Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Miłość nie na żarty - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
30 czerwca 2025
2798 pkt
punktów Virtualo

Miłość nie na żarty - ebook

Nagroda? Spełnienie marzeń.

Problem? Rywal.

Po serii zawodowych katastrof Nell dostaje się na prestiżowy staż w swoim ulubionym komediowym show. Jeśli się sprawdzi, zostanie tam na stałe jako scenarzystka.

Jednak świat telewizji nie ma nic wspólnego z zabawnym skeczem, a Nell niespodziewanie musi konkurować z innym stażystą.

Charlie to uroczy i irytująco pewny siebie nepo baby, który wpadł na plan jak na rodzinne przyjęcie – z polecajką od własnego wpływowego ojca.

Zapowiada się nierówna walka, ale Nell przysięga sobie zrobić wszystko, by zostawić Charliego w tyle. Jednak im dłużej z nim pracuje, tym trudniej jej oddzielić grę o pracę od… gry o serce.

Komedia romantyczna dla fanek ciętych ripost, błyskotliwych dialogów i emocji, które rosną z każdą sceną.

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368592047
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

„PUNCHING UP”¹

------------------------------------------------------------------------

_Ten artykuł dotyczy brytyjskiego programu satyrycznego. Zobacz też: Punching up (ujednoznacznienie)._

Punching Up to brytyjski kabaret, satyra polityczna i program rozrywkowy powstały w 2004 roku.

Skecze, często wymierzone we współczesną popkulturę i politykę, są tworzone przez wewnętrzny zespół scenarzystów i odgrywane na antenie przez grupę aktorów. Program można oglądać co tydzień na Channel 4, a każdy odcinek prowadzi znany gość, który występuje w skeczach razem z aktorami. Pojawiają się w nim również muzycy. Format programu bywa często porównywany do amerykańskiego „Saturday Night Live”.

Obecnym showrunnerem jest Nate Pritchard, a zespół scenarzystów tworzą: Noah Simpson, Anna DeLoitt, Kerri Safo, Richard Healey i Talia Joski-Jethi. Producentem programu jest Dust in Sunlight, firma założona przez byłego dyrektora generalnego brytyjskiego oddziału Netflixa, Nicka Francombe’a.

_Punching Up_ otrzymał wiele nagród i wyróżnień, w tym sześć statuetek BAFTA oraz trzy nagrody Gildii Scenarzystów Wielkiej Brytanii. Jest to obecnie najchętniej oglądany program komediowy w tym kraju.1
NELL

Odśwież.

Odśwież.

Odśwież, odśwież, odśwież.

Stoję za barem z pochyloną głową, uderzając raz za razem w ikonę mejla na moim telefonie. Mam nadzieję, że wygląda to tak, jakbym kroiła cytryny, myła szklanki lub robiła coś innego, za co mi płacą.

Pub świeci pustkami. Jest piątkowe popołudnie, co oznacza, że niedługo zjawią się ludzie, którzy chcą się napić drinka po pracy, ale w tej chwili jest tylko garstka osób rozrzuconych po sali, sączących piwo i czytających gazety. Spoglądam na zegar wiszący nad stołem bilardowym. Za dziesięć szósta. Na rozmowie kwalifikacyjnej powiedzieli, że odezwą się do wybranego kandydata „do końca dnia”. Co oznacza szóstą. Czyli… nie udało się. Zawaliłam sprawę.

Po raz pierwszy dopuszczam do siebie tę myśl, która zwala mnie z nóg. Przez chwilę ogarnia mnie rozczarowanie tak silne – tak przeszywające – że oddech więźnie mi w gardle. Naprawdę mi na tym zależy. Jak cholera. Ale nic z tego.

– Nell! Zamówienie!

Głos szefa wyrywa mnie z otępienia. Biorę głęboki wdech. Nie mogę zawieść Iana. Poczekam z użalaniem się nad sobą, aż skończę pracę. Tak, gdy tylko moja zmiana dobiegnie końca, będę mogła wrócić do domu, bachnąć się do łóżka i rozkleić na całego.

– Już lecę!

Chowam telefon do kieszeni i idę do kuchni. Ian podaje mi dwa półmiski frytek.

– Stolik dwadzieścia osiem.

– Robi się.

Ian się krzywi.

– Powinnaś powiedzieć: „Tak, szefie”.

Ta uwaga wywołuje uśmiech na mojej twarzy.

– Znowu naoglądałeś się „The Bear”, Ianie?

– Być może.

– Zdajesz sobie sprawę, że nie jesteśmy supermodnym barem z kanapkami w Chicago, prawda? Tylko przydrożnym bufetem.

Ian poprawia fartuch i odpowiada kpiąco surowym tonem, który zawsze mnie rozśmiesza:

– Owszem, zdaję sobie z tego sprawę, dziękuję, Nell. Ale jeśli od czasu do czasu zwrócisz się do swojego starego przełożonego per „szefie”, twoja praca może ci się wydać nieco bardziej prestiżowa, więc jeśli nie masz nic przeciwko…

– Tak, szefie.

– „Tak, szefie, mam coś przeciwko” czy „Tak, szefie, będę do ciebie mówiła _tak, szefie_”?

– Tak, szefie, będę do ciebie mówiła „tak, szefie”.

Biorę naczynia i odchodzę, śmiejąc się. Lubię Iana. Lubię tę pracę. Właściwie to lubię obie moje prace. Oprócz kelnerowania w Duck & Ball pracuję na poranne zmiany w sklepie Asda w centrum miasteczka. Usiłuję odłożyć jak najwięcej pieniędzy, zanim przeprowadzę się do Londynu. Jednak to „zanim” zaczyna się niebezpiecznie przeobrażać w „jeśli”.

Skończyłam studia rok temu – prawie dokładnie co do dnia – i od tego czasu mam wrażenie, że tkwię w miejscu. Znowu mieszkam w swojej rodzinnej mieścinie na obrzeżach Lincoln, z mamą i młodszym bratem Willem, i znowu poświęcam każdą wolną chwilę na pisanie. Chociaż kiedy pracuje się na dwa etaty, tych wolnych chwil nie ma znów tak dużo.

Mama od miesięcy namawia mnie, żebym zgłaszała się do różnych prac związanych z pisaniem. „Nie warto wkładać wszystkich jajek do jednego koszyka, skarbie”, powtarza mi prawie bez przerwy. Jednak _Punching Up_ to jedyny koszyk, który mnie interesuje, więc dlaczego mam do niego nie wkładać wszystkich jajek? Mama po prostu tego nie rozumie. Will zresztą też nie. Tylko tata by mnie zrozumiał. Ale jego już nie ma.

Druga taka okazja jak staż w _Punching Up_ raczej się nie zdarzy. Nie istnieje też inny sposób, by dostać się do pokoju scenarzystów największego programu komediowego w tym kraju. Wiem, co mówię – od miesięcy przetrząsam internet w poszukiwaniu innych możliwości.

W zeszłym roku nie mogłam się ubiegać o staż z powodu egzaminów, ale jak tylko skończyłam studia, obiecałam sobie – i tacie – że tym razem dam z siebie wszystko. Będę harować jak wół tu, w Tealby, by odłożyć wystarczająco dużo pieniędzy i przeżyć miesiąc bezpłatnego stażu w Londynie, a potem – pomarzyć, dobra rzecz – zamienić go na płatną pracę. I to nie pierwszą lepszą, tylko tę wymarzoną. _Punching Up_ to mój ulubiony program satyryczny. A w zasadzie mój ulubiony program telewizyjny i kropka. Wygląda jednak na to, że „marzenie” jest tu odpowiednim słowem, bo nic nie wskazuje na to, żeby miało się spełnić.

Zanoszę frytki do stolika i wracam za bar. Machinalnie sięgam do kieszeni dżinsów po telefon. Znowu sprawdzam pocztę. I pusto. Jest już za pięć szósta.

Wydawało mi się, że rozmowa poszła mi dobrze. Udało mi się ich rozśmieszyć; rozbawiłam scenarzystów mojego ulubionego programu rozrywkowego! A jeśli chodzi o zgłoszenie… Pracowałam nad nim długie tygodnie. List motywacyjny mógł się składać maksymalnie z siedmiuset słów, a i tak przeredagowywałam go pewnie z tysiąc razy. Mam folder pełen skeczy, nad którymi pracowałam przez trzy lata studiów – oczywiście żadnego z nich nie odważyłam się nikomu pokazać. Jednak zacisnęłam zęby i wybrałam dwa moim zdaniem najlepsze, a później poprawiałam je, szlifowałam i dopieszczałam, aż stały się tak zabawne, jak tylko się dało. Najwyraźniej niewystarczająco.

Po raz kolejny odświeżam pocztę. Wciąż nic. Próbuję pocieszyć się myślą, że pewnie dostali tysiące zgłoszeń. _Punching Up_ to jeden z największych programów w telewizji, a staż organizują tylko raz w roku. Wybierają jedną osobę, która najczęściej otrzymuje później pracę. Wiem, że moja ulubiona scenarzystka w programie, Talia Joski-Jethi, została przyjęta właśnie w ten sposób.

Naiwnie sądziłam, że przejście do etapu rozmowy kwalifikacyjnej oznacza realną szansę. Ale kto wie, z iloma osobami rozmawiali? Może z dziesiątkami, a nawet setkami. To oczywiste, że nie okazałam się wystarczająco dobra.

W tym momencie zaczyna wibrować mój telefon i serce podchodzi mi do gardła. Ale to tylko SMS od Chloe.

Wiadomo już coś???

Jeszcze nie 🙁🙁🙁🙁🙁

Chloe jest moją najlepszą przyjaciółką ze studiów. Razem z moją drugą najlepszą przyjaciółką, Miką, przeprowadziły się do Londynu tuż po odebraniu dyplomów w zeszłym roku. Obie zarabiają chore pieniądze, pracując w City, a ponieważ ich współlokatorka niedawno się wyprowadziła, mają wolny pokój podpisany moim imieniem. I to dosłownie. Napisały na drzwiach „NELL” i wysłały mi zdjęcie z podpisem: „Teraz już MUSISZ przyjechać!”. A ja myślałam, że nie mogę ich już bardziej kochać.

Naprawdę czułam, że wszystko zaczyna się układać. Mam w Londynie przyjaciółki, a teraz także dach nad głową. Wszystko, czego mi brakuje, to ten staż.

Spoglądam na wnętrze pubu i widzę dni i tygodnie pędzące do przodu i przeciekające mi przez palce. Wyobrażam sobie siebie nadal mieszkającą w rodzinnym domu za sześć, siedem, osiem miesięcy, przygotowującą się do ponownej próby zdobycia stażu. Albo wydzwaniającą do agentów i producentów, wysyłającą próbki i listy motywacyjne w próżnię, siedzącą w domu w każdy czwartkowy wieczór, obok pustego fotela taty, oglądającą nasz ulubiony program i marzącą o tym, że kiedyś stanę się jego częścią…

– Nell! Zamówienie!

Wracam do kuchni.

– Tak, szefie.

– No widzisz? – Ian z uśmiechem podaje mi talerze. – Nie było tak trudno, prawda? Od razu czuję się bardziej glamour.

W chwili gdy stawiam naczynia na stole, drzwi się otwierają i do pubu wpada gromada hałaśliwych pracowników biurowych. Szybko wracam za bar, zadowolona z tego, że mam się czym zająć.

– Okej, kto pierwszy? – wołam w kierunku tłumu. – Co podać?

Białe kołnierzyki wykrzykują swoje zamówienia, a kiedy odwracam się po piwo, przypadkowo dotykam ekranu telefonu, który zostawiłam na lodówce. Wyświetlacz rozbłyskuje i zauważam czerwoną jedynkę przy ikonce poczty.

Na moment przestaję oddychać. Barowy zgiełk cichnie i słyszę jedynie głuche dudnienie mojego serca. _Proszę_, myślę. _Błagam._

Dotykam ikony. I oto jest:

Droga Nell,

Gratulacje! Pragnę Cię poinformować, że zostałaś wybrana do udziału w naszym miesięcznym programie sta…

Tylko tyle udaje mi się przeczytać, bo później zaczynam wrzeszczeć ze szczęścia.2
CHARLIE

– Będę musiała pozwolić ci odejść, Charlie.

Siedząca za swoim nieskazitelnie uporządkowanym biurkiem Sepideh wzdycha i rzuca mi spojrzenie mówiące: „sprawia mi to więcej bólu niż tobie”. Co jest oczywistą bzdurą, bo jeśli mówi poważnie, będę bardzo cierpiał.

Odchrząkuję.

– Przepraszam?

– Nic się nie stało – mamrocze. – Chociaż właściwie tak. Będę miała sporo zachodu ze znalezieniem kogoś na twoje miejsce. Ale doceniam przeprosiny.

Nerwowo szuram nogami. Nawet nie poprosiła, żebym usiadł; najwyraźniej planuje szybko się ze mną uwinąć. Zerwać plaster i won. Nie wiedziałem, czego się spodziewać, kiedy przysłała mi SMS-a z prośbą, żebym przyszedł do jej gabinetu po zakończeniu zmiany, ale na pewno nie tego.

– Nie, miałem na myśli „przepraszam” w sensie „nie rozumiem” – tłumaczę. Czy ona żartuje? Nie mogę stracić tej pracy. Wystawanie całymi dniami przed galerią sztuki na South Bank, rozdawanie przechodniom ulotek i namawianie ich, żeby weszli do środka to najłatwiejsza robota, jaką miałem. A do tego świetny sposób na poznawanie dziewczyn.

Sepideh nadyma policzki w geście, który odbieram jako irytację.

– Naprawdę nie masz pojęcia, o co chodzi, Charlie?

– Nie! – krzyczę zgodnie z prawdą.

Zaciska usta i sięga po telefon. Po kilku sekundach szukania w nim czegoś podaje mi go przez biurko.

– Poznajesz go?

Serce mi zamiera, gdy widzę zdjęcie faceta na ekranie.

– Tak…

– Kto to?

Oddaję szefowej telefon.

– Godzinę temu próbowałem dać mu ulotkę. Ale posłuchaj…

– I co powiedziałeś? – wchodzi mi w słowo. – Dając mu ulotkę?

– To samo co każdemu! „Dzień dobry, może miałby pan ochotę odwiedzić Galerię Sztuki Barkleya? Dzięki tej ulotce otrzyma pan dziesięć procent zniżki na bilet wstępu!”

Sepideh mruży oczy.

– I co on na to?

– Popatrzył na ulotkę, jakbym próbował mu wcisnąć martwego szczura, i odparł, że na pewno mu się nie przyda.

Kiwa głową.

– A później?

Przeczesuję dłonią włosy. Dokładnie wiem, do czego zmierza. Od razu wiedziałem, że ten koleś to chujek. Przypominał trochę bardziej wredną wersję pana Burnsa z _Simpsonów_. Najwyraźniej nie spodobał mu się mój głupi żart, ale nigdy bym nie pomyślał, że pójdzie na skargę do mojej szefowej. Kto tak robi?

Sepideh wciąż świdruje mnie wzrokiem, więc postanawiam wyjawić prawdę. Skoro i tak już wie, co zaszło, najlepiej będzie przyznać się do błędu i przeprosić.

– Naprawdę mi przykro, Sepideh. To był tylko żart! – mówię. – Ten facet i tak nie wszedłby do galerii. Szkoda, że nie widziałaś, jak na mnie spojrzał, gdy podałem mu ulotkę. Wyraźnie nie był zainteresowany. Dlatego rzuciłem coś w stylu: „Pogoda i tak jest zbyt ładna, żeby kisnąć w galerii”.

Siedząca za swoim biurkiem Sepideh jest wściekła.

– Powiedziałeś raczej: „Nic nie tracisz, poza bohomazami pretensjonalnych koniobijców”.

Jezu. Facet zacytował mnie słowo w słowo.

Sepideh wciąż patrzy na mnie z kamienną twarzą, więc postanawiam ją oczarować. Poprawiam sobie włosy, uśmiecham się łobuzersko i wsuwam ręce do kieszeni – przyjmuję wielokrotnie przećwiczoną i przetestowaną pozę „niegrzecznego ucznia”, która wyciągała mnie z kłopotliwych sytuacji jeszcze długo po tym, jak skończyłem szkołę.

– Sepideh, tak mi przykro – dodaję, ponownie targając sobie włosy dla lepszego efektu. – Nie zwalniaj mnie, bo kocham tę pracę. I jestem w niej dobry! Wiesz o tym. Nie możesz mnie zwolnić tylko dlatego, że palnąłem coś głupiego przy jakimś kolesiu.

– „Jakimś kolesiu” – powtarza wolno Sepideh, ściskając grzbiet nosa. Zdejmuje okulary w czarnych oprawkach, wyciera je rękawem swetra i z powrotem wkłada na nos. – Charlie, czy wiesz, dlaczego to miejsce nazywa się Galerią Sztuki Barkleya?

Czy to podchwytliwe pytanie? Wzruszam ramionami.

– Ponieważ jest własnością sir Michaela Barkleya.

– Zgadza się – mówi. – Miliardera, przedsiębiorcy i potentata medialnego sir Michaela Barkleya. Czy wiesz, jak wygląda sir Michael Barkley, Charlie?

– Nie. – Serio nie mam pojęcia, do czego zmierza.

Ponownie unosi telefon. Na ekranie wciąż wyświetla się zdjęcie Nieco Bardziej Wrednej Wersji Pana Burnsa.

– Właśnie tak wygląda sir Michael Barkley. Bo to jest sir Michael Barkley.

Aha.

Krzywię się.

– Racja. Cholera.

– Tak się sprawy mają – oznajmia. – Właśnie poinformowałeś człowieka, który wypłaca ci pensję, że wydał miliony dolarów na „bohomazy pretensjonalnych koniobijców”.

Czuję narastający w gardle śmiech, który na szczęście udaje mi się stłumić kaszlem.

Ale ona się nie uśmiecha. To niepokojące. Sepideh jest „spoko szefową” – starszą ode mnie zaledwie o kilka lat. Słyszałem nawet, jak nabijała się z co bardziej pretensjonalnych dzieł sztuki razem z gościem, który prowadzi sklep z pamiątkami.

Czas podkręcić urok do jedenastu.

– Jestem skończonym idiotą – wyrzucam z siebie, unosząc ręce w obronnym geście. – Próbowałem być zabawny i mi nie wyszło. Ale to się więcej nie powtórzy, przysięgam.

– Przykro mi, Charlie. Naprawdę – szepcze i w tym momencie już wiem, że mam przechlapane. – Jesteś dobry w tym, co robisz – dodaje. – Bóg jeden wie, ilu ludzi oczarowałeś, żeby weszli do naszej galerii w ostatnich miesiącach. Ale sir Michael przyszedł z tą sprawą bezpośrednio do mnie. Mam związane ręce.

Mrugam tylko i kiwam głową.

I co ja mam teraz zrobić, do cholery?3
NELL

– O mój Boże. Strasznie się denerwuję. Jeszcze nigdy nie byłam taka zdenerwowana. Myślisz, że zauważą? Czy wyglądam na zdenerwowaną?

Odwracam się i patrzę na Chloe i Mikę. Jemy śniadanie w ich mieszkaniu – naszym mieszkaniu – i obie patrzą na mnie lekko rozbawione.

– Szczerze mówiąc, wydajesz się trochę zdenerwowana – przyznaje Chloe.

– Przecież nie będzie ogryzać paznokci i krążyć po biurze jak szalona – wtrąca Mica. – Nie będziesz tego robić, prawda, Nell?

Uświadamiam sobie, że robię obydwie te rzeczy i natychmiast przestaję. Dziewczyny się śmieją.

– Daj spokój, Nell! – mówi Mica, sypiąc płatki do miski. – Masz prawo się denerwować, wiesz? To jest Masakrycznie Gruba Historia.

– Właśnie! Trzeba to upamiętnić – stwierdza Chloe, ciągnąc mnie do stołu, żeby zrobić nam selfie. – Mówimy: „wymarzona praca!”.

– Wymarzony staż – poprawiam ją.

– Wymarzony staż, który na pewno zaowocuje wymarzoną pracą – odparowuje.

– Wymarzony staż, który być może zaowocuje wymarzoną pracą, ale nie zapeszajmy, mówiąc, że na pewno tak będzie.

– To trochę za długie – zauważa Mica. – Może powiemy po prostu: „ser”?

– Ser! – wołamy, a Chloe robi zdjęcie.

Ostatni tydzień to było istne szaleństwo. Po otwarciu mejla w pubie chyba na chwilę straciłam rozum. Nie pamiętam, co się dokładnie działo, ale w którymś momencie przytulałam Iana. Mój szef, rzecz jasna, był tym równie oszołomiony.

Kolejne dni minęły w mgnieniu oka. Przepracowałam mnóstwo zmian w sklepie i barze – głównie z powodu wyrzutów sumienia, że zostawiam ich tak niespodziewanie. Aż w końcu w niedzielę – czyli wczoraj – mama i Will odwieźli mnie do Londynu. Nasze stare volvo było wypakowane po brzegi walizkami i torbami świeżych owoców, mięsa i warzyw. Próbowałam tłumaczyć mamie, że w Londynie również sprzedają jedzenie, ale nie chciała słuchać.

Pożegnanie z nią i Willem okazało się trudniejsze, niż myślałam. Zawsze byliśmy zżytą rodziną, ale od śmierci taty – prawie sześć lat temu – jeszcze bardziej się do siebie zbliżyliśmy. Jakby nasza trójka próbowała wypełnić pustkę, którą po sobie zostawił. Zdarzały się chwile, zwłaszcza w pierwszych miesiącach po jego odejściu, kiedy miałam wrażenie, że tylko mama i Will rozumieją, przez co przechodzę. Co oczywiście nie mogło nie być prawdą – rak zniszczył wiele ludzkich istnień – ale tak właśnie się czułam.

Wyjazd na studia nie wydawał się niczym wielkim. Jeździłam do Nottingham, raptem dwadzieścia minut pociągiem, i nadal widywałam mamę i Willa co drugi weekend. Ale to – Londyn – było czymś zupełnie innym. Wprawdzie staż miał trwać tylko miesiąc, ale jeśli – powiedz to szeptem – zaproponują mi pracę, to zostanę dłużej. I kto wie, kiedy znowu się zobaczymy?

Dlatego bardzo mocno przytuliłam Willa, kiedy się żegnaliśmy. Mój brat ma piętnaście lat i ostatnio przechodził w szkole prawdziwe piekło, gnębiony przez bandę idiotów, ale teraz, pod koniec drugiego semestru, sytuacja wreszcie się uspokoiła. Oby już na zawsze.

Kiedy chciałam przytulić mamę, wzięła mnie za ramiona i powiedziała:

– Kochanie, tata byłby taki… – Nie zdołała dokończyć, bo załamał jej się głos. Ale wiedziałam, co chce powiedzieć. To ojciec zaraził mnie pasją do _Punching Up_. Kiedy w końcu padłam mamie w ramiona, tęskniłam za nim tak bardzo, że czułam fizyczny ból.

Wyraz jej twarzy, gdy się żegnałyśmy, bardzo przypominał ten na twarzach moich najlepszych przyjaciółek. Mieszaninę dumy, radości i poczucia, że… w końcu się udało.

Szczerze mówiąc, czuję to samo. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

Przyciągam do siebie dziewczyny, a Chloe robi kolejne zdjęcie.

– Dzięki, laski – szepczę.

– Baw się dobrze, stara – mówi Mica, ściskając mnie za ramię. – Masakrycznie Gruba Historia.

Chloe kiwa z uśmiechem głową.

– Masakrycznie Gruba Historia.

Docieram na miejsce prawie pół godziny przed czasem. Po części dlatego, że byłam pewna, że zgubię się w metrze (o dziwo, tak się nie stało), a po części dlatego, że w nocy prawie nie zmrużyłam oka i rozpaczliwie potrzebuję kawy. I chwili, żeby ochłonąć, zanim wejdę do środka. Może zabrzmi to głupio, ale chcę stanąć przed biurowcem i spróbować ogarnąć umysłem, na co się porywam.

Z zewnątrz nie wygląda zbyt okazale: to po prostu duży szary budynek na obrzeżach dzielnicy zwanej Limehouse. Popijam jednak swoją podwójną latte i wpatruję się w niego, jakby był portalem do innego świata. W pewnym sensie chyba nim jest. Przynajmniej dla mnie. Myślę o wszystkich godzinach mojego życia, które spędziłam na oglądaniu tego programu, swojej obsesji na punkcie żartów i skeczy, studiowaniu napisów końcowych w poszukiwaniu nazwisk scenarzystów… I oto jestem. Za chwilę wejdę przez szklane, podwójne drzwi do tego wielkiego, szarego budynku i stanę się jego bardzo, bardzo, bardzo malutką częścią.

Kończę pić kawę, biorę głęboki oddech i wchodzę.

Wnętrze biura ma nieco bardziej „showbiznesowy” klimat niż jego ponura elewacja. Za recepcją wiszą wielkie oprawione w ramy plakaty z programami telewizyjnymi, które są tu produkowane i kręcone. Najbardziej rzucają się w oczy te z _Punching Up_. Błyszczące fotografie całej obsady i scenarzystów, a także zdjęcia z autografami byłych prowadzących oraz zespołów i muzyków, którzy wystąpili w programie przez wszystkie te lata. Przedstawiam się recepcjonistce i słyszę, że zaraz ktoś po mnie przyjdzie.

Siedzę na miękkiej niebieskiej sofie, wykonując ćwiczenie oddechowe, które pokazała mi Chloe, i usiłuję wypędzić z umysłu słowa „SYNDROM OSZUSTA”. W końcu rozlega się stukot obcasów, odwracam się i widzę wysoką kobietę z idealnym warkoczem i promiennym uśmiechem na twarzy, która schodzi po schodach w moją stronę. To Bishi – poznałam ją podczas rozmowy na Zoomie. Jest producentką w _Punching Up_.

– Nell! – Wyciąga rękę. – Miło cię poznać osobiście!

– Bishi! Cześć! Ciebie również! – Wstaję i ściskam jej dłoń.

– Jeszcze raz gratuluję zdobycia stażu! Cieszymy się, że do nas dołączysz.

– Dziękuję! Tak się cieszę, że tu jestem. – Cała aż promienieję. Mam wrażenie, że to dobry początek.

– Dobrze, w takim razie chodźmy na górę.

Wspinam się po schodach za postukującymi obcasami Bishi, panikując w duchu, że ubrałam się zbyt skromnie. Oprócz szpilek Bishi ma na sobie ciemnoniebieski garnitur i białą koszulę. Wygląda niesamowicie. Ja, dla odmiany, wybrałam dżinsy, buty sportowe i czarny T-shirt Uniqlo. Chyba po prostu wolałam się za bardzo nie wyróżniać pierwszego dnia. Poza tym zapowiadali upały, więc nie chciałam spocić się w marynarce. Chloe nawet spytała przy śniadaniu: „Nie powinnaś założyć czegoś bardziej eleganckiego?”, ale zbyłam ją śmiechem i powiedziałam, że ludzie kabaretu i eleganckie stroje nie idą w parze. Najwyraźniej się myliłam. Przez chwilę rozważam wpuszczenie koszulki w spodnie, ale w końcu tego nie robię.

Podczas wchodzenia na drugie piętro Bishi opowiada mi, jak wygląda tydzień pracy w _Punching Up_. Grzecznie potakuję, chociaż znam to na pamięć po przeczytaniu milionów wywiadów ze scenarzystami.

– W poniedziałki ostro ruszamy z kopyta – mówi, gdy skręcamy za róg do otwartego biura pełnego zapracowanych i równie elegancko ubranych ludzi. – Jak zapewne wiesz, kręcimy odcinki w czwartki wieczorem, na żywo, w naszym studiu, od wpół do ósmej do jedenastej w nocy. Dlatego piątki są dosyć luźne dla większości ekipy. W weekend scenarzyści zaczynają pracować w domu nad pomysłami na kolejny odcinek, a w poniedziałek, czyli dziś, prezentują swoje pomysły i siadają do pisania.

Skręcamy za kolejny róg. Bishi porusza się imponująco szybko w szpilkach na trzynastocentymetrowych obcasach. Prawie biegnę, by za nią nadążyć.

– W środę przyjeżdża gospodarz odcinka – kontynuuje – więc staramy się przygotować większość skeczy do tego czasu, zostawiając trochę miejsca na to, co może się wydarzyć w czwartek rano.

– Racja – mówię.

Ruchem głowy wskazuje biuro, przez które właśnie przeszłyśmy.

– Sprzedaż i marketing urzędują tam. Produkcja, dział korespondencji i IT są w następnym biurze. A to… kącik scenarzystów.

To naprawdę jest kącik. Dział marketingu składał się w całości ze szkła, chromu i lśniących nowością, najnowocześniejszych komputerów iMac. To pomieszczenie jest nie większe niż salon mojej mamy. Aneks kuchenny wciśnięto w kąt obok malutkiej sali konferencyjnej, a pośrodku stoją chaotycznie rozrzucone biurka, krzesła i laptopy, w większości pooklejane wyblakłymi nalepkami albo zarzucone zabawkami i pustymi opakowaniami po batonikach.

– Siedzisz tutaj – oznajmia Bishi, wskazując na najmniej zagracone biurko. – Przepraszam za ten bałagan. – Z grymasem na twarzy podnosi zgniecioną puszkę po coli z sąsiedniego stanowiska pracy. – Ci scenarzyści… – Wrzuca puszkę do kosza i spogląda za mnie. – A skoro o nich mowa… Cześć, Talia.

– Siema, Bish.

Odwracam się z bijącym sercem. Rzecz jasna widziałam twarz Talii Joski-Jethi miliony razy, oglądając wywiady z nią, podcasty i dyskusje panelowe na YouTubie. Ale dziwnie jest zobaczyć ją na żywo. Ciemne kręcone włosy upięła w ciasny kok i – ku mojej ogromnej uldze – ma na sobie dżinsy, T-shirt i buty sportowe. Jeszcze nigdy nie stałam tak blisko osoby, którą mogłabym nazwać swoją „idolką”, i czuję się totalnie spięta. _Wyluzuj_, upominam się w myślach. _Na miłość boską, Nell. Wyluzuj._

– Talio, to jest Nell. Nell, Talia – przedstawia nas Bishi. – Nell jest naszą nową stażystką.

Talia uśmiecha się do mnie, nachylając się przez swój komputer, by uścisnąć mi dłoń.

– Wiem. Czytałam twoje skecze. Walczyłam o ciebie, kiedy tworzyliśmy krótką listę. Ten o fryzjerze był zajebisty.

Rozpływam się na ten komplement. Wszelka szansa na to, bym się wyluzowała, ulatuje przez okno.

– O mój Boże, dziękuję! – wypalam. – Inspirowałam się twoim skeczem o wizycie u psychoanalityka z zeszłego sezonu! Chodziło mi o ten pomysł odwrócenia tradycyjnych ról terapeuty i pacjenta. Mam nadzieję, że nie pomyślałaś, że to od ciebie ściągnęłam! Chciałam ci złożyć hołd, a nie papugować twoje pomysły!

Mój strumień świadomości na szczęście wysycha i zalewa mnie fala gorąca, gdy Talia i Bishi patrzą na mnie z uśmiechem. Bishi przekrzywia głowę i się odzywa:

– Zostawię was, żebyście mogły się lepiej poznać. Widzimy się za chwilę, Nell.

Przełykam ciężko ślinę, odprowadzając ją wzrokiem.

– Przepraszam – zwracam się do Talii. – Trochę się denerwuję.

Zbywa ten komentarz machnięciem ręki.

– Zupełnie niepotrzebnie. Pierwszego dnia też srałam po gaciach, ale wszyscy są naprawdę mili. Ja też zaczynałam od stażu. – Uśmiecha się. – Może już o tym słyszałaś?

Śmieję się.

– Coś mi się obiło o uszy. Nie chcę cię wystraszyć, ale jestem twoją wielką fanką.

Przykłada dłoń do klatki piersiowej, udając, że jej tym schlebiłam. A może faktycznie zrobiło jej się miło.

– Jeśli tak, to znaczy, że jesteś moją pierwszą w ogóle fanką. Nawet moi rodzice nie są szczególnie zainteresowani tym, co robię.

– Serio?

Wzrusza ramionami.

– Według nich pisanie to „mało stabilny zawód”. Woleliby, żebym zajęła się cyferkami, tak jak oni. – Wkłada torbę pod biurko i włącza komputer. – Tyle razy próbowałam im tłumaczyć, że zajmujemy się tu czystą matematyką.

– Jak to? – pytam, szczerze zafascynowana.

– W gruncie rzeczy chodzi o rozwiązywanie problemów, prawda? – odpowiada. – Ktoś przynosi skecz, rozbierasz go na części, sprawdzasz, co z nim nie tak, majstrujesz przy nim, naprawiasz i składasz z powrotem. Żarty są jak formuły. Albo działają, albo nie. A jeśli nie, to po prostu trzeba je podkręcać, aż zaskoczą. Hej, napijesz się kawy? Potrzebuję kofeiny.

– Eee… Nie, dzięki, dopiero co piłam. – Patrzę, jak idzie do aneksu kuchennego, i z wrażenia zaczyna mi się kręcić w głowie. Czuję, że… to jest to. Trafiłam we właściwe miejsce.

Odkąd skończyłam dwanaście lat, wiedziałam, kim jestem: maniaczką komedii. Podczas nocowanek w klasie siódmej i ósmej oglądaliśmy _Brooklyn Nine-Nine_ albo _BoJack Horseman_ i śmialiśmy się do rozpuku – ale po wyłączeniu telewizora tylko ja chciałam o tym gadać. Rozkładać żarty na czynniki pierwsze, cytować najlepsze gagi, próbować zrozumieć, co takiego magicznego kryło się w tych tekstach, że można się było od nich posiusiać w majtki. Moje przyjaciółki cierpliwie czekały, aż przestanę paplać, by wrócić do dyskusji o tym, którzy chłopcy im się podobają.

Od tamtej pory nic się nie zmieniło. Chloe i Mica też uwielbiają oglądać _Schitt’s Creek_, _Derry Girls_ i _Punching Up_, ale w przeciwieństwie do mnie, nie mają na ich punkcie obsesji. Chociaż uwielbiam swoje przyjaciółki, zawsze brakowało mi w życiu komediowych freaków, którzy jaraliby się tym tak samo jak ja. A teraz chyba ich wreszcie znalazłam.

Talia wraca do biurka, ściskając w rękach wyszczerbiony kubek z logo _Punching Up_, a ja nie mogę przestać myśleć o tacie. To on sprawił, że stałam się Komediowym Nerdem. Komentarz Talii o tym, że jej rodzice nie rozumieją, czym się zajmuje, sprawia, że jeszcze dobitniej uświadamiam sobie, jaki byłby dziś ze mnie dumny. To on postawił mnie na ścieżce, która zaprowadziła mnie tutaj.

Talia uśmiecha się do mnie, siadając na krześle.

– Wspaniale mieć cię na pokładzie, Nell – mówi.

Reszta poranka jest już mniej spektakularna. Jak mogłoby być inaczej? Zjawia się reszta scenarzystów – Rich, Noah, Kerri, Anna i Nate – którym zostaję kolejno przedstawiona. Większość tylko pozdrawia mnie skinieniem głowy i odwraca się do swoich komputerów. Z wyjątkiem Nate’a, głównego scenarzysty. On również brał udział w spotkaniu na Zoomie, razem z Bishi, i oglądałam mnóstwo wywiadów z nim. Jest swego rodzaju legendą w branży komediowej – pracował przy wielu programach radiowych i sitcomach, zanim wylądował w _Punching Up_. Na Zoomie wydawał się bardzo przenikliwy i poważny, ale w prawdziwym życiu już nie jest taki onieśmielający. Okazał się całkiem inny, niż myślałam. Był pełen hałaśliwej energii, kiedy uścisnął moją dłoń ze słowami:

– Wspaniale, że dołączyłaś do zespołu, Nell!

Później wszyscy – łącznie z Talią – wkładają słuchawki i zaczynają stukać w klawiatury. Czuję się trochę jak piąte koło u wozu, gdy tak pracują i marszczą brwi w całkowitym skupieniu. Jestem zbyt zdenerwowana, by przeszkodzić im pytaniem o to, czy nie mają ochoty napić się kawy lub herbaty.

Na szczęście po kilku minutach Bishi wraca do kącika scenarzystów.

– Spotkanie dziś po południu – oznajmia ponad stukotem klawiatur. – Scenarzyści przedstawią swoje propozycje skeczy. Oczywiście ty też weźmiesz w nim udział. Ale w międzyczasie mam kilka innych rzeczy, którymi mogłabyś się zająć, jeśli nie masz nic przeciwko…

– Oczywiście!

Okazuje się, że są to dość standardowe zadania, jak na każdym innym stażu. Przechodzę z Bishi do innej części biura i wypełniam kilka formularzy, żebym mogła otrzymać zwrot kosztów pod koniec każdego tygodnia. Przez resztę dnia kseruję i skanuję jakieś sześć ciężarówek papierów, przyjmuję zamówienia na kawę i herbatę, a także ogarniam prośby o zaproszenia na czwartkowe nagranie. To wszystko jest tak banalne, że w pewnym momencie przestaję się denerwować.

Do momentu, aż Bishi informuje mnie, że nadeszła pora spotkania scenarzystów.

Wchodzę do małego pokoju w rogu naszego kącika, razem z resztą. Nie wiem, dlaczego tak się stresuję – najwyraźniej nikt nie oczekuje ode mnie, że powiem cokolwiek pierwszego dnia. Chyba chodzi o to, że większość dorosłego życia spędziłam na czytaniu o takich spotkaniach, a teraz nagle mam wziąć w nim udział. Czysta abstrakcja.

Na ścianach pokoju wiszą dziesiątki karteczek samoprzylepnych w różnych kolorach. Próbuję odczytać ich treść. Są tam pomysły na skecze, monologi i pytania do wywiadów; części składowe programu.

Siadamy wokół stołu. Scenarzyści ściskają w rękach notatniki lub kartki papieru, zapewne z pomysłami do czwartkowego odcinka. Rozmawiają i żartują między sobą – atmosfera wydaje się jednak dość nerwowa. Talia siada naprzeciwko mnie i uśmiecha się krzepiąco. Jestem jej za to tak wdzięczna, że prawie wybucham płaczem. Widzi, że patrzę na zdjęcie wiszące na ścianie za jej plecami, obok karteczek. Czarno-białą fotkę piosenkarki o pseudonimie Lina.

– Lina będzie w tym tygodniu prowadzić program – mówi, unosząc brwi.

Odwzajemniam jej gest. Lina jest – cytując Mikę – „Masakrycznie Grubą Historią”. Niesamowicie utalentowaną dziewiętnastolatką, która jakiś rok temu zawojowała TikToka. Od tego czasu stała się jedną z największych gwiazd muzyki pop w Wielkiej Brytanii. Supportowała Billie Eilish i podobno umawia się z pewnym znanym raperem. Jest megagwiazdą. I zjawi się w naszym biurze jeszcze w tym tygodniu.

Nate wchodzi do pokoju jako ostatni. Zamyka za sobą drzwi i staje przed tablicą, przekładając marker z ręki do ręki.

– Okej, okej, okej – odzywa się, a wtedy rozmowy cichną i wszyscy zwracają się w jego stronę. – Zanim przejdziemy do nowych rzeczy, czy zostało nam coś z zeszłego tygodnia?

– Mój skecz o naukowcach – mówi Rich. Jest wysoki i krępy, a jego twarz ledwo widać spod strzechy kręconych czarnych włosów i gęstej brody.

– Przypomnisz mi? – pyta Nate, przechadzając się przed tablicą.

– Konferencja prasowa – rzuca usłużnie Rich. – Grupa egoistycznych naukowców ogłasza odkrycie cząstki „ja” w słowie „zespół”².

Rozlega się kilka parsknięć śmiechem – w tym również moje – ale Nate robi kwaśną minę.

– Bardziej pasuje mi to do nagłówka w „The Onion”³. „Egoistyczni naukowcy odkrywają cząstkę _ja_ w słowie _zespół_”. Ale czy sprawdzi się jako skecz?

– Potrafię to sobie wyobrazić – mówi Talia. – Naukowcy ogłaszają swoje odkrycie, a później zaczynają walczyć o to, który z nich faktycznie go dokonał.

Tym razem śmieje się więcej osób.

– „Ja, ja, ja to zrobiłem!”. „A właśnie że ja!” – Noah zaczyna się szamotać z niewidzialnymi naukowcami i wszyscy znowu parskają śmiechem.

Noah jako jedyny scenarzysta w zespole występuje także na scenie. Oprócz pracy w _Punching Up_ odnosi sukcesy w stand-upie. Jego występy są bardzo dobre – składają się na nie głównie skandaliczne historie o jego cringe’owych randkach z kolesiami poznanymi na Grindrze.

– Moim zdaniem sprawdzi się jako skecz – odzywa się Anna, drobna blondynka w okularach w drucianych oprawkach. – To całkiem zabawne.

Nate znowu się krzywi.

– Może w tym pokoju.

Nie mam pojęcia, co to znaczy, i chyba widać to po mojej minie, bo Talia wyjaśnia z uśmiechem:

– Nazywamy tak coś, co śmieszy nas, scenarzystów, ale może się nie sprawdzić w programie. Mówimy wtedy, że jest zabawne „w tym pokoju”.

– Rich jest mistrzem takich żartów – wtrąca ze złośliwym uśmieszkiem Nate. – Zawsze umie rozśmieszyć nas i nikogo więcej.

– Tylko dlatego wciąż go tu trzymamy – dodaje Noah, szczerząc zęby.

Rich udaje, że się dąsa, po czym ciska w niego pustą butelką po wodzie. Butelka odbija się od czoła Noaha z satysfakcjonująco slapstickowym pacnięciem, po którym wszyscy śmieją się jeszcze mocniej.

– Czy to było zabawne w tym pokoju? – dopytuje Rich, przekrzykując wrzawę.

– Przezabawne – odpowiada Noah. – Powinieneś napisać skecz o rzucaniu butelkami.

– Tak, chrzanić materiał z naukowcami – chichocze Talia. – Niech Lina rzuca pustymi butelkami po wodzie w głowę Noaha.

Patrzę, jak wszyscy się śmieją, przekrzykują i wymieniają żartami. „Zabawne w tym pokoju” ma być obelgą, ale dla mnie rozśmieszenie sześciu osób w tym pokoju byłoby spełnieniem marzeń.4
CHARLIE

Udaje mi się przeżyć aż cztery dni bez mówienia mamie o tym, że zostałem zwolniony.

Jednak w poniedziałkowy wieczór, gdy leżymy z Merlinem na kanapie, oglądając _Taskmaster_, dzwoni mój telefon, a na ekranie pojawia się słowo „Dom”.

– Cholera – mruczę.

Przez chwilę zastanawiam się, czy nie zignorować połączenia. Wiem, że nie mogę wiecznie okłamywać mamy i że wpadnie w szał, kiedy się dowie. Wiem też, że nie przygotowałem twardych argumentów na swoją obronę. Głównie dlatego, że takowe nie istnieją: zachowałem się jak totalny palant i straciłem robotę. Proste. W końcu dochodzę do wniosku, że nie będę niepotrzebnie martwić mamy, olewając jej telefon.

– Lepiej odbiorę – mówię i wstaję.

Merlin burczy coś pod nosem i głowa opada mu na klatkę piersiową, co może oznaczać, że się zgadza albo że odpłynął. Pół godziny temu łyknął coś do kolacji i od tamtej pory każde jego mrugnięcie trwa dobre pięć sekund.

Wychodzę z salonu na korytarz. Jasper zerka na mnie ze swojego pleksiglasowego terrarium obok telewizora. Oto główny powód, dla którego mogę sobie pozwolić na to mieszkanie. Kiedy wprowadzałem się tu sześć miesięcy temu, Merlin powiedział, że całe wieki szukał współlokatora, ale każdy, kto przychodził obejrzeć lokum, „świrował na widok węża”. W rezultacie musiał obniżyć czynsz o dobre sto funtów w stosunku do przeciętnych stawek za klitkę w pobliżu Peckham High Street, a i tak nie miał więcej chętnych.

Szczerze mówiąc, Jasper mi nie przeszkadza – chociaż staram się omijać jego terrarium z daleka, gdy przyprowadzam do domu dziewczynę, bo pewnie mógłby popsuć atmosferę. Jednak poza tym to miły zwierzak – lubi trzymać się na uboczu. Przyznaję, że trochę przestraszyłem się na widok przezroczystego pudełka pełnego martwych myszy w zamrażarce, ale zdążyłem się już przyzwyczaić.

Staję w korytarzu, biorę głęboki oddech i przykładam telefon do ucha.

– Hej, mamo!

– Cześć, kochanie! Jak się masz?

– Nie najgorzej. A ty?

– Nie mogę narzekać. Nie oderwałam cię od kolacji, prawda?

– Nie, nie, już zjadłem. Właśnie oglądamy _Taskmaster_.

– Z Gandalfem?

Parskam śmiechem.

– Z Merlinem, mamo.

– Właśnie, z Merlinem. Co też, u licha, przyszło do głowy rodzicom tego biedaka?

– Nie wiem – zniżam głos do szeptu, na wypadek gdyby Merlin jakimś cudem odzyskał świadomość. – Myślę, że to hipisi.

– Racja. To by wiele tłumaczyło.

Biedny Merlin. Z takim imieniem nie mógł skończyć inaczej niż jako wiecznie naćpany, zdziwaczały właściciel węża. Nie można zostać lekarzem, bankierem inwestycyjnym ani filarem lokalnej społeczności, nosząc imię czarodzieja.

– Jak tam w pracy, skarbie? – zagaduje mama.

No właśnie. Zaczynam kopać luźne nitki wyłażące z chodnika.

– W pracy… – Nagle dociera do mnie, że przez większość dorosłego życia starałem się nie przysparzać mamie kolejnych kłopotów. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze miała ich wystarczająco dużo: problemy ze zdrowiem, z finansami, z pracą i parchowatym mężem, który zostawił nas dziesięć lat temu. Dorastając, chciałem być dla matki opoką; nie zawodzić jej i nie przysparzać dodatkowego stresu. Wciąż mi na tym zależy. Najwyraźniej jednak robię wszystko na opak. – Tak jakby… rzuciłem pracę, mamo.

W telefonie zapada cisza.

– Co masz na myśli?

– To znaczy, że już tam nie pracuję.

Słyszę jej westchnienie i zalewa mnie fala poczucia winy. Kiedy znowu się odzywa, w jej głosie słychać troskę.

– Och, Charlie… Co się stało, kochanie?

– W sumie to całkiem zabawna historia…

Opowiadam jej o bohomazach pretensjonalnych koniobijców, a ona nawet się śmieje.

– Nie mogę uwierzyć, że nie wiedziałeś, jak wygląda Michael Barkley, Charlie. Jest jednym z ekspertów w _The Apprentice_!

– Nie oglądam tego programu.

Kolejne westchnienie.

– I co zamierzasz teraz robić?

– Nie wiem. Może wrócę do ciebie.------------------------------------------------------------------------

¹ Angielskie określenie punch up ma kilka znaczeń, ale najczęściej używane jest w kontekście podkręcenia tekstu, żeby stał się bardziej zabawny, szokujący lub dynamiczny; może też oznaczać bójkę.

² Nawiązanie do jednego z najbardziej absurdalnych skeczy Latającego Cyrku Monty Pythona wyśmiewającego pompatyczność i niepotrzebną złożoność akademickich dysput.

³ Satyryczna publikacja znana z parodii i ironicznego podejścia do aktualnych wydarzeń, wiadomości oraz rozmaitych aspektów życia społecznego.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij