Miłosna iluzja - ebook
Miłosna iluzja - ebook
Teddie Taylor dostaje pracę jako iluzjonistka w klubie eleganckiego hotelu. Jest szczęśliwa, lecz jej radość nie trwa długo, ponieważ nieoczekiwanie spotyka tam swojego byłego męża Aristotle’a Leonidasa, właściciela hotelu. Aristotle złamał jej przed laty serce, bo nie odwzajemnił jej miłości. On jednak też czuje się skrzywdzony i nie rozumie, dlaczego go opuściła. Mają sobie wiele do wyjaśnienia, ale Teddie chce uniknąć dalszych spotkań. Obawia się, że wyjdzie na jaw, co przed nim ukryła…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4941-6 |
Rozmiar pliku: | 619 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pochylając się, Teddie Taylor sprawnie rozłożyła trzy karty, po czym zakrywając je dłonią, przełożyła je szybko kilka razy. Jej zielone oczy nie zdradzały podniecenia, które sprawiało, że serce zabiło szybciej, gdy siedzący naprzeciwko mężczyzna z niezmąconą pewnością siebie wskazał środkową kartę. Gdy ją odkryła, jęknął głośno i uniósł do góry ręce, poddając się.
– Niesamowite – mruknął.
Wstając, Edward Claiborne wyciągnął dłoń, a uśmiech rozjaśnił jego patrycjuszowską, gładką twarz.
– Nie potrafię nawet wyrazić, jak bardzo się cieszę, że pani do nas dołączy.
Wpatrywał się w Teddie przenikliwie swymi błękitnymi oczyma.
– Przyda mi się w życiu odrobina magii.
Teddie odwzajemniła uśmiech. W ustach innego, młodszego i mniej obytego mężczyzny ta uwaga mogłaby zabrzmieć tandetnie. Jednak mężczyzna z klasą i szlachetnym pochodzeniem Claiborne’a nie zniżyłby się do flirtowania z kobietą o połowę od siebie młodszą, którą w dodatku przed chwilą zatrudnił w swoim nowym, prestiżowym klubie.
– Bardzo się cieszę, panie Claiborne. Nie, proszę! – zaprotestowała, gdy sięgnął do kieszeni. – Proszę pozwolić, że pana ugoszczę.
Kiedy zostawił ją samą, by porozmawiać z kimś w hotelowym lobby, miała ochotę zacząć podskakiwać z radości. Udało jej się! Nareszcie! W końcu spotkała klienta, który doceniał magię i nie traktował jej jedynie jako błahej rozrywki umilającej przyjęcia. Teddie usiadła wygodnie w fotelu i pozwoliła sobie na chwilę niezmąconej radości. Jej nowy klient należał do jednej z najstarszych rodzin w Nowym Jorku i jego rekomendacja gwarantowała najlepszą i najskuteczniejszą reklamę. Właśnie na tym jej i Elliotowi zależało najbardziej. Wybrała numer telefonu swego przyjaciela i partnera w interesach. Odebrał natychmiast, domyśliła się, że czekał na wieści wpatrując się w ekran aparatu.
– Już po? Jak poszło?
Znała go od dziecka, więc wyczuła w jego głosie napięcie. Nic dziwnego. Kontrakt na występy w nowym klubie hotelu Castine oprócz znaczącego podreperowania ich budżetu oznaczał także możliwość zatrudnienia kogoś do zajmowania się administracyjną stroną ich działalności. Teddie miała nadzieję, że dzięki temu unikną powtórki z dzisiejszego ranka, gdy Elliot zdał sobie sprawę, że zobowiązał się być w dwóch miejscach jednocześnie i wpadł w panikę.
– Mamy to! – poinformowała go tryumfalnie.
– Jesteśmy na fali, maleńka! – ucieszył się, a ona nie potrafiła powstrzymać śmiechu. Uwielbiała jego kalifornijskie odzywki, których nadal zdarzało mu się używać w chwilach ekscytacji. Kochała w nim także to, że nigdy w nią nie wątpił, nawet gdy ona sama nie widziała powodów do optymizmu.
– Czym go oczarowałaś? Poczekaj, niech zgadnę… Trzy karty? Mam rację?
Oczyma wyobraźni widziała jego łobuzerski uśmiech.
– Tak! Co nie oznacza, że ci wybaczyłam, że wrzuciłeś mnie samą na głęboką wodę.
Roześmiał się.
– W takim razie pozwól, że w weekend zabiorę ciebie i George’a do Pete’s Grill. W ramach przeprosin i żeby uczcić nowy kontrakt.
– W porządku.
Nagle przypomniała sobie, że Elliot powinien być w tej chwili zajęty.
– A właściwie dlaczego nie jesteś na spotkaniu? Przecież musiałam sama spotkać się z Claiborne’em, bo zdublowałeś spotkania.
– Właśnie zaczynam – odpowiedział szybko. – O, proszą mnie, muszę kończyć! – zawołał i rozłączył się.
Teddie uśmiechnęła się do siebie. Elliot miał rację, powinni to uczcić, a George uwielbiał Pete’s Grill. Na myśl o synu poczuła ciepło wokół serca.
Uwielbiała swą pracę, ale nic nie mogło się równać jej bezwarunkowej i żarliwej miłości do syna. Podbił jej serce już w pierwszej chwili po porodzie, gdy spojrzała w jego wielkie czarne oczy. Był idealny i był jej. Kto wie, jeśli ten kontrakt wypali, może za dwa lata świętować będą tutaj? Rozejrzała się po lobby hotelu The Kildare, nowoczesnego, choć urządzonego w tradycyjnym stylu, z elementami awangardowego wzornictwa, które onieśmieliłoby ją, gdyby nie unosiła się na fali sukcesu. Może jednak nie tutaj, zreflektowała się. Sądząc po otaczających ją gościach znalazła się w najmodniejszym miejscu w mieście. Z drugiej strony, wszystkie te ogromne kopie prac Andy’ego Warhola na ścianach… Skrzywiła się w duchu na taką ostentacyjną demonstrację bogactwa. Zahaczyła wzrokiem o Claiborne’a gawędzącego niestrudzenie z kolejnymi bogaczami. Ona także powinna spróbować nawiązać kontakty, wystarczyło, że przeszłaby obok, a jej nowy klient na pewno przedstawiłby ją swoim wpływowym znajomym. Na przykład temu, z którym właśnie rozmawiał. Nie widziała twarzy mężczyzny, ale nawet z daleka dostrzegła otaczającą go aurę pewności siebie i szyku. Na tle szklanej ściany, oświetlony promieniami słońca wyglądał jak bóstwo. Zauważyła, że nie tylko ona nie potrafi oderwać od niego wzroku. Wszyscy wokół rzucali ukradkowe spojrzenia w stronę tajemniczego mężczyzny. Ciekawa była, czy zdawał sobie sprawę z zainteresowania, jakie wzbudzał. I czy na nie naprawdę zasługiwał. Może powinna podejść do nich i sama się przekonać?
Zaczęła zbierać karty rozłożone na niskim stoliku, gdy Claiborne spojrzał w jej stronę i przywołał ją ruchem dłoni. Uśmiechnęła się odruchowo. I wtedy stojący tyłem mężczyzna odwrócił się, zaciekawiony, a uśmiech na twarzy Teddie zamarł. Przełknęła z trudem. Stała skamieniała i tylko jej serce waliło jak oszalałe. Niemożliwe! To nie mogło się dziać! To nie on, nie teraz, nie tutaj! A jednak… Uścisnął dłoń Claiborne’a na pożegnanie i leniwym krokiem ruszył w jej kierunku, nie spuszczając z niej wzroku. Jak zaczarowana wpatrywała się w wysokiego, wysportowanego, pięknego mężczyznę zbliżającego się do niej nieuchronnie. Powinna się natychmiast ruszyć, uciec jak najszybciej! Ostatnią osobą, którą w tej chwili chciała spotkać, był jej były mąż, Aristotle Leonidas. Nie tylko dlatego, że ich małżeństwo okazało się porażką, ale przede wszystkim ze względu na trzyletniego synka, o którego istnieniu Aristo nie miał pojęcia. Pospiesznie złapała resztę kart i zaczęła upychać w pudełku, ale w panice rozsypała je na podłogę.
– Pozwól.
Zamarła jak rażona piorunem. Nie zmienił się ani trochę. Jeśli już, to stał się jeszcze potężniejszy i bogatszy. Wzniósł się tak wysoko, że zdawał się wręcz półbóstwem. Jego piękna twarz nadal hipnotyzowała Teddie – jego ostre, męskie rysy i czarne jak węgle oczy wydawały się zbyt piękne, by mogły należeć do zwykłego śmiertelnika. Minęły już cztery lata od momentu, gdy złamał jej serce, odrzucając jej miłość, ale nie potrafiła ani o nim zapomnieć, ani mu wybaczyć, że wymazał ją ze swojego życia jak niechciany mejl. Jego lekko zachrypnięty głęboki głos nadal sprawiał, że jej puls wariował. To z zaskoczenia, tłumaczyła sobie, nie spodziewałam się go tutaj spotkać, to wszystko.
– Nie trzeba. Zostaw – wykrztusiła.
Zignorował jej protest, ukucnął i powoli, metodycznie pozbierał karty.
– Proszę.
Wstał i podał jej karty, ale ona wpatrywała się w niego oniemiała. Nie chciała ryzykować najmniejszego, nawet przelotnego kontaktu fizycznego. Nie ufała sobie. Jej ciało reagowało absurdalnym ożywieniem na dźwięk głosu byłego męża, nie zważając na wszystko, co jej zrobił lub czego nie zrobił. Nie potrafiła zapomnieć, że kiedyś łączyło ich coś wyjątkowego… A powinna. Usiadła, choć zamierzała przecież wyjść. Jednak by dostać się do drzwi, musiałaby się przecisnąć obok Aristotle’a. Wybrała więc mniejsze zło. Aristo przyglądał jej się przez chwilę, jakby próbował ocenić jej szanse na ucieczką, a potem usiadł naprzeciw, w fotelu, który niedawno zajmował Claiborne.
– Co ty tutaj robisz? – zapytała ostro.
Po ich rozstaniu przeprowadził się do Londynu, tak przynajmniej poinformowano Elliota, który pojechał po jej rzeczy. Zakładała, że sprzeda ich nowojorski apartament, bo za czasów małżeństwa rzadko kiedy się w nim pojawiał.
– W Nowym Jorku? – Wzruszył ramionami. – Mieszkam tu. Wróciłem.
Teddie poczuła ostre ukłucie w sercu, gdy wyobraziła sobie, że Aristotle mieszka w ich dawnym domu, bez niej. Żałowała, że nie potrafi wymyślić riposty, która zabolałaby go równie mocno.
– Dlaczego tak mi się przyglądasz? – zapytał niespodziewanie. – To ty mnie porzuciłaś.
Nie udało jej się ukryć zdumienia. Była pewna, że jej odejście nie spędziło mu snu z powiek. Tylko to jego spojrzenie, które sprawiało, że jej krew gęstniała niczym gorący miód.
Aristo zacisnął mocniej zęby, patrząc, jak zielone oczy Teddie błyszczą gniewnie. Nie zauważył jej w pierwszej chwili, prawdopodobnie dlatego, że jej twarz zakrywały rozpuszczone włosy. Nie spodziewał się, że jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy. Jego serce ścisnęło się boleśnie.
Cztery lata temu Theodora Taylor omamiła go swoimi szmaragdowymi oczyma, długimi nogami i ujmującą skromnością. Pojawiła się w jego ułożonym i precyzyjnie zaplanowanym życiu rekina biznesu i natychmiast spowodowała w nim zamęt, po czym ulotniła się nagle. Po ich trwającym pół roku małżeństwie pozostało mu jedynie puste konto bankowe i złamane serce. Zabrała więcej niż tylko pieniądze, pozbawiła go także resztek zaufania do kobiet. Przy niej po raz pierwszy pozwolił sobie na chwilę zapomnienia, opuścił gardę na tyle, by się z nią ożenić! Niestety potraktowała go jako trampolinę do lepszego życia. Oczywiście zdał sobie z tego sprawę dopiero, gdy powrócił z kolejnej podróży w interesach do pustego domu. By zapomnieć o bólu i upokorzeniu rzucił się w wir pracy z jeszcze większym zaangażowaniem.
Aristo zdziwił się, gdy ujrzał wyważonego, konserwatywnego Edwarda Claiborne’a ożywionego i roześmianego w towarzystwie o wiele młodszej kobiety. Jednak przyjrzał jej się dopiero, gdy starszy pan zaprosił go na nowy pokaz magii, który miał być prowadzony trzy razy w tygodniu przez „niezwykłą kobietę”, jak określił tę, z którą przed chwilą skończył rozmawiać. Gdy Aristo odwrócił się w stronę niskiego stolika, oniemiał. Nagle jego serce zaczęło walić jak oszalałe, zakręciło mu się w głowie. Teraz przyglądał jej się w milczeniu, pocieszając się, że jego kamienna twarz nie zdradza targających nim emocji. Rozum mu podpowiadał, że człowiek przy zdrowych zmysłach natychmiast by wstał i wyszedł. Ale rozsądek nigdy nie dochodził do głosu w jego relacji z Theodorą Tylor, i najwyraźniej nic się w tym względzie nie zmieniło, bo Aristo nawet nie drgnął.
– Przeżyłem, mimo wszystko, jak widzisz – odezwał się w końcu. – Może powinienem ostrzec Edwarda, by trzymał się za portfel. Wiem, jak szybko potrafisz… pracować.
Policzki Teddie zapłonęły. Pogarda w głosie byłego męża uraziła ją głęboko. Jak śmiał? Przecież to on odciął się od niej bez słowa ostrzeżenia i bez wyjaśnienia. Wcześniej zresztą także nie figurowała zbyt wysoko na liście jego priorytetów. Po sześciu miesiącach zorientowała się, że mąż nigdy nie znajdzie dla niej czasu. Nawet w trakcie rozwodu pracował pełną parą, jak zwykle. Wydawało jej się wtedy, że nie mógł jej już zadać większego bólu, ale srogo się myliła. Popełniła tylko jeden błąd – przespała się z nim po spotkaniu, na którym omawiali warunki rozwodu. Poniosły ich emocje – nic więcej. Tyle tylko, że zanim się zorientowała, że mdłości i zmęczenie nękające ją od tamtej pory nie oznaczają wyczerpania, byli już rozwiedzeni, a Aristo znajdował się na drugim końcu świata, gdzie budował kolejne hotele. Na wspomnienie swych rozpaczliwych, choć bezskutecznych prób skontaktowania się z nim, nadal przeszywał ją ból i wstyd. Strasznie chciała powiedzieć mu o ciąży, ale on znikł z radaru, dając jej wyraźnie, choć dotkliwie, do zrozumienia, że nie interesuje go nic, co miała do powiedzenia. Chciała tylko zachować się przyzwoicie, dla dobra dziecka, ale w końcu się poddała. Zresztą w przypadku jej rodziców takie rozwiązanie także się nie sprawdziło. Czasami należało spojrzeć prawdzie w oczy. Jej małżeństwo z Aristem nie miało solidnego fundamentu, na pewno niewystarczająco, by przetrwać nieplanowaną ciążę. Mimo to było jej ciężko. Złamał jej serce i pozbawił resztek wiary w mężczyzn. Jej ojciec też nigdy nie poświęcił córce za wiele czasu, więc zachowanie Arista utwierdziło ją w przekonaniu, że nie zasługiwała na uwagę żadnego mężczyzny. Elliot okazał się inny, ale tylko dlatego, że traktowała go jak brata. Aristo był jej pierwszą i jak dotąd jedyną prawdziwą miłością. I mężczyzną, który zranił ją jak nikt inny. Nagle poczuła, jak jej rozżalenie zamienia się w furię. Zacisnęła dłonie w pięści i spiorunowała byłego męża wzrokiem.
– Chyba masz problemy z pamięcią, Aristo. To ty jesteś ekspertem, jeśli chodzi o pracę. A Edward to dżentelmen. Znalazł dla mnie czas i poświęcił mi sporo uwagi – podkreśliła dobitnie ostatnie zdanie.
– I zapewne zapłacił za ciebie?
Ruchem głowy wskazał na filiżanki po kawie. Nie wierzyła własnym uszom. A on kontynuował swoje obrzydliwe insynuacje.
– Tylko na tym ci zależy, Theodoro, prawda? Na pieniądzach. Nieważne, czy są twoje, czy nie…
W rzeczywistości nie dbał o pieniądze, zwłaszcza że kwota, jaką Teddie wzięła z ich wspólnego konta, stanowiła jedynie kroplę w morzu jego dochodów, ale nie mógł sobie darować, że dał się jej wyprowadzić w pole. Nie powinien się tak dziwić, kobiety zawsze chciały więcej, nawet te rozpieszczane. Przekonał się o tym już w wieku sześciu lat, gdy jego matka znalazła sobie bogatszego, lepiej urodzonego zastępcę na miejsce jego ojca.
Teraz Teddie wzięła w obroty Edwarda Claiborne’a. Aristo wzdrygnął się.
– Pieniądze były wspólne – odpowiedziała ze złością. – Na tym polega małżeństwo, na dzieleniu się.
Wpatrywał się w nią z kpiącą miną.
– Wmawiaj to sobie dalej. – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Opróżniłaś całkowicie nasze wspólne konto, nie podzieliłaś się ze swoim mężem – zauważył ze złowrogim błyskiem w oczach.
– Jeśli to stanowiło dla ciebie taki problem, to mogłeś zadzwonić i ze mną o tym porozmawiać – odgryzła się jadowicie. – Szkoda ci było twojego cennego czasu?
– Nie przesadzaj, rozmawiałem z tobą!
– O swojej pracy. Tylko i wyłącznie. Nigdy o nas!
Teddie zorientowała się, że emocje zaczynają brać górę i postanowiła zakończyć tę bezsensowną rozmowę. Cztery lata po rozwodzie Arista nadal interesowały jedynie pieniądze. Nie powinna się dziwić. Zarabianie pieniędzy stanowiło sens jego egzystencji.
– Jeśli chodzi o pieniądze, to potrzebowałam ich, żeby przeżyć.
Żeby utrzymać naszego syna, pomyślała ze złością. Syna, który, zanim się jeszcze urodził, został odrzucony przez ojca.
– Nie zamierzam cię za to przepraszać. Jeśli był to dla ciebie taki wielki problem, to powinieneś był ze mną o tym porozmawiać. O ile pamiętam, dałeś mi jasno do zrozumienia, że nie masz mi nic do powiedzenia.
Aristo wpatrywał się w nią, a jego krew wrzała. Nie odzywał się do byłej żony, bo dlaczego miałby poświęcać czas kolejnej kobiecie w jego życiu, która go wykorzystała i porzuciła? To nie on odszedł, nie musiał się przed nikim tłumaczyć. Stary znajomy gniew ścisnął boleśnie jego serce. W jednym Teddie miała rację, powinien był się uporać z tą traumą wcześniej, by nie zatruwała mu dalszego życia. Zaskoczyła go jednak, wszystko wydarzyło się tak szybko, że nie miał nawet okazji, by skonfrontować się z byłą żoną. Aż do dziś.
Teddie wpatrywała się w niego z niemym oburzeniem, podczas gdy on rozsiadł się wygodniej.
– Porozmawiajmy więc.
Aristo przywołał ruchem głowy przechodzącego kelnera, który prawie się przewrócił, biegnąc na wezwanie wyjątkowo ważnego klienta. Teddie roześmiałaby się, gdyby nie przygnębienie, które ją nagle ogarnęło. Aristo w ogóle się nie zmienił. Zależało mu tylko na tym, by postawić na swoim.
– Poproszę o espresso i americano – złożył zamówienie, nawet nie pytając, czy miała ochotę na kawę. Zapewne chciał się popisać faktem, że pamiętał, jaką kawę piła cztery lata temu…
– Wychodzę już – oświadczyła chłodno. W przeszłości potrafił ją przekonać do wszystkiego, ale wtedy była w nim szaleńczo zakochana. Teraz nie zamierzała pozwolić, by za nią decydował o czymkolwiek.
– Nie mam ochoty na rozmowę z tobą.
Wzruszył ramionami i uśmiechnął się irytująco.
– W takim razie ja będę mówił, a ty słuchaj.
Nie zerwała się tylko dlatego, że kelner przyniósł właśnie ich kawy. Czuła jednak, że jej twarz płonie gniewem.
– Coś jeszcze, panie Leonidas? – zapytał niemal nabożnym szeptem kelner.
Teddie miała ochotę krzyczeć. Nie znosiła w byłym mężu tej umiejętności dominowania nad otoczeniem samą swoją obecnością. Gdy się poznali, nawet przekomarzała się z nim na ten temat, nazywając go czarodziejem, choć to ona przecież parała się magią. Nawet w towarzystwie innych pięknych i bogatych wyróżniał się natychmiast dzięki swej witalności i magnetyzmowi, przyciągającemu ludzi niczym gwiazda o potężnym polu grawitacyjnym. Na jej twarzy musiało się malować poirytowanie, bo sięgając po filiżankę, Aristo rzucił jej uważne spojrzenie.
– Jakiś problem?
– Oprócz ciebie? Nie.
Westchnął ze zniecierpliwieniem.
– Pytam o kawę. Mogę poprosić o inną.
– A mógłbyś się tak nie rządzić? Nie jesteś u siebie w pracy – dodała wrogo.
– Hm, właściwie to jestem – mruknął znad krawędzi filiżanki. – To mój hotel, pierwszy z nowej sieci, którą właśnie tworzymy: tradycyjna elegancja i luksus, ale wszystko oparte na nowoczesnych rozwiązaniach zrównoważonego rozwoju.
Uśmiechnął się, widząc przerażenie na twarzy Teddie.
– Zależy mi też na prezentacji sztuki współczesnej.
Dopiero teraz kątem oka zauważyła małe logo złotego lwa na serwetce. Przeklęła w myślach i wstała, by się jak najszybciej ewakuować.
– Usiądź – poprosił łagodnie.
Spojrzała mu odważnie w oczy.
– Nie chcę.
– Dlaczego? Boisz się mnie?
Czy się boję? Gdy zaczęła się nad tym zastanawiać, zrobiło jej się gorąco i zakręciło jej się w głowie. Kiedyś był dla niej całym światem. Z rozpaczą stwierdziła, że jego elektryzujące spojrzenie nadal rozgrzewa ją od środka i sprawia, że czuje się piękna. Jej ciało, w przeciwieństwie do rozumu, nadal nie potrafiło się mu oprzeć.
– Wcale. Może to ty powinieneś się bać mnie. A może chcesz, żebym ci chlusnęła tą kawą na twój cenny garnitur?
– Nie musisz, jeśli chcesz, żebym się rozebrał, wystarczy, że poprosisz.
Jego oczy rozbłysły rozbawieniem.
Nie miał prawa tak sobie żartować, oburzyła się, ale nie zdołała powstrzymać dreszczu podniecenia, który przeszył jej zdradzieckie ciało dokładnie tak jak cztery lata temu. Nie mogła sobie darować, że zaledwie kilka godzin po wyczerpujących negocjacjach rozwodowych przespała się z Aristem, choć wiedziała, że jej nie kochał. Z drugiej strony, gdyby nie tamten moment zapomnienia, na świecie nie pojawiłby się George.
– Nie chcę cię ani w ubraniu, ani bez – skłamała. – I nie mam ochoty na bezsensowne rozmowy o kawie i sztuce.
Uśmiechając się rozbrajająco, Aristo uniósł dłonie do góry, jakby się poddawał.
– W porządku. Słuchaj, to dla nas obojga niewygodna sytuacja, ale jeśli już los skrzyżował nasze ścieżki, to może poświęcisz mi kilka minut, ze względu na dawne czasy?
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej