Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Mini Majk. Wielka historia - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
29 października 2025
4079 pkt
punktów Virtualo

Mini Majk. Wielka historia - ebook

„Mini Majk. Wielka historia” – książka, która zaskakuje szczerością

Mini Majk – postać, którą znasz z YouTube’a, Ekipy, social mediów i oktagonu – po raz pierwszy opowiada swoją historię bez filtrów. Nie ma tu cukru, lukru ani pozowanej perfekcji. Jest dom dziecka, przemoc, samotność i nieustanna walka o szacunek. To nie kolejna książka o influencerze. To opowieść o chłopaku, który zaczynał od zera i udowodnił, że można wyrwać się z marginesu.

„Mini Majk. Wielka historia” to mocna autobiografia pełna gniewu, bólu, ale i siły. Znajdziesz tu wspomnienia z dzieciństwa, rodzinne dramaty, blizny – te fizyczne i psychiczne – oraz momenty, w których pięść była jedynym językiem zrozumiałym dla świata. Mini Majk mówi szczerze o błędach, trudnych wyborach i cenie popularności.

Ta książka to szczera, poruszająca i inspirująca opowieść dla wszystkich, którzy chcą zobaczyć, co kryje się pod powierzchnią internetowej sławy. Książka powstała dzięki wielogodzinnym, otwartym rozmowom z dziennikarzem, Mikołajem Milcke.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8406-381-1
Rozmiar pliku: 8,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

SŁOWO NA K. „TAM, GDZIE ZACZYNA SIĘ BÓL”

Słyszałem słowo „karzeł” tak wiele razy, że nie jestem już w stanie tego zliczyć. Zdecydowanie za dużo. Najczęściej na ulicy – dorośli pokazywali mnie dzieciom i głośno mówili: „Zobacz, jaką ma wielką dupę”, „Zobacz, jaki ma wielki łeb”. A przecież mam achondroplazję, chorobę genetyczną powodującą niskorosłość. Mówili o mnie, jakbym był wybrykiem natury. Jakby mnie tam nie było. Jakbym tego nie słyszał.

To się zmieniło, odkąd stałem się osobą publiczną. Ludzie się oswoili z moją obecnością, a ja sam pilnuję, żeby o mnie i o nas mówić „osoby niskorosłe”.

Słowo „karzeł” jest obraźliwe i odczłowiecza. Opisuje postać z baśni, stwory – nie ludzi. Między sobą, w gronie osób niskorosłych, czasem go używamy, ale kiedy mówimy tak sami o sobie – to co innego. Tak jest w wielu środowiskach. Rozmawiałem o tym kiedyś z Malikiem Montaną, który jest pochodzenia afgańskiego i zna słowo „ciapaty”. Powiedział, że oni sami też tak o sobie mówią, ale z ust białej osoby to brzmi jak wyzwisko.

Pierwszy raz usłyszałem słowo „karzeł” w domu dziecka. Miałem wtedy pięć, może sześć lat. Raz na jakiś czas wychowawcy czytali nam nasze akta i ktoś w nich mnie tak opisał. Zapytałem, co to znaczy, i wychowawcy wyjaśnili, że to choroba genetyczna, nigdy nie urosnę i zawsze będę wyglądał inaczej niż inni ludzie. Tłumaczyli mi, żebym się tym nie przejmował, że nie jestem przez to gorszy. Wtedy jeszcze im wierzyłem.

PANI MAŁGORZATA, ówczesna wicedyrektorka domu dziecka w Pawlikowicach

Przez moment byłam jego opiekunem prawnym. W związku z jego zdrowiem byliśmy często w różnych szpitalnych poradniach: endokrynologicznej, chirurgii szczękowej – bo był problem z zębami. Wydaje mi się, że to ja tłumaczyłam mu, na czym polega jego choroba, z czym się wiąże, jakie są jej konsekwencje. Rokowania nie były dobre – było jasne, że nie urośnie. Że medycyna nie zna na to sposobu. Dużo rozmawialiśmy w drodze. On dopytywał, co to wszystko znaczy. Widział różnicę między sobą a bratem. Między sobą a innymi dziećmi, z którymi się bawił. Był ciekaw, co mu jest. Tłumaczyłam mu jednocześnie, że to, iż jest niższy, nie oznacza, że jest gorszy. Robiłam to wielokrotnie.

Rafał, brat

Jako zupełnie mały dzieciak nie zwróciłem uwagi na to, że Mateusz nie rośnie tak jak ja czy jak inne dzieci. Było jak było i nikt nie wnikał, nie analizował. Dopiero w domu dziecka usłyszałem od któregoś z wychowawców, że Mateusz jest karłem genetycznym. Spojrzałem na niego i powiedziałem: „Mateusz! Ty jesteś karłem genetycznym!”. Zupełnie nie wiedziałem, co to znaczy, a on zaczął się śmiać i spytał: „A co, nie wiedziałeś?”. Odpowiedziałem, że nie, bo on był po prostu moim młodszym bratem, a nie żadnym karłem genetycznym. Wcześniej nikt o tym nie rozmawiał, w domu takie sformułowanie nigdy nie padło. Byłem zaskoczony.

Mam sto trzydzieści jeden centymetrów wzrostu. Kiedy przestałem rosnąć? Nawet nie wiem dokładnie – po prostu w pewnym momencie to się zatrzymało. A to, że w moich papierach ktoś kiedyś wpisał słowo „karzeł”, wynikało z czasów. To był przełom lat dziewięćdziesiątych i zerowych, dwadzieścia pięć lat temu. Wtedy ludzie mówili inaczej. Było mniej wrażliwości, mniej świadomości. Potrafili wpisać w papierach wszystko, co uznali za stosowne, bez zastanowienia się nad skutkami.

Zaczepiano mnie też na ulicy. Budziło to we mnie agresję, zarówno słowną, jak i fizyczną. Myślałem, że brak reakcji równa się słabość, a jeśli raz pozwolę ludziom na docinki, to nigdy nie przestaną mi dokuczać. Wyskakiwałem z łapami, wyzywałem, biłem się. W trzeciej klasie pobiłem chłopaka krzesłem, bo się ze mnie śmiał. Karzeł z domu dziecka to niezłe combo. Musiałem o siebie walczyć i było czasem trudno.

Dziś wiem, że ludzie po prostu tego nie rozumieli. Wtedy nie wiedziałem.

***

Swój dom rodzinny określiłbym jednym słowem – patologia. Pijaństwo, awantury. Kiedy zamykam oczy i wracam do tamtych czasów, to widzę bijących się dorosłych. Pijanych, krzyczących. Policję, która w nocy zabiera mnie i brata z domu i wiezie do pogotowia opiekuńczego. Do dziś mam przed oczami niebieskie światło radiowozu i migający kogut, który odbijał się na twarzy mojego brata. Pamiętam, jak płakałem, jak się bałem. Miałem wtedy trzy latka. Byłem płaczliwym dzieckiem, tak wyrzucałem z siebie emocje.

Rafał, brat

Mateusz był dość płaczliwy. Wystarczył byle powód i ryczał. Nasz ojciec sam strzygł nam włosy maszynką. Jednego razu strzygł Mateusza po pijaku. Nie założył na maszynkę nakładki i wygolił mu łysy pasek. Nie było wyjścia, musiał ogolić całą głowę. Mateusz miał jakieś siedem lat, wył wniebogłosy. Innym razem lamentował, jak go obsikałem z góry na wakacjach u rodziny w Targowisku. Do pewnego momentu niewiele mu było trzeba, żeby się rozpłakał. Potem troszkę zhardział. Gdy później graliśmy w Pegasusa i podczas gry w Contrę 24 podbierałem życia jego ludzikowi, to była szarpanina. A z rzeczy bardziej humorystycznych – Mateusz przez całe życie wmawiał mi i do tej pory śmieje się ze mnie, że jestem rudy. A ja przecież nie jestem rudy. To jego złośliwa teoria, żeby mógł mówić, że on jest mały, ale to ja jestem rudy i mam gorzej.

Dzisiaj wiem, że dobrze się stało, że nas stamtąd zabrano. Strach pomyśleć, co by było, gdybyśmy tam zostali. Pewnie bym się zachlał, tak jak wiele osób z mojej rodziny od strony mamy. Pozapijali się na śmierć.

Pamiętam też faceta, który mieszkał w tym samym domu. Mówiliśmy do niego „Komar”. Po jednej z libacji moi rodzice się z nim pobili. Nie przeżył tej bijatyki. Pamiętam, jak mama uderzyła go w twarz rozgrzanym czajnikiem, takim metalowym, zdjętym z gazu. Potem przyjechała policja i nas zabrali. Wyszliśmy tak, jak staliśmy. Bez naszych rzeczy, bez zabawek.

Wydaje mi się, że moi rodzice pobili go ze skutkiem śmiertelnym. Nigdy nie czytałem akt sprawy, ale wiem, że tata siedział trzy i pół roku, a mama cztery i pół. Sąd uznał, że popełnili przestępstwo w afekcie.

PANI MAŁGORZATA, ówczesna wice­dyrektorka domu dziecka w Pawlikowicach

Moja znajomość z Mateuszem sięga odległych czasów, kiedy jeszcze pracowałam w Domu Dziecka „Moja Rodzina” w Pawlikowicach. Jestem jego chrzestną matką. Razem z bratem trafili do nas 22 sierpnia 1999 roku, miał cztery latka. Wydaje mi się, że miał ze sobą jakąś reklamówkę z rzeczami. Był wówczas najmłodszym wychowankiem w naszej placówce. Jego brat, Krzysztof, miał pięć lat. Byli u nas nieco ponad pięć lat, do listopada 2004 roku. Potem trafili do placówki w Krakowie.

Jako osoby zarządzające domem dziecka wiedzieliśmy, ile przeszli i co widzieli. To była historia absolutnie wyjątkowa. Wyjątkowo tragiczna. Wiedzieliśmy, że te małe dzieci widziały na własne oczy morderstwo.

Pamiętam, że Krzysiek był bardziej hardy, a Mateusz czasami popłakiwał, także w przedszkolu. W ten sposób wyrzucał z siebie emocje. Bardzo to wszystko przeżywał. Łaknął fizycznego kontaktu. Lubił się tulić, lubił być głaskany, lubił siadać na kolana.

Rafał, brat

Pamiętam, jak jechaliśmy policyjnym polonezem. Ja z tyłu po lewej stronie, w środku tata i po prawej Mateusz, dwóch policjantów z przodu. Po tej awanturze, podczas której zginął człowiek, nie od razu trafiliśmy do pogotowia opiekuńczego. Najpierw pojechaliśmy do rodziny ojca, do jego domu rodzinnego w wiosce Głęboka. Policja chciała nas tam zostawić pod opieką rodziny ojca. Dojechaliśmy, ale tam wszyscy byli pijani w trupa, nie kontaktowali i wtedy znaleźliśmy się w pogotowiu opiekuńczym. Wydaje mi się, że byliśmy tam nie dłużej niż tydzień. Potem przyjechał po nas ksiądz Krzysztof i jakiś wychowawca i zabrali nas do Pawlikowic. A rodzice poszli siedzieć.

Tłukli się tylko między sobą. Wobec nas nie stosowali przemocy. Wychowywałem się z bratem Rafałem, starszym ode mnie o rok. Miałem też starsze rodzeństwo – przyrodniego brata i siostrę – ale mieszkali gdzie indziej. Siostra była starsza o czternaście lat, brat o dziesięć. Ona mieszkała z chłopakiem, o bracie nie wiem wiele. W naszym domu byliśmy tylko ja i Rafał.

Póki rodzice nie pili, było fajnie. Zabawki, plac zabaw. Mówili nam, że nas kochają, i wierzyłem w to, bo byli trzeźwi. Ale że pili bardzo często, to bardzo często było niefajnie. Piwko było codziennie, wódeczka prawie codziennie. A po wódeczce totalne zgony albo awantury i bójki.

Nie mam z tamtego okresu wielu miłych wspomnień. Gdy rodzice wyszli z więzienia, zabierali nas do siebie na weekendy albo święta. Wtedy bywało fajnie. Ale tylko bywało. Bo nawet jak przyjeżdżaliśmy na przepustki – wtedy rodzice mieszkali u dziadka pod Kocmyrzowem – oni nadal pili i nadal się bili. Siedzieli w więzieniu, odebrano im dzieci, ale to alkohol był zawsze najważniejszy.

Rafał, brat

Nasza mama się nie popisała, mówiąc delikatnie. Lekko się prowadziła. Zawsze wolała picie niż rodzinę, niż nas. Przepijała pieniądze na jedzenie. Ona piła, my chodziliśmy głodni. Do tego wieczna awantura. Gdy wyszła z więzienia, bywaliśmy u nich na przepustkach… Miałem czternaście lat, byłem na przepustce z Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Kielcach i w domu złapaliśmy wszyscy grypę żołądkową. Wiadomo, jak się wtedy człowiek czuje. I nasza mama zamiast zająć się dziećmi, pod nieobecność ojca zaprosiła sąsiada i razem pili. Mówiłem jej, że chyba raczej powinna zająć się mną, a nie urządzać chlanie z sąsiadem. Ubrałem się, wyszedłem i poszedłem pięć kilometrów do domu dziecka. Wtedy ojciec wyrzucił matkę z domu. Kilka dni później spotkałem ją na ulicy. Prosiła, żebym porozmawiał z tatą, czy mogłaby wrócić. Powiedziałem, że pogadam, ale wybór jest prosty. Rodzina albo wódka. Odwróciła się i poszła. Wybrała picie. Więc nie dziwię się, że Mateusz miał do niej zły stosunek. Ja miałem taki sam. Nieraz woleliśmy zostać w domu dziecka niż jechać do domu na przepustkę.

Często nie chciałem tam jechać. Wiedziałem, że będą chlać i nic więcej. Mówiłem im, że nie jadę. Jako kilkulatek dzwoniłem na policję, bo nie szło tego ogarnąć. Ale policja przyjeżdżała, spisywała i odjeżdżała.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij