Miłość na maxa - ebook
Opowieść o miłości, która przyszła niespodziewanie i zmieniła wszystko. Historia pełna jest pasji, intymności, humoru i czułości, ale też chwil trudnych, rozstań i powrotów.
Tragiczny wypadek przerwał tę miłość, ale nie przerwał więzi. Wspomnienia, sny, listy i głosy przeszłości tworzą zapis uczucia, które nie zna granic życia i śmierci.
To książka szczera do bólu i pełna emocji — o miłości, która była cudem, i o tęsknocie, która staje się siłą do dalszego życia
.TYLKO DLA DOROSŁYCH 18+”.
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8431-222-3 |
| Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 1
_Wczoraj, około godziny 22.50, na drodze wojewódzkiej numer 434, między Bydgoszczą a Wrocławiem, doszło do tragicznego wypadku. W wyniku zderzenia ciężarówki i samochodu osobowego śmierć na miejscu poniosła jedna osoba: 47- letni mężczyzna, kierowca auta osobowego. Przyczyny wypadku są ustalane._
22:34
Miśka, Kochanie, wracam. Kocham Cię. Pamiętaj.
Zasnęłam krótko po tym, jak przeczytałam wiadomość od Ciebie.
Jeszcze pomyślałam: To dobrze. Zdążę się zdrzemnąć zanim przyjedziesz. A jak będziesz blisko, odgrzeję kolację.
I położyłam się na sofie i zasnęłam.
Wtedy przyszedłeś do mnie we śnie. Tak realistycznie, jakby to nie był wcale sen… Ubrany byłeś w białą koszulę, tak jak Ciebie uwielbiałam w niej. Byłeś taki promienny, uśmiechnięty jak to Ty. Usiedliśmy przy stole. Trzymaliśmy się za ręce. Ja też się uśmiechałam. Było tak spokojnie i błogo. Powiedziałeś:
— Miśka, Kochanie, dziękuję Ci za wszystkie chwile, które razem przeżyliśmy. Ale… już czas… Muszę odejść. Kocham Cię.
— Kochanie, ja też Ci dziękuję. Wszystkie chwile z Tobą były piękne. I jeśli to czas, to odejdź… Ja też Cię kocham.
I zniknąłeś. A ja zostałam. Obudziłam się rano i czułam się jakoś tak dziwnie nieswojo. Czułam jakiś taki niepokój. Nie wiedziałam, co się dzieje, bo powinieneś być, ale Ciebie nie było.
Spojrzałam na telefon, była 7:05. Odruchowo włączyłam radio. Wśród różnych informacji usłyszałam właśnie tę jedną… Wszystko pasowało… Droga… samochód… Kierowca w wieku 47 lat. Wiedziałam już, ale chyba to wypierałam.
I kiedy zadzwonił telefon, na wyświetlaczu zobaczyłam: Marysia. Odebrałam i powiedziałam starając się mieć normalny, pogodny głos, jakby jego ton miał moc zmiany tego, co wiedziałam, że się stało:
— Cześć Marysiu, co tam?
Po drugiej stronie była cisza, taka co tnie serce na kawałki.
— Agatko… — usłyszałam po chwili i już wiedziałam, że się rozsypałam. — Kochana moja… — Marysia płakała. — Wiesz, że Max Cię bardzo kochał, był szczęśliwy z Tobą… ale… on… miał wypadek… On… Nie żyje.
Zamroziło mnie. Serce ścisnęło mi się w jedną małą kulkę. Nie wiedziałam gdzie jestem. Nie wiedziałam co powiedzieć, nawet nie mogłam nic powiedzieć, bo gardło miałam całkiem ściśnięte.
Łzy same spływały na podłogę.
Po tej rozmowie wszystko wyglądało tak samo, moja kuchnia, meble, widok za oknem… Ale w tym momencie dla mnie wszystko już było inne. Tak kompletnie bez znaczenia. I mimo że świeciło słońce, to tak jakby zapadł ciężki mrok, który mnie przygniatał.
Gapiłam się na telefon i jego ciemny ekran. Czułam się pusta, bez myśli, bez celu, całkowicie zamrożona. Siedziałam na sofie i czułam jakby świat się skończył. Czytałam Twojego sms- a nie wiem, który już raz. „… Pamiętaj” — nie pisałeś tak nigdy. A to jedno słowo było jakbyś przeczuwał…
Max… Kochanie… czy Ty przeczuwałeś, że się coś stanie…? Gdzie Ty jesteś… Max… — gapiłam się w chmury i przypomniałam sobie ten sen… Tak realny…
Max…! — wołałam w myślach, ale Ciebie nie było…
Płakałam i byłam jakby poza czasem i poza wszystkim. Nie wiedziałam co się działo. Co robiłam, czy jadłam, czy ktoś dzwonił, czy ja gdzieś wychodziłam. Jakbym zasnęła.
Obudziłam się na Twoim… pogrzebie. Choć i tak miałam wrażenie, że stojąc koło Marysi, to nie my tam jesteśmy i nie Ciebie tam żegnamy. Ludzie podchodzili do nas i tak się czułam jakby to nas nie dotyczyło. Jakby to był pogrzeb kogoś zupełnie obcego.
Nie wiem, jak wróciliśmy z Darem. Pamiętam tylko, że on kierował. Ale co się działo później, nie pamiętam. Wiem tylko, że Twoi rodzice byli też i Kaśka Twoja siostra. Nie wiem co mówiliśmy, ale wszystkie słowa i tak były ciężkie i nieme. Jakby świat przestał mieć jakiekolwiek dźwięki.
Później kiedy zostałam sama nie było już Twoich rzeczy… Tylko te jedne perfumy, którymi później spryskiwałam poduszki i kładłam się do łóżka czując Twój zapach.
Nie spałam. Tuliłam poduszkę i płakałam. Myślałam, że serce mi pęknie. I tak przez trzy tygodnie. Płakałam i wyłam na przemian. Nie wiedziałam jak mam żyć. W pracy musiałam się trzymać. Wychodziłam tylko z linii do toalety i tam pozwalałam sobie na chwilę łez, które od razu po zamknięciu drzwi się pojawiały.
Codziennie miałam sesje on line przez kamerkę z Twoim znajomym Damianem, psychiatrą. Ty wszystko przewidziałeś,,,tak w razie czego”.
Pewnego dnia on zadzwonił do mnie i powiedział, że,,taka była wola Maxa, by jeśli go kiedyś zabraknie i będziesz potrzebować pomocy, ja mam pomóc Ci w terapii.’’
Daro znalazł listy do nas: do Marysi, do Kaśki, do Włodka, Twojego taty, do siebie i do mnie. Pisałeś mi, że mam być szczęśliwa, że mnie kochasz i kochałeś od pierwszej chwili. Że wszystko ze mną było cudem. Że mam zakochać się jeszcze kiedyś jeśli będzie warto.
Daro zastanawiał się nawet, czy Ty może byłeś chory i czy po prostu nie odszedłeś specjalnie, żebyśmy zapamiętali Cię takiego jakim zawsze byłeś: uśmiechniętego, z pasją i życiem w oczach, niesamowitą empatią i charyzmą. Takiego jebniętego pozytywnie wariata, jak to sam o sobie mówiłeś.
Ja mu odpowiedziałam kiedy byli tu u mnie z Anką i zastanawialiśmy się nad tym:
— Nie… Max po prostu miał wszystko przygotowane, na każdą okoliczność, nawet na to…
— Z resztą co by to zmieniło…? — zauważyła smutno Anka.
— No nic — odparł posępnie i cicho Daro patrzący w podłogę.
Po pewnym czasie zaczęłam powoli wychodzić do ludzi. Nie tylko do pracy.
Na początku było bardzo dziwnie. Jakbym chodziła w cieniu, jakbym była niewidoczna.
Któregoś dnia spotkaliśmy się we trójkę z Daro i Anką. Poszliśmy na obiad do Cristal Towera. Naszego termosu, jak go nazywaliśmy…
Siedzieliśmy na początku niewiele mówiąc, bo nasze myśli krążyły tylko dookoła Ciebie. W pewnym momencie Daro rzucił z tym swoim spokojem:
— Kurwa… To chuj złamany z tego Maxa… tak nas samych zostawić.
Spojrzałyśmy na siebie z Anką i chyba ten jego spokojny ton głosu, zupełnie niepasujący do treści zdania nas tak rozbawił, że wybuchłyśmy śmiechem. Po chwili Daro spojrzał na nas, też się zaśmiał i śmialiśmy się już jak głupi dłuższą chwilę.
Stopniowo było minimalnie lepiej, ale nadal tragicznie. Nie czułam życia, jedynie ogromną rozrywającą mnie pustkę i jej ciężkość. Gdyby nie Daro i Anka i kilku przyjaciół, jak Ola czy Monika, dawno by mi już naprawdę serce pękło. Przy życiu trzymałeś mnie też Ty, to, że na pewno byś nie chciał, żebym się zabiła. Dlatego starałam się widzieć, to czego mnie nauczyłeś: jak wiatr gładzi trawy, drzewa i one się chwieją pod jego wpływem, jak słońce oświetla liście. Nauczyłeś mnie dostrzegać radość w takich drobnych rzeczach. Ale teraz mimo że wyłam i płakałam z bólu i tęsknoty już nieco mniej, to i tak łzy przychodziły same i serce i wszystko w środku miałam pościskane.
Któregoś dnia kiedy nie mogłam robić nic innego, tylko gapiłam się na kubek po kawie, zadzwonił Daro.
— Hej Aga — powiedział spokojnie jak to on. — Słuchaj coś znalazłem jak porządkowałem jego dokumenty w laptopie… Bo wiesz, że miałem to zrobić… w razie czego… jak on nie będzie mógł — zaczął od razu mówić, nie czekając na to, żebym go powitała. — Słuchaj… Aga… on zostawił nam play listę…
— Jaką znowu play listę…? Daro…? — czekałam na to co on powie jak na jakiś przekaz od Ciebie i to zapaliło jakby jakąś małą iskierkę w moim sercu. Ożywiłam się lekko. Byłam ciekawa.
— To jest podpisane ,,Maximum Party”– tłumaczył mi dalej Daro.
— Maximum party? Nic nie rozumiem, jakie maximum party? — nie wiedziałam o czym Daro mówił do mnie.
— … I widzisz… Tam jest dopisek:,, jeśli mnie już nie będzie. Impreza na Maxa”… – ciągnął Daro i słyszałam, że gardło ma ściśnięte.
— Daro… co on tam nam zostawił…? — pytałam z sercem pełnym ciekawości, które zaczęło mi mocno walić.
— Wszystko, do czego zawsze imprezowaliśmy… No kurwa… wszystko co nasze…
— Ja jebię… Daro… — powiedziałam i się rozpłakałam.
— To pojebane, ale wiesz… może właśnie tego nam potrzeba – odezwał się po dłuższej chwili pozwalając mi się wypłakać.
— Daro… ok… — zgodziłam się, bo już i tak nie miałam nic do stracenia. Straciłam wszystko.
I zrobiliśmy to. Zrobiliśmy tę imprezę. Jak wcześniej, kiedy Ty byłeś z nami. To była chwila, kiedy na moment poczułam jakbyś faktycznie z nami tam był. Płakaliśmy i jednocześnie śmialiśmy się przez łzy. Upiliśmy się. W pewnym momencie powiedziałam patrząc w sufit, jakbyś tam był:
— Max, Ty naprawdę jesteś pojebany – i wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
— On by chciał, żebyśmy się śmiali – powiedział Daro.
— I znowu zakochali się w życiu — dodała Anka.
Tak wyglądał ten pierwszy raz, kiedy się wyluzowałam i śmiałam. Mimo, że przez łzy, to śmiałam się i czułam, że jesteś z nami. Wiedziałeś, że kiedyś może będziemy tego potrzebować i, że to nie będzie koniec, tylko początek innej drogi.
A skoro mowa o początkach…
Zamknęłam oczy i zaczęłam sobie wszystko przypominać…Rozdział 2
I kto ma mnie niby tam zobaczyć? Babki w kolejce i doktor. A im nie zależy przecież w co będę ubrana. Pierdzielę! Nie chce mi się przebierać, idę tak — prowadziłam rozważania w głowie.
Miałam na sobie szare, cienkie, luźne, a co najważniejsze, wygodne spodnie dresowe za kolano ze ściągaczem i kolorową, za dużą o jakieś dwa rozmiary bluzkę z postaciami z bajek na różowym tle. Było na niej wszystko, co istniało w filmach animowanych dla dzieci.
Nie miałam ochoty się stroić. To była standardowa, kontrolna wizyta w poradni, gdzie chodziłam regularnie od siedmiu lat, mieszkając we Wrocławiu, po przeprowadzce z Łodzi.
Przeprowadziłam się tutaj do mojego toksycznego ex. Na początku wtedy wydawało mi się, że wszystko było super. Dopiero z perspektywy czasu widziałam, że było wtedy dużo czerwonych lampek, które ja zignorowałam z nadzieją, że jakoś to będzie. Ale na szczęście od dwóch lat on był już tylko smutnym wspomnieniem.
Mój ex zarzucał mi to, jak jeszcze wiele innych rzeczy, że chodzę za często do lekarza, że jeszcze mi coś znajdą. I że jestem wariatką. Czemu ja z nim byłam? Kompletna porażka.
A ja uważałam, że trzeba się badać. Zawsze wolałam chodzić częściej do lekarza niż rzadziej lub wcale.
Moja mama mówiła mi czasem:
— Ty przestań chodzić po tych lekarzach! Jesteś przecież zupełnie zdrowa!
No, a ja uważałam, że właśnie dlatego jestem zdrowa, bo się badam.
Tego lipcowego upalnego dnia wypadała moja profilaktyczna wizyta w przyszpitalnej poradni.
Założyłam więc tylko basenowe białe klapki. Były wygodne i pasowały do mojego zupełnie luźnego ubioru. Zabrałam ze sobą też czarny, sportowy mały plecaczek, który zazwyczaj brałam na rowerowe wycieczki za miasto. Przejrzałam się w lustrze i poszłam.
Szłam spacerem wzdłuż głównej alejki w parku. Cieszyłam się, że mogę odstresować się przed wizytą wśród drzew. Czułam, że wszystko będzie w porządku, bo badałam się co rok, ale mimo to, miałam lekki stres, jak to zazwyczaj jest przed badaniami.
Weszłam do chłodnego korytarza.
Jak miło — pomyślałam i usiadłam w poczekalni pełnej kobiet. Każda z nich to była inna historia, pochodziły z różnych środowisk. Ale w takich miejscach wszystkie jesteśmy sobie równe. Każda chce być zdrowa i każda ma nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Wreszcie, po dosyć długim oczekiwaniu na swoją kolej, weszłam do gabinetu w mojej kolorowej bluzce i spodniach od dresu.
— Dzień dobry — powiedziała sympatycznym tonem pielęgniarka — poproszę o dokument pani Agatko.
Podałam jej dowód osobisty, a ona sprawdziła moje dane. Oddając mi go wskazała leżankę przy ścianie mówiąc:
— Może pani usiąść i przygotować się do badania. Proszę się rozebrać, pani Agatko. Lekarz już idzie — starała się wprowadzić luźną atmosferę, żebym się nie stresowała.
Usadowiłam się na leżance przykrytej zielonym, jednorazowym materiałem, schowałam dowód z powrotem do plecaka i rozebrałam się do badania piersi.
Za każdym razem, odkąd byłam tu pacjentką, doktor był inny, ale wierzyłam, że wszyscy są dobrymi lekarzami. Poradnia, mimo że w ramach funduszu, miała dobre opinie.
Wtedy pojawiłeś się Ty… Lekarz w niebieskim ubraniu z dekoltem w serek. Wydawałeś się sunąć do mnie w powietrzu bez używania nóg. Byłeś wysoki, bardzo przystojny, chociaż nie w moim typie. Na Twój widok serce zaczęło mi bić szybciej i zrobiło mi się jakoś tak cieplej. Miałeś coś takiego w sobie, co sprawiało, że im bliżej mnie byłeś, tym bardziej czułam, jakby coś ściskało mi żołądek.
Nawet nie wiem, czy powiedziałeś cokolwiek kiedy wszedłeś. Byłam jakby nieprzytomna. A na pewno nie byłam przytomna w stu procentach.
Podszedłeś do mnie i zacząłeś badać moje piersi. Dotykałeś je w ten charakterystyczny sposób, miejsce przy miejscu, bardzo dokładnie i zwinnie przebierając palcami. Byłam tak onieśmielona i zamroczona, że nawet na Ciebie nie patrzyłam. Widziałam tylko kawałek torsu w niebieskiej bluzce, kawałek dekoltu i fragment ręki.
Twój dotyk sprawiał mi przyjemność, był bardzo miły. Poczułam jak przez moje ciało przepływał przeszywający, zniewalający prąd. Pierwszy raz miałam takie uczucia na wizycie u lekarza. Cały świat przestał istnieć. Byłeś wtedy tylko Ty, mój doktor w niebieskim ubraniu.
Kiedy skończyłeś powiedziałeś do mnie spokojnym, aksamitnym, tak seksownym głosem, że myślałam, że zemdleję:
— Skończone badanie, pani Agato, może się pani ubrać. Dziękuję bardzo.
To było miłe, rzadko się mi zdarzało, a szczególnie podczas wizyt nie prywatnych, żeby lekarz dziękował mi, że mógł mnie zbadać. Ty, mój doktor, miałeś widać dużo empatii w sobie. Biła od Ciebie taka dobra energia, jakiś magnetyzm. Byłeś opanowany, a jednocześnie czułam, że drzemie w Tobie niespożyta wielka energia, która tylko czekała na to, by znaleźć ujście.
Zakładałam z powrotem moją bluzkę z bajkami i nie wiedziałam co się dzieje. Nic innego nie słyszałam oprócz Ciebie.
— Pani Agato, o tej wydzielinie — pytałeś spokojnie aksamitnym głosem, który mnie rozpalał — co w tej Łodzi mówili o niej jak ją badali?
Imponowało mi to bardzo, że jesteś taki mądry, że z pewnością po przeczytaniu mojej karty i badaniu, dokładnie wiedziałeś co mi jest.
— Że to jakieś makrofagi, czy coś takiego, panie doktorze — odpowiedziałam mając pewność, że Tobie, mojemu doktorowi to zupełnie wystarczy, bo Ty i tak już znałeś całą moją chorobę na wylot.
— A jak się pani przeprowadzi z powrotem do Łodzi? — pytałeś nie wiadomo dlaczego.
— Nie! Nie! Panie doktorze, mnie się tu we Wrocławiu bardzo podoba! Jeżdżę na rowerze, jest dużo ścieżek, po wałach jeżdżę, po parkach. Super tutaj jest! — paplałam szybko i żywo jak nakręcona.
— Tak. Ja też znam dużo fajnych miejsc we Wrocławiu — odparłeś, Ty, mój lekarz.
— Z resztą na stare lata fajnie już zostać we Wrocławiu — dodałam głupio.
— Na stare lata? — zdziwiłeś się. — Ja jestem tylko trzy lata starszy od Pani, a nie czuję się staro — w każdym Twoim słowie była wyczuwalna taka pasja do życia.
W tonie Twojego głosu, w tym jak mówiłeś i co mówiłeś był ogromny życiowy optymizm. Podobało mi się to bardzo, a głos elektryzował.
— Nie no, faktycznie, przesadziłam. Poniosło mnie trochę panie doktorze — nie chciałam, żebyś myślał, że jestem marudą albo pesymistką, bo nie uważałam się za taką. Teraz tylko gadałam tak bez sensu, bo chciałam dobrze wypaść w tej rozmowie. Spodobałeś mi się. To jak mówiłeś, jaki miałeś głos, jaka energia wewnętrzna od Ciebie biła, to że byłeś dobrze wykształcony, że byłeś mądrym lekarzem, to wszystko przyciągało mnie do Ciebie.
— Często tak panią ponosi? — zapytałeś całkiem na luzie, wyraźnie rozbawiony. Ale nie czekałeś już na moją odpowiedź, tylko wstałeś zza biurka i podszedłeś do mnie z kartką i długopisem.
— Proszę zadzwonić na ten numer — podałeś mi kartkę, wskazując długopisem na zaznaczony w kółko numer telefonu komórkowego. — W razie czego — dodałeś uśmiechając się lekko.
Miałeś piękny uśmiech, chociaż i bez niego Twoja twarz była promienna. To dlatego, że w oczach miałeś takie iskierki, które same uśmiechały się do mnie. Pomyślałam, że to była taka pasja do tego co robiłeś. Byłeś lekarzem z powołania. I to też bardzo mi się podobało.
Wzięłam od Ciebie tę kartkę i jeszcze drugą, którą podała mi pielęgniarka.
— Dobrze, dziękuję bardzo panie doktorze, do widzenia — odparłam oszołomiona i zupełnie nieświadoma tego, co się właśnie wydarzyło.
— Do widzenia — odpowiedziała zza okularów pielęgniarka.
— Do zobaczenia pani Agato — pożegnałeś mnie, Ty, mój lekarz.
— Wszystkiego dobrego! — dodałeś kiedy byłam już przy drzwiach.
Wyszłam z gabinetu. Minęłam kobiety czekające na korytarzu, wyszłam z budynku na zewnątrz i zatrzymałam się przed bramą szpitala.
Coś do mnie dopiero docierało. Przyglądałam się najpierw jednej mniejszej kartce z numerem telefonu komórkowego, a później tej drugiej większej z nazwą i adresem poradni, opisem wizyty, zaleceniami, numerem stacjonarnym do rejestracji oraz stempelkiem i podpisem lekarza: Maciej Domański. Dotarło do mnie wreszcie, że numer telefonu komórkowego jest prywatnym numerem do Ciebie.
O kurwa… Ja jebię… — stałam tak i gapiłam się na te dwie kartki jak sroka w gnat. Zrobiło mi się gorąco, serce jakoś szybko biło i zaczęło mi się kręcić w głowie. Szłam do domu jak lunatyk. Nie dowierzałam jeszcze w to, co się stało. Nigdy przedtem żaden lekarz nie podawał mi na wizycie swojego numeru telefonu komórkowego.
Bo i po co miałby to robić — myślałam. Po cholerę?!
Dni mijały, a ja nadal się zastanawiałam co robić. Zadzwonić, napisać, nie zadzwonić, nie napisać… Nie wiedziałam. Zastanawiałam się czy w ogóle takie rzeczy się zdarzają. Wydawało mi się, że nie. Zapytałam o to wujka interneta. Tak jak zresztą pytałam o inne sprawy po wyjściu od lekarza. Tyle, że zazwyczaj były to pytania o moje dolegliwości. Czy to poważna choroba czy nie. Czy umrę niedługo, czy nie ma się czym przejmować.
Tym razem zapytałam, czy lekarz może poznać swoją przyszłą partnerkę w swoim gabinecie. Wyszło mi, że tak. Tak twierdził wujek internet, a jak wiadomo on wiedział wszystko. Twierdzili też tak sami lekarze i pacjentki na forach. Było ich całkiem sporo.
Opowiedziałam też całą tę sytuację koleżankom w pracy, bo pytały czemu jestem taka rozmarzona. One też stwierdziły:
— Dziewczyno! Ty dzwoń! Ale Ci się trafiło!
— Tak, jak ślepej kurze ziarno — odpowiadałam.
Dni sobie dalej mijały i dalej myślałam:
Po cholerę on się chce umawiać z jakąś kobietą, co chodzi w spodniach od dresu i w za dużej bluzce jak dla dzieci. Jakby chciał kogoś zapraszać na randki, to by sobie ucelował jakąś seksowną, elegancką kobietę. Sama już nie wiedziałam. Myślałam, że lekarz woli umawiać się z kobietami, bardziej takimi na swoim poziomie, a nie z laskami z fabryki, w dresach jak ja.
A może on jest gejem i szuka koleżanki? — wpadło mi do głowy. No tak! On taki zadbany, tak mówi spokojnie… O Jezu, jak on mówi… ten głos… o kurwa… jak on mówi… Nogi same się uginają.
Na pewno jest gejem! — olśniło mnie i postanowiłam napisać sms- a, bo zadzwonić nie miałam odwagi. Z resztą nie wiadomo, czy by w ogóle odebrał. Lekarze są ciągle zajęci. I nawet pewnie by nie pamiętał, kto do niego dzwoni — myślałam. A tak napiszę sms- a, to najwyżej nie odpisze — podjęłam decyzję.
Nie wiem czy w głębi serca myślałam, czy też miałam nadzieję, że jednak nie odpiszesz. Minęły w końcu dwa tygodnie od mojej wizyty w szpitalu. Bałam się tego nowego, nieznanego i niewiadomego. Jednak kiedy myślałam o tym, że mam napisać do Ciebie, do mojego lekarza, żeby się z Tobą umówić, bo przecież po to miałam napisać, prawda? To robiło mi się gorąco, nogi miałam jak z waty, a serce biło mi jak szalone. Zaczynało kręcić się mi w głowie.
Przypominałam sobie swoją wizytę, to jak się pojawiłeś, jak mnie dotykałeś podczas badania. Twoje dłonie były na moich piersiach. Jakie to dziwne, on już je dotykał — pomyślałam. Przypominałam sobie Twój głos, tak miękki i przyjemny, tę niesamowitą energię, ukrytą w Tobie, jakiej nie miał nikt inny. To przyciąganie…
Co napisać…? — myślałam trzymając w ręku kartkę z numerem telefonu napisanym przez Ciebie. Dłonie mi drżały. Jezu, co za pismo! Takie szlachetne, a jednocześnie nonszalanckie. Nawet na widok tych kilku cyfr, zakreślonych w kółko, zapisanych przez Ciebie, czułam napływające gorąco i ściskanie w żołądku.
Chyba oszalałam — taką myśl miałam w głowie. Dobra, raz kozie śmierć. Trzeba coś wymyślić — podjęłam decyzję i zaczęłam pisać sms- a:
Dzień dobry Panie Doktorze. Dziękuję za wizytę dwa tygodnie temu w poradni. Jest Pan prawdziwym lekarzem z powołania. Podał mi Pan numer telefonu, dlatego mogę napisać i podziękować. Pozdrawiam serdecznie.
Podpisałam się. Wysłałam. Nie wiedziałam zupełnie co mogę napisać, ale myślałam, a właściwie byłam pewna, że i tak nie odpiszesz, że mnie nie pamiętasz. Pomyliłam się.
Dosłownie za kilkanaście minut zaczął dzwonić telefon. Twojego numeru nie zapisałam sobie, ale znałam już na pamięć.
O szlag jasny! To on! Kurwancka! — tylko spokojnie myślałam. W głowie mi się kręciło. Puls miałam chyba trzy razy szybszy. Cud, że jakoś w miarę chyba udało mi się zachować spokój. Odebrałam.
— Halo? — odezwałam się starając mieć miły głos, a i tak zabrzmiało to, jakbym dławiła się ziemniakiem.
— Dzień dobry! — powitałeś mnie wesoło, Ty, mój doktor — Już się martwiłem, że pani do mnie się nie odezwie. Ale cieszę się bardzo i dziękuję za te miłe słowa. W obecnych czasach to bardzo cenne. A tym bardziej napisane od pani. Czy ja mogę zaproponować pani spotkanie? — usłyszałam w słuchawce Twój spokojny, ciepły i wesoły głos, mojego doktora. Byłam bliska omdlenia. „W obecnych czasach…” Jak on się wypowiadał… — myślałam.
— No tak. Pamiętam, że pan doktor mówił, że zna dużo fajnych miejsc we Wrocławiu.
— Tak — byłeś taki pogodny, słychać to było w każdym słowie — Chętnie zabiorę panią do Restauracji Magdalena. Może być piątek o 18.00? — oczy robiły mi się jak pięć złotych, a serce nie zwalniało.
— Tak. Będzie super! Pasuje mi jak najbardziej! — starałam się brzmieć spokojnie ale i tak słychać było moje podekscytowanie.
— Umówmy się zatem na miejscu o 18.00 w piątek — zadecydowałeś, Ty, mój doktor, z wyraźną radością w głosie.
— Okay. Cieszę się! Do zobaczenia! — odparłam wesoło.
— Ja jeszcze bardziej! Do zobaczenia! — pożegnałeś mnie.
Naprawdę miałam wrażenie, że kiedy ze mną rozmawiałeś, uśmiechałeś się. A jednocześnie wydawałeś się spokojny i opanowany. Zawsze podziwiałam takich ludzi, którzy pomimo emocji potrafili zachować spokój. Ja tego nie potrafiłam.
O ja pierdolę! Jasna dupa! Umówiłam się z moim doktorem na randkę! — wirowało mi w głowie. Gapiłam się na telefon, którego ekran dawno wygasł i dotarło do mnie, że piątek jest jutro!Rozdział 4
Spałam jak niedźwiedź na zimę. Obudziłam się kiedy słońce było już wysoko na niebie. Wyskoczyłam z łóżka, żeby zobaczyć czy nie dzwoniłeś. Nie dzwoniłeś. Nic też nie napisałeś. A była już 10.25. Pewnie nie zadzwoni — pomyślałam. A miał zadzwonić rano, obiecał.
Mały bukiecik, który dałeś mi, stał na blacie w szklance, tak jak go tam postawiłam. Czyli to wszystko się wydarzyło. To może zadzwoni. Albo nie. Może mówił to wszystko, bo chciałam to usłyszeć, a on nie miał co robić i się umówił ze mną — rozmyślałam smutna.
W telefonie miałam tylko nieodebrane połączenia od kumpeli Moniki i sms- a od niej:
Hej! Żyjesz? Jak było?
Od razu zadzwoniłam do niej, rozmawiając na głośniku i opowiedziałam jaką mieliśmy super randkę, że nie mogliśmy się nagadać i że było romantycznie i że wylądowaliśmy u Ciebie.
— Kiedy się spotkacie znowu? — pytała.
— Chyba już nigdy, bo miał dzwonić rano, a co? Jest już prawie południe! — dramatyzowałam.
— Jasne! — śmiała się Monika — Już to widzę! Gościu jest na Ciebie najarany jak piec, a Ty gadasz głupoty!
— Myślisz, że zadzwoni? — dopytywałam smutno.
— No oczywiście! — Monika wyraźnie miała ze mnie ubaw, bo słyszałam w jej tonie głosu, że bawi ją to, że się tak martwiłam.
W tej samej chwili zobaczyłam, że miga mi połączenie oczekujące. Dzwoniłeś.
— Dobra! Dzwoni! — powiedziałam szybko.
— Okay, Pa! — rozłączyła się, a ja odebrałam rozmowę od Ciebie.
— Halo? — powiedziałam tylko.
— Hej… Przepraszam Cię… — mówiłeś smutnym głosem. — Wiem, że to brzmi głupio i tak też się czuję, ale wyciągnęli mnie z domu o 5.30. Była sytuacja pilna w szpitalu i dopiero teraz się uspokoiło. Nawet nie miałem kiedy napisać. Przepraszam. Mogłem napisać o tej 5.30, żebyś wiedziała co się dzieje. Ale nie wiedziałem, czy masz telefon wyciszony, czy Cię nie obudzę. Nie chciałem Cię obudzić… — mówiłeś.
— Wyciszony… A nawet jakbyś mnie obudził, to byłaby to miła pobudka — odpowiedziałam trochę smutna, a trochę zawiedziona.
— Przepraszam, jestem durniem, naprawdę — mówiłeś smutno. Będę już to wiedział, że wyciszasz telefon. — Dasz się porwać z domu dziś wieczorem? O 20.00? — pytałeś z nadzieją w głosie.
— No nie wiem… — odparłam.
Byłam cały czas jeszcze trochę zawiedziona, że nie odzywałeś się cały poranek.
— Proszę… Wybacz. Głupio mi jest. Ja jestem głupi. — Byłeś naprawdę smutny.
— No dobrze — powiedziałam. Ale będę musiała Ci jakąś karę wymyślić — dodałam wesoło.
— Co tylko chcesz — odparłeś ożywiony.
Nie mogłam na niczym skupić myśli. Zajęłam się sprzątaniem mojej kawalerki. Była niedziela, ale wczoraj w sobotę byłam cały dzień u Ciebie. Ja zawsze sprzątałam w sobotę.
Jak to mówił mój kumpel z pracy Kuba, że sobota, to dzień szmaciany.
Ugotowałam i zjadłam obiad, pozmywałam i tak do wieczora czas zleciał. A myślałam tylko o Tobie. Wspominałam naszą randkę, jak mnie pocałowałeś pierwszy raz, jak szliśmy za ręce… kiedy kochaliśmy się….
Zastanawiałam się gdzie mnie dziś zabierzesz.
Poszłam znowu robić się na boginię, o ile można tak o mnie powiedzieć. Byłam raczej przeciętnej urody. Ubrałam się tym razem w dżinsową, dopasowaną sukienkę przed kolano, zapinaną od szyi do pasa na guziki. Uznałam, że będzie się nadawała na wieczór. Założyłam czarną bieliznę z koronki. I zrobiłam makijaż tak jak wczoraj.
Nie wiedziałam, co planowałeś, ale jeśli miałaby to być restauracja, to byś mi powiedział. W tej chwili przyszedł akurat sms. Ty mi chyba czytałeś w myślach:
Aga, nie jedz wieczorem. Ja Cię porywam, ale nie do restauracji. To będzie niespodzianka:):*
Co on wymyślił…? No ciekawe — zastanawiałam się.
Nie spodziewałam się gdzie mnie zabierzesz. Pomyślałam, że pewnie coś w domu przygotujesz dla nas. Pomyliłam się znowu.
Zeszłam na dół o 20.00. Czekałeś już na mnie. Tym razem miałeś czerwoną różę przewiązaną słodką różową wstążką w białe groszki.
Uśmiechnęłam się od razu kiedy Cię zobaczyłam. A serce biło już szybciej. Też się uśmiechałeś. Ubrałeś się w krótkie dżinsowe spodnie i szarą koszulkę polo. Miałeś na sobie szare wsuwane trampki. Podeszliśmy do siebie. Czułam już to charakterystyczne gorąco, które napływało zawsze od uszu i spływało niżej do wszystkich części ciała.
— Hej! — przywitałeś mnie wesoło.
Patrzyłeś na mnie roześmianym wzrokiem i kładąc dłonie na moich ramionach, pocałowałeś mnie namiętnie i już mnie ogarnął żar.
— Proszę to dla Ciebie — powiedziałeś i podałeś mi różę.
— Dzięki! — wzięłam ją od Ciebie, powąchałam i powiedziałam uśmiechając się:
— Piękna.
— Tak, jesteś piękna — mówiłeś przenikając mnie wzrokiem.
— Ty też wyglądasz sexy — odpowiedziałam patrząc Ci prosto w oczy.
Mogłabym tak patrzeć bez końca. Zatracałam się w tym Twoim iskrzącym spojrzeniu, pełnym szczęścia.
— Aga? — położyłeś mi ręce na biodrach, a mnie żar który czułam spłynął między uda.
— Tęskniłem — powiedziałeś cicho zniżając głos.
Zrobiło mi się gorąco jeszcze bardziej.
Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo Ty już chwyciłeś mnie za rękę i powiedział:
— Chodź, porywam Cię — byłeś bardzo zadowolony. Uśmiechałeś się idąc szybko.
— Gdzie?! — zapytałam z uśmiechem idąc za Tobą.
— Zobaczysz! — odpowiedziałeś uśmiechając się i otwierając mi drzwi samochodu, a właściwie jakiejś limuzyny, jak mi się wydawało. Był czarny, lśniący jakby prosto z salonu. W oknach były takie srebrne ramki. Wsiadłam. W środku też było czysto, fotele były jasnoszare i bardziej wygodne jak moja sofa w domu. Zamknąłeś za mną drzwi i okrążając samochód z przodu wsiadłeś ze swojej strony.
Od razu włączyła się cicha muzyka. Jakiś jazz. Ja wolałam słuchać dance, bo mnie taka muzyka wprawiała w dobry humor. Ale już słyszałam, że głośniki są niesamowite.
— Łał! Max! To statek kosmiczny? — pytałam. — A jakie tu masz basy! Tu wszystko brzmiałoby super! — byłam pod wrażeniem, a Ty się uśmiechałeś.
— Też je kocham za to. Uwielbiam słuchać tu muzyki kiedy prowadzę — mówiłeś zadowolony.
Położyłam moją różę na kokpicie i zapięłam pasy. Patrzyłeś na mnie uśmiechnięty, a oczy Ci błyszczały. Jak Ty wyglądałeś pociągająco za kierownicą…!
— To co, jesteś gotowa? — zapytałeś nie przestając się uśmiechać i odpalając silnik.
— Od czterdziestu jeden lat — odpowiedziałam poważnie i zobaczyłam, że uśmiechnąłeś się lekko, a na Twojej twarzy zarysowało się widoczne zadowolenie.
Nie wiedziałam dokąd jechaliśmy. Ale kiedy wyjechaliśmy za miasto poznałam te tereny z moich wcześniejszych wycieczek rowerowych.
— Jeżdżę tu czasem na rowerze — powiedziałam.
— Aaa, to o tych wałach mówiłaś mi kiedy przyszłaś na wizytę? — zapytałeś wesoło spoglądając na mnie.
— Tak — odpowiedziałam uśmiechając się i wspominając tamtą chwilę. Ty też się uśmiechałeś i tak jechaliśmy razem w nieznane.
Z głośników leciała piosenka, którą lubiłam. Zaczęłam nucić i wybijać rytm na nodze. Podgłośniłeś i muzyka mnie poniosła. Ten system głośników był naprawdę niesamowity. Basy brzmiały po prostu rewelacyjnie! Nie były ani trochę męczące tylko podbijały idealnie całą muzykę.
Śpiewaliśmy razem, a ja zaczęłam ruszać się do rytmu. Nie przeszkadzało mi, że nie znam dokładnie słów, ani, że nie śpiewam jak jakaś zawodowa piosenkarka. Czułam się tak naturalnie, bez skrępowania, zero wstydu. Tak jakbyśmy znali się od zawsze. Mogłam przy Tobie zachowywać się tak, jak zachowywałam się będąc sama.
— Jesteśmy — powiedziałeś spoglądając na mnie błyszczącymi oczami.
Kiedy wysiedliśmy, zobaczyłam, że zaparkowałeś wjeżdżając na trawę, prostopadle do drogi. Po obu stronach nie było nic oprócz rozciągających się łąk. W oddali pod lasem widać było tylko jakiś mały mostek. Słońce zachodziło i robiło się ciemno.
— Max, pięknie tu, taki spokój… — powiedziałam rozmarzona.
A Ty trzymając moje dłonie w swoich, powiedziałeś cicho:
— Poczekaj, to nie koniec niespodzianki — i zacząłeś krzątać się, chodząc od bagażnika do maski. Zobaczyłam, że nosisz jakieś koce, śpiwór i torbę podróżną. Stałam tak i gapiłam się na Ciebie.
— Taaa- daaa! — gestem ręki wskazałeś na swoje dzieło — Zapraszam! — powiedziałeś radośnie, a ja oniemiałam. Na masce, na kocach leżały pudełeczka z sushi, było wino i kieliszki. Dotknęłam ręką ust, bo nikt nigdy nie przygotował dla mnie takiej kolacji. Obiadu ani śniadania zresztą też nie.
— Niesamowite… — powiedziałam patrząc na Ciebie zdumiona. Zdjęłam buty, a Ty pomogłeś mi wdrapać się na maskę samochodu i jak się usadowiłam, zrobiłeś to samo.
Zdziwiłam się, że było tak wygodnie. Maska była prosta, dlatego nie zjeżdżaliśmy jak ze ślizgawki, a dzięki kocom było zupełnie miękko.
Siedzieliśmy blisko siebie z wyciągniętymi nogami.
— Częstuj się — podałeś mi pudełeczko z sushi. Ale nagle spoważniałeś i powiedziałeś: — Ja pierdolę, ale ze mnie idiota! Nawet nie zapytałem Cię czy lubisz sushi!
— Uwielbiam! — odpowiedziałam roześmiana.
— Ufff — powiedziałeś.
Jedliśmy. Otworzyłeś wino i nalałeś nam je do kieliszków. Zrobiło się już całkiem ciemno i widać było gwiazdy. Obejmowałeś mnie ramieniem i znowu czułam, że bije Ci mocno serce i oddychasz szybko. Wypiliśmy wino z kieliszków i odstawiłeś je do pudełka.
Patrzyłeś na mnie przenikliwie, wzrokiem pełnym blasku. Wszechświat był nad nami i w Twoich oczach.
Ująłeś moją twarz w dłonie i już czułam, że wzmaga we mnie ten znajomy żar i serce mi płonie. Zacząłeś całować spokojnie, a później nagle mocniej i szybciej. Twoje dłonie rozpinały moją sukienkę, a usta nie przestawały całować. Poczułam Twój dotyk pod stanikiem. Wzdychając głośno odgięłam głowę do tyłu, a Ty całowałeś moją szyję. Wezbrał we mnie taki ogień, że myślałam, że się zapalę.
— Pragnę Cię bardzo — wyszeptałeś z takim samym żarem w każdym słowie i w oczach, jaki ja miałam w środku we wszystkich komórkach ciała.
— To zrób to! — wyszeptałam z dzikością.
I się zaczęło. Prawdziwe wirowanie galaktyki. Zaczęliśmy zrywać z siebie ubrania, całując się namiętnie. Czułam Twój dotyk na twarzy, szyi, na piersiach, na udach. Jakoś szybko tak się stało, że Twoje dżinsy pofrunęły gdzieś w mroku na trawę, razem z moją sukienką. Zszarpałam z Ciebie koszulkę, która poleciała nie wiadomo gdzie. Zerwaliśmy z siebie bieliznę rzucając ją na trawę. Byliśmy nadzy. Znalazłeś się nade mną.
W chwili kiedy poczułam Cię w sobie i nasze ciała złączyły się w jedno, miałam wrażenie, że ta energia, która była w Tobie ukryta, wpłynęła znowu do mnie wielką, energetyzującą falą i połączyła się z moją. Ruszaliśmy się jak w jednym, wirującym kosmosie w tym samym rytmie, szybko i szybciej. Czułam Cię w sobie i tak mi było niesamowicie, czułam euforię w każdej komórce ciała. Czułam, że za chwilę eksploduję. Doświadczałam z Tobą takiego zespolenia, takiej jedności, a jednocześnie takiej namiętności i ognia, jak z nikim wcześniej.
Wino, pudełka z kieliszkami i pudełka z sushi pospadały, a my pofrunęliśmy do gwiazd, pod którymi się kochaliśmy. Kiedy już dolecieliśmy razem na sam koniec galaktyki w uniesieniu, chwyciłeś znowu moją twarz i wyszeptałeś:
— Jesteś niesamowita i cudowna! — mówiłeś szybko i zacząłeś całować mocno. A ja wplatałam palce w Twoje włosy, pieściłam Twoje plecy, ramiona. Teraz ja byłam nad Tobą. Całowałam Twoją szyję, klatkę piersiową pośrodku i sutki.
Obie Twoje nogi miałam między swoimi udami i tak siedząc na Tobie okrakiem pocałunkami schodziłam niżej i niżej. Dłońmi pieściłam Twoją klatkę piersiową, tułów po bokach, lekko wbijając palce i paznokcie w Twoją skórę. Schodziłam niżej całując Cię, a palcami przesuwając po udach w stronę kolan. Robiłam to wszystko powoli.
Ustami i językiem pieściłam Twoje najbardziej intymne miejsce w ciele, epicentrum Twojej męskości, które było wyjątkowe.
Przez te pocałunki i pieszczoty mogłam sprawić, byś poczuł mój ogień, jaki palił się we mnie. Pragnęłam Ci go przekazać.
To było jak wejście do najbardziej cennej i ukrytej komnaty rozkoszy. Całowałam, pieściłam językiem, oplatałam Cię ustami i przesuwałam wargami w górę i w dół wolno. Zatrzymałam na chwilę ruchy warg, żeby robić to już szybciej i szybciej, miarowo. Robiąc to spojrzałam Ci w oczy i Ty spojrzałeś na mnie i zobaczyłam wtedy ten ogień, taki sam jak we mnie. Patrzyliśmy tak na siebie chwilę aż odgiąłeś głowę do tyłu i wydałeś z siebie końcowy jęk uniesienia.
Wróciłam do Ciebie mając w sobie Twój smak. Smak pożądania, namiętności, euforii i tego wyjątkowego zespolenia i bliskości między nami. Oddychając głośno i szybko przytuliłeś mnie mocno do swojego gorącego ciała. Oboje jeszcze płonęliśmy. Czułam Twoje silnie i szybko bijące serce.
Kiedy nasze oddechy nieco się uspokoiły, wyszeptałeś mi do ucha:
— Jesteś niesamowita… Kurwa… Miśka jesteś zajebista… Jak cholernie dobrze…
Leżałam u Twojego boku z nogą na Twoich nogach i dłonią na Twojej klatce piersiowej, a Ty obejmowałeś mnie i gładziłeś mnie po udzie.
Całowaliśmy się i pieściliśmy już spokojnie. Leżeliśmy przytuleni, a nad nami było niebo pełne gwiazd.
— Cudownie mi z Tobą — szeptałam Ci do ucha, które zaczęłam lekko smyrać napiętym końcem języka i ściskać jego brzegi ustami. — I jak Ty do mnie powiedziałeś… To miłe… Miśku… — powiedziałam słodko.
Leżeliśmy jeszcze trochę, ale później zaczęliśmy już szukać naszych ciuchów w trawie. Moja sukienka i koronkowa bielizna były przy samochodzie. Gorzej było odnaleźć Twoje ciuchy. Koszulka była blisko ale nie mogliśmy znaleźć spodni i bokserek. Śmialiśmy się oboje. W końcu znaleźliśmy je kilka metrów od samochodu. Ubraliśmy się i świecąc latarkami z telefonów zbieraliśmy z trawy pudełka z niezjedzonym do końca sushi. Kieliszki cudem ocalały. Wino znalazłeś pod maską.
— Max… — lubiłam wypowiadać Twoje imię. — Słuchaj — mówiłam zgięta w pół. — Emocje jak na grzybobraniu!
Na co Ty zacząłeś się głośno śmiać. Jak przestawałeś, to zaczynałeś znowu. Też się śmiałam głośno razem z Tobą.
— Mam przez Ciebie głupawkę — mówiłeś między atakami śmiechu.
Kiedy już wszystko znaleźliśmy, schowaliśmy rzeczy do bagażnika.
Nagle oprzytomniałam patrząc na Ciebie poważnie.
— Jasna dupa! Jak my teraz wrócimy?
— Jak to? — pytałeś zdziwiony. Tak samo jak przyjechaliśmy — powiedziałeś kładąc mi rękę na biodrze.
— No, ale piliśmy. Nie możesz prowadzić!
Uśmiechnąłeś się do mnie i powiedziałeś:
— Miśka, to było wino bezalkoholowe… Nie czułaś? — zapytałeś uśmiechnięty z błyskiem w oku.
— Nie — odparłam i zaśmiałam się. I gładząc Cię jednym delikatnym ruchem po twarzy i dając buziaka w usta powiedziałam jeszcze: — Miśku.
I wsiadłam do samochodu.
Wracaliśmy z powrotem i powiedziałeś z nie znikającym z twarzy uśmiechem, spoglądając na mnie:
— Cudownie mi było i jest z Tobą, wiesz? Jesteś niesamowita! Tylko teraz się zastanawiam, czy ktoś przejeżdżał tamtędy. Ale nie wiem. Powiem Ci, że tak tego nie planowałem. Chciałem Cię po tej kolacji zaprosić do domu. — Spoglądałeś na mnie uśmiechając się szeroko.
I po chwili oboje znowu śmialiśmy się razem.
— Nie wiem, co ja myślałem, chyba nic nie myślałem planując, że spędzimy romantyczną kolację, a później pojedziemy do mnie — uśmiechałeś się, a oczy Ci błyszczały i cały byłeś rozpromieniony. — Przecież wiedziałem, że nie będę mógł Ci się oprzeć.
— Ale przyjdziesz jutro do mnie na kolację? — zapytałeś z nadzieją i wyczekiwaniem w głosie.
— Jutro mam nocki — powiedziałam ze smutkiem. — W sumie to mam je od dziś ale dziś mam urlop. Jutro powinnam trochę pospać i jeszcze chciałam odwiedzić rodziców. Nie byłam u nich dawno — mówiłam.
Westchnąłeś i powiedziałeś:
— Jasne! Idź — uśmiechnąłeś się, ale widać było, że jesteś zawiedziony. Już to poznałam po Twoich oczach, które nabrały gdzieś w głębi takiego smutnego wyrazu.
— W tygodniu pracujesz do późna? Wiem, że lekarze dużo pracują — pytałam.
— Tak. Zazwyczaj jestem w szpitalu do wieczora. W różne dni różnie to wychodzi. A później jeszcze pracuję w klinikach prywatnych. W soboty dopiero gdzieś tak przed 19.00 jestem wolny.
— Czyli zostaje nam następny weekend — stwierdziłam ze smutkiem.
— Tak. To będzie bardzo długi tydzień — westchnąłeś smutno.
Jechaliśmy nic nie mówiąc przez dłuższą chwilę. Nuciłeś coś pod nosem.
Kiedy dojechaliśmy pod mój blok i wiedziałam, że musimy pożegnać się na całe długie dni, powiedziałeś tak spokojnie, swoim, aksamitnym głosem jakbyś czytał mi w myślach:
— Miśka… — przybliżyłeś się do mnie i ująłeś moją twarz w swoją dłoń — ja będę czekał na Ciebie, kiedy znowu się spotkamy. Nie zamierzam nigdzie znikać. Już Ciebie odnalazłem i nie mam zamiaru uciekać — zapewniałeś poważnie.
Chwyciłeś moja twarz w obie swoje dłonie i pocałowałeś spokojnie. Czułam znowu, że drżą. Znowu nasze oddechy były złączone i języki splecione. Serce mi biło szybko. Ja trzymałam jedną rękę na Twojej nodze powyżej kolana, a drugą trzymałam Cię za przedramię. Zabrałam z kokpitu moją różę ze słodką wstążką i spojrzałam na Ciebie. Oczy miałeś pełne radości i lekko zaszklone.
— Leć! — powiedziałeś uśmiechając się.
— Za późno — odparłam. Bo polecieć, to ja już z Tobą poleciałam — powiedziałam rozpromieniona, a Ty uśmiechnąłeś się szeroko.
Wysiadłam. Posłałam Ci buziaka całując wewnątrz moją dłoń i podnosząc ją w Twoją stronę. Poczekałam aż odjedziesz i poszłam do domu.Rozdział 5
Ten wieczór miał być wyjątkowy, romantyczny, tylko my, znowu romantyczna kąpiel z widokiem na całe, rozświetlone miasto. Ale było inaczej.
Zaczęło się banalnie. Wpisałam Twoje imię i nazwisko w wyszukiwarkę. Tak po prostu. Chciałam zobaczyć, czy wyskoczy może jakiś Twój artykuł medyczny, albo coś z konferencji, może jakieś zdjęcie z wykładu… A później zobaczyłam to:,,Współwłasność małżeńska: tak.” Nie byłam pewna czy to Ty, ale wszystko się zgadzało. Imię, miasto, zawód… Kurwa mać — zaklęłam cicho i się popłakałam.
Weszłam tam do Ciebie z sercem bijącym jak szalone. Ale nie z ekscytacji. Z napięcia. Bo już wiedziałam. Wyszukałam informację o Tobie, gdzie było napisane, że masz żonę. Max, Ty byłeś żonaty… Nie wiedziałam co myśleć, ale zamarłam. Zmroziło mnie to. Wyobrażałam sobie, że pieprzysz się z nią i ją dotykasz jak mnie. Zapytałam od razu:
— Max, masz żonę?
— Tak… — powiedziałeś cicho. Jestem żonaty… Formalnie tak, ale to już dawno się skończyło. Mieszkamy osobno, to już nie jest związek. Od dawna nie. Ona poroniła. Obwiniała o to mnie, bo ciągle pracowałem, nie było mnie więcej jak byłem.
Zamilkłeś. Patrzyłeś gdzieś w bok, jakbyś nie umiał znieść mojego spojrzenia.
— Od tamtej pory jest w depresji.
— I co? — zapytałam. — Mimo to dalej z nią jesteś?
— Nie, tylko formalnie. Jeżdżę do niej dwa razy w miesiącu do Bydgoszczy, pomagam jej utrzymać mieszkanie. Tylko tyle.
— Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś od razu… — oddychałam płytko i nie czekałam na tłumaczenia. Zapytałam od razu:
— Max, Ty mnie pieprzyłeś, a ona?
— Miśka, nic nas już nie łączy — powiedziałeś cicho. — Jesteś jedyną kobietą. Ale… — nagle jeszcze bardziej posmutniałeś. — … zanim Cię poznałem… zamawiałem dziewczyny z agencji… Tak… dziwki, wiem… To był mój sposób na pustkę, jak tabletka z psychotropem– spojrzałeś na mnie, jakbyś się bał, że zaraz kiedy wstaniesz, mnie już nie będzie. I miałeś rację. Wyszłam i zaczęłam biec do windy. Jacyś ludzie też akurat jechali na dół. Wybiegłam na zewnątrz i nie wiedząc co robić pobiegłam do Rosemana w środku Cristal Towera.
Rozpłakałam się między alejkami chowając twarz w jakiejś półce. Nagle poczułam, że ktoś łapie mnie za ręce i odwraca do siebie. To byłeś Ty. Znalazłeś mnie tutaj. Dyszałeś ciężko i płakałeś. Byłeś w kapciach.
— Miśka… Ja nie chciałem Cię skrzywdzić, nie wiem dlaczego nie powiedziałem Ci, wiem to głupie, ale bałem się, że Cię stracę… A ten apartament miałem, żeby zapomnieć, zagłuszyć ból. Dopóki nie przyszłaś Ty był pusty.
Zrobiłam krok w bok, trzęsłam się cała. A Ty mówiłeś dalej:
— Moja żona… ona jest chora… Pogubiła się po poronieniu. Oboje się pogubiliśmy. Ale to nie jest miłość. Od dawna nie. Słuchałam tego wszystkiego i to było dla mnie za dużo. Nie potrafiłam pomieścić tego w głowie. Spieprzyłem wszystko wiem… Ale nie kłamałem w tym, co między nami.
— Max puść mnie — powiedziałam prawie bezgłośnie. I Ty to zrobiłeś, a ja wybiegłam ze sklepu i pobiegłam do domu.
Pamiętam, że pierwszego dnia po tym nic nie jadłam, nic nie mówiłam, przestałam się malować.
Telefon leżał odwrócony ekranem do dołu, ale ja i tak co chwilę sprawdzałam, czy nie napisałeś. Nie napisałeś. Nie dzwoniłeś. Jakby Cię nie było. Myślałam: dlaczego nie walczysz?! I ściskało mi się serce. Próbowałam wyciąć Cię z głowy, ale Ty już dawno byłeś głębiej.
Po tygodniu w końcu przyszła wiadomość:
Proszę… daj mi Cię zobaczyć. Jedną szansę. Jedną kawę. Albo minutę. Będę czekał.
Płakałam zanim zdążyłam odpisać. Ulżyło mi, że też czujesz coś do mnie nadal.
Podałeś mi adres swojego mieszkania. Mieszkałeś tak blisko mnie. Jeszcze bliżej jak Cristal Tower. Cały tydzień byłeś tak blisko.
Otworzyłeś mi drzwi z mieszanką szczęścia, nadziei i obawy w oczach, a ja stałam tak i nie wiedziałam co powiedzieć. Ale moje serce biło szybko. Bo byłeś tutaj, obok mnie.
— Miśka… — powiedziałeś. — Nie mam żadnej mądrej przemowy. Po prostu tęskniłem jak pojebany… I wiem, że spierdoliłem. Ale jeśli wrócisz, będę próbował codziennie to naprawiać. Do końca życia.
I wróciłam do Ciebie. Z nadzieją. Nie ostatni raz.
Weszłam i po prostu przytuliłam się do Ciebie. Czułam Cię. Ten znajomy zapach, to znajome ciepło Twojego ciała. Po prostu Ciebie. I od tygodnia zaczęłam znowu oddychać i żyć.
Usiedliśmy na kanapie w salonie, dużo mniejszym jak Cristal Tower. To było zwykłe mieszkanie w wieżowcu. Ale oczywiście na ostatnim piętrze. Było przytulne. Białe i kremowe z czerwonymi dodatkami i całą ścianą książek.
Wziąłeś mnie za ręce i zacząłeś mówić:
— Miśka… Chcę byś wiedziała, że przez ten tydzień ja byłem jak automat. Pracowałem jak maszyna, ale przychodziłem do domu tutaj i czułem się pusty. Nie zamawiałem dziwek, piłem… Bo widzisz… Ja pamiętam nasze pierwsze spotkanie… — głos Ci się łamał, ale mówiłeś dalej. — Kiedy Cię zobaczyłem pierwszy raz poczułem ukłucie w brzuchu jakby mnie coś strzeliło w sam środek. Od razu poczułem w Tobie jakąś niesamowitą energię, która mnie do Ciebie przyciągała. Później kiedy pielęgniarka poprosiła Cię, żebyś się rozebrała i szedłem do Ciebie, pierwszy raz w życiu miałem nieprofesjonalne myśli. Chciałem Cię wziąć na tej leżance. Pierwszy raz w pracy nie mogłem się skupić. Nie wiedziałem, czy dam radę Cię zbadać, bo czułem, że będą mi się trzęsły ręce. Z trudem to opanowałem badając Twoje piersi, które są cudowne, jak cała Ty. Było mi ciężko Cię badać, dotykać Cię w tak intymnych miejscach. Agata! Ja zakochałem się w Tobie od pierwszej chwili! Kocham Twój śmiech, Twoje oczy, kiedy tak pięknie błyszczą. Są jak jeziora, w których zatapiam się bez pamięci. Mógłbym w nie patrzeć bez końca! Kocham Twoje powiedzonka, tak zabawne. Rozweselasz mnie. Dodajesz mi tyle energii! Aga… — wziąłeś moje dłonie i objąłeś swoimi i powiedziałeś: — Agata, ja… Cię kocham — miałeś w oczach łzy. — W tym tygodniu bez Ciebie umierałem każdego dnia i każdej nocy na nowo.
— Kochasz mnie? Jak to? — pytałam cicho.
— No tak. Tak po prostu. Kocham Cię. Tak czuję. Jakbym Cię znał od dawna.
Nie powiedziałam nic, tylko wstałam i pociągnęłam Cię za sobą. Do Twojej sypialni, do łóżka przykrytego białą miękką narzutą.
Rozpinałam Ci koszulę z drżeniem w palcach, a Ty całowałeś moją szyję i ramiona. Zsunęliśmy z siebie ubrania i położyłeś mnie na łóżku patrząc na mnie z tym błyskiem, który gotował moją krew.
— Chodź do mnie Max — powiedziałam cicho.
Położyłeś się na mnie, całując i pieszcząc mnie. Moje nogi oplatały Ciebie, a ciało drżało.
Kochaliśmy się powoli, namiętnie i głęboko. Była w tym miłość, była tęsknota, ogień, który palił ale nie niszczył, tylko ogrzewał.
_Wczoraj, około godziny 22.50, na drodze wojewódzkiej numer 434, między Bydgoszczą a Wrocławiem, doszło do tragicznego wypadku. W wyniku zderzenia ciężarówki i samochodu osobowego śmierć na miejscu poniosła jedna osoba: 47- letni mężczyzna, kierowca auta osobowego. Przyczyny wypadku są ustalane._
22:34
Miśka, Kochanie, wracam. Kocham Cię. Pamiętaj.
Zasnęłam krótko po tym, jak przeczytałam wiadomość od Ciebie.
Jeszcze pomyślałam: To dobrze. Zdążę się zdrzemnąć zanim przyjedziesz. A jak będziesz blisko, odgrzeję kolację.
I położyłam się na sofie i zasnęłam.
Wtedy przyszedłeś do mnie we śnie. Tak realistycznie, jakby to nie był wcale sen… Ubrany byłeś w białą koszulę, tak jak Ciebie uwielbiałam w niej. Byłeś taki promienny, uśmiechnięty jak to Ty. Usiedliśmy przy stole. Trzymaliśmy się za ręce. Ja też się uśmiechałam. Było tak spokojnie i błogo. Powiedziałeś:
— Miśka, Kochanie, dziękuję Ci za wszystkie chwile, które razem przeżyliśmy. Ale… już czas… Muszę odejść. Kocham Cię.
— Kochanie, ja też Ci dziękuję. Wszystkie chwile z Tobą były piękne. I jeśli to czas, to odejdź… Ja też Cię kocham.
I zniknąłeś. A ja zostałam. Obudziłam się rano i czułam się jakoś tak dziwnie nieswojo. Czułam jakiś taki niepokój. Nie wiedziałam, co się dzieje, bo powinieneś być, ale Ciebie nie było.
Spojrzałam na telefon, była 7:05. Odruchowo włączyłam radio. Wśród różnych informacji usłyszałam właśnie tę jedną… Wszystko pasowało… Droga… samochód… Kierowca w wieku 47 lat. Wiedziałam już, ale chyba to wypierałam.
I kiedy zadzwonił telefon, na wyświetlaczu zobaczyłam: Marysia. Odebrałam i powiedziałam starając się mieć normalny, pogodny głos, jakby jego ton miał moc zmiany tego, co wiedziałam, że się stało:
— Cześć Marysiu, co tam?
Po drugiej stronie była cisza, taka co tnie serce na kawałki.
— Agatko… — usłyszałam po chwili i już wiedziałam, że się rozsypałam. — Kochana moja… — Marysia płakała. — Wiesz, że Max Cię bardzo kochał, był szczęśliwy z Tobą… ale… on… miał wypadek… On… Nie żyje.
Zamroziło mnie. Serce ścisnęło mi się w jedną małą kulkę. Nie wiedziałam gdzie jestem. Nie wiedziałam co powiedzieć, nawet nie mogłam nic powiedzieć, bo gardło miałam całkiem ściśnięte.
Łzy same spływały na podłogę.
Po tej rozmowie wszystko wyglądało tak samo, moja kuchnia, meble, widok za oknem… Ale w tym momencie dla mnie wszystko już było inne. Tak kompletnie bez znaczenia. I mimo że świeciło słońce, to tak jakby zapadł ciężki mrok, który mnie przygniatał.
Gapiłam się na telefon i jego ciemny ekran. Czułam się pusta, bez myśli, bez celu, całkowicie zamrożona. Siedziałam na sofie i czułam jakby świat się skończył. Czytałam Twojego sms- a nie wiem, który już raz. „… Pamiętaj” — nie pisałeś tak nigdy. A to jedno słowo było jakbyś przeczuwał…
Max… Kochanie… czy Ty przeczuwałeś, że się coś stanie…? Gdzie Ty jesteś… Max… — gapiłam się w chmury i przypomniałam sobie ten sen… Tak realny…
Max…! — wołałam w myślach, ale Ciebie nie było…
Płakałam i byłam jakby poza czasem i poza wszystkim. Nie wiedziałam co się działo. Co robiłam, czy jadłam, czy ktoś dzwonił, czy ja gdzieś wychodziłam. Jakbym zasnęła.
Obudziłam się na Twoim… pogrzebie. Choć i tak miałam wrażenie, że stojąc koło Marysi, to nie my tam jesteśmy i nie Ciebie tam żegnamy. Ludzie podchodzili do nas i tak się czułam jakby to nas nie dotyczyło. Jakby to był pogrzeb kogoś zupełnie obcego.
Nie wiem, jak wróciliśmy z Darem. Pamiętam tylko, że on kierował. Ale co się działo później, nie pamiętam. Wiem tylko, że Twoi rodzice byli też i Kaśka Twoja siostra. Nie wiem co mówiliśmy, ale wszystkie słowa i tak były ciężkie i nieme. Jakby świat przestał mieć jakiekolwiek dźwięki.
Później kiedy zostałam sama nie było już Twoich rzeczy… Tylko te jedne perfumy, którymi później spryskiwałam poduszki i kładłam się do łóżka czując Twój zapach.
Nie spałam. Tuliłam poduszkę i płakałam. Myślałam, że serce mi pęknie. I tak przez trzy tygodnie. Płakałam i wyłam na przemian. Nie wiedziałam jak mam żyć. W pracy musiałam się trzymać. Wychodziłam tylko z linii do toalety i tam pozwalałam sobie na chwilę łez, które od razu po zamknięciu drzwi się pojawiały.
Codziennie miałam sesje on line przez kamerkę z Twoim znajomym Damianem, psychiatrą. Ty wszystko przewidziałeś,,,tak w razie czego”.
Pewnego dnia on zadzwonił do mnie i powiedział, że,,taka była wola Maxa, by jeśli go kiedyś zabraknie i będziesz potrzebować pomocy, ja mam pomóc Ci w terapii.’’
Daro znalazł listy do nas: do Marysi, do Kaśki, do Włodka, Twojego taty, do siebie i do mnie. Pisałeś mi, że mam być szczęśliwa, że mnie kochasz i kochałeś od pierwszej chwili. Że wszystko ze mną było cudem. Że mam zakochać się jeszcze kiedyś jeśli będzie warto.
Daro zastanawiał się nawet, czy Ty może byłeś chory i czy po prostu nie odszedłeś specjalnie, żebyśmy zapamiętali Cię takiego jakim zawsze byłeś: uśmiechniętego, z pasją i życiem w oczach, niesamowitą empatią i charyzmą. Takiego jebniętego pozytywnie wariata, jak to sam o sobie mówiłeś.
Ja mu odpowiedziałam kiedy byli tu u mnie z Anką i zastanawialiśmy się nad tym:
— Nie… Max po prostu miał wszystko przygotowane, na każdą okoliczność, nawet na to…
— Z resztą co by to zmieniło…? — zauważyła smutno Anka.
— No nic — odparł posępnie i cicho Daro patrzący w podłogę.
Po pewnym czasie zaczęłam powoli wychodzić do ludzi. Nie tylko do pracy.
Na początku było bardzo dziwnie. Jakbym chodziła w cieniu, jakbym była niewidoczna.
Któregoś dnia spotkaliśmy się we trójkę z Daro i Anką. Poszliśmy na obiad do Cristal Towera. Naszego termosu, jak go nazywaliśmy…
Siedzieliśmy na początku niewiele mówiąc, bo nasze myśli krążyły tylko dookoła Ciebie. W pewnym momencie Daro rzucił z tym swoim spokojem:
— Kurwa… To chuj złamany z tego Maxa… tak nas samych zostawić.
Spojrzałyśmy na siebie z Anką i chyba ten jego spokojny ton głosu, zupełnie niepasujący do treści zdania nas tak rozbawił, że wybuchłyśmy śmiechem. Po chwili Daro spojrzał na nas, też się zaśmiał i śmialiśmy się już jak głupi dłuższą chwilę.
Stopniowo było minimalnie lepiej, ale nadal tragicznie. Nie czułam życia, jedynie ogromną rozrywającą mnie pustkę i jej ciężkość. Gdyby nie Daro i Anka i kilku przyjaciół, jak Ola czy Monika, dawno by mi już naprawdę serce pękło. Przy życiu trzymałeś mnie też Ty, to, że na pewno byś nie chciał, żebym się zabiła. Dlatego starałam się widzieć, to czego mnie nauczyłeś: jak wiatr gładzi trawy, drzewa i one się chwieją pod jego wpływem, jak słońce oświetla liście. Nauczyłeś mnie dostrzegać radość w takich drobnych rzeczach. Ale teraz mimo że wyłam i płakałam z bólu i tęsknoty już nieco mniej, to i tak łzy przychodziły same i serce i wszystko w środku miałam pościskane.
Któregoś dnia kiedy nie mogłam robić nic innego, tylko gapiłam się na kubek po kawie, zadzwonił Daro.
— Hej Aga — powiedział spokojnie jak to on. — Słuchaj coś znalazłem jak porządkowałem jego dokumenty w laptopie… Bo wiesz, że miałem to zrobić… w razie czego… jak on nie będzie mógł — zaczął od razu mówić, nie czekając na to, żebym go powitała. — Słuchaj… Aga… on zostawił nam play listę…
— Jaką znowu play listę…? Daro…? — czekałam na to co on powie jak na jakiś przekaz od Ciebie i to zapaliło jakby jakąś małą iskierkę w moim sercu. Ożywiłam się lekko. Byłam ciekawa.
— To jest podpisane ,,Maximum Party”– tłumaczył mi dalej Daro.
— Maximum party? Nic nie rozumiem, jakie maximum party? — nie wiedziałam o czym Daro mówił do mnie.
— … I widzisz… Tam jest dopisek:,, jeśli mnie już nie będzie. Impreza na Maxa”… – ciągnął Daro i słyszałam, że gardło ma ściśnięte.
— Daro… co on tam nam zostawił…? — pytałam z sercem pełnym ciekawości, które zaczęło mi mocno walić.
— Wszystko, do czego zawsze imprezowaliśmy… No kurwa… wszystko co nasze…
— Ja jebię… Daro… — powiedziałam i się rozpłakałam.
— To pojebane, ale wiesz… może właśnie tego nam potrzeba – odezwał się po dłuższej chwili pozwalając mi się wypłakać.
— Daro… ok… — zgodziłam się, bo już i tak nie miałam nic do stracenia. Straciłam wszystko.
I zrobiliśmy to. Zrobiliśmy tę imprezę. Jak wcześniej, kiedy Ty byłeś z nami. To była chwila, kiedy na moment poczułam jakbyś faktycznie z nami tam był. Płakaliśmy i jednocześnie śmialiśmy się przez łzy. Upiliśmy się. W pewnym momencie powiedziałam patrząc w sufit, jakbyś tam był:
— Max, Ty naprawdę jesteś pojebany – i wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
— On by chciał, żebyśmy się śmiali – powiedział Daro.
— I znowu zakochali się w życiu — dodała Anka.
Tak wyglądał ten pierwszy raz, kiedy się wyluzowałam i śmiałam. Mimo, że przez łzy, to śmiałam się i czułam, że jesteś z nami. Wiedziałeś, że kiedyś może będziemy tego potrzebować i, że to nie będzie koniec, tylko początek innej drogi.
A skoro mowa o początkach…
Zamknęłam oczy i zaczęłam sobie wszystko przypominać…Rozdział 2
I kto ma mnie niby tam zobaczyć? Babki w kolejce i doktor. A im nie zależy przecież w co będę ubrana. Pierdzielę! Nie chce mi się przebierać, idę tak — prowadziłam rozważania w głowie.
Miałam na sobie szare, cienkie, luźne, a co najważniejsze, wygodne spodnie dresowe za kolano ze ściągaczem i kolorową, za dużą o jakieś dwa rozmiary bluzkę z postaciami z bajek na różowym tle. Było na niej wszystko, co istniało w filmach animowanych dla dzieci.
Nie miałam ochoty się stroić. To była standardowa, kontrolna wizyta w poradni, gdzie chodziłam regularnie od siedmiu lat, mieszkając we Wrocławiu, po przeprowadzce z Łodzi.
Przeprowadziłam się tutaj do mojego toksycznego ex. Na początku wtedy wydawało mi się, że wszystko było super. Dopiero z perspektywy czasu widziałam, że było wtedy dużo czerwonych lampek, które ja zignorowałam z nadzieją, że jakoś to będzie. Ale na szczęście od dwóch lat on był już tylko smutnym wspomnieniem.
Mój ex zarzucał mi to, jak jeszcze wiele innych rzeczy, że chodzę za często do lekarza, że jeszcze mi coś znajdą. I że jestem wariatką. Czemu ja z nim byłam? Kompletna porażka.
A ja uważałam, że trzeba się badać. Zawsze wolałam chodzić częściej do lekarza niż rzadziej lub wcale.
Moja mama mówiła mi czasem:
— Ty przestań chodzić po tych lekarzach! Jesteś przecież zupełnie zdrowa!
No, a ja uważałam, że właśnie dlatego jestem zdrowa, bo się badam.
Tego lipcowego upalnego dnia wypadała moja profilaktyczna wizyta w przyszpitalnej poradni.
Założyłam więc tylko basenowe białe klapki. Były wygodne i pasowały do mojego zupełnie luźnego ubioru. Zabrałam ze sobą też czarny, sportowy mały plecaczek, który zazwyczaj brałam na rowerowe wycieczki za miasto. Przejrzałam się w lustrze i poszłam.
Szłam spacerem wzdłuż głównej alejki w parku. Cieszyłam się, że mogę odstresować się przed wizytą wśród drzew. Czułam, że wszystko będzie w porządku, bo badałam się co rok, ale mimo to, miałam lekki stres, jak to zazwyczaj jest przed badaniami.
Weszłam do chłodnego korytarza.
Jak miło — pomyślałam i usiadłam w poczekalni pełnej kobiet. Każda z nich to była inna historia, pochodziły z różnych środowisk. Ale w takich miejscach wszystkie jesteśmy sobie równe. Każda chce być zdrowa i każda ma nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Wreszcie, po dosyć długim oczekiwaniu na swoją kolej, weszłam do gabinetu w mojej kolorowej bluzce i spodniach od dresu.
— Dzień dobry — powiedziała sympatycznym tonem pielęgniarka — poproszę o dokument pani Agatko.
Podałam jej dowód osobisty, a ona sprawdziła moje dane. Oddając mi go wskazała leżankę przy ścianie mówiąc:
— Może pani usiąść i przygotować się do badania. Proszę się rozebrać, pani Agatko. Lekarz już idzie — starała się wprowadzić luźną atmosferę, żebym się nie stresowała.
Usadowiłam się na leżance przykrytej zielonym, jednorazowym materiałem, schowałam dowód z powrotem do plecaka i rozebrałam się do badania piersi.
Za każdym razem, odkąd byłam tu pacjentką, doktor był inny, ale wierzyłam, że wszyscy są dobrymi lekarzami. Poradnia, mimo że w ramach funduszu, miała dobre opinie.
Wtedy pojawiłeś się Ty… Lekarz w niebieskim ubraniu z dekoltem w serek. Wydawałeś się sunąć do mnie w powietrzu bez używania nóg. Byłeś wysoki, bardzo przystojny, chociaż nie w moim typie. Na Twój widok serce zaczęło mi bić szybciej i zrobiło mi się jakoś tak cieplej. Miałeś coś takiego w sobie, co sprawiało, że im bliżej mnie byłeś, tym bardziej czułam, jakby coś ściskało mi żołądek.
Nawet nie wiem, czy powiedziałeś cokolwiek kiedy wszedłeś. Byłam jakby nieprzytomna. A na pewno nie byłam przytomna w stu procentach.
Podszedłeś do mnie i zacząłeś badać moje piersi. Dotykałeś je w ten charakterystyczny sposób, miejsce przy miejscu, bardzo dokładnie i zwinnie przebierając palcami. Byłam tak onieśmielona i zamroczona, że nawet na Ciebie nie patrzyłam. Widziałam tylko kawałek torsu w niebieskiej bluzce, kawałek dekoltu i fragment ręki.
Twój dotyk sprawiał mi przyjemność, był bardzo miły. Poczułam jak przez moje ciało przepływał przeszywający, zniewalający prąd. Pierwszy raz miałam takie uczucia na wizycie u lekarza. Cały świat przestał istnieć. Byłeś wtedy tylko Ty, mój doktor w niebieskim ubraniu.
Kiedy skończyłeś powiedziałeś do mnie spokojnym, aksamitnym, tak seksownym głosem, że myślałam, że zemdleję:
— Skończone badanie, pani Agato, może się pani ubrać. Dziękuję bardzo.
To było miłe, rzadko się mi zdarzało, a szczególnie podczas wizyt nie prywatnych, żeby lekarz dziękował mi, że mógł mnie zbadać. Ty, mój doktor, miałeś widać dużo empatii w sobie. Biła od Ciebie taka dobra energia, jakiś magnetyzm. Byłeś opanowany, a jednocześnie czułam, że drzemie w Tobie niespożyta wielka energia, która tylko czekała na to, by znaleźć ujście.
Zakładałam z powrotem moją bluzkę z bajkami i nie wiedziałam co się dzieje. Nic innego nie słyszałam oprócz Ciebie.
— Pani Agato, o tej wydzielinie — pytałeś spokojnie aksamitnym głosem, który mnie rozpalał — co w tej Łodzi mówili o niej jak ją badali?
Imponowało mi to bardzo, że jesteś taki mądry, że z pewnością po przeczytaniu mojej karty i badaniu, dokładnie wiedziałeś co mi jest.
— Że to jakieś makrofagi, czy coś takiego, panie doktorze — odpowiedziałam mając pewność, że Tobie, mojemu doktorowi to zupełnie wystarczy, bo Ty i tak już znałeś całą moją chorobę na wylot.
— A jak się pani przeprowadzi z powrotem do Łodzi? — pytałeś nie wiadomo dlaczego.
— Nie! Nie! Panie doktorze, mnie się tu we Wrocławiu bardzo podoba! Jeżdżę na rowerze, jest dużo ścieżek, po wałach jeżdżę, po parkach. Super tutaj jest! — paplałam szybko i żywo jak nakręcona.
— Tak. Ja też znam dużo fajnych miejsc we Wrocławiu — odparłeś, Ty, mój lekarz.
— Z resztą na stare lata fajnie już zostać we Wrocławiu — dodałam głupio.
— Na stare lata? — zdziwiłeś się. — Ja jestem tylko trzy lata starszy od Pani, a nie czuję się staro — w każdym Twoim słowie była wyczuwalna taka pasja do życia.
W tonie Twojego głosu, w tym jak mówiłeś i co mówiłeś był ogromny życiowy optymizm. Podobało mi się to bardzo, a głos elektryzował.
— Nie no, faktycznie, przesadziłam. Poniosło mnie trochę panie doktorze — nie chciałam, żebyś myślał, że jestem marudą albo pesymistką, bo nie uważałam się za taką. Teraz tylko gadałam tak bez sensu, bo chciałam dobrze wypaść w tej rozmowie. Spodobałeś mi się. To jak mówiłeś, jaki miałeś głos, jaka energia wewnętrzna od Ciebie biła, to że byłeś dobrze wykształcony, że byłeś mądrym lekarzem, to wszystko przyciągało mnie do Ciebie.
— Często tak panią ponosi? — zapytałeś całkiem na luzie, wyraźnie rozbawiony. Ale nie czekałeś już na moją odpowiedź, tylko wstałeś zza biurka i podszedłeś do mnie z kartką i długopisem.
— Proszę zadzwonić na ten numer — podałeś mi kartkę, wskazując długopisem na zaznaczony w kółko numer telefonu komórkowego. — W razie czego — dodałeś uśmiechając się lekko.
Miałeś piękny uśmiech, chociaż i bez niego Twoja twarz była promienna. To dlatego, że w oczach miałeś takie iskierki, które same uśmiechały się do mnie. Pomyślałam, że to była taka pasja do tego co robiłeś. Byłeś lekarzem z powołania. I to też bardzo mi się podobało.
Wzięłam od Ciebie tę kartkę i jeszcze drugą, którą podała mi pielęgniarka.
— Dobrze, dziękuję bardzo panie doktorze, do widzenia — odparłam oszołomiona i zupełnie nieświadoma tego, co się właśnie wydarzyło.
— Do widzenia — odpowiedziała zza okularów pielęgniarka.
— Do zobaczenia pani Agato — pożegnałeś mnie, Ty, mój lekarz.
— Wszystkiego dobrego! — dodałeś kiedy byłam już przy drzwiach.
Wyszłam z gabinetu. Minęłam kobiety czekające na korytarzu, wyszłam z budynku na zewnątrz i zatrzymałam się przed bramą szpitala.
Coś do mnie dopiero docierało. Przyglądałam się najpierw jednej mniejszej kartce z numerem telefonu komórkowego, a później tej drugiej większej z nazwą i adresem poradni, opisem wizyty, zaleceniami, numerem stacjonarnym do rejestracji oraz stempelkiem i podpisem lekarza: Maciej Domański. Dotarło do mnie wreszcie, że numer telefonu komórkowego jest prywatnym numerem do Ciebie.
O kurwa… Ja jebię… — stałam tak i gapiłam się na te dwie kartki jak sroka w gnat. Zrobiło mi się gorąco, serce jakoś szybko biło i zaczęło mi się kręcić w głowie. Szłam do domu jak lunatyk. Nie dowierzałam jeszcze w to, co się stało. Nigdy przedtem żaden lekarz nie podawał mi na wizycie swojego numeru telefonu komórkowego.
Bo i po co miałby to robić — myślałam. Po cholerę?!
Dni mijały, a ja nadal się zastanawiałam co robić. Zadzwonić, napisać, nie zadzwonić, nie napisać… Nie wiedziałam. Zastanawiałam się czy w ogóle takie rzeczy się zdarzają. Wydawało mi się, że nie. Zapytałam o to wujka interneta. Tak jak zresztą pytałam o inne sprawy po wyjściu od lekarza. Tyle, że zazwyczaj były to pytania o moje dolegliwości. Czy to poważna choroba czy nie. Czy umrę niedługo, czy nie ma się czym przejmować.
Tym razem zapytałam, czy lekarz może poznać swoją przyszłą partnerkę w swoim gabinecie. Wyszło mi, że tak. Tak twierdził wujek internet, a jak wiadomo on wiedział wszystko. Twierdzili też tak sami lekarze i pacjentki na forach. Było ich całkiem sporo.
Opowiedziałam też całą tę sytuację koleżankom w pracy, bo pytały czemu jestem taka rozmarzona. One też stwierdziły:
— Dziewczyno! Ty dzwoń! Ale Ci się trafiło!
— Tak, jak ślepej kurze ziarno — odpowiadałam.
Dni sobie dalej mijały i dalej myślałam:
Po cholerę on się chce umawiać z jakąś kobietą, co chodzi w spodniach od dresu i w za dużej bluzce jak dla dzieci. Jakby chciał kogoś zapraszać na randki, to by sobie ucelował jakąś seksowną, elegancką kobietę. Sama już nie wiedziałam. Myślałam, że lekarz woli umawiać się z kobietami, bardziej takimi na swoim poziomie, a nie z laskami z fabryki, w dresach jak ja.
A może on jest gejem i szuka koleżanki? — wpadło mi do głowy. No tak! On taki zadbany, tak mówi spokojnie… O Jezu, jak on mówi… ten głos… o kurwa… jak on mówi… Nogi same się uginają.
Na pewno jest gejem! — olśniło mnie i postanowiłam napisać sms- a, bo zadzwonić nie miałam odwagi. Z resztą nie wiadomo, czy by w ogóle odebrał. Lekarze są ciągle zajęci. I nawet pewnie by nie pamiętał, kto do niego dzwoni — myślałam. A tak napiszę sms- a, to najwyżej nie odpisze — podjęłam decyzję.
Nie wiem czy w głębi serca myślałam, czy też miałam nadzieję, że jednak nie odpiszesz. Minęły w końcu dwa tygodnie od mojej wizyty w szpitalu. Bałam się tego nowego, nieznanego i niewiadomego. Jednak kiedy myślałam o tym, że mam napisać do Ciebie, do mojego lekarza, żeby się z Tobą umówić, bo przecież po to miałam napisać, prawda? To robiło mi się gorąco, nogi miałam jak z waty, a serce biło mi jak szalone. Zaczynało kręcić się mi w głowie.
Przypominałam sobie swoją wizytę, to jak się pojawiłeś, jak mnie dotykałeś podczas badania. Twoje dłonie były na moich piersiach. Jakie to dziwne, on już je dotykał — pomyślałam. Przypominałam sobie Twój głos, tak miękki i przyjemny, tę niesamowitą energię, ukrytą w Tobie, jakiej nie miał nikt inny. To przyciąganie…
Co napisać…? — myślałam trzymając w ręku kartkę z numerem telefonu napisanym przez Ciebie. Dłonie mi drżały. Jezu, co za pismo! Takie szlachetne, a jednocześnie nonszalanckie. Nawet na widok tych kilku cyfr, zakreślonych w kółko, zapisanych przez Ciebie, czułam napływające gorąco i ściskanie w żołądku.
Chyba oszalałam — taką myśl miałam w głowie. Dobra, raz kozie śmierć. Trzeba coś wymyślić — podjęłam decyzję i zaczęłam pisać sms- a:
Dzień dobry Panie Doktorze. Dziękuję za wizytę dwa tygodnie temu w poradni. Jest Pan prawdziwym lekarzem z powołania. Podał mi Pan numer telefonu, dlatego mogę napisać i podziękować. Pozdrawiam serdecznie.
Podpisałam się. Wysłałam. Nie wiedziałam zupełnie co mogę napisać, ale myślałam, a właściwie byłam pewna, że i tak nie odpiszesz, że mnie nie pamiętasz. Pomyliłam się.
Dosłownie za kilkanaście minut zaczął dzwonić telefon. Twojego numeru nie zapisałam sobie, ale znałam już na pamięć.
O szlag jasny! To on! Kurwancka! — tylko spokojnie myślałam. W głowie mi się kręciło. Puls miałam chyba trzy razy szybszy. Cud, że jakoś w miarę chyba udało mi się zachować spokój. Odebrałam.
— Halo? — odezwałam się starając mieć miły głos, a i tak zabrzmiało to, jakbym dławiła się ziemniakiem.
— Dzień dobry! — powitałeś mnie wesoło, Ty, mój doktor — Już się martwiłem, że pani do mnie się nie odezwie. Ale cieszę się bardzo i dziękuję za te miłe słowa. W obecnych czasach to bardzo cenne. A tym bardziej napisane od pani. Czy ja mogę zaproponować pani spotkanie? — usłyszałam w słuchawce Twój spokojny, ciepły i wesoły głos, mojego doktora. Byłam bliska omdlenia. „W obecnych czasach…” Jak on się wypowiadał… — myślałam.
— No tak. Pamiętam, że pan doktor mówił, że zna dużo fajnych miejsc we Wrocławiu.
— Tak — byłeś taki pogodny, słychać to było w każdym słowie — Chętnie zabiorę panią do Restauracji Magdalena. Może być piątek o 18.00? — oczy robiły mi się jak pięć złotych, a serce nie zwalniało.
— Tak. Będzie super! Pasuje mi jak najbardziej! — starałam się brzmieć spokojnie ale i tak słychać było moje podekscytowanie.
— Umówmy się zatem na miejscu o 18.00 w piątek — zadecydowałeś, Ty, mój doktor, z wyraźną radością w głosie.
— Okay. Cieszę się! Do zobaczenia! — odparłam wesoło.
— Ja jeszcze bardziej! Do zobaczenia! — pożegnałeś mnie.
Naprawdę miałam wrażenie, że kiedy ze mną rozmawiałeś, uśmiechałeś się. A jednocześnie wydawałeś się spokojny i opanowany. Zawsze podziwiałam takich ludzi, którzy pomimo emocji potrafili zachować spokój. Ja tego nie potrafiłam.
O ja pierdolę! Jasna dupa! Umówiłam się z moim doktorem na randkę! — wirowało mi w głowie. Gapiłam się na telefon, którego ekran dawno wygasł i dotarło do mnie, że piątek jest jutro!Rozdział 4
Spałam jak niedźwiedź na zimę. Obudziłam się kiedy słońce było już wysoko na niebie. Wyskoczyłam z łóżka, żeby zobaczyć czy nie dzwoniłeś. Nie dzwoniłeś. Nic też nie napisałeś. A była już 10.25. Pewnie nie zadzwoni — pomyślałam. A miał zadzwonić rano, obiecał.
Mały bukiecik, który dałeś mi, stał na blacie w szklance, tak jak go tam postawiłam. Czyli to wszystko się wydarzyło. To może zadzwoni. Albo nie. Może mówił to wszystko, bo chciałam to usłyszeć, a on nie miał co robić i się umówił ze mną — rozmyślałam smutna.
W telefonie miałam tylko nieodebrane połączenia od kumpeli Moniki i sms- a od niej:
Hej! Żyjesz? Jak było?
Od razu zadzwoniłam do niej, rozmawiając na głośniku i opowiedziałam jaką mieliśmy super randkę, że nie mogliśmy się nagadać i że było romantycznie i że wylądowaliśmy u Ciebie.
— Kiedy się spotkacie znowu? — pytała.
— Chyba już nigdy, bo miał dzwonić rano, a co? Jest już prawie południe! — dramatyzowałam.
— Jasne! — śmiała się Monika — Już to widzę! Gościu jest na Ciebie najarany jak piec, a Ty gadasz głupoty!
— Myślisz, że zadzwoni? — dopytywałam smutno.
— No oczywiście! — Monika wyraźnie miała ze mnie ubaw, bo słyszałam w jej tonie głosu, że bawi ją to, że się tak martwiłam.
W tej samej chwili zobaczyłam, że miga mi połączenie oczekujące. Dzwoniłeś.
— Dobra! Dzwoni! — powiedziałam szybko.
— Okay, Pa! — rozłączyła się, a ja odebrałam rozmowę od Ciebie.
— Halo? — powiedziałam tylko.
— Hej… Przepraszam Cię… — mówiłeś smutnym głosem. — Wiem, że to brzmi głupio i tak też się czuję, ale wyciągnęli mnie z domu o 5.30. Była sytuacja pilna w szpitalu i dopiero teraz się uspokoiło. Nawet nie miałem kiedy napisać. Przepraszam. Mogłem napisać o tej 5.30, żebyś wiedziała co się dzieje. Ale nie wiedziałem, czy masz telefon wyciszony, czy Cię nie obudzę. Nie chciałem Cię obudzić… — mówiłeś.
— Wyciszony… A nawet jakbyś mnie obudził, to byłaby to miła pobudka — odpowiedziałam trochę smutna, a trochę zawiedziona.
— Przepraszam, jestem durniem, naprawdę — mówiłeś smutno. Będę już to wiedział, że wyciszasz telefon. — Dasz się porwać z domu dziś wieczorem? O 20.00? — pytałeś z nadzieją w głosie.
— No nie wiem… — odparłam.
Byłam cały czas jeszcze trochę zawiedziona, że nie odzywałeś się cały poranek.
— Proszę… Wybacz. Głupio mi jest. Ja jestem głupi. — Byłeś naprawdę smutny.
— No dobrze — powiedziałam. Ale będę musiała Ci jakąś karę wymyślić — dodałam wesoło.
— Co tylko chcesz — odparłeś ożywiony.
Nie mogłam na niczym skupić myśli. Zajęłam się sprzątaniem mojej kawalerki. Była niedziela, ale wczoraj w sobotę byłam cały dzień u Ciebie. Ja zawsze sprzątałam w sobotę.
Jak to mówił mój kumpel z pracy Kuba, że sobota, to dzień szmaciany.
Ugotowałam i zjadłam obiad, pozmywałam i tak do wieczora czas zleciał. A myślałam tylko o Tobie. Wspominałam naszą randkę, jak mnie pocałowałeś pierwszy raz, jak szliśmy za ręce… kiedy kochaliśmy się….
Zastanawiałam się gdzie mnie dziś zabierzesz.
Poszłam znowu robić się na boginię, o ile można tak o mnie powiedzieć. Byłam raczej przeciętnej urody. Ubrałam się tym razem w dżinsową, dopasowaną sukienkę przed kolano, zapinaną od szyi do pasa na guziki. Uznałam, że będzie się nadawała na wieczór. Założyłam czarną bieliznę z koronki. I zrobiłam makijaż tak jak wczoraj.
Nie wiedziałam, co planowałeś, ale jeśli miałaby to być restauracja, to byś mi powiedział. W tej chwili przyszedł akurat sms. Ty mi chyba czytałeś w myślach:
Aga, nie jedz wieczorem. Ja Cię porywam, ale nie do restauracji. To będzie niespodzianka:):*
Co on wymyślił…? No ciekawe — zastanawiałam się.
Nie spodziewałam się gdzie mnie zabierzesz. Pomyślałam, że pewnie coś w domu przygotujesz dla nas. Pomyliłam się znowu.
Zeszłam na dół o 20.00. Czekałeś już na mnie. Tym razem miałeś czerwoną różę przewiązaną słodką różową wstążką w białe groszki.
Uśmiechnęłam się od razu kiedy Cię zobaczyłam. A serce biło już szybciej. Też się uśmiechałeś. Ubrałeś się w krótkie dżinsowe spodnie i szarą koszulkę polo. Miałeś na sobie szare wsuwane trampki. Podeszliśmy do siebie. Czułam już to charakterystyczne gorąco, które napływało zawsze od uszu i spływało niżej do wszystkich części ciała.
— Hej! — przywitałeś mnie wesoło.
Patrzyłeś na mnie roześmianym wzrokiem i kładąc dłonie na moich ramionach, pocałowałeś mnie namiętnie i już mnie ogarnął żar.
— Proszę to dla Ciebie — powiedziałeś i podałeś mi różę.
— Dzięki! — wzięłam ją od Ciebie, powąchałam i powiedziałam uśmiechając się:
— Piękna.
— Tak, jesteś piękna — mówiłeś przenikając mnie wzrokiem.
— Ty też wyglądasz sexy — odpowiedziałam patrząc Ci prosto w oczy.
Mogłabym tak patrzeć bez końca. Zatracałam się w tym Twoim iskrzącym spojrzeniu, pełnym szczęścia.
— Aga? — położyłeś mi ręce na biodrach, a mnie żar który czułam spłynął między uda.
— Tęskniłem — powiedziałeś cicho zniżając głos.
Zrobiło mi się gorąco jeszcze bardziej.
Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo Ty już chwyciłeś mnie za rękę i powiedział:
— Chodź, porywam Cię — byłeś bardzo zadowolony. Uśmiechałeś się idąc szybko.
— Gdzie?! — zapytałam z uśmiechem idąc za Tobą.
— Zobaczysz! — odpowiedziałeś uśmiechając się i otwierając mi drzwi samochodu, a właściwie jakiejś limuzyny, jak mi się wydawało. Był czarny, lśniący jakby prosto z salonu. W oknach były takie srebrne ramki. Wsiadłam. W środku też było czysto, fotele były jasnoszare i bardziej wygodne jak moja sofa w domu. Zamknąłeś za mną drzwi i okrążając samochód z przodu wsiadłeś ze swojej strony.
Od razu włączyła się cicha muzyka. Jakiś jazz. Ja wolałam słuchać dance, bo mnie taka muzyka wprawiała w dobry humor. Ale już słyszałam, że głośniki są niesamowite.
— Łał! Max! To statek kosmiczny? — pytałam. — A jakie tu masz basy! Tu wszystko brzmiałoby super! — byłam pod wrażeniem, a Ty się uśmiechałeś.
— Też je kocham za to. Uwielbiam słuchać tu muzyki kiedy prowadzę — mówiłeś zadowolony.
Położyłam moją różę na kokpicie i zapięłam pasy. Patrzyłeś na mnie uśmiechnięty, a oczy Ci błyszczały. Jak Ty wyglądałeś pociągająco za kierownicą…!
— To co, jesteś gotowa? — zapytałeś nie przestając się uśmiechać i odpalając silnik.
— Od czterdziestu jeden lat — odpowiedziałam poważnie i zobaczyłam, że uśmiechnąłeś się lekko, a na Twojej twarzy zarysowało się widoczne zadowolenie.
Nie wiedziałam dokąd jechaliśmy. Ale kiedy wyjechaliśmy za miasto poznałam te tereny z moich wcześniejszych wycieczek rowerowych.
— Jeżdżę tu czasem na rowerze — powiedziałam.
— Aaa, to o tych wałach mówiłaś mi kiedy przyszłaś na wizytę? — zapytałeś wesoło spoglądając na mnie.
— Tak — odpowiedziałam uśmiechając się i wspominając tamtą chwilę. Ty też się uśmiechałeś i tak jechaliśmy razem w nieznane.
Z głośników leciała piosenka, którą lubiłam. Zaczęłam nucić i wybijać rytm na nodze. Podgłośniłeś i muzyka mnie poniosła. Ten system głośników był naprawdę niesamowity. Basy brzmiały po prostu rewelacyjnie! Nie były ani trochę męczące tylko podbijały idealnie całą muzykę.
Śpiewaliśmy razem, a ja zaczęłam ruszać się do rytmu. Nie przeszkadzało mi, że nie znam dokładnie słów, ani, że nie śpiewam jak jakaś zawodowa piosenkarka. Czułam się tak naturalnie, bez skrępowania, zero wstydu. Tak jakbyśmy znali się od zawsze. Mogłam przy Tobie zachowywać się tak, jak zachowywałam się będąc sama.
— Jesteśmy — powiedziałeś spoglądając na mnie błyszczącymi oczami.
Kiedy wysiedliśmy, zobaczyłam, że zaparkowałeś wjeżdżając na trawę, prostopadle do drogi. Po obu stronach nie było nic oprócz rozciągających się łąk. W oddali pod lasem widać było tylko jakiś mały mostek. Słońce zachodziło i robiło się ciemno.
— Max, pięknie tu, taki spokój… — powiedziałam rozmarzona.
A Ty trzymając moje dłonie w swoich, powiedziałeś cicho:
— Poczekaj, to nie koniec niespodzianki — i zacząłeś krzątać się, chodząc od bagażnika do maski. Zobaczyłam, że nosisz jakieś koce, śpiwór i torbę podróżną. Stałam tak i gapiłam się na Ciebie.
— Taaa- daaa! — gestem ręki wskazałeś na swoje dzieło — Zapraszam! — powiedziałeś radośnie, a ja oniemiałam. Na masce, na kocach leżały pudełeczka z sushi, było wino i kieliszki. Dotknęłam ręką ust, bo nikt nigdy nie przygotował dla mnie takiej kolacji. Obiadu ani śniadania zresztą też nie.
— Niesamowite… — powiedziałam patrząc na Ciebie zdumiona. Zdjęłam buty, a Ty pomogłeś mi wdrapać się na maskę samochodu i jak się usadowiłam, zrobiłeś to samo.
Zdziwiłam się, że było tak wygodnie. Maska była prosta, dlatego nie zjeżdżaliśmy jak ze ślizgawki, a dzięki kocom było zupełnie miękko.
Siedzieliśmy blisko siebie z wyciągniętymi nogami.
— Częstuj się — podałeś mi pudełeczko z sushi. Ale nagle spoważniałeś i powiedziałeś: — Ja pierdolę, ale ze mnie idiota! Nawet nie zapytałem Cię czy lubisz sushi!
— Uwielbiam! — odpowiedziałam roześmiana.
— Ufff — powiedziałeś.
Jedliśmy. Otworzyłeś wino i nalałeś nam je do kieliszków. Zrobiło się już całkiem ciemno i widać było gwiazdy. Obejmowałeś mnie ramieniem i znowu czułam, że bije Ci mocno serce i oddychasz szybko. Wypiliśmy wino z kieliszków i odstawiłeś je do pudełka.
Patrzyłeś na mnie przenikliwie, wzrokiem pełnym blasku. Wszechświat był nad nami i w Twoich oczach.
Ująłeś moją twarz w dłonie i już czułam, że wzmaga we mnie ten znajomy żar i serce mi płonie. Zacząłeś całować spokojnie, a później nagle mocniej i szybciej. Twoje dłonie rozpinały moją sukienkę, a usta nie przestawały całować. Poczułam Twój dotyk pod stanikiem. Wzdychając głośno odgięłam głowę do tyłu, a Ty całowałeś moją szyję. Wezbrał we mnie taki ogień, że myślałam, że się zapalę.
— Pragnę Cię bardzo — wyszeptałeś z takim samym żarem w każdym słowie i w oczach, jaki ja miałam w środku we wszystkich komórkach ciała.
— To zrób to! — wyszeptałam z dzikością.
I się zaczęło. Prawdziwe wirowanie galaktyki. Zaczęliśmy zrywać z siebie ubrania, całując się namiętnie. Czułam Twój dotyk na twarzy, szyi, na piersiach, na udach. Jakoś szybko tak się stało, że Twoje dżinsy pofrunęły gdzieś w mroku na trawę, razem z moją sukienką. Zszarpałam z Ciebie koszulkę, która poleciała nie wiadomo gdzie. Zerwaliśmy z siebie bieliznę rzucając ją na trawę. Byliśmy nadzy. Znalazłeś się nade mną.
W chwili kiedy poczułam Cię w sobie i nasze ciała złączyły się w jedno, miałam wrażenie, że ta energia, która była w Tobie ukryta, wpłynęła znowu do mnie wielką, energetyzującą falą i połączyła się z moją. Ruszaliśmy się jak w jednym, wirującym kosmosie w tym samym rytmie, szybko i szybciej. Czułam Cię w sobie i tak mi było niesamowicie, czułam euforię w każdej komórce ciała. Czułam, że za chwilę eksploduję. Doświadczałam z Tobą takiego zespolenia, takiej jedności, a jednocześnie takiej namiętności i ognia, jak z nikim wcześniej.
Wino, pudełka z kieliszkami i pudełka z sushi pospadały, a my pofrunęliśmy do gwiazd, pod którymi się kochaliśmy. Kiedy już dolecieliśmy razem na sam koniec galaktyki w uniesieniu, chwyciłeś znowu moją twarz i wyszeptałeś:
— Jesteś niesamowita i cudowna! — mówiłeś szybko i zacząłeś całować mocno. A ja wplatałam palce w Twoje włosy, pieściłam Twoje plecy, ramiona. Teraz ja byłam nad Tobą. Całowałam Twoją szyję, klatkę piersiową pośrodku i sutki.
Obie Twoje nogi miałam między swoimi udami i tak siedząc na Tobie okrakiem pocałunkami schodziłam niżej i niżej. Dłońmi pieściłam Twoją klatkę piersiową, tułów po bokach, lekko wbijając palce i paznokcie w Twoją skórę. Schodziłam niżej całując Cię, a palcami przesuwając po udach w stronę kolan. Robiłam to wszystko powoli.
Ustami i językiem pieściłam Twoje najbardziej intymne miejsce w ciele, epicentrum Twojej męskości, które było wyjątkowe.
Przez te pocałunki i pieszczoty mogłam sprawić, byś poczuł mój ogień, jaki palił się we mnie. Pragnęłam Ci go przekazać.
To było jak wejście do najbardziej cennej i ukrytej komnaty rozkoszy. Całowałam, pieściłam językiem, oplatałam Cię ustami i przesuwałam wargami w górę i w dół wolno. Zatrzymałam na chwilę ruchy warg, żeby robić to już szybciej i szybciej, miarowo. Robiąc to spojrzałam Ci w oczy i Ty spojrzałeś na mnie i zobaczyłam wtedy ten ogień, taki sam jak we mnie. Patrzyliśmy tak na siebie chwilę aż odgiąłeś głowę do tyłu i wydałeś z siebie końcowy jęk uniesienia.
Wróciłam do Ciebie mając w sobie Twój smak. Smak pożądania, namiętności, euforii i tego wyjątkowego zespolenia i bliskości między nami. Oddychając głośno i szybko przytuliłeś mnie mocno do swojego gorącego ciała. Oboje jeszcze płonęliśmy. Czułam Twoje silnie i szybko bijące serce.
Kiedy nasze oddechy nieco się uspokoiły, wyszeptałeś mi do ucha:
— Jesteś niesamowita… Kurwa… Miśka jesteś zajebista… Jak cholernie dobrze…
Leżałam u Twojego boku z nogą na Twoich nogach i dłonią na Twojej klatce piersiowej, a Ty obejmowałeś mnie i gładziłeś mnie po udzie.
Całowaliśmy się i pieściliśmy już spokojnie. Leżeliśmy przytuleni, a nad nami było niebo pełne gwiazd.
— Cudownie mi z Tobą — szeptałam Ci do ucha, które zaczęłam lekko smyrać napiętym końcem języka i ściskać jego brzegi ustami. — I jak Ty do mnie powiedziałeś… To miłe… Miśku… — powiedziałam słodko.
Leżeliśmy jeszcze trochę, ale później zaczęliśmy już szukać naszych ciuchów w trawie. Moja sukienka i koronkowa bielizna były przy samochodzie. Gorzej było odnaleźć Twoje ciuchy. Koszulka była blisko ale nie mogliśmy znaleźć spodni i bokserek. Śmialiśmy się oboje. W końcu znaleźliśmy je kilka metrów od samochodu. Ubraliśmy się i świecąc latarkami z telefonów zbieraliśmy z trawy pudełka z niezjedzonym do końca sushi. Kieliszki cudem ocalały. Wino znalazłeś pod maską.
— Max… — lubiłam wypowiadać Twoje imię. — Słuchaj — mówiłam zgięta w pół. — Emocje jak na grzybobraniu!
Na co Ty zacząłeś się głośno śmiać. Jak przestawałeś, to zaczynałeś znowu. Też się śmiałam głośno razem z Tobą.
— Mam przez Ciebie głupawkę — mówiłeś między atakami śmiechu.
Kiedy już wszystko znaleźliśmy, schowaliśmy rzeczy do bagażnika.
Nagle oprzytomniałam patrząc na Ciebie poważnie.
— Jasna dupa! Jak my teraz wrócimy?
— Jak to? — pytałeś zdziwiony. Tak samo jak przyjechaliśmy — powiedziałeś kładąc mi rękę na biodrze.
— No, ale piliśmy. Nie możesz prowadzić!
Uśmiechnąłeś się do mnie i powiedziałeś:
— Miśka, to było wino bezalkoholowe… Nie czułaś? — zapytałeś uśmiechnięty z błyskiem w oku.
— Nie — odparłam i zaśmiałam się. I gładząc Cię jednym delikatnym ruchem po twarzy i dając buziaka w usta powiedziałam jeszcze: — Miśku.
I wsiadłam do samochodu.
Wracaliśmy z powrotem i powiedziałeś z nie znikającym z twarzy uśmiechem, spoglądając na mnie:
— Cudownie mi było i jest z Tobą, wiesz? Jesteś niesamowita! Tylko teraz się zastanawiam, czy ktoś przejeżdżał tamtędy. Ale nie wiem. Powiem Ci, że tak tego nie planowałem. Chciałem Cię po tej kolacji zaprosić do domu. — Spoglądałeś na mnie uśmiechając się szeroko.
I po chwili oboje znowu śmialiśmy się razem.
— Nie wiem, co ja myślałem, chyba nic nie myślałem planując, że spędzimy romantyczną kolację, a później pojedziemy do mnie — uśmiechałeś się, a oczy Ci błyszczały i cały byłeś rozpromieniony. — Przecież wiedziałem, że nie będę mógł Ci się oprzeć.
— Ale przyjdziesz jutro do mnie na kolację? — zapytałeś z nadzieją i wyczekiwaniem w głosie.
— Jutro mam nocki — powiedziałam ze smutkiem. — W sumie to mam je od dziś ale dziś mam urlop. Jutro powinnam trochę pospać i jeszcze chciałam odwiedzić rodziców. Nie byłam u nich dawno — mówiłam.
Westchnąłeś i powiedziałeś:
— Jasne! Idź — uśmiechnąłeś się, ale widać było, że jesteś zawiedziony. Już to poznałam po Twoich oczach, które nabrały gdzieś w głębi takiego smutnego wyrazu.
— W tygodniu pracujesz do późna? Wiem, że lekarze dużo pracują — pytałam.
— Tak. Zazwyczaj jestem w szpitalu do wieczora. W różne dni różnie to wychodzi. A później jeszcze pracuję w klinikach prywatnych. W soboty dopiero gdzieś tak przed 19.00 jestem wolny.
— Czyli zostaje nam następny weekend — stwierdziłam ze smutkiem.
— Tak. To będzie bardzo długi tydzień — westchnąłeś smutno.
Jechaliśmy nic nie mówiąc przez dłuższą chwilę. Nuciłeś coś pod nosem.
Kiedy dojechaliśmy pod mój blok i wiedziałam, że musimy pożegnać się na całe długie dni, powiedziałeś tak spokojnie, swoim, aksamitnym głosem jakbyś czytał mi w myślach:
— Miśka… — przybliżyłeś się do mnie i ująłeś moją twarz w swoją dłoń — ja będę czekał na Ciebie, kiedy znowu się spotkamy. Nie zamierzam nigdzie znikać. Już Ciebie odnalazłem i nie mam zamiaru uciekać — zapewniałeś poważnie.
Chwyciłeś moja twarz w obie swoje dłonie i pocałowałeś spokojnie. Czułam znowu, że drżą. Znowu nasze oddechy były złączone i języki splecione. Serce mi biło szybko. Ja trzymałam jedną rękę na Twojej nodze powyżej kolana, a drugą trzymałam Cię za przedramię. Zabrałam z kokpitu moją różę ze słodką wstążką i spojrzałam na Ciebie. Oczy miałeś pełne radości i lekko zaszklone.
— Leć! — powiedziałeś uśmiechając się.
— Za późno — odparłam. Bo polecieć, to ja już z Tobą poleciałam — powiedziałam rozpromieniona, a Ty uśmiechnąłeś się szeroko.
Wysiadłam. Posłałam Ci buziaka całując wewnątrz moją dłoń i podnosząc ją w Twoją stronę. Poczekałam aż odjedziesz i poszłam do domu.Rozdział 5
Ten wieczór miał być wyjątkowy, romantyczny, tylko my, znowu romantyczna kąpiel z widokiem na całe, rozświetlone miasto. Ale było inaczej.
Zaczęło się banalnie. Wpisałam Twoje imię i nazwisko w wyszukiwarkę. Tak po prostu. Chciałam zobaczyć, czy wyskoczy może jakiś Twój artykuł medyczny, albo coś z konferencji, może jakieś zdjęcie z wykładu… A później zobaczyłam to:,,Współwłasność małżeńska: tak.” Nie byłam pewna czy to Ty, ale wszystko się zgadzało. Imię, miasto, zawód… Kurwa mać — zaklęłam cicho i się popłakałam.
Weszłam tam do Ciebie z sercem bijącym jak szalone. Ale nie z ekscytacji. Z napięcia. Bo już wiedziałam. Wyszukałam informację o Tobie, gdzie było napisane, że masz żonę. Max, Ty byłeś żonaty… Nie wiedziałam co myśleć, ale zamarłam. Zmroziło mnie to. Wyobrażałam sobie, że pieprzysz się z nią i ją dotykasz jak mnie. Zapytałam od razu:
— Max, masz żonę?
— Tak… — powiedziałeś cicho. Jestem żonaty… Formalnie tak, ale to już dawno się skończyło. Mieszkamy osobno, to już nie jest związek. Od dawna nie. Ona poroniła. Obwiniała o to mnie, bo ciągle pracowałem, nie było mnie więcej jak byłem.
Zamilkłeś. Patrzyłeś gdzieś w bok, jakbyś nie umiał znieść mojego spojrzenia.
— Od tamtej pory jest w depresji.
— I co? — zapytałam. — Mimo to dalej z nią jesteś?
— Nie, tylko formalnie. Jeżdżę do niej dwa razy w miesiącu do Bydgoszczy, pomagam jej utrzymać mieszkanie. Tylko tyle.
— Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś od razu… — oddychałam płytko i nie czekałam na tłumaczenia. Zapytałam od razu:
— Max, Ty mnie pieprzyłeś, a ona?
— Miśka, nic nas już nie łączy — powiedziałeś cicho. — Jesteś jedyną kobietą. Ale… — nagle jeszcze bardziej posmutniałeś. — … zanim Cię poznałem… zamawiałem dziewczyny z agencji… Tak… dziwki, wiem… To był mój sposób na pustkę, jak tabletka z psychotropem– spojrzałeś na mnie, jakbyś się bał, że zaraz kiedy wstaniesz, mnie już nie będzie. I miałeś rację. Wyszłam i zaczęłam biec do windy. Jacyś ludzie też akurat jechali na dół. Wybiegłam na zewnątrz i nie wiedząc co robić pobiegłam do Rosemana w środku Cristal Towera.
Rozpłakałam się między alejkami chowając twarz w jakiejś półce. Nagle poczułam, że ktoś łapie mnie za ręce i odwraca do siebie. To byłeś Ty. Znalazłeś mnie tutaj. Dyszałeś ciężko i płakałeś. Byłeś w kapciach.
— Miśka… Ja nie chciałem Cię skrzywdzić, nie wiem dlaczego nie powiedziałem Ci, wiem to głupie, ale bałem się, że Cię stracę… A ten apartament miałem, żeby zapomnieć, zagłuszyć ból. Dopóki nie przyszłaś Ty był pusty.
Zrobiłam krok w bok, trzęsłam się cała. A Ty mówiłeś dalej:
— Moja żona… ona jest chora… Pogubiła się po poronieniu. Oboje się pogubiliśmy. Ale to nie jest miłość. Od dawna nie. Słuchałam tego wszystkiego i to było dla mnie za dużo. Nie potrafiłam pomieścić tego w głowie. Spieprzyłem wszystko wiem… Ale nie kłamałem w tym, co między nami.
— Max puść mnie — powiedziałam prawie bezgłośnie. I Ty to zrobiłeś, a ja wybiegłam ze sklepu i pobiegłam do domu.
Pamiętam, że pierwszego dnia po tym nic nie jadłam, nic nie mówiłam, przestałam się malować.
Telefon leżał odwrócony ekranem do dołu, ale ja i tak co chwilę sprawdzałam, czy nie napisałeś. Nie napisałeś. Nie dzwoniłeś. Jakby Cię nie było. Myślałam: dlaczego nie walczysz?! I ściskało mi się serce. Próbowałam wyciąć Cię z głowy, ale Ty już dawno byłeś głębiej.
Po tygodniu w końcu przyszła wiadomość:
Proszę… daj mi Cię zobaczyć. Jedną szansę. Jedną kawę. Albo minutę. Będę czekał.
Płakałam zanim zdążyłam odpisać. Ulżyło mi, że też czujesz coś do mnie nadal.
Podałeś mi adres swojego mieszkania. Mieszkałeś tak blisko mnie. Jeszcze bliżej jak Cristal Tower. Cały tydzień byłeś tak blisko.
Otworzyłeś mi drzwi z mieszanką szczęścia, nadziei i obawy w oczach, a ja stałam tak i nie wiedziałam co powiedzieć. Ale moje serce biło szybko. Bo byłeś tutaj, obok mnie.
— Miśka… — powiedziałeś. — Nie mam żadnej mądrej przemowy. Po prostu tęskniłem jak pojebany… I wiem, że spierdoliłem. Ale jeśli wrócisz, będę próbował codziennie to naprawiać. Do końca życia.
I wróciłam do Ciebie. Z nadzieją. Nie ostatni raz.
Weszłam i po prostu przytuliłam się do Ciebie. Czułam Cię. Ten znajomy zapach, to znajome ciepło Twojego ciała. Po prostu Ciebie. I od tygodnia zaczęłam znowu oddychać i żyć.
Usiedliśmy na kanapie w salonie, dużo mniejszym jak Cristal Tower. To było zwykłe mieszkanie w wieżowcu. Ale oczywiście na ostatnim piętrze. Było przytulne. Białe i kremowe z czerwonymi dodatkami i całą ścianą książek.
Wziąłeś mnie za ręce i zacząłeś mówić:
— Miśka… Chcę byś wiedziała, że przez ten tydzień ja byłem jak automat. Pracowałem jak maszyna, ale przychodziłem do domu tutaj i czułem się pusty. Nie zamawiałem dziwek, piłem… Bo widzisz… Ja pamiętam nasze pierwsze spotkanie… — głos Ci się łamał, ale mówiłeś dalej. — Kiedy Cię zobaczyłem pierwszy raz poczułem ukłucie w brzuchu jakby mnie coś strzeliło w sam środek. Od razu poczułem w Tobie jakąś niesamowitą energię, która mnie do Ciebie przyciągała. Później kiedy pielęgniarka poprosiła Cię, żebyś się rozebrała i szedłem do Ciebie, pierwszy raz w życiu miałem nieprofesjonalne myśli. Chciałem Cię wziąć na tej leżance. Pierwszy raz w pracy nie mogłem się skupić. Nie wiedziałem, czy dam radę Cię zbadać, bo czułem, że będą mi się trzęsły ręce. Z trudem to opanowałem badając Twoje piersi, które są cudowne, jak cała Ty. Było mi ciężko Cię badać, dotykać Cię w tak intymnych miejscach. Agata! Ja zakochałem się w Tobie od pierwszej chwili! Kocham Twój śmiech, Twoje oczy, kiedy tak pięknie błyszczą. Są jak jeziora, w których zatapiam się bez pamięci. Mógłbym w nie patrzeć bez końca! Kocham Twoje powiedzonka, tak zabawne. Rozweselasz mnie. Dodajesz mi tyle energii! Aga… — wziąłeś moje dłonie i objąłeś swoimi i powiedziałeś: — Agata, ja… Cię kocham — miałeś w oczach łzy. — W tym tygodniu bez Ciebie umierałem każdego dnia i każdej nocy na nowo.
— Kochasz mnie? Jak to? — pytałam cicho.
— No tak. Tak po prostu. Kocham Cię. Tak czuję. Jakbym Cię znał od dawna.
Nie powiedziałam nic, tylko wstałam i pociągnęłam Cię za sobą. Do Twojej sypialni, do łóżka przykrytego białą miękką narzutą.
Rozpinałam Ci koszulę z drżeniem w palcach, a Ty całowałeś moją szyję i ramiona. Zsunęliśmy z siebie ubrania i położyłeś mnie na łóżku patrząc na mnie z tym błyskiem, który gotował moją krew.
— Chodź do mnie Max — powiedziałam cicho.
Położyłeś się na mnie, całując i pieszcząc mnie. Moje nogi oplatały Ciebie, a ciało drżało.
Kochaliśmy się powoli, namiętnie i głęboko. Była w tym miłość, była tęsknota, ogień, który palił ale nie niszczył, tylko ogrzewał.
więcej..