Miłość nad laguną - ebook
Miłość nad laguną - ebook
Doktor Rachel Simmonds po tragicznej śmierci męża policjanta opuszcza Londyn, by w rajskiej scenerii Wysp Cooka znaleźć ukojenie i rozpocząć pracę w nowym miejscu. Jej sąsiadem jest przystojny policjant, Ben Armstrong. Rachel pragnie miłości, Ben ją intryguje, lecz czy zdoła przezwyciężyć strach przed kolejnym związkiem z amatorem ryzyka i brawury?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9562-6 |
Rozmiar pliku: | 658 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Puk, puk. Bum, bum.
Łomotanie do drzwi narastało, wobec czego Rachel skrzywiła się z niechęcią. Tylko nie to. Dość odwiedzin na dziś. Od świtu – a ten na Wyspach Cooka wstaje wyjątkowo wcześnie – zdążyła przewinąć się przez jej dom procesja życzliwych sąsiadów.
Buch, buch.
Westchnęła ciężko. Stojący za drzwiami najwyraźniej nie odebrał jej telepatycznego komunikatu. Musi mu powiedzieć wprost, by poszedł w diabły.
Otworzyła drzwi, nie siląc się na uśmiech.
– Słucham?
Zmrużyła oczy, ale nie mogła winić słońca za to, że coś uwięzło jej w gardle, a wilgotna z powodu upału skóra nagle wyschła na wiór.
Na progu domu stał olbrzym. Była przyzwyczajona do widoku wysokich mężczyzn, nigdy nie budzili jej obaw. Skąd więc teraz ten nagły skurcz? Dlaczego krew szybciej krąży w żyłach? Przecież żaden mężczyzna nie ma prawa wydawać się jej atrakcyjny. Nie teraz i nie w najbliższej przyszłości. Zaczyna nowe życie i na razie nie szuka drugiej połówki. Ani nawet przyjaciela czy kolegi. Najpierw musi znaleźć spokój i zapomnienie. Wydobyć się z rozpaczy, w której tkwiła prawie dwa lata.
Ależ ten facet ma ciało! Normalnie kobieta dostaje na taki widok oczopląsu. Nie zmieści się w drzwiach, chyba że bokiem. Na razie nikt go nie zachęca do wejścia, ale…
– Skaleczyła się – zadudnił olbrzym. – I ma podbite oko.
– Słucham? – Nareszcie zauważyła, że kolos trzyma na rękach drobną tubylczą kobietkę. Z rany na jej udzie kapała krew.
– Pani jest doktor Simmonds, prawda? – huknął gość.
Nie, teraz jest śmiertelnie zmęczoną matką skołowanego małego chłopca, którego ledwie udało się jej ułożyć do snu. Lekarką będzie od jutra. Dla każdego potrzebującego.
– Powinien pan zawieźć ją do szpitala.
– Ale pani jest bliżej.
Skąd on wie? Na Rarotongę przybyła zaledwie dwa dni temu. No tak, lokalna poczta pantoflowa. Ci wszyscy sąsiedzi, którzy przez cały dzień przychodzili z wyrazami radości i szacunku. Mózg Rachel powoli odzyskiwał sprawność. Pracował lepiej niż o ósmej rano, w porze pierwszych odwiedzin, a ten długi dzień zaczął się jeszcze wcześniej. O czwartej nad ranem najbliższe otoczenie domu rozbrzmiewało już pianiem kogutów.
Gość ciągle stał w progu, wzrokiem domagając się uwagi dla rannej kobiety. Niesamowite oczy, czarne, głębokie. Nie przeoczą niczego. Także tego, że ona chce się pozbyć intruzów.
Z powodu braku oznak, że gość jest gotów się wycofać, Rachel szerzej otworzyła drzwi. Jako lekarz musi służyć pomocą. Nigdy nikomu jej nie odmówiła, a więc pora zacząć grać swą rolę w nowej społeczności.
– Proszę ją wnieść do holu.
– Tak jest, doktorko.
Mężczyzna z chwytającą za serce delikatnością położył milczącą kobietę na kanapie. Potrzebne było prześcieradło. Rachel włączyła lampę i pokiwała głową. Szkoda, że nie kupiła dziś rano w supermarkecie trochę mocniejszych żarówek. Cóż, nie przewidywała spędzania tu wieczorów, więc te słabe wydawały się wystarczające. Aż do teraz.
Przyklękła koło kanapy.
– Jestem Rachel Simmonds, nowa lekarka – odezwała się do pacjentki łagodnym tonem.
Kobieta otworzyła jedno oko – drugie było zapuchnięte – i przez chwilę przyglądała się Rachel. Lekarka widziała, że tamta bardzo cierpi. Policzek miała podrapany do krwi.
– Co się stało? – zapytała Rachel mężczyznę.
– Niewykluczone, że na chwilę straciła przytomność.
Mówił z akcentem, podobnie jak ludzie, których zdążyła poznać przez ostatnie dni, ale nie wyglądał na wyspiarza. Był opalony, nie miał jednak naturalnie ciemnej skóry. Smukły, doskonale umięśniony.
– Skąd pan jest? – zapytała.
– Mieszkam obok – odrzekł lakonicznie, wzdychając.
Nie było to zbyt serdeczne, ale cóż. Ona sama też nie jest ostatnio przyjaźnie nastawiona do świata. A więc to sąsiad. Koniec, kropka. Pewnie musieli się wcześniej widzieć. A może on ją obserwował? Rachel, nie podniecaj się, bądź realistką. Dlaczego ten facet miałby się tobą interesować? Ma swoje życie, pewnie także żonę i dzieci. Z tym, że na tych wyspach nie istnieje ponoć nic takiego jak obcość czy dystans. Tu każdy każdego pozdrawia zza płotu. To nie Londyn, gdzie zostawiła dotychczasowe życie.
Ponownie przyjrzała się kobiecie. Chyba wystarczy szybko założyć opatrunek i tę dwójkę będzie miała z głowy. Ale najpierw trzeba zdobyć pewne informacje.
– Jak pan myśli, skąd ta rana? Widział pan, jak to się stało?
– Wróciłem do domu i znalazłem ją na podłodze w kuchni. Pewnie się pośliznęła, sprzątała podłogę mopem.
Ho, ho, ho. Nareszcie dłuższa wypowiedź. Zasługuje na reakcję.
– A więc to nie jest pana partnerka? – zapytała Rachel, prostując się i patrząc rozmówcy w oczy.
– Moja gosposia.
Czyli nie żona. Jest nadzieja, że to singiel. Ślepa uliczka, nie należy o tym myśleć.
– Muszę iść po apteczkę.
Odwracając się, kątem oka dostrzegła na rękawie jego niebieskiej koszuli odznakę policyjną. Jak mogła ją przeoczyć? Chyba nie jest wystarczająco przytomna, by kompetentnie zająć się pacjentką.
– Pan jest policjantem.
Mężczyzna uniósł brew, jakby chciał powiedzieć: „Sporo czasu ci zajęło, żeby do tego dojść”, ale się nie odezwał.
– Tata?
Rachel odwróciła się ku drzwiom. Nadzieja w głosie synka ściskała za serce.
– Riley, kochanie.
Za każdym razem, gdy Riley mylił się w ten sposób, musiała mu sprawiać ból, wyprowadzając z błędu. Czy to się kiedyś skończy? Kiedy mały zrozumie, że już nigdy nie zobaczy ojca? Bezustannie czeka na tatę. Przewędrowali pół świata, by łatwiej mu było pożegnać się z myślą o powrocie ojca.
– Riley, powinieneś być w łóżku. Idź spać.
– Tata.
Chłopiec stał w drzwiach. Niepewnie kiwał głową, z nadzieją przyglądając się mężczyźnie. Biorąc pod uwagę kiepskie oświetlenie, można było mu wybaczyć, że przybysza pomylił z ojcem. Obaj byli wysocy i postawni, obaj mieli krótkie, proste ciemne włosy. Obaj nosili policyjne bluzy.
– Nie, kochanie, to nie tata. – Wzięła Rileya na ręce. Nadzieja i tęsknota w jego oczach przyprawiały ją o ból serca. Miała o to żal do nieżyjącego męża.
Riley przytulił się do niej, obejmując za szyję.
– Mamo, jestem zmęczony.
– Chodź, położę cię do łóżka.
Trzeba będzie powtórzyć cały rytuał. Przeczytać fragment ulubionej książki. Bez tego w nowym domu, nowym kraju, z dala od wszystkiego, co bliskie i znajome, mały na pewno nie będzie mógł zasnąć.
Ranna wciąż czekała na pomoc. Oczy miała zamknięte, krew powoli krzepła. Niby nic pilnego, ale ta biedaczka potrzebuje zrozumienia i troski.
Rachel mocniej wtuliła głowę Rileya w pierś. Chciała mu oszczędzić widoku, który do tej pory umknął jego uwadze. Dzieciak jest i tak w stresie, nie musi oglądać zakrwawionej kobiety w podartym ubraniu leżącej na kanapie. Ruszyła w stronę wyjścia.
– Ja go położę – usłyszała głęboki głos.
– On nie pójdzie z nieznajomym.
Przynajmniej od czasu, gdy zginął jego ojciec. Koledzy Jamiego bardzo się starali. Chcieli być mili dla syna bohatera, mieli jak najlepsze intencje. Ale chłopcu każdy przyjaźnie nastawiony nieznajomy kojarzył się ze zniknięciem taty.
– Riley. – Tubalny głos złagodniał. – Chcesz, żebym ci poczytał?
Chłopiec oderwał twarz od piersi mamy i skinął głową. Oszołomiona Rachel przeniosła wzrok z syna na mężczyznę, któremu bez wysiłku udało się uzyskać taki odzew.
– Kim pan jest? – wyszeptała.
– Ben Armstrong. Starszy posterunkowy, Wydział Policji na Wyspach Cooka.
Teraz rozpoznała jego akcent. Kiwi, rodowity Nowozelandczyk. Tak jak Lissie, przyjaciółka, która załatwiła jej stanowisko szefa ginekologii w tutejszym szpitalu. Lissie wynajęła też ten dom, mając nadzieję, że tu Rachel i Riley, z dala od wielkiego pustego londyńskiego mieszkania, będą mogli zacząć nowe życie.
Ben Armstrong wyciągnął ręce do chłopca. Zdumiona Rachel oddała nieznajomemu syna, który nie wyglądał na zaniepokojonego.
– Drugi pokój na prawo – szepnęła przez ściśniętą krtań.
Z zazdrością patrzyła, jak duże ręce Bena lekko unoszą dziecko. Sama chętnie by się przytuliła do szerokiej męskiej piersi, jej wyposzczone ciało bardzo tego pragnęło.
– Gdzie jest książka?
– Na stoliku nocnym.
Cud, że przy takim szumie w uszach dosłyszała i zrozumiała pytanie.
Opuszczając pomieszczenie, Riley ani pisnął. Pewnie dopiero za chwilę zorientuje się w sytuacji i ją zawoła. Tym bardziej należy się pośpieszyć. Złapała stojącą w kącie torbę z przyborami lekarskimi i podeszła do pacjentki.
Gorąco, gorąco. Ben z trudem powstrzymywał chęć rozpięcia kolejnego guzika koszuli. Doktor Rachel Simmonds doprawdy warta jest uwagi. Czy raczej byłaby, gdyby był zainteresowany bliższym poznaniem jakiejś kobiety. A przecież nie jest. Zmienił się w górę lodu. Nie stopnieje nawet w słońcu. Jego hormony śpią.
Ona jest wysoka i szczupła, ma bladą cerę i głębokie cienie pod oczami. Delikatna, ale tylko dopóki nie otworzy ust. Wtedy staje się rezolutna i wygadana. Intrygująca, ekscytująca. Odkąd to jego umysł zajmuje się takimi rzeczami? Ano od chwili, gdy zobaczył te oczy podobne do niebieskich dzwoneczków, które wiosną zakwitały na łąkach rodzinnej farmy. Ich spojrzenie przeszywa, pali jak rozgrzane żelazo.
Taaa… niezła laska. Regularne rysy, wielkie smutne oczy, burza loków, ani blond, ani ciemnych, wymykających się spod złotej przepaski. Całkiem atrakcyjny zestaw. Do tego angielski akcent, który zawsze na niego działał. Taka kobieta przyciąga wszystkie spojrzenia, gdziekolwiek się pojawi. Co do tego nie ma wątpliwości.
Ale jego nie ekscytuje nowa lekarka. Potrafiłby oprzeć się jej urokowi, bo… Poczuł ukłucie w sercu. Ta przeklęta noc, która zniszczyła mu życie… Cierpienie ma swoją dobrą stronę. Stawia do pionu, umacnia w postanowieniach, nie pozwala się poddać. A już na pewno nie można zmienić zdania pod wpływem kilku minut spędzonych w towarzystwie skądinąd pięknej kobiety. Takiej, która przyjechała tu pewnie najwyżej na rok.
– Poczytasz mi książkę? – Dzieciak się wiercił.
Ben potrząsnął głową, jakby chcąc uwolnić się od myśli o matce chłopca.
– Jasne. Którą chcesz?
– Tę. – Riley wskazał tom na górze stosu nieźle zaczytanych książek. – To o niegrzecznej kozie, która zjada ubrania suszące się na sznurze.
Chłopiec wygodnie ułożył się w łóżku.
Ben omiótł wzrokiem obrazki na ścianach, piłkę futbolową w kącie, pluszaki na komodzie. Gdyby los dał jemu i Catrinie więcej czasu, też mógłby mieć takiego syna. Gdyby ona wtedy nie siedziała za kierownicą. Gdyby jemu udało się ją uratować.
Nie myśleć o tym. Zacisnął powieki, by pozbyć się wspomnień ostatniego oddechu Catriny, widoku jej ukochanej twarzy naznaczonej bólem, migającej na niebiesko i czerwono w świetle nadjeżdżającej karetki. Musi odegnać strach i bezradność, które opanowały go wówczas i powracały, ilekroć o niej myślał.
Policzył do dziesięciu. W końcu potrafił się ponownie skupić na tym, co tu i teraz. Nieswoim głosem zapytał:
– Ile masz lat?
– Prawie pięć. – Dzieciak w skupieniu przewracał stronice książki. – Niedługo pójdę do szkoły razem z moim przyjacielem Harrym. Jego brat Jason już tam chodzi.
– To dobrze, że w nowym miejscu masz kolegów.
– Ich mamą jest Lissie, przyjaciółka mojej mamy.
– Słyszałem.
Lissie to nowa chirurg. Pochodzi z Auckland. Na Rarotongę przyleciała z Londynu z mężem Pitą, tubylcem z Wysp Cooka, i z dwoma synami. Lokalna społeczność bardzo się z tego cieszyła. Mąż objął rodzinną firmę transportową, gdyż jego ojciec doznał wylewu.
Lissie skutecznie zadbała, by w miejscowym szpitalu ktoś zajął się zdrowiem kobiet. Jej szwagierka zmarła na raka szyjki macicy, bo krępowała się iść do ginekologa mężczyzny przy pierwszych objawach. A potem było za późno. Nowa ginekolog-położnik, mama chłopca, będzie kierować oddziałem kobiecym przez roczny okres próbny.
– Już nie chcesz mi czytać? – Malec dzielnie walczył ze łzami.
Ben przysiadł na brzegu łóżka i wziął od chłopca książkę.
– Przepraszam cię, koleś. Jasne, że chcę.
Chłopcu najwyraźniej brakowało ojca. Kim był jego stary? Czy doktorka od niego uciekła? On sam, gdy chłopiec nazwał go tatą, spanikował i miał ochotę zwiewać jak najszybciej. A teraz czyta bajkę jej synowi, czyli wbrew własnej woli przywiązuje się do tej rodziny. W głębi duszy czuje, że lekarka i dzieciak mogą chcieć go włączyć w nurt ich życia. A on przecież idzie przez życie solo. Tylko tak może przetrwać.
– Sam mogę przeczytać – rzekł chłopiec i wziął książkę od Bena.
Okej, więc jest niepotrzebny. Może wstać.
– Kozioł Willy uwielbia jeść – czytał malec drżącym głosem. Przewrócił stronę. – Może zjeść wszystko.
Ben usiadł z powrotem. Kolejna odwrócona strona.
– Willi wyjada kwiaty z ogrodu. – Dzieciak spojrzał na Bena. – Podoba ci się?
Ben poczuł, jak ściska mu się serce. Żaden dzieciak nie zasługuje na obojętność.
– Jasne!
Riley ziewnął rozdzierająco. Ben wziął książkę i zaczął czytać od następnej strony. Po kilku minutach malec spał. Ben go przykrył, wstał i patrzył. Dość. Trzeba stąd wyjść. Jeszcze trochę takich rozmyślań, a sam stanie się cząstką życia dziecka. I jego matki.
W przedpokoju stało mnóstwo nierozpakowanych paczek. Hol też był nimi zastawiony. Czyżby przed opuszczeniem Anglii doktorka wykupiła cały towar u Harrodsa? Jedynie pokój dziecięcy został jako tako urządzony. Matce z pewnością zależało przede wszystkim, by dziecko poczuło się dobrze w nowym miejscu. A więc jest dobrą matką. Zaraz zobaczymy, czy równie dobrą lekarką.
Gdyby rana Effie nie wymagała szycia, Ben dałby sobie radę. Stwierdził jednak, że nie obejdzie się bez pomocy. Mógłby ją zawieźć do szpitala, ale zajęłoby to sporo czasu, zdecydował się więc poprosić o pomoc nową lekarkę. Możliwe, że kobiety już się poznały, choćby widząc się zza płotu. Słuszne więc było przyniesienie gosposi tutaj.
Historia lekarki zaintrygowała go. Co ją przygnało do prowincjonalnego szpitala na końcu świata? Jako specjalistka z pewnością mogła liczyć na stanowisko w bardziej nowoczesnej i prestiżowej placówce. Nie mówiąc już o większej gaży.
Wyspy Cooka nie kuszą profesjonalistów. Tutejsi cudzoziemcy to co najwyżej Kiwi, którzy przyjechali spędzić wakacje w raju i postanawiają zamieszkać tu przez rok czy dwa. To samo będzie z nią. Chyba że znajdzie wspólny język z personelem szpitala, który jest tu naprawdę niezły.
Czy smutek jej oczu ma coś wspólnego z wyborem tak odległej części świata? Pewnie tak. Ten smutek budzi chęć pocieszenia jej. Jakże chętnie ujrzałby na tej twarzy blask, usłyszał śmiech. Hej, facet, ona nie przyjechała tu po to, żebyś się wtrącał w jej życie. Zazwyczaj unikasz smutnych ludzi. Dlaczego dla niej chcesz zrobić wyjątek?
Odetchnął głęboko. W holu zobaczył lekarkę pochyloną nad Effie. Przemywała jej rany jodyną i przepraszała za zadawany ból.
– Staram się robić to jak najdelikatniej. Jutro spróbujemy komputerowo zbadać pani oko.
– Na całej wyspie nie ma ani jednego tomografu – odezwał się Ben. A co ona niby sobie wyobraża?
Szeroko otworzyła oczy.
– Naprawdę? To jak mam stwierdzić, co się dzieje z pacjentem?
– Poważniejsze przypadki są przewożone do Auckland. Reszta w pani rękach. – Ben zagryzł wargi. Czy Lissie jej nie uprzedziła? Czy naprawdę on musi ją informować o podstawowych sprawach?
– Widzę, że szybko muszę się przystosować do tutejszych warunków. – Nie była chyba szczególnie zbulwersowana, bo szybko zmieniła temat. – Czy Riley zasnął?
– Tak.
– Bardzo dziękuję. Miał dzień pełen wrażeń. Bawił się z kolegami, był na plaży. Jest wykończony.
Sama z trudem powstrzymywała ziewanie.
– Pani chyba też – zauważył, może trochę zbyt pochopnie i zbyt poufale. Pora stąd iść. Do domu, gdzie czeka puszka dobrze schłodzonego piwa.
– Oczyściłam rany, teraz nałożę szwy – powiedziała Rachel, trzymając Effie za ramię. – Zaraz podam zastrzyk przeciwbólowy, potem trzeba będzie tylko spać.
– Pomóc? – zapytał bez namysłu.
– Co takiego?
– Pomogę.
Gdzie on podział rozum? Przecież dopiero co przysiągł sobie, że nie będzie się jej w żaden sposób narzucał. Ale słowa padły, nie mógł się wycofać. Nic takiego, policjant przecież musi pomagać ludziom. Usiadł, przyciągnął do siebie lekarską torbę i przyjrzał się lateksowym rękawiczkom. Porównał je ze swymi wielkimi dłońmi.
– No, tego raczej nie założę. Podać igłę i nici?
– Poradzę sobie.
Była zniecierpliwiona. Konflikt wisiał w powietrzu. Na szczęście Effie jęknęła, odciągając uwagę lekarki.
Ben szperał w torbie w poszukiwaniu nici i wody utlenionej. Nagle poczuł zapach lawendy. Czy to perfumy?
– Dziękuję – powiedziała, odbierając podawane przez niego przedmioty.
Znalazł też pojemnik z igłami. Potem śledził pracę długich eleganckich dłoni lekarki.
– Może powinna dostać surowicę przeciwtężcową?
Smukłe dłonie znieruchomiały na chwilę. Oj, czy nie posunął się za daleko? Grzebanie w jej rzeczach sprawiło, że stała mu się bliższa. Osłabiło jego czujność.
– Tak, Effie będzie potrzebowała czegoś na odporność – odparła lekarka. – Tylko skończę szycie.
Szukała fiolki z surowicą i strzykawki. Ben przyglądał się znajomym przedmiotom i instrumentom. Niby nie żałował, że porzucił dawny zawód. Aż do teraz.
– Effie, czy ktoś mógłby się panią zaopiekować w nocy? – zapytała lekarka.
– Mąż i córka wyjechali – odpowiedziała kobieta, z trudem odwracając obolałą głowę.
– Czy mogłaby zostać u pana? Jest w lekkim szoku.
– Zasadniczo nie ma przeszkód, ale Effie jest mężatką i wyspiarze mogliby to źle zrozumieć. Może zostać u pani.
– Obawiam się, że nie mam dodatkowego łóżka.
– Nie szkodzi.
Lekarka się wyprostowała. Była ubrana w kusy top i szorty do kolan. Ben otworzył usta, lecz szybko je zamknął. Rozpaczliwie szukał ostatnich szarych komórek, które powinny znajdować się pod czaszką. Znalazł.
– Dziękuję za wszystko, pani doktor. Effie, mam nadzieję, że szybko dojdziesz do siebie.
Wyszedł pośpiesznie. Ciężkie powietrze parnej nocy dobrze mu zrobi. Rozsądek zwyciężył.