Minecraft. Wyspa - ebook
Minecraft. Wyspa - ebook
Bestseller „New York Timesa”. Pierwsza oficjalna powieść Minecraft!
Premiera 24 października 2018
Bohater, który niespodziewanie znalazł się w świecie Minecrafta, musi poznać reguły panujące na tajemniczej wyspie – żeby przetrwać.
Samotny rozbitek wyrzucony na plażę rozgląda się z ciekawością. „Gdzie ja jestem? Kim jestem? Dlaczego wszystko wokół jest zrobione z bloków?” Nie ma czasu, by się nad tym zastanawiać. Robi się ciemno, trzeba znaleźć schronienie i coś do jedzenia! A jednocześnie uważać, żeby samemu nie stać się pożywieniem dla groźnych zombie, które pojawiają się po zapadnięciu zmroku. Następne zadania to budowa domu, ucieczka przed uzbrojonymi szkieletami i falą rozżarzonej lawy. Jedynie prawdziwy śmiałek poradzi sobie w sytuacji, gdy do dyspozycji ma tylko prymitywne narzędzia!
W świecie Minecrafta liczą się odwaga i kreatywność. Tylko dzięki nim da się poznać liczne sekrety, które kryje wyspa. Można eksplorować lasy i pozyskiwać z nich różne surowce, w podziemnych tunelach czekają skarby. Czasem trafią się moby, które trzeba pokonać.
Nowy niezwykły świat cały stworzony z bloków czeka na odkrycie!
Wkrótce kolejne części serii.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-0950-8 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie oczekuję, że uwierzysz w świat, który zamierzam opisać, chociaż skoro czytasz te słowa, zapewne już się w nim znalazłeś. Być może przebywasz w tym świecie od dłuższego czasu, ale dopiero teraz odkryłeś wyspę. A może – tak jak było w moim przypadku – to wyspa wprowadza cię w ten świat. Jeśli jesteś sam, zagubiony i przerażony do granic obłędu, znalazłeś się dokładnie w takiej samej sytuacji jak ja pierwszego dnia.
Ten świat czasem przypomina labirynt, a czasem prześladowcę. Lecz tak naprawdę jest nauczycielem, a w jego wyzwaniach ukryte są lekcje.
Dlatego pozostawiam tę książkę – żeby moja podróż pomogła ci w twojej.Rozdział 1
NIGDY SIĘ NIE PODDAWAJ
Tonę!
Ocknąłem się pod wodą, głęboko pod wodą, i to była moja pierwsza przytomna myśl. Zimno. Ciemno. Gdzie jest powierzchnia? Wierzgałem na wszystkie strony, szukając drogi w górę. Wyginałem się i kręciłem, aż ujrzałem światło. Przyćmione, blade i bardzo odległe.
Instynktownie rzuciłem się w tamtą stronę i wkrótce zauważyłem, że woda wokół mnie robi się jaśniejsza. To musi być powierzchnia, słońce.
Ale jak to możliwe, że słońce jest… kwadratowe? Na pewno coś mi się przywidziało. Może to jakieś złudzenie wywołane przez wodę.
Wszystko jedno! Ile mam jeszcze powietrza? Rusz się wreszcie! Płyń!
Moje płuca się rozdęły, spomiędzy warg uciekały bąbelki i wyprzedzały mnie w wyścigu ku dalekiemu światłu. Kopałem i walczyłem niczym zwierzę w klatce. Już widziałem falujący pułap, coraz bliższy z każdym rozpaczliwym wyrzutem ramion. Blisko, ale wciąż tak daleko. Obolałe ciało, płonące płuca.
Płyń! PŁYŃ!
TRACH!
Moje ciało wyprężyło się, porażone nagłym bólem od palców stóp aż po oczy. Otworzyłem usta w zdławionym krzyku. Wyciągnąłem rękę w kierunku blasku, szukając oddechu, życia.
Z impetem wystrzeliłem prosto w chłodne, czyste powietrze.
Kasłałem. Rzęziłem. Krztusiłem się. Śmiałem.
Oddychałem.
Przez chwilę po prostu rozkoszowałem się tym doznaniem. Zamknąłem oczy i wystawiłem twarz na ciepłe promienie słońca. Kiedy je otworzyłem, nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Słońce było kwadratowe! Z całej siły zacisnąłem powieki. Znowu otworzyłem oczy. Chmury też? Zamiast obłych, puchatych kłębków leniwie sunęły nade mną cienkie kanciaste kształty.
Wciąż masz przywidzenia, pomyślałem. Uderzyłeś się w głowę, wypadając z łodzi, i jesteś trochę zamroczony.
Ale czy ja naprawdę wypadłem z łodzi? Nie mogłem sobie przypomnieć. Właściwie niczego nie pamiętałem; ani jak się tam dostałem, ani nawet gdzie owo „tam” się znajduje.
– Pomocy! – wrzasnąłem, wypatrując na horyzoncie statku, samolotu czy choćby skrawka lądu. – Proszę, niech mi ktoś pomoże! Ktokolwiek! RATUNKU!
Odpowiedziała mi jedynie cisza. Widziałem tylko wodę i niebo.
Byłem sam.
Prawie.
Coś chlupnęło tuż przy mojej twarzy, mignęły macki i spora czarnoszarawa głowa.
Krzyknąłem i rzuciłem się w tył. Stworzenie przypominało kałamarnicę, ale kwadratową, jak wszystko w tym dziwacznym miejscu. Macki zwróciły się w moją stronę i rozczapierzyły szeroko. Spojrzałem prosto w rozwartą czerwoną paszczę, obramowaną białymi, ostrymi jak brzytwa zębami.
– Precz stąd! – wrzasnąłem.
Miałem sucho w ustach i łomotało mi serce, gdy oddalałem się od stwora, chlapiąc przy tym niezdarnie. Próżny trud. Macki nagle się zacisnęły, popychając kałamarnicę w przeciwnym kierunku.
Znieruchomiały unosiłem się w wodzie przez kilka sekund, póki zwierzę nie zniknęło w głębinie. Wtedy wydałem z siebie przeciągłe, gardłowe, przepełnione ulgą „uuufff”.
Odetchnąłem głęboko, potem jeszcze raz, a potem jeszcze wiele razy. W końcu moje serce się uspokoiło, a kończyny przestały dygotać i po raz pierwszy odkąd się obudziłem, zadziałał mózg.
– Okej – powiedziałem na głos. – Jesteś daleko na jeziorze czy oceanie, czy gdzieś. Nikt się nie zjawi, żeby cię ratować, a nie możesz się tu taplać do końca świata.
Obróciłem się powoli wokół własnej osi z nadzieją, że zobaczę choćby ślad jakiegoś wybrzeża, które wcześniej przeoczyłem. Nic. W akcie desperacji spróbowałem jeszcze raz przyjrzeć się niebu. Żadnych samolotów, choćby jednej wąskiej białej smugi. Na jakim niebie nie ma śladów samolotów? Na takim z kwadratowym słońcem i prostokątnymi chmurami.
Chmury.
Zauważyłem, że wszystkie suną jednostajnie w tym samym kierunku – odwrotnym do wschodzącego słońca. Na zachód.
– Kierunek dobry jak każdy inny – stwierdziłem, jeszcze raz głęboko westchnąłem i powoli zacząłem płynąć na zachód.
Wprawdzie to niewiele, ale uznałem, że wiatr może mi trochę pomóc, a przynajmniej nie będzie mnie spowalniał. Gdybym skierował się na północ albo na południe, jego podmuchy mogłyby mnie powoli spychać po łuku i skończyłbym, pływając w kółko. Nie wiedziałem, czy to rzeczywiście jest prawda. Nadal nie wiem. No bo, kurczę, dopiero co się ocknąłem (najprawdopodobniej z potężnym urazem głowy) na dnie oceanu i naprawdę bardzo, bardzo się starałem nie wylądować tam z powrotem.
Aby do przodu, powiedziałem sobie. Skup się nad tym, co masz przed sobą. Zacząłem zauważać, jak dziwacznie wychodzi mi to płynięcie: nie ruch ręką, pauza, ruch ręką, tylko uczucie, że ślizgam się w wodzie, ciągnąc za sobą kończyny.
Uraz głowy, pomyślałem, starając się nie wyobrażać sobie, jak może być poważny.
Dostrzegłem jeden plus: chyba wcale się nie męczyłem. Czy pływanie nie powinno być wyczerpujące? Nie jest tak, że mięśnie bolą i po jakimś czasie wysiadają? Adrenalina, pomyślałem, starając się nie wyobrażać sobie, że to awaryjne paliwo mi się kończy.
Ale skończy się. Wcześniej czy później. Opadnę z sił, złapie mnie skurcz, z pływania przejdę do taplania się w miejscu, a potem zacznę już tylko dryfować na wodzie. Oczywiście spróbuję odpoczywać, unosząc się na powierzchni, by oszczędzać energię, ale jak długo będę w stanie to robić? Ile potrwa, zanim naprawdę odczuję chłód wody? Ile mam czasu, zanim – dygocąc i szczękając zębami – w końcu zatonę z powrotem w ciemności?
– Jeszcze nie! – wyrzuciłem z siebie. – Jeszcze się nie poddaję!
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji