Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Miłość między wersami - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
7 maja 2025
2634 pkt
punktów Virtualo

Miłość między wersami - ebook

Drugi tom cyklu o miliarderach z Lake Wisteria.

Rafael
Ellie Sinclair, niania mojego syna, to beznadziejna romantyczka. Tymczasem ja, zanurzony po uszy w pracy, mógłbym zainspirować sto albumów o rozstaniach. Nie mamy ze sobą nic wspólnego, a w domu trzymamy się na dystans. Przez osiem miesięcy unikam jej – aż do naszych letnich wakacji.
Nie spodziewałem się, że spędzę tyle czasu z Ellie, a już tym bardziej, że będę cieszyć się jej towarzystwem… a nawet za nią tęsknić. Jednakże po rozwodzie poprzysiągłem sobie, że będę chronić swoje serce za wszelką cenę.
Nawet jeśli oznacza to, że po drodze zranię też ją.

Ellie
Czy jest coś gorszego niż praca dla zgorzkniałego samotnego ojca? Przyznanie się, że w liceum byłam nim, cóż, oczarowana. Na szczęście Rafael Lopez i ja zmieniliśmy się od czasu ukończenia Wisteria High. On jest miliarderem z firmą do prowadzenia i dzieckiem do wychowania. A ja? Bezrobotną autorką piosenek, oszukaną przez bliską osobę i pozbawioną marzeń.
Unikamy się aż do wakacji, które zmieniają wszystko. Granice między nami się zacierają, a dawne uczucie do Rafaela powraca ze zdwojoną siłą. Jednak bycie nianią jego syna to jedno, ale pragnienie czegoś więcej?
To brzmi jak piosenka o złamanym sercu czekająca na napisanie.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68381-30-6
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pod­stawy:

Gi­tara

Prawo jazdy

Karty po­kła­dowe

Go­tówka

Plan po­dróży (wy­dru­ko­wany)

Port­fel i to­rebka

Bu­telka z wodą aka wspar­cie emo­cjo­nalne

Umi­la­cze:

Prze­ką­ski

Ma­ska na oczy

Oku­lary prze­ciw­sło­neczne

Ulu­biona bluza

Mi­lusi ko­cyk

No­tat­nik (na wszelki wy­pa­dek)

Elek­tro­nika:

Ta­blet

Słu­chawki

Lap­top

Ła­do­warki

Kon­sola Nico

Przy­bory to­a­le­towe:

Krem prze­ciw­sło­neczny

Ap­teczka

Szam­pon, od­żywka i żel

Ma­szynka i krem do go­le­nia

Elek­tryczna szczo­teczka i nić den­ty­styczna

Ko­sme­tyki do ma­ki­jażu

Płyn do de­ma­ki­jażu

Ciu­chy:

Pi­żama

Bie­li­zna

Stroje ką­pie­lowe

Na­rzutki

Su­kienki

Sta­niki spor­towe i leg­ginsy

T-shirty i spodenki (Nico)

Buty spor­towe

Buty do wody

Adi­dasy

San­dały

Szpilki

Su­kienka wy­brana przez mamę

Nowy szy­deł­ko­wany ze­staw

Nie wolno za­po­mnieć – Nico:

Ta­blet

Wy­kry­wacz me­talu

Lor­netka

Za­bawki

Ka­pe­lusz

Za­pa­sowe oku­lary

Dru­gie za­pa­sowe oku­lary

Long­sle­eve ką­pie­lowy (nie­bie­ski)

Ma­ska do snor­ke­lingu, rurka, płe­twy

Ką­pie­lówki

(te, które Dah­lia ku­piła dla niego i Rafy)

Słu­chawki

Książki

Buty do wodyROZ­DZIAŁ 1

El­lie

Nie­moż­liwe. – Uwiel­biam sama sie­bie ka­rać, więc prze­wi­jam da­lej ar­ty­kuł na ekra­nie kom­pu­tera, igno­ru­jąc żo­łą­dek za­ci­ska­jący się z każdą ko­lejną li­nijką ujaw­nia­jącą zdradę.

Ulu­bie­nica Ame­ryki i znana na ca­łym świe­cie gwiazda folk-popu Ava Rho­des ma tego lata wy­dać swój drugi al­bum z wy­twór­nią MIA Re­cords. Pio­sen­karka zo­stała od­kryta w Los An­ge­les przez Da­riusa Lar­kina w jed­nym z ba­rów, gdy śpie­wała co­ver Lies and Sto­len Lul­la­bies. Jesz­cze w tym sa­mym roku Ava wy­dała do­ce­niony przez kry­ty­ków de­biut Lo­oking Glass, dzięki któ­remu zdo­była Grammy, a jej ka­riera na­brała tempa.

Da­lej dzien­ni­karz roz­wo­dzi się nad suk­ce­sem pierw­szego krążka Avy, który uczy­nił z niej gwiazdę i zdo­był ty­tuł naj­lep­szego al­bumu roku. Był to też al­bum, który ja po­mo­głam na­pi­sać, o czym jed­nak nikt nie wie, bo moje na­zwi­sko ni­g­dzie się nie po­ja­wia.

I tak za sprawą nie­wi­dzial­nego ostrza, które Ava wbiła mi w plecy rok temu, tępy ból w piersi po­wraca.

– Wszystko w po­rządku?

Pod­no­szę głowę i wi­dzę, że para oczu w ko­lo­rze głę­bo­kiego brązu wbija we mnie wzrok. Ich od­cień może jest cie­pły i za­pra­sza­jący, ale te okre­śle­nia w żad­nym wy­padku nie do­ty­czą męż­czy­zny, do któ­rego te oczy na­leżą.

My­śla­łam, że na tym eta­pie – po ośmiu mie­sią­cach pra­co­wa­nia jako nia­nia jego syna i miesz­ka­nia z nimi – onie­śmie­la­jące spoj­rze­nie Ra­fa­ela Lo­peza mi spo­wsze­dnieje, jed­nak ono nie­zmien­nie wy­wo­łuje u mnie ta­kie same uczu­cia jak wtedy, gdy go po­zna­łam.

Obiek­tyw­nie mój szef jest przy­stoj­nym męż­czy­zną. Twa­rze ta­kie jak jego wi­duje się na okład­kach ma­ga­zy­nów. Do tego ma wręcz ocie­ka­jący au­to­ry­te­tem ni­ski głos i jest tak wy­soki i umię­śniony, że ja – uzna­wana po­wszech­nie za „tę wy­soką” – czuję się przy nim ma­lutka i kru­chutka. Sło­wem: ni­czego mu nie bra­kuje.

Go­rący sa­motny ta­tu­siek z ba­ga­żem emo­cjo­nal­nym więk­szym niż ten, który lon­dyń­skie He­ath­row prze­rzuca w cza­sie świąt? Pro­szę bar­dzo.

Ge­nialny mi­liar­der, który wraz z ku­zy­nem stwo­rzył Dwel­ling, naj­po­pu­lar­niej­szą apkę do wy­szu­ki­wa­nia nie­ru­cho­mo­ści? Nie­zno­śnie ba­nalne, ale i tak im­po­nu­jące, więc od­faj­ko­wu­jemy też to.

Fi­lan­trop, któ­rego ży­ciową mi­sją jest ra­to­wa­nie za­nie­dba­nych zwie­rząt, by na­stęp­nie dać im schro­nie­nie w swo­jej sto­dole za do­mem? Trzy razy tak, trzy razy więk­sza siła ra­że­nia.

W za­sa­dzie mo­gła­bym przez ja­kieś trzy­dzie­ści mi­nut wy­mie­niać po­zy­tywne ce­chy Ra­fa­ela, ale nic, ab­so­lut­nie nic, nie zrów­no­waży jego naj­więk­szej wady.

A mia­no­wi­cie tego, że jest moim sze­fem.

Ja­ka­kol­wiek iskra za­in­te­re­so­wa­nia, którą wznie­cił we mnie w cza­sach na­szej mło­do­ści, stra­ciła zna­cze­nie w chwili, gdy za­trud­nił mnie jako opie­kunkę swo­jego syna. Po­cząt­kowo było trudno, serce wa­liło mi jak dzi­kie za każ­dym ra­zem, kiedy li­ce­alna mi­łość zer­k­nęła w moją stronę, ale wy­star­czyło kilka spo­tkań, żeby fan­ta­zja, którą stwo­rzy­łam w swo­jej gło­wie na te­mat sa­mot­nego taty z Lake Wi­ste­ria, pę­kła jak bańka my­dlana.

Moja zmiana na­sta­wie­nia nie miała związku z tym, że po roz­wo­dzie za­czął się ubie­rać ina­czej – prze­ista­cza­jąc się przez te dwa lata w re­gu­lar­nego drwala. Wpły­nęło na nią ra­czej jego szorst­kie za­cho­wa­nie, idące chyba w pa­kie­cie z ciu­chami. Zniosę nie­ludz­kie ilo­ści fla­neli w kratę i cią­głe sprzą­ta­nie po za­ku­rzo­nych kow­boj­kach, ale nie­koń­czące się gry­masy i nie­ustanne da­wa­nie mi do zro­zu­mie­nia, że je­stem „obca”, choć pra­cuję dla niego bli­sko rok, to już za wiele.

To on stoi wła­śnie po dru­giej stro­nie wy­spy ku­chen­nej i prze­stę­puje z nogi na nogę, rzu­ca­jąc długi cień na mar­mu­rowy blat.

– Co jest nie tak?

– Czemu py­tasz? – Aż się wzdry­gam.

Dra­pie się po gru­bym, krót­kim za­ro­ście po­kry­wa­ją­cym po­łowę jego twa­rzy i szyi.

– A czy to ważne?

No jakby, skoro wcze­śniej go to nie in­te­re­so­wało. Dla­tego za­miast się otwo­rzyć i od­sło­nić, wolę za­cho­wać sta­tus quo.

– Wszystko w po­rządku. – Za­my­kam lap­topa z za­ska­ku­ją­cym jak na mnie opa­no­wa­niem.

– Skoro chcesz kła­mać mi pro­sto w twarz, przy­naj­mniej patrz mi w oczy.

– Nie kła­mię. – Od­wra­cam spoj­rze­nie.

– Nie­źle. A te­raz spró­buj raz jesz­cze, tylko nie od­wra­caj wzroku. Może wtedy mnie prze­ko­nasz.

W gło­wie po­ja­wia mi się wi­zja mo­ich dłoni za­ci­ska­ją­cych się na jego gar­dle. Nie je­stem agre­sywną osobą, ale Ra­fael ma w so­bie pe­wien dar, który wy­ciąga ze mnie to, co naj­gor­sze.

– Znowu mor­du­jesz mnie w my­ślach? – Mruży oczy.

– Ze szcze­gó­łami.

– Tru­ci­zna?

– As­fik­sja.

– Tak w ra­mach uroz­ma­ice­nia? – W jego oczach jak rzadko mi­go­czą iskierki.

– Za radą Nico.

– Mój syn za­czął ci do­ra­dzać w kwe­stii za­bi­ja­nia?

– Na­prawdę je­steś za­sko­czony? Bo­ha­te­rem jego ulu­bio­nego ko­miksu jest zło­czyńca.

Ką­ciki jego ust uno­szą się o uła­mek cen­ty­me­tra. Ten drobny, zwy­kły gest na­tych­miast po­pra­wia mi ze­psuty przez Avę na­strój, a na­wet prze­mie­nia go w en­tu­zjazm.

– Uśmiech­ną­łeś się!

– Nie. – Za­ci­ska usta w cie­niutką li­nię, ale już za późno.

– Wiem, co wi­dzia­łam. – Po­wstrzy­muję uśmiech i pod­cho­dzę do za­wie­szo­nej na lo­dówce ta­blicy su­cho­ście­ral­nej i ak­tu­ali­zuję wy­nik pod jego zdję­ciem z kro­niki li­ce­al­nej.

Kiedy on koń­czył szkołę, ja by­łam do­piero w pierw­szej kla­sie, ale wszy­scy znali Ra­fa­ela Lo­peza. Wszy­scy ucznio­wie z Wi­ste­ria High mają na jego punk­cie ob­se­sję – ze mną włącz­nie, choć za­biorę to ze sobą do grobu. Ale, mó­wiąc szcze­rze, trudno było mu się oprzeć. Gość był osła­bia­jąco przy­stoj­nym, nie­ziem­sko uta­len­to­wa­nym spor­tow­cem, a do tego uro­czym ner­dem.

Od­kąd za­czę­li­śmy li­czyć z Nico uśmie­chy Ra­fa­ela, nie wi­dzia­łam u niego tak sze­ro­kiego uśmie­chu jak ten z cza­sów li­ceum. To zdję­cie jest do­wo­dem na to, że na­wet naj­ja­śniej­sze gwiazdy przy­ga­sają, sta­jąc się w końcu cie­niem sa­mych sie­bie.

Nie­ła­two uwie­rzyć w to, że przez ostat­nie trzy mie­siące czło­wiek, który zgar­nął kie­dyś ty­tuł „naj­lep­szy uśmiech”, uśmiech­nął się je­dy­nie dwa­na­ście – te­raz już trzy­na­ście – razy. Jed­nego dnia w żar­tach za­pro­po­no­wa­łam, by­śmy za­pi­sy­wali ta­kie wy­padki, żeby nieco roz­luź­nić pa­nu­jącą w domu at­mos­ferę.

Nico trzyma tatę na dy­stans, a Ra­fael za wszelką cenę unika ja­kich­kol­wiek nie­przy­jem­no­ści w związku z sy­nem, więc uzna­łam, że obu przyda się odro­bina hu­moru.

Niech Bóg ma ich w opiece, skoro za ele­ment ko­me­diowy w ich ży­ciu ro­bię ja.

Zwy­kle je­stem tą przy­ja­ciółką, do któ­rej lu­dzie zgła­szają się, kiedy po­trze­bują wy­pić coś moc­niej­szego albo po­rząd­nie się wy­pła­kać, a nie tą, do któ­rej ude­rza się, żeby się po­śmiać, ale sta­ram się, jak mogę.

– Któ­re­goś dnia po­rwę to zdję­cie na ka­wałki – mówi do mo­ich ple­ców Ra­fael.

– Wtedy za­stą­pię je któ­rymś z cza­sów, gdy by­łeś nie­mow­la­kiem.

Za­my­kam mar­ker ście­ralny i od­kła­dam go z po­wro­tem pod ta­blicę.

– O czym ty mó­wisz? – Mruży oczy.

– Twoja cio­cia ma całą ko­lek­cję al­bu­mów po­świę­co­nych wy­łącz­nie to­bie.

– Po­ka­zy­wała ci je? – Mruga dwa razy.

– Tak. A za­raz po­tem od­ko­pała stare do­mowe na­gra­nia wi­deo. – Sunę wzro­kiem po jego twa­rzy. – Jak na ta­kiego an­ty­spo­łecz­nego zgryź­liwca w mło­do­ści mia­łeś za­ska­ku­jąco dużą po­trzebę by­cia w cen­trum uwagi. Ale kto mógłby mieć ci to za złe, skoro mia­łeś tak wy­pa­sioną ma­szynę do ka­ra­oke.

– To był sprzęt Lily. – Opa­le­ni­zna na jego po­licz­kach po­woli przy­biera od­cień różu.

– Se­rio? Nie zo­rien­to­wa­łam się, do tego stop­nia oku­po­wa­łeś mi­kro­fon.

– Zmu­siły mnie z Dah­lią.

Fakt, że ob­wi­nia obie przy­ja­ciółki ro­dziny, spra­wia, że mam ochotę za­wsty­dzić go jesz­cze bar­dziej, choć wiem, że nie kła­mie i sprzęt fak­tycz­nie na­le­żał do sióstr Mu­ñoz.

– Wiem tylko, że nikt nie ka­zał ci tak wczu­wać się w śpie­wa­nie Spice Girls. Tego je­stem pewna.

Ru­mie­niec szybko roz­lewa się na resztę twa­rzy.

– Nie mam po­ję­cia, o czym mó­wisz.

Wy­cią­gam te­le­fon.

– Mam tu gdzieś fil­mik, który mógłby od­świe­żyć ci pa­mięć. Daj mi chwilkę...

– Na­gra­łaś to?

– Oczy­wi­ście. Kiedy Nico albo ja mamy gor­szy dzień, na­strój po­pra­wiasz nam ty prze­brany za Sporty Spice.

– Upra­wia­łem sport, tylko tyle.

– I zna­łeś cały tekst Wan­nabe.

Ra­fael wzdy­cha, jakby nikt na świe­cie nie do­bi­jał go bar­dziej niż ja.

– Przy­po­mnij mi, dla­czego się z tobą mę­czę?

– Bo twoja mi­łość do syna jest sil­niej­sza niż nie­chęć do mnie.

Na jego czole po­ja­wia się długa zmarszczka.

– Nie czuję wo­bec cie­bie nie­chęci.

– Ale nie jest też tak, że mnie lu­bisz, prawda?

– Jesz­cze nie zde­cy­do­wa­łem. – Gła­dzi krótką brodę.

– Czy da się ja­koś przy­spie­szyć ten długi pro­ces de­cy­zyjny?

– Mo­żesz odejść?

Chi­cho­czę pod no­sem i jego wzrok pada na moje usta.

– Co? – Wy­cie­ram ką­cik pal­cem.

– Nic. – Kręci głową.

Wy­cią­gam znów te­le­fon i dla pew­no­ści spraw­dzam, czy nie mam cze­goś na zę­bach.

– El­lie!

Z dru­giej strony domu do­biega nas głos Nico krzy­czą­cego moje imię. Wy­pusz­czam ko­mórkę z ręki, a ta spada z ło­sko­tem na pod­łogę. Schy­lam się po nią i sy­czę prze­kleń­stwa. Moje ja­sne włosy opa­dają mi na twarz i cał­ko­wi­cie prze­sła­niają wzrok, wi­dzę więc je­dy­nie roz­świe­tlony ekran.

Czuję mro­wie­nie na karku, zer­kam przez ra­mię i do­strze­gam spoj­rze­nie Ra­fa­ela wbi­ja­jące się w mój ty­łek.

O mój Boże. Czemu on mnie ob­czaja?

Prze­su­wam cię­żar ciała, a jego wzrok su­nie wzdłuż mo­ich leg­gin­sów, co tylko po­twier­dza moje ob­ser­wa­cje. Gdyby to był ktoś inny, po­trak­to­wa­ła­bym to jako kom­ple­ment – wręcz mile wi­dziany po la­tach cze­pia­nia się swo­jego wy­glądu i na­rze­ka­nia na za małe cycki, ty­łek i le­d­wie wi­doczne krą­gło­ści – ale Ra­fael to nie „ktoś”.

Przy­naj­mniej nie dla mnie.

Nie spo­dzie­wa­łam się, że przy­ła­pię go na ob­ci­na­niu mnie wzro­kiem, ale skła­ma­ła­bym, gdy­bym po­wie­działa, że ani tro­chę mnie to nie kręci.

Żo­łą­dek pod­cho­dzi mi do gar­dła, kiedy się pro­stuję. Na­gły ruch przy­wraca Ra­fa­elowi ro­zum, przy­wo­łuje go do po­rządku.

Za­nim mam szansę wy­mam­ro­tać choćby słowo, jego wzrok w ułamku se­kundy zmie­nia się z roz­pa­lo­nego w znu­dzony. Gdyby jego za­in­te­re­so­wa­nie moją osobą tak mnie nie za­sko­czyło, by­ła­bym pod wra­że­niem, jak spraw­nie udało mu się przy­wo­łać wła­sną twarz do po­rządku.

Przez te wszyst­kie mie­siące, kiedy dla niego pra­cuję, Ra­fael nie wy­ka­zał za­in­te­re­so­wa­nia ani mną, ani żadną inną ko­bietą w oko­licy. Ptaszki ćwier­kają, że nie miał ni­kogo, od­kąd po­nad dwa lata wcze­śniej roz­wiódł się z Hil­lary.

Po prze­pra­co­wa­niu tu ośmiu mie­sięcy mogę po­twier­dzić, że choć Ra­fael jest jedną z naj­lep­szych par­tii w mie­ście, nie szuka ab­so­lut­nie żad­nej re­la­cji, na­wet pla­to­nicz­nej.

Nico znów mnie woła, wy­cho­dzi za­tem na to, że jego brak cier­pli­wo­ści ra­tuje mnie z opre­sji.

– Już idę! – Bie­gnę w stronę wyj­ścia z kuchni.

– Ele­anor? – Głę­boki głos Rafy spra­wia, że się ob­ra­cam.

Gdy staję twa­rzą w twarz z po­nu­rym ol­brzy­mem, po moim krę­go­słu­pie prze­biega dreszcz.

– Dla­czego upar­cie mnie tak na­zy­wasz?

Przy tym, ile mu­szą wa­żyć te jego mię­śnie, lek­kość, z jaką wzru­sza ra­mio­nami, jest dla mnie nie­małą nie­spo­dzianką.

Prze­ły­kam ślinę i po­wstrzy­muję chęć po­wie­dze­nia cze­goś, za co mo­gła­bym stra­cić ro­botę.

– Wszy­scy mó­wią na mnie El­lie.

– Wiem – od­po­wiada po chwili.

– A mimo to cią­gle, z ja­kie­goś iry­tu­ją­cego po­wodu, zwra­casz się do mnie peł­nym imie­niem. – Za­zwy­czaj je­stem opa­no­wana, ale on ma w so­bie coś ta­kiego, że cała się jeżę.

– Prze­szka­dza ci to? – Jego su­chy ton drażni każdy z mo­ich ner­wów.

Wal­czę ze sobą: po­wie­dzieć, co my­ślę, czy zi­gno­ro­wać tę oczy­wi­stą próbę da­nia mi po­pa­lić.

– El­lie! – Tym ra­zem Nico krzy­czy gło­śniej, de­cy­du­jąc za mnie.

– Już idę! – Po­stę­puję kilka kro­ków w stronę ko­ry­ta­rza, ale za­trzy­muję się w po­ło­wie. – Tak w ogóle: chcia­łeś cze­goś? – py­tam Ra­fa­ela obrzy­dli­wie słod­kim gło­sem.

– Już nic. – Pod­cho­dzi do lo­dówki i otwiera drzwiczki szarp­nię­ciem, aż dzwo­nią bu­telki. Nie biorę tego do sie­bie, przez tych kilka mi­nut po­wie­dział do mnie wię­cej słów niż przez cały ty­dzień.

Ra­fael za­wsze mie­wał swoje hu­mory, ale w ostat­nim mie­siącu rzadko udaje mi się wy­cią­gnąć z niego wię­cej niż kilka słów jed­no­cze­śnie. Więk­szość ta­kich prób koń­czy się tak, jak się za­czyna – ogar­nia mnie zwąt­pie­nie, czy w ogóle warto pró­bo­wać do niego do­trzeć.

Lu­dzie tacy jak on nie pa­sują do lu­dzi ta­kich jak ja. Ja czuję zde­cy­do­wa­nie za wiele, a on nie czuje pra­wie nic. Prze­ci­wień­stwa wcale się nie przy­cią­gają – bez względu na to, jaką pro­pa­gandę wci­skali nam na fi­zyce na­uczy­ciele, od­wra­ca­jąc uwagę ma­gne­sami.

Wy­bie­gam z kuchni, nim zja­wia się tu Nico. Pu­chate ró­żowe skar­petki – ko­lo­rowy pre­zent gwiazd­kowy od Nico, który uważa, że no­szę za dużo czerni – tłu­mią dźwięki kro­ków, gdy ru­szam ko­ry­ta­rzem.

Choć Ra­fael ma dość kasy, by jego pra­pra­praw­nuki były mi­liar­de­rami, i tak ku­pił działkę na obrze­żach Lake Wi­ste­ria, da­leko od je­ziora i wi­do­ków war­tych mi­lion do­la­rów. Po­cząt­kowo my­śla­łam, że wy­brał tę nie­ru­cho­mość, bo po­trze­bo­wał prze­strzeni dla zwie­rząt i sto­doły, ale szybko po­zna­łam prawdę.

Ra­fael ukrywa się przed świa­tem.

Po­mi­ja­jąc fakt, że Lo­pe­zo­wie nie mają są­sia­dów, ich dom jest uoso­bie­niem uroku, peł­nym ży­wych ko­lo­rów, wła­sno­ręcz­nie wy­bra­nych przez Nico. Jest tu też sala ki­nowa z nie­sa­mo­wi­cie wy­god­nymi fo­te­lami, w któ­rej mo­żemy oglą­dać naj­now­sze hity, no i oczy­wi­ście apar­ta­ment niani – trzy razy więk­szy niż moje stare miesz­ka­nie w Los An­ge­les. Mam tu wszystko, czego mo­gła­bym chcieć, a na­wet wię­cej. Pry­watne wej­ście dla go­ści, sa­lon, ła­zienkę wy­po­sa­żoną ni­czym spa i łóżko z bal­da­chi­mem, w któ­rym czuję się jak księż­niczka.

Znaj­duję Nico przy win­dzie, którą Ra­fael za­in­sta­lo­wał, żeby ma­łemu ła­twiej było po­ru­szać się po trzy­pię­tro­wym domu. Chło­piec stuka bu­tem o drew­nianą pod­łogę z po­iry­to­waną miną. Jest wyż­szy od więk­szo­ści dzie­cia­ków w tym wieku, oczy­wi­ście dzięki DNA swo­jego taty, przez co spra­wia wra­że­nie star­szego.

– Co tak długo? – Ła­pie mnie za rękę i cią­gnie do windy.

– Coś od­wró­ciło moją uwagę.

– Co?

– Twój tata się uśmiech­nął.

– Na­prawdę? – Nico pa­trzy na mnie roz­ba­wiony.

Wła­śnie to spoj­rze­nie jest po­wo­dem, dla któ­rego w ogóle wpa­dłam na po­mysł za­pi­sy­wa­nia uśmie­chów, bo nie­za­leż­nie od tego, czy Ra­fael zdaje so­bie z tego sprawę, czy nie, syn uwiel­bia jego uśmie­chy. Są sym­bo­lem na­dziei i szczę­ścia – dwóch rze­czy, któ­rych ostat­nio bar­dzo bra­kuje w tym domu, choć na­dal nie roz­gry­złam dla­czego.

Się­gam po­nad jego ciemną czu­pryną i wci­skam przy­cisk pro­wa­dzący do piw­nicy.

– Nie­wielki, ale mi nie umknął.

– Wow. Dwa dni z rzędu – stwier­dza z nie­do­wie­rza­niem Nico.

– Wy­gląda na to, że może jed­nak wy­gram za­kład – dro­czę się nie do końca na po­waż­nie. Je­śli Ra­fael uśmiech­nie się co­dzien­nie, trzy­dzie­ści dni z rzędu, Nico po­ży­czy mi swoją ulu­bioną za­bawkę na mie­siąc.

Dla dziecka to wię­cej niż dla mnie wy­grana na lo­te­rii i przej­ście na fi­nan­sową eme­ry­turę, cho­ciaż wciąż je­stem prze­cież za­le­d­wie dwu­dzie­sto­dzie­wię­cio­latką.

– O nie. – Udaje, że się mar­twi.

– Nic się nie sta­nie, je­śli prze­grasz. Zgo­dzę się na opiekę łą­czoną.

Sztur­cha mnie w bio­dro, chi­cho­cząc, a ja mierz­wię jego ciemną grzywę. Ale gdy pod­nosi na mnie wzrok zmru­żo­nych oczu, jego uśmiech ga­śnie.

– Co jest nie tak? – py­tam.

– Nic. – Obronny ton zbija mnie z tropu. Choć w przy­padku jego ojca je­stem do niego przy­zwy­cza­jona, ni­gdy nie sły­sza­łam, żeby chło­piec się tak od­zy­wał.

Nico marsz­czy czoło, ściąga oku­lary i prze­ciera je kra­wę­dzią nie­bie­skiej ko­szulki. Lubi sam wy­bie­rać so­bie ubra­nia – na dzi­siej­szy strój skła­dają się grube czer­wone oprawki pa­su­jące do bluzki i czer­wone adi­dasy.

Drzwi windy się otwie­rają, ale ma­lec jest zbyt po­chło­nięty wy­cie­ra­niem oku­la­rów, żeby się ru­szyć, więc blo­kuję drzwi i cze­kam. Nico mę­czy się ze szkłami i staje się co­raz bar­dziej sfru­stro­wany, ale wbrew sa­mej so­bie po­wstrzy­muję się z po­mocą.

Nico, jak każdy ośmio­la­tek, pra­gnie być sa­mo­dzielny, szcze­gól­nie że bli­sko pół­tora roku temu zdia­gno­zo­wano u niego re­ti­no­pa­tię barw­ni­kową. Zgod­nie z mo­imi póź­no­noc­nymi po­szu­ki­wa­niami w in­ter­ne­cie wspie­ra­nie dzieci w roz­wi­ja­niu sa­mo­dziel­no­ści jest ważne. W tym wy­padku tym waż­niej­sze, że jego wzrok stale się po­gar­sza i mło­dego co­raz bar­dziej de­ner­wuje to, że musi po­le­gać na in­nych.

Za­kłada oku­lary z po­wro­tem, usta ma za­ci­śnięte w cie­niutką li­nię.

– Wszystko w po­rządku? – py­tam.

– Yhm. – Mruży oczy, spo­glą­da­jąc na mnie, po czym je prze­ciera.

– Je­steś pewny?

– Tak. – Jego ostry ton wpra­wia mnie w osłu­pie­nie. Ociera się o mnie de­li­kat­nie, wy­cho­dząc z windy, w tej chwili nie­zmier­nie przy­po­mina ojca.

Otrzą­sam się, szybko po­trzą­sa­jąc głową.

– Do­brze, w ta­kim ra­zie pro­szę nieco zmie­nić na­sta­wie­nie, bo ina­czej bę­dzie pan dziś ćwi­czyć na fle­cie.

Mój ko­men­tarz chyba wy­rwał go z tego dziw­nego na­stroju, bo wzdy­cha ciężko.

– Prze­pra­szam.

– Nic się nie stało. Wszy­scy mamy cza­sem mu­chy w no­sie. – Wy­cho­dzę za nim z windy do piw­nicy.

Nie­długo po tym, jak z wpa­da­ją­cej po­po­łu­dniami na­uczy­cielki mu­zyki awan­so­wa­łam na miesz­ka­jącą w re­zy­den­cji nia­nię na pe­łen etat, Ra­fael prze­ro­bił nie­wy­koń­czoną piw­nicę na stu­dio na­gra­niowe, głów­nie ze względu na ze­staw per­ku­syjny, który jego syn do­stał od babci. Ogromną otwartą prze­strzeń wy­ło­żono ze wszyst­kich stron dźwię­kosz­czelną izo­la­cją, a także wy­po­sa­żono w naj­now­szy sprzęt do na­gry­wa­nia i tyle in­stru­men­tów, że gdy­bym chciała, mo­gła­bym na­grać tu cały al­bum.

Aż ści­ska mnie w żo­łądku na samą myśl, ale szybko biorę się w garść.

Prze­krę­cam pier­ścio­nek za­kry­wa­jący ta­tuaż na ma­łym palcu.

– Co ci dziś w du­szy gra?

Wzrok Nico błą­dzi mię­dzy ścianą, na któ­rej mie­ści się ko­lek­cja prze­róż­nych in­stru­men­tów smycz­ko­wych i dę­tych bla­sza­nych, a per­ku­sją, by w końcu paść na czarny for­te­pian.

– For­te­pian.

– Se­rio? – Gdyby nie to, że Ra­fael upiera się, żeby Nico ćwi­czył grę na for­te­pia­nie i skrzyp­cach przy­naj­mniej dwa razy w ty­go­dniu, wąt­pię, by ma­lec za­wra­cał so­bie głowę czymś in­nym niż bębny. Za­zwy­czaj mu­szę wy­ry­wać mu pa­łeczki z dłoni.

– Chcę spró­bo­wać cze­goś no­wego. – Nico ze ścią­gniętą twa­rzą kie­ruje się w stronę sie­dzi­ska. Na ten wi­dok aż kłuje mnie w sercu.

Sia­dam obok niego i igno­ruję chęć za­py­ta­nia go, co jest nie tak.

– Po­każ, na co cię stać, mój rock­ma­nie.ROZ­DZIAŁ 2

El­lie

Kiedy kładę Nico do spa­nia, wręcz pa­dam na twarz po wy­jąt­kowo dłu­giej se­sji ćwi­czeń. Nico ma przy­go­to­wy­wać się do swo­jego wy­stępu pod­czas Fe­sti­walu Tru­ska­wek w lipcu, ale był dziś ja­kiś nie­spo­kojny i dziw­nie mar­kotny. Wy­daje mi się, że po­trze­bo­wał tro­chę czasu, żeby prze­pra­co­wać tar­ga­jące nim uczu­cia, więc do­trzy­ma­łam mu to­wa­rzy­stwa, gdy on wy­ła­do­wy­wał emo­cje na kre­mo­wych kla­wi­szach for­te­pianu.

Je­śli ból Nico ma ja­kieś brzmie­nie, od­po­wia­da­łoby ono peł­nej uczuć pro­gre­sji – bo­le­sne, szczere i tak cho­ler­nie pod­szyte na­dzieją; coś jak roz­ry­wa­jąca tę­sk­nota.

Na­wet mu­zyka, któ­rej słu­chał pod­czas prysz­nica, była me­lan­cho­lijna. Uda­wa­łam jed­nak, że tego nie za­uwa­żam, gdy skła­da­łam pra­nie w jego po­koju obok.

– Po­czy­tamy ra­zem? – Nico wy­suwa dolną wargę.

Zer­kam na bu­dzik z su­per­bo­ha­te­rami na jego szafce noc­nej.

– Chęt­nie, ale jest późno, a ty ju­tro idziesz do szkoły.

– Pro­szę. – Składa dło­nie. – Tym ra­zem tylko jedna hi­sto­ria. Obie­cuję.

Za­wsze mia­łam pro­blem z od­ma­wia­niem. To jedna z mo­ich naj­więk­szych wad, szcze­gól­nie kiedy mowa o uro­czych dzie­cia­kach, które wy­ko­rzy­stują swoje szcze­nięce spoj­rze­nia i do­bre ma­niery ni­czym su­per­moce. Gdyby Ra­fael tu był, prze­wró­ciłby oczami i wal­nął mi ka­za­nie, ale sie­dzi te­raz w swoim biu­rze.

Przez ostat­nich kilka mie­sięcy kła­dze­nie Nico do snu prze­ro­dziło się w wy­łącz­nie mój obo­wią­zek. Wiem, że Ra­fael prze­stał pró­bo­wać ze względu na dziwne na­pię­cie, ja­kie na­ro­dziło się mię­dzy nim a sy­nem. Sta­ra­łam się prze­ko­nać szefa, żeby spró­bo­wał po­now­nie, ale on twier­dzi, że Nico chce czy­tać tylko ze mną.

Nie za­wsze by­li­śmy z ma­łym tak bli­sko – jest bar­dzo nie­ufny wo­bec ob­cych, ale krok po kroku więź, jaką na­wią­za­li­śmy przy mu­zyce, prze­szła na po­zo­stałe ele­menty ży­cia. Oboje mamy roz­wie­dzio­nych ro­dzi­ców i ko­chamy wy­ścigi For­muły 1, pew­nie dla­tego udało nam się zbu­do­wać silną re­la­cję, którą nie­zwy­kle so­bie ce­nię.

– El­lie? – Nico stuka mnie w ra­mię.

Wzdy­cham ciężko.

– Do­bra, po­suń się.

Ostroż­nie zdej­muje fi­gurki z le­wej strony łóżka i usta­wia je na szafce. W prze­ci­wień­stwie do in­nych za­ba­wek po­roz­rzu­ca­nych po domu i cze­ka­ją­cych na ko­lejną za­bawę Nico wy­jąt­kowo trosz­czy się o fi­gurki, które Ra­fael wy­dru­ko­wał dla niego w 3D. Mój szef sam je za­pro­jek­to­wał i po­ma­lo­wał, co sta­ram się wy­rzu­cić z pa­mięci, bo myśl, że mie­sią­cami pra­co­wał nad każdą z nich spe­cjal­nie dla swo­jego synka, roz­lewa po moim ciele nie­bez­pieczne fale cie­pła.

Nico z uśmie­chem kle­pie pu­ste miej­sce obok sie­bie.

Się­gam po dwa naj­now­sze na­bytki z jego re­gału i uno­szę, żeby sam wy­brał. Jako że ry­wa­li­za­cja roz­grywa się mię­dzy naj­now­szym ko­mik­sem o jego ulu­bio­nym su­per­bo­ha­te­rze a krótką ksią­żeczką pi­saną braj­lem, wiem, jaka bę­dzie de­cy­zja Nico, choć daję mu wy­bór.

– Na co masz dziś ochotę?

Mruży oczy i chyba całą wiecz­ność wpa­truje się w okładki. Jak na dzie­ciaka, który okrą­gły mie­siąc opo­wia­dał, że nie może się do­cze­kać tego ko­miksu, bar­dzo długo się de­cy­duje.

– Masz trzy se­kundy. Raz... dwa...

Moje brwi wę­drują aż do li­nii wło­sów, kiedy omija naj­now­sze wy­da­nie swo­jego ulu­bio­nego ko­miksu i za­miast niego chwyta za na­pi­saną braj­lem książkę.

Spraw­dzam mu tem­pe­ra­turę wierz­chem dłoni.

– Je­steś chory?

– Nie. – Od­py­cha mnie i otwiera książkę z taką siłą, że na pewno po­ła­mał jej grzbiet.

Za­nim ma szansę prze­czy­tać choć zda­nie, zgar­niam ksią­żeczkę z jego ko­lan i sia­dam na skraju łóżka.

– Hej.

Pró­buje od­zy­skać książkę, ale od­kła­dam ją poza za­się­giem jego dłoni.

– Co się dzieje?

– Nic. – Wpa­truje się w prze­strzeń przed sobą.

– Nie lu­bię na­ci­skać...

– To nie na­ci­skaj.

– Ale mar­twię się o cie­bie.

Mil­czy, pra­wie du­sząc mnie na­pię­ciem, ja­kie mię­dzy nami wy­ro­sło. Je­śli to tak czuje się Ra­fael, kiedy Nico go od­trąca, tro­chę le­piej ro­zu­miem jego kiep­ski na­strój, bo to ab­so­lut­nie nie do znie­sie­nia.

Nie je­stem jesz­cze go­towa się pod­dać, więc pró­buję po­now­nie.

– Za­wsze mo­żesz o wszyst­kim ze mną po­roz­ma­wiać. Bez względu na to, jak jest ci źle.

Jego spoj­rze­nie pada na za­ci­śnięte na koł­drze pię­ści.

– Nie mogę. Nie o tym.

Uno­szę pal­cami jego pod­bró­dek i zmu­szam do spoj­rze­nia mi w oczy.

– Czemu?

– Bo się boję. – Przy pra­cu­ją­cej kli­ma­ty­za­cji le­dwo sły­szę jego na­pięty głos.

– Czego?

Bie­rze głę­boki od­dech, a ja cze­kam cier­pli­wie – na roz­cza­ro­wa­nie, bo nie od­zywa się ani sło­wem.

– Czy cho­dzi o twoją mamę? – py­tam ła­god­nym to­nem.

Kręci głową tak mocno, że po­syła spły­wa­jące z wło­sów kro­pelki wody w po­wie­trze.

– Tatę?

Dolna warga mu drży, a oczy wy­peł­niają się łzami.

O cho­lera. Co na­ro­bił Ra­fael? Przy­gry­zam wargę, żeby po­wstrzy­mać się przed za­da­niem tego i dzie­się­ciu in­nych py­tań.

Ci­chut­kim gło­sem pyta:

– Obie­cu­jesz, że nie wy­ga­dasz?

Skręca mnie w żo­łądku z nie­pew­no­ści. Nie po­win­nam obie­cy­wać ta­kich rze­czy, ale je­śli dzięki temu Nico po­dzieli się ze mną tym, co go trapi, niech bę­dzie.

Igno­ruję swoje obawy i przy­ta­kuję.

– Ja­sne.

Za­nim znowu się od­zywa, mija trzy­dzie­ści dłu­gich se­kund, pod­czas któ­rych moje serce pę­dzi jak osza­lałe.

Po­je­dyn­cza łza spływa mu po po­liczku.

– Wzrok mi się po­gar­sza. Co­raz go­rzej wi­dzę w ciem­no­ści. Pole wi­dze­nia się za­węża.

Czuję się, jak­bym wła­śnie do­stała z pię­ści w brzuch.

– Och, Nico.

Ko­lejna łza su­nie po mo­krym szlaku w kie­runku drżą­cego pod­bródka.

– Mar­twię się.

– Oczy­wi­ście, to zro­zu­miałe. – Biorę głę­boki od­dech. – Dla­czego nie po­wie­dzia­łeś ta­cie?

– Bo nie chcę, żeby znów się smu­cił.

Ści­ska mnie w piersi, przej­muję ból ma­lu­jący się na jego buzi, jakby był mój.

Bra­kuje mi słów, przy­cią­gam go do sie­bie. Ża­łuję, że nie mogę zro­bić nic wię­cej, tylko sie­dzieć i cze­kać, aż czas po­zbawi go resz­tek wzroku.

Pew­nego dnia Nico nie bę­dzie w sta­nie wi­dzieć za wiele, być może wcale. To nie­spra­wie­dliwe, jest tak młody. Dzie­ciaki ta­kie jak on za­słu­gują na to, by czer­pać z ży­cia gar­ściami i bez prze­szkód, bez dia­gnoz wi­szą­cych im nad gło­wami i przy­po­mi­na­ją­cych, jak bar­dzo róż­nią się od ró­wie­śni­ków.

Od­gar­niam mu włosy z oczu.

– Je­śli masz z czymś pro­blem, twój tata na pewno chciałby o tym wie­dzieć.

– Nie, nie­prawda.

– Za­pew­niam cię. Dla­czego uwa­żasz ina­czej?

Nico tak długo nie od­po­wiada. Może już za­snął.

– Pła­kał u dok­tora – mówi w końcu drżą­cym gło­sem.

Za­mie­ram.

– Kiedy?

– W stycz­niu. – Broda też mu drży. – Sły­sza­łem go... w ła­zience.

– Je­steś pe­wien?

Kiwa głową.

Ból obu Lo­pe­zów ła­mie mi serce. Cier­pią w mil­cze­niu, a mo­gliby wza­jem­nie się wspie­rać. Jed­nak nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo sta­ram się ich do sie­bie przy­cią­gnąć, obaj wciąż się temu opie­rają.

– On nie wie, że ja wiem. – Po­ciąga no­sem, co po­wo­duje, że moja dziura w piersi jest jesz­cze więk­sza.

Ści­skam go de­li­kat­nie.

– Lu­dzie cza­sem pła­czą, to nic złego. To nor­malne, a na­wet zdrowe.

– Tak, ale nie­faj­nie, kiedy jest się po­wo­dem tego pła­czu. – Spusz­cza wzrok.

– Ale tata nie pła­kał przez cie­bie. Pła­kał, bo było mu przy­kro. – Nie wiem, co boli mnie bar­dziej: Ra­fael i jego za­ła­ma­nie sta­nem wzroku syna czy Nico bę­dący świad­kiem roz­sypki ojca.

Trudny wy­bór, tym bar­dziej kiedy wy­obrażę so­bie mo­jego chłod­nego, za­mknię­tego szefa to­ną­cego we łzach.

To nie byłby pierw­szy raz. Przy­po­mina mi się wspo­mnie­nie: na­sto­letni Ra­fael roz­kle­ja­jący się na par­kingu w wi­gi­lię, cał­ko­wi­cie nie­świa­domy, że sie­dzia­łam w sa­mo­cho­dzie obok.

Wtedy nie wie­dzia­łam, dla­czego pła­kał, ale do­my­śli­łam się, kiedy Jo­se­fina po­wie­działa, że rocz­nica śmierci jego matki przy­pada na dwu­dzie­stego trze­ciego grud­nia.

Wi­zja roz­mywa się, gdy Nico znów się od­zywa:

– To wcale nie brzmi le­piej.

Wzmac­niam ob­ję­cia.

– Przy­kro mi.

Ma­lec wtula się we mnie.

– To nie twoja wina.

– Nie, ale i tak mi przy­kro. Tyle czasu du­si­łeś to w so­bie...

Po­win­nam bar­dziej go przy­ci­snąć. Za­da­wać wię­cej py­tań. Zro­bić coś wię­cej, a nie stwo­rzyć tylko ja­kiś głupi licz­nik uśmie­chów w na­dziei, że to zbliży Nico i jego tatę do sie­bie.

Biorę głę­boki od­dech i mó­wię coś, co nie spodoba się mo­jemu pod­opiecz­nemu:

– Bę­dziesz mu­siał mu o tym po­wie­dzieć.

– Po­wiem. – Przy­tula mnie moc­niej.

– Kiedy?

– Po wy­cieczce? – Wzdryga się.

– Nie. – Od­su­wam się, żeby na niego spoj­rzeć. – Nie mo­żesz cze­kać trzy ty­go­dnie z czymś ta­kim.

– Czemu nie?

– Bo to twój tata. Po­wi­nien wie­dzieć, przez co prze­cho­dzisz, żeby mógł ci po­móc.

– Nic to nie zmieni, je­śli po­wiem mu już te­raz. – Zwie­sza ra­miona, jakby do tej pory sam niósł na bar­kach cię­żar ca­łego świata. – Moje oczy się nie na­pra­wią.

Choć bar­dzo chcia­ła­bym za­prze­czyć, Nico ma ra­cję. Nie mo­żemy zmie­nić jego dia­gnozy, ale to nie zna­czy, że musi cier­pieć w sa­mot­no­ści. Może li­czyć na na­sze wspar­cie.

– Je­śli się bo­isz, mogę po­roz­ma­wiać z nim w twoim imie­niu.

Przez jego twa­rzyczkę prze­myka czy­sta de­spe­ra­cja, wbija palce głę­biej w moje ra­mię, za­raz nad ta­tu­ażem ze stad­kiem ma­leń­kich mo­tyli.

– Nie! Pro­szę, pro­szę, pro­szę, El­lie. Jesz­cze nic nie mów. Przy­naj­mniej do­póki nie wró­cimy z wy­cieczki.

– Dla­czego chcesz cze­kać?

– Dziś się uśmiech­nął, a wczo­raj za­śmiał!

Na wspo­mnie­nie tego dźwięku, który tak mnie za­sko­czył, szcze­lina w mo­jej piersi je­dy­nie się po­głę­bia. Nie był to gło­śny ani ży­wio­łowy śmiech, ra­czej de­li­katny, lecz na tyle zna­czący, że do końca dnia z buzi Nico nie scho­dził uśmiech.

– On ostat­nio ni­gdy się nie śmieje. – Za­mglone oczy Nico spra­wiają, że w mo­ich też zbie­rają się łzy. – Nie chcę ze­psuć tego przed wa­ka­cjami.

Głę­bo­kie od­de­chy może nie uspo­koją mo­jego serca, ale dają mi chwilę, by oczy­ścić umysł.

– Mu­sisz być ze mną szczery i po­wie­dzieć, jak bar­dzo ci się po­gor­szyło od ostat­niego stycz­nio­wego ba­da­nia.

Prosi mnie, bym dała mu swój te­le­fon, i po­ka­zuje mi przy­kłady tego, jak obec­nie wi­dzi. Na kra­wę­dziach jego pola wi­dze­nia po­ja­wiły się cie­nie, jakby oglą­dał świat przez lor­netkę – przed tym wła­śnie ostrze­gał Ra­fa­ela le­karz. Nie jest tak źle, jak się oba­wia­łam, ale i tak bu­dzi to nie­po­kój, zwłasz­cza gdy weź­mie się pod uwagę jego młody wiek.

Choć nie chcę ry­zy­ko­wać utraty pracy z po­wodu ja­kiejś ta­jem­nicy, nie wiem, czy mam wy­bór, o ile nie chcę stra­cić za­ufa­nia Nico. Gdyby jego bez­pie­czeń­stwo na­prawdę było za­gro­żone, na­wet bym się nie za­sta­na­wiała, ale tym ra­zem mu za­ufam.

Wy­pusz­czam po­wie­trze.

– Dam ci czas do two­ich uro­dzin.

– Ale to za ty­dzień! – Jego bu­zia przy­biera od­cień zie­leni.

– Albo to, albo po­wiemy mu dziś.

Aż mnie skręca, szcze­gól­nie kiedy Nico wy­dyma usta, lecz mu­szę po­sta­wić na swoim.

– Nie chcę, żeby smu­cił się przed wa­ka­cjami – mówi.

– Ro­zu­miem to, ale wiesz, że trzeba mu po­wie­dzieć.

Od­po­wiada mi je­dy­nie głę­bo­kie zre­zy­gno­wane wes­tchnie­nie.

Uno­szę jego brodę, bo chcę, by spoj­rzał mi w oczy.

– Może te­raz jest mu smutno, ale wy­cieczka po­prawi mu na­strój.

– Tak my­ślisz?

– Wiem to. – Okej, może nie mam pew­no­ści, ale ni­gdy nie sły­sza­łam, żeby ktoś na­rze­kał, że źle się ba­wił na Ha­wa­jach.

Przy ca­łym wy­siłku, jaki Ra­fael wło­żył w pla­no­wa­nie tego wy­jazdu, włącz­nie z od­wo­ła­niem pier­wot­nego po­my­słu wy­prawy do Eu­ropy tylko dla­tego, że Nico do­stał ob­se­sji na punk­cie Ha­wa­jów, po tym, jak obej­rzał sto go­dzin fil­mi­ków na ich te­mat, wiem, że bę­dzie mu się po­do­bać.

A przy­naj­mniej taką mam na­dzieję.

– Do­bra. Po­wiem mu po na­stęp­nym week­en­dzie.

Ten mini-Lo­pez mnie wy­koń­czy. Ra­fael jest szorstki i trzyma swoje ser­du­cho za mu­rem z lodu, a Nico nosi je dum­nie na dłoni.

Zro­bi­ła­bym wszystko, co w mo­jej mocy, żeby je chro­nić, tak samo jak jego, na­wet je­śli ozna­cza to zło­że­nie obiet­nicy, że do­cho­wam se­kretu.ROZ­DZIAŁ 3

Ra­fael

Nie­na­wi­dzę tego, że w na­szej pry­wat­nej prze­strzeni bez prze­rwy znaj­duje się nia­nia, która za­kłóca moje co­dzienne ży­cie, ale dla Nico je­stem w sta­nie zro­bić wszystko. Choć bez pro­blemu mógł­bym wy­cho­wać syna wy­łącz­nie z po­mocą ro­dziny, Nico po­trze­buje ko­bie­cej ręki.

Po­trze­buje El­lie, choć wo­lał­bym tego nie przy­zna­wać.

Sam so­bie o tym przy­po­mi­nam, kiedy opie­ram się o ścianę na­prze­ciw drzwi sy­pialni mo­jego syna i wpa­truję w ze­ga­rek od Ri­charda Mille. Moje zde­ner­wo­wa­nie ro­śnie z każdą se­kundą. Kłu­jące w oczy dia­menty mi­go­czą wo­kół tar­czy, a mała wska­zówka zbliża się do dzie­siątki.

Za­zwy­czaj nie trzy­mam się tak sztywno czasu spa­nia, ale ostat­nio Nico był bar­dziej ma­rudny, za co wi­nić mogę tylko jego ła­miącą-za­sady-blond-nia­nię.

Jej ła­godny śmiech nie­sie się przez drzwi i ko­ry­tarz, po chwili do­łą­cza do niego chi­chot Nico. Ten ra­do­sny dźwięk wy­do­by­wa­jący się z gar­dła mo­jego syna to je­dyny po­wód, dla któ­rego zde­cy­do­wa­łem się za­trud­nić osobę bez do­świad­cze­nia w opiece nad dziećmi, ale za to z nie­zwy­kłym ta­len­tem do do­pro­wa­dza­nia mnie do szału.

Dwa lata temu, po tym, jak zło­ży­łem po­zew o roz­wód, Hil­lary ode­szła, Nico za­czął się zmie­niać. Jego nie­ustan­nie wa­ha­jące się na­stroje i draż­li­wość – choć zro­zu­miałe – były nie do znie­sie­nia, tym bar­dziej, że czu­łem się za nie od­po­wie­dzialny.

To ja za­żą­da­łem roz­wodu i choć Nico ni­gdy nie ob­wi­niał mnie o to, że jego mama nas opu­ściła, nie po­tra­fię wy­zbyć się wra­że­nia, że tak na­prawdę ma mi to za złe.

Na­sza re­la­cja za­częła się psuć pół­tora roku temu, gdy otrzy­mał dia­gnozę. Stop­niowo co­raz trud­niej było igno­ro­wać jego stan. Jego wzrok stale się po­gar­szał i mały za­czął re­zy­gno­wać ze wszyst­kiego, co uwiel­biał: przy­ja­ciół, na­szej ro­dziny, mu­zyki i mnie.

Mu­zyka za­wsze była dla Nico spo­so­bem na od­re­ago­wa­nie, dla­tego w ra­mach ostat­niej de­ski ra­tunku, bli­sko rok temu, po­sła­łem go na lek­cje do Bra­ku­ją­cego Akordu. Na po­czątku nie był za­do­wo­lony. Nie an­ga­żo­wał się, nie od­zy­wał ani nie gar­nął się do in­stru­men­tów, ale z po­mocą El­lie wresz­cie po­woli otwo­rzył się na nowo.

Przez cztery mie­siące mia­łem po­czu­cie, że mię­dzy nami znów jest do­brze, jed­nak na po­czątku roku coś się znowu ze­psuło.

I nie po­tra­fię tego na­pra­wić, nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo się sta­ram. Py­ta­jąc go, co jest nie tak, nic nie wskó­ram, a speł­nia­nie jego za­chcia­nek jest tylko tym­cza­so­wym roz­wią­za­niem. Po­tem na­pięta at­mos­fera wraca.

Zmianą pla­nów wa­ka­cyj­nych z Eu­ropy na Ha­waje, tak jak chciał Nico, za­słu­ży­łem so­bie na nie­wielki uśmiech i wy­szep­tane do ucha „dzię­kuję”, lecz jego do­bry na­strój nie trwał zbyt długo.

A w każ­dym ra­zie mnie nie było dane za długo się nim na­cie­szyć.

Z za­my­śle­nia wy­rywa mnie El­lie, która wy­cho­dzi z sy­pialni i de­li­kat­nie za­myka za sobą drzwi, po czym opiera się o nie, jak gdyby opa­dła z sił.

Wzdy­cha chra­pli­wie i za­myka piwne oczy. Dłu­gie blond włosy się­gają jej aż do pasa, a w są­czą­cym się przez okno świe­tle księ­życa ich ko­lor przy­po­mina ra­czej sre­bro niż złoto.

Rzadko kiedy mam oka­zję przyj­rzeć się jej tak, by się nie zo­rien­to­wała. Za­zwy­czaj od razu do­strzega każde moje zer­k­nię­cie, uśmiech i ko­men­tarz, a ten jej ostatni wy­mysł w po­staci ta­belki z uśmie­chami spra­wia, że czuję się jak obiekt ba­dań. Dla­tego za­miast na­tych­miast zdra­dzić się ze swoją obec­no­ścią, sam prze­pro­wa­dzam nie­spieszną ob­ser­wa­cję.

El­lie nie lu­buje się w ko­lo­ro­wych do­dat­kach czy fal­ba­nia­stych, de­si­gner­skich ubra­niach jak Dah­lia Mu­ñoz – dziew­czyna, z którą mój ku­zyn zwią­zał się dzie­więć mie­sięcy temu. Nie śle­dzi też tren­dów do­ty­czą­cych ma­ki­jażu czy fry­zur jak Lily, druga z sióstr Mu­ñoz. W za­sa­dzie do­brze jej idzie ukry­wa­nie swo­jej oso­bo­wo­ści i tłam­sze­nie jej ogra­ni­czoną pa­letą czerni, bieli oraz sza­ro­ści. Bio­rąc pod uwagę, ile ciem­nych ubrań nosi, dziwi mnie, że nie po­far­bo­wała na ciemno swo­jej blond czu­pryny po to, by pa­so­wała do sty­lówy Roc­ko­wej Bar­bie.

Gdyby nie drobne ta­tu­aże roz­siane po ciele, uznał­bym, że jest rów­nie in­te­re­su­jąca co białe płótno.

Kłamca.

No do­bra. Jest rów­nie in­te­re­su­jąca, co płótno po­ma­lo­wane jed­nym ko­lo­rem.

Czar­nym.

W głę­bo­kim, atra­men­to­wym od­cie­niu, pa­su­ją­cym do po­nu­rych me­lo­dii, które wy­grywa późno w nocy, kiedy my­śli, że wszy­scy już śpią. Nie wie, że cza­sem słu­cham skryty pod osłoną cie­nia. Trudno mi oprzeć się jej ma­gne­ty­zmowi. Jej mu­zyka prze­ma­wia do mnie w spo­sób, w jaki żadne słowa nie po­tra­fią, i wła­śnie dla­tego coś nie­ustan­nie mnie do niej cią­gnie.

Skoro cho­dzi wy­łącz­nie o mu­zykę, jak wy­ja­śnisz to, co dzieje się te­raz?

Ta myśl wy­rywa mnie z za­mro­cze­nia, a gdy ro­bię krok na­przód i wy­cho­dzę z ciem­nego kąta, klepka skrzypi pod moim bu­tem.

El­lie gwał­tow­nie otwiera oczy.

– Boże! Ile tam sta­łeś?

Mimo ga­lo­pu­ją­cego serca sta­ram się za­cho­wać bez­na­miętny wy­raz twa­rzy.

– Dość długo, by się zo­rien­to­wać, że Nico późno po­ło­żył się spać.

El­lie się pro­stuje. Choć jest wyż­sza od więk­szo­ści ko­biet, bez bu­tów i tak sięga mi za­le­d­wie do brody.

– Ćwi­czy­li­śmy brajla.

– Aż dziw, że co­kol­wiek z tego pa­mięta, tyle przy tym śmie­chu.

– Nie wąt­pię, że po­czu­cie hu­moru to obcy ci kon­cept – mruży oczy – ale lu­dzie, kiedy prze­czy­tają coś za­baw­nego, mają w zwy­czaju się śmiać.

– Nie ga­daj – od­po­wia­dam su­cho.

Co­kol­wiek za­mie­rzała po­wie­dzieć, prze­rywa jej wła­sne ziew­nię­cie.

– To sy­gnał, że mu­szę iść spać. – Pró­buje mnie wy­mi­nąć.

Nie my­śląc wiele, chwy­tam ją za ło­kieć, za­nim odej­dzie. Cie­pło jej skóry prze­są­cza się przez cienką ba­rierę, która mnie ota­cza, po­sy­ła­jąc fale żaru wzdłuż mo­jego ra­mie­nia.

Pra­gnę po­zbyć się tego uczu­cia, otrzą­snąć się, ale jed­no­cze­śnie mocno za­ci­skam dłoń i py­tam:

– Jak idzie?

– Co ta­kiego? – El­lie wpa­truje się w wy­kwi­ta­jącą na jej ręce gę­sią skórkę.

Pusz­czam ją i ro­bię długi krok w tył.

– Jak idzie mu z braj­lem?

– Ach. – Kręci głową. – Do­brze, choć nie­stety odzie­dzi­czył po to­bie brak cier­pli­wo­ści.

Rzu­cam jej wy­mowne spoj­rze­nie.

– Ma ja­kieś pro­blemy?

– Nie­wiel­kie, ale pra­cu­jemy nad tym. Wiesz, gdy­byś zna­lazł chwilę, nie za­szko­dzi­łoby, że­byś też z nim tro­chę po­ćwi­czył.

Strach za­lewa mi żo­łą­dek, aż cały tonę w ne­ga­tyw­nych wi­zjach i emo­cjach. Bar­dzo się sta­ra­łem ćwi­czyć z Nico, lecz w ostat­nich mie­sią­cach mój syn po­woli się ode mnie od­suwa, nie wiem dla­czego. Po świę­tach coś się zmie­niło, jed­nak usilne próby od­kry­cia tego, co się stało, nie po­mo­gły mi po­znać po­wodu jego za­cho­wa­nia.

Mógł­byś za­py­tać El­lie, co ona o tym są­dzi. Od­rzu­cam tę myśl. Nie zro­zu­mia­łaby, ona i Nico mają inną re­la­cję – a ja jed­no­cze­śnie to ubó­stwiam i tego nie zno­szę.

Za­zdrosz­czę jej tej bez­tro­skiej, bez­pro­ble­mo­wej więzi, którą na­wią­zała z moim dziec­kiem. Choć wiem, że to nie­spra­wie­dliwe, by zło­ścić się na nią z tego po­wodu, nie po­tra­fię się przed tym po­wstrzy­mać.

El­lie ma to, czego pra­gnę i o co za­bie­gam. Nico lubi spę­dzać z nią swój wolny czas, a mnie od­py­cha bez wa­ha­nia, przez co czuję się bez­u­ży­teczny i przy­bity, czego całe de­kady sta­ra­łem się uni­kać.

– Może do­łą­czysz do nas ju­tro wie­czo­rem? – pyta tym swoim ła­god­nym gło­sem, który po­trafi prze­smyk­nąć się za po­sta­wione przeze mnie mury.

– Nie. – Jesz­cze bar­dziej niż zwy­kle brzmię jak skoń­czony du­pek.

– Dla­czego nie? – Jej spoj­rze­nie po­wo­duje, że czuję się nie­swojo – nie przez to, jak pa­trzy, ale przez to, co może zo­ba­czyć, je­śli od­po­wied­nio się przyj­rzy.

Tchó­rza, który woli ma­sko­wać wstyd kłam­stwem.

– Nie znam się na tym – od­po­wia­dam.

Wzrok El­lie ła­god­nieje.

– Ze mnie też żadna eks­pertka. Za każ­dym ra­zem, kiedy mam pro­blem z ja­kimś sło­wem albo zda­niem, mó­wię coś ab­sur­dal­nego i Nico za­wsze się śmieje.

– Miło. – Mnie le­dwo udaje się na­kło­nić syna do po­roz­ma­wia­nia dłu­żej niż kilka mi­nut cią­giem, a tu pro­szę, El­lie nie sta­ra­jąc się za­nadto, re­gu­lar­nie go roz­śmie­sza.

– Co to miało zna­czyć? – Lo­do­wate spoj­rze­nie po­wraca ze zdwo­joną siłą.

– Nic. Chęt­nie bym do was do­łą­czył, ale umó­wi­łem się na ju­trzej­szy wie­czór z Ju­lia­nem.

– Niby kiedy? – Marsz­czy nos, jak za­wsze, kiedy ją wku­rzam.

– Dziś. – Dzie­sięć se­kund temu.

– Dzięki za in­for­ma­cję.

– Masz coś lep­szego do ro­boty? – Za­brzmiało to go­rzej, niż za­mie­rza­łem.

– Jak to moż­liwe, że nie masz żad­nych przy­ja­ciół? Co za za­gadka.

– Nie­któ­rzy nie chcą mar­no­wać czasu na bez­sen­sowne zna­jo­mo­ści.

Za­miast zde­ner­wo­wać się jesz­cze bar­dziej, El­lie spo­gląda na mnie wzro­kiem, który wi­dzia­łem już zbyt wiele razy.

Peł­nym li­to­ści.

– Szkoda mi lu­dzi ta­kich jak ty – mówi, czym wpra­wia mnie w osłu­pie­nie. – Dwo­icie się i tro­icie, żeby wszyst­kich od sie­bie ode­pchnąć, bo ktoś kie­dyś was zra­nił.

Nie tylko je­den ktoś, ra­czej troje – z czego dwoje z nich spro­wa­dziło mnie na ten świat.

Nie mó­wię tego.

Nie mó­wię nic.

Ła­twiej mi dy­stan­so­wać się od wła­snych uczuć, kiedy wcale nie przyj­muję ich do wia­do­mo­ści. Można na­zwać to tchó­rzo­stwem lub wy­par­ciem, ale ja wolę okre­śle­nie tech­nika prze­trwa­nia. My­śleć ozna­cza czuć, a nie je­stem pe­wien, czy gdy­bym za­czął, był­bym w sta­nie się kon­tro­lo­wać.

Moją wadą, a wręcz przy­mio­tem tok­syka, nie jest fakt, że nie mam żad­nych uczuć, ale to, że czuję za wiele, wszystko na­raz, dla­tego też tłu­mię to, za­miast na­uczyć się, jak so­bie z tym ra­dzić. Za­wsze taki by­łem, na długo za­nim matka spa­ko­wała wa­lizki i zo­sta­wiła mnie i ojca.

El­lie kręci głową.

– Nie­ważne. Wy­bacz, ale po­win­nam tro­chę od­po­cząć. – Wy­mija mnie pę­dem, a za­pach jej owo­co­wego żelu pod prysz­nic wisi w po­wie­trzu jesz­cze długo po jej znik­nię­ciu.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij