Miłość w czasach wojny - ebook
Miłość w czasach wojny - ebook
Pułkownik lord Randall jest zwolennikiem surowej dyscypliny i tradycyjnych zasad. W drodze do Waterloo, gdzie ma dołączyć do swojego oddziału, zatrzymuje się u ukochanej siostry na przyjęciu. Poznaje tam pannę Mary Endacott, nauczycielkę w szkole dla dziewcząt, która wyznaje bardzo postępowe poglądy. Pułkownik prowadzi z nią interesującą dyskusję, a nazajutrz zobowiązuje się eskortować Mary do Brukseli. Kiedy zaczyna między nimi rodzić się uczucie, dochodzi do kłótni i rozstają się w niezgodzie. Randall nie może wybaczyć sobie tego wybuchu złości, ale zostaje niezwłocznie wezwany do obowiązków. Rozpoczyna się bowiem ostateczna rozgrywka z Napoleonem. Czy wojna rozdzieliła ich na zawsze?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3057-5 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Minęła dopiero godzina. Czas dłużył się mu niemiłosiernie. Randall spojrzał na zegar. Z natury był mało towarzyski, wolał kameralne spotkania z najbliższymi przyjaciółmi. Chciał jednak zadowolić siostrę i dlatego stawił się na tym przyjęciu, gdzie było mnóstwo obcych mu ludzi, i udawał, że doskonale się bawi.
Hattie przekonywała, że gospodarze byli parą poczciwców, którzy wypełniali sobie czas goszczeniem interesujących ludzi. Aż roiło się od intelektualistów, artystów i ateistów.
– Nie zapominaj o kupcach – dodał z przekąsem.
– Bentinckowie zapraszają ludzi ze względu na to, co mają do powiedzenia, a nie z powodu ich pozycji towarzyskiej! – Roześmiała się na widok zdegustowanej miny Randalla. – Musisz pójść ze mną, będą zachwyceni widokiem hrabiego, prawdziwego para. Na dodatek żołnierza.
– A czy biskup aprobuje wasze uczestnictwo w tego rodzaju spotkaniach? – zapytał, mając na myśli ją i jej męża, wiejskiego proboszcza.
– Nie do końca, ale Theo lubi tam chodzić. Uważa to poniekąd za swoją misję. Twierdzi, że Słowo Boże należy głosić właśnie wśród nienawróconych, a nawet heretyków.
Patrząc na szwagra na drugim końcu salonu, Randall doskonale wiedział, co ma na myśli. Theo Graveney prowadził gorącą dysputę z grupką dżentelmenów. Gestykulowali gwałtownie, wchodząc sobie nawzajem w słowo.
Większość towarzystwa stanowili pisarze i uczeni. Nie brakowało kupców i artystów. Znalazła się też para francuskich emigrantów. Nie było natomiast żadnego wojskowego oprócz niego. Całe towarzystwo było zajęte wyłącznie sobą; nie zwrócił on niczyjej uwagi. Kobiet było niewiele – ale wszystkie wypowiadały się równie śmiało, co mężczyźni.
Randall nie przepadał za takim głośnym i rozgadanym towarzystwem, więc sam również trzymał się od niego z daleka w odległym kącie pokoju. Wiedział z góry, że tak będzie, i teraz wyrzucał sobie, że powinien zostać w Somervil. Uległ jednak namowom siostry i przyszedł. Pani Bentinck, dość serdeczna przy powitaniu, ostrzegła go, czego może się spodziewać.
– Nie robimy ceregieli, milordzie. Nie mamy zwyczaju nikogo przedstawiać. Musi pan sam sobie radzić, jak reszta gości.
Rzekłszy to, oddaliła się z Hattie, pozostawiając mu wybór grupki, do której mógłby się przyłączyć. Ale Randall nie chciał się do nikogo przyłączać. Bonaparte maszerował przez Francję i Anglia znowu znalazła się na krawędzi wojny, nie w głowie mu były jałowe dysputy.
– Co myślisz o naszym małym zgromadzeniu, Randall? – zagadnęła siostra, która wróciła do niego z kieliszkiem wina.
– To ma być „małe zgromadzenie”, Hattie?
– Niektórzy z nich przybyli z daleka, specjalnie po to, żeby wziąć udział w tym spotkaniu – oznajmiła z dumą.
– Możliwe, ale takie towarzystwo nie jest w moim guście. Jestem żołnierzem, wolę zwykłych, prostych ludzi.
– Justin, nie wybrzydzaj, proszę. Na pewno znajdziesz kogoś godnego uwagi, tylko nie zadzieraj nosa. Rozchmurz się i rozejrzyj dookoła. Jesteś światowym człowiekiem, nic nie powinno cię dziwić. – Pogłaskała go na odchodnym po ramieniu.
Randall wiedział, że nie może stać przez cały wieczór w jednym miejscu, więc zaczął spacerować po pokoju i przysłuchiwać się konwersacjom, lecz włączał się do nich tylko z rzadka. Nie miał na sobie munduru i zaczynał żałować, że go nie włożył. Przynajmniej byłoby wiadomo, kim jest, i nie proszono by go o opinie na temat tomiku poezji, jaki się właśnie ukazał drukiem, ani nie pytano by, czy czytał jakiś nowy, bardzo zawiły traktat religijny. Zastanawiał się właśnie, kiedy będzie mógł taktownie opuścić to zgromadzenie, gdy za plecami usłyszał czyjś cichy, melodyjny głos.
– Czuje się pan chyba trochę zagubiony.
Odwrócił się. Głos należał do kobiety. Nie powinien być zaskoczony jej śmiałością, zważywszy na zwyczaje panujące w tym towarzystwie. W jej wyglądzie nie było niczego nadzwyczajnego. Miała na sobie niebrzydką suknię z kremowego muślinu. Płowych włosów spiętrzonych na czubku głowy nie zdobiły żadne wstążki czy kwiaty. Zachowywała się pewnie, co mogło dziwić w jej młodym wieku – wyglądała bowiem najwyżej na dwadzieścia dwa lata. W zielonych oczach czaiły się iskierki humoru. Nie uśmiechnął się jednak do niej.
– Nie zagubiony, lecz rozmarzony, łaskawa pani – odpowiedział.
– Nigdy pana tutaj nie widziałam. Jestem Mary Endacott. Pani Bentinck jest moją kuzynką.
Zamilkła. Najwyraźniej oczekiwała, że on również się przedstawi.
– Jestem Randall – rzucił, zaskoczony jej bezpośredniością.
– Hrabia? Brat Harriett? – Uniosła brwi.
– Jest pani zdziwiona?
Zimny ton powinien podziałać na nią deprymująco, ale Mary Endacott tylko się uśmiechnęła.
– Owszem. Nie powiedziałabym, że jest to pana zwyczajowe towarzystwo… tak ekscentryczne w swoich poglądach.
– Otrzymałem zaproszenie w ostatniej chwili.
– I nie znalazł pan wiarygodnego usprawiedliwienia, aby nie przybyć.
– Jestem zadowolony, że się tu znalazłem – odparł ostrożnie.
– Ale wolałby pan nie spotykać się z nami na niwie towarzyskiej. Obserwowałam pana, milordzie, nie wygląda pan, jakby dobrze się bawił.
– Tylko dlatego że mam myśli zaprzątnięte czymś innym.
– Może zbliżającą się konfrontacją z Napoleonem?
– Między innymi.
– Zgadzam się, że rozprawianie o sztuce i filozofii, gdy ważą się losy Europy, jest raczej nie na miejscu.
– Właśnie. – Popatrzył na jej dłonie, w których trzymała zamknięty wachlarz. Nie miała na palcu prawej dłoni obrączki, wypowiadała się jednak z pewnością mężatki. Rozejrzał się po pokoju.
– Który z dżentelmenów jest pani mężem?
– Nie jestem zamężna! – Zachichotała. – To samo odnosi się do większości obecnych tu kobiet, lecz w moim przypadku nie jestem także z nikim w związku. Wielu tutejszych gości jest przeciwnych koncepcji małżeństwa, jaką znamy – wyjaśniła. – Żadna uroczystość kościelna nie jest w stanie związać mężczyzny z kobietą, może to uczynić tylko miłość. Miłość i wspólnota intelektualnych zainteresowań, rzecz jasna.
Patrzyła mu śmiało w oczy. Odnosił wrażenie, że próbowała go zgorszyć.
– I pani podziela takie przekonanie?
Z satysfakcją zauważył, że jego bezceremonialne pytanie zachwiało jej pewnością siebie. Zrobiło mu się jednak z tego powodu trochę przykro.
– Tak zostałam wychowana.
– Ja zaś uważam, że trzeba wielkiego zaufania ze strony kobiety, żeby wejść w związek z mężczyzną bez błogosławieństwa Kościoła. Taka kobieta rezygnuje z ochrony, jaką daje nazwisko męża.
– Owszem, ale zachowuje wolność. Obecnie obowiązujące prawo jest skandalicznie niekorzystne dla kobiet.
– Trudno się z tym nie zgodzić, panno Endacott.
Musiał przyznać, że miała zdecydowane poglądy.
– Och, Mary, widzę, że poznaliście się już z moim bratem.
Randall nie zauważył, kiedy Harriett podeszła. Kobiety objęły się serdecznie.
– Przedstawiliśmy się sobie – powiedział lakonicznie.
– Zbędna formalność – odparła Harriett. – Zauważyłaś jego nos, Mary? Wszyscy Latymorowie mają taki… i wielu mieszkańców wioski także, dzięki naszemu papie. W Chalfont nie można zrobić kroku, żeby nie spotkać jego bękartów. Nie patrz tak na mnie, Randall, Mary wie wszystko o rozwiązłości naszego ojca. Jesteśmy starymi znajomymi. Byłyśmy razem na pensji panny Burchell.
Randall uspokoił się nieco. Postępowa panna Endacott była jedną z wolnomyślnych przyjaciółek Harriett ze szkolnej ławy.
– To wiele wyjaśnia – mruknął.
– Czyżby Mary zdążyła już zgorszyć cię swoimi radykalnymi poglądami? Jej rodzice byli wielkimi admiratorami Mary Wollstonecraft^(). To na jej cześć nadali córce imię.
Mary Endacott zaśmiała się wdzięcznie.
– Oczywiście, że starałam się go zgorszyć, Hattie, ale twój brat nie połknął przynęty.
– Jest żołnierzem i dowódcą oddziału wyjątkowych… jak by to ująć… zabijaków. Nie tak łatwo go zgorszyć.
Randall poczuł się nieswojo pod ciężarem spojrzenia dwóch par roześmianych oczu. Skinął głową i odszedł. Na Boga, wolałby stawić czoło szarżującej francuskiej kawalerii niż tym dwóm dworującym sobie z niego kobietom! – pomyślał i minął Theo, który otoczony grupą duchownych wytaczał raczej dziwnie brzmiące w jego ustach argumenty za przyznaniem pełni praw publicznych katolikom. Zbliżał się do młodych ludzi dyskutujących o twórczości romantycznych poetów z Krainy Jezior, kiedy wyrósł przed nim pan Bentinck i poprowadził go w drugą stronę salonu.
– Widzę, że niezbyt swobodnie się pan czuje w tym towarzystwie, milordzie – zagadnął Randalla.
– Wyznaję, że łączy mnie niewiele wspólnego z pańskimi gośćmi – odpowiedział ostrożnie. – Mówiąc szczerze, przyszedłem, żeby zrobić przyjemność siostrze.
– Ach tak, pani Graveney. Wiem, że ona nie lubi, kiedy się o niej mówi lady Harriett, co wcale nie przeszkadza jej być bardzo z pana dumną. Głównie dlatego, że poszedł pan w ślady dziadka i został artylerzystą. Są tutaj panowie, z którymi rozmowa może bardziej przypaść panu do gustu.
Bentinck przyprowadził Randalla do grupki kupców spragnionych najnowszych wieści o Bonapartem. Postał z nimi chwilę, rozmawiając o ostatnich wydarzeniach i o tym, jak mogą one dotknąć ich interesów.
Dobry obiad, który podała siostra w Somervil, oraz doskonałe wina Bentincka zaczynały działać. Randall poczuł się bardziej odprężony i rozmowa zaczynała mu iść zupełnie gładko. Uczestnicząc w niej, nie spuszczał wzroku z Mary Endacott przechadzającej się po salonie. Miała piękną figurę i poruszała się z naturalną gracją. Podobało mu się kołysanie bioder, które wprawiało w urzekający, falujący ruch jej spódnice. Kiedy znalazła się w pobliżu, opuścił krąg rozmówców.
– Nie jest pani zainteresowana żadną z toczonych dyskusji, panno Endacott?
– Ależ tak, są fascynujące, lecz gorąca debata teologiczna z panem Graveneyem sprawiła, że odczułam pragnienie.
– Pani pozwoli – poprowadził ją ku stolikowi pod ścianą, na którym stały dzbanki i karafki z napojami. Nalał wina do dwóch kieliszków, jeden podał jej.
– Dziękuję – powiedziała. – Pan zapewne ma na każde skinienie służbę, która tylko czeka na wezwanie.
– Próbuje pani wprawić mnie w zażenowanie, panno Endacott? Nie uda się pani. – Usiedli razem na kanapie. – Jestem żołnierzem przyzwyczajonym do niewygody.
– Nie wątpię! – Roześmiała się. – Hattie opowiadała mi o pańskich podkomendnych, łotrach najgorszego autoramentu, jakich można znaleźć w armii. Gdyby pan nie wziął ich pod swoją komendę, większość dawno by już zawisła na stryczku. Nie aprobuję wojny, lecz to, co pan zrobił, zasługuje na podziw. Czytałam w gazetach, jak sobie poczynali podczas kampanii na Półwyspie Iberyjskim.
– Są dobrymi artylerzystami.
– Bo mają dobrego pułkownika.
Wzruszył ramionami.
– Żądam tylko dwóch rzeczy, panno Endacott. Bezwarunkowego posłuszeństwa i lojalności.
– Żądanie lojalności potrafię zrozumieć, ale jeśli chodzi o bezwarunkowe posłuszeństwo… nie bardzo. Wątpię, czy ja mogłabym je komukolwiek okazywać. Mimo wszystko, muszę panu pogratulować sukcesu. Przekształcić takich ludzi w zdyscyplinowany oddział artylerii to niewątpliwe osiągnięcie.
– Przeszłość moich ludzi mnie nie interesuje, najważniejsze, żeby umieli walczyć.
– Ale jak trzymać takich ludzi w ryzach?
– Za pomocą żelaznej dyscypliny. Chłosta jest dość skutecznym środkiem. Każdy, kto przychodzi do mojego oddziału, wie, że to jego ostatnia szansa.
Zauważył dezaprobatę w jej oczach.
– To brutalny sposób.
– Konieczny. Na wojnie człowiek musi wiedzieć, że może polegać na swoich towarzyszach.
– Wolałabym, żeby nie było wojen i konieczności utrzymywania armii.
– To marzenie wszystkich myślących istot. – Z ciekawością przyglądał się igrającym na jej twarzy emocjom.
– Mój ojciec był gorącym zwolennikiem Rewolucji Francuskiej i Bonapartego, przynajmniej na początku. Papa sądził, że Bonaparte wprowadzi demokrację. On tymczasem ogłosił się cesarzem i zaczął pustoszyć Europę.
– Dlatego dopóki nie będzie pokoju na świecie, będziemy potrzebowali żołnierzy, panno Endacott.
– To prawda. Ale to smutny temat, dlaczego nie porozmawiamy o czymś weselszym?
– Na przykład o pani – powiedział ku własnemu zdumieniu, ale było warto, bo jej policzki zabarwił rumieniec.
– To nie jest zajmujący temat.
– Może pozwoli pani, że ja to osądzę? – zapytał, lecz z obawy, że ona wstanie i odejdzie, dodał: – Dobrze, to jaki temat pani proponuje? Umówmy się, że następny wybiorę ja.
Przyjrzała mu się z uwagą. Na jej ustach zaigrał cień uśmiechu.
– Dobrze. Chciałabym się dowiedzieć, co skłoniło bardzo poważnego hrabiego do przyjścia na to przyjęcie.
– To proste. Przyszedłem, bo poprosiła mnie o to siostra.
– Mimo że nie odpowiada panu nasze towarzystwo?
– Tak jest. Przyjechałem tylko na tydzień, więc nie chciałem rozstawać się z Harriett nawet na jeden wieczór.
– Hattie zawsze twierdziła, że pan jest najlepszym ze wszystkich Latymorów. – Zauważyła jego zdziwienie, jej uśmiech stał się wyraźniejszy. – Niech pan nie zapomina, że nasza przyjaźń z Hattie trwa od wielu lat. Wiem, jakie zgorszenie pańskiej matki, hrabiny, wywołała Hattie, która powróciła ze szkoły z głową nabitą myślami o niezależności. Ze mną było podobnie. Obie chciałyśmy żyć po swojemu i deklarowałyśmy, że nigdy nie wyjdziemy za mąż. Pańska rodzina musiała z ulgą przyjąć fakt, że zaraz potem Hattie zakochała się po uszy i od trzech lat jest szczęśliwą mężatką.
– W rzeczy samej. Graveney cieszył się względną niezależnością finansową, więc matka, zadowolona, że córka wyjdzie przyzwoicie za mąż, była skłonna przymknąć oko na jego raczej niekonwencjonalne poglądy w kwestiach społecznych.
Randall dziwił się swojej otwartości. Zazwyczaj z nikim nie rozmawiał o sprawach rodzinnych, ale tę kobietę otaczał nieuchwytny czar, który sprawiał, że czuł się w jej towarzystwie wyjątkowo swobodnie.
– Więc oni żyją sobie szczęśliwie w Susseksie zupełnie nieświadomi tego, że rodzina Harriett nie do końca aprobuje ich związek.
– Ja aprobuję – powiedział miękko. – Nie mam żadnych obiekcji wobec Graveneya. Jest ode mnie o dekadę starszy i mamy niewiele wspólnego, cenię go jednak za to, że mówi, co myśli.
– Nie ma pan nic przeciwko temu? – Uniosła pytająco brew.
– Bynajmniej, szanuję go za to. I jestem zadowolony, że uszczęśliwił Harriett. – Na widok jej uśmiechu zapytał: – Powiedziałem coś śmiesznego?
– Hattie uprzedzała mnie, że różni się pan od reszty Latymorów.
– Doprawdy? – Zesztywniał. – Mógłbym zapytać, co takiego opowiadała pani o naszej rodzinie?
– Nie zamierzała wcale jej krytykować – dodała pospiesznie. – Zaznaczyła jedynie, że jest pan bardziej tolerancyjny od reszty. Domyślam się że dlatego, że jest pan żołnierzem. Przypuszczam, że pańska mama, lady Randall, prowadzi dom, zarządza posiadłością pod pańską nieobecność i dogląda wychowania młodszych braci.
– Owszem, mam młodszych braci bliźniaków. Wciąż są w Eton.
– Ile mają lat? Czternaście? Nie wątpię, że są z pana bardzo dumni.
– Tego nie wiem, rzadko ich widuję. Większość ich życia spędziłem na wojnie.
– To smutne, mogliby się od pana wiele nauczyć. Nigdy pan nie myślał o porzuceniu wojska i o powrocie do domu? O przejęciu roli głowy rodziny?
Do domu? Czy on kiedykolwiek czuł się w Chalfont Abbey jak w domu? Fakt, że obca kobieta śmie tak go wypytywać, wzbudził w nim przypływ lekkiej irytacji.
– Mam pracę do wykonania, panno Endacott. Chyba pani niezbyt dobrze rozumie, co to znaczy mieć obowiązki wobec swoich ludzi i kraju.
– Naturalnie, rozumiem doskonale, ale może, kiedy skończy się ta wojna, postanowi pan zostać w Chalfont. Jestem pewna, że mama byłaby zadowolona z pana wsparcia.
– Wątpię. Zawsze sobie dobrze beze mnie radziła.
Powiedział to zdecydowanym głosem, choć nie miał pewności, czy tak jest istotnie. Podczas ostatniego pobytu w Chalfont zauważył, że matka postarzała się i coraz więcej obowiązków cedowała na zarządcę.
– A co z resztą pańskiej rodziny? Harriett wspominała, że pańska najstarsza siostra jest w Europie.
– Owszem.
– Nie podoba się to panu?
Żachnął się i pomyślał, że ta młoda osóbka jest zanadto dociekliwa. Mógłby zlekceważyć jej pytania, ale dobrze mu się z nią rozmawiało, lepiej niż z innymi gośćmi, których spotkał dzisiejszego wieczoru.
– Z tego, co mi mówiła Harriett, bryluje w angielskich kręgach towarzyskich Paryża.
– Zgadza się, a jej ogłupiały z miłości mąż pozwala jej na wszystko. Matka wysłała z nimi naszą najmłodszą siostrę, Sarah, w nadziei, że spotka odpowiednich kandydatów na męża i przyjmie oświadczyny któregoś z nich… – Prychnął. – Matka uważa, że dwadzieścia dwa lata to najwyższy czas, by się wydać za mąż.
– Oczywiście, dwadzieścia dwa lata to praktycznie staropanieństwo! – Roześmiała się.
– Jej bliźniak też jest nieżonaty. Czy pani wie, że w naszej rodzinie bliźnięta pojawiały się dwukrotnie? Dorosłości dożyło siedmioro dzieci. Ja jestem najstarszy. Nasz ojciec był wyjątkowo… produktywny.
Zacisnął zęby. Stary hrabia był znany z nienasyconego apetytu nie tylko na żonę, lecz także na inne kobiety.
– Tak, wiem, że Sarah ma brata bliźniaka. Ale jeśli chodzi o mężczyzn, to ich nikt nie zmusza do małżeństwa. Pański brat będzie cieszył się wolnością tak długo, jak zechce. Jak mu się podoba w kawalerii?
– Nie mam pojęcia. Nie korespondujemy ze sobą.
– Pan wybaczy to, co powiem, lordzie Randall, ale nie jest pan człowiekiem przesadnie rodzinnym; sądzę jednak, że to reguła wśród szlachetnie urodzonych.
– A co pani wie o szlachetnie urodzonych, panno Endacott? – zapytał chłodno i zauważył, że zrobiło się jej przykro.
– Uraziłam pana – powiedziała cicho. – Lepiej sobie pójdę…
Jeszcze przed chwilą odesłałby ją do diabła, ale kiedy spróbowała wstać, wyciągnął rękę, żeby ją powstrzymać.
– Mieliśmy umowę, panno Endacott. – Wiedział, że nie zatrzyma jej siłą, więc użył łagodniejszego tonu. – Proszę, niech pani zostanie i ze mną porozmawia.
Złagodniała. Usiadła i czekała na dalsze słowa.
– Czy pani długo pozostanie u Bentincków?
– Tylko dwa tygodnie. Żałuję, bo nie nacieszyłam się jeszcze Harriett.
– To dlaczego nie zostanie pani dłużej? Jeśli pani Bentinck nie może oferować pani dłuższej gościny, moja siostra zrobi to z rozkoszą.
– Już mi proponowała, ale to niestety niemożliwe. Wzywają mnie interesy. – Zauważyła jego pytające spojrzenie i roześmiała się. – Nie jestem damą, która nie ma nic do roboty, milordzie. Muszę zarabiać na życie. Gdybym była uczoną, poetką lub pisarką, być może zostałabym w Susseksie i tu trudniła się piórem.
– Ach tak? Czym zatem się pani trudni? Handlem?
W jej oczach rozbłysło znowu niepokojące światełko.
– Owszem… Poniekąd. Muszę wracać do moich dziewcząt, do moich pań, jak je nazywam – poprawiła się z przekornym uśmiechem.
W tym momencie stanął przed nimi jakiś młody człowiek i poprosił pannę Endacott, by wsparła go w sprzeczce z przyjacielem. Widząc, że Randall nie posiada się z oburzenia, że przerwano im rozmowę, Mary Endacott powiedziała:
– Wiem, że nie jest pan przyzwyczajony do takiej swobody zachowania, proszę jednak nie zapominać, że nikt tu nie wie, kim pan jest. – Wstała. – Proszę wybaczyć. I tak spędziłam z panem zbyt dużo czasu. Moja reputacja byłaby zrujnowana, gdybym ją miała! – dodała z przekorą.
Randall patrzył, jak odchodziła. Był zaintrygowany panną Mary Endacott. Obserwował ją, jak dołącza do grupy panów i czuje się w ich towarzystwie swobodnie. Śmiała się, zabierała głos w rozmowie. Nie nazwałby jej ładną, ale z pewnością była atrakcyjna i podobała się mężczyznom. Zaczął zastanawiać się, co to za handel, którym się trudni, mając do czynienia „z paniami”. Naraz przypomniały mu się słowa siostry: „Mam nadzieję, że nie zdziwisz się, w jakim towarzystwie się obracamy”.
Zdębiał. Czy Harriett miała na myśli właśnie „to”?
Mary starała się skoncentrować na toczącej się wokół rozmowie, ale nie mogła. Prześladowało ją spojrzenie niebieskich oczu i widok pociągłej, przystojnej twarzy lorda Randalla stojącego samotnie pod ścianą pokoju. Potrafiła się wczuć w jego sytuację i żałowała, że w niekonwencjonalnym towarzystwie, które zebrało się u Bentincków, nie było nikogo, z kim mógłby on znaleźć wspólny język.
Był wysoki i zbudowany bardzo proporcjonalnie. Mary zwróciła również uwagę na krótko, zgodnie z obowiązującą modą, obcięte włosy, brązowe z lekko wypłowiałymi od słońca pasemkami, i doskonale uszyte ubranie. Ciemnoniebieski żakiet leżał doskonale na szerokich ramionach, a jego surowość łagodziły biała pikowana kamizelka i śnieżnej białości płócienny krawat i mankiety.
Nie miała wątpliwości, że czułby się inaczej na przyjęciu dla gości z jego sfery, gdzie wszyscy się znali, a nowo przybyłych przedstawiano po to, by nikt nie miał wątpliwości co do ich rangi i pozycji towarzyskiej. Powodowana odruchem współczucia wykonała w jego kierunku pierwszy krok, tymczasem potraktował jej inicjatywę z arystokratycznym chłodem. Utkwił w niej zimne spojrzenie i poinformował, że nazywa się Randall. Mary słyszała w przeszłości o tym wyniosłym i zasadniczym bracie Harriett.
Pamiętała listy, jakie otrzymywała od niego siostra podczas pobytu na pensji panny Burchell. Zwięzłe i rzeczowe, żadnych plotek ani czułości. Przed świętami i wakacjami po Harriett zawsze przyjeżdżał z domu ktoś ze służby, Mary nigdy więc nie miała okazji osobiście poznać Justina Latymora, który poświęcił się karierze wojskowej i nie opuścił armii nawet po śmierci ojca i odziedziczeniu tytułu hrabiego. Harriett kochała brata i była z niego dumna. Zawsze podkreślała, że on jeden nie sprzeciwiał się jej małżeństwu z Theophilusem Graveneyem, mimo to Mary wyrobiła sobie o nim niezbyt pochlebne zdanie: uważała, że jest człowiekiem zimnym, nieprzystępnym i kompletnie pozbawionym poczucia humoru.
Taki też okazał się w dzisiejszej rozmowie. Zesztywniał, jakby połknął kij od szczotki. Nie był ewidentnie przyzwyczajony do tego, żeby młode kobiety przedstawiały mu się z własnej inicjatywy.
Tłumaczysz go, bo imponuje ci jego tytuł, skarciła się w duchu. Co stało się z twoim przekonaniem, że o wartości człowieka decydują osobiste przymioty, a nie urodzenie?
Nie potrafiła przestać o nim myśleć. Tym bardziej że on najwyraźniej cały czas śledził ją wzrokiem. Fakt ten sprawiał, że zaczynała się czerwienić. A myślała, że dawno już z tego wyrosła. Okazuje się, że dwudziestoczteroletnia kobieta nadal może podobać się mężczyźnie. I to nie byle jakiemu – hrabiemu!
– Mary, co ci tak wesoło? – przywołał ją do przytomności głos pani Bentinck. – Goście zbierają się do wyjścia. – Mary dołączyła do Harriett, która ją przywoływała do siebie ruchem dłoni.
– Zostaliśmy zaproszeni na kolację z domownikami – poinformowała przyjaciółkę Harriett.
– Aha! – Wzrok Mary powędrował mimowolnie ku wysokiej postaci hrabiego przed kominkiem. – Lord Randall musi być bardzo zmęczony, ma za sobą długą drogę…
– Nie pleć głupstw. Jest zaprawionym w trudach żołnierzem. Jeśli trzeba, może obyć się bez snu przez całą noc. Prawda, Justinie?
Mary myślała, że hrabia zatopiony w rozmowie z panem Graveneyem nie zareaguje, on tymczasem odwrócił głowę i znowu znalazła się pod lustrującym spojrzeniem jego hipnotyzujących niebieskich oczu.
– Prawda. Zwłaszcza że to nie tylko przyjemność, ale także zaszczyt cieszyć się dłużej takim doborowym towarzystwem.
– Justinie, nie spodziewałam się, że potrafisz być taki miły! – wykrzyknęła zdziwiona Harriett.
Mary poczuła na sobie pytające spojrzenie przyjaciółki. Udała, że najważniejszą dla niej sprawą w owej chwili było wygładzenie sięgającej łokcia rękawiczki. W jadalni manewrowała tak, żeby usiąść przy stole pomiędzy kuzynką a Harriett. Uznała, że dla własnego spokoju powinna znaleźć się jak najdalej od hrabiego. Plan spalił na panewce, kiedy szkolna koleżanka podniosła się z zajmowanego miejsca i zawołała do brata:
– Zamienimy się miejscami? Zimno mi, wolałabym usiąść bliżej kominka.
Już po chwili hrabia sadowił się na sąsiednim krześle. Mary starała się nie odrywać wzroku od swojego talerza, ale trudno było nie widzieć jego smukłych nóg w czarnych obcisłych spodniach.
Zamknęła oczy. Co się z nią dzieje? Nie jest przecież pensjonarką, którą krępuje obecność mężczyzny.
– Panno Endacott, dobrze się pani czuje?
Dźwięk głębokiego i aksamitnego głosu bynajmniej nie podziałał uspokajająco na Mary, jednak obawa, żeby się nie skompromitować w obecności siedzących przy stole, okazała się na tyle silna, że odpowiedziała względnie przytomnie.
– Raczej tak, dziękuję, milordzie. Zamyśliłam się.
– Zapewne myślałaś o czekającej cię pod koniec tygodnia długiej drodze – odezwała się z sąsiedniego miejsca pani Bentinck.
– Nie rozmawiajmy o mnie – zaprotestowała Mary.
– Randall też wyjeżdża w sobotę – wtrąciła Harriett.
– Dołączy pan do Wellingtona, jak się domyślam – powiedział Bentinck. – Wypływa pan z Dover?
– Z Folkestone – odpowiedział hrabia. – Mam tam własny jacht.
– Myślałam, że go sprzedałeś – zdziwiła się Harriett.
– Nie. Wysłałem go do Chatham, aby go odnowili.
– Mówiłem ci, że twój brat nigdy się go nie pozbędzie – oznajmił Graveney. – Bogacze są przywiązani do swoich zabawek.
– O ile wiem, jacht lorda Randalla służył do przerzucania naszych żołnierzy z Hiszpanii, prawda? – Mary nie wiedziała, dlaczego uznała za konieczne ruszyć z pomocą hrabiemu, tym bardziej że w ten sposób znowu kierowała uwagę na siebie.
– Tak było.
– Jest nam miło, że zaszczycił nas pan dzisiaj swoją obecnością, milordzie – oznajmił pan Bentinck, zwalniając Mary z konieczności kontynuowania tego wątku rozmowy. – Pani Graveney musiała pana uprzedzać, że nasze spotkania ściągają ludzi o raczej rewolucyjnych poglądach.
– I dlatego właśnie tak lubimy się u państwa spotykać – wykrzyknął Graveney, wymachując w powietrzu widelcem. – Takie debaty są naprawdę ożywcze. Niektórzy z tych młodych ludzi są pełni zapału.
– Och, to prawda – przyznał gospodarz – w większości przypadków jednak ich zapał stygnie w miarę dojrzewania. Spójrzmy na Southeya. Za młodu zaciekły radykał, dzisiaj twórca wiernopoddańczych panegiryków na cześć króla^().
– Proza życia ostudziła jego radykalizm – zauważyła Mary. – Poeta też musi jeść.
– To kwestia zasad – sprzeciwił się lord Randall. – Nie można rezygnować z nich nazbyt łatwo.
– Nie zgadam się – pokręciła głową Mary. – Jesteśmy skazani na kompromisy, jeśli musimy zarabiać na życie.
– Tak jak to zrobiłaś ty – dodała Harriett.
Mary znowu poczuła na sobie wzrok hrabiego. Była pewna, że zaraz zacznie dociekać, co miała na myśli siostra. Na szczęście pan Graveney zmienił temat rozmowy i Mary skwapliwie go podchwyciła.
– No i co powiesz? Nie był to w końcu taki zły wieczór, prawda?
W ciemnym wnętrzu powozu Randall nie mógł widzieć twarzy siostry, ale wyczuwał, że się uśmiechała.
– Niektórym z tych młodych ludzi dobrze zrobiłaby dyscyplina wojskowa – odpowiedział. – Idealizm wywietrzałby im z głów.
– Ale my potrzebujemy ich takimi, jacy są – wtrącił Graveney. – To oni przejmą rządy w naszym wielkim kraju.
– O ile będziemy wciąż mieli kraj – zauważyła Harriett. – Bonaparte powrócił silniejszy niż dawniej.
– Możliwe – odpowiedział Randall. – Tym razem jednak musi się osobiście zmierzyć z Wellingtonem.
– Naprawdę uważasz, że książę będzie w stanie pokonać go?
Randall pomyślał o zaprawionym w bitwach wojsku, które nie zdążyło wrócić z Ameryki, i o niewyćwiczonych żołnierzach, którzy po raz pierwszy powąchają prochu, nie mówiąc o ich dowódcach; impulsywnym księciu Orańskim i wodzach skłóconych frakcji wśród sprzymierzonych. Odpowiedź, której udzielił, nie oddawała jego czarnych myśli.
– Oczywiście, że go pobijemy. I tym razem ostatecznie.
– Wkrótce dołączysz do swojego oddziału. – Harriett przywarła do jego ramienia. – Obiecaj, że będziesz ostrożny.
– Zawsze jestem ostrożny.
– Weźmiesz ze sobą szablę dziadka?
– Nigdy bez niej nie ruszam na wojnę.
Poczuł, że uspokoiła się. Szabla była czymś w rodzaju talizmanu. Ojciec nie miał zacięcia do wojaczki, stary hrabia przekazał więc szablę wnukowi. Randall miał ją przy sobie w każdej bitwie i wychodził bez szwanku z największych opresji. Do tej pory dopisywało mu szczęście, lecz zdawał sobie sprawę, że kiedyś może ono go opuścić. Miał jednak nadzieję, że pożyje wystarczająco długo, by ujrzeć klęskę Bonapartego. Jeśli zaś chodzi o sukcesję, to miał braci, więc była zapewniona. Przynajmniej nie miał żony, która by po nim płakała.
Wróciła doń wizja Mary Endacott z jej płowymi włosami, zadartym noskiem i poważnymi zielonymi oczami, iskrzącymi się niekiedy wesoło.
Jakby czytając w jego myślach, odezwała się Harriett:
– Zaprosiłam Bentincków na herbatę w środę. Wątpię, czy pan Bentinck przyjedzie, ale Mary na pewno.
– O, Bentinck przyjedzie – zawołał radośnie Graveney. – Sprowadziłem egzemplarz Micrographii Hooke’a. Strasznie chce ją obejrzeć. Myślę, że pana także zainteresuje to dzieło, milordzie.
Randall powiedział, że chętnie obejrzy głośną publikację, ale uzmysłowił sobie z niepokojem, że od powiększonych pod mikroskopem obrazów owadów i komórek roślin bardziej pociąga go perspektywa ponownego ujrzenia Mary Endacott.
– Daj spokój, Theo, z tymi twoimi zakurzonymi księgami – upomniała męża Harriett. – Ja mam coś, co bardziej przypadnie do gustu Randallowi. Jeśli utrzyma się bezdeszczowa pogoda, rano wybierzemy się na przejażdżkę konną.
– Moja droga, Randall dość się chyba już nasiedział w siodle – zaprotestował mąż.
– On jest żołnierzem, przywykł do tego. Dotrzymasz mi jutro towarzystwa, prawda, braciszku?
– Na pewno, Hattie.
– Dobrze. Mam dodatkowego konia dla Mary. Ona uwielbia jazdę konną. Zrobimy sobie przyjemną wycieczkę.
Nawet po ciemku Randall nie miał wątpliwości, jak zadowoloną minę musi mieć Harriett. Pokręcił głową i zaklął pod nosem. Siostra zamierzała zabawić się w swatkę i nie marnowała czasu.