-
promocja
Miłość mimo wszystko - ebook
Miłość mimo wszystko - ebook
Nastia kocha Tannera od najmłodszych lat, nigdy nie istniał dla niej żaden inny chłopak czy mężczyzna. Ona – lubiana, skromna i uczynna dziewczyna z prowincji. On – rozpuszczony syn bogatego ranczera, bez celu w życiu.
To się nie może udać.
A jednak los splata ich ścieżki, choć zupełnie nie tak, jak marzyła o tym Nastia. Interesy nigdy nie są dobrym powodem do ślubu. Związek szybko się rozpada, a drogi tych dwojga rozchodzą.
Dwa złamane serca.
Nastia, dla której zawsze ważne było malarstwo, zaczyna pracę w nowojorskiej galerii sztuki. Po ciężkich przeżyciach szuka spokoju. Tanner zostaje najemnikiem. Kolejne misje, na których ryzykuje życiem, mają zabić pogardę, jaką czuje do siebie.
Druga szansa.
Minęło pięć lat. Przypadkowe spotkanie zupełnie odmienionych ludzi rodzi nadzieję, że to teraz będzie ich czas. Ona – pewniejsza siebie, dojrzała młoda kobieta. On – pełen pokory, w końcu pogodzony ze sobą.
To nie takie proste.
Pojawia się śmiertelne niebezpieczeństwo. Wysoka jest cena za życie. Jednak stawka jeszcze wyższa. Teraz nadchodzi czas próby uczuć, jakie łączą Nastię i Tannera.
Jak wielka to siła? Czy miłość zwycięży? Mimo wszystko?
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8342-492-7 |
| Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_to pierwsza część trylogii o dzieciach Cole’a i Heather Everettów z książki_ Nierozerwalne więzy _. Opowiada o Tannerze, najemniku, który pojawił się już w książce_ Miłość i kłamstwa _. Bohaterka, Anastasia, otrzymała swoje imię na cześć tytułowej bohaterki filmu z 1956 roku, granej przez Ingrid Bergman. Siostra Tannera, Odalie, została nazwana na cześć postaci z książki_ Foxowie z Harrow _autorstwa mojego ulubionego autora książek historycznych, Franka Yerby’ego, opublikowanej w roku moich urodzin w roku 1946. W 1947 roku na jej podstawie powstał znany film, nominowany nawet do Oskara. Była to pierwsza książka autorstwa Afroamerykanina, do której prawa kupiło studio z Hollywood. Frank Yerby dostał wiele nagród za swoje liczne książki, na podstawie których nakręcono sporo filmów. Urodził się w Georgii, ale mieszkał i ożenił się w Hiszpanii. George R.R. Martin wymienia go jako jedną z osób, która zainspirowała go do pisania. Pan Yerby zainspirował także i mnie!_
_Kiedy zaczęłam pisać i sprzedałam moją pierwszą książkę, zebrałam się w sobie i napisałam do niego. Był już wtedy szalenie znanym autorem. Odpisał mi i było to niesamowite uczucie. Zapytałam go, jakich rad mógłby udzielić początkującej autorce, a on nie tylko mi odpowiedział, ale nawet wysłał swoją najnowszą powieść, wielkie dzieło_ The Dahomean _, które nadal stoi na honorowym miejscu w mojej bibliotece._
_Wciąż jest moim ulubionym autorem powieści historycznych, a tak naprawdę uważam go za najlepszego pisarza na świecie specjalizującego się w tym gatunku literackim. Nazwałam Odalie na cześć jednej z jego bohaterek w podziękowaniu za rady, których mi udzielił, i za czas, jaki poświęcił, żeby odpisać nieznanej autorce z małego miasteczka w Georgii. Zaszczytem było dla mnie go poznać choćby na odległość._
_Mam nadzieję, że spodoba Wam się ta książka. Pisząc ją, świetnie się bawiłam._
_Dla wszystkich wspaniałych lekarzy, lekarek, pielęgniarzy, pielęgniarek i salowych z izby przyjęć i oddziału South Tower z Northeast Georgia Medical Center w Gainesville w Georgii, którzy tak cudownie opiekowali się mną w sierpniu 2021 roku, kiedy walczyłam z koronawirusem, i którzy utrzymali mnie przy życiu, żebym mogła napisać więcej książek. Dziękuję też tym wszystkim, którzy w tym samym szpitalu opiekowali się moim Jimem w czasie jego ostatniej choroby, również koronawirusa. Dzieliło nas w tym potwornym czasie tylko pięć sal szpitalnych. Ja wróciłam do domu, Jim – nie. W czasie pisania tej książki przypadł dzień, kiedy świętowalibyśmy pięćdziesiątą rocznicę naszego ślubu. Był najlepszym człowiekiem, jakiego znałam, i moją największą miłością. Bardzo za nim tęsknię._
_I dziękuję, drogie Czytelniczki, za wszystkie piękne kartki i listy z kondolencjami, zarówno online, jak i na papierze. Nie kłamałam, pisząc, że przeczytałam dosłownie każdy z nich. Są to moje skarby, tak jak każda z Was. Jestem Waszą największą fanką. Bez Was nie byłoby Diany Palmer._
JEDEN
Anastasia Bolton, nazywana Nastią, kończyła dzisiaj dziewiętnaście lat. Popatrzyła krytycznie na swoje odbicie w lustrze i skrzywiła się, widząc niedostatki urody. Miała ładne usta, duże orzechowe oczy, wysokie kości policzkowe i małe uszy. Nie była zbyt wysoka, ale figurą każdego mogłaby zachwycić, a już szczególnie długimi nogami, w sam raz do jazdy konnej. Rzeczywiście, dużo jeździła. Dawniej zdarzało jej się brać udział w rodeo, ale zrezygnowała z tego na rzecz malarstwa. Malowała pięknie.
Nosiła imię na cześć tytułowej bohaterki filmu z Yulem Brynnerem i Ingrid Bergman. Jej romantyczna matka uwielbiała ten film oparty na prawdziwej historii. Nastia mieszkała z ojcem, Glennem Boltonem, na olbrzymim ranczu w Teksasie. Rodzice taty zmarli z powodu śmiercionośnego wirusa rok przed ukończeniem przez nią szkoły, dziadkowie ze strony matki nie żyli od dawna, a jej mama zginęła tragicznie, kiedy Nastia miała zaledwie trzynaście lat. Innej rodziny nie miała, byli tylko ona i jej tata.
Glenn Bolton miał dopiero pięćdziesiąt lat, ale cierpiał na poważną niewydolność serca. Można było ją leczyć, lecz tą wiedzą nie podzielił się z Nastią, ponieważ przerażała go wizja absolutnie koniecznej operacji na otwartym sercu. Po rozmowie z lekarzem w ubiegłym tygodniu był przygaszony bardziej niż zwykle i skontaktował się z prawnikiem. Tę rozmowę także przeprowadził bez świadków. Nastia bardzo się martwiła. Nie wyobrażała sobie życia bez niego, jeszcze dobitniej odczuwając fakt, że bez ojca zostanie na tym świecie sama jak palec. Choć co prawda miała jeszcze Everettów, którzy mieszkali na sąsiednim ranczu zwanym Big Spur. Byli jak rodzina, Nastia znała ich całe życie, a Cole Everett i jego najmłodszy syn John często ich odwiedzali.
W całej okolicy tylko na ranczu Boltonów dostępna była woda powierzchniowa. Srebrna wstążka rzeki wiła się przez cały teren, dzięki czemu przy pojeniu bydła nie były konieczne studnie, jak u innych ranczerów.
Glenn lubił Cole’a, a także Johna, i skrycie marzył, żeby jego córka ułożyła sobie życie z którymś z młodych Everettów. Ale ona już zakochała się w Tannerze, najstarszym z rodzeństwa, a przy tym modelowym okazie rozpuszczonego, bogatego dzieciaka.
To nie Cole rozpuścił Tannera, tylko jego żona Heather, dawniej wokalistka, obecnie autorka piosenek. Ich pierworodny był radością jej życia. Miał teraz dwadzieścia pięć lat i był silnym, niczym gwiazda filmowa niesamowicie przystojnym mężczyzną o ciemnych włosach i jasnoniebieskich, niemal srebrnych oczach, jak u ojca. W kobietach lubił różnorodność, chociaż przez ostatni rok miał jedną dziewczynę, która wyraźnie ceniła jego styl życia z sutym kontem bankowym i licznymi podróżami.
Cole odkupił od odchodzącego na emeryturę właściciela ranczo z rasowym bydłem i podarował je synowi w nadziei, że Tanner się ustatkuje. Była to dobra posiadłość, granicząca zarówno z rodzinnym domem, jak i z ranczem Boltona, ale całkowicie pozbawiona wody. W ubiegłym roku panowała taka susza, że musieli wiercić studnie, żeby napoić bydło. Na ziemi Boltona była rzeka, do której spływały strumienie po terenie Everettów, ale woda ta nie należała do nich i nie wolno im było zmieniać jej biegu dla gospodarczych celów.
Przez dłuższy czas Cole miał nadzieję na połączenie swojego rancza z ranczem Boltonów, ale Glenn nie chciał o tym słyszeć i wynajdował mnóstwo powodów do odmowy. Cole przejrzał go na wylot. Nastia wciąż mieszkała w domu i kochała się w Tannerze, niestety problem był taki, że Tanner nie kochał Nastii. Wolał doświadczone, wyrafinowane kobiety, jak Julienne Harper, jego obecna dziewczyna. Mógłby zbudować imperium na bazie rancza, które dał mu Cole, ale nigdy nie było go w domu. Narty w Kolorado, imprezy na jachcie jakiegoś milionera w Monako, lato w Nicei. I tak to szło.
Nastia wiedziała o Julienne, wszyscy w Branntville wiedzieli. Była to mała społeczność, w której kwitły plotki. Zazwyczaj były to plotki niezjadliwe, wręcz dobroduszne, bo wszyscy znali się tu od pokoleń, a Tanner należał do tej społeczności. Ale sarkastyczna i protekcjonalna Julienne była tu obca. Wielkomiejska kobieta, która wszystkich do siebie zraziła.
Kiedy Tanner bawił się w świecie, jego domem i ranczem zajmowali się Juan i Minnie Martinezowie, jednak po ostatniej wizycie Julienne zagrozili odejściem. Cole musiał łagodzić sytuację, bo małżonkowie dobrze zarządzali ranczem, a ktoś musiał to robić.
Cole porzucił już nadzieję, że Tanner weźmie się kiedyś do pracy. Zawsze dostawał to wszystko, co sobie zamarzył, a Cole, który ubóstwiał żonę, nie miał serca, by przeszkadzać jej w rozpieszczaniu syna, kiedy jeszcze był czas, żeby go wychować. Teraz było już za późno.
Nastia weszła do salonu, gdzie mężczyźni rozmawiali, niosąc kawę i pokrajaną babkę piaskową. Wszyscy trzej wstali, kiedy weszła. Ten staromodny zwyczaj wciąż sprawiał, że czuła się ważna. W jej pokoleniu mało kto się tym przejmował, ale Nastia była inna. Glenn wychował ją tak, jak sam był wychowany, i przejęła jego konserwatywne nastawienie do współczesnego świata. Którego nienawidziła, zresztą głównie dlatego, że Tanner uwielbiał kobiety należące do tego świata.
John Everett z wyglądu, a przynajmniej z kolorytu przypominał swoją matkę. Tak samo jak Heather, był wysokim i zabójczo przystojnym blondynem ze srebrnymi oczami, takimi samymi jak u ojca. Jego młodsza siostra, Odalie, także przypominała matkę, była blondynką o jasnoniebieskich oczach. Tanner najbardziej przypominał Cole’a, który był wysoki i wciąż bardzo przystojny. Mieli takie same ciemne włosy, ale oczy Tannera były jasnoniebieskie, nie srebrne.
John podszedł do niej z uśmiechem i przejął ciężką tacę.
– Uwielbiam babkę.
– Wiem. – Nastia uśmiechnęła się do niego ze szczerą sympatią. Był dla niej jak misiowaty starszy brat.
John wiedział o tym i starał się nie okazywać, jak bardzo jest tym rozczarowany.
– Jak tam twoje malarstwo? – spytał Cole.
– Sprzedałam obraz! – wykrzyknęła radośnie. – W miasteczku zjawił się jakiś człowiek ze Wschodniego Wybrzeża, zajrzał do sklepu z przyborami malarskimi i zobaczył jeden z moich krajobrazów. Powiedział, że był wart znacznie więcej, niż za niego chciałam, i zapłacił panu Dillowi potrójną cenę. Nie mogę się nadziwić.
– Malujesz pięknie – powiedział John z oczami pełnymi miłości, której starała się nie zauważać. Wskazał obrazy na ścianach. Ten, który przedstawiał konie biegnące w czasie burzy, był szczególnie udany.
– Dziękuję – powiedziała, rumieniąc się lekko. – Pan Dill powiedział, że ten człowiek wyglądał na Włocha. Był wysoki i umięśniony, towarzyszyło mu dwóch innych mężczyzn. Jechał właśnie do San Antonio w interesach.
– Brzmi groźnie – zażartował John.
Roześmiała się, nalewając kawy. Podała też wszystkim ciasto na talerzykach i błyszczące widelczyki.
– Powiedział, że powinnam sprzedawać obrazy w New Jersey, skąd pochodzi, albo nawet w Nowym Jorku, gdzie ma galerię i muzeum. Zapowiedział, że porozmawia z kimś o mnie. Zapisał numer pana Dilla, żeby być w kontakcie. – Nastia westchnęła. – To pewnie nic nie znaczy i ten Włoch zaraz o tym zapomni, ale miło, że to wszystko powiedział.
– Naprawdę masz talent, Nastio – powiedział Cole. – Byłoby świetnie, gdyby skontaktował cię z ludźmi zajmującymi się sztuką na Wschodnim Wybrzeżu. Oczywiście jeśli tym właśnie chcesz się zajmować w życiu – dodał łagodnie.
Uśmiechnęła się do niego, a potem zadumała się na moment.
– Lubię malować, ale chciałabym też wyjść za mąż i założyć rodzinę.
– Jedno nie wyklucza drugiego – oznajmił John. – A jeśli będziesz musiała polecieć na Wschodnie Wybrzeże i z kimś porozmawiać, pamiętaj, że mamy do dyspozycji samolot. Daj tylko znać, zawsze mogę polecieć z tobą.
Uśmiechnęła się łagodnie.
– Dzięki, John, ale jeszcze na to za wcześnie.
– Co tam u Tannera? – zapytał Glenn.
Oczy Cole’a rozbłysły.
– W kolejnej podróży, tym razem do Włoch. Odalie studiuje wokalistykę na konserwatorium w Rzymie. Postanowił ją odwiedzić w drodze do Grecji.
– Odalie ma przepiękny głos – powiedziała Nastia, kryjąc rozczarowanie. Miała nadzieję, że Tanner przyjdzie z ojcem i bratem. – Pragnie śpiewać w Met?
– Owszem, Metropolitan Opera to jej cel. – Cole odetchnął i napił się kawy. – Przykro mi, że będzie tak daleko od domu, ale trzeba pozwolić dzieciom dorosnąć. Przynajmniej jego nigdzie nie nosi! – Z aprobatą popatrzył na młodszego syna.
– Jestem domatorem – przyświadczył John. – Kocham bydło, kocham ranczo. Nie chcę wyjeżdżać – dodał, patrząc na Nastię.
– I dobrze. – Cole się zaśmiał się. – Ktoś musi odziedziczyć po mnie ten kawałek ziemi.
– Ale ty się jeszcze nigdzie nie wybierasz – wtrącił Glenn. – Everettowie są długowieczni. Twój dziadek zmarł po dziewięćdziesiątce.
– Tak, ale ojciec nie skończył nawet sześćdziesięciu lat, a mama zmarła, zanim ożeniłem się z Heather. – Po twarzy Cole’a przemknął grymas bólu na wspomnienie dni, gdy niewiele brakowało, by kłamstwo rozdzieliło go z jego ukochaną Heather. Przeżywał prawdziwe tortury podczas tych kilku miesięcy bez niej, gdy zazdrosna rywalka skłamała na temat jej rodziny i zasugerowała, że ona i Cole są spokrewnieni. Nie byli, ale samo wspomnienie łamało mu serce. W tamtych czasach Heather śpiewała w nocnych klubach. Cole był dla niej okrutny, bo bardzo go kochała, a on sądził, że między nimi nigdy do niczego nie może dojść. Kiedy odkrył prawdę, Heather dawno już zniknęła z jego życia i wiele czasu potrzebował, żeby ją na powrót zdobyć.
Spojrzał na Nastię. Przypominała mu Heather w młodości. Nie była taka piękna jak ona, ale słodka i łagodna. Będzie doskonałą żoną i matką. Wiedział, że nie zostanie żoną Tannera. Kilka tygodni temu chłopak powiedział mu, że nienawidzi rozmów z jej ojcem, bo Nastia przychodzi wtedy i wpatruje się w niego jak w skrzynkę z kociętami, które potrzebują domu. Uważał, że jest nudna i dziecinna. John z kolei ją uwielbiał. Cole skrzywił się na tę myśl, bo Nastia traktowała młodszego z jego synów jak brata.
– Wracając do tego, o czym rozmawialiśmy przez telefon… – zaczął Cole, kiedy dopił kawę i odstawił filiżankę na tacę.
– Wiem, co chcesz powiedzieć – przerwał mu Glenn z uśmiechem. – Ale nigdy nie zgodzę się na tamy na strumieniach.
– Tylko na jednym strumieniu, który płynie najbliżej mojego południowego pastwiska. – Cole westchnął. – Bydło ucierpi z powodu twojego uporu. Nie możemy już wiercić studni.
– Wiem, przecież wiem – zgodził się Glenn. – Dlatego podjąłem pewne kroki, które rozwiążą ten problem. Nie pytaj, jakie, bo i tak ci nie powiem. – Zachichotał. – Ale nie martw się, bo sprawa jest już załatwiona, to tylko kwestia czasu. I to niezbyt odległego – dodał z dziwnym błyskiem w oczach.
Cole wyglądał, jakby chciał protestować, ale zrozumiał, że to nie ma sensu, i tylko dobrodusznie machnął ręką.
– Dobrze. Ufam twojemu sumieniu.
– Możesz ufać, bo na szczęście je mam – odpowiedział Glenn. – A twój chłopak wpadł w jakieś tarapaty we Francji. Był na pierwszej stronie tabloidu wydawanego przez Lombardów na Wschodnim Wybrzeżu.
– To nie Tanner zaczął – powiedział krótko Cole. – To jego… towarzyszka, Julienne Harper. W ekskluzywnej restauracji wdała się w kłótnię z inną kobietą. Facet, który z nią był, zaczął kląć i uderzył Tannera, kiedy ten próbował interweniować. Tanner musiał coś niecoś wyjaśnić. – Popatrzył na Glenna. – Tym razem się nie wtrącałem i nie pozwoliłem wtrącać się Heather. On musi w końcu dorosnąć i zacząć odpowiadać za to, co robi.
– Według tabloidu musiał zapłacić za zniszczoną sukienkę i wstawienie temu facetowi przedniego zęba. – Glenn potrząsnął głową. – Przypomina mi ciebie, kiedy byłeś w jego wieku – dodał z łobuzerskim błyskiem w oku. – To wtedy aresztowano cię za udział w bójce, prawda?
– Jakiś gnojek zażartował z żołnierzy na misjach. Wkurzyłem się. On sam nigdy nawet się z nikim nie bił, więc niby co mógł wiedzieć o tym, jak to jest być żołnierzem?
– Przynajmniej twój ojciec wybił mu z głowy pomysł, by pozwać cię do sądu. – Glenn zachichotał. – Ludzie się go bali. Potrafił zrobić niezłą awanturę.
– To prawda, potrafił. I zbyt młodo zmarł – powiedział Cole smutno.
Glenn znał kilka innych historii o jego ojcu, którymi nie zamierzał się dzielić. Niektóre sprawy nie powinny być wyciągane na światło dzienne.
– Twój syn służył w siłach specjalnych, prawda? – spytał nagle.
– A tak, służył. – Cole skrzywił się ze złością. – Dowiedziałem się o tym, kiedy wrócił do domu. – Westchnął. – Kazałem mu się czegoś nauczyć, więc wstąpił do wojska. Przynajmniej w końcu do niego dotarło, że narażanie życia nie przygotuje go do prowadzenia rancza. To między innymi dlatego kupiłem posiadłość Banksa. Chciałem ściągnąć go do domu. Miałem nadzieję, że jeśli będzie musiał nauczyć się żyć z ranczerstwa, zacznie podejmować mądrzejsze decyzje. Przynajmniej między misjami zrobił studia z zarządzania. – Zaśmiał się krótko i potrząsnął głową. – A potem poznał ją.
Wszyscy wiedzieli, kogo miał namyśli. „Ją”, Julienne Harper. Łyżkę dziegciu. Wciągnęła Tannera z powrotem w beztroskie, hulaszcze i rozrzutne życie, którego oduczyło go na jakiś czas wojsko. Teraz postępował jeszcze bardziej nieodpowiedzialnie niż przedtem.
– Niewłaściwa kobieta może zwieść na manowce nawet wartościowego mężczyznę. A czasem na odwrót – powiedział Glenn.
Nie wspomniał wprost o swojej zmarłej żonie, ale wszyscy znali tę historię. Jego żona beznadziejnie zakochała się w pracowniku rancza, który właśnie wyszedł z więzienia. Glenn i jego córka ciągle mierzyli się z tragedią, która z tego wynikła.
– Była dobrą kobietą – upierał się Glenn. – Niestety miała impulsywny charakter i dała się omamić.
– W ten sposób wielu ludzi schodzi na złą drogę – zauważył smutno John. – Mam nadzieję, że mój brat nie trafi przez to do więzienia.
Cole wstał i poklepał syna po plecach.
– Przynajmniej o ciebie nie muszę się martwić – powiedział z miłością. – Chociaż jedno dziecko mi się udało.
Odalie, jego córka, gdy była nastolatką, popadła w konflikt z prawem. Podobnie jak Tanner, który musiał wstąpić do armii, żeby uniknąć odsiadki. Zadał się z typami spod ciemnej gwiazdy, upił się z nimi i spał w samochodzie, którym uciekli po obrabowaniu sklepu. Cole musiał zatrudnić prawników i użyć wszystkich swoich wpływów, żeby uchronić go przed więzieniem.
– Większość dzieci wychodzi na prostą, nawet te, które nie zaczynają najlepiej – podsumował Glenn.
– Twoja córka się udała. – Cole uśmiechnął się do Nastii. – Przypomina mi Heather w jej wieku.
– I jest to prawdziwy komplement – zgodził się Glenn, a jego córka się zarumieniła.
– Musimy się zbierać – powiedział Cole. – Szykujemy się do spędu bydła. Jeśli potrzebujesz pomocy, pamiętaj, że zrobimy wszystko.
Glenn uścisnął dłonie obu mężczyznom.
– Wiem. Przyślę wam ludzi do pomocy, jeśli potrzebujecie. My zaczniemy za tydzień.
– Każda pomoc się przyda. Nieważne, ilu masz ludzi, zawsze trzeba ich więcej.
– Zrobione. Powiedz tylko, kiedy.
– Pewnie nie masz ochoty wyskoczyć do kina w weekend? – zapytał John, kiedy Nastia odprowadzała ich do drzwi.
Nie odpowiedziała od razu. Nie chciała ranić jego uczuć.
– To brzmi świetnie, ale pracuję nad pejzażem i chcę go szybko skończyć, na wypadek gdyby ten miły człowiek naprawdę komuś o mnie wspomniał – odparła w końcu z idealnie dobranym żalem w głosie. Lubiła Johna, ale nie chciała go do niczego zachęcać. W jej sercu było miejsce tylko dla Tannera.
– Jasne – powiedział John wesoło, ukrywając rozczarowanie. – Kiedy indziej?
– Oczywiście – skłamała.
Uśmiechnął się i wszyscy wyszli na długą, szeroką werandę. Cole się rozejrzał i stwierdził:
– Dobra pogoda jak na tę porę roku. – Patrzył z zadowoleniem na zieleniejące pastwiska. – Mam nadzieję, że się utrzyma.
– Ja też – odpowiedział Glenn.
Podniósł rękę, a Nastia pomachała na pożegnanie.
Everettowie wsiedli do jednej ze swoich luksusowych ranczerskich półciężarówek i odjechali.
– John robi do ciebie maślane oczy – wspomniał Glenn przy kolacji tego wieczoru.
– Wiem – odparła z westchnieniem. – Bardzo go lubię. Jest dla mnie jak brat, którego nie mam. Ale on chce czegoś więcej, tato. Nie mogę mu tego dać, więc nie powinnam go zachęcać.
– Nie powinnaś. – Glenn pokiwał głową ze zrozumieniem. – Wciąż myślisz tylko o Tannerze, prawda?
– Nie umiem nic na to poradzić. – Nastia się skrzywiła. – Szaleję za nim, od kiedy skończyłam piętnaście lat, ale dla niego w ogóle mogłabym nie istnieć. Szkoda, że nie jestem piękna, bogata i wytworna – dodała ponuro.
– Dla mężczyzny, który naprawdę kocha, to wszystko nie ma znaczenia – powiedział łagodnie.
– Pewnie nie. – Rozgarnęła sałatkę widelcem. – Julienne jest bardzo piękna. Oczywiście nie rozmawia z wieśniakami. Widziałam ich w Branntville, zanim wyjechali do Europy. Zmierzyła mnie wzrokiem i tylko się zaśmiała. – Na samo wspomnienie na jej twarzy wypłynął rumieniec. – On też. Uważają mnie za dziecko.
– To może się zmienić – odparł jakby do siebie z dziwnym wyrazem twarzy, patrząc na córkę zielonymi oczami. Miał kiedyś nadzieję, że i ona będzie zielonooka, ale jej oczy były brązowe jak oczy zmarłej żony; brązowe i piękne. – Odziedziczysz to ranczo – stwierdził po chwili. – Mam nadzieję, że wykażesz się rozsądkiem i zatrudnisz zarządcę, jeśli obowiązki i ciężar odpowiedzialności przerosną ciebie. I mam też nadzieję, że nie dasz się oszukać żadnemu typkowi o słodkiej mowie, który zapragnie twoich pieniędzy – dodał z niepokojem, bo nie był tego wcale pewien. – Ta posiadłość należy do naszej rodziny od stu lat. Nie chciałbym, żeby stała się parkiem rozrywki.
– Czemu miałaby stać się czymś takim? – zapytała niespokojnie.
– Ledwie wczoraj jakiś facet chciał mi za nią zapłacić grube pieniądze, kiedy byłem w banku w sprawie depozytów. Dyrektor nas sobie przedstawił.
– Oczywiście mu odmówiłeś, tato? – spytała.
Zacisnął usta i wciągnął powietrze.
– Powiedziałem mu, że to rozważę. – Nie wspomniał jej, że ranczo i dom były obciążone hipoteką. Podjął kilka złych decyzji biznesowych i doprowadził to miejsce do ruiny. Cole Everett zdawał sobie z tego sprawę i dlatego próbował je kupić. I dostanie je wkrótce, pomyślał Glenn ze smutkiem. Nie mógł pozwolić, żeby Nastia została bez dachu nad głową, a sprzedaż posiadłości nie starczyłaby nawet na spłatę długów.
– Ale przecież nasza ziemia graniczy z nowym ranczem Everettów, tym, które należy do Tannera – powiedziała zmartwiona. – Wyobrażasz sobie, jak jego rasowe bydło zareagowałoby na park rozrywki tuż obok?
– Wyobrażam.
– Tanner mógłby stracić wszystko – powiedziała. – To ranczo to jego jedyne źródło dochodu, zwłaszcza że Cole podzielił już Big Spur między Johna i Odalie. Uznał, że Tannerowi wystarczy to nowe.
– Być może Tanner będzie musiał podjąć trudną decyzję, kiedy mnie już nie będzie… – Glenn uśmiechnął się do siebie.
– Co ty knujesz, tato? – spytała niespokojnie.
– Ja? – Starał się udawać niewiniątko. – Co niby miałbym knuć? Mógłbym dostać trochę tego placka z jabłkami, który dziś upiekłaś? To nowe lekarstwo z jakiegoś powodu sprawia, że mam większy apetyt.
– Nie powiedziałeś mi, co lekarz mówił w zeszłym tygodniu.
– To co zwykle. Nie stresować się, brać lekarstwo, nie podnosić ciężarów – kłamał jak z nut. Czekała go wizyta u kardiologa, który miał podjąć decyzję w sprawie operacji na otwartym sercu, a Glenn bardzo się jej obawiał.
– Poczwórny bypass – powiedział lekarz – i to szybko.
Zbyt dużo tłuszczów i cholesterolu, taka była tego przyczyna, chociaż Nastia usiłowała skłonić ojca do zdrowszego jedzenia. Od dawna wiadomo było, że ma problemy z sercem, niestety nie przyjmował do wiadomości ograniczeń, więc sytuacja stała się naprawdę zła. Glenn nie podzielił się tą wiadomością z córką. Nie chciał jej martwić, a poza tym czuł się dobrze.
Kilka dni później recepcjonistka poradni kardiologicznej zadzwoniła, żeby przyspieszyć wizytę. Glenn zaczął wchodzić po schodach do domu i padł martwy.
Tanner Everett klął na całe gardło, a Cole próbował go uciszyć, żeby Heather nie usłyszała syna.
– Proszę bardzo, wściekaj się – parsknął Cole. – Ale nie podważysz testamentu. Nikt w Branntville nie poświadczy, że Glenn Bolton miał źle w głowie, kiedy go pisał.
– Park rozrywki! Koło mojego stada! – Tanner odwrócił się i popatrzył na ojca. – I jeśli nie ożenię się z cholerną Nastią, tak będzie wyglądała moja przyszłość!
Cole doskonale rozumiał, jak bardzo Tanner jest rozgoryczony. Na jego miejscu czułby się tak samo.
– To było podłe – zgodził się ojciec. – Ale musimy jakoś żyć z tym, co mamy, a nie z tym, co chcielibyśmy mieć.
– Mam dwadzieścia pięć lat! – wściekał się syn. – Nie jestem gotowy do małżeństwa! Nie będę gotowy jeszcze przez lata! – Popatrzył na Cole’a. – Byłeś starszy, kiedy żeniłeś się z mamą.
– Byłem. Długo nie mogłem się wyszumieć. – Cole popatrzył na swoje buty. – Kochałem twoją matkę, i to od dawna, ale miała rywalkę, która skłamała, że jesteśmy spokrewnieni. Odebrała nam wiele lat.
Tanner znał tę historię. Wszystkie dzieci Everettów ją znały. Skończyłaby się tragedią, gdyby Cole w porę nie odkrył prawdy.
– Heather była w wieku Nastii, kiedy się w niej zakochałem. Śpiewała jak skowronek, tak jak teraz Odalie. Była piękna. Wciąż jest piękna – dodał cicho.
Tanner, który nigdy jeszcze nie kochał kobiety, patrzył na ojca, nie całkiem rozumiejąc, co chce mu przekazać.
– Musi istnieć jakiś sposób na podważenie testamentu – powtórzył z uporem.
– Proszę bardzo, szukaj go. Ale nasz prawnik już mi powiedział, że nie ma takiej możliwości. Ożenisz się z Nastią albo posiadłość przechodzi na własność Blue Sky Management Properties, a Nastia zostanie z niczym.
– Brednie! To ranczo jest warte miliony – odparł Tanner.
– Było. Glenn nie był jak jego ojciec, nie nadawał się na ranczera – uciął Cole. – Ranczo jest obciążone hipoteką. Nie mów tego Nastii, już i tak ma dość problemów.
Tanner się skrzywił. Nawet jemu było żal Nastii. Nie mogła nic poradzić na swoje uczucia, którymi go darzyła, ale nigdy ich nie odwzajemni i o tym musiała się dowiedzieć.
– Stąd moja propozycja. Dostajesz Rocking Chair i połączysz je z Big Spur Nastii. Sprzedamy bydło mięsne Glenna i w ten sposób spłacimy długi, a zamiast tego rozszerzymy hodowlę naszych rasowych santa gertrudis. Innymi słowy – dodał Cole cicho – albo spróbujesz powalczyć o swoje ranczo, albo zostajesz z niczym. Nie zmienię zdania, Tanner – dodał stanowczo. – Przykro mi. Ale mogłeś trafić gorzej. A najwyższy czas, żebyś zamieszkał z powrotem w domu, zarządzał swoim cholernym ranczem i przestał bawić się w playboya ze Wschodniego Wybrzeża.
– Nienawidzę piachu i bydła – wymamrotał Tanner. – Dlaczego nie dałeś rancza Johnowi? To on mógłby ożenić się z Nastią.
– Nie wyszłaby za niego – powiedział Cole po prostu. – Nie kocha go.
Tanner włożył ręce do kieszeni.
– Mnie też nie kocha. Inaczej nie namawiałaby ojca, żeby mi to zrobił!
– Myślę, że nie miała z tym nic wspólnego. To pomysł Glenna. Miał chore serce, a Nastia nie ma innej rodziny.
– Mogłeś ją adoptować – sarkastycznie podsumował Tanner.
Oczy Cole’a zwęziły się i zabłysły groźnie, a jego syn zorientował się, że przesadził.
– Dobrze, niech to szlag – wymamrotał. – Zrobię, co trzeba. Ale nie stanę się nagle wzorowym domatorem niańczącym dzieci! Dla żadnej kobiety!
– Nikt tego od ciebie nie oczekuje. – Cole’owi żal było Nastii. Kochała Tannera. Może… Może jej miłość wystarczy za ich dwoje, ale martwił się. Jego syn był jak ogier, któremu zarzucono pętlę na szyję. To nie skończy się dobrze.
Nastia była w szoku. Siedziała przy kuchennym stole i omawiała szczegóły pogrzebu, polegając mocno na zakładzie pogrzebowym i prawniku ojca. Była bez grosza. Co gorsza, jej ojciec zmusił prawnika do umieszczenia w testamencie zapisu, że Tanner musi się z nią ożenić albo posiadłość stanie się własnością człowieka od parku rozrywki. To zaś oznaczało głośny, tłoczny koszmar dla bydła i koni Tannera.
Dowiedziała się o treści testamentu od prawnika ojca, pana Bellamy’ego. Była zszokowana i nieszczęśliwa, szczególnie że ojciec ledwie kilka dni wcześniej powiedział jej o pomyśle na ten park rozrywki. Myślała, że przynajmniej zostaną jej pieniądze na życie, ale nie zostało nic. Ojciec tyle przed nią ukrywał.
Ranczo było bezwartościowe, obciążone hipoteką i zadłużone. Nie mogła na nim zarabiać ani nawet zatrudnić kogoś, żeby nim zarządzał, a jeśli stanie się parkiem rozrywki, rancza Cole’a i Tannera zbankrutują. Żadnego z nich nie stać na zburzenie stajni oraz innych budynków gospodarczych i wybudowanie nowych w bezpieczniejszym miejscu posiadłości. Bo nie ma takiego miejsca, żadne nie będzie bezpieczne przy wesołomiasteczkowym świetle i hałasie.
I jeszcze coś. Ani przez sekundę nie sądziła, że Tanner ugnie się wobec szantażu i się z nią ożeni. Było jej wstyd, że ojciec umieścił ten zapis w testamencie. Tanner zapewne pomyśli, że to jej pomysł…
Skończyła przygotowania i podeszła do szafy ojca, żeby znaleźć jego najlepszy garnitur i eleganckie buty. Konieczność wyboru garnituru okazała się ostatnią kroplą goryczy. Rzuciła się na kolorowy pled na łóżku ojca i zapłakała rozpaczliwie, aż jej oczy zrobiły się czerwone i rozbolało ją gardło.
Prawdopodobnie dlatego nie słyszała pukania do drzwi na dole. Jednak nie były zamknięte, a ona nie zdawała sobie sprawy, że Tanner wszedł do pokoju i patrząc na nią, zatrzymał się w progu.
Wiedział, że kochała ojca i nie miała innej rodziny. Przykro mu było patrzeć, jak płacze. Nic do niej nie czuł, nic z wyjątkiem irytacji, że podkochiwała się w nim i za bardzo to okazywała. Ale teraz była naprawdę nieszczęśliwa. On sam nigdy nikogo nie stracił. Nie poznał nawet swoich dziadków ani babć. Owszem, widział śmierć, ale tylko patrząc z boku.
– Nastio? – powiedział cicho.
Aż drgnęła przestraszona i podniosła do niego mokrą twarz. Przełknęła głośno i otarła zaczerwienione oczy jasnożółtym T-shirtem, który miała na sobie.
– Ten warunek to nie był mój pomysł – powiedziała, jakby oskarżał ją, że sama to wszystko wymyśliła. Jej brązowe oczy ze złością popatrzyły w jego jasnoniebieskie. – Powiedział, że właściciel parku rozrywki chce mu zapłacić miliony za ziemię, a potem na jednym oddechu dodał, że ta ziemia była nasza od stu lat i żebym się jej nie pozbywała. – Znowu przełknęła. – Nie wiedziałam, że nie ma pieniędzy. Nie wiedziałam nawet, jak bardzo był chory. Powiedział, że dostał nowe leki i że doktor mówił, że… wszystko jest w porządku…
Zamilkła i łzy znowu polały się z jej oczu. Czuła, że Tanner się nad nią lituje, co było wprost nie do zniesienia. Przecież jej nie chciał, wiedziała to bez pytania.
Ale nie mógł patrzeć, jak płacze. Jej płacz poruszał w nim coś, czego istnienia dotychczas nie podejrzewał.
Podszedł do niej, wziął ją w ramiona i przyciągnął do siebie.
– Wyrzuć to z siebie – powiedział najłagodniejszym tonem, jakiego kiedykolwiek użył wobec niej. – No, dalej.
I zrobiła to. Jej ojciec nigdy nie okazywał jej fizycznie czułości. Nikt inny tego nie robił z wyjątkiem matki Tannera. Jakie to miłe, gdy ktoś cię obejmuje, tuli i zapewnia, że wszystko będzie dobrze. Choć nic nie było dobrze. Ale Tanner był silny i ciepły, i cudownie pachniał kosztowną wodą kolońską. Wtuliła się w niego i pozwoliła łzom płynąć.
W końcu odzyskała kontrolę nad sobą i odsunęła się od niego.
– Dziękuję – powiedziała trochę speszona.
– Nigdy nikogo nie straciłem… – Wzruszył ramionami. – Owszem, kolegów w wojsku na misjach, ale nikogo naprawdę bliskiego.
– Faktycznie nie. – Nastia spojrzała mu prosto w oczy. – Przykro mi z tym testamentem. – Przełknęła głośno ślinę. – Znajdę jakiegoś kupca. – Nagle przypomniała sobie, że nie może samowolnie sprzedać rancza, które w dodatku jest zadłużone. – Musi być jakiś sposób…
– Nie da się podważyć testamentu – odparł. – Mój ociec rozmawiał z prawnikami. Twój ojciec był w pełni władz umysłowych.
Skrzywiła się na jego słowa.
Jej falowane i potargane blond włosy luźno opadały na opalone ramiona. W obcisłych dżinsach i T-shircie wyglądała bardzo kusząco. Nigdy nie wydawała się Tannerowi tak atrakcyjna.
– A co powiesz na to? – rzuciła nagle, kiedy wyraźnie zaintrygowany wciąż się jej przyglądał. – Pobierzemy się i następnego dnia anulujemy małżeństwo. Dobry pomysł?
– Bez nocy poślubnej? – spytał, udając przerażenie.
– Nie chcę iść z tobą do łóżka. – Popatrzyła na niego. – Nie wiem, gdzie się włóczyłeś na szerokim świecie. – Uśmiechnęła się z trudem.
Wbrew wszystkiemu poczuł rozbawienie, milczał jednak.
– A poza tym chcę poczekać na mojego przyszłego męża – dodała z pewną wyższością.
– Większość mężczyzn woli doświadczone kobiety, nie nowicjuszki – odparł.
– Mój mąż będzie wyjątkowy i okaże mi wdzięczność, że na niego czekałam – skontrowała.
– Oczywiście. Będzie czekał obok zająca wielkanocnego.
Zmierzyła go wzrokiem.
– Tata i ja chodziliśmy do kościoła w każdą niedzielę. Mój pradziadek był pastorem u metodystów. To on zbudował ten kościół. Moja prababcia była misjonarką w Ameryce Południowej. Ty możesz żyć szybko, ale niektórzy z nas wciąż wierzą w duchowość i mistykę i wolą wolniejsze tempo.
– Ślimacze tempo – parsknął.
– I co z tego? – Odwróciła się od niego i ściągnęła z wieszaka rzeczy ojca: garnitur, wyprasowaną białą koszulę i krawat. Postawiła koło łóżka jego lśniące czarne buty.
– Co robisz?
– Muszę przygotować ubrania, żeby go… w nich pochować. – Prawie się załamała, ale odetchnęła głęboko i wyciągnęła z szafy torbę podróżną. – Zabiorę je do zakładu pogrzebowego i przejrzę wszystkie ustalenia. Tata był ubezpieczony, więc polisa wszystko pokryje.
Zdumiał się, jak sprawnie działała pomimo bólu i żałoby. Nie znał jej zbyt dobrze… Tak sądził, ale właśnie dotarło do niego, że w ogóle jej nie znał.
– Mogę ci jakoś pomóc? – spytał.
– Tak. – Odwróciła się do niego. – Idź do domu. – Gdy zdziwiony uniósł brwi, odkaszlnęła i szybko dodała: – Przepraszam, nie chciałam być niemiła. Po prostu chcę być sama. Muszę przepracować to w samotności. – Znów spojrzała na niego. – Nie odpowiedziałeś mi. Czy możemy się pobrać tylko na taki czas, jaki jest konieczny do spełnienia warunków testamentu, i zaraz potem się rozstać? – spytała.
– Naprawdę nie wiem, jak to wygląda z punktu widzenia prawa, ale mogę się dowiedzieć.
– Zrobisz to? – chciała się upewnić.
Popatrzył się na nią znów zaintrygowany.
– Chodzisz za mną od lat jak szczeniaczek – powiedział zamyślony, widząc, jak Nastia pokrywa się rumieńcem. – Jak na kogoś, kto tak szaleńczo się we mnie zakochał, zadziwiająco łatwo odrzucasz możliwość, żeby mnie mieć.
– Większość dziewcząt kocha się w zupełnie nieodpowiednich facetach – powiedziała świadoma rumieńca na twarzy. – Wyrastają z tego.
– A ty z tego wyrosłaś? – zapytał cicho.
– Tak – skłamała, odwracając wzrok. – Tak jakby. Skończyłam właśnie dziewiętnaście lat i myślę, że moją przyszłością jest sztuka.
No jasne, pomyślał. Miała talent, ale było wiele utalentowanych kobiet, których kariera nie wykraczała poza dawanie malunków w prezencie. Popatrzył na wiszący na ścianie obraz przedstawiający wiatrak i wilka, siedzącego samotnie na niewielkim wzgórzu przy pełni księżyca. Wiszący obok portret jej ojca był szalenie realistyczny. Zamyślił się. Naprawdę miała talent. Ale jak mogłaby go wykorzystać w tej zapadłej dziurze?
Ktoś zapukał do drzwi frontowych. Nastia zostawiła torbę, minęła Tannera i poszła otworzyć. Dwie kobiety z ich kościoła przyszły z zapiekankami, jedzeniem, a nawet z ciastem.
– Och, to takie miłe! – powiedziała Nastia i po jej twarzy znów pociekły łzy. – Bardzo dziękuję.
– Twój tata był dobrym człowiekiem, kochanie – powiedziała starsza z kobiet. – Wiemy na pewno, gdzie trafił.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, zadzwoń. Albo gdybyś nie chciała być tu sama w nocy…
– Dam sobie radę – odparła cicho. – Ale dziękuję za propozycję.
Pożegnały się. Nastia schowała jedzenie, świadoma, że Tanner wyszedł z pokoju ojca i opierał się o drzwi kuchenne.
– Małe miasteczka – powiedział. – Małe miasteczka i ich zwyczaje nie przestają mnie zadziwiać. Tylko w takim miejscu ludzie wciąż przynoszą jedzenie.
– To tradycja – podsumowała cicho i popatrzyła na niego spod oka. – Też gotowałam dla rodzin w żałobie. Ale oczywiście to nie twój styl ani styl Julienne. Nienawidzisz tu mieszkać.
– Owszem. Zbyt dużo czasu spędziłem w egzotycznych miejscach, żeby zgodzić się na codzienną rutynę. Nawet dla ojca nie mogę. – Pomyślał o Julienne z pewną desperacją. Była świetna w łóżku i żadna nigdy mu jej nie zastąpi. Już była wściekła i zagroziła, że go zostawi, kiedy usłyszała o testamencie Boltona. – Nie chcę takiego życia. Rodzinnego rancza, gromadki dzieci ani żony w kuchni. – Tanner się skrzywił. – Wolę Julienne w prześwitującej czarnej bieliźnie niż wszystko to razem wzięte.
– Na szczęście wciąż możesz to mieć. Musimy tylko wypełnić warunek zawarty w testamencie ojca i możesz jechać na północ, do Francji, Grecji czy gdziekolwiek tacy jak ty jeżdżą się zabawić.
Zmarszczył brwi.
– A co ty robisz, żeby się zabawić?
– Maluję – odparła zdziwiona, że się nie domyślił.
– Oprócz tego. – Rozejrzał się. – Tu jest tylko piach, trawa, bydło i kilka krzewów.
– Lubię bydło. W oborze mamy kocięta. – Jej twarz i oczy złagodniały. – Za oborą mieszka rodzina królików. Tata musiał odgrodzić ogród kuchenny. – Przerwała, przełknęła ślinę i znów zajęła się przyniesionym jedzeniem. – Lubię siadywać wieczorem na ganku i słuchać ujadania psów.
– Mój Boże, jakież to ekscytujące! – zadrwił.
Odwróciła się i popatrzyła na niego.
– Jesteś starszy ode mnie, ale nie masz pojęcia, jak wygląda prawdziwe życie, czyż nie? Żyjesz w jakiejś fantazji, w sennych majakach o sztucznych ludziach i sztucznych miejscach. Ja wolę być tym, kim jestem, i robić to, co robię.
– Zgnijesz tu – podsumował krótko.
– Różnimy się pod tym względem. Wolę moją rzeczywistość. Nie potrzebuję egzotycznych stymulacji.
– Sugerujesz, że ja potrzebuję? – spytał, a jego oczy zwęziły się groźnie.
– Bardzo się różnicie z bratem. John kocha ranczerstwo. Nawet nie lubi jeździć swoim mercedesem. Czuje się lepiej w półciężarówce, a już najlepiej w siodle. Jest realistą, tak jak ja. – Nastia uśmiechnęła się smutno. – Ty jesteś marzycielem. Nigdy nie polubisz takiego życia.
Kochała go tak bardzo, ale on jej nie chciał. Dawał jej to do zrozumienia każdym słowem i każdym spojrzeniem. To, co powiedział o Julienne, wbiło nóż w jej biedne serce.
– Jeśli nie zatrzymam rancza i nie sprawię, że zacznie przynosić dochody, stracę wszystko i utknę tu tak samo jak mój brat – powiedział krótko.
– To koniec świata, jaki znamy! – zawołała, udając przerażenie.
– Co ty wiesz o ładnych ubraniach, zachowaniu na przyjęciach i dobrych manierach? – spytał szczerze, mierząc ją przenikliwymi, mądrymi oczami. – Byłoby mi wstyd zabrać cię między ludzi.
– A czy ktoś cię o to prosił? – zapytała rzeczowo i udało jej się nawet ukryć ból, jaki jego słowa zadały jej dumie.
– I dobrze, że nie – odparł Tanner. – Bo jeżeli możemy się pobrać jednego dnia i następnego anulować małżeństwo, zrobimy to. Nie wyobrażam sobie gorszego losu niż uwiązać się do ciebie na resztę życia.
– Och, dzięki, ja też cię uwielbiam – odpowiedziała z uśmiechem i szelmowskim błyskiem w oczach. – Jesteś taaaaaki seksowny! – szepnęła swoim najlepszym głosem femme fatale i wydęła usta.
Tego było dla niego za dużo. Nic nie rozumiał. Działała na niego w sposób, jaki nie działała nawet Julienne, i znowu poczuł się w pułapce. Do diabła z jej ojcem!
Zaklął, odwrócił się i wyszedł. Dopiero gdy już nie mógł jej widzieć, Nastia pozwoliła, aby żal nią owładnął.