Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Miłość szeptem mówiona - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 września 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miłość szeptem mówiona - ebook

Historia przyjaźni ubranej we wszystkie odcienie miłości

Margaret Megan Murphy to młoda, zbuntowana Brytyjka, która nie lubi przyznawać się do swoich polskich korzeni. Pewnego dnia jednak, za sprawą ultimatum postawionego jej przez egocentryczną i upartą babkę, będzie musiała zmierzyć się z kwestią swojego pochodzenia. Pomóc ma jej w tym wyprawa do kraju przodków, gdzie dziewczynę czeka trudna szkoła przystosowania się do prawdziwego, pozbawionego luksusów życia...

Czy niepokorna Margaret poradzi sobie w nowej, zupełnie obcej rzeczywistości? Czy wieś, której nazwy nie jest w stanie nawet wymówić, może stać się jej drugim domem? I czy długo skrywana tajemnica rodu Murphych wyjdzie w końcu na jaw?

Zrzuciła z siebie pościel i w asyście niespokojnie bijącego serca boso przemierzyła odległość dzielącą ją od skąpanego w słońcu balkonu. Zacisnęła dłonie na drewnianej balustradzie, przymknęła oczy i zwróciła twarz w kierunku ciepłych promieni słonecznych. Nie mogła uwierzyć, że koszmary znowu wróciły, co więcej, nie potrafiła pogodzić się z myślą, że znowu jest w Strzyczewicach – miejscu, które od lat wydawało jej się swoistym piekłem na ziemi.

„Miłość szeptem mówiona” to debiut, który naprawdę pozytywnie mnie zaskoczył. Historia z tajemnicą z przyszłości zaintrygowała mnie na tyle, że nie mogłam się doczekać, by w końcu się dowiedzieć, co się stało. Ta powieść umili wieczór każdej kobiecie. Serdecznie polecam!

K.N.Haner, pisarka
www.kobiecerecenzje365.blogspot.com



Ogromna dawka emocji zawarta w jednej książce. Liczne zwroty akcji i nieoczekiwane zakończenie. Pozwólcie, jak ja, zabrać się w podróż i na nowo odkrywać liczne oblicza miłości. Gorąco polecam.

Aneta Robak, www.czytamitu.blogspot.com


Przepiękna opowieść o niezwykłej przyjaźni zrodzonej pośród kwitnących pól oraz miłości, która jak to często bywa, pojawia się nieproszona. Do tego urokliwe opisy, namiętność i humor, a to wszystko otulone zapachem lawendy. Polecam!

Meg Adams, www.niegrzecznerecenzje.blogspot.com

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-034-6
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Londyn, 15 czerwca 2015 roku

Najdroższa Heleno!

Na wstępie pragnę bardzo serdecznie podziękować Ci za Twoją nieocenioną pomoc.

Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie, jak ogromną nadzieję pokładam w Tobie i w Twoich metodach wychowawczych.

Poniosłam całkowitą klęskę. Zdecydowanie!

Jestem kobietą biznesu, odnoszę sukcesy na linii zawodowej, zarządzam ponad dwudziestoma tysiącami pracowników, a zupełnie nie poradziłam sobie z wychowaniem własnej wnuczki.

Być może nie rozumiem całej tej dzisiejszej młodzieży (trzydzieści lat temu zapewne też jej nie rozumiałam) i być może jestem zbyt konserwatywna, ale nie mogę obojętnie patrzeć na to, jak Margaret niszczy swoją przyszłość i zaprzepaszcza szansę osiągnięcia czegoś naprawdę wyjątkowego. To taka zdolna dziewczyna. Zdolna i strasznie zagubiona.

Popełniłam błąd. Całą masę błędów. Nie byłam w stanie nauczyć jej poruszać się w realiach otaczającego ją świata. Czuję się osobiście odpowiedzialna za jej niepowodzenia w dorosłym życiu. Zapewne byłam zbyt łagodna, za mało wymagająca. Kto wie, może nawet zbyt pobłażliwa?

Dlatego z sercem przepełnionym wiarą, miłością i świętym przekonaniem proszę Cię, byś nauczyła ją tego wszystkiego, z czym ja nie potrafiłam sobie poradzić. Chciałabym, by wyrosła na samodzielną, zaradną i szczęśliwą kobietę. Pragnę, by ludzie postrzegali ją tylko i wyłącznie przez pryzmat jej wiedzy i inteligencji, a nie sobotnich wypadów do pubu. Marzę, bym odchodząc z tego świata, mogła powierzyć jej firmę, całe swoje życie.

Chciałabym patrzeć na nią i czuć ogarniającą mnie zewsząd dumę. Tylko dumę…

Pełna wiary w Twoje umiejętności, powierzam Ci najmłodszą winorośl Murphych z nadzieją, że tak jak za dawnych lat ze mnie, tak teraz z mojej wnuczki wykrzeszesz to, co ma w sobie najszlachetniejszego.

Niech Bóg ma Was w swojej opiece.

Z wyrazami miłości,

Twoja przyjaciółka

Zofia Murphy2

45 lat wcześniej, Strzyczewice

Wybudzona z błogiego snu, z drżącym sercem wyciągnęła dłoń, by zapalić nikłe światło nocnej lampki z pięknie haftowanym abażurem. Deszcz równomiernie uderzał o cienkie szyby okna, a odgłos coraz silniejszych uderzeń piorunów potęgował wezbrane w jej sercu obawy i niepokoje. Nie lubiła burzy. Bała się jej. Można rzec, że nawet panicznie.

Podciągnęła kolana pod brodę, szczelnie zawijając ramiona wokół szczupłych, długich nóg. Starała się ze wszystkich sił uspokoić swoje dygocące ciało.

Po raz kolejny coś uderzyło w szybę okna wychodzącego na ogródek. Rozplotła ręce i spuszczając bose stopy na chłodną, drewnianą podłogę, niepewnym krokiem zbliżyła się do niego, niespokojnie wzdrygając się na dźwięk piorunów, które w równych odstępach czasu wypełniały pokój zimnym, białym światłem. Uniosła pożółkłą z racji minionego czasu firankę i mając w głowie stare ludowe przesądy o niebezpieczeństwie wyglądania przez okno podczas burzy, szybko przez nie spojrzała – dokładnie w momencie, gdy niewielki kamień dotknął zimnej tafli szyby, a piorun oświetlił wysoką postać młodego mężczyzny, jak na ironię chowającego się pod rozłożystym dębem. Czując w dłoni zimno metalowej klamki, pospiesznie otworzyła okno i chroniąc oczy przed zacinającym deszczem, szeptem, aby nie zbudzić ojca śpiącego w dolnej części domu, wyrzuciła w niespokojną przestrzeń słowa:

– Piotr? Co ty tu robisz?

– Zosiu, wpuść mnie!

– Oszalałeś! Jest środek nocy.

– Muszę z tobą porozmawiać, proszę.

– Wyjdź spod drzewa, czyś ty stracił resztki rozumu?

– Nie wyjdę, jeśli mi nie otworzysz! Radziłbym ci się pospieszyć, nie sądzę, żeby sen twojego ojca był aż tak głęboki.

– Piotr… – powiedziała z rezygnacją.

– Czekam przy drzwiach wejściowych.

Zniknął.

Pełna obaw, zapięła frywolnie rozpięte górne guziki białej, batystowej koszuli nocnej. Starając się zachowywać jak najciszej, boso i z lekkością pokonała schody prowadzące w dół. Otworzyła ciężkie, drewniane drzwi i wraz z silnym podmuchem wiatru oraz kroplami deszczu rozpryskującymi się o wypastowaną podłogę, wpuściła do domu Piotra.

Chłopak szybkim ruchem ściągnął z nóg przemoczone obuwie i wsunął je pod pachę, a następnie bez słowa ostrzeżenia chwycił Zosię za rękę i pociągnął w kierunku jej sypialni, z ostrożnością zamykając za nimi drzwi pokoju na metalową zasuwkę.

– Czyś ty oszalał, co ludzie powiedzą? – spytała z pretensją w głosie.

Piotr spuścił głowę, zabawnie nią potrząsając, aż krople spływające z jego włosów zostawiły mokry ślad na starych deskach.

– Jesteś zupełnie jak mój ojciec, zawsze przejmujesz się tym, co powiedzą bądź pomyślą ludzie. To takie głupie…

– Głupie jest prowadzenie rozmowy z kobietą, stojąc do niej tyłem.

Piotr wyprostował się i przeczesując palcami mokre włosy, powolnie odwrócił się w kierunku Zosi.

Niemal krzyknęła na widok jego twarzy. Z rany na prawym policzku wciąż siąpiła się krew, a rozcięta warga spuchła, przybierając fioletowy kolor.

– Kto ci to zrobił?

Podeszła do Piotra, wyciągając przy tym prawą dłoń, która po chwili zawisła w połowie drogi do jego policzka.

– To twój ojciec, prawda?

– Nieważne, Zosiu.

Zupełnie nie zważając na odniesione rany, szybkim ruchem ściągnął przez głowę przemoczoną koszulkę, rzucają ja na wiklinowy bujany fotel stojący tuż przy oknie.

– Piotr, na litość boską, co ty wyprawiasz? Jeśli wkroczy tu mój ojciec i zobaczy cię prawie nagiego, to…

– To co?

Zosia wyrzuciła ręce w górę, głośno wypuszczając przy tym przesycone złością powietrze. Lubił się z nią droczyć, wiedziała to od dawna, ale czy sytuacja, w której się znaleźli, tylko jej wydawała się dziwna, co więcej, śmiało mogłaby rzec, że niestosowna?

– Zaczekaj, przyniosę apteczkę. Trzeba to opatrzyć.

Minęła go, idąc w kierunku drzwi, gdy nieoczekiwanie zimne palce zacisnęły się wokół jej szczupłego nadgarstka.

– Daj spokój, to nic poważnego.

Zosia wyrwała dłoń z mocnego uścisku i nie reagując na protesty przyjaciela, udała się do łazienki, by po chwili wrócić z domową apteczką.

Usadziła Piotra na drewnianym taborecie, tuż pod nocną lampką i obficie zmoczyła gazę środkiem dezynfekującym.

– Nie wiem, co tym razem przeskrobałeś, ale twoja umiejętność przyciągania problemów któregoś dnia odbije się czkawką nam wszystkim. Co tym razem, hm? Znowu dokuczaliście Wolińskiemu? A może zbyt ciężko było ci pomóc ojcu w pracach rolnych? Piotr, są wakacje, powinieneś nagiąć karku i wykazać trochę więcej dobrej woli, dobrze wiesz, że jak wrócimy na studia, nie będziemy mieli zbyt często okazji, by móc ich wyręczać.

– Zosiu? – Wzdrygnął się na ostry ból przeszywający jego policzek, kiedy dziewczyna zbyt mocno przycisnęła gazę do wciąż krwawiącej rany.

– A może znowu szlajałeś się z Nowickim po wsiach i wywoływaliście niepotrzebne bójki?

– Zośka….

– Piotr, ty się zastanów nad tym, czego oczekujesz od życia. Nie możesz cały czas prowadzić beztroskich harców, wiecznie uganiać się za spódniczkami. Myślałam, że się zmieniłeś, wydoroślałeś….

A gdy tak rzucała bezpodstawne oskarżenia pod adresem chłopaka, ten z uwagą śledził wzrokiem jej niemal białe włosy splecione w luźny warkocz, który przerzucony przez ramię swobodnie opadał, przechodząc pomiędzy ponętnymi piersiami.

– Pomyślałeś choć przez chwilę o Helenie? O mnie? Czy w tym twoim ograniczonym łbie choć raz zrodziła się myśl, że twoje zachowanie może nas zranić?

– Zośka, ja cię bardzo proszę, ty mi nie wyjeżdżaj z….

– Pewnie, że nie pomyślałeś, bo ty nigdy nie liczysz się z uczuciami innych.

I w tym momencie padło o jedno zdanie za dużo. Piotr stanął na nogi niczym rażony prądem, ciągnąc za sobą zaskoczone ciało przyjaciółki, a gdy jej szare oczy znalazły się na równi z jego czarnymi, chwycił ją za kark i przyciągając do siebie, zaczął całować delikatne usta.

Smakowała dokładnie tak, jak wyobrażał sobie przez długie lata – niewinnością, słodyczą i czymś, co trudno było mu ubrać w słowa. Ileż to razy w swoich nocnych marzeniach wyobrażał sobie tę chwilę! A teraz pragnął, aby ten pocałunek, któremu nadawał niemal mistycznego znaczenia, był delikatny i bardzo niewinny, ale poczuł, że przegrywał sam ze sobą, kiedy z łapczywością i zachłannością wpijał się w malinowe usta, które broniły się przed jego atakiem.

Zosia szybkim ruchem odsunęła jego ciało od swojego i wymierzyła mu siarczysty policzek – o zgrozo, w już wcześniej poranione lico.

Tego się nie spodziewał.

Stała na wprost niego i dzikim wzrokiem mierzyła męską sylwetkę.

Oboje oddychali z trudem – po części przez duszne, gorące powietrze, a w znacznym stopniu z racji emocji, które nimi targały.

– Wynoś się… – powiedziała, mocno zaciskając zęby.

– Zosiu…

– Powiedziałam! Wynoś się stąd natychmiast, bo obudzę ojca i…

– I? – spytał, nie mogąc zapanować nad swoim rozbawieniem.

Odsunęła się, widząc, jak podąża za nią i nie pozwala jej na zachowanie bezpiecznej odległości. Jakże żałowała, że otworzyła mu drzwi. Tysiące myśli przelatywały przez jej głowę, zmuszając do analizowania tych wydarzeń. I choć zawsze uważała się za inteligentną osobę, w tej chwili nie mogła wymyślić niczego, co pomogłoby w znalezieniu rozsądnego wyjścia z tej jakże patowej sytuacji.

Za plecami poczuła chłód bielonej wapnem ściany, a na twarzy gorący oddech mężczyzny, którego wzrok przesuwał się po jej drżącym ciele. Nieświadomie zacisnęła dłoń na dekolcie koszuli, pragnąc choć w nieznacznym stopniu ukryć swoje ciało. Zamykając powieki, zupełnie pozbawiona wiary w to, co mówi, oświadczyła:

– Piotr, cokolwiek chodzi ci po głowie, nie rób tego.

I to były ostatnie wypowiedziane przez nią słowa. Zaraz po nich przyszedł czas na przerywane oddechy i głośne zapewnienia o miłości. Czuła jego spragnione dłonie na całym ciele, na wewnętrznej stronie ud i pośladkach. Namiętne wargi na dekolcie, piersiach i brzuchu oraz drżące mięśnie, które stanowiły zapowiedź zbliżającego się spełnienia – a wszystko to w zaciszu maleńkiej sypialni umiejscowionej na poddaszu domu ojców przy akompaniamencie deszczu głośno uderzającego w chłodne szyby okien.

Zaledwie dwadzieścia minut później Zosia płakała nie z powodu szczęścia czy na skutek zapewnień o wielkiej miłości ze strony Piotra. Płakała z powodu utraty szacunku do samej siebie i zatraceniu się w czymś, co mogło zniszczyć przyszłość nie tylko jej, ale przede wszystkim ludzi, których kochała.

***

Natrętny, notoryczny dźwięk domofonu w niemiłosierny sposób przeszywał obolałą głowę Maggie. Ostatkiem sił podniosła ją, wspierając się na łokciu. Dostrzegła po swojej prawej stronie bezwładnie leżącą Beth i skrzywiła się, widząc twarz przyjaciółki z resztką rozmazanego makijażu. Miała świadomość, że zapewne sama nie prezentuje się lepiej, zresztą co tu dużo mówić – czuła się tak źle, że z ledwością była w stanie przypomnieć sobie fragmenty wczorajszego wieczoru.

Jeremy wpadł do sypialni, wciąż z lekka zataczając się i głośno przy tym ziewając. Oparł się biodrem o welurowy fotel, w którym Maggie zwykła spędzać niedzielne poranki, przeglądając całotygodniową prasę plotkarską.

– Mag, skarbie, rusz swoją zgrabną dupkę pod prysznic, bo przydupas twojej babki czeka na dole.

Jak świat światem, nigdy nie widział Margaret w równie kiepskiej kondycji. Poszedłby o stówkę, że mimo otwartych oczu i rozkosznego mamrotu wydostającego się z jej ponętnych ust dziewczyna nie ma bladego pojęcia, co do niej powiedział.

– Stu tu jest?

– Dokładnie.

– W jakim celu? Jest niedziela przecież.

– Podejrzewam, że to może mieć coś wspólnego z twoim dzisiejszym lotem do Strecz… Strzekc… Strzycewic czy jak to tam leci.

Ciało Margaret zareagowało znacznie szybciej, niż wciąż nieprzytomny umysł. W ułamku sekundy wyskoczyła z łóżka, potykając się o własną torebkę. Klnąc przy tym jak jeszcze nigdy w życiu, pobiegła w kierunku łazienki, głośno wykrzykując swoje dyspozycje.

– Jasna cholera, spóźnię się na samolot! Jeremy, zbudź Beth, niech spakuje moją walizkę.

Zaledwie w sekundę w apartamencie rozpętało się istne piekło. Po pomieszczeniu biegała wciąż z lekka pijana Beth, starając się nie zapomnieć o żadnej z istotnych rzeczy, które powinny znaleźć się w torbie Margaret. W rozumianym tylko sobie systemie niemal z prędkością światła przerzucała welurowe wieszaki, dokonując szybkiego wyboru i Jeremy za nic nie był w stanie zrozumieć, po co Beth pakuje jej trzy sukienki wieczorowe, skoro jak to Mag określiła, leci na totalne zadupie.

– Beth, mogę zabrać tylko trzydzieści dwa kilogramy!

Z łazienki dobiegł głos znacznie rozbudzonej Mag. Beth otworzyła pokaźne drzwi do garderoby, w której znajdowała się spora kolekcja butów, po czym złapała się za głowę i jęknęła z bezradności.

– Jeremy, nie stój tak, tylko mi pomóż. Jak do cholery mam się zmieścić w limicie wagowym?

– Kawy, potrzebuję kawy.

Zmierzyła chłopaka groźnym spojrzeniem, a słysząc dzwoniący ponownie domofon, z szyderczym uśmiechem oznajmiła:

– Stuart jest na twojej głowie.

– Taaa, powiem, żeby zatrzymał samolot – dodał chłopak z ironią, człapiąc w stronę kuchni.

Dwadzieścia minut później Margaret zjeżdżała windą do foyer, szczotkując zęby. Z ustami pełnymi miętowej piany i z wciąż szklanymi oczami po wczorajszej zabawie po raz setny z kolei upewniała się, czy wydane przez nią dyspozycje zostały właściwie zrozumiane.

– Opiekujcie się Karolem i powiedzcie mu, że go kocham.

– Spoko, skarbie.

– Jeremy, mówię poważnie!

Pchnęła duże szklane drzwi i wychodząc przed budynek, ostentacyjnie splunęła miętową pianą na chodnik, jednocześnie wciskając w dłoń przyjaciela szczoteczkę do zębów.

– Ćwierć miliarda funtów, pamiętaj, Maggie – wyrzuciła na pożegnanie Beth, oddając torbę podróżną Stuartowi.

– Dam radę! – starała się być przekonująca, ale Jeremy nie dał się zwieść. Nigdy wcześniej nie widział jej równie niepewnej, zdezorientowanej i niech to cholera weźmie, przerażonej! Margaret Megan Murphy miała pełne gacie! A to nie zdarzało się często. Ostatnim razem miał przyjemność oglądać ją w tak odmiennym stanie, gdy na drugim roku studiów panikowała, że jest w ciąży po skończeniu romansu z żonatym gościem, notabene przykładnym ojcem rodziny.

– Jeremy, opiekuj się Beth.

– Jasne. Pokaż im, na co cię stać, skarbie.

Podeszła do chłopaka i składając szybki, soczysty pocałunek na jego ustach, wyszeptała:

– Pokażę.

Szybko uściskała Beth i idąc w stronę bentleya, pospiesznie związała włosy w wysoki kucyk.

– Panienko Murphy…

– Stu, widzę, że moja babka wciąż trzyma rękę na pulsie.

– Pani babcia od wczorajszego wieczoru nie może dojść do siebie na skutek wysłanej przez panienkę wiadomości.

– Och, to straszne. – Margaret przyłożyła dłoń do serca, bez skrupułów bawiąc się wspomnianą sytuacją.

Zatrzymała się przy drzwiach od strony pasażera, a następnie stanęła dokładnie na wprost kierowcy, wyciągnęła zgrabne dłonie i chwyciła czapkę szofera, nieznacznie ją poprawiając.

– Czyżby mój tatuaż nie przypadł jej do gustu?

Stuart znany był ze swojej cierpliwości i opanowania, ale jeśli ktokolwiek miałby wyprowadzić go z równowagi, bez wątpienia udałoby się to Margaret. Mimo iż kochał Sophie, a wspomnienie Charliego wciąż było żywe w jego pamięci i sercu, szczerze nie tolerował Margaret. Czasami zastanawiał się, jak to możliwe, że taka kobieta jak Maggie może mieć coś wspólnego z genami Murphych.

Spodziewając się, w jakim będzie stanie, podał dziewczynie styropianowy kubek wypełniony cappuccino z dodatkiem espresso oraz dwie aspiryny. Skinął głową na wygłoszone od niechcenia podziękowania i przysiągł sobie, że zrobi wszystko, by umieścić ją w samolocie lecącym do Polski, nawet gdyby zmuszony był po raz pierwszy w życiu dać łapówkę straży granicznej.

Dwie godziny później z satysfakcją obserwował wzbijający się w powietrze samolot typu Boeing 737, nie mogąc przestać się uśmiechać. W końcu nadszedł dzień, w którym Margaret została zdana na samą siebie i choć szczerze wątpił w skuteczność planu Sophie, cieszył się na myśl, że nadchodzące trzy miesiące przyniosą jej nieco ulgi i spokoju.

Pospiesznie wyciągnął z kieszeni czarnych spodni telefon i wybierając z pamięci dobrze znany mu numer, z zadowoleniem nieschodzącym z twarzy oświadczył:

– Samolot właśnie wystartował.

– Jesteś pewien, że jest na jego pokładzie?

– Tak.

Sophie odetchnęła z ulgą, wchodząc do biura wczesnym rankiem. Za sobą miała nieprzespaną noc wypełnioną obawami i rozmyślaniami, które tak naprawdę zaprowadziły ją donikąd, a przed sobą perspektywę intensywnego dnia pracy. I choć było dopiero parę minut po szóstej rano, czuła się, jakby pracowała już od kilku godzin.

Odłożyła telefon na biurko i zatrzymując wzrok na fotografii męża, uśmiechnęła się smutno.

– Mam nadzieję, że Helena sobie z nią poradzi, Charlie. To moja ostatnia deska ratunku.

***

Margaret od dwóch godzin tkwiła na lotnisku, nerwowo wystukując palcami rytm jednej ze swoich ulubionych piosenek, uderzając nimi o martwy telefon komórkowy. Powiedzieć, że była zła, to zbyt łagodne określenie. Odpowiedniejsze byłoby stwierdzenie, że od całkowitego eksplodowania dzieliła ją granica cienka niczym włos osłabiony wieloletnim balejażem.

Przyciągając spojrzenia podróżnych, nerwowo pokonywała poczekalnię niewielkiego portu lotniczego, ciągnąc za sobą dość pokaźnych rozmiarów torbę podróżną. Z chęcią zadzwoniłaby do Sophie i zupełnie nie zważając na słowa, głośno powiedziałaby jej, co myśli o niej i całym tym cholernym planie. Zrobiłaby to, a jak! Gdyby tylko jej komórka działa. Tymczasem w zupełnie niezrozumiały dla niej sposób wszelkie usługi świadczone do tej pory przez operatora zostały zablokowane. Jakby tego wszystkiego było mało, dziwnym zbiegiem okoliczności karty debetowe i kredytowe nie przechodziły autoryzacji. Margaret doskonale zdawała sobie sprawę, że za tym wszystkim stoi babka. Zdecydowanie! I przez moment pomyślała nawet, że może to rodzaj zaplanowanej przez Sophie zemsty? Może właśnie taki miała plan? Może chciała, by Maggie została sama w kraju, którego tak się obawiała, bez noclegu i z marnymi dwudziestoma funtami w kieszeni? Z każdą wolno upływającą chwilą czuła, jak poziom wzbieranej w niej bezradności wzrasta niebezpiecznie szybko, a charakterystyczna dla niej butność i pewność siebie z podkulonym ogonem oraz wypełnionymi strachem oczami wracała pierwszym najbliższym lotem do Londynu – i to siedząc wygodnie w biznesklasie, popijając przy tym darmowe drinki i drwiąc z jej naiwnej osoby.

Zrezygnowana, zatrzymała się i przysiadła na skórzanej torbie, zmęczonym wzrokiem obserwując pospiesznie mijających ją ludzi. Przebywała w Polsce zaledwie od dwóch godzin, a mogłaby przysiąc, że jeszcze nigdy podczas żadnej z jej licznych podróży po Europie tak wiele rzeczy nie zadziwiło jej w tak krótkim czasie. Pomyślała, że Polacy to jedyny naród, który po skończonym lądowaniu bije brawo zapewne nic niesłyszącemu w kokpicie pilotowi i jedyny naród, który nie czeka, aż samolot zatrzyma się na płycie lotniska i ustawia się w kolejce do opuszczania pokładu, zupełnie lekceważąc lampkę nakazującą, by wciąż pozostać w pasach. Margaret zastanawiała się nawet, czy takie zachowanie nie jest swego rodzaju rywalizacją, czymś na kształt wyścigów narodowych… To byłoby jakieś logiczne wytłumaczenie całego pokładowego szaleństwa. Gdyby Jeremy to widział, z całą pewnością zmieniłby zdanie co do tej konkretnej nacji, a Beth bez wątpienia wpadłaby w panikę, interpretując takie zachowanie jako coś absolutnie nienormalnego. Oczami wyobraźni widziała przyjaciółkę, która nerwowo wygląda przez okno w poszukiwaniu płomieni ognia lub czegoś, co wskazywałoby na pilną ewakuację pasażerów. Z rozbawieniem pokręciła głową i nie mogąc zapanować nad własnym śmiechem, parsknęła nim głośno na widok kolejnego, trzeciego już mężczyzny beztrosko przemierzającego poczekalnię w skórzanych sandałach i białych skarpetkach. Dlaczego wszyscy faceci mający na nogach sandały dodatkowo zakładają skarpety? Jaki w tym sens? Nie odrywając wzroku od znajdujących się w jej pobliżu stóp, była w stu procentach pewna, że właściciel białych skarpetek ma na oko pięćdziesiątkę, początek starannie ukrywanej łysiny, widoczny brzuszek i obszerny wąs dumnie sterczący pod nosem. Właśnie tak Margaret wyobrażała sobie typowego polskiego mężczyznę. Oczywiście tego starszego. Ci młodsi, tacy w jej wieku, chodzili zazwyczaj w spodenkach długości trzy czwarte, sportowym obuwiu i w tych jakże uroczych białych skarpetkach, dla odmiany podciągniętych niemal po same kolana.

Na skutek wczorajszej nocy Margaret z coraz większą intensywnością odczuwała niekomfortową suchość w gardle. Odkręciła butelkę wody zakupioną jeszcze na pokładzie samolotu i upiwszy pierwszy łyk, ponownie prześledziła wzrokiem niewielki tłum oczekujących ludzi, bezskutecznie szukając osoby, która tkwiłaby tam z jej nazwiskiem napisanym na śmiesznej, tekturowej kartce, tak jak zazwyczaj miało to miejsce w tych wszystkich romantycznych komediach.

Zmęczony wzrok zatrzymała na sylwetce wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyzny, który pospiesznie pokonywał halę przylotów. Czując się w pełni anonimowo, powoli przesunęła swoje oczy po śniadym ciele, jednocześnie notując w pamięci, że nawet sam Channing Tatum w najlepszym okresie swojej aktorskiej kariery nie wyglądał równie apetycznie. Och, gdyby Beth mogła widzieć to, co w tym momencie podziwiały jej oczy, z całą pewnością skomentowałaby zaistniałą sytuację jednym, wszystko mówiącym zdaniem: „Mag, obsłużyłabym tego pana…”. Roześmiała się i w mało kobiecy sposób wytarła zwilżone usta wierzchem dłoni, powracając do swoich rozważań.

***

Tomasz nerwowo spoglądał na tarczę zegarka, która bezlitośnie potwierdzała jego dwugodzinne spóźnienie. To ewidentnie nie był jego najlepszy dzień. Najpierw sprzeczka z Majką, potem musiał wysłuchać długiego wywodu w wykonaniu babci Heleny na temat tej całej Margaret, Maggie, Gośki czy jak jej tam i tego, jak wielkie problemy ma z nią ciocia Zosia oraz jak nieoceniona może okazać się jego pomoc w, jak to babcia ujęła, sprowadzeniu dziewczyny na właściwą drogę.

Problem w tym wszystkim polegał na tym, że Tomasz już dawno wyrósł z pełnienia roli starszego kuzyna i jedna mocno pokręcona kobieta w jego życiu absolutnie mu wystarczała. O tak! Majka zdecydowanie nadrabiała za wszystkich i choć kochał ją całym sobą i z każdym wschodem słońca dziękował losowi za to, że jest, tak równie żarliwą modlitwą przy jego zachodzie dziękował za ciszę i spokój, który doceniały jego uszy. Majka zagadałaby każdego. KAŻDEGO!

Zatrzymując się, z uwagą prześledził wzrokiem twarze podróżnych, mając w pamięci obraz zaledwie sześcioletniej dziewczynki. Pospiesznie przemieszczający się ludzie nie ułatwiali mu zadania. Z rezygnacją zatopił dłoń w blond włosach i wyciągnął z tylnej kieszeni spodni telefon, niemal słysząc w uszach lament babci Heleny, gdy zmuszony okolicznościami będzie informował ją o swoim spóźnieniu. Przyłożył aparat do ucha i ponownie prześledził twarze znajdujące się w zasięgu jego oczu. Zatrzymał wzrok na wysokiej i szczupłej kobiecie o ognistych włosach, która siedząc na torbie podróżnej zdecydowanie wyróżniała się z tłumu. Ubrana w czarne rurki, czerwoną koszulę i wysokie szpilki, w zabawny sposób bawiła się swobodnie spoczywającymi na jej udach czarnymi szelkami. Kto, do cholery, nosi szelki w dzisiejszych czasach? I po co? Szybko zakończył wykonywane połączenie i wsuwając telefon do kieszeni dżinsów obserwował, jak z bagażu podręcznego dziewczyna wyjmuje butelkę wody mineralnej i upijając niewielki łyk, posyła mu zaciekawione, aczkolwiek krótkie spojrzenie. I choć znajdowała się od niego w znacznej odległości, przysiągłby, że na jej twarzy dostrzegł znajomy uśmiech.

Margaret w skupieniu obserwowała przelewającą się wodę w prawie pustej plastikowej butelce, dochodząc do wniosku, że jej dłuższy pobyt na lotnisku nie ma sensu. Postanowiła, iż najodpowiedniejsze w tej sytuacji będzie podejście do informacji i skontaktowanie się z Ambasadą Brytyjską, która natychmiast powiadomi Sophie o całym zajściu i ta zostanie niejako zmuszona do sprowadzenia jej do kraju. Mniejsza o to, czy babka przyśle po nią firmowy samolot czy ograniczy się do odblokowania jej kart płatniczych – każde rozwiązanie było lepsze niż koczowanie w tej stalowej puszce. Z uśmiechem spojrzała na zegarek, w duchu szacując, że przy dobrych wiatrach najpóźniej na osiemnastą będzie w domu i jeszcze dzisiejszego wieczoru załapie się na urodzinową imprezę u Steva.

Zadowolona ze swojego planu, poderwała się i już miała ruszyć przed siebie sprężystym krokiem, chwytając rączkę walizki, gdy nagle jej myśli brutalnie przerwał podejrzanie znajomy głos.

– Gosia?

Poczuła, jak świat usuwa jej się spod nóg. Minęło dwadzieścia lat, a ona wciąż pamiętała ten głos, zupełnie jakby ostatni raz słyszała go zaledwie wczoraj. Automatycznie jej lewa dłoń powędrowała do potylicy, wyczuwając wgłębienie blizny, za które odpowiedzialny był nie kto inny, jak sam właściciel wciąż rozbrzmiewającego w jej uszach tembru. Spinając całe ciało do granic możliwości, nabrała w płuca zapas powietrza (ot tak, gdyby było jej potrzebne – podobno ludzie wpadający w panikę zużywają więcej tlenu) i siląc się na delikatny uśmiech, bluźniąc przy tym w myślach, ostrożnie odwróciła się w stronę mężczyzny.

Szybko jednak przekonała się, że żadna ilość tlenu nie pomogłaby w uspokojeniu jej szalonego oddechu, gdy zdała sobie sprawę z faktu, który zarejestrowały jej szmaragdowe oczy. Tuż przed nią, dosłownie na wyciągnięcie ręki, stał nie kto inny jak mężczyzna, który wygrał w rywalizacji z samym obłędnie smakowitym Channingiem Tatumem.

Margaret poczuła, jak jej serce zatrzymuje się tylko po ty, by następnie z siłą potężnego skurczu szarpnąć osłabionym ciałem, które i tak ledwo trzymało się na dwunastocentymetrowych szpilkach. Natychmiast w jej uszach rozbrzmiał dobrze znany głos Beth, i aby przypadkiem nie powitać mężczyzny stwierdzeniem, że ona również z chęcią by go obsłużyła, przygryzła dolną wargę, wypowiadając jedynie krótkie:

– Fuck…

Tomasz w zdziwieniu uniósł brwi ku górze i gładząc dłonią kark, obdarzył dziewczynę uśmiechem, na skutek którego w głowie Maggie pojawiła się tylko jedna myśl i bynajmniej nie dotyczyła ona porannej gimnastyki w samotności. Zbierając w sobie wszystkie siły, resztkami świadomości przekrzyczała głos kobiecej próżności (Mag, przyjrzyj się tej twarzy, właśnie tak wyglądać będzie twoja kolejna pomyłka!), a następnie uwolniła dolną wargę, czując w buzi gorzki posmak czerwonej pomadki.

– Ty jesteś Gosia, prawda?

– Hi, Do you speak english?15 – spytała niepewnie.

Mężczyzna podszedł nieco bliżej i wyciągając dłoń, uśmiechnął się tak, że Mag bez problemu mogła zobaczyć jego kompletne i białe uzębienie. Po szybkim przeanalizowaniu swoich myśli oceniła, iż uśmiech zdecydowanie nadawałby się na okładkę hollywoodzkiego czasopisma dla młodych, rozochoconych i niewyżytych panienek.

– Cześć, Tomasz jestem. Przepraszam za spóźnienie, ale na autostradzie był wypadek i zmuszony byłem jechać objazdem. Mam nadzieję, że się nie gniewasz?

– Ummm, no. Jest absolutely16 w porządku.

I właśnie w tym momencie Margaret poczuła się przegrana i nie miało to związku ani z przystojnym oprawcą z jej dzieciństwa, ani nawet z jego kusząco seksownym uśmiechem, który dziwnym sposobem rozgrzewał jej kobiece wnętrze. Poczuła się przegrana, bo dwadzieścia lat wypierania się polskości i unikania języka polskiego zaprowadziły ją do miejsca, w którym zmuszona była zaprzyjaźnić się z każdym aspektem niechcianego dziedzictwa kulturowego i narodowego. A wszystkiemu winna była jej babka. Kobieta, która doskonale wiedziała, w które miejsce uderzyć, by sprawić jej największy ból. Ćwierć miliarda funtów, ćwierć miliarda funtów, powtarzała niczym mantrę, by dodać sobie odwagi i powstrzymać się przed zrobieniem czegoś głupiego.

– Wyrosłaś.

Spojrzała na Tomasza i wrzucając butelkę do pobliskiego kosza, starała się nie pokazać, jak bardzo boli ją jej obecność w tym miejscu.

– Powinniśmy się pospieszyć, jeśli chcemy uniknąć korków i zdążyć na obiad.

Powiedziawszy to, puścił do niej kokieteryjnie oczko i ruszył ku wyjściu, zostawiając Margaret za sobą.

Oh My God17, skomentowała podświadomość dziewczyny, dumnie utwierdzając ją w przekonaniu, że może i zmuszona będzie klepać zdania po polsku, ale jej myśli zawsze wypowiadane będą tylko i wyłącznie w ojczystym języku i do tej sfery z całą pewnością nie sięgną wpływy babki Sophie.

Jeszcze nigdy w swoim dwudziestosześcioletnim życiu Margaret nie spotkała równie chamskiego zachowania. Żaden mężczyzna nie potraktował jej w taki sposób! To absolutnie przechodziło jej młode pojęcie. Marszcząc brwi i nabierając w płuca gorącego, letniego powietrza, nonszalanckim tonem zawołała:

– Thomas!

Chłopak natychmiast odwrócił się i podchodząc do Mag, wciąż nieprzerwanie rozmawiał przez telefon. Dziewczyna bezradnie rozłożyła ręce i wymownie spojrzała na walizkę, w uroczy sposób uśmiechając się dla wzbudzenia choć odrobiny zrozumienia.

Tomasz chwycił za rączkę bagażu podręcznego i zupełnie nie zważając na Mag, ruszył przed siebie, pozostawiając dziewczynę w osłupieniu.

Margaret zajęło trochę czasu, zanim przeanalizowała sytuację, która właśnie się wydarzyła. Czy ten oto mężczyzna nie wykazał się przed chwilą totalnym brakiem znajomości jakichkolwiek zasad savoir-vivre? Ponownie spojrzała na pokaźnych rozmiarów skórzaną walizkę (tę ważącą trzydzieści dwa kilogramy) i klnąc pod nosem oraz obrzucając Thomasa wszystkimi znanymi sobie określeniami (poczynając od szowinistycznych męskich świń, a kończąc na cholernym idiocie) z wściekłością wysunęła rączkę walizki i wypinając swoją bujną pierś ku przodowi, ruszyła śladami mężczyzny.

Pomimo wczesnej pory na zewnątrz panował niemiłosierny skwar, który sprawiał, że bez problemu można było dostrzec drżące fale gorącego powietrza. Tomasz wciąż kontynuował rozmowę, pospiesznym krokiem idąc w kierunku zaparkowanego auta. Zupełnie nie liczył się z Mag i jej wysokimi szpilkami. Przeprawa przez nierówne chodniki i częste oraz nieoczekiwane zwroty na skutek mijających ją ludzi stanowiły poważne zagrożenie dla kostek dziewczyny, dlatego Mag zupełnie nie zważając na obserwujących ją podróżnych i mając w głębokim poważaniu to, co pomyśli sobie szowinistyczna świnia krocząca przed nią, ściągnęła uwielbiane szpilki i czując ciepło rozgrzanego wczesnym słońcem chodnika oraz każdy napotkany na drodze kamień, dumnie kroczyła przed siebie z twarzą ubraną w najelegantszy uśmiech, na jaki było ją stać. Jednocześnie w myślach powtarzała sobie – zachowaj spokój, jeszcze nadejdzie okazja, by się odwdzięczyć.

Thomas zatrzymał się przed sportowym samochodem dobrej klasy i szukając po kieszeniach kluczyków, przytrzymał komórkę ramieniem, wciąż prowadząc rozmowę. Margaret odetchnęła z ulgą na rodzącą się w jej głowie świadomość, iż słowa Beth o odbiorze jej z lotniska wiejską furmanką były mocno przesadzone. Mężczyzna ze starannością umieścił jej małą torbę podręczną w bagażniku, a następnie uśmiechając się, skinął głową, aby zachęcić ją do powtórzenia tej czynności. Sam najzwyczajniej w świcie udał się w kierunku przodu samochodu.

Margaret opadły ręce! Absolutnie nie miała zamiaru w choćby najmniejszym stopniu starać się zdefiniować stojącego przed nią typa! Och, zdecydowanie nie miała na to teraz wystarczająco dużo czasu. Zrobi to wieczorem, na spokojnie. Wychyliła się nieznacznie – tak, by móc zmierzyć bystrym wzrokiem sylwetkę szowinistycznej świni – i z zaskoczeniem stwierdziła, że choć obserwowany osobnik nie posiada białych skarpetek (starała się pominąć fakt, że jego umięśnione i opalone łydki prezentowały się stanowczo zbyt seksownie), z pełną świadomością można zaliczyć go do grupy typowych, chamskich Polaków, przez których była niejednokrotnie zaczepiana na londyńskich ulicach czy też w pubach.

– Gośka, długo jeszcze?

Zaciskając zęby i w duszy licząc do pięciu, z trudem, ale jednak, wrzuciła swój bagaż do samochodu i przesadnie mocno zamknęła klapę bagażnika. Żwawym krokiem ruszyła zająć miejsce pasażera, mając przy tym świadomość, że echo wykonanej czynności z całą pewnością odbiło się w sercu szowinistycznej świni.

– Gotowa? – spytał, zakładając na nos sportowe okulary.

– Na wszystko – powiedziała Margaret, zapinając pas i wsuwając swoje bose stopy pod pupę. Jednocześnie szybkim ruchem ręki przetarła z kurzu ulubione szpilki, a następnie umieściła je na wprost siebie na skórzanej desce rozdzielczej. To dopiero był widok!

Przysięgłaby, że twarz szowinistycznej świni wyrażała zupełne zaskoczenie z kilkoma odcieniami purpury, mimo to w uroczy sposób wzruszyła ramionami i odwracając głowę w kierunku bocznej szyby, poprzysięgła sobie nie odezwać się słowem przez całą podróż.

Kiedy opuszczali parking, zapuściła się w głąb własnej duszy, czując, jak każdy jej fragment spowity został tęsknotą za Beth, za Jeremym i za Karolem, ale przede wszystkim za dawną, przebojową Margaret. Nieodparcie czuła, że ta jej bardziej rozrywkowa i pewna siebie część została w Londynie, w apartamencie w Notting Hill i właśnie naciągała na obolałą głowę satynową pościel w kolorze szmaragdu, leniwie przekręcając się przy tym na drugi bok.

To będzie długie lato, pomyślała.PRZYPISY

1 What again? (ang.) – Co znowu?

2 What? (ang.) – Co?

3 What do you expect from me, Sophie? (ang.) – Czego oczekujesz ode mnie, Sophie?

4 What is it? (ang.) – Co to jest?

5 This cannot be true (ang.) – To nie może być prawda.

6 What are you talking? (ang.) – Co ty opowiadasz?

7 Forget it! (ang.) – Zapomnij o tym!

8 Or (ang.) – albo.

9 You cannot do this (ang.) – Nie możesz tego zrobić.

10 Sophie, I promise that this was my last time (ang.) – Sophie, obiecuję, że to był mój ostatni raz.

11 What means „no”? (ang.) – Co znaczy „nie”?

12 If a grandfather lied, he… (ang.) – Gdyby dziadek żył, on…

13 No… You’re not serious (ang.) – Nie mówisz poważnie.

14 I hate you! I really hate you, Sophie! (ang.) – Nienawidzę cię! Naprawdę cię nienawidzę, Sophie!

15 Hi, Do you speak english? (ang.) – Cześć, mówisz po angielsku?

16 Absolutely (ang.) – absolutnie.

17 Oh My God (ang.) – O mój Boże!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: