- promocja
- W empik go
Miłość na gwiazdkę - ebook
Miłość na gwiazdkę - ebook
Czy można nie lubić białych Świąt Bożego Narodzenia? Można, ale tylko wtedy, gdy spędza się je w nieodpowiednim towarzystwie. Veronica to dwudziestosześciolatka, która podczas podróży do matki wpada w zaspę i niemal umiera, zaziębiona na opuszczonej drodze. Na szczęście z ratunkiem przychodzi jej mężczyzna podróżujący w tym samym kierunku, który… również wpada w zaspę. Czy tej dwójce uda się wyjść z opresji? Zarządzanie losu, a może zwyczajny przypadek postawił ich na swojej drodze? Nie ważne, jak do tego doszło. Ważne, że to spotkanie wywróci do góry nogami ich życie. Pytanie tylko czy na lepsze.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-965701-4-7 |
Rozmiar pliku: | 975 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Boston 22 grudnia 2021 roku_
Opieram dłonie na parapecie i spoglądam przez okno na coraz gęściejszy, opadający biały puch. Kiedy byłam mała, uwielbiałam rzucać śnieżkami, lepić bałwana i robić aniołki w śniegu. Teraz, w wieku dwudziestu trzech lat, każdy opadający płatek drażni mnie do tego stopnia, że chciałabym być niedźwiedziem, który zapada w zimowy sen i budzi się dopiero na wiosnę. Cięższy dojazd do pracy, nie wspominając o tym, że nie można chodzić wygodnie w szpilkach, które są nieodłącznym elementem mojej garderoby. Wzdycham i kręcę głową z niezadowoleniem. Wiem, że nie wygram z naturą i muszę się pogodzić z tym, że przez najbliższe tygodnie będę musiała wychodzić do pracy wcześniej, żeby nie spóźnić się z powodu korków spowodowanych śniegiem. Jednak patrząc na to z innej strony, to o wiele lepsze niż dwa tygodnie, które muszę spędzić w domu u matki. Tam przestanę przejmować się takimi drobnostkami jak zimno i opadający śnieg. Sam jej widok sprawi, że zapomnę o jakichkolwiek problemach.
Podchodzę do szafy z wielkim lustrem i jeszcze raz dokładnie się oglądam od góry do dołu. Czarna wieczorowa sukienka do kolan, błyszczące szpilki od Prady, naszyjnik z pereł i kolczyki do kompletu. Wszystko wygląda perfekcyjnie. Nawet moje włosy wyjątkowo dobrze współpracują, więc zamiast burzy ciemnych loków, mam na głowie gładko ułożony kok. Mam tylko nadzieję, że podczas tych kilku metrów, które będę musiała przebiec do samochodu, nie zniszczę fryzury, którą układałam przez ponad godzinę.
Wyciągam ze szkatułki złoty zegarek, prezent urodzinowy od moich rodziców, i zakładam go na rękę. Błyszczy i wygląda jak milion dolarów, pewnie kosztuje tyle samo. Tak naprawdę wcale mi się nie podoba, ale wiem, że kultura wymaga, żebym miała go dzisiaj na sobie. Spryskuję skórę perfumami, które kilka dni temu podarowała mi matka, i krzywię się, kiedy ich zapach dociera do moich nozdrzy. Pachną okropnie, jakby zapach toalety na dworcu połączyć z zapachem zgniłych owoców, ale nie mogę nie użyć prezentu, który zapewne kosztował połowę miesięcznej wypłaty przeciętnego Amerykanina. Wszystko, co mam na sobie, wybrała matka, bo właśnie tego ode mnie oczekuje. Jedynie seksowna bielizna, na widok której dostałaby zawału, jest moim wyborem.
Biorę torebkę z komody i upewniając się, że niczego nie zapomniałam, ruszam schodami w dół. Kiedy dochodzę do przestronnego holu, wszystkie głowy kierują się w moją stronę. Dźwięk moich szpilek rozchodzi się echem po pomieszczeniu, a ja zaczynam żałować, że nie włożyłam zwykłych adidasów na nogi. Nie lubię być w centrum uwagi, niestety wszędzie, gdzie się nie pojawię, wzbudzam zainteresowanie. Przyklejam do twarzy najlepszy uśmiech, na jaki mnie stać, i kiwam głową do portiera. Albert to miły starszy pan, który jako jeden z nielicznych nie ocenia mnie po wyglądzie ani majątku, jaki posiada moja matka. Odkąd przeprowadziłam się tutaj dwa lata temu, nawiązaliśmy naprawdę dobry kontakt. Jest jak dziadek, którego nie mam, i uwielbiam spędzać z nim czas. Pośpiesznie podchodzę do lady, przy której siedzi, i wręczam mu mały świąteczny prezent. To nic wielkiego, bo wiem, że kosztownym prezentem obraziłabym jego uczucia. Dziękuje mi, lekko się przy tym rumieniąc, a ja, śmiejąc się pod nosem, wychodzę na mroźne powietrze.
Wczoraj wieczorem zostawiłam samochód przecznicę dalej, i zanim udaje mi się dobiec do auta, jestem cała mokra od śniegu, a moja fryzura przypomina zmokłego mopsa. Wsiadam do środka, włączam ogrzewanie, a następnie wpisuję do GPS-u adres nowej willi, który przesłała mi wcześniej matka. Według mapy powinnam tam dojechać w przeciągu trzech, może czterech godzin, ale w taką pogodę droga na pewno się przedłuży. Zerkam na zegarek, jest już godzina czternasta. Szkoda, że nie posłuchałam się matki i nie wyjechałam dużo wcześniej. Nie musiałabym wtedy jechać, gdy już się ściemni. Moja orientacja w terenie jest tragiczna, i nawet mając włączony GPS, prawdopodobieństwo, że się zgubię, jest wysokie. Zaciskam dłonie na kierownicy i wyglądam przez przednią szybę, klnąc w myślach na coraz mocniej sypiący śnieg i żałując, że nie mogę zaszyć się w domu i spędzić te święta w samotności.
***
Po godzinie powolnej jazdy, spowodowanej śliskimi i wręcz nieprzejezdnymi drogami, rozlega się dźwięk mojego telefonu leżącego na siedzeniu pasażera. Podskakuję, pogrążona w myślach, po czym spoglądam na wyświetlacz. Nie mam najmniejszej ochoty odbierać, ale wiem, że nie mam wyboru. Mój narzeczony Sebastian nie przestanie dzwonić, dopóki ze mną nie porozmawia, dlatego niechętnie naciskam zieloną słuchawkę i włączam tryb głośnomówiący.
– Halo – odzywam się i odchrząkuję, bo przez zaschnięte gardło mój głos brzmi jak skrzek.
– Veronica?
Przewracam oczami na jego niedorzeczne pytanie. Kim innym miałabym być skoro dzwoni właśnie do mnie?
– Tak… – wzdycham, bo już zaczynam żałować, że zgodziłam się na wspólne święta, a nawet jeszcze nie udało mi się dojechać do domu.
– Gdzie ty jesteś? Wiesz co ludzie powiedzą, jeśli się spóźnisz...
– Sebastian! – przerywam mu, niemal krzycząc. Jest dokładnie taki sam jak moja matka. Dla niego liczy się tylko opinia innych, a ja mam gdzieś to, co ktoś sobie pomyśli o moim spóźnieniu. Słyszę, jak bierze głęboki oddech. Jestem niemal pewna, że nerwowo bawi się szlufką w spodniach i co chwilę przygładza idealnie wyprasowany krawat. Zawsze tak robi, gdy się czymś irytuje. Znam go jak mało kto, i powoli zaczynam go żałować.
– Nie denerwuj się. Jestem już w drodze i powinnam wkrótce dojechać. – Uspokajam go.
Nawigacja wskazuje mi, że do celu pozostało niespełna dwie godziny, ale ten fakt zostawiam dla siebie.
– Sebastianie czy to Veronica? Co się z nią dzieje? Mówiłam, żebym wyjechała wcześniej, ale ta dziewczyna jak zwykle nie słucha...
Na dźwięk piskliwego głosu mojej matki przechodzi mnie dreszcz. Kocham ją, ale czasami doprowadza mnie do szaleństwa, a właściwie to tylko czasami nie doprowadza mnie do szaleństwa. Kiedyś była przyjazną panią z sąsiedztwa, ale odkąd osiem lat temu poznała i poślubiła Stevena, zwykła pani Brown przestała istnieć. Stała się wyniosłą i obrzydliwie sztuczną kobietą, która za wszelką cenę próbuje się wcisnąć do śmietanki towarzyskiej ludzi z wyższych sfer. Dzisiaj nikt nie powiedziałaby, że jeszcze dziewięć lat temu sprzedawała bilety w kasie na dworcu i z trudem wiązała koniec z końcem.
– Veronico jesteś tam? – odzywa się Sebastian. – Twoja matka chce ci powiedzieć, że...
– Przepraszam, ale ledwo cię słyszę. Mam problem z zasięgiem, bo przejeżdżam obok lasu. Zadzwonię, jak będę dojeżdżać.
Rozłączam się bez pożegnania i rzucam telefon na tylne siedzenie z dala od siebie. Kierowanie i jednoczesna rozmowa z moim narzeczonym czy też matką nie jest dobrym pomysłem, tym bardziej że śnieg, który przed chwilą ledwo prószył, teraz sypie jak szalony. Wycieraczki w aucie nie nadążają zbierać go z szyb, a widoczność na drodze jest prawie zerowa. Zwalniam do dwudziestu kilometrów na godzinę, ale to w niczym nie pomaga. Koła ślizgają się na zamarzniętej drodze, a ja zaczynam żałować, że nie zostałam w domu, tylko dałam się namówić na święta spędzone z rodziną.
Zaczyna ogarniać mnie panika. Śnieżna zawierucha i gruba warstwa lodu uniemożliwiają normalną jazdę. Gdybym znajdowała się bliżej Bostonu, zapewne zawróciłabym, przy najbliższej okazji, znajdując w ten sposób dobrą wymówkę na pozostanie samej w mieście. Niestety bliżej mi do matki niż do własnego domu, dlatego mimo strachu i niechęci, kontynuuję jazdę.
Włączam muzykę, bo cisza zaczyna doprowadzać mnie do szału, i razem z George’em Michaelem śpiewam na głos _Last Christmas_. To ostatnie godziny, kiedy mogę się wygłupiać, bo gdy dojadę do posiadłości matki, zacznie się gra, której tak bardzo nie cierpię. Fałszywe uśmiechy i uprzejme rozmowy z osobami, których nawet nie lubię. Udawanie, że mój związek z Sebastianem jest pełen miłości i szczęścia, choć w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. To będzie dwanaście dni aktorstwa i błazenady, a potem będę nareszcie wolna.
Muzyka cichnie, a po bokach zaczyna rozpościerać się las. Gałęzie, niczym posypane brokatem błyszczą od świateł auta. Jest jakiś rodzaj piękna w tej dziczy, ale za nic nie chciałabym znaleźć się teraz na zewnątrz. Naglę zza drzew wybiega jeleń i zatrzymuje się na środku drogi. Jego przerażone oczy błyszczą, odbijając światło reflektorów mojego samochodu. Widać, że jest wystraszony, równie mocno jak ja. Zamieram, nie wiedząc co powinnam zrobić. Wpatrujemy się w siebie, a czas dookoła jakby zwalnia. Koła samochodu ledwo się kręcą, a jednak zwierzę znajduje się coraz bliżej. Przyciskam klakson, ale Jeleń się nie porusza, dlatego w ostatniej chwili skręcam kierownicę w prawo, przez co wpadam w poślizg i ogromną zaspę śniegu. Zwierzę ucieka, a ja dziękuję Bogu, że nic się nie stało, i że udało mi się zachować zimną krew. Gdybym jechała chociaż odrobinę szybciej, nie uniknęłabym zderzenia z nim, które mogłoby być tragiczne w skutkach, bo było to naprawdę olbrzymie zwierzę. Wyłączam silnik w samochodzie i biorę głęboki oddech. Muszę przez chwilę odpocząć i uspokoić zszargane nerwy, bo w takim stanie nie chcę prowadzić.
Złamany obcas w ulubionych butach, śnieżyca, a teraz jeleń na drodze. Wszystkie znaki na niebie wskazują, żebym nie jechała na święta do rodziny, ale ja się nie poddaję. W pewien sposób tęsknie za matką i za tym, jaka była kiedyś. Za każdym razem, kiedy się spotykamy myślę, że wciąż jest w niej ta dawna pani Brown, ale ona coraz mniej przypomina matkę, która się o mnie troszczyła i nie myślała tylko o pieniądzach. W te święta na pewno znowu mnie rozczaruje, i przy naszym kolejnym spotkaniu w Wielkanoc będę mieć kolejne złudne nadzieję, o ile będzie chciała się ze mną widzieć po tym, jak w Nowy Rok zerwę swoje zaręczyny z Sebastianem. Powinnam zrobić to wcześniej, ale cały czas dawałam nam szansę. Myślałam, że skoro byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, to uda nam się stworzyć wspaniały związek. Teraz wiem, że się myliłam. Nigdy nie powinnam przyjmować jego oświadczyn i niszczyć naszej przyjaźni.
Biorę głęboki wdech i odpalam auto. Silnik warczy i warczy, a koła próbują poradzić sobie z pokrywą śnieżną, ale bezskutecznie. Samochód stoi i za nic nie chce ruszyć z miejsca.
– Cholerny jeleń! – wrzeszczę. Powinnam go potrącić i jechać dalej. Najwyżej uszkodziłabym samochód, ale to byłoby o wiele lepsze niż sytuacja, w której się znajduję.
Spoglądam na zegarek na desce rozdzielczej, dochodzi szesnasta. Na dworze jest już ciemno, a ja utknęłam na odległej, opuszczonej drodze. Dookoła mnie znajdują się jedynie drzewa pokryte grubą warstwą śniegu. Żadnych domów ani stacji benzynowych. Tylko drzewa i ten mroźny śnieg.