co?
– Twój tata się uśmiechnął.
– Naprawdę? – Nico patrzy na mnie rozbawiony.
Właśnie to spojrzenie jest powodem, dla którego w ogóle wpadłam na pomysł zapisywania uśmiechów, bo niezależnie od tego, czy Rafael zdaje sobie z tego sprawę, czy nie, syn uwielbia jego uśmiechy. Są symbolem nadziei i szczęścia – dwóch rzeczy, których ostatnio bardzo brakuje w tym domu, choć nadal nie rozgryzłam dlaczego.
Sięgam ponad jego ciemną czupryną i wciskam przycisk prowadzący do piwnicy.
– Niewielki, ale mi nie umknął.
– Wow. Dwa dni z rzędu – stwierdza z niedowierzaniem Nico.
– Wygląda na to, że może jednak wygram zakład – droczę się nie do końca na poważnie. Jeśli Rafael uśmiechnie się codziennie, trzydzieści dni z rzędu, Nico pożyczy mi swoją ulubioną zabawkę na miesiąc.
Dla dziecka to więcej niż dla mnie wygrana na loterii i przejście na finansową emeryturę, chociaż wciąż jestem przecież zaledwie dwudziestodziewięciolatką.
– O nie. – Udaje, że się martwi.
– Nic się nie stanie, jeśli przegrasz. Zgodzę się na opiekę łączoną.
Szturcha mnie w biodro, chichocząc, a ja mierzwię jego ciemną grzywę. Ale gdy podnosi na mnie wzrok zmrużonych oczu, jego uśmiech gaśnie.
– Co jest nie tak? – pytam.
– Nic. – Obronny ton zbija mnie z tropu. Choć w przypadku jego ojca jestem do niego przyzwyczajona, nigdy nie słyszałam, żeby chłopiec się tak odzywał.
Nico marszczy czoło, ściąga okulary i przeciera je krawędzią niebieskiej koszulki. Lubi sam wybierać sobie ubrania – na dzisiejszy strój składają się grube czerwone oprawki pasujące do bluzki i czerwone adidasy.
Drzwi windy się otwierają, ale malec jest zbyt pochłonięty wycieraniem okularów, żeby się ruszyć, więc blokuję drzwi i czekam. Nico męczy się ze szkłami i staje się coraz bardziej sfrustrowany, ale wbrew samej sobie powstrzymuję się z pomocą.
Nico, jak każdy ośmiolatek, pragnie być samodzielny, szczególnie że blisko półtora roku temu zdiagnozowano u niego retinopatię barwnikową. Zgodnie z moimi późnonocnymi poszukiwaniami w internecie wspieranie dzieci w rozwijaniu samodzielności jest ważne. W tym wypadku tym ważniejsze, że jego wzrok stale się pogarsza i młodego coraz bardziej denerwuje to, że musi polegać na innych.
Zakłada okulary z powrotem, usta ma zaciśnięte w cieniutką linię.
– Wszystko w porządku? – pytam.
– Yhm. – Mruży oczy, spoglądając na mnie, po czym je przeciera.
– Jesteś pewny?
– Tak. – Jego ostry ton wprawia mnie w osłupienie. Ociera się o mnie delikatnie, wychodząc z windy, w tej chwili niezmiernie przypomina ojca.
Otrząsam się, szybko potrząsając głową.
– Dobrze, w takim razie proszę nieco zmienić nastawienie, bo inaczej będzie pan dziś ćwiczyć na flecie.
Mój komentarz chyba wyrwał go z tego dziwnego nastroju, bo wzdycha ciężko.
– Przepraszam.
– Nic się nie stało. Wszyscy mamy czasem muchy w nosie. – Wychodzę za nim z windy do piwnicy.
Niedługo po tym, jak z wpadającej popołudniami nauczycielki muzyki awansowałam na mieszkającą w rezydencji nianię na pełen etat, Rafael przerobił niewykończoną piwnicę na studio nagraniowe, głównie ze względu na zestaw perkusyjny, który jego syn dostał od babci. Ogromną otwartą przestrzeń wyłożono ze wszystkich stron dźwiękoszczelną izolacją, a także wyposażono w najnowszy sprzęt do nagrywania i tyle instrumentów, że gdybym chciała, mogłabym nagrać tu cały album.
Aż ściska mnie w żołądku na samą myśl, ale szybko biorę się w garść.
Przekręcam pierścionek zakrywający tatuaż na małym palcu.
– Co ci dziś w duszy gra?
Wzrok Nico błądzi między ścianą, na której mieści się kolekcja przeróżnych instrumentów smyczkowych i dętych blaszanych, a perkusją, by w końcu paść na czarny fortepian.
– Fortepian.
– Serio? – Gdyby nie to, że Rafael upiera się, żeby Nico ćwiczył grę na fortepianie i skrzypcach przynajmniej dwa razy w tygodniu, wątpię, by malec zawracał sobie głowę czymś innym niż bębny. Zazwyczaj muszę wyrywać mu pałeczki z dłoni.
– Chcę spróbować czegoś nowego. – Nico ze ściągniętą twarzą kieruje się w stronę siedziska. Na ten widok aż kłuje mnie w sercu.
Siadam obok niego i ignoruję chęć zapytania go, co jest nie tak.
– Pokaż, na co cię stać, mój rockmanie.ROZDZIAŁ 2
Ellie
Kiedy kładę Nico do spania, wręcz padam na twarz po wyjątkowo długiej sesji ćwiczeń. Nico ma przygotowywać się do swojego występu podczas Festiwalu Truskawek w lipcu, ale był dziś jakiś niespokojny i dziwnie markotny. Wydaje mi się, że potrzebował trochę czasu, żeby przepracować targające nim uczucia, więc dotrzymałam mu towarzystwa, gdy on wyładowywał emocje na kremowych klawiszach fortepianu.
Jeśli ból Nico ma jakieś brzmienie, odpowiadałoby ono pełnej uczuć progresji – bolesne, szczere i tak cholernie podszyte nadzieją; coś jak rozrywająca tęsknota.
Nawet muzyka, której słuchał podczas prysznica, była melancholijna. Udawałam jednak, że tego nie zauważam, gdy składałam pranie w jego pokoju obok.
– Poczytamy razem? – Nico wysuwa dolną wargę.
Zerkam na budzik z superbohaterami na jego szafce nocnej.
– Chętnie, ale jest późno, a ty jutro idziesz do szkoły.
– Proszę. – Składa dłonie. – Tym razem tylko jedna historia. Obiecuję.
Zawsze miałam problem z odmawianiem. To jedna z moich największych wad, szczególnie kiedy mowa o uroczych dzieciakach, które wykorzystują swoje szczenięce spojrzenia i dobre maniery niczym supermoce. Gdyby Rafael tu był, przewróciłby oczami i walnął mi kazanie, ale siedzi teraz w swoim biurze.
Przez ostatnich kilka miesięcy kładzenie Nico do snu przerodziło się w wyłącznie mój obowiązek. Wiem, że Rafael przestał próbować ze względu na dziwne napięcie, jakie narodziło się między nim a synem. Starałam się przekonać szefa, żeby spróbował ponownie, ale on twierdzi, że Nico chce czytać tylko ze mną.
Nie zawsze byliśmy z małym tak blisko – jest bardzo nieufny wobec obcych, ale krok po kroku więź, jaką nawiązaliśmy przy muzyce, przeszła na pozostałe elementy życia. Oboje mamy rozwiedzionych rodziców i kochamy wyścigi Formuły 1, pewnie dlatego udało nam się zbudować silną relację, którą niezwykle sobie cenię.
– Ellie? – Nico stuka mnie w ramię.
Wzdycham ciężko.
– Dobra, posuń się.
Ostrożnie zdejmuje figurki z lewej strony łóżka i ustawia je na szafce. W przeciwieństwie do innych zabawek porozrzucanych po domu i czekających na kolejną zabawę Nico wyjątkowo troszczy się o figurki, które Rafael wydrukował dla niego w 3D. Mój szef sam je zaprojektował i pomalował, co staram się wyrzucić z pamięci, bo myśl, że miesiącami pracował nad każdą z nich specjalnie dla swojego synka, rozlewa po moim ciele niebezpieczne fale ciepła.
Nico z uśmiechem klepie puste miejsce obok siebie.
Sięgam po dwa najnowsze nabytki z jego regału i unoszę, żeby sam wybrał. Jako że rywalizacja rozgrywa się między najnowszym komiksem o jego ulubionym superbohaterze a krótką książeczką pisaną brajlem, wiem, jaka będzie decyzja Nico, choć daję mu wybór.
– Na co masz dziś ochotę?
Mruży oczy i chyba całą wieczność wpatruje się w okładki. Jak na dzieciaka, który okrągły miesiąc opowiadał, że nie może się doczekać tego komiksu, bardzo długo się decyduje.
– Masz trzy sekundy. Raz... dwa...
Moje brwi wędrują aż do linii włosów, kiedy omija najnowsze wydanie swojego ulubionego komiksu i zamiast niego chwyta za napisaną brajlem książkę.
Sprawdzam mu temperaturę wierzchem dłoni.
– Jesteś chory?
– Nie. – Odpycha mnie i otwiera książkę z taką siłą, że na pewno połamał jej grzbiet.
Zanim ma szansę przeczytać choć zdanie, zgarniam książeczkę z jego kolan i siadam na skraju łóżka.
– Hej.
Próbuje odzyskać książkę, ale odkładam ją poza zasięgiem jego dłoni.
– Co się dzieje?
– Nic. – Wpatruje się w przestrzeń przed sobą.
– Nie lubię naciskać...
– To nie naciskaj.
– Ale martwię się o ciebie.
Milczy, prawie dusząc mnie napięciem, jakie między nami wyrosło. Jeśli to tak czuje się Rafael, kiedy Nico go odtrąca, trochę lepiej rozumiem jego kiepski nastrój, bo to absolutnie nie do zniesienia.
Nie jestem jeszcze gotowa się poddać, więc próbuję ponownie.
– Zawsze możesz o wszystkim ze mną porozmawiać. Bez względu na to, jak jest ci źle.
Jego spojrzenie pada na zaciśnięte na kołdrze pięści.
– Nie mogę. Nie o tym.
Unoszę palcami jego podbródek i zmuszam do spojrzenia mi w oczy.
– Czemu?
– Bo się boję. – Przy pracującej klimatyzacji ledwo słyszę jego napięty głos.
– Czego?
Bierze głęboki oddech, a ja czekam cierpliwie – na rozczarowanie, bo nie odzywa się ani słowem.
– Czy chodzi o twoją mamę? – pytam łagodnym tonem.
Kręci głową tak mocno, że posyła spływające z włosów kropelki wody w powietrze.
– Tatę?
Dolna warga mu drży, a oczy wypełniają się łzami.
O cholera. Co narobił Rafael? Przygryzam wargę, żeby powstrzymać się przed zadaniem tego i dziesięciu innych pytań.
Cichutkim głosem pyta:
– Obiecujesz, że nie wygadasz?
Skręca mnie w żołądku z niepewności. Nie powinnam obiecywać takich rzeczy, ale jeśli dzięki temu Nico podzieli się ze mną tym, co go trapi, niech będzie.
Ignoruję swoje obawy i przytakuję.
– Jasne.
Zanim znowu się odzywa, mija trzydzieści długich sekund, podczas których moje serce pędzi jak oszalałe.
Pojedyncza łza spływa mu po policzku.
– Wzrok mi się pogarsza. Coraz gorzej widzę w ciemności. Pole widzenia się zawęża.
Czuję się, jakbym właśnie dostała z pięści w brzuch.
– Och, Nico.
Kolejna łza sunie po mokrym szlaku w kierunku drżącego podbródka.
– Martwię się.
– Oczywiście, to zrozumiałe. – Biorę głęboki oddech. – Dlaczego nie powiedziałeś tacie?
– Bo nie chcę, żeby znów się smucił.
Ściska mnie w piersi, przejmuję ból malujący się na jego buzi, jakby był mój.
Brakuje mi słów, przyciągam go do siebie. Żałuję, że nie mogę zrobić nic więcej, tylko siedzieć i czekać, aż czas pozbawi go resztek wzroku.
Pewnego dnia Nico nie będzie w stanie widzieć za wiele, być może wcale. To niesprawiedliwe, jest tak młody. Dzieciaki takie jak on zasługują na to, by czerpać z życia garściami i bez przeszkód, bez diagnoz wiszących im nad głowami i przypominających, jak bardzo różnią się od rówieśników.
Odgarniam mu włosy z oczu.
– Jeśli masz z czymś problem, twój tata na pewno chciałby o tym wiedzieć.
– Nie, nieprawda.
– Zapewniam cię. Dlaczego uważasz inaczej?
Nico tak długo nie odpowiada. Może już zasnął.
– Płakał u doktora – mówi w końcu drżącym głosem.
Zamieram.
– Kiedy?
– W styczniu. – Broda też mu drży. – Słyszałem go... w łazience.
– Jesteś pewien?
Kiwa głową.
Ból obu Lopezów łamie mi serce. Cierpią w milczeniu, a mogliby wzajemnie się wspierać. Jednak niezależnie od tego, jak bardzo staram się ich do siebie przyciągnąć, obaj wciąż się temu opierają.
– On nie wie, że ja wiem. – Pociąga nosem, co powoduje, że moja dziura w piersi jest jeszcze większa.
Ściskam go delikatnie.
– Ludzie czasem płaczą, to nic złego. To normalne, a nawet zdrowe.
– Tak, ale niefajnie, kiedy jest się powodem tego płaczu. – Spuszcza wzrok.
– Ale tata nie płakał przez ciebie. Płakał, bo było mu przykro. – Nie wiem, co boli mnie bardziej: Rafael i jego załamanie stanem wzroku syna czy Nico będący świadkiem rozsypki ojca.
Trudny wybór, tym bardziej kiedy wyobrażę sobie mojego chłodnego, zamkniętego szefa tonącego we łzach.
To nie byłby pierwszy raz. Przypomina mi się wspomnienie: nastoletni Rafael rozklejający się na parkingu w wigilię, całkowicie nieświadomy, że siedziałam w samochodzie obok.
Wtedy nie wiedziałam, dlaczego płakał, ale domyśliłam się, kiedy Josefina powiedziała, że rocznica śmierci jego matki przypada na dwudziestego trzeciego grudnia.
Wizja rozmywa się, gdy Nico znów się odzywa:
– To wcale nie brzmi lepiej.
Wzmacniam objęcia.
– Przykro mi.
Malec wtula się we mnie.
– To nie twoja wina.
– Nie, ale i tak mi przykro. Tyle czasu dusiłeś to w sobie...
Powinnam bardziej go przycisnąć. Zadawać więcej pytań. Zrobić coś więcej, a nie stworzyć tylko jakiś głupi licznik uśmiechów w nadziei, że to zbliży Nico i jego tatę do siebie.
Biorę głęboki oddech i mówię coś, co nie spodoba się mojemu podopiecznemu:
– Będziesz musiał mu o tym powiedzieć.
– Powiem. – Przytula mnie mocniej.
– Kiedy?
– Po wycieczce? – Wzdryga się.
– Nie. – Odsuwam się, żeby na niego spojrzeć. – Nie możesz czekać trzy tygodnie z czymś takim.
– Czemu nie?
– Bo to twój tata. Powinien wiedzieć, przez co przechodzisz, żeby mógł ci pomóc.
– Nic to nie zmieni, jeśli powiem mu już teraz. – Zwiesza ramiona, jakby do tej pory sam niósł na barkach ciężar całego świata. – Moje oczy się nie naprawią.
Choć bardzo chciałabym zaprzeczyć, Nico ma rację. Nie możemy zmienić jego diagnozy, ale to nie znaczy, że musi cierpieć w samotności. Może liczyć na nasze wsparcie.
– Jeśli się boisz, mogę porozmawiać z nim w twoim imieniu.
Przez jego twarzyczkę przemyka czysta desperacja, wbija palce głębiej w moje ramię, zaraz nad tatuażem ze stadkiem maleńkich motyli.
– Nie! Proszę, proszę, proszę, Ellie. Jeszcze nic nie mów. Przynajmniej dopóki nie wrócimy z wycieczki.
– Dlaczego chcesz czekać?
– Dziś się uśmiechnął, a wczoraj zaśmiał!
Na wspomnienie tego dźwięku, który tak mnie zaskoczył, szczelina w mojej piersi jedynie się pogłębia. Nie był to głośny ani żywiołowy śmiech, raczej delikatny, lecz na tyle znaczący, że do końca dnia z buzi Nico nie schodził uśmiech.
– On ostatnio nigdy się nie śmieje. – Zamglone oczy Nico sprawiają, że w moich też zbierają się łzy. – Nie chcę zepsuć tego przed wakacjami.
Głębokie oddechy może nie uspokoją mojego serca, ale dają mi chwilę, by oczyścić umysł.
– Musisz być ze mną szczery i powiedzieć, jak bardzo ci się pogorszyło od ostatniego styczniowego badania.
Prosi mnie, bym dała mu swój telefon, i pokazuje mi przykłady tego, jak obecnie widzi. Na krawędziach jego pola widzenia pojawiły się cienie, jakby oglądał świat przez lornetkę – przed tym właśnie ostrzegał Rafaela lekarz. Nie jest tak źle, jak się obawiałam, ale i tak budzi to niepokój, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę jego młody wiek.
Choć nie chcę ryzykować utraty pracy z powodu jakiejś tajemnicy, nie wiem, czy mam wybór, o ile nie chcę stracić zaufania Nico. Gdyby jego bezpieczeństwo naprawdę było zagrożone, nawet bym się nie zastanawiała, ale tym razem mu zaufam.
Wypuszczam powietrze.
– Dam ci czas do twoich urodzin.
– Ale to za tydzień! – Jego buzia przybiera odcień zieleni.
– Albo to, albo powiemy mu dziś.
Aż mnie skręca, szczególnie kiedy Nico wydyma usta, lecz muszę postawić na swoim.
– Nie chcę, żeby smucił się przed wakacjami – mówi.
– Rozumiem to, ale wiesz, że trzeba mu powiedzieć.
Odpowiada mi jedynie głębokie zrezygnowane westchnienie.
Unoszę jego brodę, bo chcę, by spojrzał mi w oczy.
– Może teraz jest mu smutno, ale wycieczka poprawi mu nastrój.
– Tak myślisz?
– Wiem to. – Okej, może nie mam pewności, ale nigdy nie słyszałam, żeby ktoś narzekał, że źle się bawił na Hawajach.
Przy całym wysiłku, jaki Rafael włożył w planowanie tego wyjazdu, włącznie z odwołaniem pierwotnego pomysłu wyprawy do Europy tylko dlatego, że Nico dostał obsesji na punkcie Hawajów, po tym, jak obejrzał sto godzin filmików na ich temat, wiem, że będzie mu się podobać.
A przynajmniej taką mam nadzieję.
– Dobra. Powiem mu po następnym weekendzie.
Ten mini-Lopez mnie wykończy. Rafael jest szorstki i trzyma swoje serducho za murem z lodu, a Nico nosi je dumnie na dłoni.
Zrobiłabym wszystko, co w mojej mocy, żeby je chronić, tak samo jak jego, nawet jeśli oznacza to złożenie obietnicy, że dochowam sekretu.ROZDZIAŁ 3
Rafael
Nienawidzę tego, że w naszej prywatnej przestrzeni bez przerwy znajduje się niania, która zakłóca moje codzienne życie, ale dla Nico jestem w stanie zrobić wszystko. Choć bez problemu mógłbym wychować syna wyłącznie z pomocą rodziny, Nico potrzebuje kobiecej ręki.
Potrzebuje Ellie, choć wolałbym tego nie przyznawać.
Sam sobie o tym przypominam, kiedy opieram się o ścianę naprzeciw drzwi sypialni mojego syna i wpatruję w zegarek od Richarda Mille. Moje zdenerwowanie rośnie z każdą sekundą. Kłujące w oczy diamenty migoczą wokół tarczy, a mała wskazówka zbliża się do dziesiątki.
Zazwyczaj nie trzymam się tak sztywno czasu spania, ale ostatnio Nico był bardziej marudny, za co winić mogę tylko jego łamiącą-zasady-blond-nianię.
Jej łagodny śmiech niesie się przez drzwi i korytarz, po chwili dołącza do niego chichot Nico. Ten radosny dźwięk wydobywający się z gardła mojego syna to jedyny powód, dla którego zdecydowałem się zatrudnić osobę bez doświadczenia w opiece nad dziećmi, ale za to z niezwykłym talentem do doprowadzania mnie do szału.
Dwa lata temu, po tym, jak złożyłem pozew o rozwód, Hillary odeszła, Nico zaczął się zmieniać. Jego nieustannie wahające się nastroje i drażliwość – choć zrozumiałe – były nie do zniesienia, tym bardziej, że czułem się za nie odpowiedzialny.
To ja zażądałem rozwodu i choć Nico nigdy nie obwiniał mnie o to, że jego mama nas opuściła, nie potrafię wyzbyć się wrażenia, że tak naprawdę ma mi to za złe.
Nasza relacja zaczęła się psuć półtora roku temu, gdy otrzymał diagnozę. Stopniowo coraz trudniej było ignorować jego stan. Jego wzrok stale się pogarszał i mały zaczął rezygnować ze wszystkiego, co uwielbiał: przyjaciół, naszej rodziny, muzyki i mnie.
Muzyka zawsze była dla Nico sposobem na odreagowanie, dlatego w ramach ostatniej deski ratunku, blisko rok temu, posłałem go na lekcje do Brakującego Akordu. Na początku nie był zadowolony. Nie angażował się, nie odzywał ani nie garnął się do instrumentów, ale z pomocą Ellie wreszcie powoli otworzył się na nowo.
Przez cztery miesiące miałem poczucie, że między nami znów jest dobrze, jednak na początku roku coś się znowu zepsuło.
I nie potrafię tego naprawić, niezależnie od tego, jak bardzo się staram. Pytając go, co jest nie tak, nic nie wskóram, a spełnianie jego zachcianek jest tylko tymczasowym rozwiązaniem. Potem napięta atmosfera wraca.
Zmianą planów wakacyjnych z Europy na Hawaje, tak jak chciał Nico, zasłużyłem sobie na niewielki uśmiech i wyszeptane do ucha „dziękuję”, lecz jego dobry nastrój nie trwał zbyt długo.
A w każdym razie mnie nie było dane za długo się nim nacieszyć.
Z zamyślenia wyrywa mnie Ellie, która wychodzi z sypialni i delikatnie zamyka za sobą drzwi, po czym opiera się o nie, jak gdyby opadła z sił.
Wzdycha chrapliwie i zamyka piwne oczy. Długie blond włosy sięgają jej aż do pasa, a w sączącym się przez okno świetle księżyca ich kolor przypomina raczej srebro niż złoto.
Rzadko kiedy mam okazję przyjrzeć się jej tak, by się nie zorientowała. Zazwyczaj od razu dostrzega każde moje zerknięcie, uśmiech i komentarz, a ten jej ostatni wymysł w postaci tabelki z uśmiechami sprawia, że czuję się jak obiekt badań. Dlatego zamiast natychmiast zdradzić się ze swoją obecnością, sam przeprowadzam niespieszną obserwację.
Ellie nie lubuje się w kolorowych dodatkach czy falbaniastych, designerskich ubraniach jak Dahlia Muñoz – dziewczyna, z którą mój kuzyn związał się dziewięć miesięcy temu. Nie śledzi też trendów dotyczących makijażu czy fryzur jak Lily, druga z sióstr Muñoz. W zasadzie dobrze jej idzie ukrywanie swojej osobowości i tłamszenie jej ograniczoną paletą czerni, bieli oraz szarości. Biorąc pod uwagę, ile ciemnych ubrań nosi, dziwi mnie, że nie pofarbowała na ciemno swojej blond czupryny po to, by pasowała do stylówy Rockowej Barbie.
Gdyby nie drobne tatuaże rozsiane po ciele, uznałbym, że jest równie interesująca co białe płótno.
Kłamca.
No dobra. Jest równie interesująca, co płótno pomalowane jednym kolorem.
Czarnym.
W głębokim, atramentowym odcieniu, pasującym do ponurych melodii, które wygrywa późno w nocy, kiedy myśli, że wszyscy już śpią. Nie wie, że czasem słucham skryty pod osłoną cienia. Trudno mi oprzeć się jej magnetyzmowi. Jej muzyka przemawia do mnie w sposób, w jaki żadne słowa nie potrafią, i właśnie dlatego coś nieustannie mnie do niej ciągnie.
Skoro chodzi wyłącznie o muzykę, jak wyjaśnisz to, co dzieje się teraz?
Ta myśl wyrywa mnie z zamroczenia, a gdy robię krok naprzód i wychodzę z ciemnego kąta, klepka skrzypi pod moim butem.
Ellie gwałtownie otwiera oczy.
– Boże! Ile tam stałeś?
Mimo galopującego serca staram się zachować beznamiętny wyraz twarzy.
– Dość długo, by się zorientować, że Nico późno położył się spać.
Ellie się prostuje. Choć jest wyższa od większości kobiet, bez butów i tak sięga mi zaledwie do brody.
– Ćwiczyliśmy brajla.
– Aż dziw, że cokolwiek z tego pamięta, tyle przy tym śmiechu.
– Nie wątpię, że poczucie humoru to obcy ci koncept – mruży oczy – ale ludzie, kiedy przeczytają coś zabawnego, mają w zwyczaju się śmiać.
– Nie gadaj – odpowiadam sucho.
Cokolwiek zamierzała powiedzieć, przerywa jej własne ziewnięcie.
– To sygnał, że muszę iść spać. – Próbuje mnie wyminąć.
Nie myśląc wiele, chwytam ją za łokieć, zanim odejdzie. Ciepło jej skóry przesącza się przez cienką barierę, która mnie otacza, posyłając fale żaru wzdłuż mojego ramienia.
Pragnę pozbyć się tego uczucia, otrząsnąć się, ale jednocześnie mocno zaciskam dłoń i pytam:
– Jak idzie?
– Co takiego? – Ellie wpatruje się w wykwitającą na jej ręce gęsią skórkę.
Puszczam ją i robię długi krok w tył.
– Jak idzie mu z brajlem?
– Ach. – Kręci głową. – Dobrze, choć niestety odziedziczył po tobie brak cierpliwości.
Rzucam jej wymowne spojrzenie.
– Ma jakieś problemy?
– Niewielkie, ale pracujemy nad tym. Wiesz, gdybyś znalazł chwilę, nie zaszkodziłoby, żebyś też z nim trochę poćwiczył.
Strach zalewa mi żołądek, aż cały tonę w negatywnych wizjach i emocjach. Bardzo się starałem ćwiczyć z Nico, lecz w ostatnich miesiącach mój syn powoli się ode mnie odsuwa, nie wiem dlaczego. Po świętach coś się zmieniło, jednak usilne próby odkrycia tego, co się stało, nie pomogły mi poznać powodu jego zachowania.
Mógłbyś zapytać Ellie, co ona o tym sądzi. Odrzucam tę myśl. Nie zrozumiałaby, ona i Nico mają inną relację – a ja jednocześnie to ubóstwiam i tego nie znoszę.
Zazdroszczę jej tej beztroskiej, bezproblemowej więzi, którą nawiązała z moim dzieckiem. Choć wiem, że to niesprawiedliwe, by złościć się na nią z tego powodu, nie potrafię się przed tym powstrzymać.
Ellie ma to, czego pragnę i o co zabiegam. Nico lubi spędzać z nią swój wolny czas, a mnie odpycha bez wahania, przez co czuję się bezużyteczny i przybity, czego całe dekady starałem się unikać.
– Może dołączysz do nas jutro wieczorem? – pyta tym swoim łagodnym głosem, który potrafi przesmyknąć się za postawione przeze mnie mury.
– Nie. – Jeszcze bardziej niż zwykle brzmię jak skończony dupek.
– Dlaczego nie? – Jej spojrzenie powoduje, że czuję się nieswojo – nie przez to, jak patrzy, ale przez to, co może zobaczyć, jeśli odpowiednio się przyjrzy.
Tchórza, który woli maskować wstyd kłamstwem.
– Nie znam się na tym – odpowiadam.
Wzrok Ellie łagodnieje.
– Ze mnie też żadna ekspertka. Za każdym razem, kiedy mam problem z jakimś słowem albo zdaniem, mówię coś absurdalnego i Nico zawsze się śmieje.
– Miło. – Mnie ledwo udaje się nakłonić syna do porozmawiania dłużej niż kilka minut ciągiem, a tu proszę, Ellie nie starając się zanadto, regularnie go rozśmiesza.
– Co to miało znaczyć? – Lodowate spojrzenie powraca ze zdwojoną siłą.
– Nic. Chętnie bym do was dołączył, ale umówiłem się na jutrzejszy wieczór z Julianem.
– Niby kiedy? – Marszczy nos, jak zawsze, kiedy ją wkurzam.
– Dziś. – Dziesięć sekund temu.
– Dzięki za informację.
– Masz coś lepszego do roboty? – Zabrzmiało to gorzej, niż zamierzałem.
– Jak to możliwe, że nie masz żadnych przyjaciół? Co za zagadka.
– Niektórzy nie chcą marnować czasu na bezsensowne znajomości.
Zamiast zdenerwować się jeszcze bardziej, Ellie spogląda na mnie wzrokiem, który widziałem już zbyt wiele razy.
Pełnym litości.
– Szkoda mi ludzi takich jak ty – mówi, czym wprawia mnie w osłupienie. – Dwoicie się i troicie, żeby wszystkich od siebie odepchnąć, bo ktoś kiedyś was zranił.
Nie tylko jeden ktoś, raczej troje – z czego dwoje z nich sprowadziło mnie na ten świat.
Nie mówię tego.
Nie mówię nic.
Łatwiej mi dystansować się od własnych uczuć, kiedy wcale nie przyjmuję ich do wiadomości. Można nazwać to tchórzostwem lub wyparciem, ale ja wolę określenie technika przetrwania. Myśleć oznacza czuć, a nie jestem pewien, czy gdybym zaczął, byłbym w stanie się kontrolować.
Moją wadą, a wręcz przymiotem toksyka, nie jest fakt, że nie mam żadnych uczuć, ale to, że czuję za wiele, wszystko naraz, dlatego też tłumię to, zamiast nauczyć się, jak sobie z tym radzić. Zawsze taki byłem, na długo zanim matka spakowała walizki i zostawiła mnie i ojca.
Ellie kręci głową.
– Nieważne. Wybacz, ale powinnam trochę odpocząć. – Wymija mnie pędem, a zapach jej owocowego żelu pod prysznic wisi w powietrzu jeszcze długo po jej zniknięciu.