Miłość za pięć dwunasta - ebook
Miłość za pięć dwunasta - ebook
Ronnie Moss chce utrudnić przejęcie firmy ojcu, który nigdy nie okazywał jej miłości. W tym celu musi wyjść za mąż do dnia trzydziestych urodzin. Gdy za pięć dwunasta rzuca ją narzeczony, Ronnie przyjmuje ofertę niedawno poznanego Wesa Brody’ego i bierze z nim ślub w Vegas. W przypadkowym na pozór związku wybucha namiętność. Ronnie się domyśla, że Wes przez małżeństwo z nią także chce coś zyskać, ale rozpalił jej zmysły jak nikt dotąd i postanawia cieszyć się chwilą, póki trwa...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8342-456-9 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I znowu on. Tajemniczy mężczyzna po raz kolejny posyłał jej seksowny uśmiech z drugiego końca sali.
Kto to jest? Przyjęcie było dla zaproszonych gości, poważnych darczyńców. Ronnie przysięgłaby, że zna tych ludzi, przynajmniej z widzenia. Jego by zapamiętała.
Odwróć wzrok. Oddychaj. Uśmiechnęła się do stojącego przed nią gościa i usiłowała sobie przypomnieć, o czym rozmawiali. Franklin Dodd był miłym starszym panem z białą kozią bródką, który przewodniczył Fundacji Kitsup, wspierającej popularyzację nauki wśród dzieci. Rozmawiali o sposobach wspierania nowego podejścia do nauczania matematyki w początkach edukacji.
Skup się. Zachowuj się inteligentnie. Nie było to łatwe, gdy była skoncentrowana na tym, by się nie odwrócić. Po raz pierwszy zobaczyła tego mężczyznę, gdy w Las Vegas wygłosiła mowę na konferencji Nauka Przyszłości. Koncentracja była wtedy dla niej wyzwaniem, jednak dała radę. Potem, podczas owacji na stojąco, jaką otrzymała, mężczyzna pocałował czubki palców i posłał jej całusa. Co za koszmarny flirciarz.
Udało jej się w odpowiedzi sklecić inteligentne zdanie na temat polityki edukacyjnej, a potem odwróciła głowę i pomachała do znajomego. Tamten facet wciąż się do niej uśmiechał, czekał, aż znów na niego spojrzy.
Skończ z tymi głupotami, powiedziała sobie. Jest dorosła. Sama podejmuje decyzje. Przynajmniej te najważniejsze. Poprzedniego dnia w sądzie okręgu Las Vegas otrzymali z Jarethem zezwolenie na zawarcie związku małżeńskiego. O północy kończyła trzydzieści lat. By dotrzymać obietnicy złożonej ciotce i kuzynom, do północy musiała wyjść za mąż. Inaczej MossTech, ogromna firma zajmująca się biotechnologią, założona przez wuja Bertrama i ciotkę Elaine, przejdzie w ręce jej ojca Jerome’a.
Sama się wpakowała w tę sytuację.
Gorzko żałowała impulsu, który pchnął ją do działania na ślubie kuzynki Maddie. Po tym, jak ojciec próbował zepsuć tę imprezę, wpadła w złość. Chodził wściekły od chwili, gdy Elaine, ciotka Ronnie, sporządziła dokument, który prawnie nakazywał trójce jej wnuków, a kuzynów Ronnie, do ściśle określonego momentu zawrzeć związek małżeński. Caleb i Marcus mieli to zrobić do ukończenia trzydziestego piątego roku życia, Maddie do trzydziestych urodzin. W innym wypadku ich wuj, a ojciec Ronnie, miał przejąć kontrolę nad MossTech. Przerażająca perspektywa.
W dniu oficjalnego ślubu Maddie Jerome ukrył dokumenty, które po ceremonii miały zostać podpisane. Gdyby zegar wybił północ, a dokumentów by nie znaleziono, byłoby za późno. Na szczęście Maddie i Jack, by się asekurować, w tajemnicy pobrali się wcześniej.
Potem ojciec Ronnie próbował wciągnąć w pułapkę Marcusa i Eve, sugerując, że Marcus zdradził narzeczoną. Tylko czystym zbiegiem okoliczności nieporozumienie zostało wyjaśnione i narzeczeni znów sobie zaufali.
Ronnie miała tego dość. Z początku nakaz małżeństwa jej nie dotyczył. Odnosił się wyłącznie do wnuków Elaine, która czuła się winna, że wychowała wnuki na ambitnych pracoholików. Rozwiązanie, jakie znalazła, było jednak manipulacją. Zmusiła wnuki do małżeństwa, grożąc, że w innym wypadku firmę przejmie wuj Jerome. Po żenującym występie ojca na ślubie Maddie Ronnie ubłagała ciotkę, by i ją włączyła do swojego planu.
W tamtej chwili wydało jej się to najlepszym sposobem, by zranić ojca, który wciąż ją krytykował. Wiedziała, że nic go tak nie zaboli jak odmowa tego, na czym najbardziej mu zależy: MossTech, władza i pieniądze. Dystansując się od niego, nie osiągnęłaby celu. Może nawet wcale by tego nie zauważył. Przekonanie ciotki trochę trwało, lecz w końcu Elaine wyraziła zgodę. Na tych samych warunkach. Jeśli Veronica Moss nie wywiąże się z umowy, głównym udziałowcem MossTech zostanie jej ojciec Jerome. Wszyscy bardzo się tego obawiali.
Dla Ronnie zawarcie małżeństwa nie stanowiło takiego problemu jak dla jej kuzynów. Była już zaręczona z jednym z producentów swojego telewizyjnego show. Jareth był przystojny i inteligentny, kompetentny, zainteresowany jej karierą, a do tego zamożny. Jego oświadczyny jej pochlebiały, choć długo nie mogła ustalić daty ślubu. Zawsze znajdował się jakiś ważny powód, by zaczekać.
Ale z tym już koniec. Z wybiciem północy kończy trzydzieści lat i musi spełnić obietnicę.
Nagra ceremonię na wideo. Ślub odbędzie się w kiczowatej kaplicy w Vegas, a udzieli go najbarwniejszy naśladowca Elvisa, jakiego zdołała znaleźć. Potem prześle ojcu nagranie. Po piekle, jakie jej urządził, zada mu ostateczny cios. I już na zawsze zerwie z nim kontakt.
Nie będzie za nim tęsknić. Za jego pogardą i drwinami. Za brakiem czułości. Nauczyła się bez niej żyć. Da sobie radę. Jareth nie był specjalnie wylewny. Z początku był miły, prawił jej komplementy, ale z czasem to się zmieniło. Nieustająco pracował, wciąż był w biegu. Nie miała mu tego za złe. Jak wszyscy Mossowie głębokim szacunkiem darzyła pracę i zaangażowanie. Oczekiwanie, że facet będzie jej nadskakiwał, byłoby dziecinadą. Dzięki niemu jej program odniósł sukces.
Problem w tym, że gdy emocje osłabły, zemsta na ojcu zaczęła się jej wydawać wredna i złośliwa. Mogłaby zachować status quo. Ojciec i tak straciłby szansę na kontrolowanie MossTech. Lecz to nie ona zadałaby mu ostateczny cios. Za późno na żale. Musi to doprowadzić do końca jak kuzyni. Spektakularnie. Calebowi, Marcusowi i Maddie udało się w ostatniej chwili. Co więcej, nie tylko wzięli ślub, ale także byli do szaleństwa zakochani w swoich partnerach. Ronnie… prawie im zazdrościła.
To głupie. Jareth Fadden był idealnym narzeczonym. Tego wieczoru zostanie jej idealnym mężem. Twórczy, ambitny, pełen energii – miał wszystkie podziwiane przez nią cechy. Dołączyła do nich gadatliwa żona doktora Dodda. Ponad jej ramieniem Ronnie zobaczyła, że Jareth patrzy na nią z drugiego końca sali.
Jak zwykle sprawdzał, czy poświęca uwagę właściwym osobom. Wciąż ją ganił, że wdaje się w rozmowy z ludźmi, którzy nie są warci jej czasu.
Posłała mu uspokajający uśmiech.
– Franklinie, zajrzyjmy do bufetu – rzekła pani Dodd. – W głowie mi się kręci po szampanie. Muszę coś zjeść.
– Oczywiście, moja droga. – Doktor ukłonił się Ronnie szarmancko. – Doktor Moss, przynieść pani coś z bufetu?
– Nie, dziękuję – odparła z uśmiechem. – Proszę się nie krępować, zaraz do państwa dołączę.
Państwo Dodd ruszyli do bufetu. Nad ich głowami Ronnie dostrzegła Tajemniczego Mężczyznę, który wziął kieliszek z szampanem z tacy niesionej przez kelnera i uniósł go, patrząc na nią. Boże, ten uśmiech.
Teraz zobaczyła, jaki jest wysoki. Ramiona miał szerokie, ładną szczękę, ciemne oczy pod ciemnymi brwiami. Odpowiedziała mu uśmiechem i uniosła rękę z pierścionkiem, tak by brylant złapał światło i wysłał mu migoczącą wiadomość: Jestem zajęta.
Uśmiech mężczyzny przygasł. Położył rękę na sercu, jakby zostało przebite strzałą. Błazen.
Odwróciła się i zobaczyła kolejnego kelnera z tacą. Sięgnęła po kieliszek. Nerwy panny młodej. Zawsze tak jest, gdy ktoś się do czegoś zobowiązuje. A przecież to tylko Los dręczy ją wizją straconych możliwości. Nie da się sprowokować. W torebce ma zezwolenie na ślub i obrączki z białego złota. Od miesięcy nosi pierścionek zaręczynowy. Oprawa brylantu była prawdziwym nieszczęściem dla jej kaszmirowych swetrów, ale kamień był zachwycający, a życie to w końcu seria kompromisów.
– Cholernie duży kamień – powiedział ktoś za plecami.
Zakręciła się na pięcie. Mężczyzna stał blisko. Pachniał cytrusami i czymś ciepłym, smakowitym.
– Słucham?
– Przepraszam. To zbyt osobista uwaga? – spytał i wyciągnął rękę. Podała mu swoją, zanim się zastanowiła. Nie był to mądry ruch. Jego ręka była ciepła, a skóra zrogowaciała jak wysuszona skóra albo ręcznie wygładzone drewno. – Mówiłem o pierścionku. Budzi we mnie mieszane uczucia.
– Co?
– Przykro mi, że widzę ten pierścionek – podjął. – Ale nie widzę obrączki.
– Czy my się znamy?
– Nie. Pamiętałbym, gdybym panią kiedyś widział. Wes Brody. – Uścisnął jej dłoń, którą nadal trzymał. – Oczywiście wiem, kim pani jest. Zdjęcia w broszurze informacyjnej konferencji nie oddają pani sprawiedliwości. A przy okazji, jestem pani wielkim fanem. Obejrzałem wszystkie odcinki „Sekretnego życia komórek”, i to nieraz. To wspaniałe. Podobnie jak pani.
– Dziękuję. – Wyszarpnęła rękę z jego uścisku.
– Pani prezentacja również była wspaniała – dodał.
– Jest pan bardzo uprzejmy – odparła. – Widziałam pana na widowni.
– Tak, miałem najlepsze miejsce. – Uśmiechnął się szerzej. – Nie chciałaby pani wiedzieć, ile się nakombinowałem, żeby dostać miejsce w pierwszym rzędzie.
– Tak, nie chcę. Niech to pozostanie tajemnicą.
– Więc mogę pani później postawić drinka?
– Nie, biorę dziś ślub z moim narzeczonym.
– Dziś? – Wes Brody szeroko otworzył oczy.
– Tak. W kaplicy. Naśladowca Elvisa będzie śpiewał, a my będziemy podpisywali dokumenty. Poza tym mam obrączkę. A nawet dwie. Dla mnie i dla niego.
– Ronnie! – zawołał Jareth władczym tonem.
– To on? – spytał Wes. – Ten, który na panią wrzeszczy?
– On – odparła. – Cóż, to dla nas ważny wieczór, więc dziękuję za…
Powietrze przeciął ogłuszający gwizd. Ronnie się wzdrygnęła. Do diabła, Jareth. Tutaj?
– On na panią gwiżdże? – Wyglądał na zbulwersowanego. – Ma cholerną czelność? Publicznie, na przyjęciu na pani cześć?
– Nie pana interes. – Twarz ją paliła.
– Moja matka miałaby coś do powiedzenia na ten temat – zauważył. – Miała jasne poglądy na to, jak mężczyzna powinien traktować kobietę. Nie zawsze udawało mi się sprostać jej standardom, ale się starałem.
– Brawo – powiedziała głupio.
– Ronnie! – Głos Jaretha brzmiał głośniej, kiedy się zbliżył. – Co z tobą? Ogłuchłaś?
– Niech pani za niego nie wychodzi – szepnął Wes.
Obejrzała się na Jaretha. Gdy znów odwróciła głowę, Wes zniknął. Jak na tak dużego mężczyznę, niezła sztuczka.
– Ronnie! – warknął Jareth. – Celowo mnie ignorujesz?
– Nigdy więcej na mnie nie gwiżdż – powiedziała. – Nie jestem twoim psem.
Jareth wyglądał na zaskoczonego.
– Od kiedy to jesteś taka wrażliwa?
Odstawiła pusty kieliszek na tacę mijającego ją kelnera.
– Nigdy tego nie lubiłam.
– Okej. Ochłoń. – Uniósł ręce. – Chciałem tylko zwrócić twoją uwagę. Walczyłem o twoje interesy. Samuel Whitehall zaprosił nas do Observatory, swojego luksusowego hotelu w górach. Proponuje lot helikopterem. Zaprosił tylko dwadzieścia osób. Dzięki mnie zainteresował się „Sekretnym życiem komórek”. Whitehall może nam pomóc wspiąć się na wyższy poziom.
Ronnie podniosła głowę, szukając w tłumie Wesa. Kilka razy spotkała już Whitehalla; nie należał do jej ulubieńców. Gapił się na nią, robił dwuznaczne komentarze, dotykał jej niby przypadkowo i z entuzjazmem masował jej ramiona. Był też niezwykle wpływową postacią w świecie telewizji.
Kompromisy są koniecznością, jak powtarzał Jareth.
– Kogo szukasz? – spytał zniecierpliwiony. – Słyszałaś, co mówiłem? Mówię o Samuelu Whitehallu!
– Świetnie, ale na dziś mamy inne plany. Pamiętasz?
– Ron – przewrócił oczami – Whitehall wprowadzi nas w swoje najbliższe kręgi. To ważne dla naszej kariery.
– Dziś wieczorem bierzemy ślub – oznajmiła. – To musi się stać, zanim skończę trzydziestkę. Wiesz o tym.
– Wkurzenie twojego ojca jest ważniejsze niż największa zawodowa szansa, jaką dotąd mieliśmy?
– To jest potwornie ważne! Tłumaczyłam ci to wiele razy.
– Dobrze – odrzekł. – Jest jeszcze wcześnie. Pojedziemy do Observatory na kolację, a potem wrócimy do Vegas i weźmiemy ślub. Chodźmy. Samuel czeka w limuzynie, żeby nas zabrać na lądowisko helikopterów.
– Helikopterów? Jeżeli będziemy zależni od cudzego helikoptera, nie będziemy mieć żadnej kontroli nad czasem. Najpierw weźmiemy ślub, a potem pojedziemy do Observatory. Będą mogli wznieść toast za nowożeńców.
– Nie – odparł. – Imprezy Samuela bywają szalone. Tu trzeba odrobiny spontaniczności. – Spojrzał krytycznie na jej kostium ze spodniami w kolorze kości słoniowej. – Wolałbym, żebyś nie wyglądała tak skromnie.
Imprezy Whitehalla bywały rzeczywiście nieprzyzwoite, co nie było w jej guście.
– Ty nie masz w sobie cienia spontaniczności. Wiem, że ciężko dla mnie pracujesz, ale jeśli chodzi o plany na wieczór, to czysta matematyka. Jeśli polecimy helikopterem na imprezę Whitehalla, nie zdążymy się pobrać.
– Oczywiście, że zdążymy. Nie bądź głupia.
– Pojadę do Whitehalla pod warunkiem, że najpierw weźmiemy ślub.
– Ron. Jesteś irracjonalna. – Uśmiech Jaretha zgasł. Jego oczy były chłodne. Do Ronnie w końcu coś dotarło.
– Nie chcesz tego ślubu, co? Zorganizowałeś imprezę, żeby mieć wymówkę i nie zdążyć do kaplicy.
– Nie bądź taką królową dramy. Nie wszystko kręci się wokół ciebie.
– Nie zaprzeczyłeś. Czyli to prawda?
– Do diabła, Ron. To niewłaściwe pytanie.
– Mimo to odpowiedz – nalegała.
– Dobrze, skoro się upierasz. Złość na ojca tak cię zaślepia, że nie widzisz, co jest w twoim najlepszym interesie.
– Moim najlepszym interesie? – powtórzyła.
– Tak, Ron. Twoim, moim. Naszym. Do mnie należy powstrzymanie tego szaleństwa. Miałem nadzieję zrobić to tak, żeby nikt nie był temu winny, ale z tobą nic nie jest proste. Wszystko musisz komplikować.
– Nie mówisz poważnie. Nie zrobisz mi tego.
– Pojedź ze mną do Observatory. Tworzymy zespół nie do pokonania. Jutro się obudzimy i ocenimy nasze nowe perspektywy, które będą lepsze niż kiedykolwiek.
– Perspektywy?
– Udajesz głupią. Jeśli Jerome dostanie pakiet kontrolny, sprzeda akcje, więc i tak otrzymasz kupę kasy.
– Nie! Obiecałam cioci. Włączyła mnie do tego na moją prośbę. Zrobiłam to, bo sugerowałeś, że polecimy do Vegas, a potem urządzimy wesele. Mówiłeś o ślubie w Vegas.
– Kiedyś – odrzekł. – Twoja ciotka jest dorosła, niech sama ponosi odpowiedzialność za swoje zachowanie.
– Dałam jej słowo! Jej, Calebowi, Marcusowi i Maddie.
Jareth lekko się uśmiechnął.
– Może dałaś, Ron. Ja nie. Chcę cię poślubić, ale nie na tych warunkach. Zmieńmy je.
Była zdezorientowana, jakby czar prysł i po raz pierwszy zobaczyła prawdziwego Jaretha.
– Wiedziałeś, co odziedziczę, kiedy podpisywaliśmy intercyzę. Tobie też nie brakuje pieniędzy. Więc czemu?
– A czemu nie dopisać jeszcze kilku zer na końcu tej liczby? – Wzruszył ramionami.
– Bo to zdrada mojej rodziny, a ja ich kocham.
– Wybacz, że na pierwszym miejscu stawiam interes nasz i naszych przyszłych dzieci – ciągnął. – Poślubię cię, z przyjemnością. Ale nie dziś przed północą.
– Dziś albo nigdy – odparła.
Jareth pokręcił głową.
– Nie graj ze mną w te gierki – ostrzegł. – Nie wygrasz.
– Chodzi o zasady. Tu nie ma kompromisów.
– W takim razie zostaniesz sama ze swoimi zasadami. Stracisz nawet swój program. To ja mam ostatnie słowo, jeśli chodzi o sezon czwarty, pamiętasz?
– Zrobiłbyś to?
– Oczywiście. Zapanuję nad twoimi emocjonalnymi wybrykami w każdy dostępny sposób. Potrafię sobie z tobą radzić.
– Radzić. Doprawdy. – Twarz ją paliła. – No to poradź sobie, Jareth – wycedziła. – Spadaj.
– Daj spokój. – Przewrócił oczami. – Pogadamy jutro, jak się uspokoisz. Jeszcze mi podziękujesz, że za ciebie myślę.
– Odejdź ode mnie.
Jareth wyjął telefon i wybrał numer.
– Walt? – powiedział. – Tak, to ja. Chciałem cię tylko uprzedzić. Wygląda na to, że nie będzie kolejnego sezonu „Sekretnego życia komórek”… Ja też… Ogromne rozczarowanie… Długa historia. Opowiem ci po powrocie. Próbuję coś uratować, ale nie wygląda to dobrze. Taa, będziemy w kontakcie. Później, Walt.
Jareth rozłączył się i spojrzał na nią triumfująco.
– Twoje mosty są spalone. Beze mnie i Fadden Boyle Production twoja kariera w show biznesie jest skończona.
– Powiedz mi, czy tobie chodzi tylko o pieniądze?
– Oczywiście, że nie. Podziwiam cię. Jesteś inteligentna, piękna, utalentowana. Trochę za bardzo nieprzewidywalna i emocjonalna, ale liczyłem na to, że z tego wyrośniesz.
– Uważasz mnie za dziecko?
– Zachowujesz się jak dziecko – warknął. – Jeśli zmienisz zdanie co do ślubu albo kariery, zadzwoń do mnie, jak skończysz trzydziestkę.
Odmaszerował, nie oglądając się za siebie, Ronnie zaś stała jak zamurowana. Chciała wrócić do swojego pokoju, ale dzieliła go z Jarethem. Nie było ucieczki.
Wynajmij inny pokój. Idź do recepcji. Rusz się, do cholery. Lewa noga, prawa. Była jednak zagubiona. Pokuśtykała przez hotelowy hol na ulicę. Szła główną ulicą Vegas oszołomiona i oślepiona słońcem. Nie sądziła, że Jarethowi chodzi o MossTech. Wiedziała, że lubi pieniądze, ale żeby ją zmuszać do zdrady ciotki i kuzynów?
Gdy się poznali, cieszyła się, że jest zamożny. Odkąd była nastolatką, odrzuciła wielu chłopców i mężczyzn bardziej zainteresowanych miliardami MossTech niż nią samą. Jareth był wtedy pełnym pasji szefem studia telewizyjnego. Nie wiedział, czym zajmuje się firma Mossów. O wiele bardziej go interesowało, jak spieniężyć talenty Ronnie.
Okazało się, że to wszystko było tylko grą.
Skrzywdziła rodzinę, która była jej droga. Po to, by zrobić na złość ojcu. Jak zepsute niemądre dziecko. Jareth ma absolutną rację, powinna się wstydzić.
O północy skończy trzydzieści lat. Zachowała się jak ktoś, kogo dobrze znała. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Może powinna się spodziewać, że jej życie będzie przypominało życie ojca. Zatrute goryczą i złością. Pozbawione bliskości rodziny. Co za perspektywa!
Ale przynajmniej nie poślubi kłamcy i oszusta.
Tuż przed nią wznosił się jeden z hoteli z kasynem, blokując słońce. Weszła między automaty do gry i usiadła w najcichszym barze, jaki znalazła. Zamówiła lemon drop.
– Przepraszam – odezwał się niski głos. – Mogę?
Zamarła, serce jej waliło. Tak, to on. Wes Brody.
– Śledzi mnie pan?
– Nie chodzę za panią krok w krok jak szaleniec, jeśli o to pani pyta – odparł. – Zauważyłem, jak pani tu wchodzi, ale nie chcę pani przestraszyć ani być natrętny.
– W porządku – odparła.
Brodie patrzył na nią przez moment.
– Wszystko dobrze?
– Nie – przyznała. – Jestem zdruzgotana.
– Czy to ma coś wspólnego z tym kretynem, który na panią gwiżdże? Pokłóciła się pani z nim?
– Wielkie niedopowiedzenie. To była katastrofalna różnica zdań.
– Rozumiem. Wiem, że to nie moja sprawa i że to nie jest najlepszy czas, żeby z panią flirtować. Ale jeśli ma pani ochotę pogadać, zamieniam się w słuch.
– Chyba nie. Nie zabłysnę. Raczej będę się mazgaić.
– Rozumiem, ale to mnie nie odstrasza. Co ten łobuz zrobił? Chce pani, żebym mu dołożył? Jestem gotowy.
– To skomplikowana historia.
– Jak pani mi ją opowie, spóźni się pani na ślub?
– Nie – wyznała. – Ślub został przełożony. Na zawsze.
– Do diabła, doktor Moss. – Oczy mu zabłysły. – Od dawna nie słyszałem tak dobrej wiadomości.
Nie mogła powstrzymać śmiechu.
– Mam na imię Ronnie. To straszne wieści. Przynajmniej dla mnie.
– W takim razie proszę mi mówić Wes. I dlaczego to straszne wieści? Moim zdaniem fantastyczne.
– Może, ale dziś miałam wyjść za mąż. Muszę to zrobić, inaczej zniszczę życie i kariery drogich mi osób. Ale już za późno, żeby to naprawić. Nie mogę w to uwierzyć.
Wes podał jej chusteczkę.
– Niezła historia. Chciałbym ją poznać.
Wytarła nos zawstydzona. Wes patrzył na nią ciepło. Z fascynacją. Nie osądzał jej.
– Naprawdę? Ta historia nie świadczy o mnie dobrze.
– Jestem diabelnie ciekawy. Mogę usiąść?
Kiwnęła głową. Zajął miejsce obok niej i dał znak barmanowi, pokazując na jej drinka.
– Jeszcze dwa! – zawołał i spojrzał na nią. – Więc?
– Zaczyna się od mojego ojca, który zraził do siebie całą rodzinę – podjęła. Kilka razy robiła pauzy, ale inteligentne pytania Wesa i kolejne drinki rozwiązały jej język. – To wszystko – zakończyła. – Kocham ciotkę, a kuzyni są dla mnie jak rodzeństwo. Tymczasem pozwoliłam wygrać ojcu.
– Au – mruknął. – Nie rozumiem jednak, po co w ogóle zgłosiłaś się do tej małżeńskiej akcji. Co chciałaś zyskać?
– Nic – odparła. – Zrobiłam to na złość ojcu. Chciałam, aby wiedział, że to ja pozbawiłam go jego wymarzonej nagrody. – Skrzywiła się. – To nie jest mój najlepszy dzień.
– I spore ryzyko – zauważył Wes.
– No właśnie. Nie myślałam, że to ryzykowne. Jareth zgodził się na ślub w Vegas. Nie przyszło mi do głowy, że tylko liczy pieniądze i w końcu mnie rzuci. Co znaczy, że jestem nie tylko złośliwa, ale też łatwowierna.
– Jeśli chodzi o miłość, każdy z nas raz czy dwa się przeliczył – zauważył Wes.
– Wiem, ale to inni zapłacą za mój błąd. To mnie przeraża. I nic nie mogę na to poradzić.
– Więc kończysz trzydziestkę o północy? Czy warunek ciotki dotyczy poślubienia gwiżdżącego idioty? Czy spełnisz warunek, wychodząc za kogoś innego?
– Ee, to może być chyba każdy. Ale moje urodziny są za parę godzin. Mało czasu na upolowanie męża.
Położył rękę na jej dłoniach.
– Ożenię się z tobą – oznajmił. – Gdzie jest ta kaplica?ROZDZIAŁ DRUGI
Wypowiedział te doniosłe słowa bez cienia refleksji. Kierował się instynktem, jak jastrząb polujący na ofiarę. Czas się zatrzymał. Słyszał dzwonki i szum kasyna. Zdawało się, że znaleźli się w jakiejś bańce. Veronica rozchyliła wargi i patrzyła na niego z zakłopotaniem.
Nic dziwnego. Był obcym facetem, który z nią flirtuje. Powinna go przegonić. Ale powiedział, co powiedział, i już się nie wycofa. Jakaś jego część była podekscytowana tym, co to może znaczyć dla jego śledztwa. Inna była zafascynowana samą Ronnie.
Żałował, że nie chodzi tylko o nią. Jej uroda usprawiedliwiała jego słowa. Zapewne wykorzystałby tę szansę, nawet gdyby nie miał ukrytego celu. Czemu nie ratować uroczej damy? Rozwiązać jej problemy, zostać jej bohaterem i zyskać pretekst, by już zawsze być blisko niej. Dość blisko, by czuć zapach jej szamponu. Czy w tym scenariuszu jest coś, co mogło mu się nie spodobać?
W historii rodziny Mossów szukał prawdy o tym, co się wydarzyło dwadzieścia trzy lata wcześniej w laboratorium w Sri Lance i kto był odpowiedzialny za śmierć niewinnych osób. Po kolei, powiedział sobie. Veronica przeżywa traumę przez mężczyznę, który ją okłamał i wykorzystał.
Była piękną kobietą. Podziwiał ją w programie telewizyjnym na temat biologii komórkowej, ale zakładał, że nad jej wizerunkiem pracuje sztab profesjonalistów. Tymczasem wcale tego nie potrzebowała. Miała jasną cerę, różowe zmysłowe wargi i ogromne niebieskie oczy. Gęste włosy opadały jej na ramiona. Miała figurę tancerki. Pełen pakiet: uroda, inteligencja, charyzma. Zaczął oglądać jej program, bo miał obsesję na punkcie Mossów, ale potem oglądał go właśnie dla niej.
Jak zdobyć jej zaufanie? Zasłużyć na jej wdzięczność? W tej chwili nie wyglądała na wdzięczną. Wyglądała na przestraszoną. Wolałby nie mieć tego konfliktu interesów. Sumienie było dla niego ciężarem niewygodnym.
– To nie jest dobry żart, Wes – powiedziała.
– Nie żartuję.
– Ależ żartujesz. Nie znam cię, a ty nie znasz mnie.
– Może, ale jestem lepszym wyborem niż poprzedni gość – stwierdził. – Nigdy bym na ciebie nie gwizdał. Traktowałbym cię jak królową. Jak boginię. Z szacunkiem.
– Nie jesteś zbyt subtelny.
– Nie masz czasu na subtelności – zauważył. – Mówiłaś, że małżeństwa kuzynów były zaaranżowane, bo chcieli spełnić wymóg babki. Czym to się różni?
– Caleb znał kobietę, którą miał poślubić. Marcus wybrał kogoś, kto był prześwietlony. Obaj znali te kobiety dłużej niż… ile to minęło? Nie siedzimy tu jeszcze godziny.
Wzruszył ramionami.
– Pewnie twoi kuzyni mieli więcej czasu. Ale dzięki mnie uratujesz firmę, dotrzymasz danego ciotce słowa, nie zawiedziesz kuzynów, zrobisz w balona ojca, ochronisz stanowiska pracy w MossTech, a przy okazji pokażesz środkowy palec temu kretynowi.
Z dreszczem podniecenia zdał sobie sprawę, że Ronnie rozważa jego propozycję.
– To zbyt niebezpieczne – odparła jednak. – Za dużo wiesz o Moss Tech. Nie mamy umowy przedmałżeńskiej. Nie wiem nawet, czy naprawdę nazywasz się Wes Brody. Nie znam cię ani nikogo, kto by znał ciebie. Możesz być oszustem albo seryjnym mordercą.
– Nie jestem seryjnym mordercą. Ale z przyjemnością cię uspokoję. To prawda, wiem, że jesteś bogata, ale dla mnie to bez znaczenia, bo ja też jestem bogaty.
– Tak samo mówił ten kretyn – zauważyła z żalem.
– Nie jestem taki jak on. Jeśli będę chciał więcej pieniędzy, to je zarobię. Pokażę ci stronę mojej firmy, zeznania podatkowe, portfel akcji. Mam tu laptopa.
– Doprawdy? – mruknęła.
Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął portfel, a z niego prawo jazdy.
– Proszę. – Pokazał jej dokument. – Widzisz? To ja.
– Weston Robert Brody – przeczytała. – Ładne zdjęcie. Nowy Jork?
– Czasami – odparł. – Mam dom na Manhattanie, w Chelsea. Mam też dom w Montanie. Niedawno kupiłem willę na skale na Amalfi. Muszę ją wyremontować. To piękna budowla z widokiem na morze, z drzewami cytrynowymi. Ciągle strącam głową duże owoce.
– Brzmi to luksusowo. Lubię cytryny. Masz zdjęcia?
– Setki. W telefonie. Pokażę ci umowę kupna, jest po włosku, ale możemy znaleźć kogoś, kto ją przetłumaczy.
– Prawo jazdy może być fałszywe – stwierdziła.
Błysk w jej oczach pokazywał, że się z nim drażni.
– W sejfie mam paszport. Paszport trudno podrobić. Pokażę ci moje zeznania podatkowe, portfel inwestycyjny. Pójdź do pokoju.
– Tak? Pokażesz mi swoje rysunki?
Uśmiechnął się.
– Pokażę ci wszystko, co zechcesz. – Wyjął z teczki laptop, otworzył go i wyświetlił stronę Brody Venture Capitalists. – Mam spółkę kapitałowo-inwestycyjną. Zatrudniam ponad setkę ludzi. To ja, Weston Brody, właściciel i prezes.
– Robi wrażenie. – Zerknęła na zdjęcie, potem na niego.
– Nie mam kryminalnej przeszłości – dodał. – Żadnych tajemnic. Zrobiłem dyplom z biznesu na Harvardzie i zacząłem pracę jako analityk. Zostawiłem potężny ślad cyfrowy. Każdy, z kim pracowałem, poręczyłby za mnie. Znasz któreś z tych nazwisk?
– Prawdę mówiąc, znam.
– Doskonale. Proszę, zadzwoń do nich albo poproś, żeby twoi podwładni do nich zadzwonili. Spytaj kogokolwiek z tej listy, czy w razie potrzeby mu pomogłem. Zaczekam.
Na moment się odwróciła, przygryzając wargę.
– Wes – zaczęła – doceniam twoje zaangażowanie. Ale co byś z tego miał? Ślub moich kuzynów przyniósł coś obu stronom. Jeśli mówisz prawdę, jesteś bogaty, sławny i odniosłeś sukces w swojej dziedzinie. Nie potrzebujesz mnie. Po co miałbyś ryzykować?
Zaśmiał się, by ukryć dyskomfort.
– Skoro musisz pytać.
– Muszę – odparła. – Jesteś niepoprawnym flirciarzem. Przepraszam, że to powiem, ale małżeństwo z rozsądku, które bym ewentualnie zawarła, nie zakładałoby kontaktów seksualnych. Rozumiesz?
– Boże, oczywiście. Co za pomysł!
– Mówię poważnie, Wes.
– Nie traktuję tego niepoważnie – odparł. – Jeśli coś czuję, robię to. Nie jestem nieomylny, ale nie mam na koncie wielu błędów. Kiedy widzę nadzwyczajną szansę, korzystam z niej.
– Nie czuję się teraz nadzwyczajną szansą. – Wargi Ronnie drżały. – Na twoim miejscu bym się wycofała.
– Mowy nie ma – odparł. – Cała para naprzód.
– Cóż, dziękuję, Wes. Za zaufanie.
– Więc jak? Zadzwonisz do kogoś?
– Do kogo? – Zamrugała, wycierając nos.
– Do prawników, księgowych, prywatnych detektywów. Żeby mnie sprawdzili, tak ogólnie. Jest jeszcze drobna kwestia zezwolenia na zawarcie małżeństwa. – Uśmiechnął się. – Jeśli zaliczę test, oczywiście.
– Mam zezwolenie, ale jest na nim nazwisko Jaretha.
Wes zerknął na zegarek.
– Mamy jeszcze czas. Twoi ludzie mogą mnie sprawdzić, a my pojedziemy po nowe zezwolenie. Dobrze się składa, że twoja wspaniała mowa stała się wydarzeniem poranka.
– To nie takie proste. Miałam z Jarethem szczegółową umowę przedślubną. Nie mogę spisać drugiej bez pomocy prawników. Nie będzie ważna w sądzie, a bez niej nie wezmę ślubu.
– Spiszemy nową. Poszukamy notariusza online. Poproś prawników, żeby przygotowali coś prostego. Twój majątek należy do ciebie, mój do mnie. Najwyżej zmienimy to w umowie poślubnej. Nagramy wszystko na wideo. Twoi prawnicy mogą nam przysłać dokumenty do podpisania. Zrobimy konferencję online, podpiszemy je w czasie rzeczywistym podczas nagrywanej rozmowy wideo. To wykonalne, Ronnie.
– Niezły jesteś. – Pokręciła głową.
– Chcę, żebyś miała dowód, że nie jestem naciągaczem.
Przyjrzała mu się bacznie. Patrzył jej w oczy.
– Wiesz, jaki jest problem, Wes? – spytała powoli.
– Powiedz, żebym mógł to naprawić.
– Brak równowagi. Tylko ja czegoś potrzebuję. Dla mnie stawka jest wyższa niż dla ciebie. Dlatego się denerwuję.
– Tutaj nie chodzi o przewagę – zapewnił ją. – Jestem tobą zafascynowany. Dla mnie to wystarczający powód, żeby wziąć ten ślub.
– Dla mnie to śmiertelnie poważna sprawa. Nie zabawa.
– Jestem dla ciebie użyteczny, prawda? Wypełniam warunki twojej ciotki. Kogo obchodzi, że przy okazji mam z tego frajdę? Kogo krzywdzę tym, że jestem podniecony?
Przewróciła oczami.
– Ty znów swoje. A skoro mowa o krzywdzie: nie ciągnie się za tobą łańcuszek zawiedzionych kochanek, które poczują się skrzywdzone?
– Jestem wolny jak ptak. Moi rodzice nie żyją, więc nikt nie poczuje się zraniony brakiem zaproszenia. Jestem tylko nowym przyjacielem, który wyciąga do ciebie rękę w potrzebie. – Wyciągnął rękę. – Proszę, przyjmij ją.
I znów zapadła pełna napięcia cisza.
W końcu chwyciła jego dłoń. Wesa ogarnęła radość, a jednocześnie niepokój, bo tylu rzeczy jej nie powiedział. Królowej się nie okłamuje. Lecz w tym przypadku kłamstwa były brutalną koniecznością.
– To będzie tymczasowe małżeństwo – podjęła. – Żeby spełnić warunki ciotki, muszę pozostać zamężna przez pięć lat. Czy to akceptujesz?
– Dam radę – odparł.
– Oczywiście jesteś wolny i możesz robić, co chcesz, o ile zachowamy pozory.
– Wydaje się to wykonalne.
– Więc… naprawdę? To nie żart czy jakaś sztuczka?
– Naprawdę. Dzwoń. Niech prawnicy przygotują umowę przedślubną. Wyślę im wszystko, co zechcą zobaczyć.
– Jaki jest twój numer?
Podał jej numer i czekał, aż Ronnie wpisze go w telefon. Po chwili dostał esemesa.
– To mejl od prawnika. Teraz ty masz mój numer.
Wes położył laptop na barze.
– Wyślę dokumenty, a ty dzwoń. Potem wybierzesz notariusza online i umówisz spotkanie. Pospieszmy się, bo nie zdążymy do sądu w godzinach pracy.
– Okej – odparła. – W takim razie przepraszam.
Przeniosła się na drugi koniec baru i zaczęła telefonować. Przeglądając dokumenty, Wes bacznie na nią zerkał. Wydawało się, że Ronnie prowadzi z kimś żarliwą dyskusję. Pewnie prawnik uznał, że ślub z przypadkowym mężczyzną poznanym w kasynie w Vegas to kiepski pomysł. Sztywniak nie miał poczucia humoru.
Wolałby nie mieć przed nią tajemnic. Nie chciał jej skrzywdzić. Veronica Moss zasługuje na podziw i szacunek każdego mężczyzny, który podniósł na nią wzrok. Nawet jeśli Mossowie są winni przestępstw, o które ich podejrzewał, nowe pokolenie, które teraz prowadzi MossTech, nie ponosi winy za to, co zrobili ich dziadkowie i rodzice. A jednak nie mógł odpuścić, bo rodzina Mossów osiągnęła niewyobrażalny sukces kosztem jego ojca.
Zapłacił za to życiem.