- W empik go
Miłość Sulamity - ebook
Miłość Sulamity - ebook
Piękna opowieść o pierwszej i ostatniej, o największej i najtragiczniejszej miłości króla Salomona do Sulamitki, której – jak głosi tradycja – poświęcił niezapomniane strofy biblijnej „Pieści nad Pieśniami”. Zdawać by się mogło, że skoro już król posiadł najcudowniejszą dziewczynę, jaką w całym swoim życiu ujrzał, będą mogli żyć w szczęściu do końca swoich dni, lecz niestety… stało się inaczej, ale tego czytelnik się dowie po przeczytaniu utworu Kuprina.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-086-4 |
Rozmiar pliku: | 90 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na swoje serce i na swoje ramię!
Jak śmierć jest mocna miłość: a żarliwa
Tęsknota człeku snadnie piekłem bywa,
Wieczna pochodnia, co nigdy nie gaśnie,
Takie miłości są płomienie właśnie!
ROZDZIAŁ I.
Nie dożył jeszcze król Salomon wieku średniego, czterdziestu pięciu lat, a chwała jego urody i mądrości, wspaniałości jego życia i przepychu jego pałacu rozeszła się daleko poza kresy Palestyny. W Asyryi i Fenicyi, w górnym i dolnym Egipcie, od starożytnej Taurydy do Hiemenu; od Ismaru do Persepolis, na pobrzeżu Morza Czarnego i na wyspach Śródziemnego z podziwem wymawiano jego imię, ponieważ nie było mu równego wśród Królów po wszystkie dni jego.
W czterysta ośmdziesiątym roku od wyjścia Izraela, a w czwartym roku jego panowania, w miesiącu Zyfie, zamierzył król zbudować wielką świątynię Panu na górze Moriah oraz budowę pałacu w Jeruzalem. Ośmdziesiąt tysięcy kamieniarzy i siedemdziesiąt tysięcy tragarzy pracowało dzień i noc bez przerwy w górach i na przedmieściach miasta, a dziesięć tysięcy drwali z ogólnej liczby trzydziestu ośmiu tysięcy udało się pospiesznie na Liban, gdzie spędzili cały miesiąc pracy tak ciężkiej, iż odpoczywali po niej dwa miesiące; tysiące ludzi zbijało zrąbane drzewa w tratwy i setki marynarzy spławiało je morzem do Jaffy, gdzie je obciosywali Tyranie, najdoskonalsi w pracy stelarskiej i tokarskiej. Jedynie przy budowaniu piramid Chefrena, Chufu i Mikerinu w Gizechu, potrzeba było tak nieźliczonego tłumu robotników.
Trzy tysiące sześciuset dozorców miało dozór nad pracą, nad dozorcami miał władzę Azaryasz, syn Nathana, człowiek okrutny i sprężysty, o którym chodziły wieści, że nigdy nie śpi, wewnątrz trawiony ogniem nieuleczalnej choroby. Wszystkie zaś plany pałacu i Świątyni, rysunki kolumn, dawiru i Morza miedzianego, szkice ścian i tronów stworzył architekt Chiram-Abjus z Sydonu, syn kotlarza z rodu Naftalimów. Po siedmiu latach, w miesiącu Bule, wykończoną została świątynia Pańska, a po trzynastu – pałac królewski. Za drzewa cedrowe z Libanu, za cyprysowe i oliwkowe deski, za drzewo peugowe, sittim i tharsis, za ociosane i wypolerowane olbrzymie drogie kamienie, za purpurę, bagraniec i wisson złotem tkany, za błękitne materyały wełniane, za kość słoniową i czerwoną skórę baranią, za żelazo, onyks i mnóstwo marmuru, za złote łańcuchy, wieńce, dewizy, szczypce, siatki, lampki, kadzielnice, lichtarze i kwiaty, złote zasuwy u drzwi i złote gwoździe wartości każdy po sześćdziesiąt syklów, za złote misy i czary, za rzeźbione i mozaikowe ornamentacye, za lane i wykute w kamieniu podobizny lwów, cherubinów, wołów, palm oraz ananasów – podarował Salomon królowi tyrskiemu, Chiramowi, współimiennikowi architekta, miast dwadzieścia i sześć w ziemi galilejskiej i Chiram uznał ten dar za zbyt nieznaczny; – z takim niesłychanym przepychem zbudowane zostały: świątynia Pańska, Dworzec Salomona, oraz mały dworzec w Milo, dla żony króla, przepięknej Astis, córy egipskiego faraona Sussakina! Czerwone zaś drzewa, które użyto za skrzydła i schody galeryi, na instrumenty muzyczne oraz oprawę ksiąg świętych, w swoim czasie przyniosła w darze królowi Salomonowi królowa Saus, mądra i czarowna Balkis wraz z taką ilością wonnych bursztynów, i olejków i drogocennych perfum, jakiej dotychczas nie widziano w Izraelu.
Z dniem każdym wzrastały bogactwa króla. Trzy razy do roku powracały jego okręty: „Thorsis”, pływający po morzu Śródziemnem i „Chiram”, pływający po morzu Czarnem. Przywoziły one z Afryki słoniową kość, małpy, pawie i antylopy, bogato ozdobne rydwany z Egiptu, żywe tygrysy i lwy, jak również zwierzęce skóry i futra z Mezopotamii, białośnieżne konie z Kury, parwaimskiego piachu złotego za sześćdziesiąt talentów. Co rok czerwone, czarne i sandałowe drzewa z krainy Othyr, barwne asyryjskie i kalachskie kobierce, z przedziwnymi rysunkami, – przyjacielskie dary króla Tiglat Pileazara, artystyczną mozaikę z Niwy, Nimrudu i Sargonu, cudne, wzorzyste tkaniny z Chatuaru, złote kubki z Tyru i Sydonu, szkła barwne z Puntu w pobliżu Bab-El-Mandebu, te nader rzadkie wonności: nard, aloes, trzcinę, cynamon szafran, ambrę, muskus, stakti i chalwan, smirnę i bursztyn, dla zdobycia których Faraonowie egipscy przedsiębrali nieraz krwawe wojny.
Srebro zaś za dni Salomona miało cenę zwykłego kamienia, a drzewo czerwone nie droższe było od pospolitych badyli, rosnących na nizinach.
Łaźnie murowane, wykładane porcelaną, marmurowe wodociągi, oraz orzeźwiające fontanny, pobudował król w ten sposób, iż rozkazał doprowadzić wodę ze źródeł górskich, a wokoło dworca potworzył ogrody i gaje i zaprowadził winnice w Baal-Mamonie.
Miał król Salomon 40.000 stajni dla mułów i koni dla rydwanów i 12.000 dla konnicy; co dnia dowożono dla koni jęczmień i słomę z prowincyi. Dziesięć spasionych wołów i 20 z pastwiska, trzydzieści korcy mąki pszennej oraz sześćdziesiąt innej, sto batów wina rozmaitego, trzysta owiec, nie licząc spasionego ptactwa, jeleni, sarn i sajgaków, wszystko to przez ręce dwunastu dostawców co dnia szło na stół Salomona, jak również na stół jego dworu, świty i gwardyi. Sześćdziesięciu żołnierzy z liczby pięciuset najsilniejszych i najmężniejszych w armii miało stałą straż w wewnętrznych pokojach pałacu. Pięćset tarcz pokrytych złotą blachą, kazał wyrobić Salomon dla swych stróżów bezpieczeństwa.ROZDZIAŁ II.
Czegoby nie zapragnęły oczy królewskie, tego nie zabraniał im nigdy i nie odmawiał sercu swemu żadnej radości. Siedmset żon miał król Salomon i trzysta nałożnic, nie licząc niewolnic i tancerek. I wszystkie oczarowywał swą miłością, gdyż dał mu Jahwe tak niewyczerpaną siłę namiętności, jakiej nie posiadał nikt z ludzi żyjących.
Kochał wszystkie: białolice, czarnookie, czerwonouste chetejanki za ich bujną, chociaż przelotną urodę, która tak wcześnie i cudnie rozkwita, a więdnie tak rychło jak kwiatek narcyza; kochał smagłe, dorodne, ogniste filistynki o szorstkich kędzierzawych włosach, noszących złote brzęczące branzolety na dłoniach rąk, białe obręcze na ramieniach i na obu nogach branzolety szerokie złączone cienkim łańcuszkiem. Kochał delikatne, maleńkie, zwinne Amoreanki, zbudowane bez zarzutu, których wierność i powolność w miłości słały się przysłowiowe; kochał niewiasty z Assyryi, farbami przedłużające swe oczy i malujące sobie niebieskie gwiazdy na czole i na policzkach; wykształcone, wesołe i dowcipne córy Sydonu. umiejące dobrze śpiewać, tańczyć, jak również grać na harfach, lutniach i fletach pod akompaniament bębna; żółtookie egipcyanki, niezmordowane w miłości i szalone w zazdrości; lubieżne babilonki, których całe ciało pod szatami było gładkie niby marmur; dziewice Baktryi, malujące włosy i paznokcie na kolor czerwono-ognisty i noszące szarawary; milczące i wstydliwe moawitanki, które pozostawały chłodne, nawet w najgorętsze noce letnie, beztroskie i rozrzutne amonitanki o żarzących się oczach i ciele tak białem, że świeciło się w mroku wreszcie krucze, błękitnookie niewiasty o konopnych włosach i delikatnej woni skóry, które przywożono z północy przez Baalbek i których mowa była niezrozumiałą dla wszystkich mieszkańców Palestyny. Prócz tego kochał król także wiele cór judei i Izraela.
Dzielił również łoże z Balkis-Mekeda, królową Saus, górującą nad wszystkiemi niewiastami świata urodą, rozumem i bogactwem oraz zmysłową miłością, oraz z Awisagą Sunamitką, osładzającą starość króla Dawida, tą łagodną, cichą, pięknością, dla której wydał król Salomon, swego starszego brata Adonię na śmierć z ręki Wanei, syna Jodaja.
Wreszcie z biedną dziewczyną z winnicy, imieniem Sulamit, którą jedynie ze wszystkich kochał potężny król całem sercem swojem...
Lektykę kazał zrobić sobie Salomon z najlepszego drzewa cedrowego z srebrnymi kolumnami i złotemi poręczami w kształcie leżących lwów, z szałasem z purpurowej tyrskiej tkaniny. Wewnątrz zaś cały szałas ozdobiony był złotym sychem i drogocennymi kamieniami, miłosnymi darami żon i dziewic jerozolimskich. A kiedy czarni niewolnicy przenosili Salomona w dni uroczyste pośród tłumu, zaiste pięknym był król Salomon, jako lilia z doliny Sarońskiej!
Twarz jego była blada, usta niby wstęga purpurowa, ciemne falujące włosy wpadały w błękit, a w nich ozdoba mądrości, lśniły się włosy siwe niby srebrne nici górskich potoków, spadające z wysokości ciemnych skał Aermonu; siwiznę dostrzedz można było i w jego czarnej brodzie, na wzór władców Asyryjskich, spadającej równymi pasami.
Oczy natomiast miał ciemne, jak najcenniejszy agat, jak niebo w bezksiężycową noc letnią, a rzęsy wznoszące się jak strzała do góry i na dół podobne były do czarnych promieni dokoła gwiazd czarnych. I nie było człowieka we wszechświecie, któryby mógł wytrzymać spojrzenie Salomona, nie opuściwszy swych oczu! Zaś błyskawice w oczach królewskich powalały ludzi na ziemię, jednakże bywały chwile wesołości serdecznej, kiedy król odurzał się miłością i winem albo słodyczą władzy, albo cieszył się mądremi i pięknemi słowy, powiedzianemi do rzeczy. Wtedy powoli opadały do połowy jego długie rzęsy, rzucając błękitne cienie na jasną twarz i w oczach króla zapalały się niby iskry w czarnych lampach, ciepłe ognie łagodnego, delikatnego uśmiechu; a ci, którzy widzieli ten uśmiech, gotowi byli oddać zań ciało i duszę – tak był niewysłowienie piękny. Samo imię króla Salomona wypowiedziane na głos podniecało serca niewiast, jak aromat rozlanej myrry, przypominającej noce miłości.
Ręce króla były delikatne, białe, ciepłe i piękne jak ręce kobiece, ale zawarł się w nich taki nadmiar siły życiowej, że kładąc dłoń swą na skronie chorych, leczył król bóle głowy, kurcze, czarną melancholię i obłęd. Na wskazującym palcu lewej ręki nosił Salomon gemnę z czerwono-krwawego asterykonu, rzucającego z siebie sześć promieni perłowego koloru. Wiele setek lat liczył ten pierścień, a na odwrotnej stronie kamienia wyrżnięto napis w języku ludu starożytnego, od dawna już wymarłego: „Wszystko przemija”.
A tak wielką była moc duszy Salomona, że ulegały jej nawet zwierzęta.
Lwy i tygrysy pełzały u nóg królewskich, tarły się o jego kolana i lizały jego ręce, gdy wchodził do ich legowiska. On zaś, który widział radość dla serca swego w kaskadzie drogocennych kamieni, w aromacie egipskich wonnych olejków, w delikatnem dotknięciu tkanin lekkich, lubił także głaskać pyszne grzywy lwów surowych, atłasowe grzbiety czarnych panter i miękkie łapy młodych, plamistych lamparciąt; lubił słuchać ryku młodych bestyi, patrzeć na ich potężne i piękne ruchy, wdychać gorącą woń ich drapieżnego oddechu.
Tak opisał króla Salomona Jozefat, syn Achiluda, historyk dni jego.ROZDZIAŁ III.
– „Nie prosiłeś długiego życia dla siebie, nie prosiłeś bogactw, nie prosiłeś dusz swych nieprzyjaciół, ale prosiłeś o mądrość, to czynię według słów twoich. Oto daję ci serce tak rozumne i mądre, że podobnego twemu nie było dawniej i nie powstanie po tobie”.
Tak rzekł do Salomona Jehowa i wskutek tych słów jego, zgłębił król stworzenie świata i tajemnice żywiołów, pojął początek, środek i kres czasów, wniknął w tajemnicę wiecznej falistości i wiecznego powrotu zdarzeń, od astronomów Biblosa, Akry, Sargonu, Borsippy oraz Niwy nauczył się śledzić nad zmianami w układzie gwiazd oraz słońca.
Poznał rówmież cechy zwierząt i odgadywał ich uczucia, rozumiał pochodzenie i kierunek wiatrów, rozmaite własności roślin i siłę leczniczych traw.
I w sercu ludzkiem umiał czytać Salomon. Pomysły w sercu ludzkiem – to głębia wód, ale i ją umiał wyczerpywać król mądry. Ze słów, z głosu, z oczu, z ruchów rąk tak samo jasno odczytywał najbardziej skryte tajemnice dusz, jak się czyta litery z księgi otwartej. I dlatego też ze wszystkich krańców ziemi palestyńskiej przybywało doń mnóstwo ludzi, prosząc o sąd, o radę, o pomoc, o rozstrzygnięcie sporu, jak również o rozwiązanie niejasnych przeczuć i snów. I dziwili się ludzie głębi i subtelności odpowiedzi króla Salomona.
Trzy tysiące przypowieści ułożył Salomon i tysiąc i pięć pieśni. Dyktował je dwom wyćwiczonym i biegłym w piśmie: Elichoferowi i Achiaszowi, synom Sywy, a potem zestawiał napisane przez obydwóch. Zawsze nadawał swym myślom wykwintną formę, albowiem „do złotego jabłka w puharze z przejrzystego sardoniksu podobne jest każde słowo wypowiedziane trafnie i do rzeczy” i dlatego, że „słowa mędrców ostre są jak igły, mocne jako wbite gwoździe, a układacze ich wszyscy z pod jednego Pasterza”.
„Słowo jest to iskra w drgnieniu serca”. Tak mawiał król. I była mądrość Salomona wyższą od mądrości wszystkich synów Wschodu i całej mądrości Egipcyan. Mędrszym był od Emana, i od Chilkoli, i od Dodry i od Ethana, synów Machola, i od Ethana (Ezrachjela).
Ale już poczynało go nużyć piękno pospolitej mądrości ludzkiej i nie miało już ono w jego oczach tej ceny co przedtem.
Niespokojnym i dociekającym umysłem tęsknił do najwyższej mądrości, którą miał Pan na swej drodze przed wszystkiemi swemi tworami, w przedwieczu, na początku przed powstaniem ziemi, do tej mądrości, która mu była wielką mistrzynią, kiedy poraz pierwszy zakreślał kręgi świata. I nie znajdował jej Salomon...
Z głębił król wiedzę magów chaldejskich i niniwskich, naukę astrologów z Abydos, Sais i Memfisu, tajemnice czarnoksiężników, mistagogów, i epoptów asyryjskich, przepowiadaczy Baktryi i Persepolis i przekonał się, że ich wiedza była tylko wiedzą ludzką!
Szukał król także mądrości w czarodziejstwie starożytnych wierzeń pogańskich i w tym celu zwiedzał świątynie pogańskie i składał ofiary bogom: wszechpotężnemu Baal-Libananowi, którego czczono pod imieniem Melkarta, boga stwórcy i burzyciela, patrona marynarzy w Tyrze i Sydonie zwanego Ammonem w oazie Siwe, gdzie bałwan jego kiwał głową, wskazując kierunek drogi praojcom, Belem i Chaldejczyków, Molochem u Chananejczyków; składał hołd także żonie jego, groźnej, a lubieżnej Astarte, noszącej w innych świątyniach imiona: Isztar, Isaar, Waaltis, Aszera, Istar Belit i Atargatis. Lał olej wonny i palił kadzidła Izydzie i Ozyrysowi egipskim, bratu i siostrze, złączonym ślubem we wnętrzu matki; Derketowi, rybiepodobnej bogini tyrskiej; Annibusowi z psią głową, bóstwu sztuki balsamowania, i babilońskiemu Oannowi i Dagonowi filistyńskiemu, i Awdenago assyryjskiemu, i Utsabowi, bałwanowi niniwskiemu, patronowi Babilonu, Bogu planety Juppiter i chaldejskiemu Ozowi, bóstwu wiecznego ognia i tajemniczej Omordzie, pramacierzy bogów, którą Bel rozsiekł na dwie części i utworzył z nich niebo i ludzi; i składał jeszcze król hołdy bogini Atanais, ku czci której dziewice Fenicyi Sidy, Armenii i Persyi oddawały swe ciało przechodniom niby ofiarę świętą.
Ale niczego nie znalazł król w obrządkach pogańskich, prócz pijaństwa, nocnych orgii, wyuzdania i plugawych skłonności, przeciwnych naturze przesądów i fałszu. Lecz żadnemu z poddanych nie zabraniał składania ofiar bóstwu umiłowanemu, i nawet sam wybudował na górze Oliwnej świątynię Chamosowi, ohydzie moawitańskiej, na prośbę przepięknej, marzycielskiej Eilan, moawitki, która była natenczas umiłowaną przez króla.
Jednego tylko nie znosił Salomon i karał to śmiercią: przynoszenia na ofiarę dzieci.
I oto ujrzał król w dociekaniach swoich, że los synów człowieczych i los zwierząt jest jednaki: taksamo te umierają jak i tamci, i jest jeden oddech u wszystkich, i niema człek przewagi nad bydlęciem, i pojął król, że we wielkiej mądrości tkwi wiele smutku, i że kto pomnaża – mądrość pomnaża smutek. Pojął to także, że podczas śmiechu niekiedy serce boli, i że kresem radości nieraz bywa smutek.
I razu pewnego nad ranem poraź pierwszy podyktował Elichoferowi i Achiaszowi te słowa: – „Wszystko marność nad marnościami i utrapienie ducha – tak mówił Eklezyasta”. Ale wtedy nie wiedział jeszcze król, że wkrótce zeszłe mu Jahwe miłość tak płomienną i czułą tak oddaną a piękną, że sama jedna starczy za skarby, sławę i mądrość, która droższa jest niźli życie, ponieważ nawet życia nie ceni i nie lęka się śmierci.