Miłość w blasku rubinów. Bennettowie. Tom 1 - ebook
|
Sebastian Bennett jest zdeterminowanym mężczyzną. To właśnie on stoi za imperium biznesowym Bennett Enterprises, które zbudował od podstaw, i to dzięki niemu firma wiedzie prym w branży jubilerskiej. Choć w pracy bywa bezwzględny, dla rodziny gotów jest zrobić dosłownie wszystko, mimo że jego rodzice i rodzeństwo doprowadzają go do szału ciągłymi pytaniami o to, kiedy w końcu się ustatkuje. A Sebastian po prostu nie wierzy w miłość… Do czasu, aż w jego biurze zjawia się konsultantka do spraw marketingu, której zadaniem jest nadzorowanie premiery najnowszej kolekcji biżuterii. Ava Lindt jest piękna, zabawna i równie uparta jak on.
Kiedy zbliża się czas finalizacji projektu, pojawia się pytanie: czy Sebastian zawalczy o kobietę, którą kocha, czy pozwoli jej odejść? |
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-272-9537-8 |
| Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sebastian
– To był świetny pomysł – stwierdza Logan, gdy podpisuję dokumenty związane z prezentem dla naszych rodziców. Za miesiąc obchodzą trzydziestą szóstą rocznicę ślubu.
– Z pewnością się ucieszą – zgadzam się z bratem.
Wręczam dokumenty asystentce, po czym wstaję z fotela i zaczynam przechadzać się po gabinecie, by rozprostować nogi. Z mojego biura na szóstym piętrze roztacza się świetny widok na San Francisco. Jedną z zalet pełnienia funkcji prezesa we własnej firmie jest to, że mam najlepszy gabinet. Drugą – że nikt mi się nie sprzeciwia. Czasami mnie to nuży, ale wtedy członkowie rodziny skutecznie przypominają mi, że moje stanowisko nie ma dla nich żadnego znaczenia.
– Ile razy mama pytała, czy przyjdziesz z osobą towarzyszącą? – sonduje Logan, opierając się o krzesło naprzeciwko mojego biurka.
– Dziewięć – odpowiadam z szerokim uśmiechem. – A ciebie?
Gwiżdże z uznaniem, splatając dłonie na karku.
– Tylko cztery. Powinienem się chyba uważać za szczęściarza.
– Nie odpuszcza, prawda? – Kręcę głową, po czym zerkam na rodzinne zdjęcie stojące na biurku.
Tata przygląda się na nim mamie z czułością, którą pamiętam od zawsze. Od tak dawna są szczęśliwym małżeństwem i wspólnie wychowali dziewięcioro dzieci, dlatego też mama jest święcie przekonana, że wszyscy powinniśmy żyć tak samo. Jak dotąd zbudowanie biznesowego imperium niemal od zera okazało się znacznie łatwiejsze, niż odnalezienie tego, co mają moi rodzice.
– Nie, nie odpuszcza. A co gorsza, obawiam się, że Pippa została jej pomocnicą. Nazywa nas ostatnio najbardziej pożądanymi kawalerami w San Francisco.
Prycham, wsuwając ręce do kieszeni. Nie miałbym z tym problemu, gdyby tylko Pippa nas tak nazywała. Niestety, obecnie każdy cholerny magazyn publikujący artykuły o Bennett Enterprises prędzej czy później pisze o nas w ten sposób. A to sprawia, że kobiety zlatują się do nas jak ćmy do ognia. A mówiąc „kobiety”, mam na myśli głównie naciągaczki i karierowiczki. Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz poznałem normalną kobietę.
– Pippa umówiła mnie z taką jedną w zeszłym tygodniu – ciągnie Logan. – Okazało się, że laska była kompletnym pustakiem. Tak się z nią nudziłem podczas tej kolacji, że miałem ochotę strzelić sobie w łeb.
Ton głosu mojego brata jest spokojny, ale w jego spojrzeniu widać napięcie, kiedy wspomina naszą siostrę. Pippa jako jedyna z całego rodzeństwa Bennettów odważyła się wyjść za mąż, a teraz się rozwodzi. Najchętniej obiłbym gębę temu draniowi, a gdy patrzę na Logana, jestem pewien, że z chęcią by do mnie dołączył. Podejrzewam też, że te wszystkie próby swatania mnie i Logana są sposobem Pippy na radzenie sobie z tą sytuacją.
– Wracając do prezentu dla rodziców – odzywa się ponownie Logan. – Chcesz im o tym powiedzieć teraz, czy wolisz poczekać do przyjęcia?
– Poczekajmy – odpowiadam, poruszając wymownie brwiami. – No wiesz, dla lepszego efektu.
Trzynaście lat temu poprosiłem rodziców, żeby sprzedali ranczo, na którym się wychowaliśmy, i przekazali mi pieniądze. Potrzebowałem kapitału na rozkręcenie biznesu. Zgodzili się bez wahania. Byliśmy bardzo biedni, ranczo było wszystkim, co mieliśmy, a mimo to mi zaufali. I się opłaciło. Bennett Enterprises stało się jednym z czołowych producentów ekskluzywnej biżuterii na świecie. Zadbałem o rodziców, ale dobrze wiem, że oddanie im rancza, które mój tata zbudował siłą własnych rąk, będzie najlepszym prezentem, jaki mogliby sobie wymarzyć. Gdy tylko się dowiedziałem, że jest na sprzedaż, od razu złożyłem ofertę. Nie mogę się już doczekać, aż powiem o tym reszcie rodzeństwa.
– Sebastianie – przerywa nam moja asystentka. – Ava Lindt już tu jest. Mam ją zaprosić?
– Tak, poproszę. Poznajmy naszą nową konsultantkę do spraw marketingu.
Asystentka wychodzi, a Logan oznajmia:
– Założę się, że mama jeszcze co najmniej dwa razy zapyta cię o osobę towarzyszącą.
– Nie ma sensu się o to zakładać – odpowiadam. – Na bank to zrobi.ROZDZIAŁ DRUGI
Ava
Wchodzę do gabinetu z wysoko uniesioną głową, odgarniając z twarzy pasmo blond włosów. Moja elegancka, granatowa garsonka idealnie tu pasuje. Stojący w środku mężczyźni witają mnie uśmiechem.
A niech mnie!
Widziałam zdjęcia braci Bennettów w internecie, ale byłam przekonana, że ich nienaganny wygląd jest w dużej mierze zasługą Photoshopa. Jak widać, srogo się pomyliłam. Ci panowie są po prostu wyjątkowo udanymi przedstawicielami płci męskiej.
Jeden z nich podchodzi do mnie i wyciąga rękę.
– Avo, jestem Logan.
– Bardzo miło mi cię poznać, Loganie. Cieszę się, że mogę tu być.
Ściskam pewnie jego dłoń, bo wiem, że w tej branży pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Logan ma z metr osiemdziesiąt wzrostu, ciemne włosy i uderzająco niebieskie oczy.
– A to mój brat i nasz prezes, Sebastian.
Sebastian rusza w moją stronę, a jego magnetyzm wypełnia całe pomieszczenie. Jest o kilka centymetrów wyższy od Logana, ma intensywnie zielone oczy i ciemne włosy. Bracia są do siebie bardzo podobni – obaj mają ostre rysy twarzy, wyraziste kości policzkowe i są dobrze zbudowani. Jednak to w Sebastianie jest coś, co sprawia, że nie mogę oderwać od niego wzroku.
– Witamy w Bennett Enterprises, Avo – mówi.
Boże, nawet głos ma seksowny. Wyciąga rękę, a ja ściskam ją bez zastanowienia. Jego dotyk działa na mnie jak magnes. Przyciąga mnie i sprawia, że mój puls przyspiesza. Z trudem przełykam ślinę, gdy dłoń Sebastiana przytrzymuje moją o ułamek sekundy za długo. Wreszcie ją puszcza. I wtedy z zażenowaniem odkrywam, że mam spoconą rękę. Najdyskretniej jak potrafię, wycieram ją o spódnicę.
No cóż, trzeba przyznać, że Sebastian wie, jak zrobić niezapomniane pierwsze wrażenie. Zanim przekroczyłam próg jego biura, zafascynowała mnie jego historia. W końcu to miliarder, który dorobił się fortuny praktycznie od zera, do tego oddaje część zysków na cele charytatywne i jak ognia unika medialnego zgiełku. Takie połączenie naprawdę rzadko się zdarza.
Teraz jednak jestem zafascynowana nim samym.
Gestem zaprasza mnie i Logana, byśmy usiedli na krzesłach naprzeciw biurka, a sam zajmuje miejsce za nim.
– Masz znakomite rekomendacje – stwierdza Sebastian, kiwając głową. – Liczę na to, że nadchodząca kampania marketingowa odniesie spektakularny sukces.
– Nie mam co do tego żadnych wątpliwości – zapewniam go. Na jego ustach pojawia się półuśmiech, jakby w moich słowach było coś, co go rozbawiło. Czuję się nieswojo pod ciężarem jego spojrzenia. Jego wzrok wędruje po mojej twarzy, po czym się z niej zsuwa. Obezwładnia mnie i rozbiera jednocześnie. Prostuję się nieznacznie, ściągam łopatki i unoszę brodę. – Gdzie będzie mój gabinet?
– Obok mojego – odpowiada, wskazując kciukiem na lewo. – To sala konferencyjna, której używamy podczas mniejszych spotkań, ale przez najbliższe cztery miesiące będzie wyłącznie do twojej dyspozycji.
– Mój jest po drugiej stronie – wtrąca Logan. – Uznaliśmy, że najlepiej będzie mieć cię w pobliżu. Wraz z Sebastianem dość aktywnie angażujemy się w kampanie marketingowe.
– W sumie na początku naszej działalności sami się nimi zajmowaliśmy – wyznaje Sebastian.
– Dobrze, w takim razie będę was na bieżąco o wszystkim informować.
– Zamierzam też pojawić się na kilku twoich pierwszych spotkaniach z zespołem marketingowym. Chciałbym, żeby wszystko przebiegło w miarę gładko – oznajmia Sebastian.
– Brzmi świetnie – odpowiadam z wdzięcznością. Prezesi zazwyczaj nie zawracają sobie mną głowy i od razu kierują mnie do swoich zespołów. Zdarzało się, że po kilku miesiącach pracy w jakiejś firmie nie miałam nawet okazji poznać jej właścicieli.
– Przyleciałaś tu bezpośrednio z Sydney? – pyta Logan, nawiązując do mojego ostatniego projektu.
– Nie. – Kręcę głową. – Z Nowego Jorku. To tam mieści się główna siedziba firmy konsultingowej, dla której pracuję, i tam też ląduję między projektami.
– Ach tak. Jeśli chcesz, mogę cię zaraz oprowadzić po biurze – proponuje Logan, zerkając na zegarek. – Przy okazji trochę ci o nas opowiem. Zajrzymy też do działu kreatywnego, w którym dzieje się prawdziwa magia. Jeśli szybko się z tym uwiniemy, może zdążymy jeszcze wyskoczyć na lunch. Powinienem się wyrobić na popołudniowe spotkanie, no chyba że masz inne plany. W końcu oficjalnie zaczynasz dopiero od jutra, ale bardzo się cieszę, że udało ci się zajrzeć do nas już dziś.
Doceniam, że to zauważył, bo to właśnie takie drobiazgi – oczywiście poza samą pracą – sprawiają, że na długo zapadam w pamięć moim klientom.
– Co prawda mam pewne plany, ale dopiero na popołudnie – odpowiadam i gdy już chcę dodać, że z chęcią skorzystam z jego propozycji, niespodziewanie odzywa się Sebastian:
– Ja ją oprowadzę.
Logan rzuca mu pełne zdenerwowania spojrzenie.
– Dlaczego?
– Dlatego, że chcę być miły dla naszej nowej konsultantki. Coś w tym złego?
– Ty nie jesteś miły – stwierdza surowo Logan, ale jego usta układają się w uśmiech. – Wszyscy wiedzą, że to ja jestem tym miłym bratem.
– Odwal się, Logan – rzuca Sebastian z rozbawieniem.
Z trudem powstrzymuję uśmiech.
– Widzisz? – mówi Logan, zwracając się do mnie, jakby chciał udowodnić, że ma rację. – Tak właśnie rozumie bycie miłym.
– No cóż, zaryzykuję – odpowiadam, oczarowana ich braterskimi przekomarzaniami.
Zakładałam, że będą aroganccy i zdystansowani, ale właśnie udowodnili, jak bardzo się myliłam. Ten ich luz i poczucie humoru naprawdę mnie zaskoczyły. Czytałam co nieco o rodzinie Bennettów. To dziewięcioro rodzeństwa, z których większość pracuje w Bennett Enterprises. Jestem jedynaczką i nie potrafię sobie nawet wyobrazić aż tak dużej rodziny, choć zawsze marzyłam o rodzeństwie. Domyślam się, że w takim gronie trudno czuć się samotnym.
Logan łapie się teatralnie za serce.
– Wybrałaś mojego brata zamiast mnie? Jestem głęboko urażony.
– Nie chcę po prostu, byś spóźnił się na popołudniowe spotkanie – odpowiadam dyplomatycznie. Prawda jest jednak taka, że kusi mnie wizja spędzenia czasu sam na sam z Sebastianem, choć rozsądek podpowiada mi, że to bardzo zły pomysł.
– W takim razie do zobaczenia później. – Logan żegna się i wychodzi.
Gdy tylko zamyka za sobą drzwi, powietrze w gabinecie gęstnieje. Sebastian wpatruje się we mnie intensywnie, nawet nie próbując ukryć swojego zainteresowania. Jego spojrzenie rozgrzewa mnie do czerwoności, a powstały żar rozlewa się po całym ciele, wypełniając mnie po brzegi. Mimo to nie odwracam wzroku.
Nagle Sebastian wstaje.
– Chodźmy – rzuca, a potem pyta: – Wolisz najpierw obejrzeć budynek czy zjeść lunch?
– Nie jestem jeszcze głodna, więc zacznijmy od oprowadzania. Nie mogę się już doczekać, aż poznam to miejsce.
Kiwnięciem głowy zaprasza mnie do wyjścia. Pokazuje mi mój gabinet, po czym w milczeniu ruszamy korytarzem w głąb budynku. Kiedy wchodzimy do pustej windy, kładzie dłoń na moich lędźwiach. Jego dotyk momentalnie mnie elektryzuje, wyostrzając zmysły i pobudzając zakończenia nerwowe.
Cholera jasna, Ava, weź się w garść.ROZDZIAŁ TRZECI
Ava
Drzwi windy się zamykają. Wbijam wzrok w podłogę. Jego męski zapach działa na mnie odurzająco. Zatrzymujemy się na każdym z pięter, a Sebastian tłumaczy, jakie działy mieszczą się na poszczególnych poziomach. Wszystkie są tutaj, z wyjątkiem produkcji, która znajduje się w mniejszym, sąsiadującym budynku.
– Dlaczego trzymacie produkcję w samym sercu San Francisco? – pytam. – Większość firm zleca to podwykonawcom lub przenosi się do tańszych lokalizacji.
– Nie mamy dużej produkcji, więc ten dział jest raczej niewielki – mówi, pochylając się w moją stronę. – Przypomina coś na kształt warsztatu rzemieślniczego. Dodatkowo utrzymywanie go w tym miejscu działa na naszych pracowników motywująco. Gdy dopada ich frustracja związana z codziennymi obowiązkami, wystarczy, że przejdą się do budynku obok. Przypominają sobie wtedy, że nie chodzi tu tylko o liczby, ale o coś więcej. O piękno.
Zaskakuje mnie jego entuzjazm. Prezesi wielkich korporacji skupiają się zazwyczaj na liczbach i zyskach, zapominając o istocie samej firmy. Sebastian jest inny. W końcu to on ją stworzył. I jest założycielem pełnym prawdziwej pasji.
Coś mi mówi, że z równie wielką pasją podchodzi do wszystkiego, czego się dotyka.
Zaciskam zęby, przeklinając się w duchu. Nie mogę go pożądać. Mam w umowie klauzulę zakazującą romansów w miejscu pracy. Gdybym tylko przekroczyła granicę między sprawami zawodowymi a prywatnymi, szef od razu by mnie zwolnił. A na to nie mogę sobie pozwolić. Oszczędzam na wkład własny na mieszkanie w Nowym Jorku, co kosztuje fortunę. Posiadanie własnego kąta od zawsze było moim marzeniem. Kiedy dorastałam, mama nieustannie martwiła się o czynsz i o to, czy nas nie wyrzucą. Za jej życia wizja miejsca, które mogłybyśmy nazwać domem, wydawała się czymś niezwykle bezpiecznym, niemal magicznym. Żałuję, że nie będzie jej przy mnie, gdy wreszcie odbiorę klucze do własnego mieszkania.
Poza tym mężczyzna taki jak Sebastian, czyli niewiarygodnie przystojny i niewyobrażalnie bogaty, to zupełnie inna liga. Daleko poza moim zasięgiem.
Nasz ostatni przystanek wypada na parterze. Winda się zatrzymuje, a gdy drzwi się otwierają, widzę istny chaos, wyraźnie kontrastujący z porządkiem obecnym na wyższych piętrach. Po pierwsze, tym razem mamy do czynienia z otwartą przestrzenią. Po drugie, wszyscy obecni tu ludzie mają na sobie swobodne, a nie biurowe ubrania i zamiast chodzić, biegają, jakby od tego zależało ich życie. Na biurkach walają się sterty szkiców, puszki po energetykach i pudełka po pizzy.
– A oto nasz dział kreatywny – oznajmia Sebastian, kiedy wychodzimy z windy. Podnosi nieco głos, żeby przebić się przez gwar rozmów, drukarek i ogólnego szaleństwa. – Nazywam to miejsce naszym placem zabaw.
– Braciszku! – krzyczy atrakcyjna blondynka z końca sali, po czym szybko do nas podchodzi. Ma na sobie dopasowaną, zieloną sukienkę i szpilki w cielistym kolorze, budzące moje głębokie uznanie. – Ava, tak? – pyta, na co przytakuję. – Jestem Pippa.
– Nasza kreatywna geniuszka stojąca za całym tym zamieszaniem – dodaje Sebastian.
– Och, mój słodki braciszek znów wychwala mnie pod niebiosa.
Sebastian obejmuje ją czule ramieniem. Pippa odpycha go żartobliwie, a następnie się do niego przytula. Zalewa mnie fala ciepła i delikatnej zazdrości. Bycie częścią tak cudownie zżytej rodziny musi być czymś fantastycznym.
– Żałuję, że nie mogę zostać z wami nieco dłużej, ale mam do załatwienia milion szalenie pilnych spraw. Avo, daj mi koniecznie znać, jeśli Sebastian zacznie się nieodpowiednio zachowywać. Z przyjemnością skopię mu tyłek.
– Na razie jest bardzo miły – odpowiadam, kładąc nacisk na słowo „miły”, co sprawia, że Sebastian parska śmiechem, po czym dodaję: – Nawet chce zabrać mnie na lunch.
– W takim razie bawcie się dobrze – rzuca Pippa i wraca do biurka.
Odprowadzając wzrokiem jej piękne szpilki, zauważam, że w pomieszczeniu zrobiło się dużo ciszej. Większość osób usiadła za swoimi biurkami i zerka teraz ukradkiem na Sebastiana. Dzięki temu zauważam rozstawione gdzieniegdzie stojaki z biżuterią. Znajdują się na nich przeróżne przedmioty, od surowych kamieni szlachetnych po gotowe naszyjniki, bransoletki i kolczyki.
– Co za inspirujące miejsce – stwierdzam, gdy przechadzamy się między biurkami. – Mogłabym zobaczyć również wasz warsztat produkcyjny?
– Jak najbardziej, ale jeśli mamy wyskoczyć jeszcze na lunch, to będziemy to musieli przełożyć na inny dzień.
– Oczywiście – odpowiadam i zatrzymuję się przy wolnym biurku, po czym wskazuję na wiszący na stojaku naszyjnik. – Ależ ten rubin jest piękny. – Sebastian reaguje na to oszczędnym, lekko spiętym skinięciem głowy. Mimo to pochylam się nad biurkiem, żeby przyjrzeć się naszyjnikowi. – Współpracowałam już z firmami działającymi w sektorze dóbr luksusowych, ale diamenty i kamienie szlachetne chyba nigdy nie przestaną mnie zachwycać. Są magiczne. Mają w sobie coś pierwotnego, coś niezwykle czystego.
Nagle zdaję sobie sprawę z tego, że Sebastian bacznie mi się przygląda. W jego oczach dostrzegam coś na kształt niedowierzania.
– Nie wyglądają tak od razu po wydobyciu. Najpierw trzeba je oszlifować.
Prostuję się i wzruszam ramionami.
– Wszystko wymaga pracy i szlifu, żeby mogło zabłysnąć.
– To prawda – zgadza się i staje tuż za mną.
Jego bliskość odbiera mi zdolność logicznego myślenia. Przez tych kilka błogich sekund czuję jedynie energię, którą emanuje, jego siłę, męskość i coś jeszcze, coś, czego nie potrafię uchwycić. Może chodzi o jego dominującą obecność – w każdym razie czuję się przy nim bardzo bezpieczna.
– Rubiny to moje ulubione kamienie szlachetne – wyznaję. – Gdy byłam dzieckiem, wierzyłam, że skrywa się w nich prawdziwy ogień.
– Nie ty jedna. Istnieje wiele starożytnych legend i historii podzielających ten pogląd.
– Chyba we wszystkim i we wszystkich jest odrobina ognia – oznajmiam.
Sebastian wypuszcza gwałtownie powietrze. Jego gorący oddech owiewa mi kark i sprawia, że miękną mi kolana. Odwracam się do niego i jest to błąd. Jego spojrzenie płonie. Przygryzam wargę, zmuszając się, żeby oderwać od niego wzrok. Gdy ruszamy z powrotem w kierunku windy, odzywam się ponownie:
– Dlaczego wszyscy wydają się tu tacy zestresowani?
– Za dwa tygodnie czeka nas prezentacja limitowanej kolekcji dla naszych międzynarodowych kupców – wyjaśnia.
– Nie wysyłacie im katalogów? – pytam, marszcząc brwi.
– Wysyłamy, ale zaproszenie na prywatny pokaz sprawia, że czują się wyjątkowi. Daje nam to również przewagę negocjacyjną, ponieważ działamy na swoim terenie.
– Sprytne – przyznaję.
– To dobrze, że będziesz tu podczas prezentacji. Nie jest to co prawda tak wielkie wydarzenie jak nasz pokaz, ale da ci przedsmak tego, jak to u nas wygląda.
– Wspaniale.
Moim zadaniem jest opracowanie skutecznej kampanii marketingowej na kolejny sezon, która zakończy się jednym ze słynnych pokazów Bennettów. Cieszą się one taką popularnością, że często przyciągają więcej mediów niż imprezy topowych domów mody.
– Spodoba ci się. Zobaczysz – zapewnia mnie, gdy winda rusza. Po kilku sekundach otwierają się drzwi i wychodzimy na podziemny parking. – Motywem przewodnim będą właśnie rubiny.
– Będziesz na pokazie? – pytam i utrzymuję bezpieczny dystans, kiedy obok siebie idziemy.
– Od lat nie chodzę na nie. Ani na te duże, ani na te wyłącznie dla kupców. Wokół zawsze kręci się mnóstwo dziennikarzy. Gdy tylko mnie widzą, rzucają się na mnie jak sępy. Nie lubię być na świeczniku.
To prawda. Magazyny biznesowe regularnie pokazują Bennett Enterprises jako wzór amerykańskiego sukcesu. Przed przylotem do San Francisco przeczytałam wszystkie artykuły na temat tej firmy, jakie udało mi się znaleźć. Sebastian konsekwentnie unika wywiadów, zostawiając je swojemu rodzeństwu. Mimo to wciąż jest o nim głośno.
– Nie lubię być w centrum uwagi. Na szczęście większość mojego rodzeństwa to uwielbia. Zwłaszcza Blake i Daniel. To moi imprezowi bracia – wyjaśnia z uśmiechem, puszczając do mnie oczko. Zatrzymujemy się przed czarnym mercedesem. Otwiera mi drzwi, jak na prawdziwego dżentelmena przystało.
– A więc skoro Logan jest tym miłym bratem, Blake i Daniel to bracia imprezowi, to jakim bratem jesteś ty?
Seksownym, podpowiada mi głos w głowie, choć to trochę niesprawiedliwe wobec reszty jego rodzeństwa. Przeglądając liczne magazyny, zauważyłam, że wszyscy są nieprzyzwoicie przystojni, ale wątpię, żeby którykolwiek z nich zrobił na mnie tak piorunujące wrażenie jak Sebastian.
– Będziesz musiała się o tym przekonać.
– Nie boję się wyzwań – mówię z uniesioną głową.
Sebastian zatrzymuje na mnie wzrok, a w jego spojrzeniu pojawiają się iskry.
– Ja też nie.
O mój Boże. Wydaje mi się, czy Sebastian Bennett ze mną flirtuje? Nie będę ukrywać, że bardzo mi się to podoba. Mam jednak świadomość, że balansuję na granicy czegoś naprawdę niebezpiecznego.ROZDZIAŁ CZWARTY
Sebastian
– Dokąd mnie zabierasz? – pyta Ava dziesięć minut później, gdy pędzimy przez San Francisco.
– Do jednej z moich ulubionych restauracji – odpowiadam.
– Mam nadzieję, że nie jest to jedna z tych drogich.
Mrugam zaskoczony. Nigdy wcześniej nie słyszałem takich słów z ust kobiety. Zwykle im droższy lokal, tym lepiej. Ale Ava Lindt nie przestaje mnie zadziwiać. Po raz pierwszy zrobiła to w dziale kreatywnym. Uważnie obserwowałem, jak przyglądała się rubinom. Większość kobiet patrzy na kamienie szlachetne z chciwością. Tymczasem na twarzy Avy malowały się szczere zainteresowanie i autentyczny zachwyt.
– Wciąż nie wiesz, jakim bratem jestem, więc muszę się postarać, żeby ci zaimponować.
– Ach, rozumiem – mówi i śmieje się cicho.
Ten dźwięk działa na mnie niezwykle kojąco. Podoba mi się, że potrafię ją rozbawić. To sprawia, że zaczynam się zastanawiać, jakie jeszcze dźwięki i reakcje mógłbym u niej wywołać.
– Jest coś, czego nie jadasz? – pytam, licząc, że nie jest jedną z tych kobiet, którym wystarcza połowa sałatki.
– Nie. Zjem wszystko. O ile będzie to coś smacznego.
Kiwam głową z uznaniem. Ava Lindt wydaje się dużo bardziej autentyczna niż którakolwiek z kobiet, jakie spotkałem na przestrzeni lat.
– Daleko jeszcze? – pyta, krzyżując nogi, co sprawia, że jej spódnica nieznaczenie się podnosi, odsłaniając nieco więcej uda. Zmuszam się, żeby skupić wzrok na drodze, choć wyobraźnia podsuwa mi obrazy tego, co kryje się pod jej formalną garsonką. Chyba postradałem zmysły. Przecież dopiero co ją poznałem.
– Nie ufasz mi?
– W sumie to dopiero co cię poznałam. Nie ma przypadkiem jakiejś przestrogi, żeby nie wsiadać do auta z nieznajomym?
– Wiesz, że jestem prezesem firmy, dla której będziesz pracować, prawda? Bo sprawiasz wrażenie, jakbyś nic sobie z tego nie robiła.
– A tobie zdaje się to podobać. – Patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, a jej usta układają się w apetyczne „o”.
– Masz rację – przyznaję. – Większość ludzi boi się nawet przy mnie oddychać.
– Ja się nie boję. – Jej nonszalancki ton dziwnie mnie pobudza.
– Może powinnaś – odpowiadam, bo od momentu, gdy przekroczyła próg mojego gabinetu, myślę tylko o tym, by zatopić się w zapachu jej skóry. Kiedy odgarnęła włosy i odsłoniła szyję, chciałem przyłożyć do niej usta i poczuć, jak drży w moim ramionach.
Ściskam mocniej kierownicę. Nie mogę uwikłać się w romans z pracownicą. Choć, technicznie rzecz biorąc, nie jest moją pracownicą, ale jedynie konsultantką. Przeklęta semantyka, Bennett… W każdym razie coś takiego nie wchodzi w grę.
Dziesięć minut później docieramy do restauracji. Przekazuję samochód parkingowemu. To jedna z najlepszych restauracji w San Francisco, choć mogę być nieobiektywny, bo prowadzi ją moja siostra, ale z tego, co wiem, krytycy kulinarni podzielają moje zdanie. Lokal znajduje się na jednym z okolicznych wzgórz i roztacza się z niego wspaniały widok na miasto.
– Dzień dobry, panie Bennett – wita mnie główna kelnerka. – Dysponujemy narożnym stolikiem na tarasie. Będziecie państwo mieli z niego najlepszy widok.
– Ależ tu pięknie – zachwyca się Ava, po czym siada i spogląda z tarasu w dal.
Zamawiam dla nas specjalność szefa kuchni, na co Ava mruży oczy.
– Nie musiałeś za mnie zamawiać. Potrafię o siebie zadbać – mówi, kiedy kelnerka odchodzi od naszego stolika. Unosi głowę, prostując drobne ramiona. Boże, wygląda apetycznie, gdy tak się złości.
– Znam tę restaurację lepiej od ciebie. Zasmakuje ci, zobaczysz.
– Jesteś apodyktyczny – stwierdza, krzyżując ręce na piersi. Mimo drobnej sylwetki ma krągłości we właściwych miejscach.
– Nie wiesz nawet jak bardzo – szepczę, pochylając się nieznacznie nad stołem.
Kilka sekund później do naszego stolika podchodzi moja siostra, Alice.
– Dlaczego nie dałeś znać, że przyjeżdżasz, Sebastianie?
– To była dość spontaniczna decyzja. Alice, poznaj Avę, naszą konsultantkę do spraw marketingu. Avo, to Alice, moja siostra i właścicielka tej restauracji.
Spośród trzech moich sióstr Alice najbardziej przypomina mamę. Jest równie drobna i ma jasnobrązowe włosy.
– To miejsce jest przepiękne – mówi Ava.
Alice przygląda się nam badawczo. Wytrzymuję jej świdrujące spojrzenie, ale nie odwzajemniam jej szelmowskiego uśmiechu. Notuję w myślach, żeby lepiej nie patrzeć na Avę zbyt intensywnie podczas tego lunchu, bo wywoła to lawinę plotek w mojej rodzinie.
– Z chęcią bym z wami zjadła, ale jestem w trakcie spotkania z potencjalnym partnerem biznesowym i przyszłam się tylko przywitać.
Po tych słowach odchodzi, a ja rozmawiam z Avą przez chwilę, czekając, aż kelnerka przyniesie nam dania.
– Chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej o twojej firmie. I o tobie – oznajmia i upija łyk napoju gazowanego.
– Każdego prezesa tak przepytujesz?
– Nie – odpowiada z uśmiechem. – Prezesami są na ogół osoby z zewnątrz, zatrudnione przez zarząd, a ty jesteś założycielem tej firmy, jej esencją. Jeśli cię poznam, będzie mi łatwiej zrozumieć wartości przyświecające twojej marce. Podstawą skutecznej kampanii marketingowej jest autentyczność. Przeczytałam wszystko, co udało mi się znaleźć w sieci. Wiem jednak, że media potrafią przeinaczać pewne fakty, w zależności od tego, co chcą dzięki temu osiągnąć. Wolałabym poznać historię firmy prosto ze źródła – mówi to z taką pasją, że mam ochotę nachylić się nad stołem i ją pocałować.
– A więc jestem źródłem, tak? – pytam z uśmiechem. – Nikt jeszcze nie odważył się mnie tak nazwać. W każdym razie nie bezpośrednio.
Przerywa nam kelnerka, przynosząc jedzenie.
– Och, czy to krab z Dungeness? – Z gardła Avy wyrywa się niski, zmysłowy chichot.
– Tak.
– To z nich słynie San Francisco.
– To prawda. Dlatego go zamówiłem. Uznałem, że chciałabyś go spróbować.
Mruga do mnie, po czym zabiera się do jedzenia.
– Wracając do tematu, czyli ciebie jako źródła – odzywa się po chwili – jesteś sercem tej firmy. I okazuje się, że wcale nie jesteś tak straszny, jak się obawiałam. Więc…
Przywykłem do zainteresowania kobiet, ale to coś zupełnie innego. W ciągu pięciu sekund od poznania jakiejś kobiety potrafię ocenić, czy oczekuje ode mnie awansu społecznego, czy dostępu do mojej karty kredytowej. Tyle że patrząc na Avę, widzę w jej oczach szczere zainteresowanie. Uśmiecham się i odkładam widelec. To, co mówi, ma sens, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że kampania jest jedynym powodem, dla którego rozważam spełnienie jej prośby. Coś w jej dużych, błyszczących oczach sprawia, że mam ochotę się przed nią otworzyć. A to niebezpieczne. Otwartość prowadzi do słabości.
– Co chciałabyś wiedzieć? – pytam.
– Jak to wszystko się zaczęło?
Odchylam się lekko na krześle, uważnie się jej przyglądając.
– Moi rodzice mieli ranczo, na którym się wychowywałem. Od zawsze zmagali się z problemami finansowymi. W sumie trudno im się dziwić, mieli na głowie dziewięcioro dzieci, a to z pewnością nie było łatwe. Wszyscy pracowaliśmy na ranczu, nawet najmłodsi z nas. Gdy miałem czternaście lat, zdałem sobie sprawę, że jeśli dalej będziemy tak żyć, nigdy nie wyrwiemy się z biedy. Ale nie winię za to moich rodziców. To było jedyne życie, jakie znali. Są wspaniałymi ludźmi i oboje harowali jak woły, żeby zapewnić nam godne życie. Choć i to nie wystarczało.
– Nie poszedłeś na studia?
– Nie. Musiałem pracować. W wieku szesnastu lat opuściłem ranczo, by spróbować szczęścia gdzie indziej. Z czasem zainteresowałem się handlem. Na początku nie sprzedawałem nic spektakularnego, ale potem zająłem się kamieniami szlachetnymi. Jako dwudziestojednolatek zarabiałem już całkiem nieźle, ale to wciąż nie było tyle, ile potrzebowałem, żeby zrobić to, co sobie zaplanowałem.
– A co sobie zaplanowałeś?
– Chciałem stworzyć markę ekskluzywnej biżuterii. Usiadłem wtedy z rodzicami i poprosiłem ich, żeby sprzedali jedyny majątek, jaki mieli, czyli ranczo, i oddali mi zarobione w ten sposób pieniądze. Pięć dni później wystawili wszystko na sprzedaż. Cała rodzina stanęła za mną murem.
– To cudowne. Już ich lubię. – Nagle szklą jej się oczy i mruga, by je osuszyć. Kącik jej ust unosi się w uśmiechu. Ta ulotna chwila słabości Avy budzi we mnie potrzebę, by ją chronić. By już nigdy nie poczuła się bezbronna.
– Zaufali mi i nigdy nie zdołam im się za to odwdzięczyć.
– Jak to? Przecież już to robisz. Dbasz o nich.
– Staram się. Po sprzedaży rancza moi bliscy przenieśli się do brata mojego ojca, który wraz z rodziną prowadził gospodarstwo tuż obok naszego. To był bardzo trudny czas, ale w ciągu sześciu miesięcy zarobiłem wystarczająco dużo, by im pomóc. Zresztą nie zrobiłem tego sam. Miałem wsparcie Logana. W takim samym stopniu jak ja przyczynił się do powstania tej firmy, choć mało kto o tym wspomina. Prasa nieustannie przedstawia mnie jako jedynego założyciela.
– To prawda. Pewnie dlatego, że taka historia po prostu lepiej się sprzedaje. Mężczyzna, który wbrew przeciwnościom w pojedynkę odniósł sukces. To dobrze się klika.
– Masz rację. W każdym razie, gdy firma zaczęła się rozwijać i przynosić konkretne zyski, zadbałem o to, by moi rodzice nie musieli się już nigdy martwić o pieniądze. Wysłałem też rodzeństwo na studia, w tym Logana. Kilkoro z nich z czasem do mnie dołączyło. Interes tak się rozkręcił, że każdy znalazł w firmie miejsce dla siebie.
– To kto jeszcze z tobą pracuje?
– Oczywiście Logan i Pippa, ale to już wiesz. Jestem najstarszy z rodzeństwa, potem są kolejno właśnie oni. Poznałaś już Alice, ona poszła własną drogą. Następni są bliźniacy, Christopher i Max. Max pracuje w Londynie, a Christopher w Hongkongu, obaj rozwijają nasze rynki zagraniczne. Kolejni bliźniacy, czyli Blake i Daniel, nie wiedzą jeszcze, co chcą ze sobą zrobić. A najmłodsza z nas, Summer, jest malarką.
– Och, twoja rodzina wydaje się wprost fantastyczna. Blake i Daniel to ci imprezowi bracia, prawda?
Wzdrygam się. Nie powinienem był jej tego mówić. Ludzie zawsze się ich czepiają. Kilka kobiet, z którymi się spotykałem, sugerowało wręcz, że nie powinienem się do nich przyznawać. Ale są członkami mojej rodziny, a rodzina jest dla mnie najważniejsza. Niezależnie od wszystkiego.
– Tak, ale wierzę, że w końcu znajdą swoje miejsce – rzucam wymijająco, bo nie mam ochoty słuchać kolejnej tyrady, że powinienem ich zdyscyplinować.
– Jak najbardziej. Każdy jest inny. Dopóki nikogo nie krzywdzą, nie widzę powodu, dla którego nie mieliby robić tego, na co mają ochotę.
Doceniam, że ich nie osądza.
– Wiele osób patrzy na naszą firmę jak na korporację. Ja widzę w niej firmę rodzinną. Co prawda dość dużą, ale wciąż rodzinną. Nie stoję w jej centrum. Stoi w nim cała moja rodzina.
Znów dostrzegam w jej oczach ten cień słabości. Jedyne, czego teraz pragnę, to przytulić ją i pocałować, lecz się powstrzymuję.
– Czyli tak naprawdę zbudowałeś tę firmę po to, żeby zapewnić swojej rodzinie godną przyszłość. Jesteś najbardziej fascynującym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek poznałam – wyznaje.
Zaskakuje mnie szczerość, którą wyczuwam w jej głosie. Co prawda słyszałem już kiedyś te słowa, ale padały one zazwyczaj chwilę po tym, jak wręczałem komuś drogi prezent, a nie – gdy opowiadałem o swojej rodzinie.
– Nie mogę się już doczekać tego pokazu za dwa tygodnie – dodaje Ava, a jej oczy błyszczą z podekscytowania.
– Może tym razem się na nim pojawię – rzucam, bo widząc jej entuzjazm, naprawdę mam na to ochotę. Choćby tylko po to, by przekonać się naocznie, jakie będzie miała wrażenia. – Zebrałaś wystarczająco materiałów do kampanii?
– Tu nie chodzi już tylko o kampanię. Chodzi o ciebie. Jesteś tak interesujący, że mogłabym cię słuchać bez końca.
– Uważaj z tymi komplementami, bo karmisz nimi moje ego. Niektórzy twierdzą, że jest już wystarczająco przerośnięte.
– I pewnie mają rację. Wydaje mi się jednak, że jesteś jednym z tych mężczyzn, którzy dobrze sobie z tym radzą.
– W sumie to ego Logana jest ze sto razy większe niż moje. Lubi mówić o sobie, że jest tym miłym bratem, ale za nic mu w to nie wierz.
Ava przechyla głowę na bok.
– Och, a dlaczego? Odpowiedz mi o tym.
– Dość już o mnie. Czas, byś opowiedziała coś o sobie.
– Tylko że moja historia nie jest nawet w połowie tak interesująca jak twoja.
Nachylam się do niej.
– Dla mnie jesteś interesująca.
Właściwie uważam, że Ava jest bardzo interesująca. Uśmiecham się, przypominając sobie, jak Logan narzekał na swoją ostatnią randkę. Powiedział, że tak bardzo się na niej nudził, że miał ochotę strzelić sobie w łeb. Blake ma na takie randki specjalne określenie: nawet mu nie stanął.
No cóż, sądząc po poruszeniu w moich bokserkach, ten problem zdecydowanie mnie nie dotyczy. A zarys jej sutków pod koszulą, który dostrzegłem, gdy rozpięła marynarkę, tylko spotęgował ten efekt. Sama myśl o tym, jak bardzo muszą być stwardniałe, doprowadza mnie do szału. Reakcja jej ciała zdradza, jak mocno na nią działam, a delikatny rumieniec rozlewający się po jej szyi jedynie to potwierdza. Uśmiecham się i lekko odsuwam, dając jej nieco więcej przestrzeni.
– Masz rodzeństwo?
– Nie, jestem jedynaczką. A mama zmarła, gdy byłam na studiach.
– Bardzo mi przykro. A co z twoim tatą?
– Nie miałam okazji go poznać. Porzucił nas, zanim się urodziłam.
Zaciskam zęby. Gardzę takimi mężczyznami.
– Opowiedz mi w takim razie o Nowym Jorku – mówię, chcąc zmienić temat na jakiś luźniejszy.
– Mieszkam tam od urodzenia, choć ostatnimi czasy rzadko w nim bywam. Ciągle podróżuję w związku z kolejnymi projektami. Singapur, Sydney, a teraz San Francisco… – Zawiesza na moment głos, marszcząc brwi. – Może przydzielają mi klientów na podstawie pierwszej litery nazwy miasta, w którym mieści się ich siedziba.
– Lubisz podróże? Mnie one męczą.
– Uwielbiam. Każdy wyjazd wiąże się z mnóstwem pracy, ale znajduję też czas na zwiedzanie. Nie mogę się już doczekać, aż poznam San Francisco. Wiesz, że to moja pierwsza wizyta w Kalifornii?
– Jeśli chcesz, mogę cię oprowadzić – wypalam, czym zaskakuję zarówno ją, jak i siebie. Od lat nie miałem wolnego czasu. A raczej nie chciałem go mieć. Udziela mi się jednak jej entuzjazm. Sprawia, że znów czuję się beztrosko. Tak jak wtedy, gdy pracowałem na ranczu rodziców, zanim wziąłem na siebie odpowiedzialność za całą rodzinę.
Na jej twarzy pojawia się cień uśmiechu.
– Może skorzystam.
– Dopilnuję, by tak się stało.
Gdy wychodzimy z restauracji, zauważam, że rozmasowuje kark.
– Wydajesz się spięta.
– No cóż, projekt w Sydney skończyłam zaledwie pięć dni temu. Szef nie pozwolił mi wziąć nawet krótkiego urlopu, bo od razu wysłał mnie tutaj.
– Obiecuję, że przez kilka pierwszych dni będę dla ciebie łagodny.
Jej źrenice lekko się rozszerzają, a ja z trudem przełykam ślinę. No tak. Kiedy bezwiednie zaczynasz rzucać dwuznaczności, wiesz już, że wkraczasz na grząski grunt. Parkingowy podjeżdża moim autem pod restaurację. Otwieram jej drzwi i zanim zdążę ugryźć się w język, słowa same wyrywają mi się z ust:
– Spotykasz się z kimś?
– W zasadzie, nie powinieneś mnie o to pytać.
– A jednak pytam. Jestem w końcu najbardziej fascynującym mężczyzną, jakiego znasz. Nie zasłużyłem na mały wyjątek od reguły?
Jej policzki rumienią się uroczo.
– Nie, z nikim się nie spotykam – szepcze.
Podwożę ją do kompleksu, w którym znajduje się jej apartament, i… wpraszam się na jej piętro. Gdy otwiera drzwi, nie mogę uwierzyć własnym oczom.
– Kiedy tu przyleciałaś? – pytam.
– Dziś rano.
– To miejsce wygląda, jakbyś mieszkała tu od miesięcy – stwierdzam, zerkając na zdjęcia i drobiazgi z licznych podróży.
– Podoba ci się? – Uśmiecha się z dumą.
– Tu jest jak w domu – przyznaję, bo tak jest: przytulnie, jasno i kolorowo. Ta przestrzeń idealnie do niej pasuje.
– Tak dużo czasu spędzam w podróży, mieszkając w różnych hotelach i apartamentach, że staram się w każdym z tych miejsc stworzyć namiastkę domu. Dzięki temu nie czuję się samotna.
– Tu nie będziesz się czuła samotna. Masz mnie i całą bandę Bennettów, którzy z przyjemnością dotrzymają ci towarzystwa. Moja rodzina jest nad wyraz towarzyska – dodaję, zanim zdążę się powstrzymać. Powinienem już iść, ale coś sprawia, że chcę zostać. – Nie zaprosisz mnie na drinka?
– Po pierwsze, jest wczesne popołudnie, a po drugie, nie mam tu jeszcze nic do picia. Poza tym zaplanowałam już sobie resztę dnia i za jakieś pół godziny muszę wychodzić.
– Spławiasz mnie? – pytam z niedowierzaniem.
Z każdą minutą Ava coraz bardziej mi się podoba.
– W sumie to tak. Dopiero jutro zaczynam u ciebie pracę, więc resztę dnia mogę spędzić, jak mi się żywnie podoba. Zamierzam pokręcić się trochę po mieście – oznajmia i zaciska pełne usta w stanowczą linię.
– Lubię niezależne kobiety, które są na tyle pewne siebie, by spędzać czas we własnym towarzystwie, ale samotne spacery po San Francisco to nie najlepszy pomysł. Nie znasz tego miasta.
– Sebastianie! Doceniam twoją troskę, ale od dziecka mieszkam w Nowym Jorku i bywałam już w znacznie bardziej szemranych okolicach. Potrafię o siebie zadbać.
Cofam się o krok, próbując okiełznać uczucia, które we mnie wywołuje: opiekuńczość, pożądanie i… coś jeszcze.
– A zresztą, nie masz przypadkiem pracy na głowie? Słyszałam, że jesteś pracoholikiem – dodaje Ava.
I to mnie otrzeźwia. Bo tak, jestem, ale przez tych kilka godzin, które z nią spędziłem, zapomniałem o całym świecie. Podchodzę i muskam opuszkami palców linię jej żuchwy. Z zachwytem patrzę, jak gwałtownie rozszerzają się jej źrenice, a drobne ciało reaguje drżeniem na mój dotyk.
– W takim razie miłego dnia. I do zobaczenia jutro rano.