Miłosna zagrywka - ebook
Nowe miasto. Nowa szkoła. Nowe zasady gry. Sofia marzyła o karierze siatkarki, ale przeprowadzka do Miami wywraca jej życie do góry nogami. Zamiast wymarzonej szkoły sportowej trafia do liceum pełnego ambitnych uczniów i… szkolnych gwiazd. Pierwszego dnia poznaje Jake’a – przystojnego, pewnego siebie siatkarza, który zdaje się mieć wszystko: talent, urok i popularność. Ona ma tylko jeden cel: dostać się do drużyny i nie dać się rozproszyć. Ale jak skupić się na grze, gdy serce zaczyna grać własny mecz? Między treningami, szkolnymi dramatami i imprezami rodzi się uczucie, które wystawi Sofię na próbę. Czy uda jej się pogodzić marzenia z emocjami? A może w tej rozgrywce stawką będzie coś więcej niż zwycięstwo na boisku? Pełna emocji opowieść o pasji, przyjaźni i miłości, która potrafi zaskoczyć w najmniej oczekiwanym momencie. Idealna dla fanów sportowych romansów i historii, które wciągają od pierwszej strony.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397925403 |
| Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SOFIA
Stoję przed szarym budynkiem, wpatrując się w niego w zamyśleniu. Zastanawiam się, jak to możliwe, że za parę minut mam wejść do liceum _Miami Palmetto Senior High School_, zamiast do wymarzonej szkoły sportowej w Chicago, i iść na lekcję do klasy o profilu biologiczno-chemicznym.
Jakieś dwa miesiące temu moja mama postanowiła wywrócić mi życie do góry nogami i przeprowadzić nas na Florydę. Tak więc utknę tu na najbliższe cztery lata z kujonami, którzy zapewne mają już zaplanowane całe swoje życie. Wiem, że tu nie pasuję, ale jestem tu głównie dla siatkówki.
Po przeprowadzce z innego miasta nie miałam zbyt dużego wyboru. Sport był tym, o czym marzyłam, ale o szkole z najlepszym programem sportowym mogłam zapomnieć. Mama nigdy by się na to nie zgodziła, tym bardziej że ta w Miami była szkołą prywatną, a nas nie było stać na wysokie czesne. Zresztą granie w siatkówkę zawsze traktowała jako wymysł nastolatki. „Szkoła ma być szkołą, a nie salą gimnastyczną” — do dziś słyszę jej głos mówiący o tym, jak kończą sportowcy: jako nauczyciele lub komentatorzy. A ona chciała dla mnie lepszej przyszłości niż miała sama.
Dlatego wybrałam to liceum, które oprócz wysokiego poziomu edukacji słynie ze świetnego zaplecza sportowego. To miał być mój kompromis. Tylko dlaczego czuję się, jakbym przegrała już pierwszego dnia?
Zrezygnowana biorę głęboki oddech, ściskam mocniej ramię plecaka, a następnie rozglądam się wokół w poszukiwaniu kogoś równie zagubionego jak ja.
Moją uwagę zwraca wysoki, dobrze zbudowany brunet. Mimo pierwszego dnia szkoły wydaje się zrelaksowany. Stoi z kilkoma osobami i mam wrażenie, że nie jest to ich pierwsze spotkanie, co tylko potęguje moje poczucie strachu i osamotnienia. Wydaje mi się, że jestem jedyną osobą, która nikogo nie zna. Rozglądam się dookoła i — jakby na potwierdzenie swoich słów — widzę wszędzie ludzi w małych grupach, śmiejących się i żartujących. Podekscytowanie aż unosi się w powietrzu. Szkoda, że nie moje.
Zrezygnowana spoglądam ponownie w stronę chłopaka, który zwrócił moją uwagę, i zdaję sobie sprawę, że tym razem to on przygląda się mnie. Po całym ciele przechodzą mnie ciarki. Nigdy nie widziałam tak niebieskich oczu, co sprawia, że zamiast odwrócić się i uciec — jak zwykle postępuję w takich sytuacjach — gapię się na niego jak zahipnotyzowana.
Z tego transu wyrywa mnie dźwięk dzwonka, co szybko sprowadza mnie na ziemię i przypomina o moim marnym losie. Potrząsam głową, jakby nie rozumiejąc, co się przed chwilą stało, i ruszam przed siebie w poszukiwaniu sali 34, gdzie ma odbyć się pierwsza lekcja.
Dość łatwo odnajduję się w nowym miejscu, co przynosi chwilową ulgę. Bez problemu znalazłam poszukiwaną salę. Nie zwracając uwagi na czekających przed nią ludzi, wchodzę do środka i siadam w jednej z ostatnich ławek. To nie tak, że nie lubię się uczyć czy mam z tym jakieś problemy. Nauka szła mi zawsze dość łatwo, ale obecnie ciężko w domu było się na niej skupić, wysłuchując ciągłych kłótni brata z mamą.
Po chwili do sali wchodzą kolejne osoby. Jedną z nich jest wysoka blondynka, która spogląda na miejsce obok mnie, a potem podchodzi.
— Cześć, jestem Lila. Czy to miejsce jest wolne?
Zdezorientowana spoglądam na nią. Po chwili zauważam, że wszystkie miejsca na tyłach sali dość szybko się zapełniły, a to obok mnie jest jedynym wolnym w ostatnim rzędzie. Uśmiecham się niepewnie i odpowiadam:
— Tak, jasne, siadaj. Jestem Sofia.
Dziewczyna uśmiecha się i siada obok mnie. Zaczyna z podekscytowaniem opowiadać o pierwszym dniu w szkole, a ja się zastanawiam, jak można być tak swobodnym i uśmiechniętym. Jest klasyczną pięknością i na pewno zwraca uwagę na siebie.
Na chwilę się zamyślam i spoglądam w stronę wejścia do klasy. Z zaskoczeniem dostrzegam, że w drzwiach pojawia się ten sam brunet, który przyciągnął mój wzrok przed szkołą. Wpatruję się w niego, nie wierząc, że kolejne cztery lata spędzimy w jednej klasie. Już dziś wiem, że będzie mi się ciężko skoncentrować na lekcjach.
Nagle słyszę:
— Przystojniak, no nie? — pyta Lila.
— Co? Nie… Yyy, tzn. tak, ale co z tego? — zaczynam się głupio tłumaczyć, zdając sobie sprawę, że zostałam przyłapana przez nowo poznaną koleżankę na wpatrywaniu się w chłopaka.
— Nie żartuj, to gwiazda mojej szkoły. Mądry, przystojny, a do tego sportowiec — człowiek idealny. Jake Hartmann.
— Znacie się? — pytam zaskoczona.
— Tak, chodziliśmy razem do poprzedniej szkoły. Jest w porządku, chociaż potrafi być wkurzający tą swoją idealnością. Za to jego koledzy to totalne głupki, dlatego lepiej omijać ich wszystkich — mówi z grymasem, przyglądając się chłopakowi stojącemu obok Jake’a.
— Mniejsza z tym — odpowiadam. — Nie interesują mnie chłopcy.
— Jesteś lesbijką? — pyta zaskoczona Lila.
— Co?! Nie!!! — niemal wykrzykuję, zwracając tym samym uwagę paru osób na siebie. — Po prostu nie mam na to czasu. Chcę dostać się do drużyny siatkarskiej, a słyszałam, że jest to możliwe tylko przy wysokiej średniej.
— A to się świetnie składa, bo Jake jest siatkarzem, więc coś mi się zdaje, że poznacie się bliżej.
Spoglądam jeszcze raz na chłopaka i teraz już wiem, skąd te szerokie barki. Zdecydowanie zbyt długo zatrzymuję wzrok na jego twarzy i pełnych ustach. Cudownie… Widzę, że ze skupieniem będzie ciężko nie tylko w trakcie zajęć. Ale nagle przypominam sobie, jak skończył się mój ostatni związek z takim przystojniakiem — masą łez i toną lodów waniliowych, co do dziś odczuwają moje biodra. Nie, dziękuję. Mam cel i będę się go trzymać.
— Nie wydaje mi się. Treningi dziewcząt na pewno nie są łączone z chłopakami. Poza tym, tak jak mówiłam, nie mam na to czasu — odpowiadam po chwili dziewczynie.
— Ale wiesz, wspólna pasja itd. — śmieje się Lila.
— Czemu się mnie tak uczepiłaś? Może sama jesteś nim zainteresowana, bo od dobrych paru minut zachwalasz go jak towar na targu — kwituję i spoglądam na nią z uniesioną brwią.
— Chyba żartujesz! — ale nie jest jej dane dokończyć zdania, bo do klasy wchodzi profesor Summers, witając się z wszystkimi.
Chłopak, który tak bardzo skupia moją uwagę, siada w drugim rzędzie i rozgląda się po klasie. Dostrzega mnie, jego brwi unoszą się na sekundę nieznacznie do góry, spogląda mi w oczy i delikatnie się uśmiecha, a ja dokładnie w tej chwili rumienię się jak małe dziecko i szybko odwracam wzrok w inną stronę. Co się ze mną dzieje? Przecież nie należę do takich dziewczyn, które na widok jakiegoś przystojniaka zaczynają trzepotać rzęsami, a ich mózg zamienia się w papkę. Wręcz przeciwnie — to z chłopakami zawsze lepiej się rozumiałam. Mój najlepszy przyjaciel to również chłopak. Miewałam koleżanki, ale zazwyczaj męczyły mnie te dziewczyńskie zwyczaje i zdecydowanie wolałam towarzystwo płci przeciwnej. Po prostu czułam się swobodniej.
Mama zawsze mówi, że jestem chłopczycą. Nie chodzę w spódnicach ani butach na obcasach, nad czym bardzo ubolewa. Mój styl określiłabym jako sportowy, a makijaż to jedynie pomalowane rzęsy. Nigdy nie ogarniałam tej tony kosmetyków, które koleżanki nakładały sobie na twarz. Mam dość długie, falowane, kasztanowe włosy, ale zawsze są spięte na czubku głowy. Niebieskie oczy i mały nos. Nie jestem fanką swojej urody, ale też nie uważam się za brzydką. Raczej nie wzbudzałam zainteresowania wśród kolegów — byłam po prostu Sofią, dziewczyną z sąsiedztwa, a nie Sofią „seksowną laską”. I było mi z tym bardzo dobrze… do czasu, aż nie spotkałam Bruce’a.
O nie, nie, nie! Nie mogę teraz o nim myśleć. Wystarczająco dużo czasu przepłakałam w te wakacje. Jego wspomnienie nie zepsuje mi pierwszego dnia w szkole. Podnoszę wzrok i spoglądam na miejsce, które zajmuje chłopak. Tym razem już na mnie nie patrzy — z uwagą słucha profesora.
— Coś mi się zdaje, że ktoś tu będzie miał problemy — szepcze do mnie Lila i chichocze cicho, podążając za moim wzrokiem.
Przewracam oczami i ją uciszam, pokazując, że chcę się skupić na lekcji. Dziewczyna uśmiecha się i więcej już nic nie komentuje, a ja mam nieodparte wrażenie, że to dopiero początek jej dobrej zabawy. Polubiłam ją za jej otwartość i swobodę — dwie cechy, których nie posiadam. Dlatego spoglądam w jej stronę i się uśmiecham, na co ona tylko parska pod nosem. Do końca dnia lekcje mijają nam szybko, a ja wkładam wiele wysiłku, aby nie spoglądać w stronę niebieskookiego bruneta.
Po lekcjach udaję się w miejsce, na które czekałam cały dzień — halę gimnastyczną, gdzie chcę się dowiedzieć, jak wygląda nabór do drużyny.Rozdział 2
SOFIA
Dźwięk odbijanej piłki i specyficzny pisk wydawany przy kontakcie buta halowego z podłożem jest jak muzyka dla moich uszu. W akompaniamencie tej melodii docieram przed halę widowiskową i zaczynam się rozglądać. W tle słychać odgłosy trwającego treningu, polecenia wydawane przez trenera i okrzyki zawodników. Podchodzę bliżej i dostrzegam, że to trening męskiej drużyny. Dobrze zbudowani, wysocy i tak skupieni na wykonywanych ćwiczeniach, że nie zauważają nic poza tym. Stoję zafascynowana, aż nagle słyszę:
— Przyszłaś podglądać? — odwracam się gwałtownie i spoglądam w te same niebieskie oczy co dzisiaj rano.
— Co? Nie! Ja szukam informacji o naborach do drużyny dla pierwszych klas — odpowiadam, sama nie wiem czemu się tłumacząc. Chłopak uśmiecha się, a w jego policzkach robią się najsłodsze dołeczki, jakie kiedykolwiek widziałam. Co się ze mną, do cholery, dzieje? Nigdy w życiu nie reagowałam tak na żadnego chłopaka.
— Jestem Jake — przedstawia się chłopak. — Coś mi się zdaje, że chodzimy do jednej klasy i… — spogląda za moje plecy — również niedługo na treningi siatkarskiej — dodaje, patrząc na mnie z góry.
— Sofia — przedstawiam się, próbując zachować swobodny ton, bo czuję, jak zaczyna walić mi serce, a na policzki znowu wpływają rumieńce.
— Ok, Sofia, to znajdźmy tę informację o naborach. No chyba że chcesz dalej podglądać — mówi, uśmiechając się ponownie.
— Nie, już widziałam wystarczająco dużo — odpowiadam pewnym głosem i uśmiecham się tak samo jak on. Jego oczy rozbłyskują i na chwilę zmieniają barwę na ciemniejszą, ale trwa to zaledwie parę sekund.
— W takim razie rozejrzyjmy się — mówi, robi krok do przodu, zachęcając mnie, bym do niego dołączyła. — Na jakiej pozycji grasz? — pyta po chwili, gdy idziemy razem wąskim korytarzem wiodącym do pokoju trenerskiego.
— Do tej pory na obronie — odpowiadam, spoglądając na niego kątem oka. — A ty zapewne na ataku?
— Tak, skąd wiedziałaś? — pyta zaskoczony.
— Yyy… kobieca intuicja? — odpowiadam, jednocześnie karcąc się w myślach za takie głupoty. Serio powiedziałam to na głos?
— Tak? A co jeszcze ci mówi na mój temat? — chłopak spogląda na mnie i przystaje.
— Żeby trzymać się od ciebie z daleka — myślę… i nagle orientuję się, że oprócz myśli słowa wydostały się jakimś cudem z moich ust. Chłopak się śmieje i chce coś odpowiedzieć, ale w tej chwili z pokoju trenerskiego wychodzi postawny, lekko siwiejący mężczyzna. Spogląda na nas zaskoczony i pyta:
— Pomóc wam w czymś?
— Tak, dzień dobry, szukamy informacji o naborach do drużyn siatkarskich — odpowiada Jake, a ja stoję i przytakuję.
— Nabór jest dzisiaj o 16 dla chłopców i 17 dla dziewcząt — mówi mężczyzna. — Jestem trenerem obu drużyn — dodaje, lustrując nas jednocześnie z góry na dół.
— Widzę tutaj potencjał — mówi, patrząc na Jake’a, na co ten uśmiecha się nieznacznie. — Ale tutaj nie widzę zbyt dużych szans, nie jesteś za wysoka — kieruje te słowa do mnie.
— Wydaje mi się, że poza wzrostem w siatkówce liczy się coś więcej — odpowiadam niezrażona jego uwagą, bo trochę się jej spodziewałam.
Faktycznie, jak na siatkarkę nie należę do najwyższych. Moje niecałe 170 cm wzrostu plasuje mnie w dolnej średniej w tym sporcie. Jednak na boisku radzę sobie całkiem nieźle i wiem, że na treningu dam z siebie wszystko.
— No dobrze, zobaczymy, co potrafisz. Zapraszam na 17. Obowiązują halówki — odpowiada trener, przyglądając mi się uważnie.
— Tak, oczywiście — odpowiadamy jednocześnie i spoglądamy na siebie zaskoczeni.
Pożegnawszy się, odwracamy się i wracamy w stronę korytarza szkolnego. Po chwili Jake komentuje:
— Nie powinien tak mówić do ciebie. To było niesprawiedliwe.
— Poradzę sobie, nie potrzebuję twojej litości — odpowiadam zirytowana. — Może nie jestem takim chodzącym ideałem jak ty, ale ciężko pracuję na swoje sukcesy — mówię twardo, sama nie wiedząc, skąd we mnie tyle złości.
— Ja wcale… — zaczyna chłopak, ale nie daję mu dokończyć, wtrącając:
— Daruj sobie, cześć — po tych słowach odchodzę, zostawiając chłopaka w osłupieniu.
Wychodząc na korytarz szkoły, czuję napływające łzy do oczu. _Tylko się nie rozpłacz pierwszego dnia w szkole_ — mówię sama do siebie. Zaciskam ręce w pięści, robię głęboki wdech i ruszam przed siebie. Tak wiele razy w życiu słyszałam, że jestem niewystarczająca, że mam wrażenie, iż mam to wypisane na czole. Ciągle muszę udowadniać swoją wartość — w szkole, w domu… Jednak na boisku mam 100% pewności, że to moje miejsce i zamierzam po raz kolejny to udowodnić. Siatkówka to moja ostoja, moja miłość i cząstka mnie. Nie pozwolę, żeby ktoś mi ją odebrał, a już na pewno nie Pan Idealny z tym swoim idealnym potencjałem i wzrostem.
Coraz bardziej wściekła idę do swojej szafki, wrzucam tam książki, plecak i wychodzę ze szkoły. Do naboru zostały jeszcze cztery godziny. Pojadę coś zjeść, a po powrocie dam z siebie wszystko i dostanę się do tej cholernej drużyny.Rozdział 3
JAKE
— Co to za jedna? — pyta Harry, spoglądając za dziewczyną, która przed chwilą dość jasno dała mi do zrozumienia, żebym trzymał się od niej z daleka.
— Sam nie wiem — odpowiadam — ale zamierzam się w najbliższym czasie dowiedzieć.
— Ach, ty i te twoje miłostki. Jesteśmy za młodzi na takie rzeczy: zabawa, dziewczyny i sport. Żadnych stałych związków i ciężkich klimatów. Wolność przede wszystkim — odpowiada Harry.
— Ty się nigdy nie zmienisz, no nie? Nie pamiętasz, jak skończyła się twoja zabawa w wakacje z Lilą? Widziałem, jak mordowała cię dzisiaj wzrokiem. Naprawdę niczego się nie nauczyłeś? — przypominam mu wakacyjny romans, który zakończył się jedną wielką dramą dla naszej paczki znajomych z poprzedniej szkoły.
— Daj spokój, było, minęło. Nie moja wina, że Lilka ubzdurała sobie coś, czego nigdy jej nie obiecywałem — broni się Harry.
— A co jej obiecywałeś, zaciągając ją do łóżka na jednej z imprez? — śmieję się, przypominając mu, jak przez całą imprezę uganiał się za Lilą.
— Na pewno nie stały związek — odpowiada oburzony. — Ja się do tego po prostu nie nadaję. Jestem stworzony do dzielenia się swoim urokiem osobistym z wieloma kobietami. Zostawienie tego wszystkiego dla jednej byłoby egoistyczne — stwierdza, pokazując na siebie i jednocześnie naprężając wszystkie mięśnie.
— Stary, lepiej już nic nie mów — śmieję się.
Z Harrym znam się od dzieciństwa. W sumie to nie wiem, jak to możliwe, że się zaprzyjaźniliśmy. On jest tym szalonym gościem, który na każdej imprezie jest w centrum uwagi i zalicza inną panienkę — wesoły, zawsze uśmiechnięty i niesamowicie irytujący. Jego rodzice stwierdzili chyba tak samo i po licznych wybrykach poinformowali go, że przestaną płacić mu za prywatne szkoły, bo i tak to nic nie da. I tak oto Harry Lloyd trafił do publicznego liceum. Kiedy się o tym dowiedział, zagroził rodzicom, że wyprowadzi się z domu, na co powiedzieli, że pomogą mu się pakować.
Ja natomiast jestem tu, bo w mojej rodzinie status majątkowy nie przekłada się na przywileje. Mój ojciec wyznaje zasadę, że na wszystko w życiu trzeba ciężko zapracować, a prywatne szkoły są wylęgarnią zadufanych w sobie dzieciaków bez szacunku do pracy. Rodzice zawsze zapewniali mnie i mojej siostrze Susan wszystko, co niezbędne, ale wymagali od nas również bardzo dużo.
Mimo ogromnego majątku ojca, na który oczywiście ciężko zapracował, mam postawioną wysoko poprzeczkę. Wszystko, co robię, muszę robić jak najlepiej. Najlepszy uczeń. Najlepszy sportowiec. Susan mało przejmowała się wymaganiami ojca i skupiła się na swojej pasji — tańcu. Niejednokrotnie wysłuchiwała kazań na temat swoich wyborów życiowych, ale na tym etapie już się nimi nie przejmowała. Rok temu skończyła liceum i wyjechała do Nowego Jorku do szkoły baletowej, czym zaskoczyła wszystkich. Wiedząc, że ojciec nie zgodzi się na taką ścieżkę jej edukacji, postarała się o stypendium i wbrew rodzinnej tradycji zajęła się swoim artystycznym życiem.
Ojciec wielokrotnie powtarzał, że ostatnia nadzieja jest we mnie. Liczy, że pójdę na studia medyczne, a po ich ukończeniu przejmę ogromną klinikę chirurgii, którą prowadzi wraz z moją matką. Obecnie nie wiem, co chcę robić w przyszłości. Wydaje mi się, że mam jeszcze czas na takie decyzje. Na razie zamierzam spędzić ten rok z moim szalonym kolegą i — jak się okazało po dzisiejszym dniu — ciekawym towarzystwem w nowej klasie.
— Halo, ziemia do Jake’a — wytrąca mnie z zamyślenia Harry.
— Sorry, stary, odpłynąłem — przyznaję.
— Już myślisz o tej ślicznotce, która cię przed chwilą spławiła? — śmieje się Harry.
— A ty ciągle o jednym. Lepiej chodźmy coś zjeść, niedługo muszę tu wrócić — odpowiadam rozbawiony.
— Tak jest, Panie Kapitanie — salutuje mi Harry.
— Nie jestem jeszcze kapitanem — odpowiadam.
— Ale będziesz. Jak zwykle będziesz najlepszy. Pamiętaj, Jake, że tylko ciężką pracą w życiu coś osiągniesz — cytuje mojego ojca Harry i się śmieje.
— Przeraża mnie, jak to mówisz. Brzmisz dokładnie jak mój stary — odpowiadam.
— Bo wielcy ludzie wzorują się na ideałach, kopiują ich rozwiązania i osiągają sukces. Twój stary to mądry człowiek. Ja natomiast wprowadziłem jedną modyfikację do jego teorii: inni będą ciężko pracować na mój sukces. Dlatego to ty będziesz najlepszy, a ja będę twoim menedżerem — stwierdza pewnie Harry.
— Menedżerem lekarza chirurgii? — pytam zdziwiony.
— Tak! Z taką twarzą zorganizujemy ci kampanie reklamowe, gdzie będziesz zachęcał do badań profilaktycznych w swojej prywatnej klinice. Nie dość, że będziesz bogaty, to jeszcze będziesz miał wszystkie laski — snuje wizję mojej przyszłości Harry.
— A co, jak stwierdzę, że nie chcę iść na medycynę? — pytam rozbawiony.
— To znajdę innego przyjaciela, a ciebie zostawię na pastwę losu — stwierdza lekko Harry i odchodzi w kierunku wyjścia ze szkoły. — Chodź, postawisz mi obiad, bo starzy po sobotniej imprezie zablokowali mi wszystkie karty.
— Bo wydałeś 2500 dolarów na basen z pianą — odpowiadam.
— To był ważny element integrujący na imprezie. Zresztą stać ich na to. Skoro ciągle nie ma ich w domu, bo są w pracy, to muszę zajmować czymś czas — stwierdza Harry.
— I dlatego zorganizowałeś imprezę na 300 osób w ich ogrodzie? — pytam, już całkiem się śmiejąc.
— Nie każdy jest takim samotnikiem jak ty. Zresztą nie widziałem, żebyś narzekał, tańcząc wśród tłumu dziewczyn — patrzy na mnie z wyrzutem.
— Lepiej już chodźmy, bo zaraz się okaże, że z tą imprezą to był mój pomysł — bronię się.
Harry się śmieje i razem idziemy w kierunku centrum miasta. Po dziesięciu minutach spaceru dochodzimy do food courtu, gdzie przyszli chyba wszyscy z okolicznych liceów.
— Widzisz te kolejki? Wcześniej umrę z głodu, niż dostanę coś do jedzenia — marudzi Harry.
— Zawsze mogłeś skorzystać ze szkolnej stołówki — odpowiadam, śmiejąc się z udręczonej miny kolegi.
— Żeby się zatruć i spędzić kolejne parę dni nad muszlą klozetową? Chyba zwariowałeś — mówi z przerażeniem Harry.
— Stołówka w publicznej szkole nie różni się niczym od tej w prywatnej — stwierdzam.
— Skoro tak jest, to czemu jest tu tyle ludzi, co? — pyta pewny siebie.
— Na pewno wiedzieli, że tu dzisiaj będziesz i przyszli cię zobaczyć. Stąd te kolejki — nabijam się już całkiem z kolegi.
— Myślisz? — rozgląda się zaciekawiony, a ja zaczynam się głośno śmiać, widząc jego reakcję. Uderza mnie w ramię i odchodząc, mówi:
— Zraniłeś mnie. Teraz będziesz stał w tej kolejce i kupisz mi obiad, a ja pójdę odpocząć przy stoliku.
Odchodzi oburzony, a ja ciągle się śmieję. Po dziesięciu minutach podchodzę do niego z dwiema tacami pełnymi jedzenia.
— Masz, biedaku, zjedz coś, bo zaraz tu padniesz — podaję mu tacę z ryżem, kurczakiem i sałatką, czyli takim samym zestawem, jaki znajduje się na moim talerzu.
— Fuj, zdrowe jedzenie. Nie było frytek? — pyta Harry, podejrzliwie patrząc na talerz.
— Były, ale po ostatniej imprezie twoja wątroba potrzebuje odpoczynku — kwituję, przypominając mu ilość wypitego alkoholu w zeszłą sobotę.
Harry niechętnie bierze się za jedzenie. Rozglądam się po sali, dostrzegając parę znajomych twarzy z dziś. Nic w tym dziwnego — to najbliższy food court w pobliżu szkoły, więc liczna obecność jej uczniów nie jest niczym zaskakującym. Mam nadzieję wypatrzeć w tłumie te piękne niebieskie oczy, kiedy nagle słyszę znajomy głos:
— A kogo my tu mamy? Książę Harry w takim miejscu bez osobistego kelnera i lokaja? — pyta Lila, patrząc złośliwie na Harry’ego.
— Mówiłem ci tysiąc razy, żebyś mnie tak nie nazywała — wkurza się Harry i podnosi, stając naprzeciwko Lilii.
— A ja mówiłam ci tysiąc razy, żebyś trzymał się ode mnie z daleka — odpowiada Lila, podnosząc podbródek i patrząc hardo na mojego kolegę.
— Naprawdę myślisz, że przyszedłem tu za tobą? — parska Harry.
— Myślę, że mam dość patrzenia na twoją zarozumiałą buźkę — odpowiada Lila, uderzając go palcem w tors.
W tej chwili do stolika podchodzi Sofia. Patrzy na Harry’ego i Lilę ze zmarszczonymi brwiami.
— Yyy, cześć — mówi. — Lila, mam nasze jedzenie. Może pójdziemy znaleźć wolny stolik? — pyta, dostrzegając napięcie między stojącą przed nią dwójką.
— Z miłą chęcią. Przy tej karykaturze mężczyzny nie byłabym w stanie nic przełknąć — stwierdza Lila i odwraca się do koleżanki.
— Jakoś ostatnio przełykanie szło ci całkiem dobrze — mówi z chamskim uśmieszkiem Harry, a ja przymykam oczy, mając nadzieję, że się przesłyszałem.
— Ty… — zaczyna Lila, prawie rzucając się na Harrego.
— Oookay, stop — mówi Sofia, łapiąc Lilę za ramię i odciągając ją w drugą stronę. — Zdecydowanie poszukamy innego stolika — dodaje, rozglądając się szybko po sali.
— Ty możesz zostać, ale jej nie chcę tu widzieć — odpowiada Harry, patrząc z nienawiścią na Lilę stojącą za Sofią.
— Nie wiem, kim jesteś i nie chcę wiedzieć, więc dziękuję za zaproszenie, ale nie skorzystam — mówi Sofia. Następnie odwraca się do Lili i pokazuje jej wolny stolik na drugim końcu sali. — Chodźmy tam, chcę w spokoju zjeść obiad, a przy was razem nabawię się niestrawności.
Obserwuję całą sytuację, nie odzywając się, ale kiedy widzę, jak Sofia odchodzi, mam ochotę pobiec za nią. Co jest w tej dziewczynie, że tak mnie do niej ciągnie? Jest niewątpliwie śliczna, ale ma w sobie jakąś tajemnicę i zamierzam ją w najbliższym czasie odkryć.
Po zrobieniu paru kroków Sofia odwraca się i spogląda na mnie. Kiedy dostrzega, że na nią patrzę, nieznacznie się uśmiecha, po czym szybko odwraca głowę w drugą stronę, odchodząc z Lilą na drugi koniec sali. Odbiera mi tym samym możliwość patrzenia w jej piękne, wręcz błękitne oczy.
— Harry, przegiąłeś — mówię do przyjaciela, który tak samo jak ja patrzy za dziewczynami.
— Przy tej dziewczynie znikają wszystkie moje hamulce. Działa na mnie jak płachta na byka — odpowiada sfrustrowany.
— Ok, ale tym tekstem przekroczyłeś granice. Nie wiem, jak to odkręcisz, ale wyszedłeś na totalnego chama. Co między wami zaszło, że aż tak się nienawidzicie? — pytam zaciekawiony.
— Żeby coś zaszło, musiałoby mi na niej zależeć, a nie zależy — odpowiada krótko.
— Właśnie widziałem — śmieję się. — To chyba pierwsza laska, która aż tak zaszła ci za skórę — dogryzam mu.
— Chyba sobie żartujesz. Mogę mieć każdą, a Lilka jest po prostu… Lilką — stwierdza, nieco zamyślony.
— Ok, i nie obeszłoby cię, gdyby zaczęła spotykać się z kimś innym? — pytam z przekąsem.
— Jasne, że nie. Niech robi, co chce — odpowiada pewnie.
— I jakby zagadywał ją właśnie wysoki, dobrze zbudowany brunet, to byłoby ci to obojętne? — śmieję się, patrząc w kąt sali, w którym dziewczyny znalazły stolik.
— Nie — mówi pewnie Harry i jednocześnie podąża za moim wzrokiem. — Kto to do cholery jest? — rzuca nagle, patrząc, jak Lilka śmieje się z czegoś, co mówi do niej wysoki brunet stojący naprzeciwko niej.
— Nie mam pojęcia, ale jak widać, nie jest ci aż tak obojętna, jak ci się wydaje — mówię, przenosząc wzrok na kolegę, jednocześnie wstając z zamiarem odniesienia tacy.
— A ciebie obeszłoby, gdyby ta nowa ze śliczną buźką właśnie obściskiwała się z jakimś gościem? — pyta rozbawiony, a ja odwracam się w stronę stolika i widzę, jak Sofia wpada w ramiona wysokiego blondyna.
Nie wiem, czego się spodziewałem. Że taka śliczna dziewczyna będzie samotna? Z dziwnym uczuciem w okolicach żołądka odwracam się do Harrego i mówię:
— Chodźmy już. Chyba to zdrowe jedzenie tym razem mi zaszkodziło.
— To nie jedzenie — śmieje się Harry. — To zazdrość.
— Daj spokój, stary. Lepiej się rusz, nie chcę spóźnić się na trening naborowy do drużyny — odpowiadam, ucinając temat.
— Tak jest, Panie Kapitanie — odpowiada Harry i wstaje za mną. Razem udajemy się w stronę wyjścia.Rozdział 4
SOFIA
Kiedy Carlos opowiada, jak minął mu pierwszy dzień w nowej szkole, ja spoglądam za wychodzącym z budynku Jake’em. Gdy zobaczył mnie z przyjacielem, w jego oczach dostrzegłam… rozczarowanie? Nie, to niemożliwe. Przecież nawet się nie znamy. Zamieniliśmy dosłownie parę zdań i to w dość dziwnych okolicznościach.
— Sofia, czy ty mnie w ogóle słuchasz? — pyta Carlos.
— Tak, jasne, przepraszam cię, zamyśliłam się na chwilę — odpowiadam, spoglądając na przyjaciela.
— O kim tak intensywnie myślisz? — dopytuje, mocno zaciekawiony.
— Zapewne o Jake’u — wtrąca Lila.
— O proszę! Zostawiam cię na parę godzin samą, a już znajdujesz sobie innego — mówi rozbawiony Carlos. — Ranisz moje serce — dodaje, chwytając się teatralnie za pierś.
— Ciebie nie da się zastąpić, Carlos — odpowiadam, jednocześnie przytulając przyjaciela.
— Pięknie wybrnęłaś z tematu, a teraz opowiadaj: kim jest Jake? — pyta, nie dając się zbić z tropu.
— Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że gra w siatkówkę i razem z Lilianą chodził do poprzedniej szkoły — odpowiadam zdawkowo. — Poza tym wiesz dokładnie, że nie mam teraz czasu na takie znajomości. Muszę się skupić na nauce i siatkówce. Znasz ultimatum mojej matki — pozwoli mi zostać w tej szkole tylko wtedy, gdy moja średnia będzie na jej wymarzonym poziomie. Zresztą, z tego co czytałam na forach, trener nie wpuszcza na salę nikogo, kto ma średnią poniżej czterech.
— Wyluzuj. Nigdy nie miałaś problemów z nauką, a do drużyny dostaniesz się bez żadnego problemu — odpowiada Carlos.
— To się okaże. Trener nie był zachwycony moim wzrostem — mówię, przypominając sobie komentarz sprzed paru godzin.
— Bo nie widział, jak grasz. A ja wiem, że za rok będziesz kapitanem drużyny — stwierdza pewnie mój przyjaciel z dzieciństwa.
— Hmmm… z tego, co się orientuję, do tej pory żadna pierwszoklasistka nie została kapitanem drużyny damskiej. W zeszłym roku trener po raz pierwszy wybrał na kapitana Kate Ore — drugoklasistkę. Mówi się, że to jego pupilka — wtrąca Lila.
— Cudownie. Tym bardziej muszę skupić się na ciężkiej pracy, a nie zawracać sobie głowę chłopakami — odpowiadam. — A swoją drogą, Lila, skąd wiesz tak dużo o siatkówce, skoro w nią nie grasz?
— Moja siostra skończyła to liceum w zeszłym roku, zresztą razem z siostrą Jake’a — Susan. Obie były gwiazdami szkoły. Moja siostra była kapitanem drużyny siatkarskiej, a Susan, siostra Jake’a, tańczyła i obecnie uczy się w Nowym Jorku w Juilliardzie — odpowiada Liliana.
— Wow, nieźle, robi wrażenie — stwierdza Carlos, a Lila w tym czasie wyszukuje coś na telefonie, by po sekundzie pokazać nam zdjęcie ślicznej brunetki z kręconymi włosami, przytulającej Jake’a na plaży.
— Wow — powtarza mój przyjaciel, przyglądając się fotografii. — Ktoś pominął fakt, jak wygląda Jake. Sofii, proszę cię, nawet mi ślinka leci na jego widok — mówi, podając mi telefon Liliany. Przyglądam się fotografii i widzę te piękne niebieskie oczy, które dziś hipnotyzowały mnie od rana.
— Piękny… tzn. piękny widok. Oni razem… tzn. ona… Jake ma piękną siostrę — plączę się, oddając telefon Lilianie, która śmieje się, widząc moją reakcję.
— Tak, Susan miała niesamowite powodzenie w szkole, ale zakochała się w kapitanie drużyny siatkarskiej. To dość długa i skomplikowana historia. Jej ojciec nie akceptował jej wyborów — zarówno tych zawodowych, jak i partnerskich. To bardzo wymagający człowiek, a ona nie chciała iść wytyczoną przez niego ścieżką — opowiada Lila.
— Są teraz razem? — pytam zaciekawiona.
— Nie wiem. Ona wyjechała do Nowego Jorku, a on dostał stypendium na Florydzie. Pytałam o to siostrę, ale po wyjeździe Susan urwał im się kontakt — mówi. — Ale to historia jak z filmu, pełna dramatów, problemów i przeszkód.
— A Jake ma kogoś? — zmienia temat Carlos.
— A co, jesteś zainteresowany? — śmieje się Liliana.
— Może — odpowiada z rozbawieniem Carlos, a Lila robi wielkie oczy.
— Jesteś gejem? — pyta podekscytowana.
— Twoje zainteresowanie ludźmi homoseksualnymi mnie przeraża. O to samo zapytałaś mnie parę godzin temu — stwierdzam.
— Nie jestem, ale jestem biseksualny — odpowiada Carlos.
— Wow, a łączyło cię coś kiedyś z Sofią? — pyta podstępnie moja znajoma. W tym momencie Carlos spogląda mi w oczy i odpowiada:
— Nie, ale oddałbym za nią życie.
— Jejku, ale to słodkie — głos Liliany przybiera niebezpiecznie wysoki ton, który zaczyna drażnić moje uszy.
— Nie, nigdy nas nic nie łączyło poza przyjaźnią. Znamy się od dziecka, a Carlos jest dla mnie jak brat — odpowiadam, aby nie tworzyć niepotrzebnych plotek. Coś mi się zdaje, że Lila będzie centrum plotkarskim w naszej szkole.
— Sofio, a nie mówiłaś, że przeprowadziłaś się z matką i bratem przed rozpoczęciem roku z Chicago? — pyta Lila.
— Tak, miesiąc temu moja mama dostała tutaj pracę — odpowiadam.
— Yyy… to skąd wziął się tutaj Carlos? — pyta nieco zagubiona.
— Dostałem stypendium koszykarskie w Miami Norland Senior High School. Początkowo moja mama nie chciała się zgodzić na mój wyjazd, ale mama Sofii obiecała, że będzie miała na mnie oko i oto jestem — stwierdza z uśmiechem Carlos.
— Niesamowite! Mieszkacie razem? — pyta już całkiem podekscytowana Lila.
— Nie — odpowiadam. — Carlos mieszka w internacie, ale wszystkie weekendy spędza u nas.
— Tak, mama Sofii dba o to, bym nie umarł z głodu — śmieje się Carlos, poklepując się po brzuchu.
— Czyli ty jesteś siatkarką, a twój najlepszy przyjaciel koszykarzem — mówi zamyślona Lila.
— Tak — mówię. — Co w tym dziwnego? — pytam.
— Nic, cudownie! Dzięki tobie będziemy w szkole w elicie szkolnej — stwierdza, pokazując na mnie. — A dzięki tobie — wskazuje na Carlosa — poznam niezłych przystojniaków — dodaje, klaszcząc w dłonie. Carlos zaczyna się śmiać, kręcąc głową.
— To brzmi jak niezły plan. Lubię cię, Liliano Woods.
— Mnie lubią wszyscy… no, może z wyjątkiem Harrego — odpowiada.
— Kim jest Harry? — pyta Carlos.
— Przeszłością — odpowiada Lila. — Lepiej powiedz mi coś więcej o tym przystojniaku, który z tobą przyszedł — ucina.
Kiedy Carlos opowiada jej o swoim znajomym, mnie ogarnia błogi spokój. Może ten rok nie będzie taki straszny, jak mi się początkowo wydawało? Może cała ta przeprowadzka, którą matka zafundowała mi po zakończeniu roku szkolnego, wywracając mój świat do góry nogami, okaże się czymś dobrym?
Pamiętam dzień, w którym mama przyszła z pracy, zmęczona jak zwykle. Była dziwnie milcząca. Wiedziałam, że coś się stało, ale nie chciałam pytać. Moja relacja z matką jest daleka od idealnej. Ja nie spełniam jej oczekiwań, a ona nie interesuje się moim życiem. Wiecznie w pracy, wiecznie z telefonem przy uchu. Zarabiała dobrze, pracując na kierowniczym stanowisku w firmie informatycznej, ale wychowując nas sama, pracowała za dwoje, abyśmy mieli wszystko, czego potrzebujemy. Nie zawsze się to udawało, co sprawiało, że pracowała jeszcze więcej.
— Sofio, muszę ci coś powiedzieć — usiadła obok mnie na kanapie. Zdjęłam słuchawki z uszu i wyłączyłam muzykę.
— Tak? — zapytałam zaniepokojona.
— Dostałam awans w pracy — zaczęła. — Od lipca zaczynam pracę na nowym stanowisku — powiedziała, patrząc na mnie niepewnie.
— Ok, to chyba dobra wiadomość? — zapytałam, widząc jej zbolałą minę.
— Tak tylko… — zaczęła nagle, przerywając.
— Tylko co? — zapytałam.
— Nowe stanowisko dostałam w oddziale naszej firmy… w Miami — powiedziała, patrząc na mnie uważnie.
Chwilę przetwarzam to, co do mnie powiedziała, i nagle dociera do mnie sens jej słów.
— Przeprowadzamy się?! — niemal na nią krzyknęłam.
— Kochanie, to dla nas ogromna szansa. Będę zarabiać więcej, dzięki temu będę mogła zapewnić wam lepszą przyszłość — tłumaczyła spokojnie.
— A co z moją szkołą? Co z siatkówką?! Przecież zaczynam nowy rok, dostałam się do drużyny! Całe cztery lata na to pracowałam, żeby tam grać! — prawie wykrzyczałam jej w twarz.
— Wiem, że teraz jesteś na mnie zła, ale uwierz mi, to dla nas ogromna szansa. Musiałam się zgodzić — odpowiedziała, próbując do mnie podejść.
— To dla ciebie ogromna szansa! Zawsze myślisz tylko o sobie, o swojej karierze! Nigdy nie interesowała cię moja gra w siatkówkę! — mówię już prawie płacząc, wyrzucając z siebie wszystko, co we mnie siedziało od lat.
— Kochanie, przecież wiesz, że zawsze cię w tym wspieram, ale to tylko zabawa. Gra w siatkówkę w liceum… musisz myśleć o czymś więcej — odpowiedziała tak spokojnie, że nienawidziłam jej za to. Zawsze, nawet w trudnych sytuacjach, zachowuje spokój.
— Tak, oczywiście! Dla ciebie coś, co kocham nad życie, jest tylko zabawą! Ale skąd możesz wiedzieć, ile to dla mnie znaczy, skoro nigdy nie przyszłaś na żaden mecz?! Nigdy nie interesowały cię moje sukcesy! — wyrzuciłam jej z wściekłością.
— Sofio, przecież w czasie twoich meczów jestem w pracy. Nie mogę się zwolnić z tak błahego powodu — mówi mama, już lekko zirytowana.
— Błahego powodu?! — pytam z niedowierzaniem.
— Kochanie, nie o to mi chodziło. Ty jesteś dla mnie najważniejsza, ale… — tłumaczy, lecz przerywam jej:
— Przestań! Mam dość słuchania ciągle o twojej karierze i pracy! Zawsze stawiasz ją na pierwszym miejscu! Moje i Mike’a zainteresowania w ogóle się dla ciebie nie liczą! Powiedz mi, co ja mam teraz zrobić?! Do jakiej szkoły iść?! Przecież nabory się już skończyły! — pytam wściekła i jednocześnie przerażona, bo zdaję sobie sprawę, że do rozpoczęcia roku został miesiąc.
— Rozmawiałam ze znajomymi z nowego oddziału. Pomogą załatwić dokumenty i przenieść ciebie i Mike’a do Miami Palmetto High School. Mają niezły program sportowy, na pewno znajdziesz tam coś dla siebie — mówi, a ja widzę, że zaplanowała wszystko wcześniej.
— Od kiedy wiesz? — pytam wściekła.
— Od kiedy wiem? — nie rozumie mama.
— Od kiedy wiesz o awansie?! — dociekam.
— Od dwóch miesięcy — mówi, odwracając ode mnie wzrok.
— Co?! — krzyczę. — Od dwóch miesięcy wiesz, że nie pójdę do wymarzonej drużyny i nic mi nie powiedziałaś?! Pozwoliłaś mi się cieszyć tym, że się dostałam, i nawet nie wspomniałaś, że zamierzasz mi to wszystko zabrać?! Nienawidzę cię! — krzyczę, wybiegam z salonu, trzaskam drzwiami i zamykam je na klucz. Mama za mną nie idzie. Wie, że to nic nie da. Moja wściekłość sięgnęła zenitu. Jak mogła mi to zrobić? Jak mogła odebrać mi moje marzenia…
Wspomnienia z tamtego dnia, w którym całe moje zaplanowane życie rozpadło się na kawałki, wracają boleśnie. Mama od tamtego czasu wiele razy próbowała ze mną rozmawiać, ale nie potrafię jej tego wybaczyć. Po przyjeździe okazało się, że zwolniło się miejsce w innej szkole, na której jej zależało — miała świetne programy naukowe, ale żadnych sportowych. Mama początkowo naciskała, ale chyba w ramach chęci pogodzenia się ostatecznie zgodziła na moje obecne liceum, zaznaczając, że jeśli moja średnia spadnie poniżej czterech, przeniesie mnie do szkoły wybranej przez nią.
Przeprowadzkę do Miami traktowałam jak karę. Obecność Carlosa trochę podniosła mnie na duchu, bo mimo że chodził do innej szkoły, był w tym samym mieście co ja, więc nie byłam całkiem sama. Wszystko do tej pory wydawało mi się tu nie takie. Domy za duże i za drogie, temperatura za wysoka, zbyt wilgotno, a ludzie jacyś inni. Czułam się obco. Dzisiaj po raz pierwszy zaczynam widzieć, że może jednak nie wszystko stracone. Może jest szansa, że się tu odnajdę.Rozdział 5
JAKE
Wbiegam na salę sportową skupiony i zdeterminowany. O trenerze Stevenie Oharym słyszałem wiele dobrego, ale przede wszystkim o jego żelaznej dyscyplinie. Jest wymagającym szkoleniowcem, który oczekuje perfekcji zarówno od siebie, jak i od zawodników.
Przybyłem dwadzieścia minut przed czasem, a mimo to on już siedział na hali z notesem, rozpisując zapewne plan treningu. Rozglądam się po sali — na razie jest pusta, ale w ciągu najbliższych piętnastu minut ma się zapełnić zawodnikami marzącymi o grze w drużynie. Na trybunach siedzi kilka osób: chłopaki z drużyny męskiej i parę dziewczyn z żeńskiej. Kojarzę je, bo moja siostra w zeszłym roku przyjaźniła się z jedną z zawodniczek.
Szum na sali przerywa dźwięk gwizdka trenera.
— No dobrze, moi drodzy, witam na treningu naborowym do męskiej drużyny siatkówki w naszym liceum. Tym, którzy mnie nie znają — chociaż podejrzewam, że to nieliczni — przedstawię się. Nazywam się Steven Ohary i będę trenował tych szczęśliwców, którzy dzisiaj zostaną przyjęci do drużyny.
W zeszłym roku mieliśmy aż sześciu zawodników z ostatniej klasy, co oznacza, że mamy sześć wolnych miejsc. To wyjątkowa sytuacja, bo zazwyczaj są trzy–cztery. Wykonamy rozgrzewkę, potem kilka ćwiczeń w parach, a następnie indywidualne. Po każdym etapie przyznam punkty w skali od 1 do 5. Łącznie będzie dwadzieścia ćwiczeń, maksymalnie do zdobycia sto punktów. Sześciu zawodników z najwyższą punktacją zagra w tym sezonie w naszej drużynie. Czy wszystko jasne? Ktoś ma pytania? — pyta trener.
— Tak, ja mam. Czy pod uwagę będzie brany również wzrost zawodników, czy tylko wyniki z ćwiczeń? — odzywa się chłopak z tyłu sali.
— Ćwiczenia są tak dobrane, aby ocenić przydatność w grze. Wzrost nie jest bezpośrednim wyznacznikiem, każdy ma równe szanse — odpowiada trener znudzonym tonem. — Czy ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości? — pyta ponownie, a po braku reakcji dodaje: — W takim razie zapraszam na rozgrzewkę.
Przez kolejną godzinę wykonujemy wręcz morderczy trening. Jestem w dobrej formie, ale nawet mi momentami brakuje tchu. Wykonując chyba setny wyskok do bloku, zastanawiam się, czy każdy trening będzie tak ciężki. Nie daję po sobie poznać zmęczenia. Niezłomnie wykonuję kolejne ćwiczenia.
— No dobrze, panowie, ja podsumuję punktację każdego z was, a wy macie czas na rozciąganie — przerywa trener Steven.
Z ulgą siadam na ławce. Wycieram spocone czoło ręcznikiem i spoglądam na trybuny. W trakcie treningu nie zauważyłem, jak dużo nowych osób przyszło oglądać nasze zmagania. Dostrzegam Lilę i Sofię siedzące w pierwszym rzędzie obok wysokiego blondyna — tego samego, z którym Sofia witała się w food courcie. Na ich widok humor mi się psuje. Mimo to wstaję i idę się rozciągnąć w kącie sali.
Przechodząc obok koleżanek z klasy, spoglądam na niebieskooką, która uważnie mi się przygląda. Nasze spojrzenia łączą się na kilka sekund, a ja mam wrażenie, że minęły godziny. Jej spojrzenie jest elektryzujące. Nie odrywa wzroku, uśmiecha się i lekko rumieni, ale wytrzymuje moje spojrzenie. Chłopak obok niej się śmieje, co wydaje mi się dziwne. Gdyby Sofia była moją dziewczyną, nigdy nie pozwoliłbym, żeby ktoś patrzył na nią w ten sposób. A może oni nie są parą? Ta myśl sprawia, że zaczynam im się przyglądać podczas ćwiczeń. Śmieją się, żartują, przytulają i przepychają.
Moją uwagę odciąga głos trenera Ohary’ego:
— Panowie, proszę, podejdźcie bliżej. Przede wszystkim dziękuję za dzisiejszy trening. Poziom jest zaskakująco wysoki — aż dwunastu zawodników osiągnęło wynik ponad osiemdziesiąt punktów, co jest historycznym wynikiem na treningu naborowym. Jednak mamy tylko sześć miejsc, więc nie będę przedłużał. Wyczytam nazwiska tych, którzy dołączą do drużyny już jutro. Kolejność jest przypadkowa. Zapraszam na środek: Frank Bauman, Josep Trust, Micheal Florens, Tom Hardy oraz… — przerywa na chwilę, podnosząc wzrok znad kartki — Jake Obraian — kończy, spoglądając na mnie.
— Panowie, witam w drużynie. Zapraszam na trening jutro o godzinie osiemnastej. Treningi odbywają się codziennie o tej samej porze. Przed wami rok ciężkiej pracy. Szczegóły i zasady poznacie jutro na początku zajęć. Dziękuję i zapraszam teraz panie na trening naborowy, który rozpocznie się za piętnaście minut — dodaje, spoglądając na trybuny.
Trener wychodzi z sali, a ja oddycham z ulgą, zdając sobie sprawę, że ostatnie parę chwil wstrzymywałem powietrze. Dostanie się do drużyny traktowałem jako oczywistość, ale po dzisiejszym treningu widzę, ile pracy przede mną. Dam z siebie wszystko, bo to jedyny obszar, do którego nie ma wstępu mój ojciec. Uważa, że każdy młody człowiek powinien uprawiać sport i dał mi dowolność wyboru. Wybrałem siatkówkę — trochę za namową trenera w poprzedniej szkole. Wypatrzył mnie na korytarzu i zaprosił na trening. Zawsze byłem najwyższy w klasie, w poprzedniej drużynie byłem kapitanem. Jednak tutaj to zupełnie co innego. O miejsce w szóstce meczowej będę musiał zawalczyć, a patrząc na trybuny, dociera do mnie, że mój wzrost nie jest tu niczym wyjątkowym. Z ośmiu chłopaków siedzących na widowni co najmniej sześciu jest mojego wzrostu albo wyższych.
Podchodzę do ławki, zbieram ręcznik i bidon, po czym kieruję się do szatni. W wejściu mijam Sofię, która w stroju siatkarskim wygląda niesamowicie. Jej kasztanowe włosy upięte na czubku głowy sprawiają, że jej oczy stają się jeszcze bardziej wyraziste. Dostrzegając mnie, przystaje na chwilę i mówi:
— Gratuluję, to był naprawdę wymagający trening.
— Dzięki. Sam byłem zdziwiony tak wysokim poziomem. Mimo wszystko to szkolna drużyna, ale widać, że lekko nie będzie — odpowiadam, nie odrywając wzroku od jej oczu.
— Jeszcze raz gratuluję — mówi i zaczyna odchodzić. Patrzę za nią i nagle wołam:
— Sofia?!
— Tak? — zatrzymuje się i spogląda na mnie.
— Powodzenia — mówię.
— Dziękuję — odpowiada, uśmiecha się i odchodzi.
Jeszcze chwilę stoję, patrząc za nią. Ma niesamowite nogi, a w tych spodenkach przyciąga uwagę — co dostrzegam nie tylko ja, bo większość chłopaków na trybunach gapi się właśnie na nią. Ktoś szturcha mnie w przejściu, wyrywając z transu. Przepraszam i idę do szatni z zamiarem szybkiego prysznica, po którym chcę jak najszybciej wrócić na trybuny.
Po piętnastu minutach wchodzę na górną trybunę, odświeżony i rozluźniony. Trening dziewczyn już się zaczął. Dostrzegam Harrego siedzącego w pierwszym rzędzie i dołączam do niego.
— Jest i nasz zawodnik! Gratulacje, stary — mówi Harry, dostrzegając mnie.
— Dzięki, ale to dopiero początek. Poziom naprawdę jest wysoki w tej szkole — mówię, podając mu rękę.
— Daj spokój, przestań gadać znowu o ciężkiej pracy. Popatrz lepiej ze mną na dziewczyny — rzuca Harry z uśmiechem.
Siadam obok niego i wśród sporej liczby zawodniczek wypatruję Sofię. Dostrzegam ją po chwili. Jest skupiona, jakby poza boiskiem i piłką nic dla niej nie istniało. Jej oczy nabrały blasku. Porusza się po boisku z niesamowitą lekkością. Ma mocne nogi, jest skoczna i szybka. Nie mam wątpliwości, że dostanie się do drużyny. Może faktycznie nie jest najwyższą siatkarką na dzisiejszym treningu, ale zdecydowanie góruje nad innymi techniką i umiejętnościami. Wykonuje ćwiczenie za ćwiczeniem, nie dając po sobie poznać zmęczenia.
Trening dobiega końca. Zasady są takie same jak na naszym naborze, z tym że w drużynie żeńskiej są tylko cztery miejsca. Trener Steven zaczyna wyczytywać listę:
— Susan Flow, Katie Brown, Sofia Cortez oraz Nadia Smith.
— Gratuluję tej czwórce, a pozostałym dziękuję za świetny trening. Niestety w naszej drużynie są miejsca tylko dla najlepszych. Niemniej jednak zapraszam pozostałych do kibicowania naszym drużynom w trakcie roku. Jak widzicie, trybuny są duże i pomieszczą wszystkich — mówi, spoglądając jeszcze na swoje notatki.
— Panno Sofia, prosiłbym na parę słów do mnie — dodaje nagle. Sofia wydaje się zaskoczona, ale grzecznie kiwa głową. Po krótkiej sesji rozciągania, która przyprawia o szybsze bicie serca połowę męskiej widowni (w tym mnie), podchodzi do ławki, zbiera swoje rzeczy i udaje się do trenera. Chwilę rozmawiają. Sofia wygląda na zaskoczoną i lekko się rumieni. Po chwili kiwa głową i odchodzi w kierunku szatni.
— Harry, ja będę się już zbierał, muszę ogarnąć parę tematów na jutro — mówię do kolegi, który siedzi obok, sprawdzając coś w telefonie.
— I nie ma to zupełnie nic wspólnego z tym, że twoja kasztanowowłosa dziewczyna właśnie wyszła z sali? — pyta rozbawiony.
— Ona nie jest moja — odpowiadam i wstaję.
— Dobra, stary, zaczekaj! Właśnie dostałem zaproszenie na domówkę, a to oznacza, że wieczorem idziemy na imprezę — mówi, wstając z uniesionymi rękami, jakby już był w tanecznym świecie.
— Impreza pierwszego dnia szkoły? — pytam, nie wiem, czy bardziej zdziwiony, czy rozbawiony. — Z jakiej okazji?
— No właśnie z okazji pierwszego dnia szkoły — śmieje się Harry. — Nie ma mowy, nie wykręcisz się. Musisz odreagować ten stres z dziś, a ja będę ci w tym towarzyszył, bo niestety obce mi jest to uczucie — chwali się.
— Ok, ale jutro mamy na dziesiątą, a ja później mam trening. Więc wpadniemy tylko na chwilę, ok? — pytam.
— Dobra, dobra, nie marudź — odpowiada znudzony.
— Ok, naprawdę muszę lecieć. Wyślij mi lokalizację imprezy i widzimy się wieczorem — żegnam się z nim i idę w stronę szatni.
Harry miał rację. Moje nagłe wyjście było spowodowane chęcią pogratulowania Sofii miejsca w drużynie. Jej gra naprawdę zrobiła na mnie wrażenie. Sam jestem dobrym graczem, ale ona ma w sobie jakąś pasję.
Czekam na nią parę minut przy wyjściu z szatni. Patrzę właśnie na zegarek, gdy słyszę czyjeś kroki. Podnoszę wzrok i widzę ją — zamyśloną, ze słuchawkami na uszach, ze spuszczoną głową idzie w moją stronę. Mam wrażenie, że mnie nie widzi, a tym bardziej nie słyszy. Odrywam się od ściany, o którą do tej pory się opierałem, i idę w jej kierunku. Nie dostrzega mnie, co powoduje, że prawie na mnie wpada. W ostatniej chwili łapię ją za ramiona i ratuję przed zderzeniem.
— Ej, co do chol… — zaczyna, ale nagle podnosi głowę. — Och, Jake! Nie zauważyłam cię, przepraszam — tłumaczy się, a na jej policzkach pojawiają się rumieńce.
— Nic się nie stało — odpowiadam. — Czekałem na ciebie, żeby ci pogratulować — dodaję, na co ona rozgląda się niepewnie.
— Na mnie? — pyta zdziwiona.
— Tak, coś w tym dziwnego? — pytam rozbawiony jej reakcją.
— Yyy… nie, ale my się praktycznie nie znamy. Tzn. dziękuję za gratulacje, ale nie musiałeś marnować tu czasu — mówi nieco zmieszana.
— Masz rację, nie znamy się. Co zatem powiesz na kawę teraz? Będzie okazja, żeby się poznać — namawiam ją, zdziwiony sam swoim zachowaniem. Tak, czekałem, żeby jej pogratulować, nie miałem zamiaru jej nigdzie zapraszać. Ale kiedy na nią patrzę, mam ochotę spędzić z nią każdą chwilę.
— Yyy… — mówi i spogląda na mnie intensywnie. Kiedy mam wrażenie, że już się zgodzi, odpowiada: — Wybacz, ale czeka na mnie na zewnątrz Carlos.
— Auć… ok, rozumiem. Może innym razem. W każdym razie jeszcze raz gratuluję, byłaś naprawdę świetna — mówię, przyglądając się jej twarzy, jakbym chciał zapamiętać każdy jej centymetr.
— Dziękuję — mówi. — Naprawdę muszę już lecieć. Do zobaczenia jutro — rzuca szybko, zaciska palce na pasku sportowej torby i szybkim krokiem odchodzi.