Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Miłość w czasach rozkładu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 listopada 2022
Ebook
30,00 zł
Audiobook
39,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miłość w czasach rozkładu - ebook

Odwieczny konflikt pomiędzy wiedźmami a Zakonem ciągnie się już od czasów Mrocznych Wieków. Mimo że ludzkości znacznie trudniej udaje się przetrwać w wyjątkowo niebezpiecznym świecie, przedstawiciele tych dwóch frakcji nadal wbijają sobie szpile. Co, jeśli będą zmuszeni porzucić długotrwałą niechęć, pokonać lęki i stanąć ramię w ramię przeciwko prawdziwemu złu?

Książka wydana przez wydawnictwo Nie powiem, Hm... zajęło się jej dystrybucją

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67448-02-4
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Byłby to ogromny wstyd, gdyby autorzy nie zamieścili żadnego wstępu do książki, która z założenia ma wymykać się wszelakim normom. To, co trzymasz w ręce, drogi Czytelniku, twórcy zakwalifikowali do gatunku pulp fiction, czyli powieści z elementami dark fantasy, wrednego humoru i erotyki (z pozdrowieniami dla Quentina Tarantino od Marcina i buziakami od Doroty).

Generalnie fabułę zaczął tworzyć Marcin Halski, jednak szybko zauważył, że postacie męskie zupełnie mu nie wyszły i poprosił o pomoc D. B. Foryś. Ponieważ Dorota z założenia nie akceptuje słowa nie, zabrała się do pracy. Wtedy padło również hasło: „zróbmy to tylko we dwoje, ale na oczach wszystkich”.

I co się okazało? Tworzenie w duecie potrafi być ciekawym doświadczeniem, a podczas pisania poniższej książki:

– nie ucierpiało żadne zwierzę (ani demon),

– nie doszło do większych kłótni i fochów pomiędzy twórcami, chociaż czasem bywało blisko,

– po postawieniu ostatniej kropki autorzy nadal się do siebie odzywają,

– książki rzeczywiście zaginają czasoprzestrzeń – można przeżywać przygodę podczas pisania w dwóch miejscach naraz,

– wspólna powieść to dwa razy więcej szalonych pomysłów i mnóstwo zabawy,

– erotyka i fantastyka nie gryzą się aż tak, jak niektórzy podejrzewają.

Jest to również pierwsza powieść pod szyldem Nie powiem, którego pomysłodawcami jest właśnie ta specyficzna dwójka. Jednakże samo wydawnictwo nie bierze odpowiedzialności za ich pomysły ;)

Dorota i Marcin obiecują, że poniższa książka dostarczy Ci niezapomnianych wrażeń oraz ogromnej dawki rozrywki, rozbawi do łez i długo nie da o sobie zapomnieć.

Pozostało nam tylko życzyć Ci miłej zabawy. Wszelkie skargi, prośby o drugi tom oraz rachunki za wizyty u specjalistów od zdrowia psychicznego potrzebnych po lekturze należy kierować do autorów.

No i najważniejsze, jakiekolwiek podobieństwo do osób żyjących jest czysto przypadkowe, a nawiązania do rzeczywistych miejsc, wydarzeń i zachowań społecznych wytworem wyobraźni pisarzy.

Wydawnictwo

Nie powiemROZDZIAŁ 1

Najpierw dotarła do niej specyficzna woń – charakterystyczna, nie do pomylenia z czymkolwiek innym. Fetor gnijącego ciała sunął wręcz przez korytarz, wgryzając się w podrapane ściany i sącząc pod drzwiami. Zanim w pełni wypełnił jej zmysły, wiedziała, że może zwiastować wyłącznie kłopoty. Mimo wielu lat pracy w zawodzie nadal odczuwała lęk przy obcowaniu ze zwłokami.

Nie mogła jednak pozwolić sobie na żadne opory czy zwątpienie – smród był naprawdę intensywny, a to oznaczało, że nieśli kogoś, kto zginął zbyt dawno temu. Teraz liczyła się każda sekunda, bo skoro nie zważając na ogromne ryzyko, sprowadzano trupa tutaj, do zamku, miała pewność co do jednego: okoliczności śmierci były poważne lub denat należał do wyższych sfer.

Rozejrzała się szybko po swojej samotni i próbowała w kilka sekund podjąć decyzję. Skoro czas odgrywał kluczową rolę, nie pozostało jej nic innego, jak skorzystać ze stołu znajdującego się na środku pomieszczenia. Pełna rezygnacji zdjęła z blatu sztućce oraz półmisek wypełniony ciepłym jeszcze jedzeniem. Poza tym nic więcej na nim nie stało, wszak przydawał się niejednokrotnie w takich sytuacjach. W jej fachu nie było miejsca na przesadną estetykę, więc nie raz i nie dwa musiała właśnie na nim dokonać ostatecznych oględzin, nie mając czasu przenosić obiektu badań do stworzonej do tego celu sali. Nie zmieniało to faktu, że za tym nie przepadała – jadalnia i trupiarnia w jednym. Niestety przyzwyczaiła się do myśli, że równie dobrze mogłaby stawiać obiad na trumnie.

_Przecież już nie używamy trumien_, zganiła samą siebie.

Jeszcze zanim kroki rozległy się przed drzwiami, przyszykowała poplamioną płachtę materiału i wyciągnęła narzędzia z szafki pod ścianą. Rozłożyła prześcieradło na śliskim zimnym blacie, a na nim swoje zawodowe gadżety, starając się zapamiętać ich rozstawienie – w pośpiechu nie będzie czasu na szukanie odpowiedniego.

Kiedy drzwi otworzyły się z impetem, stała już gotowa, ze skalpelem w ręce – zabawa praktycznie zawsze zaczynała się od niego. Od razu wskazała strażnikom stanowisko obiadowo-sekcyjne i zrobiła dwa kroki do tyłu.

Trzech potężnie zbudowanych mężczyzn szybko weszło do wnętrza i bez większej delikatności rzuciło zwłoki na stół. Echo uderzenia rozniosło się po ścianach pomieszczenia i ugrzęzło gdzieś pod sufitem. Dopiero teraz dotarło do Veriny, w jak obrzydliwym stanie było ciało – koszmarny zapach wypełnił salkę, utrudniając oddychanie, lepiąc się wręcz do ciał osób żyjących. Jakby śmierć próbowała za wszelką cenę pochłonąć wszystkich dookoła, zaznaczyć, przypomnieć o swojej nieuchronności i konsekwencji nadejścia. A to ostatnie było naprawdę nieciekawe.

Kobieta szybkim gestem poprawiła opadające na oczy ciemne włosy, potem ruchem uzbrojonej w narzędzie chirurgiczne ręki nakazała przybyłym się cofnąć. Skwapliwie wykonali rozkaz, ale odsunęli się tylko na parę kroków – wiedzieli, że najgorsze dopiero przed nimi.

Stojący najbliżej mężczyzna podszedł do niewielkich drzwiczek wbudowanych w jedną ze ścian i otworzył je za pomocą wiszącego obok pręta. Ze środka buchnął żar, potęgując koszmarną duchotę panującą dookoła. Smród potu walczył o prym z odorem zgnilizny, a trzeba dodać, że walka była zacięta.

– Jesteśmy gotowi – oznajmił, choć mógł to sobie darować. Wszyscy znali swoje role.

– Więc mówcie – poleciła Verina.

Podeszła do zwłok i krytycznie im się przyjrzała. Pomimo mocnego rozkładu od razu zauważyła, że był to mężczyzna w średnim wieku. Z pewnością ktoś zamożny, świadczyły o tym zdrowe i całe zęby oraz zadbane paznokcie. Chociaż to ostatnie… Pochyliła się nad ręką denata w tym samym momencie, gdy odezwał się któryś ze strażników.

– Znaleźliśmy go w jednej z bocznych ulic. Zniknął przed kilkoma dniami, ale jego ojciec wszczął poszukiwania dopiero wczoraj, bo wiedział, że syn bezustannie wymykał się do domu uciech.

– A kim jest jego ojciec? – zapytała, nie przerywając oględzin.

Zanim usłyszała odpowiedź, sięgnęła po pęsetę i wyciągnęła spod paznokci ofiary drobinki ziemi. Nie traciła czasu na analizowanie, tylko szybko umieściła je w małym słoiku.

– To hrabia DeMontage.

Zagwizdała pod nosem.

– Jeden z najbogatszych ludzi w mieście. A jego syn ot tak wychodził na dziwki?

Strażnik odchrząknął zakłopotany. Nikt nie lubił poruszać tego tematu w obecności miejskiej wiedźmy – znana była z nienawiści do wspomnianej profesji, jakby traktowała tę formę zarobkowania jako ujmę dla całej żeńskiej płci.

– Miał gorącą krew, która w tym wieku dawała się mocno we znaki. Łatwiej było przymknąć oko na niektóre… hm… eskapady, niż znosić go zmierzłego na dworze. Poza tym nocne wyjścia wydawały się mniej kłopotliwe od ukrywania brzemiennych służek, a tak by się to pewnie skończyło.

Verina popatrzyła ze złośliwym błyskiem w oku na mówiącego to mężczyznę. Ten jednak nie zląkł się jej spojrzenia, wręcz przeciwnie – uśmiechnął się szeroko, jakby tym stwierdzeniem zdobył u niej punkty uznania.

– Kiedyś skażą cię za zbyt szczere wypowiedzi – burknęła przez zaciśnięte zęby, ale w jej głosie można było wychwycić rozbawienie.

Rejnar, dowódca strażników, parsknął z zadowoleniem, lecz nie powiedział nic więcej. Zresztą i tak by go nie słuchała, bo całą uwagę skupiła ponownie na eksponacie leżącym na stole.

Na szyi denata widniała paskudna, głęboka rana, dość charakterystyczna, co oznaczało, że do uduszenia nieszczęśnika z pewnością użyto sznura – śmierć niezbyt miła, w sumie jak każda. Niemniej to odgadłby pierwszy lepszy stróż prawa, jej zadanie było zgoła odmienne. Musiała znaleźć ślady, które doprowadzą do sprawcy.

Już na początku odłożyła skalpel, bo na szczęście akurat w tym przypadku nie musiała go używać. To dobrze. Nie lubiła rozcinać zwłok, które lada chwila mogły ich wszystkich pozabijać. Zamiast tego znów wzięła pęsetę, wyciągnęła z zagłębienia na gardle kilka nitek i włożyła je skrupulatnie do innego słoiczka, by później dokładnie wszystko posprawdzać.

– Pewnie miał wielu wrogów, nawet w naszym mieście – rzuciła. Trudno było zgadnąć, czy pytała, czy stwierdzała fakt, dlatego stojący obok niej strażnicy tylko potaknęli.

Skupiona na pracy, przestała odczuwać ulatniający się smród. Szybkimi, sprawnymi ruchami przebadała zwłoki, pobrała dodatkowe próbki i już po chwili miała wszystko, czego potrzebowała.

– Dobra, wrzucajcie.

Na twarzach mężczyzn odbił się wyraz ulgi, ale momentalnie spoważnieli: bez zbędnych pytań chwycili zwisające z blatu rogi płótna i niedbale zawinęli trupa. Wciąż trzymając za materiał, dźwignęli ciężkie, coraz bardziej napuchnięte ciało i wsunęli je do wcześniej otwartego zsypu.

Ze środka buchnęły płomienie. Niemal dotarły do drzwiczek, przez co w pomieszczeniu zrobiło się jeszcze goręcej. Verina poczuła lekki zawrót głowy i dyskretnie przytrzymała się skraju stołu. Gdyby tego nie zrobiła, najprawdopodobniej upadłaby w obecności strażników, a to mocno nadszargałoby jej reputację. Na szczęście mężczyźni nie zwracali na nią uwagi, bo spojrzenia wciąż mieli skierowane w stronę otworu, w którym właśnie zniknęły zwłoki. Zdawali sobie sprawę, że wrzucili je tam praktycznie w ostatniej chwili. Jeszcze moment i…

Kobieta nadal trzymała się blatu, żeby nie stracić równowagi. _To zapewne przez duchotę, smród i nerwy_, pomyślała, choć wiedziała, że tylko się oszukuje. Coś było nie tak, ale lęk przed rychłym końcem nie pozwalał jej poszukać w sobie przyczyny. Nieustanne obcowanie ze śmiercią to jedno, tymczasem bezpośredni w niej udział to drugie. A niewiedza jest darem, który tak łatwo stracić.

Przymknęła powieki i się skupiła – zawroty ustały tak szybko, jak się pojawiły, jednak jej krótką niedyspozycję zdążył dostrzec dowódca strażników. Wpatrywał się w nią z wyraźnym zmartwieniem. Uśmiechnęła się do niego ukradkiem, po czym prędko odzyskała zwykłą obojętność i wyższość, z czego słynęły miejskie wiedźmy.

– Możecie iść, za kilka godzin wróćcie po raport.

Zgromadzeni najwyraźniej poczuli się lżej po tych słowach. Skinęli głowami i ruszyli ku cały czas otwartym drzwiom. Wiedzieli, że nie będą musieli się męczyć, bo ich dowódca wróci tu sam. Straż aż huczała od plotek związanych z nim i wiedźmą. Nikt natomiast nie zapytał wprost, nikt nie ośmielił się nawet zająknąć na ten temat w jego obecności – nie wiadomo, kogo bano się bardziej: potężnego Rejnara, od którego decyzji zależały losy mieszkańców, czy Veriny, której sensem życia była śmierć.

* * *

Tym razem najpierw usłyszała kroki – spokojne, nieśpieszne, aczkolwiek stanowcze. Odruchowo poprawiła włosy. Spojrzała w lusterko, aby się upewnić, że wygląda, jak należy, a jednocześnie jakby nie przygotowywała się na to spotkanie od co najmniej kilkudziesięciu minut.

Wiedziała, że przyjdzie. Nie była przesadnie próżna czy zadufana w sobie, ale miała świadomość swojej atrakcyjności. Gdyby nie profesja, którą się zajmowała, z pewnością nie mogłaby się odgonić od adoratorów. Niestety przez nią musiał starczyć jej ten jeden. Najważniejsze, że w tym przypadku jakość przezwyciężyła nad ilością.

Kroki zatrzymały się za drzwiami – pod nimi przesączył się delikatny zapach męskich perfum: subtelny, lecz zmysłowy, tak inny od paskudnej woni zmarłych. Od razu sprawił, że Verina porzuciła negatywne myśli, a nadal wiszący w powietrzu fetor zgnilizny stał się bardziej akceptowalny.

Jak tylko Rejnar stanął w progu, wciągnęła go do środka. Widziała w jego spojrzeniu niezadane jeszcze pytanie o powód jej wcześniejszego złego samopoczucia. Pragnął wiedzieć, co się z nią działo, ale ona nie chciała na to odpowiadać nawet samej sobie, a co dopiero jemu. Nim dowódca zdążył się odezwać, przysunęła się bliżej, po czym wpiła się w jego wargi swoimi, wtedy on objął jej szczupłą talię i bez większego wysiłku uniósł nad podłogą.

Mężczyzna niedbale trącił nogą drzwi, a następnie zrobił kilka kroków do przodu i posadził kobietę na twardym blacie. Było w tym coś groteskowego – dopiero co na stole leżał denat, a teraz miał posłużyć jako podstawa namiętności. Kiedy dowódca pośpiesznie zdzierał szaty z Veriny, ta poczuła na plecach ciepło bijące od drzwiczek w ścianie i uśmiechnęła się lubieżnie.

Po raz ostatni zlustrowała powierzchnię, na której siedziała. Na szczęście tym razem dokładnie wyczyściła resztki krwi po zwłokach, bo poprzednio kochanek strasznie się o to czepiał. Potem przestała rozmyślać nad wystrojem wnętrza i skupiła się wyłącznie na amorach.

Gdy Rejnar zajmował się całowaniem jej szyi, zacisnęła dłonie na jego koszuli i nie przejmując się konwenansami, mocno za nią szarpnęła. Guziki posypały się na posadzkę, a materiał rozdarł w paru miejscach, dzięki czemu Verina mogła wreszcie dobrać się do nagiej skóry.

Umięśniona pierś dowódcy unosiła się i opadała pod wpływem głębokich oddechów. Przytłumione światło świec sprawiało, że walory partnera wydawały się kobiecie jeszcze bardziej imponujące niż zazwyczaj. Przycisnęła wargi do jego ciała, aby zacząć wędrówkę. Sunąc językiem w dół, dotarła do wyrzeźbionego brzucha. Zostawiła tam kilka całusów, a kiedy chciała złapać za pasek w spodniach, które z pewnością podzieliłyby los koszuli, mężczyzna ją powstrzymał.

– Jeśli będę musiał stąd wyjść z gołym tyłkiem, nie damy rady dłużej zaprzeczać plotkom. Opanuj się – powiedział. Próbował brzmieć groźnie, by poczuła się skarcona, ale ona tylko zachichotała.

Pokręcił głową, zachwycony jej niecierpliwością. Sam miał ochotę pominąć grę wstępną, jednak za bardzo cenił sobie ich wspólne chwile. Uwielbiał czuć na ustach smak Veriny i pachnieć nią do rana, więc zanim ponownie spróbowała pozbawić go ubrań, zareagował pierwszy. Podwinął długą suknię kochanki, następnie głośno wciągnął powietrze, gdy odkrył, że dziś nie założyła bielizny. To zadziałało na niego jak magnes. Nie minęła sekunda, a już przywarł wargami do wewnętrznej strony ud, by zaraz zawędrować znacznie wyżej, ku spragnionej pieszczot łechtaczce.

Zgłębiał każdy milimetr ciała Veriny, upajając się jej rozkosznymi jękami. Kiedy do języka dołączyły jego palce, kobieta musiała mocno zacisnąć dłonie na brzegu blatu, aby utrzymać równowagę. Rejnar rozpalał ją do czerwoności coraz śmielszym dotykiem, podczas gdy ona cicho szeptała słowa starego zaklęcia. W świecie pozbawionym magii było bezużyteczne, ale gdyby wróciły dawne czasy, mężczyzna właśnie sięgałby gwiazd razem z nią.

Przez moment odnosiła wrażenie, jakby czar naprawdę zadziałał, kiedy dowódca nagle przerwał rubaszne zabiegi i spojrzał na nią z szaleńczym pożądaniem. Szybkim ruchem zsunął z siebie spodnie, po czym wypełnił ją twardą męskością. Krzyknęli oboje.

Podniecenie było zbyt wielkie, prawie nie do okiełznania, powietrze zaś niemalże lepkie od ich urywanych oddechów. Gdy tylko kochankowie odnaleźli wspólny rytm, zatracili się w sobie do reszty. Zawsze tak na siebie działali. Jak dwie zbłąkane dusze, które odnajdywały się na krańcu świata.

Dotarli na szczyt praktycznie w tej samej chwili, odurzeni wzajemną bliskością i spowici ledwie wyczuwalnym okruchem zapomnianej magii. Potem zaczęli zabawę od nowa. Rozstali się dopiero nad ranem, kończąc schadzkę żarliwym pocałunkiem, jakby byli w sobie zakochani. Jeżeli jednak spotkają się gdzieś przypadkiem na mieście, nikt nawet nie zauważy, że łączy ich cokolwiek poza służbowymi obowiązkami. Taki układ w zupełności im wystarczał, bo oboje pełnili zbyt ważne funkcje, by afiszować się miłością. Ta oznaczała słabość, na którą żadne z nich nie zamierzało sobie pozwolić.ROZDZIAŁ 2

Kat stał pośrodku podwyższenia i trzymał w potężnych dłoniach stylisko topora. Gawiedź zgromadzona dookoła rynku szeptała pomiędzy sobą, podniecona nadchodzącą egzekucją.

Słońce powoli zachodziło, rzucając lekko pomarańczowy blask na otoczenie. W tym świetle cała centralna część okolicy była nad wyraz widoczna. Na pierwszym planie znajdowała się okazała siedziba ojców założycieli, z rzeźbionymi okiennicami, mosiężnymi klamkami oraz masą innego dobrodziejstwa. Na prawo mieściła się apteka, za nią piekarnia, na lewo zaś kościół, gdzie podczas mszy zbierała się śmietanka towarzyska i możni tego miasta. Dalej stały domostwa najbogatszych z zamkiem królewskim na czele, w głębi chaty klasy średniej, a później już tylko skrajnego ubóstwa, które stanowiło największy procent społeczeństwa.

Po drugiej stronie, za plecami czekających na przedstawienie mieszkańców, usytuowana była pracownia felczera, sklepy, karczma oraz wysoka budowla ratusza. To właśnie tutaj obradowali radni, urzędował burmistrz i sędzia wydający wyroki za nawet najmniejsze przewinienia. Tu też składowano archiwa czy różne istotne dokumenty, z kolei w podziemiach kryła się ciemnia z izbą tortur. Stąd strażnicy wywozili więźnia, aby ostatecznie wykonać wyrok na wspomnianym wcześniej podwyższeniu lub przywiązać go do stojącego kawałek dalej pręgierza, dziś niestety nieobsadzonego żadnym rzezimieszkiem.

Promienie słońca oświetlały leżące na ziemi nadpsute resztki jedzenia, walające się tu i ówdzie odchody – niekoniecznie zwierzęce – czy płynące wąskimi kanałami pomyje, lecz teraz nikt nie zwracał na to uwagi. Blask zza horyzontu bowiem padał w tej chwili pod idealnym kątem, nadając widowisku specyficzny klimat. A było na co popatrzeć, jak zawsze zresztą.

Na dźwięk rogu podniecony tłum rozstąpił się, by zrobić miejsce dla powoli wjeżdżającego wózka z przymocowaną doń solidną klatką. Klęcząca w niej kobieta z pewnością była kiedyś atrakcyjna, jednak dwa dni w podmiejskich lochach zmieniły to i owo, a nawet więcej. Z pewnością osoby odpowiedzialne za przesłuchanie nie należały do wąskiego grona dżentelmenów – całe ciało nieszczęśniczki znaczyły świeże, krwawiące rany. Rozczochrane, pozlepiane posoką włosy okalały spuchniętą, zmasakrowaną twarz, natomiast zmiażdżone wargi nie zasłaniały dziur po świeżo i brutalnie wyrwanych zębach.

Kobieta była naga, jak na ladacznicę przystało, aczkolwiek tym razem żadne męskie spojrzenie nie zatrzymało się na niej z czysto pożądliwych powodów, wręcz przeciwnie – pogarda to najmilsze z uczuć, którymi aktualnie ją darzono. Ona raczej nie zdawała sobie z tego sprawy, bo ból zadawany jej raz po raz przez strażników już dawno zamknął umysł we własnym obrębie. Jedyne i ostatnie bodźce, jakie do niej docierały, przynosiły wyłącznie kolejne dawki cierpienia. Niemniej powiedziała, co chcieli usłyszeć, więc nadszedł koniec męki.

Wózek wiozący klatkę ze skazaną zaskrzypiał, potem zatrzymał się przy podwyższeniu. Pomocnicy kata otworzyli kratę, siłą dźwignęli zmaltretowaną kobietę z klęczek i powlekli na miejsce kaźni. Dziwka bez oporu dała się poprowadzić do oprawcy – ten spojrzał na nią beznamiętnie przez otwory w masce i skinął głową. Szybko i brutalnie została na powrót sprowadzona do pozycji klęczącej, a jej głowa spoczęła na specjalnym gniotku. Pień już dawno przestał przypominać wycięty fragment drzewa. Zbyt często jego bokami spływała krew nędzników, przez co zatracił naturalny kolor na rzecz rdzawego odcienia.

Kat triumfalnie podniósł topór i rozejrzał się, wypinając pierś. Gdyby nie ogromne brzuszysko wypływające spod niedbale wciśniętej w spodnie koszuli, wyglądałby jak sam zwiastun śmierci. Tłum zaszumiał zadowolony – mieli przed sobą kolejny przykład sprawiedliwości, tak potrzebnej człowiekowi w tym niesprawiedliwym świecie. Nie miało znaczenia, jak bardzo brutalna czy bezwzględna ona jest. Liczył się efekt, czyli usunięcie chorej tkanki społeczeństwa.

Verina wiedziała, że tak naprawdę cieszyli się z czegoś innego – śmierć wisi nad człowiekiem od dnia jego narodzin. Straszy, nęka, przypomina o sobie podczas każdej choroby albo słabości ciała, lecz kiedy dotyka kogoś obcego, lub nawet bardzo bliskiego, to na moment daje poczucie nieśmiertelności. Umarł ktoś inny, widziałem to na własne oczy, kostucha jest zajęta, a ja chwilowo bezpieczny.

Miejska wiedźma odwróciła się, zupełnie nie mając ochoty na oglądanie finału tego widowiska. Zaskoczona zrobiła krok w tył, gdy naraz znalazła się twarzą w twarz z kochankiem. Na ułamek sekundy zaparło jej dech i poczuła uderzenie gorąca na wspomnienie jego umięśnionego ciała, ukrytego teraz pod oficjalnym mundurem. W mig się opanowała, choć dostrzegła, że i on z trudem udawał obojętność.

– Dzień dobry – powiedział służbowym tonem dowódca straży. – W imieniu miasta chciałbym podziękować za szybkie rozwiązanie sprawy.

Spojrzała na niego, ale wiedziała, że nie może liczyć na żadne cieplejsze słowa, w końcu ich romans był tajemnicą. Wszyscy podejrzewali swoje, co nie zmieniało faktu, że woleli nie okazywać publicznie uczuć. Dowódca straży i miejska wiedźma. Związek jak z jakiejś koszmarnej bajki.

– Nie trzeba, to moja praca – odparła zwięźle. – Powiedz mi lepiej, czy udało się wyciągnąć z tej kobiety wszystkie potrzebne informacje?

– Tak, chociaż na początku mocno się opierała. Co zrobić, tak już bywa z niewiastami. Gadają jak najęte bez przerwy, ale jeśli mają się do czegoś przyznać, milczą jak grób. – Uśmiechnął się nagle, jakby rozbawiły go własne myśli. – Może by tak plotkarstwo potraktować jako zbrodnię? Wtedy paplałyby mniej, ku uldze męskich uszu.

Miała ochotę odciąć się na ten grubiański komentarz. Mimo wszystko nie potrafiła się złościć na Rejnara, wszak wiedziała, że taki już jego styl bycia – zabawny, zdrowo dawkowany seksizm w jakiś sposób ją pociągał.

_Jaka ja muszę być porąbana_, pomyślała.

– Tak między nami – przysunęła się bliżej – zaatakowała w afekcie, jako odrzucona kochanka, czy ktoś zlecił jej to zabójstwo? – zapytała, bo choć ślady na ofierze szybko doprowadziły ją do sprawczyni, miała przeczucie, że coś tu nie pasowało.

Odnosiła wrażenie, że brał w tym udział ktoś jeszcze, ale nie wspomniała o tym w raporcie, a już tym bardziej nie zamierzała dzielić się wnioskami z dowódcą strażników. Od jakiegoś czasu nawiedzały ją dziwne myśli, natomiast zasłabnięcie po sekcji musiało mieć jakieś istotne wytłumaczenie.

– Działała na zlecenie konkurencyjnego rodu. Chociaż w dalszym ciągu nie potrafię tego pojąć. Każda śmierć niesie za sobą ogromne ryzyko. Wystarczy kilka dni, by rozkładające się zwłoki wypuściły truciznę, zabijając wszystko dookoła. Ludzie powinni w takiej sytuacji doceniać życie, a wykorzystują to do swoich celów. I mają nadzieję, że nikt nie odkryje ich zbrodni przed upływem tych paru dób.

– Gdyby było inaczej, nie miałabym pracy.

Spojrzał na nią i w jego oczach odbiło się rozbawienie. Pewnie powiedziałby coś w swoim stylu, lecz stojący obok strażnicy patrzyli w ich stronę, marząc o zdobyciu kolejnych powodów do plotkowania podczas nudnych, rutynowych patroli.

– Mogłabyś zająć się czymś bardziej wzniosłym, ale… Cóż, każdy z nas ma swoje misje i zadania, w których najlepiej się odnajduje.

Verina już nic nie powiedziała. Uśmiechnęła się tylko, kiwnęła głową do pozostałych strażników i odprowadzana rozbawionymi spojrzeniami, ruszyła w kierunku fortu. Za plecami usłyszała radosną wrzawę, co znaczyło, że egzekucja dotarła do punktu kulminacyjnego.

– Znowu śmierć – wyszeptała, czując przebiegające po całym ciele zimne dreszcze.

Gdy zaczęła wspinać się po schodach, w jej uszach nadal rozbrzmiewała radość tłumu z powodu tragedii jednostki. Dzisiaj przyglądali się egzekucji ladacznicy, jutro pożegnają sąsiada, ukochanego albo kogoś z rodziny, a świat pozostanie niezmienny. Jedno było pewne: przeznaczenia nie da się oszukać.

* * *

To była największa zagadka współczesnych czasów – co zmieniło się w samej śmierci, że jedna pociągała ze sobą drugą.

Działo się tak, odkąd Verina sięgała pamięcią. Nikt nie wiedział, jaka była tego przyczyna ani kiedy to się skończy. W ciągu kilku dni od momentu zatrzymania akcji serca każdego człowieka jego ciało stawało się niebezpieczne. Zatrzymująca się w żyłach krew praktycznie od razu zaczynała gnić, zmieniając zwłoki w biologiczną bombę. Zdziesiątkowało to ludzkość, jednak w porę znaleziono sposób na walkę z tym przekleństwem – ogień.

Niestety po spaleniu szczątki nic nie mogły przekazać, nie da się wszak czytać z popiołów. A niejednokrotnie dokładne poznanie przyczyny śmierci okazywało się kluczowe w odnalezieniu winowajcy. Dlatego kobieta tak bardzo nie lubiła nagłych wypadków, w których przynoszono jej denata po upływie jakiegoś czasu. Tak łatwo w pośpiechu popełnić błąd, wyciągnąć fałszywe wnioski, a co za tym idzie, obarczyć odpowiedzialnością nie tych, co trzeba. Na szczęście poprzednia sprawa była oczywista i stosunkowo prosta. W każdym razie jeśli chodziło o bezpośredniego sprawcę.

Verina z zamyśleniem spojrzała na znajdujące się w ścianie drzwiczki. To tam lądowali wszyscy jej klienci – zanim rozkład ulotni z ich ciała niebezpieczny gaz.

Nagle znowu poczuła zawroty głowy. Coś zaczęło ją dusić w środku, gnieść, nie pozwalając zaczerpnąć powietrza. Przez chwilę jej oczy zaszły krwistą mgłą, jakby znalazła się głęboko w czeluściach piekła. Trwało to trochę dłużej niż zwykle, ale i tak szybko odpuściło.

_Oj, nie jest dobrze_, pomyślała. Na dodatek spędzi wieczór w samotności, bo jej kochanek miał nocną wartę na ulicach miasta.

Zerknęła na stojące w rogu lustro, próbując skupić się na czymś innym niż pesymizm. Odbicie pokazywało bardzo atrakcyjną, dwudziestoletnią kobietę o długich, ciemnych włosach. Miała zadbaną, ponętną figurę, obfite piersi i jasną karnację, choć w tym momencie jej skóra była bardziej blada niż zwykle.

Verina nie potrafiła się skupić. Stan, który utrzymywał się w niej od wielu dni, nie pozwalał jej odwrócić myśli – czuła, jak te znowu płyną w złym kierunku.

Ruszyła w stronę łóżka – jeśli będzie miała szczęście, tej nocy nikt nie zginie, a ona porządnie odpocznie. Może i dobrze, że spędzi ją sama, bo osłabiony organizm potrzebuje regeneracji oraz sił do dalszej walki, tymczasem przy mężczyźnie mogłoby się to nie udać. Kiedy przyłożyła głowę do poduszki, sen od razu przykrył wszelkie myśli i wątpliwości. Może wreszcie prześpi się w spokoju do rana.

Mogłaby, ale dziś zginął ktoś, kto nie powinien. Albo raczej ktoś, kogo zwłoki nigdy nie powinny trafić do Veriny. Może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej…

Niestety nikt nie mógł tego przewidzieć, zwłaszcza kochanek niosący właśnie do niej nowe ciało.

* * *

Pod osłoną nocy, gdy mieszkańcy spali, zło przybywało w odwiedziny. Wlewało się w każdy zakamarek, zapuszczając korzenie. Wodziło dobrych ludzi na pokuszenie, namawiało do zbrodni, psuło, niszczyło i nie brało jeńców. Dlaczego tak się działo? To pytanie zadawano sobie od dawna. Czy to kwestia słabej psychiki? Pradawnej magii? A może jej braku? Czy gdyby czary powróciły, naprawiłyby świat, czy tylko pogorszyłyby i tak już skrajnie koszmarną sytuację?

Rejnar pokręcił głową. Sam nie wiedział, skąd nagle brały się u niego takie myśli. Zamiast skupić się na zadaniu, dumał nad sensem egzystencji oraz kuglarskich sztuczkach. Tymczasem wystarczyło, że ledwie na moment odwrócił wzrok od towarzyszy, a ci już się rozpraszali.

– Chłopaki! Wolniej, nie musicie aż tak gonić! – Próbował uspokoić podwładnych, którzy nerwowo, prawie truchtem, przemieszczali się ulicą miasta, ciągnąc po bruku materiał z ciałem. – Zaraz całą ją obijecie! O, zobacz, prawie wypadła ręka. Weźcie się w garść, przecież niewiele będzie się dało wywnioskować, jeśli przyniesiemy wiedźmie zawiniętą mielonkę!

Tamci zwolnili, jednak nie upłynęła dłuższa chwila, a ich kroki ponownie przyspieszyły. Denatka znowu zaczęła uderzać o kostki brukowe – echo tych dźwięków wybijało się wśród nocnej ciszy.

Księżyc świecił wyjątkowo jasno, co z jednej strony było ogromnym plusem, ponieważ nie musieli przyświecać sobie drogi pochodniami, ale z drugiej… krwawy zaciek, ciągnący się za ich pakunkiem niczym ślad po jakimś pełzającym, obślizgłym stworze, napawał przerażeniem. I jeszcze cała ta otoczka.

Nie dziwił się podwładnym, że zrobili się tacy nerwowi, sam ledwo utrzymywał emocje na wodzy. Tak po prawdzie nie wiedział, czy jest bardziej wściekły, czy przerażony.

Nieznajoma, której ciało właśnie ciągnęli, z pewnością była wiedźmą, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Zbyt często obcował z Veriną, żeby nie poznać jednej z nich. Tak jakby ciągły kontakt ze śmiercią w jakiś sposób je naznaczał. Nasuwało się natomiast pytanie, z jakiego miasta przyjechała i dlaczego nigdzie tego nie zgłosiła?

Król już dawno zdecydował, na jakich zasadach miały działać osoby parające się tą mroczną profesją. Nie chciał zadzierać z Zakonem, a jednocześnie robić sobie wrogów z tych kobiet, więc ustalił kilka najważniejszych kwestii. Kodeks jasno mówił, że trwał całkowity zakaz rzucania klątw, nawet jeśli teoretycznie i tak było to niemożliwe z powodu braku magii. Czarownice nie mogły urządzać tajnych zgromadzeń ani izolować się od społeczeństwa. Musiały informować o swoim przybyciu do miasta, jak również o jego opuszczeniu. Na razie władcy udawało się utrzymać rozejm: członkowie organizacji patrzyli na ręce wiedźmom, niemniej nie mogli wchodzić z nimi w bezpośrednią interakcję – obserwowali z boku, z ukrycia. One z kolei mocno pilnowały, aby żaden cień nie padł na ich opinię, dlatego od razu zgłaszały wszelkie dalsze podróże.

W każdym razie tak brzmiała teoria. Tyle że w teorii to nawet komunizm się sprawdzał…

Ta wiedźma z jakiegoś powodu nie zastosowała się do wytycznych, ale nie to było teraz istotne. Największą zagwozdkę stanowił fakt, że ktoś bestialsko ją zamordował na tym terenie, do tego Rejnar znalazł przy niej list zaadresowany do swojej kochanki. Zmięty, zakrwawiony, lecz nieotwarty wręcz parzył w kieszeni, jakby słowa, które w nim zawarto, były dużo gorsze od widoku zmasakrowanej autorki. Wiedział, że powinien go otworzyć, przeczytać, potem zaplombować – potrzebował tego do raportu. Jednak nie mieli czasu do stracenia, a ostatnią rzeczą, na jaką mógł sobie pozwolić, to zostać zdemaskowanym. Trudno, znajdzie sposób na przeczytanie wiadomości później.

Dowódca zerknął na swoich ludzi – z ich oczu bił strach pomieszany z niepewnością. Denatkę znaleźli w najgorszej dzielnicy i to właściwie przez przypadek, bo najwyraźniej ich kroki przestraszyły sprawcę. Kimkolwiek był, czmychnął w ciemne zakamarki, przez co nie zdążył dokładnie przykryć ciała walającymi się w zaułku śmieciami. Gdyby nie to, o kolejnej śmierci dowiedzieliby się dopiero rano, kiedy za pracę wzięliby się okoliczni poszukiwacze, którzy codziennie przetrząsali wszelkie zakątki w celu znalezienia zwłok.

_To dopiero niewdzięczna fucha_, pomyślał. Natomiast musiał to ktoś robić, żeby uniknąć skażenia w samym mieście. Może i mało wyrafinowany sposób, ale działał. Poszukiwaczy było tutaj więcej niż strażników, a ich patrole dokładniejsze.

– Kurwa – zaklął szpetnie jeden z mężczyzn, gdy skrawek nasączonego krwią materiału wysunął mu się z dłoni. W kompletnej ciszy rozległ się nieprzyjemny dźwięk, jakby jakiś lekko nadpsuty owoc upadł na bruk. A to po prostu zawinięta, zmasakrowana głowa zderzyła się chodnikiem.

– Uważaj, do cholery – wycedził dowódca, mimo to nie forsował zbytnio. Sytuacja była już zbyt napięta. Każdy tu obecny chciał jak najszybciej dowlec zwłoki do Veriny, zanim te ich pozabijają.

– Wybacz, szefie. – Winowajca dźwignął swoją część pakunku i ruszyli dalej, nie odzywając się do siebie. Wszystkich męczyło pytanie: Po co ktoś miałby zabijać wiedźmę? No i kto był w stanie to zrobić? Przecież te baby są twarde niczym stal.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: