- W empik go
Miłość w żagle - ebook
Miłość w żagle - ebook
WYOBRAŹ SOBIE MIEJSCE, W KTÓRYM SPEŁNIAJĄ SIĘ MARZENIA, A NATURA JEST NA WYCIĄGNIĘCIE RĘKI.
Życie na Mazurach często przypomina sielankę: długie leniwe poranki z kubkiem kawy albo słoneczne popołudnia spędzane na tarasie z widokiem na jezioro. Nic dziwnego, że to właśnie tutaj Alina wraz z mężem i synem odnalazła swoje miejsce na ziemi. Jednak niesprzyjająca pogoda i odcięcie od świata sprawiają, że mimo wsparcia bliskich i przyjaciół kobieta zaczyna wątpić w drogę, którą obrała.
Gabi zabiera przyjaciółkę do Paryża, ale ekscytująca wyprawa przynosi zupełnie niezamierzony skutek. Przypadkowe spotkanie niespodziewanie komplikuje związek Gabi. Czy będzie potrafiła zmierzyć się z duchami przeszłości? Gdzie Alina ostatecznie znajdzie pocieszenie? I jak daleko można posunąć się w walce o własne szczęście?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66736-16-0 |
Rozmiar pliku: | 809 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wymknęła się niepostrzeżenie z łóżka i wyszła na dwór. Poszła w stronę jeziora. Pozostawało wciąż senne i zamglone. Takie, jakie lubiła. Tafla wody była gładka. Czekała na cięcia ręką ludzką lub ptasim skrzydłem. W dali majaczyła łódka rybacka.
Popatrzyła na małą wysepkę naprzeciwko niej i zieleń drzew na przeciwległym brzegu. Jeziorak jak zwykle dawał jej siłę i nadzieję na lepsze życie. Wpatrywała się w dal, we wschodzące słońce, które powoli się budziło. Jego promienie z wolna przeganiały mgłę. W powietrzu czuło się już zapowiedź nadchodzącej jesieni. Był to jakiś delikatny jej przedsmak, którego nie potrafiła określić – zapach ziemi odpoczywającej po trudach lata, dojrzałych owoców, które wisiały na drzewach, czy też blask słońca, który nie był już tak intensywny jak latem? Nie wiedziała dokładnie, co to było, ale czuła, że jesień się zbliża, nadchodzi i wkrótce tu będzie. W jej sercu budziło to też pewien niepokój, niekreślony smutek i melancholię.
Alina oddawała się tym rozmyślaniom, gdy nagle spojrzała na zegarek i z przerażeniem stwierdziła, że zostało jej bardzo mało czasu. Dziś przecież pierwszy dzień w szkole, w nowej szkole. Od tego dnia zależy wszystko. Albo jej syn pokocha to miejsce, albo je znienawidzi. Poderwała się i szybkim krokiem powędrowała do domu. Na szczęście usłyszała, że Krzysiu jest już w łazience i bierze prysznic, a Tomek krząta się po kuchni.
– Cześć, kochanie – przywitała się i musnęła go w policzek.
– No cześć, dokąd ty uciekasz? – zapytał z pretensją w głosie. – W taki dzień?
– Poszłam podładować akumulatory, przygotować się na armagedon. Wiesz, że widok Jezioraka mnie wzmacnia – wyjaśniła. – Ale rzeczywiście, trochę się zasiedziałam – przyznała, rozglądając się nerwowo.
I jak zwykle w takich sytuacjach zaczęła tracić głowę.
– Gdzie jest strój galowy Krzysia? Wczoraj zostawiłam go w kuchni – powiedziała z wyrzutem.
– Nie mam pojęcia. Nie widziałem. – Tomek wzruszył ramionami, przekładając naleśnik.
Merdek machał ogonem w oczekiwaniu na śniadanie. Alina wsypała mu automatycznie karmę do miski i wodziła nieprzytomnym wzrokiem po kuchni w poszukiwaniu ubrań Krzysia. Ale one jakby zapadły się pod ziemię.
– Wczoraj prasowałam i wszystko szykowałam. Przecież nie mogły tak po prostu zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu – mruczała Alina pod nosem, wymachując rękoma.
Znała siebie i wiedziała, że takie sytuacje jak ta dzisiaj wybijają ją z rytmu, więc starała się wszystko przygotować dzień wcześniej, aby trochę zmniejszyć stres, a tu takie coś.
Nagle w kuchni pojawił się Krzyś. Miał na sobie białą koszulę i granatowe spodnie.
– Bogu dziękować! Już myślałam, że jakiś chochlik schował twoje rzeczy. – Alina odetchnęła z ulgą na widok syna.
Krzysiu był nieco blady i wystraszony. Alina zaraz się w duchu zrugała: Zamiast myśleć o dziecku, znowu myślę o sobie.
– Kochanie, jak się spało? – zapytała syna.
– Tak sobie.
– To zjedz naleśniki i wkrótce ruszamy do szkoły. Ja pobiegnę się uszykować. Ale do śniadania zdejmij lepiej tę białą koszulę. – Zatrzymała się w pół kroku i wskazała na strój galowy. – Nie chcemy tu katastrofy z jakąś tłustą plamą w taki dzień!
Mrugnęła porozumiewawczo do Tomka, aby zajął się Krzysiem. Wskoczyła pod prysznic, włożyła spodnie i marynarkę i się umalowała. Kiedy weszła do kuchni, syn już kończył śniadanie, a Tomek był gotowy do drogi.
– Zjedz naleśnik – zaproponował.
Alina przełknęła kilka kęsów, ale jedzenie rosło jej w ustach. Była zbyt przejęta tym, co miało się wydarzyć. Tak wiele zależało od tego dnia.
– Mamo, nie martw się, będzie dobrze – usłyszała głos syna.
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się zawstydzona.
– Oczywiście, że będzie dobrze.
Dokończyli śniadanie i wsiedli do samochodu. Merdek musiał zostać w domu. Widzieli jego niepocieszony pyszczek, który wyglądał zza firanki.
– Mamy dwadzieścia minut, więc, panie Kubica, prosimy o rekord toru – zarządziła Alina.
Próbowała żartami przykryć zdenerwowanie.
– Okej, już się robi, trenerze Williamsa.
Krzysiu się uśmiechnął. Ruszyli wąską drogą wzdłuż jeziora, a potem wyjechali na szosę w kierunku Zalewa.
– Andrzej nie chciał się z nami zabrać? – zagadnęła Alina.
– Nie, on miał wcześniej jechać z mamą autobusem – wyjaśnił Krzyś.
– Rozumiem.
Tomek jechał szybko i wkrótce znaleźli się przed budynkiem szkoły. Trudno było jednak znaleźć miejsce parkingowe.
– Biegnijcie już, ja zaparkuję. Mam nadzieję, że nie będzie to w Zalewie i za chwilę do was dołączę.
Przed szkołą kłębiły się grupki uczniów w strojach galowych. Wszyscy przyglądali się z zainteresowaniem nowo przybyłym. Z daleka było widać, że nie są stąd. Alina zauważyła w tłumie Marię, więc podeszli do niej.
– Cześć!
– O, cześć!
– Szukamy wychowawczyni Krzysia.
– To ta szczupła blondynka. Nazywa się Anna Nowak. Stoi tam. – Maria wskazała na kobietę po prawej stronie, otoczoną grupką uczniów.
Alina z Krzysiem udali się we wskazanym kierunku. Podeszli do nauczycielki i Alina przedstawiła siebie i syna.
– Idziemy już na boisko. Tam będzie akademia. Przepraszam, muszę zająć się dziećmi – powiedziała nauczycielka i jak kwoka zagarnęła Krzysia do swojego stadka.
Ten od razu zauważył stojącego na uboczu Andrzeja. Miał opuszczoną głowę i wpatrywał się w czubki swoich butów.
– Andrzej! – wykrzyknął Krzyś.
Chłopiec się uśmiechnął, ale nie podszedł do przyjaciela. Chyba paraliżowały go strach i wstyd. Krzysiu podbiegł do niego.
– Chcesz być ze mną w parze? – zapytał z entuzjazmem w głosie.
– No, tak – powiedział zmieszany Andrzej.
Chłopcy powędrowali za wychowawczynią, a Alina rozglądała się badawczo w poszukiwaniu męża. W końcu się pojawił. Wyglądał bardzo pociągająco w zielonych lnianych spodniach i białej, zwiewnej koszuli.
– Dziś jesteś sex on legs – wyszeptała mu do ucha, gdy do niej podszedł.
– No wiesz – uśmiechnął się zadowolony – w takiej chwili i w takim miejscu? – Pogroził jej palcem.
Alina wzruszyła ramionami. Każde miejsce jest dobre na komplement – pomyślała zadziornie.
– Chodźmy szukać Krzysia – zaproponowała, nie ciągnąc już tematu.
Znaleźli miejsce na boisku pośród grupy rodziców. Wypatrywali Krzysia i Andrzeja. W końcu ich dostrzegli. Chłopcy stali jakby trochę na uboczu. Wychowawczyni ciągle zwracała im uwagę, gdy tylko próbowali ze sobą rozmawiać. Alina westchnęła: Koniec wolności. Zostali zakuci w kajdany. Najpierw wystąpiła pani dyrektor szkoły. Potem jakaś dziewczynka wygłosiła wiersz o tym, jak to wspaniale być znowu w tych szlachetnych murach. Alina zauważyła Romana, który siedział na wózku obok swojej klasy, i pomachała do niego. On jej odmachał. Po części oficjalnej dyrektorka zaprosiła uczniów do klas.
– Idziemy z nimi? – zapytała Alina.
– No tak – zgodził się bez wahania mąż.
Kiedy klasa Krzysia przechodziła obok nich, dołączyli do maszerujących dzielnie uczniów. Nauczycielka wpuściła wszystkich do sali. Rodzice stanęli z tyłu, a dzieci usiadły w ławkach.
– Witam was wszystkich w klasie czwartej. Dołączył do nas nowy uczeń i chciałabym go przedstawić. To Krzysztof Cichocki. – Nauczycielka wskazała Krzysia, a chłopiec się zaczerwienił. Potem kobieta podniosła plik papierów z biurka i oznajmiła:
– A teraz chciałabym powiedzieć o zasadach i regułach obowiązujących w szkole, i dam wam plan lekcji na ten tydzień.
Kobieta zaczęła czytać jakiś nudny regulamin. Tu i ówdzie rozległy się rozmowy.
– Proszę o ciszę! Czy chcecie mieć obniżone sprawowanie już dziś? – zagroziła poniesionym głosem.
Co za jędza – pomyślała Alina. Nie będzie łatwo.
– Mam nadzieję, że będzie to owocny rok i że ta klasa wypadnie dobrze na tle innych klas w tej szkole – zakończyła pani Nowak, gdy odłożyła już regulamin i podała dzieciom plan lekcji.
Bardzo inspirujące – pomyślała Alina nie bez złośliwości.
– Chodź, przedstawię cię – zaproponowała Tomkowi.
Podeszli do nauczycielki.
– To jest Tomasz, mój mąż. Jesteśmy rodzicami Krzysia. Tomasz nie jest biologicznym ojcem, ale bardzo dobrze go zastępuje. Z tatą Krzyś rzadko ma kontakt – wyjaśniła Alina i westchnęła na wspomnienie byłego męża.
– Bardzo mi miło, Anna Nowak. Gdzie on wcześniej chodził do szkoły, bo chyba nie tutaj? – zapytała.
– W Powężu – odpowiedziała Alina.
– A jak postępy z matematyki?
Alina wzruszyła ramionami.
– Dobre. – Czuła się jak na przesłuchaniu.
– Bo tutaj muszą się uczyć, proszę pani, ja od nich wymagam i koniec zabawy na dywaniku, jak to było w klasach początkowych – powiedziała oschłym tonem nauczycielka.
– Rozumiem, ale nam bardzo zależy, aby przede wszystkim nawiązał dobre kontakty z innymi dziećmi – wyjaśniła Alina.
– A mi zależy, żeby się uczył, a jeśli chodzi o kontakty, to sami dadzą sobie radę – skwitowała, machając ręką. – My się nie możemy wtrącać – dodała z miną znawcy.
Pięknie się różnimy – pomyślała Alina.
Przez chwilę nie wiedziała, co odpowiedzieć.
– No ale pani jest wychowawczynią – wydusiła w końcu.
– Już ja wiem, co robię, proszę nie panikować – ucięła rozmowę kobieta.
Alina westchnęła głęboko, pożegnali się i zabrali Krzysia i Andrzeja.
– A gdzie mama? – zapytała Alina przyjaciela syna.
– Pojechała do pracy – wyjaśnił chłopiec cichym głosem.
W szkole wydawał się jeszcze bardziej nieśmiały i zagubiony. Po chwili znaleźli Marię i Romana. Byli przed szkołą.
– Czekaliśmy na was – powiedziała Maria.
– O, to miło. – Tomek się uśmiechnął.
– Chcemy was porwać – dodał Roman i puścił oko do chłopców.
– Brzmi groźnie. – Alina się roześmiała.
– Do Zalewa na lody lub pizzę. Co wy na to? – zaproponowała Maria.
– Bardzo chętnie, mieliśmy to nawet w planach. Oczywiście zapraszamy cię, Andrzejku. – Alina wykonała zachęcający gest ręką.
Chłopiec pokiwał głową zadowolony.
– My poprowadzimy – zapowiedziała Maria, pomogła mężowi wsiąść do samochodu, zapakowała wózek i sama usiadła za kółkiem, po czym odjechali.
Alina łapała już za klamkę opla, gdy zauważyła po drugiej stronie ulicy znajomą postać. Zmroziło ją. Marek. Uśmiechał się szeroko. Krzysiu też go zauważył i był wyraźnie zmieszany.
– Poczekaj tu chwilkę z Andrzejem. – Alina zwróciła się do Tomka.
– Jesteś pewna?
– Tak, damy radę. – Położyła rękę na ramieniu męża, wzięła Krzysia za rękę i ruszyła w stronę byłego męża.
– Co ty tu robisz? – syknęła, gdy znalazła się przy mężczyźnie.
– No chyba wolno mi odwiedzić syna w dniu rozpoczęcia szkoły? Cześć, brachu – zwrócił się jak gdyby nigdy nic do Krzysia.
– Cześć, tata – wymamrotał chłopiec.
– Są telefony, należało nas uprzedzić i…
– Przywiozłem prezent – przerwał jej, jakby to było jakiekolwiek wytłumaczenie. – Proszę, Krzysiu. – Wręczył chłopcu samochodzik. – I chciałbym cię zabrać na spacer.
– Ale ja… – Chłopiec nie dokończył, bo Alina weszła mu w słowo.
– Mamy już plany na dzisiejsze popołudnie. Jutro się zdzwonimy i porozmawiamy, a teraz musimy już lecieć. – Złapała syna za rękę i po chwili zniknęli w bezpiecznym wnętrzu samochodu Tomka.
– Jedziemy! – zarządziła. Była cała rozdygotana. Myślała, że przeprowadzka oznacza, że już nigdy go nie spotka. Ucieknie od przeszłości i dawnego życia. Do tej pory nie interesował się ani synem, ani nią. Alimenty to wszystko, na co było go stać. Zresztą ona nawet nie chciała, by kontaktował się z Krzysiem. Czego mógłby go nauczyć? Siły pieniądza? Oszukiwania innych? Braku szacunku wobec kobiet? Jednak zdawała sobie sprawę, że Krzysiu gdzieś tam podskórnie tęskni i potrzebuje ojca. A teraz na pewno czuł się rozdarty. Alina westchnęła głęboko, odwróciła się i spojrzała na syna.
– Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Jutro porozmawiam z tatą – obiecała.
Krzysiu pokiwał głową.
– To był prawdziwy tata Krzysia. Pan Tomek jest przybranym – wyjaśniła, bo Andrzej patrzył na nią zdezorientowany. Nie czekała na jego reakcję. Była zbyt rozkojarzona.
Wkrótce dotarli do Zalewa
Znaleźli miejsce parkingowe i wyszli z samochodu. Pizzeria mieściła się w domu jednorodzinnym. Na zewnątrz były stoliki, krzesełka i ogromny parasol. Obok stały huśtawki. Można było, siedząc przy stoliku, obserwować bawiące się dzieci. Maria i Roman już na nich czekali.
– Przepraszamy za spóźnienie, ale mieliśmy niezapowiedzianą wizytę – usprawiedliwiała się Alina.
Maria posłała jej pytające spojrzenie.
– Tata Krzysia. Tak po prostu. – Pstryknęła palcami.
– Rozumiem. Zamawiamy pizzę? Ja już trochę zgłodniałam.
– Tak, no pewnie. – Alina od razu przystała na propozycję.
Wkrótce danie pojawiło się na stole. Kiedy chłopcy zjedli i ruszyli na huśtawki, Alina wetchnęła i wyznała:
– Przepraszam was, ale jestem jeszcze trochę roztrzęsiona. Mój były mąż przypomniał sobie po roku, że ma syna, i jakby nigdy nic pojawił się przed szkołą. – Pokręciła głową z dezaprobatą. – No ale dość o tym. Muszę jak najszybciej o tym zapomnieć. – Machnęła ręką, jakby odganiając wspomnienie o Marku. – A jak wy się czujecie? – zagadnęła, zmieniając temat.
– Nie jest łatwo wracać do pracy po dwóch miesiącach laby, ale ja już się cieszę na zajęcia modelarskie – powiedział Roman.
– Ja mam podobnie. Nie jestem rannym ptaszkiem, ale kontakt z książkami, a przede wszystkim z uczniami, to cudowna sprawa – potwierdziła Maria, pociągając łyk kawy.
– Rozumiem, pamiętam to z własnego doświadczenia. A ja, wiecie, jestem zaskoczona postawą wychowawczyni Krzysia – wyszeptała Alina, bojąc się, że chłopcy mogą ją usłyszeć. Pochyliła się, by nieco zbliżyć się do rozmówców.
– Anna Nowak… – powiedziała cicho Maria. – No cóż, chyba gorzej nie mogli trafić. To największa jędza w szkole. Przepraszam, że tak mówię o swojej koleżance, ale nie cenię jej jako pedagoga. Nie mam z nią dobrych relacji. Zresztą ona z nikim nie ma dobrych relacji.
– Kiedyś była inna – westchnął Roman.
Spojrzeli na niego pytająco.
– No tak, jej mąż od czterech lat choruje na SM i ona od tego czasu jakby zaczęła mścić się na dzieciach, na ich rodzicach… – wyjaśnił Roman. – Trudno to w ogóle wytłumaczyć.
– Nie da się czegoś zmienić? – zapytał Tomek.
– Dyrektorka jej współczuje, więc ją chroni, ale zobaczcie najpierw, jakie Krzysiu będzie miał wrażenia, a potem może zacznijcie działać – powiedziała Maria w zamyśleniu.
Chłopcy pląsali beztrosko na huśtawkach. Widać było, że Andrzej czuje się tutaj dużo lepiej niż w szkole wśród rówieśników.
– Dobrze – zgodziła się Alina. – Masz rację.
– A co u was? – zapytała Maria.
– Nadal szukamy kontaktu z Haną Klose. Próbujemy znaleźć jakiś ślad, gdzie teraz mieszka lub gdzie mieszkają jej potomkowie. Internet trochę nam powiedział, wysłaliśmy e-mail, ale na razie pozostaje bez odpowiedzi – tłumaczyła Alina.
– A konserwator? – zapytał Roman.
– No cóż, kiedy zadzwoniliśmy, dostaliśmy informację jak w Hollywood: proszę do nas nie dzwonić, my skontaktujemy się z państwem.
– Dużo bym dała, aby zobaczyć wasz skarb na żywo. Mam nadzieję, że będzie można go wkrótce obejrzeć w muzeum. Pewnie w Olsztynie, bo to najbliższe – rozmarzyła się Maria.
– Kiedy chłopcy znaleźli skarb, wszystko działo się tak szybko, że nawet nie pomyślałam, żeby do was zadzwonić. Mogliście wtedy przyjechać i obejrzeć – westchnęła Alina.
– Mówi się trudno. W Zalewie też się dużo zmienia. Wyobraźcie sobie, że został odnowiony cmentarz żydowski. – Roman zmienił nagle temat.
– To świetnie, byłam tam dawno temu i smutno było oglądać takie chaszcze. Musimy się tam wybrać – stwierdziła Alina.
– Chodźmy teraz, co wy na to? – zaproponowała Maria. – Porozmawiamy po drodze.
– Czemu nie – zgodzili się.
Zawołali chłopców i wyruszyli na spacer. Szli ulicą Sienkiewicza w kierunku cmentarza. Chłopcy biegli przed nimi.
– Wiesz, Tomek ma teraz nową idee fixe. Poznaliśmy wdowę po Mirosławie Górniaku, właścicielu domku na wzgórzu. Jest znaną malarką i, wyobraź sobie, ona oddała nam plany organizacji pensjonatu, i postanowiliśmy spróbować. A nuż się uda – powiedziała Alina.
– Ale… jaki pensjonat? Nie widzieliśmy się parę tygodni, a tu takie plany? A ta kobieta, ta malarka… Tak po prostu dała wam to wszystko?
– Ona bardzo chciała, żeby marzenie jej męża zostało zrealizowane, a sama nie ma na to czasu. I zapału – wyjaśniał Tomek.
– Superpomysł! – pochwaliła Maria. – W okolicy nie ma zbyt wielu noclegów, a to jest bardzo dobre miejsce na odpoczynek.
– Tak, pomysły są dobre, ale trzeba jej jeszcze zrealizować i z tym już trudniej – oznajmiła Alina, posyłając mężowi znaczące spojrzenie.
– Przeprowadzkę zrealizowaliśmy na sto procent, więc tego nie zrobimy? Jak nie my, to kto. The sky is the limit – skwitował Tomek.
Alina się skrzywiła.
– Daleko jeszcze? – zagadnęła, żeby nie ciągnąć już tematu pensjonatu, który wciąż pozostawał drażliwą kwestią.
– Jeszcze troszkę, ale pamiętasz, że masz trenować? – zapytała Maria i mrugnęła porozumiewawczo.
Alina westchnęła głęboko. Sama myśl o bieganiu odbierała jej chęć do życia.
Minęli kaplicę, w której zginął niemiecki ksiądz. Przeszli przez Zalewkę i dotarli na cmentarz.
– Ojej! – wykrzyknęła Alina.
Widok odnowionych nagrobków zrobił na niej ogromne wrażenie. Tak jakby ktoś przywrócił pamięć o ludziach tu mieszkających i na nowo dał im prawo do istnienia.
– Prawda, że to przywraca wiarę w ludzi? – Bardziej stwierdziła, niż zapytała Maria.
Pokiwali głowami, pokazując, że się z nią zgadzają.
– Kto to zrobił? – zainteresował się Tomek.
– Pasjonaci z Towarzystwa Miłośników Ziemi Zalewskiej i uczniowie z Zalewa – wyjaśnił Roman. – Cudnie, że są tacy ludzie.
Alina wytłumaczyła chłopcom, że jest to cmentarz żydowski, a nagrobki to macewy. Dodała, że obecnie miejsce to nie jest już użytkowane, a te dziwne napisy na macewach są w języku hebrajskim. Słuchali jej w skupieniu.
– Inicjatorem założenia cmentarza – teraz rolę przewodnika przejął Roman – był kupiec żydowski Joseph Saul Rosenbach, który nabył tę parcelę w tysiąc osiemset dwudziestym dziewiątym roku. Ta macewa tuż przy wejściu z wrośniętym drzewem to właśnie jego nagrobek.
Wszyscy popatrzyli na przewodnika z zainteresowaniem.
– To wrośnięte drzewo jest symboliczne, nie sądzicie? – stwierdziła Alina, wskazując na potężny pień, który piął się do nieba, przyklejony do macewy. – Tak jakby zespolił się z tą ziemią.
Pokiwali głowami i weszli na cmentarz. Roman wyjaśnił chłopcom, że daty umieszczone na macewach podane są zgodnie z kalendarzem żydowskim, czyli od stworzenia świata, i chrześcijańskim. Pokazał im macewę ze złamaną palmą, która oznaczała przedwczesną śmierć. Ogarnęła ich melancholia za tym minionym światem. Stali w milczeniu, a potem ruszyli w drogę powrotną. Alinę znowu nawiedziło to dziwne uczucie, które pojawiło się rano – smutku, przygnębienia i bezsensu istnienia. Szybko je jednak odpędziła.
– Od przyszłego tygodnia zapraszam chłopców do modelarni – zapowiedział Roman, gdy oddalili się nieco od cmentarza.
– To ja ich przywiozę – zaoferowała się od razu Alina, przerywając rozmyślania.
– Przyjedź w dresie i adidasach – zaproponowała Maria. – Zaczniemy treningi.
– Treningi? – zdziwił się Tomek.
– Tak, kochany, chcę schudnąć, a Alina ma mi w tym pomóc – zażartowała Maria.
Tomek spojrzał na nią zdziwiony. Jego mina wskazywała, że tego się po Alinie raczej nie spodziewał.
Dotarli w końcu do pizzerii, w której jedli pizzę. Obok niej stały ich samochody.
– Słuchaj, jeśli chodzi o Hanę Klosę, to popytam, może mnie uda się coś ustalić. U nas we wsi mieszka taka starowinka, może coś wie – obiecała Maria.
– Bardzo ci dziękuję – powiedziała Alina. – Teraz zresztą będziemy się częściej widywać, mam zamiar do ciebie zaglądać, gdy przywiozę rano Krzysia – zapowiedziała.
– A bardzo proszę, zapraszam.
Pożegnali się. Alina, Tomek, Krzysiu i Andrzej pojechali w stronę Gardna. Mijali po drodze malownicze ogródki, w których pyszniły się już fioletowe i niebieskie marcinki, a bluszcz na płotach przybierał czerwono-pomarańczowe odcienie. Na drzewach wisiały dojrzałe jabłka i gruszki.
– Ojej, zapomnieliśmy o Merdku! – powiedziała z przerażeniem Alina, gdy dojechali do domu.
Tomek pospiesznie otworzył bramę i wjechali na podwórko. Alina uchyliła drzwi. Merdek wyskoczył na dwór, ale wyglądał na obrażonego. Nie chciał się z nimi przywitać. Alina pobiegła do kuchni i zobaczyła, że ze złości pogryzł dywanik, który leżał na podłodze.
– No cóż, miał prawo – westchnęła. – Mogliśmy go ze sobą zabrać.
Krzysiu pomógł jej posprzątać zniszczenia i po chwili Merdek już ganiał z chłopcami po podwórku jak zwykle.
– Co to za pomysł z tymi treningami z Marią? – zapytał Tomek, kiedy chłopcy pobiegli już do ogrodu.
– Widzisz, to jest wielka tajemnica, bo Maria chce zebrać pieniądze na leczenie Romana, podobno pojawiły się takie możliwości. Planuje wziąć udział w biegu „Wings for Life” i ogólnie chce przyciągnąć uwagę do swojej zbiórki – wyjaśniła.
– Ach tak? Więc dlaczego to taka tajemnica?
– Ona nie chce dawać Romanowi złudnych nadziei, ale prawdę mówiąc, nie wiem, jak zamierza utrzymać to w sekrecie. Jedno z drugim się kłóci. Żeby zebrać pieniądze, trzeba to nagłośnić. – Rozłożyła ręce.
– No tak, ja na pewno pomogę i oczywiście dołożymy coś od siebie – obiecał Tomek.
Nagle usłyszeli przy bramie jakiś hałas. Alina wyszła na dwór i zobaczyła, że stoi tam Edyta.
– Dzień dobry! – wykrzyknęła na widok znajomej.
– Dzień dobry. Chciałabym zabrać Andrzeja. Miał sam wrócić do domu.
– Zabraliśmy go, bo i tak jechaliśmy w tę stronę, a chłopcom jest raźniej – wytłumaczyła Alina.
Edyta była spocona i zmęczona. Musiała chyba iść w stronę ich domu dość szybkim tempem. Alina dostrzegła też, że znajoma zaczęła się nieco lepiej ubierać i nie wyglądała już jak pięćdziesięciolatka.
– Autobus był dopiero teraz.
– Byliśmy na pizzy i twój syn nie jest głodny, wejdź. Napijesz się wody z sokiem wiśniowym?
– Dobrze. Chętnie. – Kobieta weszła na podwórko. Usiadła przy stole pod lipą.
Alina przyniosła wodę.
– I jak praca? – zapytała z zainteresowaniem, przysiadając obok Edyty. Co jakiś czas żółty liść opadał z wdziękiem z drzewa i lądował na stole.
– Dobrze, tylko trochę daleko. Andrzej będzie ze mną rano jeździł autobusem i będzie chodził na obiady w szkole.
– Potem mogę go zabierać. A od przyszłego tygodnia zaczynają się zajęcia modelarskie, pamiętasz, że się zgodziłaś? – upewniała się Alina.
– No tak. – Edyta skinęła głową.
– Dzwoniłam też do mojego kolegi prawnika, Pawła. Zgodził się zająć sprawą twoich alimentów, więc nie będziesz już sama.
– Czyli co? – zapytała kobieta, patrząc na nią nieprzytomnym wzrokiem.
– Jeśli się zgodzisz, podam mu wszystkie okoliczności sprawy. On napisze list do pełnomocnika naszego radnego. No wiesz, tego Drążka, i oni pomiędzy sobą ustalą już, co i jak. Innymi słowy, to Paweł będzie walczył o alimenty dla Andrzeja, a wierz mi, jest bardzo skuteczny.
– No ale… – Edyta się zawahała i zaczerwieniła jak burak.
– Chodzi o wynagrodzenie? Wynegocjuję dobrą stawkę. Powiedział, że sprawa jest wygrana i że zapłacisz, jak dostaniesz pierwsze alimenty – dodała uspokajającym tonem.
– Dziękuję ci bardzo.
– Teraz już naprawdę nie masz się czym martwić. Trzeba zacząć korzystać z życia, dopóki możesz – stwierdziła Alina. – Wyjdź gdzieś z Andrzejem, nie wiem, do kina w Ostródzie, pojedź na wycieczkę do Olsztyna. Nie odkładaj tego na później, bo on szybko dorośnie i nie będzie okazji.
– No tak.
– A nie myślałaś o jakimś partnerze?
Edyta się zaczerwieniła.
– Ja? Gdzie tam. – Machnęła ręką, wyraźnie zawstydzona.
– Może już czas, może trzeba sobie ułożyć życie, bo samemu to trudno – przekonywała, pociągając łyk soku. – Widzisz, ja też kiedyś żyłam inaczej. Miałam męża i on był dla mnie całym światem, i nagle czar prysł jak bańka mydlana. Znalazł sobie inną, a ja zostałam na lodzie z Krzysiem.
Edyta słuchała z uwagą. Na jej twarzy malowało się zaskoczenie.
– Byłam w bardzo trudnej sytuacji, chyba w gorszej niż ty, bo nie umiałam sama żyć, ale stopniowo się nauczyłam. Poznałam Tomka i teraz wszystko jest inaczej. Razem jest łatwiej. Chociaż dzisiaj mój były mąż czekał na nas przed szkołą, ale to już inna historia…
– No jest jeden taki… – wyznała Edyta.
Alina nadstawiła uszu.
– Tak?
– Poznałam go w redakcji. Pracuje jako kurier i czasami pojawia się z paczkami, i chce się ze mną umówić, ale ja się boję.
– Czego?
– No że mnie wykorzysta jak ojciec Andrzeja. Zresztą on o Andrzeju w ogóle nie wie – wyjaśniła, wpatrując się w czubki swoich butów.
– To mu powiedz i zobacz, co się będzie działo. A jaki on jest?
– Wesoły, śmieszny. Cały czas żartuje. I chce mnie zabrać na pizzę – powiedziała, podnosząc w końcu wzrok.
– To idź i zobaczysz – zachęcała Alina. – A jak ma na imię?
– Wojtek. – Edyta się uśmiechnęła.
Nagle pojawili się przy nich chłopcy.
– Mamo, będę siedział z Krzysiem – pochwalił się Andrzej.
– To świetnie. Idziemy teraz do domu. Dziękuję za pomoc – powiedziała Edyta i skierowała się wraz z synem do furtki.
Alina i Krzyś odprowadzili gości wzrokiem, po czym udali się do domu.
– A tata już nie przyjdzie? – zapytał ze smutkiem Krzyś.
– Jeżeli będziesz chciał, to przyjdzie, ale najpierw musi się z nami umówić, nie może oczekiwać, że nagle rzucisz wszystko i pójdziesz z nim. Jutro do niego zadzwonię.
Chłopiec uśmiechnął się z zadowoleniem i w podskokach pobiegł z Merdkiem do swojego pokoju.