Miłosz - ebook
Czy można uciec przed własną przeszłością, jeśli trwa ona setki lat? Miłosz – człowiek, który nie starzeje się od XVI wieku, przemierza Europę przez wieki, doświadczając miłości, straty, wojny i samotności. Jego życie to nieustanna tułaczka: od polskiej wioski w czasach szlacheckich, przez piekło II wojny światowej, aż po współczesne miasta. Wspomnienia wracają do niego w najmniej oczekiwanych momentach, a spotkania z ludźmi – zarówno zwykłymi, jak i niezwykłymi – zmieniają jego los. Kiedy na jego drodze pojawia się Aldona, kobieta o podobnej tajemnicy, Miłosz zostaje wciągnięty w niebezpieczną grę, w której stawką jest nie tylko jego życie, ale i prawda o własnej tożsamości. Tropiony przez kogoś, kto zna jego przeszłość lepiej niż on sam, musi zmierzyć się z pytaniami o sens nieśmiertelności, winę, odkupienie i miłość. „Miłosz” to wielowątkowa opowieść o pamięci, przemijaniu i poszukiwaniu bliskości w świecie, w którym wszystko się zmienia – poza samotnością.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Powieść |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397839502 |
| Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Obecnie - Katowice
Jestem typowym blondynem o niebieskich oczach. Wyglądam na 35 lat i nie rzucam się w oczy. Ktoś kiedyś powiedział, że mam sympatyczny wyraz twarzy. Ten właśnie sympatyczny wyraz twarzy wiele razy uratował mi życie. Wzbudzał pełne zaufanie u moich rozmówców. Nie jestem zbyt wysoki, chociaż tam skąd pochodzę byłem uznawany za wysokiego. Kiedy byłem nastolatkiem mama zawsze zwracała uwagę na to jaki jestem wyrośnięty.
– Miłek. Bóg da, a będziesz wielki jak jakiś Pan.
Wołała do mnie jak widząc mnie biegającego wśród kolegów.
W mojej wiosce byłem jednym z najwyższych ze wszystkich chłopaków. Tylko Boguś mnie wyprzedził, ale mówili, że ma dwie wiosny więcej niż ja. Wołali na mnie tyczka. Kiedy to sobie przypominam pojawia się uśmiech na mojej twarzy.
Wspomnienia wracają. Często nie w najmniej oczekiwanym momencie. Aż dziw bierze, że tyle pamiętam. Ale wracając do mojego wyglądu i wzrostu to dzisiaj idąc ulicą jestem zdecydowanie niższy niż większość mijających mnie ludzi. Nie mam w sobie nic szczególnego. Zawsze tak uważałem.
Siedzę sobie na ławeczce na całkiem odnowionym peronie w Katowicach. Lubię perony. Miejsca takie jak to potrafią mnie uspokoić i przywołują wiele wspomnień. Oczywiście nie jest to jedyny taki peron. Zawsze, kiedy przenoszę się z miejsca na miejsce spędzam sporo czasu na dworcu. Przed wyjazdem i po przyjeździe. Pojawiają się tu nowi ludzie, nowe twarze i każda z tych twarzy ma swoje miejsce w tym świecie. Każda opowiada jakąś historię.
W moim kierunku idzie mężczyzna w garniturze z małą aktówką. Idzie sam rozglądając się w koło. Wygląda tak jak by czegoś szukał. Głowę ma skierowaną lekko ku górze. Szukał tablicy, na której wyświetlają się informacje o kursujących pociągach. Kiedy ją dostrzegł zatrzymał się i popatrzył na trzymany w drugiej dłoni telefon. Zapewne sprawdzał bilet. Zatrzymał się tak nagle, że idąca tuż za nim młoda dziewczyna będąca wpatrzona w swój telefon uderza w niego głową. Mężczyźnie na twarzy pojawił się grymas zdenerwowania. Dziewczynie telefon wypada z ręki i z delikatnym trzaskiem wylądował na betonowym peronie. Mężczyzna się odwraca, odstawia swoją aktówkę i podnosi jej telefon. Podaje go dziewczynie. Ta zawstydzona przeprasza go i odbierając telefon dziękuje z czerwieniąc się. Mężczyzna uśmiecha się, zabiera swoją aktówkę i odchodzi. Zatrzymuję się kilkanaście metrów dalej, gdzie zaczyna przeglądać swój telefon. Dziewczyna przechodzi dalej.
Na peronie jest już sporo ludzi. Do odjazdu pociągu jest jeszcze około 20 minut. Pociąg z tego peronu odjeżdża do Warszawy. To jedno z największych miast w tym kraju.
Czy ja gdzieś jadę? Nie, ale za jakiś czas będę musiał się przenieść z tego miasta do innego. Do jakiego? Nie wiem. Jak przyjdzie pora to zdecyduję. Mieszkałem już w naprawdę wielu miejscach. I co za tym idzie w różnych krajach. Odwiedziłem wszystkie kontynenty. Latałem, pływałem i chodziłem pieszo. W każdym miejscu na ziemi miejsca takie jak to są bardzo podobne. To tutaj przeplatają się losy mieszkańców tego świata.
“Pociąg relacji Kraków - Gdańsk podjedzie na tor 5 przy peronie 2”. – Dobiega z głośników.
Po kilku minutach pociąg podjeżdża. Zwalnia i się zatrzymuję. Drzwi się otwierają. Ludzie wysiadają i wsiadają. Mężczyzna z aktówką wsiada do środka i znika w środku. Dziewczyna wsiada do kolejnego wagonu. Po chwili drzwi się zamykają, pociąg powoli się rozpędza, a peron pustoszeje. Zostałem tu sam. No może nie sam. Są jeszcze ludzie opuszczający peron i mieszkający tu na stałe obywatele dworca.
Pora wracać. Siedziałem tu kilka godzin przyzwyczajając się do otoczenia. Przyjechałem z Pragi. Mam ze sobą mały plecak, telefon i kilka drobiazgów. Ostatni raz byłem tu 30 lat temu.2
Wszedłem do starej kamienicy w centrum miasta. Klucz odebrałem w umówionym miejscu. Pierwszym co mnie zaskoczyło była odnowiona klatka. Nie pamiętałem, jak wyglądała dawniej, ale ludzi, których na niej mijałem już tak. Za każdym stopniem, który pokonywałem odkrywałem w swojej świadomości obrazy spotykanych tu mieszkańców. I najważniejsze wspomnienie napadło mnie, kiedy stanąłem przed drzwiami. Zobaczyłem tam stojącą dziewczynę o ciemnych włosach które sięgały jej ramion. Kiedy się odwróciła na jej twarzy dostrzegłem piękny uśmiech. Jej zielone oczy zapłonęły blaskiem górskiej wiosennej hali. Tak wiele razy widywałem ją w tym miejscu. Kiedy czekała na mnie jak wracałem do domu. Zbliżyłem się do drzwi i dziewczyna się rozpłynęła jak mgła o poranku, gdy spadną na nią pierwsze promienie słońca.
Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Mieszkanie było urządzone dokładnie tak jak ostatniego dnia mojego pobytu tutaj. Na ścianach wisiały te same obrazy przedstawiające Katowice w latach 20 ubiegłego wieku. Zatrzymywałem się przy każdym z nich. Wspomnienia się pojawiały i ulatywały, a ja trwałem. Wszedłem do sypialni i otworzyłem szafę. Była pusta. Otworzyłem komody i one również były puste. Położyłem się na łóżku, a ono lekko zaskrzypiało przywołując wspomnienia chwil jakie tu spędziłem. Leżałem i wpatrywałem się w sufit. Po krótkiej chwili poczułem jej obecność. Nie chciałem się odwracać i sprawdzać, czy leży obok. Wiedziałem, że jej tam nie ma. Trwałem tak w bezruchu, aż do momentu jak nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Podniosłem się zdziwiony. Zapewne ktoś się pomylił - pomyślałem i położyłem się ponownie.
Ledwo to zrobiłem usłyszałem ponownie sygnał dzwonka. Jednak dalej czekałem. Czekałem, czy zadzwoni kolejny raz i się doczekałem. Po trzecim dzwonku wstałem z łóżka, podszedłem do drzwi i je otworzyłem bez sprawdzenia kto może być po drugiej stronie.
– Dzień dobry - powiedziała kobieta stojąca przed drzwiami.
– Dzień dobry - odpowiedziałem.
– Szukałam Cię.
– Mnie? Mało prawdopodobne – odpowiedziałem bez zastanowienia.
Była szczupłą blondynką o niebieskich oczach. Mniej więcej mojego wzrostu. Najciekawsze było to, że nie kojarzyłem jej twarzy. Starałem się z całych sił powiązać ją z jakąś postacią z mojej przeszłości. Nic, pustka. Stała i patrzyła na mnie tak, jak gdyby dokładnie widziała co ja tu robię i kim jestem.
– To zabieram Cię na zakupy - powiedziała.
– Dlaczego myślisz, że potrzebuję iść na zakupy - odparłem bardzo zaskoczony.
– Nie marudź, tylko chodź.
Stała na środku klatki dokładnie na wprost mojego wejścia i mi rozkazywała. A, ja nie wiedziałem co mam zrobić. Odwróciłem się za siebie i popatrzyłem w głąb mieszkania.
– Poczekaj, tylko coś zabiorę.
– Poczekam - odpowiedziała z uśmiechem na ustach.
Wróciłem do sypialni. Przechodząc przez korytarz dostrzegłem jedno ze zdjęć. Zatrzymałem się. Tego zdjęcia sobie nie przypominałem. Było jakieś inne. Była tam zwykła ulica, na której stał autobus. Taki czerwony Ikarus. Wsiadała do niego jedna osoba. Dziewczyna, której nie było widać twarzy. Ale wyglądała dokładnie jak ta przed drzwiami. Zaintrygowało mnie to bardzo, bardziej niż by się mogło wydawać.
Zabrałem telefon i ruszyłem w kierunku wyjścia. Ona dalej tam stała, a ja zatrzymałem się ponownie przy zdjęciu. Popatrzyłem w jej stronę. Następnie na zdjęcie i ponownie na nią. Była wyraźnie rozbawiona moją reakcją. Podszedłem do niej, ale nic nie powiedziałem. Zamknąłem za sobą drzwi.
– To idziemy - zaproponowałem.
Po schodach schodziłem pierwszy. Ona delikatnie stąpała za mną. Nic nie mówiła. Kiedy dotarliśmy do wyjścia puściłem ją przodem. Skinęła głową i podziękowała.
– Samochód mam tuż za rogiem. Chodź - powiedziała to i złapała mnie za rękę.3
Kiedy znaleźliśmy się przy samochodzie ten sam się otworzył. Miał biały kolor i jak przystało na te czasy był napędzany silnikiem elektrycznym. Jego wygląd nie był dla mnie zaskoczeniem widywałem sporo takich na ulicach. Ten model potrafił same poruszać się po ulicach. Dziewczyna siadając za kierownica włączyła tryb manualny.
– Gdzie jedziemy? – Zapytałem.
– Zobaczysz. Wyluzuj, nic Ci nie grozi – dodała zerkając na mnie.
– Staram się, ale nawet nie wiem jak Ci na imię?
– Teraz czy kiedyś?
– Co oznacza to pytanie? Teraz czy kiedyś?
– Teraz nazywam się Aldona Wiśniewska.
– Miło mi. Zakładam, że nie muszę się przedstawiać.
– Nie, nie musisz. Ale byłoby miło - zaśmiała się i dodała. - Miłoszu.
Ja nic na to nie odpowiedziałem. Zastanawiałem się kim ona jest do cholery i co o mnie wie? Czy się denerwowałem? Zapewne tak. Starałem się jednak tego nie okazywać. Jej pewność siebie mnie troszkę irytowało. Jednak przez te wszystkie lata nauczyłem się panować na emocjami. Może inaczej bym to określił. Starałem się nad nimi panować.
– To, ile lat Cię tu nie było? – wyskoczyła.
– Sporo – odparłem bez emocji.
– Czy ty zawsze byłeś takim zgredem? Wiem, wiem człowiek gnuśnieje z wiekiem.
– Czasami.
– Ja mieszkam tu od pewnego czasu i czekałam na Twój powrót.
– Czekałaś?
Zbyła moje pytanie tak jak by gonie słyszała.
– Wiesz, że nie jesteś wyjątkowy?
– A, dlaczego miałbym być wyjątkowy?
– Przestań! Jestem taka sama jak Ty i jest nas więcej.
– Więcej? - starałem się opanować emocje.
– O, jakieś emocje. Ale masz rację. Tylko emocje potrafią nas zdradzić – powiedziała poważnym tonem.
Ja już nic na to nie odpowiedziałem. Jechaliśmy dalej w stronę Chorzowa. Zerkałem przez okno samochodu i oglądałem okolicę. Zmieniło się tu sporo. Przez środek Katowic została wybudowana nowa droga. Omijała słynne w pewnych czasach rondo. Po chwili zjechała pod sporej wielkości centrum handlowe. Wjechała na parking i się zatrzymała na jednym z wolnych miejsc.
– Jesteśmy na miejscu. Jest tu sporo sklepów z odzieżą. Oprowadzę Cię.
– Dzięki. Myślę, że dałbym sobie radę.
Ona nic nie odpowiedziała tylko się uśmiechnęła. Pomaszerowałem za nią jak owieczka na rzeź. Kiedy tylko weszliśmy do środka dziewczyna się odezwała.
– Na początek zapraszam Cię na kawę.
– OK – odparłem chłodno.
– No daj spokój. Wszystko Ci wyjaśnię, ale jak przyjdzie na to pora.
– Ja myślę, że teraz jest odpowiednia pora na wyjaśnienia.
– Jaką kawę lubisz? - zmieniła temat.
– Może być czarna.
Kiedy podeszliśmy do stolika prawie natychmiast obok pojawiła się młoda kelnerka. Jak większość kobiet i ta uśmiechnęła się do mnie. Odpowiedziałem tym samym. Na widok wymiany naszych uśmiechów moja towarzyszka odezwała się.
– Poproszę o dwie czarne kawy.
Ja tylko wzruszyłem ramionami i usiadłem. Cała ta sytuacja zaczęła mnie męczyć. W dodatku cały czas szukałem w pamięci jej twarzy. Czy w tym autobusie to była ona? Czy mówiła prawdę? Poczekamy i zobaczymy - pomyślałem. Nauczyłem się przede wszystkim słuchać. Nic mnie nie goni czasu mam sporo. W pewnym momencie przestał mieć dla mnie znaczenie. Cały czas ją obserwowałem.
– Czy spotkaliśmy się już kiedyś? - zapytałem.
– Widzę, że się rozkręcasz - zaśmiała się.
– Pytam, bo po prostu nie pamiętam.
– Nie, nie było okazji. Ale wiem o Tobie sporo.
– Czy powinienem się czegoś obawiać?
– A masz czego? - zapytała zalotnie.
– Żartuję - dodała.
Patrzyłem jej prosto w oczy. Było w nich coś takiego spokojnego, ale i bardzo dojrzałego. Miałem tez wrażenie, że ukrywa coś za tą maską wesołości.
– Wiem kim jesteś i potrzebuję Twojej pomocy. Pojawił się ktoś kto na nas poluje. Dwa dni temu w Gdańsku doszło do morderstwa. Ofiarą był ktoś taki jak Ty i ja. Boję się, że będę następna. Znalazłam Cię tylko dlatego, że on dał mi Twój adres. Powiedział, że właśnie dzisiaj wrócisz do Katowic. Powiedział mi, że mi nie zaufasz bez konkretnej informacji. Powiedział mi, żebym przypomniała Ci wioskę. Nie wiem co to znaczy, ale właśnie tak mi powiedział.
Podniosłem rękę, żeby przestała. Dalej na nią patrzyłem, ale nie wierzyłem w to co mówi. To było niemożliwe. Nie mogła tego wiedzieć. Nic tu nie pasowało.
– Dobrze. Powiedzmy, że Ci wierzę. Kolor oczu?
– Co kolor oczu?
– Jaki miał kolor oczu? - zapytałem bardziej stanowczo.
W jej oczach pojawiły się łzy i strach.
– Takie jak Twoje. Miał dokładnie takie same oczy.4
1942 - gdzieś w Polsce.
Siedziałem na ziemi oparty o ścianę. Nie było mi już nawet zimo. Ubrany byłem w to co udało mi się ściągnąć z kilku zamarzniętych osób. Wiał silny wiatr, który potęgował uczucie chłodu. Musiało być dobrze poniżej 20 stopni na minusie. Podkuliłem nogi i patrzyłem w dal. Powoli zapadał zmrok. Zacząłem się wtedy zastanawiać czy tu zostanę na zawsze. Z budynku, o który się opierałem została tylko ta jedna ściana. Osłaniała mnie przed wiatrem. Gdybym przybył tu wczoraj, kiedy było mniej śniegu odnalazłbym ukryte wejście do piwnicy. Sam zabezpieczyłem to miejsce. Były tam ubrania, jedzenie i broń. Jednak teraz przy takim mrozie i takiej warstwie śniegu odnalezienie jej było niemożliwe. Bez narzędzi nie będę w stanie tego zrobić. Potrzebowałem łopaty. Albo czegoś w rodzaju kilofa lub chociaż grubego kija. Próbowałem rękoma odgrzebać przynajmniej tą świeżą warstwę śniegu. Jednak po godzinie się poddałem. Dokopałem się nawet do ziemi, ale nic tu nie było. Może wejście jest kawałek dalej? Kiedy byłem tu ostatni raz domek był cały i wejście było ukryte w środku. Chałupa była na tyle zniszczony, że nikt by tu nie zamieszkała. Piwnica była bezpieczna.
Siedziałem, odpoczywałem i słuchając jak wiatr szaleje po polach. W oddali było widać zarys lasu. Za lasem była wioska jednak bałem się tam pójść. Jeśli ktoś z mieszkańców mnie zobaczy. Po kolorze moich oczu i włosów uzna, że jestem dezerterem. Tam skąd przyszedłem nie mogłem wrócić. Tkwiłem w tym miejscu i czekałem sam nie wiem na co. Byłem skazany na łaskę losu. Posiedzę, odpocznę i może coś wymyślę.
Nagle usłyszałem warkot silnika, który przebijał się gdzieś z oddali przez huk szalejącej zamieci. Przed lasem była droga. Powinna być zasypana i mało prawdopodobne, aby poruszał się nią jakiś pojazd. Jednak ja coś słyszałem. Jeśli jechał tamtędy jakiś pojazd to musiało mieć gąsienice. Dźwięk nie należał do czołgu, one miały inny ryk silnika. To mógł być tylko półgąsienicowy ciągnik.
Ciągników takich używali żołnierze na całym froncie. Służyły im często do przewozu piechoty. Jednak przeznaczenie mogło być różne i uzależnione od potrzeb. Montowano na nich różne rodzaje nadwozi co zmieniało ich funkcjonalność.
Podniosłem się. Sporo śniegu spadło z mojego ubrania. Wiatr wiał coraz mocniej i przestałem słyszeć silnik. Robiło się coraz ciemniej i widoczność była coraz gorsza. Dodatkowo zaczynał sypań nowy śnieg. Nagle pomyślałem, że ten pojazd się zatrzymał, bo utknął w jakiejś zaspie. A jeśli tak było to musze to sprawdzić. Rozejrzałem się i pod ścianą dostrzegłem oparte wiklinowe rakiety. Wyrwałem je ze zmarzliny i się im przyjrzałem. Były częściowo połamane, ale jakoś udało mi się je zapiąć na buty. Otrzepałem się ze śniegu i ruszyłem w stronę, z której dobiegał wcześniej ten dźwięk. Po przejściu kilku metrów zatrzymałem się i zacząłem ponownie nasłuchiwać. Wiatr świstał niesamowicie mocno. W oczy wbijały mi się małe lodowe igiełki. Twarz miałem całą okrytą szmatami. To jednak nie pomagało. Miałem wrażenie, iż te małe igiełki przebijają się przez materiał. Oczy przysłaniałem rękami i nasłuchiwałem. Szedłem dalej i tak co jakiś czas się zatrzymywałem i ponownie nasłuchiwałem. W pewnym momencie ponownie usłyszałem warkot silnika. Pracował spokojnie i miarowo. Najwyraźniej został uruchomiony na niskich obrotach, żeby się rozgrzewał. Dźwięk był wyraźny. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że idę w dobrą stronę. Powinienem być w połowie drogi do lasu. Ciężko było to jednak stwierdzić. Im byłem dalej tym miałem wrażenie, że wiatr stał się dla mnie łaskawszy. Może rzeczywiście zbliżałem się do linii lasu, gdzie wiatr powinien być słabszy.
Przedzierałem się tak i zastanawiałem, ile takich zim widziałem. Ile razy prawie zamarzłem. Było tego sporo. Jednak ta była pierwsza tak drastyczną. I wydawało mi się, że po raz pierwszy jestem, aż tak bardzo wycieńczony. Potrzebowałem odpoczynku. Ale czasy na to nie pozwalały.
Nagle zamarłem. To co wydawało mi się lasem było stojącym na uruchomionym silniku pojazdem opancerzonym. Z przodu miał jedną oś z kołami, a z tyłu były gąsienice. Jak stałem tak szybko upadłem. Wiatr przestał przez chwilę wiać, a ja osłaniając twarz myślami byłem gdzieś daleko i przez chwilę nie patrzyłem w przed siebie.
Leżałem tak przez chwilę i zastanawiał się czy ktoś mnie zauważył. Kiedy nie dostrzegłem żadnej reakcji zacząłem się powoli podczołgiwać do niego. Serce pobudzone adrenaliną szybko pompowało mi krew do moich zmarzniętych kończyn co nadawało mi tempa. Po kilku chwilach byłem pod pojazdem. Jego silnik pracował na wolnych obrotach. Popatrzyłem na jego koła i zrozumiałem z jakiego powodu pojazd się tu zatrzymał. Jedno z przednich kół zostało dziwnie wykrzywione. Wpatrywałem się w to koło, gdy nagle usłyszałem otwierające się tylne drzwi pojazdu. Najpierw zobaczyłem wyłaniające się nogi. Ten ktoś wyszedł z pojazdu. Obszedł go w koło i zatrzymał się z tyłu pojazdy. Pochylił się i odezwał.
– Wyłaź. Tylko powoli. Jeśli masz broń lepiej jej nie wyciągaj.
Ja zamarłem. Ten pochylił się bardzie i powtórzył.
– Wyłaź do kurwy nędzy!5
1942
Głos mężczyzny, który do mnie mówił był wyraźny, donośny, ale i spokojny. Leżąc pod pojazdem niewiele widziałem. Tak właściwie to tylko jego czarne wysokie i bardzo zniszczone oficerskie buty. Widziałem coś jeszcze. Coś czym przekonywał mnie do wyjścia i trzymał to w swojej dłoni. To był pistolet Parabellum, którego lufa była skierowany w moją stronę.
– Nie strzelaj. Nie mam broni. – Powiedziałem i powoli zacząłem się wyczołgiwać.
– Pokaż ręce.
Leżałem na brzuchu. Cały czas zastanawiałem się czy mam, jak uciec. Ręce wyciągnąłem w jego stronę zgodnie z poleceniem jakie mi wydał. Miałem je całe owinięte szmatami. Wyglądały jak odstające kikuty bez dłoni. Bolały mnie od grzebania w śniegu. Pozostałem w tej pozie czekając na dalsze instrukcje. Nauczyłem się, że w takiej sytuacji nie da się grać twardziela. Nie byłem nieśmiertelny. Mogłem po prostu zginąć.
– Dobra. Mam Cię na muszce. - Powiedział.
Ja dalej trwałem w oczekiwaniu na jego słowa. Już wiedziałem, że ucieczka nie wchodzi w rachubę. Nie dzisiaj i nie teraz. Byłem za bardzo osłabiony.
– Wyłaź - powiedział to i machnął lufą w moją stronę.
Zacząłem na powrót przesuwać się po śniegu. W tym ostatnim słowie jakie wypowiedział wybrzmiał mi dziwny akcent. Miałem wrażenie, że pochodzi z kresów. Jeśli tak to mogłem mieć kłopoty. Czołgałem się dalej, ale zdecydowanie wolniej.
– Co się tak wleczesz. Myślisz, że ile mamy czasu. Jak nas ktoś tu dopadanie to ubiją najpierw mnie, a potem Ciebie.
Dotarłem do końca pojazdu i się zatrzymałem. Nagle poczułem, jak łapie mnie za okrycie i ciągnie przed pojazd. Kiedy mnie wyciągnął jednym ruchem odwrócił mnie na plecy. Zobaczyłem go. Był potężnym facetem. Twarz miał okrytą, a na oczach miał gogle. Spod nakrycia głowy wystawały mu jasne włosy. Ubrany był w niemiecki mundur.
– Coś ty za jeden? - Zapytał trzymając mnie na muszce.
– Mieszkam tu w okoli... - Chciałem powiedzieć.
– Wątpię! Zwiałeś z wojska? Jesteś ze śląska? A właściwie co za różnica. Wstawaj i właź do środka ogrzać te dłonie. Pospiesz się w każdej chwili może nas dorwać patrol. Musisz mi pomóc z tym kołem.
Nic mu nie odpowiedziałem. Zrobiłem dokładnie to co mi kazał. Wszedłem do środka. Było tu naprawdę ciepło. Silnik pracował na niskich obrotach, ale był w stanie ogrzać pojazd w środku. Kiedy wszedł za mną zamknął drzwi i zdjął gogle. Ja się przeraziłem. Miał typowe aryjskie rysy jak ja. Ale widząc je u niego przestraszyłem się.
– Nie bój się, nie jestem żołnierzem. Znaczy jestem, ale nic ci nie zrobię. Jestem Belg.
Nie jest żołnierzem. Wybrzmiało mi w głowie. Jeśli nie to jest albo szpiegiem, albo partyzantem. Na początku nie miałem zamiaru mu odpowiadać, ale miał w sobie to coś. Coś co pozwalało mu zaufać.
– Miłosz - odpowiedziałem i zdjąłem okrycie głowy.
– Czyli jednak dezerter.
– Nie.
– Przecież widać to po tobie. Nie masz akcentu Ślązaka, ale... - Zawiesił się.
– Wypadło z wahacza - powiedziałem.
– Co? A, tak. Koło.
– Mogę Ci pomóc, ale potrzebna mi jest łopata.
– Po co Ci łopata w taki mróz? Zabiłeś kogoś? Ziemia jest twarda jak skała, nikogo nie zakopiesz.
Pomyślałem, że źle zacząłem. Jak ja mu teraz wytłumaczę po co mi łopata. Myśl - powiedziałem sam do siebie. To przez ten ziąb i głód. Całkiem straciłem czujność. Naglę rozległ się strzał. I po nim natychmiast trzask uderzającej kuli o karoserię.
– Kurwa. Znaleźli mnie. – Powiedział to i popatrzył w moją stronę.
– Kto? - Zapytałem.
– Właściciele tego gówna - odparł szybko.
– Zwinąłeś im to? - Zapytałem.
On jednak nie odpowiedział tylko panicznie rozglądał się po pojeździe, ewidentnie czegoś szukając. Po chwili wręczył mi taki sam pistolet jak miał on.
– Potrafisz strzelać? - Zapytał.
Ja tylko kiwnąłem głową i odebrałem go od niego. Kiedy wziąłem go do ręki przypomniałem sobie, kiedy pierwszy raz trzymałem ten model w swoich dłoniach. Miałem okazję poznać jego konstruktora. No może nie konstruktora, a raczej osobę, która go przerobiła. Lugera, Georga Lugera. Taki właśnie model był schowany w mojej piwnicy.
– Rusz się. Wyglądasz jak byś nigdy nie strzelał. Bierz go i wychodź włazem na spodzie. Oni myślą, że jestem tu sam. Jak nas dorwą to zabiją obu. Zaskocz ich, ja postaram się ich zagadać. Ty strzelaj. Możesz na oślep. Szybko.
Zrobiłem dokładnie to co powiedział. Wyszedłem spodem. Poczułem przeraźliwy ziąb. Siedząc w środku zdążyłem się troszkę rozgrzać i teraz wyjście na zewnątrz było koszmarem. Położyłem się jednak na lodowatej zaśnieżonej ziemi. Znalazłem się dokładnie w tym samym miejscu, gdzie byłem jak Belg mnie dopadł. Zaufał mi, jak większość ludzi, których poznałem do tej pory. Wyglądał na sporo starszego niż ja. Albo tylko tak wyglądał. Czasy były ciężkie. W pewnym momencie pomyślałem, że zostawię go i zwieję. Tylko jeśli to zrobię to mam mniejsze szanse na przetrwanie samemu. Jego plan może się udać. Zacząłem powoli przeczołgiwać się w stronę napastników. Kiedy byłem dość blisko brzegu pojazdu usłyszałem, jak Belg otwiera drzwi.
– Jak podejdziecie bliżej to wysadzę się razem z tym pojazdem. – Krzyknął.
Na jego słowa odpowiedzieli wystrzałem z pistoletu. Dostrzegłem blask, który na sekundę oświetlił miejsce, w którym stali. Żołnierzy było zaledwie dwóch. Wychyliłem się lekko z za gąsienicy i rozejrzałem w poszukiwaniu innych. Jednak nikogo więcej nie dostrzegłem.
– To ostatnia twoja szansa. Wyjdź, a pozwolimy Ci żyć. Wszystkim nam zależy na transporcie.
– Nie wierzę wam - odparł Belg.
Dostrzegłem jak jeden z nich oddala się od drugiego i stara się zajść pojazd od mojej strony. Wybrał tą gorszą opcję dla siebie. Oboje nie wiedzieli, że ktoś czai się pod pojazdem. Nikt z nich nie zdawał sobie sprawy jak strzelam. I nikt z nich nie wiedział, że to ja pomagałem Lugerowi przeprojektować ten pistolet. Ta broń była wręcz zaprojektowana dla mnie. Lubiłem Georga. Ile ja spędziłem z nim czasu jak mieszkałem w Karlsruhe.
Nagle rozległ się kolejny huk.6
1942
Byłem troszkę ogłuszony, ale udało mi się szybko pozbierać. Wychyliłem się tak, że dostrzegłem obu napastników. Bez zastanowienia wycelowałem w pierwszego z nich i pociągnąłem za spust. Nastąpił huk i pistolet wypluł z siebie pocisk. Dostrzegłem, jak kula przeszywa powietrze i uderza go w sam środek głowy. Kiedy upadał ja byłem już po wykonaniu kolejnego strzału. I tym razem widziałem, jak kula mknie przecinając mroźne powietrze po czym wyrwała kawałek pnia pierwszego napotkanego drzewa. Drugi napastnik miał szczęście, lekko drgnął co uratowało mu życie. Kula drasnęła go tylko lekko w głowę. Ten zachwiał się na nogach i dziwnie upadł na kolana. Ja pociągnąłem kolejny raz i tym razem dostał centralnie między oczy. Energia uderzenia była na tyle duża, że ten upadł na plecy.
Wyczołgałem się spod pojazdu i spokojnym krokiem ruszyłem w stronę tego pierwszego. Rozglądałem się nerwowo szukając kolejnego strzelca. Nikogo nie dostrzegłem. Pierwszy był martwy. Świeża krew rozlewała się na białym śniegu i szybko marzła. Kiedy ruszyłem w stronę drugiego poczułem czyjąś obecność tuż za mną. Natychmiast się odwróciłem i wymierzyłem. Tuż za mną stał Belg i celował we mnie.
– Kim ty kurwa jesteś? – Zapytał z przerażeniem w oczach.
– Daj spokój. – Powiedziałem to i opuściłem broń.
– Mnie też chciałeś odstrzelić?
– Gdybym chciał to nawet byś nie zauważył. Teraz musimy się zbierać. Pewnie pojawią się tu kolejni. Tam za lasem jest wioska.
Belg nic nie mówił tylko patrzył na mnie trzymając broń w ręce. Widać było, że się zastanawia i kalkuluje. Na szczęście opuścił po chwili ja opuścił.
– Śnieżyca zatrze ślady, ale ciała musimy ukryć. Szkoda tej wioski. Mieszka tam sporo porządnych ludzi. – Powiedział to i złapał pierwszego z nich za nogi.
Ciągnąc go zostawiał czerwone wgłębienie w miękkim śniegu.
– Pomogę Ci z nim. – Powiedziałem i złapałem trupa za jedną z nóg.
Przenieśliśmy oba ciała do środka. Pomogłem mu z naprawą pojazdu i zabrałem łopatę. Chciał, żebym jechał z nim, ja jednak zmieszałem w innym kierunku. On jechał na zachód. Ja na wschód. On chciał się przebić przez linię frontu i udać do Francji. Ja miałem swoją misję. Na terenach rzeszy byłem poszukiwany. Nie chciałem mu mówić za co i nie powiedziałem. Ale i nie pytał. Zabrałem łopatę i poszedłem w kierunku rumowiska. On odjechała dalej.
Po pewnym czasie byłem już przy ścianie. Po moim wcześniejszym poszukiwaniu wejścia nie było śladu. Zacząłem na nowo. Z łopatą i metalowym łomem było łatwiej. Wejście znalazłem bardzo szybko i po pewnym czasie byłem w podziemiach starego domu. Miałem tu wszystko czego potrzebowałem. Jedzenie, łóżko, mały piecyk na węgiel i sprytnie wybudowany system kominowy. Wszystko to zrobiłem kiedyś sam. Takich skrytek miałem kilka. Napaliłem w piecu. Była noc i dalej wiało. Teraz to wszystko sprzyjało mojemu ukrywaniu się. Doprowadziłem się do porządku. Przebrałem w czyste świeże ubrania. Zjadłem i wygasiłem w piecu. Ten był tak skonstruowany, że trzymał ciepło jeszcze przez polowe następnego dnia. Mogłem spokojnie iść spać.
W mojej kryjówce spędziłem prawie dwa tygodnie. Byłem wypoczęty i gotowy do dalszej wędrówki. Miałe tu co robić. Było tu kilka książek. Pieniądze, dokumenty i mapy. Mapy, które sam rysowałem. Tworzyłem je z pamięci. Znałem dobrze całą Europę. Miałem plan i jak zawsze cicho wspomagałem pewnych ludzi. Zawsze działałem na korzyść ludzi, którym pomoc była potrzebna. Teraz byłem zaangażowany w zamach. Zamach na jednego z największych zbrodniarzy jakich znałem. A tego poznałem kiedyś osobiście. Nie brałem pod uwagę, że zajdzie tak daleko.
Kiedy wyszedłem na powierzchnię zabezpieczyłem dostęp do mojej kryjówki. Śniegu było sporo. Ja miałem nawet narty biegówki z pomocą których mogłem zdecydowanie szybciej się przemieszczać. Wyruszyłem z samego rana. Do pokonania miałem około stu kilometrów. Wszystko pieszo. Liczyłem, że za tydzień dotrę w okolice Kętrzyna wtedy miasto to nazywało się Rastembork. Tam miałem spotkać się z moim kontaktem i przedostać do Wilczego Szańca jako niemiecki oficer.
Narty straciłem po dwóch dniach. Porzuciłem je, za bardzo rzucałem się w oczy. Wędrowałem pieszo. Omijałem główne szlaki i większe miasta. Kiedy dotarłem do granic miasteczka miałem w nim znaleźć karczmę “Unter dem Hahn” - Pod Kogutem. Znalazłem. Było całkiem ciemno, kiedy tam dotarłem. Była otwarta, w środku siedziało dwóch mocno wstawionych żołnierzy i dwie miejscowe dziewczyny. Po wejściu skierowałem się do barmana obsługującego to miejsce. Jeden z żołnierzy bacznie mi się przyglądał przez pewien czas, ale przestał, kiedy tylko dostrzegł kolor moich włosów. Wystarczyło zdjąć nakrycie głowy. Bardziej interesowała go jednak z kobiet. Skupił więc na niej całą swoja uwagę.
– Dobry wieczór. Szukam pokoju z widokiem na las. – Powiedziałem.
– Dobry. Na las? – Zapytał zdziwiony i dodał. – A, co to leśniczówka?
– Tak. W lesie dębowym. – Dodałem spokojnie.
– To zapraszam na górę. Mamy kilka wolnych pokoi.
Poprowadził mnie po schodach na górę. Kiedy byliśmy na miejscu powiedział, że w pokoju z numerem dwa jest ktoś, kto na mnie czeka. Otworzył mi drzwi do pokoju z numerem trzy i dodał, że pomiędzy tymi dwoma pokojami są drzwi.7
O Wolfsschanze, czyli Wilczym Szańcu dowiedziałem się od jednego z żołnierzy jakiś czas temu w Berlinie. Do tego miasta przyjechałem w 1941 roku tuż przed świętami. Udało mi się nawiązać relacje z pewną Niemką, która ma na imię Mercedes. Jest córką bogatego przedsiębiorcy, który dorobił się majątku dzięki trwającej wojnie. Zbliżyłem się do niej przez z powodu jej ojca. Kontakty z płcią przeciwną nawiązywałem dość łatwo. Dziewczyny lgnęły do mnie właściwie od zawsze. Na początku nawet mi się to podobało. Z czasem zacząłem wykorzystywać to do własnych celów.
Mercedes była piękną kobietą, miała włosy w kolorze kasztanu i do tego śliczne piwne oczy. Była niestety bardzo, jak by to ująć delikatnie? Głupiutka, a przy tym bardzo wyzwolona. Już na pierwszym naszym spotkaniu wylądowała u mnie w łóżku. Pamiętam, że ją tylko uśpiłem. Sam zasnąłem na kanapie. Nad ranem wróciłem do niej. Kiedy otworzyła oczy powiedziała mi, że dziękuje za miły wieczór i noc.
Stałem teraz patrząc na nią i wspominając nasze spotkania. Był styczeń 1942 roku. Wojna ogarnęła już prawie cały świat. Wraz z Mercedes brałem właśnie udział w balu karnawałowy w jednej z Berlińskich małych restauracji w samym centrum miasta. Tuż po wejściu Mercedes przedstawiła mnie swojemu ojcu. Na to właśnie liczyłem. Ten uchodził za typowego Niemca. Ja jednak widziałem w nim jego żydowskie pochodzenie. Spora część właścicieli zakładów przemysłowych była pochodzenia żydowskiego.
Przybyłem tu z konkretnym zadaniem. Przez jego córkę miałem zbliżyć się do niego i do jego fabryki, w której produkowano podzespoły do czołgów. Chciałem wykraść część dokumentacji, która miała pomóc Anglikom w znalezieniu słabego punktu konstrukcji ich pojazdów. Między innymi chodziło o czołg, który miał zdominować pole bitwy. Nazywali go Tygrysem.
Od kiedy ponownie wróciłem do Berlina minęły jakieś dwa tygodnie. Dobrze znałem to miasto, bo mieszkałem tutaj przed wielu laty. Jednak na tyle dawno, że nikt nie powinien mnie pamiętać. Nie obawiałem się spotkać nikogo znajomego. Jednak się pomyliłem, bardzo się pomyliłem. Już na początku balu dostrzegłem kontem oka, że ktoś mi się przygląda. To była starsza kobieta. Bardzo stara. W pewnym momencie znalazła się obok mnie.
– Dobry wieczór. Kogoś mi przypominasz młody człowieku. – Powiedziała nagle.
– Dobry wieczór. – Odpowiedziałem i nagle dostrzegłem w niej kogoś z przeszłości.
– Kiedy miała dwadzieścia kilka lat poznałam pewnego przystojnego chłopaka. Wyglądasz zupełnie jak on. I jeszcze jak się odezwałeś to wspomnienia wróciły. Ten głos.
– Miło mi, że przypominam Pani kogoś z przeszłości.
– A jak się nazywasz? Może jesteś jego krewnym?
– Otto Miller. Proszę Pani.
– Otto Miller - powtórzyła.
– A skąd pochodzić?
– Moja rodzina pochodzi z Austrii. Mała wioska niedaleko Wiednia.
– Chłopak, którego mi przypominasz mieszkał tu i pochodził z Berlina. To było... – i tu się zaczęła zastanawiać.
– Babciu! Wszędzie Cię szukałam. Bardzo Pana przepraszam, ale Babcia ma swoje lata i bardzo lubi rozmawiać z obcymi.
– Nic się nie stało. Spędziłem miło kilka chwil. Pani... - Przerwała mi.
– Przepraszam. Nazywam się Klaus. Laura Klaus.
Usłyszałem jej imię i już miałem powiedzieć, że to po babci. Powstrzymałem się jednak w porę. Przecież babcia się nie przedstawiła. W tym samym momencie wróciły wszystkie wspomnienia związane z moim pobytem tu i ze znajomością z jej babcią. Była strasznie do niej podobna. Blondynka o ciepłych oczach. Dziewczyna, w której się zakochałem. Dziewczyna, której prawie wyznałem swoją największą tajemnicę. A potem zniknąłem z jej życia. Musiałem zniknąć. To było bardzo trudne i od tamtej pory nigdy się więcej nie zakochałem i przyrzekłem sobie, że tego nie zrobię. Serce waliło mi jak oszalałem. Starałem się uspokoić i zacząć myśleć logicznie.
– Otto Miller - przedstawiłem się szybko.
– Tak jak powiedziałam. Babcia ma swoje lata i często zaczepia obcych.
– Było mi niezmiernie miło poznać Panią i Pani Babcię. Powiedziała, że przypominam jej kogoś z jej młodości. To bardzo miłe, że mogłem swoją osobą wywołać takie wspomnienia.
– Rzeczywiście jest Pan do kogoś podobny. – Powiedziała to i tym mnie zaskoczyła.
– Tak? Pani też tak sądzi.
– Moja Babcia opowiadał mi wiele razy o przystojnym chłopaku, który zginął na rzece Sprewa. To był jakiś wypadek. Przeprawiał się na drugą stronę łódką i ta zatonęła. Nigdy nie znaleziono jego ciała.
– Oj, przykro mi. – Powiedziałem i jak grom z jasnego nieba oberwałem wspomnieniami z tamtego okropnego dnia.
Miałem wtedy zaplanowane swoje odejście. Mieszkałem tu zbyt długo i zbyt wielu ludzi mogło mnie zapamiętać. Cały czas wahałem się czy dobrze robię? Z jednej strony była miłość do Laury, która była bardzo silna. Z drugiej było moje przekleństwo. Musiałem odejść. Przeprawiałem się wieczorem łódką przez rzekę i jakiś pijany rybak wpłynął we mnie swoją łódką. Nic mi się nie stało, ale wykorzystałem ten moment i zniknąłem. Porzucając Laurę. To było straszne co zrobiłem. Zwłaszcza, że spotykałem się z nią od roku. Nie mogłem jej ot tak zostawić. Byłem z nią widywany i to mogło wpłynąć negatywnie na jej wizerunek. W napływie emocji nawet jej się oświadczyłem, prosząc oczywiście jej Matkę o rękę. Mieszkała z mamą i wujostwem. Jej ojciec był żołnierzem i zgiął gdzieś w jednej z potyczek. Po moim odejściu, ja sam nie mogłem dojść do siebie. Co się działo wtedy z Laurą, tego nie wiem. Wiedziałem tylko, że postąpiłem bardzo źle. Odszedłem, bo zrozumiałem, że nie dam jej tego co powinna dostać od życia. Zrobiłem to kilka razy i zawsze obiecywałem sobie, że więcej tego nie zrobię. Mijały lata a ja robiłem ponownie. Kilka razy byłem z mymi wybrankami do końca ich dni. Przeprowadzały się ze mną i umierały przy mnie.
– Mamy w domu jego zdjęcie. To był mój dziadek. – Dodała wyrywając mnie z wspomnień.
– To niemożliwe. – Wypaliłem bezmyślnie.
– Co jest niemożliwe? – Powiedziała młodziutka Laura, a jej babcia zmarszczyła brwi.
– Że jest Pani taka podobna do babci. – Powiedziałem łamiącym głosem.
Znowu przez głowę przewaliła mi się wielka masa myśli. A wśród nich przeważała ta jedna. To niemożliwe. Ja nie mogłem mieć dzieci. Próbowałem wiele razy, z wieloma kobietami i nic. Poza oczywiście moją pierwszą żoną, z którą miałem dwójkę dzieci. Jednak wszyscy zginęli z pożarze. Bardzo dawno temu. I teraz okazuje się... Jeśli to oczywiście prawda? Że jakiś mój potomek stąpa po tej ziemi.
– I jest Pan bardzo podobny do mojego taty. Mówi Pan tak samo, tak samo się porusza. Może jesteśmy jakąś rodziną. – Powiedziała uśmiechnięta Laura.
– Raczej nie, jak mówiłem Pani babci ja pochodzę spod Wiednia.
– Ale może ktoś z Pana rodziny pochodzi z Berlina?
– Możliwe, jednak nic mi o ty nie wiadomo.
– Miło było Pana poznać. Babciu chodźmy do naszego stolika. I jeszcze raz przepraszam za Babcię.
– Cała przyjemność po mojej stronie i do zobaczenia. – Dodałem.
Stałem tak jak słup wpatrzony w odchodzące dwie Laury. Jeśli to jest moja wnuczka to... Boże mogę mieć jakąś rodzinę. Taką pochodzącą ze mnie. Ale jak to sprawdzić?
– A, ty co tak mnie zostawiasz? – Usłyszałem głos za swoimi plecami.
– Ta starsza Pani zagadała... - Nie dokończyłem.
– Co mnie to obchodzi. Siedziałam tam sama i musiałam się tłumaczyć mojemu ojcu z kim ty rozmawiasz. Wracamy.
– Dobrze – powiedziałem, ale miałem ochotę ją udusić.
Moje doświadczenie życiowe nie pasowało do mojego wyglądu. Wyglądałem na 35 lat, często jak z kimś rozmawiałem to nawet na niecałe 30. A teraz jakaś smarkula mną rządziła. Nie miałem jednak wyjścia. Misja był ważna.
Wróciliśmy do stołu i spędziłem w towarzystwie Mercedes cały wieczór. Czasami zerkałem tylko w stronę stolika Laury i byłem szczęśliwy, że moja wnuczka tak wygląda. Chciałem wiedzieć o niej jak najwięcej i postanowiłem, że się dowiem.
Stolik był okrągły i siedziało nas tu dwanaście osób. W śród nich była siostra Mercedes z mężem. Oficerem Wermachtu. Wysoki, szczupły blondyn o typowych aryjskich rysach. Wyglądał naprawdę poważnie i zasadniczo. Jednak jak się upił to znalazł sobie kompana do słuchania oczywiście w mojej osobie. Zaczął od wychwalania Adolfa i całej Rzeszy. Od tego jak brał udział w kampanii wrześniowej i ataku na Polskę. Opowiadał też sporo ciekawych rzeczy o tajnych bazach. Jedna taka mieściła się na mazurach inna miała powstać w Sudetach. Nie zdradził ich lokalizacji, ale jedna z nich była miejscem, w którym Adolf miał pojawiać się często. Miał go tam przywozić jego pancerny pociąg. Nie do koca mu wierzyłem, ale słuchałem. Chciałem w pewnym momencie wstać i iść do toalety. Ale swoim stanowczym i skinieniem głowy i słowami.
– Siadaj!
Przekonał mnie do pozostania przy nim do końca.
– To na zdrowie. – Powiedziałem tylko.
On wypił jeszcze dwa kieliszki i upadł na stolik. Pomogłem siostrze Mercedes zabrać go do samochodu i wróciłem na salę z nadzieją na spotkanie z Laurą. Szukałem jej dyskretnie jednak nigdzie jej nie dostrzegłem. Cały wieczór myślałem tylko o niej i o jej babci. I byłem ciekaw jak wyglądał jej ojciec, a zarazem mój syn.
Po balu odprowadziłem Mercedes do jej domu. Była bardzo niezadowolona. Chciała jechać do mnie. Ja jednak chciałem się wyspać. Miałem następnego dnia coś ważnego do załatwienia na mieście. Chciałem się dostać do domu Laury i troszkę lepiej ich poznać. Z drugiej strony musiałem jakoś wytłumaczyć Mercedes, że nie wypada. Miałem plan na pojawienie się również u niej w domu i miałem nadzieję na nawiązanie przyjaznych relacji z jej ojcem. Póki co na balu mi się to nie udało.
Moja rola była bardzo wyraźna w losach tej wojny. Byłem wolnym strzelcem. Nie mogłem wiązać się za bardzo z ludźmi. Za kilka lat miałem na nowo zniknąć z ich świata. Teraz jednak musiałem odnaleźć rodzinę. Jeśli oczywiście ją miałem?
Po powrocie do domu właściwie nie spałem. Całą noc myślałem o Laurze, moich planach związanych z wojną i o tym czego się dowiedziałem o siedzibie Adolfa. Ale wszystko po kolei. Zasnąłem. Rano obudziły mnie syreny przeciwlotnicze. Wątpię, aby ktoś atakował Berlin, ale takie alarmy się zdarzały.
Wstałem ogarnąłem się i wybrałem na śniadanie do pierwszego lokalnego baru. Ulice Berlina były pełne ludzi. Wszyscy się gdzieś spieszyli. Samochody jeździły w jedna i druga stronę. Po mieście poruszało się też sporo żołnierzy. Tych w szarych jak i czarnych mundurach. Tych w czarnych ludzie omijali szerokim łukiem. Wszędzie wisiały czerwone flagi z czarną swastyką umieszczoną centralnie w białym kole. Symbol III Rzeszy. Symbol, który miał się okazać symbolem największej zagłady ludzi jaka miał miejsce. Wtedy kojarzył mi się tylko z Niemcami. Ale nie z takimi zwykłymi mieszkańcami. Tylko z władzą.
Musiałem się przedostać na drugą stronę miasta. To tam kiedyś mieszkała Laura. Nie wiedziałem czy dalej tam mieszka, ale musiałem to sprawdzić. Na drugą stronę miasta dostałem się jedną z linii tramwajowych. Wysiadłem na ostatnim przystanku i dalej poszedłem pieszo. Dom Laury wyglądał dokładnie tak jak go zapamiętałem. Miał kilka pięter ze strzelistymi oknami. W jego jednej części była wybudowana wieżą. Głowa wypełniła mi się masą wspomnień. Wspomnień związanych z Laurą. Nasze pierwsze pocałunki. Nasze pierwsze zbliżenia. Nasze pierwsze wspólnie spędzone chwile.
Stałem tak na chodniku oparty o słup z oznaczeniem ulicy oraz lampą. Czekałem na coś, sam nie wiem na co? Nie mogłem tak porostu wejść do środka i powiedzieć, że akurat tędy przechodziłem. Nagle drzwi się otworzyły i stanęła w nich młoda dziewczyna. To była Laura. Moja wnuczka. Zobaczyłem ją, a ona dostrzegła moją sylwetkę. Ruszyła nagle w moją stronę.8
Styczeń - 1942
Stałem tak oparty o lampę i udawałem, że szukam czegoś w kieszeni płaszcza. Nie przypuszczałem, że zaliczę taką wpadkę. Czułem jej spojrzenie i czułem, że idzie w moją stronę.
– Dzień dobry, a Pan co tu robi? – Powiedziała z uśmiechem, a zarazem zdziwieniem w głosie.
– O, dzień dobry. Mógłbym zapytać o to samo? - Odparłem szybko udając zaskoczenie.
– Przecież widziałam jak Pan tu stoi i wpatruje się w dom.
– W ten? Tak, wpatrywałem się. Ma taką interesującą konstrukcję. Wyróżnia się na tle innych. Ta wieża...
Laura odwróciła się spokojnie w stronę swojego domu i zaczęła się mu przyglądać. Odwracała przy tym głowę jak mały piesek wpatrujący się w swojego pana.
– No, rzeczywiście z tej perspektywy wygląda inaczej. – Zaśmiała się.
Ja nic jej nie odpowiedziałem tylko zrobiłem głupkowatą minę patrząc na jej dom i na nią. Było chłodno, a ona wyskoczyła z domu w samym sweterku.
– Jest zimno. – Powiedziałem i zdjąłem mój płaszcz, żeby ją przykryć.
– Mam gruby sweterek.
– Nie wydaje mi się. Dalej uważam, że jesteś za lekko ubrana.
– Masz racę, zaczyna mi być zimno. Zapraszam do mnie na ciepłą herbatkę. Mamy miód. – Dodała cicho rozglądając się w koło.
Okryłem ją płaszczem i zadowolony z takiego przebiegu sytuacji powędrowałem z nią do jej domu. Domu, który dość dobrze znałem. Kiedy stanęliśmy przed drzwiami pojawiło się w mojej głowie masę wspomnień. Nawet nie wiedziałem, że je mam gdzieś pod tymi blond włosami.
Pamiętam bardzo dużo z mojego życia. Bardzo długiego życia. Jednak mam taki kolejny dar. Jak znajdę się w miejscu, w którym byłem kiedyś. Nawet bardzo dawno temu, przypominam sobie wszystko co się tu wydarzyło. Tak też stało się i teraz.
Pamiętam, jak trzymałem tu Laurę za rękę i całowałem ją pierwszy raz. Pamiętam, jak stałem tu przy drzwiach i widziałem, jak otwiera je z uśmiechem na ustach i mnie tu wpuszcza. Pamiętam, jak całowałem się tu z nią ostatni raz. Pamiętam jak jej mama zobaczyła nas tu i strasznie się zdenerwowała. Wspomnienia wracały i objawiały mi się jak fale uderzające o plażę.
Laura otworzyła drzwi. To było jak lawina. Moja głowa wypełniła się kolejnymi wspomnieniami. Schody, ściany, drzwi i obrazy. Było tego tak wiele, że zachwiałem się na nogach. To był niestety efekt uboczny napływu wspomnień. Kiedyś znalazłem się w takim miejscu, gdzie wspomnienia były tak intensywne, że doprowadziły do mojego omdlenia. Ocknąłem się dopiero następnego dnia.
Oparłem się o ramię Laury. Dzięki temu tylko się zachwiałem na nogach. Na szczęście nie ważyłem zbyt dużo. Byłem szczupły. Takie czasy.
– Przepraszam – powiedziałem szybko.
– Nic panu nie jest? Bardzo pan zbladł. – Powiedziała Laura z nieukrywaną trwogą w głosie.
– To z winy tak drastycznej zmiany temperatury. – Skłamałem szybko.
– Zmiany temperatury? – Nie dawała za wygraną Laura.
– Już mi się tak zdarzało. Na zewnątrz jest zimno, a tu bardzo ciepło. – Powiedziałem, co chyba nie do końca było prawdą.
– Mi też się to zdarza. – Powiedziała, co bardzo mnie zdziwiło.
Rozglądałem się w koło. Moja mina miała sugerować, iż jestem zaskoczony wystrojem wnętrz. Znałem je dobrze, ale starałem się stwarzać pozory.
– Zapraszam do salonu. Proszę tam wejść i się rozgościć ja pójdę po Babcię i ciepłą herbatkę.
Laura zniknęła w jednym z pomieszczeń. Ja skierowałem się do salonu. Idąc przyglądałem się wszystkiemu. Starałem się wyłapać wszystkie zmiany jakie tu zaszły przez lata. W salonie, dostrzegłem nowe zdjęcia na kominku. I tu doznałem szoku. Na samym środku stał mój portret. Nie do końca mogłem sobie przypomnieć, kiedy był zrobiony co mocno mnie zdziwiło. Było tam jeszcze kilka zdjęć. Starałem się przyjrzeć każdemu z osobna. Tak mocno skupiłem na nich swoją uwagę, że nie usłyszałem jak do salonu weszła Laura. Moja Laura sprzed lat. Stała tam za moimi plecami i przyglądał mi się. Nie chciała mi przeszkadzać, jednak po chwili się odezwała.
– Wyglądacie identycznie.
Kiedy ją usłyszałem poczułem się troszkę zawstydzony. Dałem się nakryć, jak myszkuję po jej salonie.
– Przepraszam, nie chciałam przestraszyć. – Powiedziała spokojnym głosem.
– Dzień dobry, to ja przepraszam za moje zachowanie. – Powiedziałem.
– Dzień dobry, O... – Starała się sobie przypomnieć.
– Otto. Otto Miller. – Podpowiedziałem.
– A, tak. Otto. Jest pan bardzo podobny do mojego syna i jego ojca. To mój syn. Tata Laury i jego ojciec. – Wskazywała po kolei na zdjęcia.
– Są podobni. Bardzo podobni do siebie. – Powiedziałem.
– Oboje nie żyją.
– Przykro mi. – Starałem się brzmieć wiarygodnie utrzymując na wodzy moją ciekawość. – Jak zmarł Pani mąż?
– Nie był moim mężem. Byliśmy tylko zaręczeni. – W jej oczach pojawiły się zły, a ja pożałowałem, że zapytałem.
– Zaręczeni? – Ciągnąłem jednak dalej.
– Tu w tym salonie. Stał dokładnie tam, gdzie Ty. Oczywiście najpierw zapytał moją matkę o zdanie. Bez tego nie dostałby mojej zgody. Nie tak ja Ci młodzi teraz.
– Matkę? – Zapytałem, chociaż znałem odpowiedź.
– Mój ojciec był żołnierzem. Zginął na służbie. Nie pamiętam nawet jak wyglądał. – Powiedziała i zamilkła.
Wyglądała tak jak by szukała jego twarzy w swojej pamięci.
– Miała Pani bardzo ciekawe życie. Sama z Matką.
– Tak. To prawda było nam ciężko. – Przytaknęła.
– A, wracając do dziadka Laury?
– Utonął na rzece. Przeprawiał się małą łódką. Przepływał żyd swoją łodzią i go zatopił. Żydzi tacy są, patrzą tylko za swoim zarobkiem. – Powiedziała to i splunęła.
Zdziwiłem się tym bardzo. Nie taką ją zapamiętałem. Ale najwidoczniej przez te kilkadziesiąt lat nienawiść do żydów była wszystkim mocno wpajana. A nastroje antysemickie się wzmocniły.12
Katowice - Obecnie
Wspomnienia przemykały mi przez głowę jak wylatujące kule z karabinu maszynowego. Zastanawiałem się czy to możliwe, aby Belg został zamordowany? Był bardzo ostrożny. Po moim pierwszym spotkaniu z nim w środkowej Polsce w trakcie II wojny światowej nasze drogi przecięły się jeszcze wiele razy. I czy Aldona, rzeczywiście go poznała? I najważniejsze pytanie czy ona jest taka jak ja?
Patrzyłem na nią i jej słuchałem. Przepijałem to co mówiła małymi łyczkami kawy. Chyba wreszcie zaczęła mi smakować. To coś co trzymałem w ręce było czarnym gorzkim, czasami kwaśnym wywarem z owoców kawowca. Uprawiano ich ponad 100 gatunków. Napój wytwarzano z owoców tego krzewu na niezliczone ilości sposobów. Cały świat delektował się tym wywarem od około 300 lat. Początkowo owoce kawowca zjadano, a działo się to ponad dwa tysiące lat temu w Etiopii. Mieszano je z masłem i solą. Jedna z legend mówi, że to pasterze kóz wypili pierwszą kawę. Zauważyli oni, że kozy po zjedzeniu czerwonych owoców kawowca są bardziej pobudzone. Zrobili to samo. Zebrali owoce i je ugotowali. Ile w tym prawdy? Nie mam pojęcia. Tym razem patrzyłem na filiżankę i dostrzegałem jej białe dno. Po tylu latach kawa mi nagle zasmakowała.
Aldona cały czas coś mówiła. Ja jednak przestałem słuchać. Kiedyś zaproponowano mi najdroższą kawę na świecie. Kawa ta powstaje po wypaleniu ziaren, które najpierw zjada mały szary biegający po drzewach ssak podobny do kuny. Po ich wydaleniu są one zbierane i tak powstaje kawa dla koneserów. Dla mnie osobiście była jak by to ująć? Do dupy.
– Czy ty mnie słuchasz? – Zdenerwowała się Aldona.
Podniosłem wzrok znad filiżanki i popatrzyłem jej prosto w oczy.
– Tak – Odpowiedziałem spokojnie nie do końca zgodnie z prawdą.
– To co o tym sądzisz?
Zadała standardowe pytanie jakie zadaje kobieta, która chce być mówiąc delikatnie uszczypliwa.
– To zależy. – Odpowiedziałem dyplomatycznie, ale i złośliwie czekając na jej reakcję.
– Ha, ha, ha. Nie słuchałeś. – Powiedziała z ironią w głosie.
– Ok. Nie słuchałem, bo delektowałem się kawą.
– Nieprawda. Ty nie lubisz kawy.
Zaniemówiłem, niewielu ludzi na świecie wie, że nie lubię kawy. Właściwie tylko Ci co mnie znają lub znali! To pierwszy argument, który mnie zaintrygował i zaciekawił.
– Ta mi dziwnie zasmakowała. – Odparłem bez skrupułów i zgodnie z prawdą.