Miłosna zamieć - ebook
Miłosna zamieć - ebook
Milioner Luiz Montes koniecznie chce zakończyć związek swojej siostrzenicy z Markiem Collinsem, któremu zależy tylko na jej majątku. Gdy dowiaduje się od siostry Marka, pięknej Aggie, że kochankowie wyjechali na kilka dni, zabiera ją ze sobą i podąża ich śladem. Gwałtowna śnieżyca zatrzymuje ich w hotelu pod Londynem. Mimo że Luiz uważa Aggie za oszustkę, nie potrafi się oprzeć jej urokowi…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2220-4 |
Rozmiar pliku: | 792 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Luiz Carlos Montes spojrzał na skrawek papieru, który trzymał w dłoni, upewnił się, że trafił pod właściwy adres, po czym uważnie przyjrzał się budynkowi przez okno swojego czarnego sportowego wozu. Nie tego się spodziewał. Może w ogóle nie powinien był tu przyjeżdżać.
Niewielki segment, skąpany w blasku ulicznej latarni, tracił na atrakcyjności w mało urokliwej okolicy. Schludny ogródek wielkości pudełka na buty sąsiadował z dwoma betonowymi podjazdami, z których jeden zastawiony był pojemnikami na śmieci, a drugi stał się miejscem wiecznego spoczynku zardzewiałego samochodu, pozbawionego kół i kilku innych elementów konstrukcji. Nieco dalej znajdował się ciąg niewielkich punktów usługowych, takich jak bar chiński, urząd pocztowy, zakład fryzjerski i kiosk, pod którym stała grupka podejrzanych nastolatków z ciekawością przyglądających się drogiemu autu należącemu do Luiza.
Widok zakapturzonych młokosów palących papierosy ani trochę nie wytrącił go z równowagi. W końcu dzięki regularnym treningom mógł się pochwalić idealnie wyrzeźbionymi mięśniami. Także jego wzrost nie pozostawał bez znaczenia, skoro mierzył ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów. Bez trudu poradziłby sobie z kilkoma wychudzonymi chłopaczkami uzależnionymi od nikotyny.
Jednak nie o tym marzył w piątkowy grudniowy wieczór. Nie mógł marnować czasu, skoro czekało na niego mnóstwo pracy, którą musiał wykonać, zanim cały świat zapadnie w letarg na okres świąt Bożego Narodzenia.
Najpierw musiał wywiązać się z obowiązków wobec rodziny. Po tym, jak na własne oczy ujrzał ten śmietnik, uznał, że jego misja może się okazać konieczna. Gwałtownie nabierając powietrza, wysiadł z samochodu. Na zewnątrz natychmiast uderzył go zapach chińszczyzny. Zadrżał z zimna, spoglądając na zardzewiały pojazd pokryty cienką warstwą szronu. Z własnej woli nigdy nie przyjechałby do takiej dzielnicy, ale tym razem nie pozostawiono mu wyboru.
Postanowił załatwić sprawę jak najszybciej i wrócić do swojego świata. Z tą myślą nacisnął przycisk dzwonka.
W chwili, gdy zasiadała do obiadu, Aggie usłyszała natarczywy dźwięk zwiastujący przybycie gościa. Początkowo chciała go zignorować, jako że domyślała się, kto mógł stać pod jej drzwiami: pan Cholmsey, właściciel budynku, który już wcześniej ostrzegał ją w związku z zaległym czynszem.
– Przecież zawsze płacę na czas! – zaprotestowała Aggie, kiedy mężczyzna zadzwonił do niej poprzedniego dnia. – Termin upłynął zaledwie przedwczoraj. I nie ponoszę winy za strajk na poczcie!
Pan Cholmsey miał najwyraźniej inne zdanie. Zagroził, że jeśli nie otrzyma czeku w ciągu najbliższej doby, osobiście zgłosi się po gotówkę.
Aggie nie spotkała go nigdy wcześniej. Wynajęła segment za pośrednictwem agencji i przez pewien czas była zachwycona z nowego lokum, dopóki pan Cholmsey nie postanowił zrezygnować z pośredników i osobiście zająć się zarządzaniem swoimi nieruchomościami. Odtąd stał się prawdziwym wyrzutem sumienia. Ignorował prośby o niezbędne naprawy i ciągle tylko przypominał, jakie niebotyczne kwoty musiałaby zapłacić innym londyńskim najemcom.
Nie miała wątpliwości, że gdyby odmówiła mu wstępu do domu, wkrótce znalazłby sposób, by zerwać umowę najmu i wyrzucić ją na bruk. Zrezygnowana uchyliła więc drzwi i wyjrzała w panujący na zewnątrz mrok.
– Bardzo przepraszam, panie Cholmsey – wypaliła bez zbędnych wstępów, żeby uprzedzić ewentualne zarzuty. – Czek powinien już do pana dojść. Mogę go jeszcze anulować…
– Kim, u diabła, jest pan Cholmsey? Co ty wygadujesz? Wpuść mnie, Agatho!
Ten charakterystyczny, znienawidzony głos przyprawił ją o dreszcze. Czego mógł chcieć od niej Luiz Montes? Nie wystarczyło, że od ośmiu miesięcy kontrolował każdy ruch jej i jej brata? Zadawał niewygodne pytania, węszył i traktował ich niczym potencjalnych przestępców?
– Co ty tutaj robisz?
– Może najpierw otworzysz? Nie zamierzam odbyć tej rozmowy na progu. – Luiz bez trudu wyobraził sobie minę dziewczyny. Doskonale znał pogardę i dezaprobatę znaczące jej rysy, ilekroć coś zrobił albo powiedział. Podważała jego zdanie na każdym kroku. Była kłótliwa, zadziorna i uosabiała wszystko, czego unikał u kobiet.
Gdyby nie wzgląd na siostrę, nigdy dobrowolnie nie zainicjowałby tego spotkania, ale Luisa nalegała. Rodzina Montesów władała ogromną fortuną, dlatego pojawienie się każdej osoby z zewnątrz należało skontrolować dla dobra jej członków. Skoro córka Luisy zainteresowała się Markiem Collinsem, należało poznać jego prawdziwe zamiary. Oznaczało to także poznanie zamiarów siostry Marka, Agathy, do której chłopak był najwyraźniej niezwykle przywiązany.
– Kim jest pan Cholmsey? – zadał pierwsze pytanie, które przyszło mu na myśl, gdy tylko przecisnął się obok dziewczyny w korytarzu.
Aggie skrzyżowała ręce, piorunując go wzrokiem. Nie mogła odmówić mu urody. Poza tym był też seksowny i władczy. Jednak od pierwszej chwili, gdy go ujrzała, drażnił ją swoją arogancją i pogardą dla niej i Marka, której nawet nie kwapił się ukrywać.
– Pan Cholmsey to właściciel budynku. Jak zdobyłeś ten adres? I po co przyszedłeś?
– Nie miałem pojęcia, że wynajmujesz to miejsce. Sądziłem, że jesteś właścicielką segmentu, chociaż sam nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy. – Chłodne spojrzenie jego ciemnych oczu przyprawiło Aggie o dreszcze. – I nigdy bym nie powiedział, że mieszkasz w takiej… nędznej dzielnicy.
Chociaż Agatha Collins w niczym nie przypominała kobiet, z którymi najchętniej się umawiał: uległych wysokich brunetek z nogami do szyi, Luiz musiał przyznać, że była zdumiewająco ładna. Mierzyła maksymalnie sto sześćdziesiąt pięć centymetrów, miała kręcone włosy w kolorze słomy i alabastrową skórę. Ale największą uwagę przykuwały błękitne oczy okolone długimi, ciemnymi brwiami.
Aggie przeklęła się w duchu za to, że przystała na propozycję brata i Marii. Gdy Luiz wkroczył w ich życie, zgodziła się ukryć prawdę o sytuacji finansowej swojej rodziny.
– Mama nalega, żeby wujek Luiz sprawdził Marka – wyjaśniła zwięźle Maria. – A dla wujka Luiza wszystko musi być czarno-białe. Lepiej, by myślał, że nie jesteście… całkiem spłukani.
Dziewczyna skrzywiła się na wspomnienie tamtej rozmowy.
– Nadal nie powiedziałeś mi, co tutaj robisz – zwróciła się do intruza.
– Gdzie twój brat?
– Nie ma ani jego, ani Marii. Kiedy przestaniesz nas szpiegować?
– Odnoszę wrażenie, że szpiegowanie was zaczyna przynosić korzyści – mruknął Luiz. – Które z was utrzymywało, że mieszkacie w Richmond? – Oparł się o ścianę, świdrując ją wzrokiem tak intensywnie, że zjeżyły jej się włosy na głowie.
– Nigdy nie twierdziłam, że mieszkamy w Richmond – odparła Aggie słabym głosem. – Pewnie wspomniałam, że często jeżdżę tam na rowerze. Po parku. To nie moja wina, że coś ci się pomieszało.
– Nie wydaje mi się, żeby coś mi się pomieszało. – Zwykła ciekawość, która kierowała nim wcześniej, przerodziła się w palącą podejrzliwość. Wyglądało na to, że ta kobieta i jej brat kłamali w sprawie swojej sytuacji finansowej. Prawdopodobnie wciągnęli w to także Marię. – Gdy zdobyłem ten adres, dwukrotnie upewniłem się, czy jest właściwy, skoro zupełnie nie przystaje do tego, co mi opowiadaliście. – Zdjął płaszcz mimo niezadowolenia Aggie.
Jak dotąd zawsze spotykała się z Luizem w najlepszych restauracjach Londynu, włoskich, tajskich czy też francuskich, gdy towarzyszyła Marii i Markowi. Uprzedzona o prowadzonym przez niego śledztwie zawsze trzymała się lekkich tematów i unikała rozmów bardziej osobistych.
Aggie złościła myśl o tym, że znajduje się pod lupą. Jeszcze bardziej drażniły ją krzywdzące oskarżenia. Ten mężczyzna podejrzewał ją o wszystko, co najgorsze. I jakby tego było mało, stał teraz naprzeciwko niej w ciasnym wnętrzu wynajmowanego przez nią domu.
– Co jest tak ważne, że musisz porozmawiać z Markiem właśnie teraz? – zapytała nieufnie. – Dlaczego nie mogłeś zaczekać do następnego spotkania? Przecież mogłeś zaprosić jego i Marię na kolację i przepytać od A do Z, jak to masz w zwyczaju.
– Niestety sprawy znacznie przyspieszyły bieg. Później zagłębię się w szczegóły. – Minąwszy ją, skierował się do salonu. Wystrój nie był tutaj dużo lepszy niż na korytarzu. Plakaty filmowe nie całkiem zakrywały ściany w kolorze spleśniałego sera, a wyposażenie tworzyła zbieranina tanich, niegustownych mebli oraz stary telewizor.
– Co masz na myśli? – zapytała Aggie nieco pewniejszym głosem, gdy gość zajął jedno z krzeseł.
– Pewnie wiesz, dlaczego wziąłem pod lupę twojego brata.
– Maria wspomniała, że jej matka bywa nadopiekuńcza – mruknęła, niechętnie zajmując miejsce naprzeciwko Luiza.
Jak zawsze w jego towarzystwie czuła się zaniedbana i ubrana niestylowo. Nawet gdy wyciągała z szafy swoje najlepsze stroje, wiedziała, że nie może równać się z tym, co on miał do zaprezentowania. Nie znosiła go za to i marzyła, by zniknął z jej życia.
– Ostrożności nigdy za wiele – odparł Luiz, wzruszając ramionami. – Oczywiście, gdy siostra poprosiła mnie o sprawdzenie twojego brata, próbowałem jej to wyperswadować.
– Czyżby?
– Jasne. Maria to jeszcze dziecko, a dzieci nie miewają trwałych związków. Okazało się jednak, że nie miałem racji. Dlatego ostatecznie zgodziłem się trochę powęszyć. Całe szczęście, bo oboje kłamiecie jak z nut.
– Maria uznała, że…
– Zrób mi przysługę i nie mieszaj w to mojej siostrzenicy. Zamiast tego przyjrzyjmy się faktom. Mieszkacie w norze, na którą ledwie was stać. Czy wy w ogóle pracujecie?
– Jeśli zamierzasz mnie obrażać, lepiej wyjdź.
Luiz się roześmiał.
– Naprawdę sądzisz, że wycofam się w chwili, gdy pytania staną się dla ciebie niewygodne? – Oparł się wygodnie na oparciu. – Nic z tego, zwłaszcza że doszły mnie słuchy o ślubie.
– O jakim ślubie? – zapytała Aggie z niedowierzaniem. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
– Najwyraźniej brat nie wtajemniczył cię w swoje plany. Może wasz zwarty front nie jest tak doskonały, jak ci się wydawało.
– Jesteś najwstrętniejszym człowiekiem, jakiego znam! – syknęła, zanim zdołała zapanować nad złością. – Zatem co zamierzasz? Chcesz zastraszyć mojego brata? Wpłynąć na Marię? Oboje są pełnoletni i mogą decydować o swoim życiu.
– Maria pochodzi z jednej z najbogatszych rodzin w Ameryce Łacińskiej.
– Do czego zmierzasz?
– Zamożni ludzie często stają się celem – powiedział ostro Luiz, wyraźnie rozdzielając kolejne sylaby. – A moja siostrzenica jest nieprzeciętnie zamożna. Po ukończeniu dwudziestu jeden lat będzie mogła pochwalić się prawdziwym bogactwem. Dlatego nie pozwolę, żeby ten szczenięcy romans skończył się przy ołtarzu.
– Chyba przesadzasz. Coś musiało ci się pomieszać. Oni nie planują małżeństwa.
– Daj spokój! Mnie nie oszukasz. Wiem, z kim mam do czynienia. Jesteście parą oszustów, którzy tylko czyhają na taki łakomy kąsek jak Maria. Dlatego kłamaliście. Czy twój brat naprawdę jest muzykiem? W internecie nie znalazłem o nim nawet wzmianki.
Aggie zbladła. Rozumiała, dlaczego Luiz wyciągnął takie wnioski, ale nie zamierzała pozwolić mu obrażać swojej rodziny.
– Oczywiście, że jest muzykiem. Gra w zespole.
– Domyślam się, że to nieduży zespół, skoro nie zasłynął jeszcze w sieci.
– W porządku. Poddaję się. Być może odrobinę…
– Podkolorowaliście rzeczywistość? Naciągnęliście prawdę? Nałgaliście?
– Maria mówiła mi, że wszystko jest dla ciebie czarno-białe. Podobno nigdy nie zmieniasz zdania i nie potrafisz wyjść poza ciasne horyzonty własnych opinii.
– To się nazywa siła charakteru!
– I dlatego nie byliśmy z tobą w stu procentach szczerzy.
– Rozumiem, że wcale nie jesteś nauczycielką.
– Co za bzdura! Oczywiście, że jestem. Uczę w szkole podstawowej. Możesz to łatwo sprawdzić.
– Teraz nie mam na to czasu. Najważniejsze, żeby nie dopuścić do ślubu mojej siostrzenicy z twoim bratem.
– Co planujesz? – Aggie nie mogła uwierzyć własnym uszom. Niepochwalanie wyborów innych ludzi to jedno, ale zmuszanie ich do zmiany decyzji to coś zupełnie innego. Przecież Maria sama mogła decydować o własnym życiu i nikt, ani jej wuj, ani matka, nie mogli tego zmienić.
Zrozumiała, co miała na myśli młoda dziewczyna, gdy stwierdziła, że Luiz jest niezwykle zasadniczy i nieprzejednany. Chociaż znali się od niedawna, zdążył ich ocenić i wydać na nich wyrok.
– Posłuchaj… – Starała się ze wszystkich sił zapanować nad gniewem. – Rozumiem, że możesz mieć zastrzeżenia wobec Marka…
– Naprawdę? – rzucił sarkastycznie.
W skrytości ducha winił się za to, że nie poddał tych dwojga bardziej wnikliwej analizie. Zwykle na kilometr wyczuwał ludzi, którzy chcieli wzbogacić się kosztem jego rodziny. Ale tym dwojgu udało się prześlizgnąć tuż pod jego nosem.
Chłopak, który stał się przyczyną jego kłopotów, był sympatyczny, otwarty i ujmujący. Wysoki i dobrze umięśniony mógł się podobać kobietom. Jasne włosy nosił związane w koński ogon, a ponadto miał niski, łagodny głos.
Z kolei jego siostra była taka śliczna, że nie można było winić nikogo, kto oglądał się za nią zbyt długo. Doskonale się uzupełniali. Tworzyli naprawdę zgrany duet – pewnie dlatego tak świetnie szło im opowiadanie kłamstw.
– Wiem, jak to musi wyglądać. Nie byliśmy z tobą całkowicie szczerzy. Ale uwierz mi, kiedy mówię, że nie masz się czego obawiać.
– Po pierwsze, nie znam strachu, a po drugie, nie muszę wierzyć w nic, co opowiadasz. – Wlepił w nią świdrujące spojrzenie, a wtedy krew powoli zaczęła odpływać jej z twarzy. Gdyby nie wiedział, z kim ma do czynienia, mógłby uwierzyć w jej grę. Była doskonałą aktorką. – Interesuje mnie tylko to, jak usunąć was z naszego życia. Rozwiązanie wydaje się proste.
Spojrzała na niego zdumiona.
– Chyba nie rozumiem.
– Zakładam, że zarabiasz marnie jako nauczycielka… jeśli naprawdę nią jesteś. Poza tym mieszkacie w tej norze i najwyraźniej przydałby się wam zastrzyk gotówki. Zapłacę wam tyle, że oboje będziecie mogli urządzić się na resztę życia. W rewanżu wy znikniecie z życia Marii.
– Zamierzasz nas kupić? – zapytała cicho.
Gdy patrzył w jej duże niebieskie oczy, które wydawały się takie szczere, zaczął rozumieć, dlaczego go omotała.
– Podaj cenę. Oczywiście twój brat może dołożyć swoją. Można mi zarzucić wiele, ale na pewno nie brak hojności. A skoro mowa o twoim bracie… to kiedy się go spodziewasz? – Spojrzał na zegarek, po czym napotkał wściekłe spojrzenie Aggie.
– Nie wszystko jest na sprzedaż – wysyczała.
– Chcesz się założyć?
Aggie patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Czuła się tak, jakby rozmawiała z przybyszem z obcej planety. Czy wszyscy bogacze zachowywali się tak, jakby rządzili światem? Czy tylko dla Luiza ludzie byli pionkami, które służyły mu wyłącznie do własnych rozgrywek? I dlaczego to wszystko tak bardzo ją dziwiło, skoro już dawno przekonała się, jaki to bezwzględny, wyrachowany i skostniały człowiek.
– Mark i Maria się kochają. Chyba nie muszę ci tego tłumaczyć?!
– Jestem pewien, że Marii tak się wydaje. Jest młoda. Nie zdaje sobie sprawy, że miłość to iluzja. Ale nie mamy całego wieczoru, żeby tak sobie plotkować. Nadal nie odpowiedziałaś mi na pytanie, kiedy wróci twój brat.
– Nie wróci.
– Słucham?
– Nie wróci dzisiaj – sprecyzowała słabym głosem. Wiedziała, co się stanie, gdy wyjawi temu okrutnemu mężczyźnie prawdziwy powód nieobecności Marka. – Razem z Marią wyjechali na kilka dni. Chcieli spędzić trochę czasu we dwoje…
– Mam nadzieję, że się przesłyszałem – przerwał jej w pół zdania.
– Wyjechali wczoraj rano.
Luiz poderwał się z krzesła i zaczął krążyć po pokoju.
– Dokąd? – Przystanął przed Aggie i spojrzał jej prosto w oczy, zanim wycedził przez zaciśnięte zęby: – Dokąd pojechali?
– Nie muszę przekazywać ci tej informacji – odparła stanowczo.
– Na twoim miejscu nie grałbym w tę grę, Agatho.
– Bo co mi zrobisz?
– Zastanówmy się… Mogę dołożyć starań, żeby twój brat stracił pracę i już nigdy nie zrobił kariery muzycznej.
– Nie możesz!
– Chcesz się przekonać?
Aggie miała wątpliwości. Jednak coś w jego tonie głosu sprawiło, że postanowiła mu uwierzyć. Co więcej, nie mogła ryzykować zrujnowania marzeń Marka.
– No dobrze. Zatrzymali się w małym hotelu w Lake District – wyznała niechętnie, sięgając po torebkę, która leżała na podłodze. Wyjęła ze środka zwitek, na którym widniały szczegółowe informacje dotyczące zakwaterowania. – Dał mi to na wypadek, gdybym musiała się z nim pilnie skontaktować.
– Lake District. – Przeczesał włosy palcami, drugą ręką wyrywając kartkę z jej dłoni. Wszystko wskazywało na to, że czekały go kolejne godziny za kółkiem. Dystans był za krótki, żeby szykować odrzutowiec, a transport publiczny w ogóle nie wchodził w grę w takich warunkach atmosferycznych. Nie miał więc wyboru, musiał pojechać samochodem.
– W twoich ustach brzmi to tak, jakby polecieli na księżyc – skomentowała Aggie zajadle. Nie miała pojęcia, jak zachowa się Mark, gdy Luiz wciśnie mu plik banknotów i oświadczy, że na niego już czas. Jak na ironię jej brat naprawdę lubił tego wstrętnego typa i bronił go, ilekroć Aggie mówiła o nim źle.
Tak czy inaczej, sam musiał rozwiązać ten problem. Chociaż nadal czuła pokusę, by chronić brata na każdym kroku, wiedziała, że musiała pozwolić mu dorosnąć. Od dziecka byli sobie bardzo bliscy. Nic dziwnego, skoro po śmierci matki zostali zupełnie sami. Ponieważ ojciec nie dawał znaku życia, trafili do domu dziecka. Młodszy o cztery lata Mark często chorował i miewał ostre ataki astmy, więc Agatha opiekowała się nim, jak umiała. W ten sposób z łagodnego, bujającego w chmurach dziecka wyrósł łagodny, bujający w chmurach mężczyzna. Najwyższy czas, żeby zszedł na ziemię.
– Skoro już wszystko wiesz – dodała zniecierpliwiona – możesz zostawić mnie w spokoju.
Luiz spojrzał na nią w zamyśleniu.
– Sam nie wiem, czemu tego nie przewidziałem – zaczął powoli. – Kilka dni z dala ode mnie to doskonała okazja dla twojego brata, żeby dopracować plan. Pewnie przestraszył się moich interwencji i uznał, że czas działać. Bardzo sprytnie…
– W życiu nie słyszałam większych bzdur.
– Nie jesteś obiektywna. No cóż, w tej sytuacji będziemy musieli odnaleźć naszych zakochanych, zanim zrobią coś głupiego.
– My?
Luiz uniósł jedną brew.
– Chyba nie sądzisz, że zostawię cię samą, żebyś zaraz po moim wyjściu mogła pobiec do telefonu i ostrzec brata o moim przyjeździe?
– Zwariowałeś! Nigdzie z tobą nie jadę!
– Przyznaję, że ja też znam lepsze sposoby na spędzenie piątkowego wieczoru, ale zostaliśmy postawieni pod ścianą. Spakuj trochę rzeczy, tylko tyle, żeby starczyło na weekend. Nie zabawimy tam długo. Po drodze wstąpimy do mnie po kilka drobiazgów.
– Ty mnie w ogóle nie słuchasz!
– Oczywiście, że cię słucham. Ale to, czego ty chcesz, nie ma żadnego znaczenia, skoro koliduje z moimi planami.
– Odmawiam współpracy – powiedziała stanowczo.
– Masz wybór. Możemy pojechać na spotkanie z twoim bratem, odbyć z nim krótką pogawędkę i wręczyć mu plik banknotów. Oczywiście nie obędzie się bez łez, ale ostatecznie wszyscy będą zadowoleni. Z kolei plan B zakłada, że zapłacę kilku typom, żeby sprowadzili go do Londynu, gdzie przekona się, jak ciężko być artystą. Wystarczy uruchomić kilka kontaktów w przemyśle muzycznym, żeby wszyscy uznali go za zgniłe jajo. Nawet nie masz pojęcia, gdzie sięgają moje ręce. Odpowiedź brzmi: bardzo daleko. Dlatego jako kochająca siostra zapewne wybierzesz opcję numer jeden.
– Jesteś… jesteś…
– Tak, tak. Dobrze wiem, co o mnie myślisz. Za dziesięć minut widzimy się na zewnątrz. Jeśli nie przyjdziesz dobrowolnie, siłą wyciągnę cię z domu. No, nie krzyw się tak. Przecież do poniedziałku odstawię cię z powrotem w jednym kawałku, a twoje konto będzie pękało wówczas w szwach. Później nie spotkasz mnie nigdy więcej.