Misiek i fałszerze czekolady - ebook
Misiek i fałszerze czekolady - ebook
Misiek uwielbiał jeść, delektować się nowymi smakami. Marzył nawet o tym, żeby zostać słynnym kucharzem lub cukiernikiem. Zamiast ćwiczyć mięśnie, co zwykle chętnie robią jedenastoletni chłopcy, wolał eksperymenty w kuchni. Bardzo to irytowało nauczyciela wuefu pana Bronka, z którym był w ciągłym konflikcie.
Pewnego dnia Misiek został reprezentantem szkoły w turnieju międzyszkolnym. Wziął udział w konkursie rozpoznawania potraw. Przegrał, gdyż podsunięto mu sfałszowaną czekoladę. Kiedy zaprotestował, zyskał opinię osoby, która nie umie przegrywać z honorem. To bardzo podrażniło jego ambicję. Postanowił wykryć jak to się stało, że na turniej trafiła podrabiana czekolada. Przeprowadził śledztwo, w którym pomagała mu koleżanka z klasy Elwira. Nim jednak odszukał fałszerzy czekolady musiał rozprawić się ze swoimi prześladowcami – szóstoklasistami Biedronką i Kielczykiem. W końcu trafił do siedziby przestępców, gdzie, jak to zwykle w takich książkach bywa, został uwięziony, a potem uratowany. Stał się bohaterem, a jego sława wykroczyła daleko poza mury szkoły...
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-62541-13-3 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
a
a
Gorzki smak kremu brûlée
a
–Misiek! Co zrobiłeś z moim nowym żelazkiem za 200 złotych! – krzyknęła mama.
–Ja? – głos chłopca brzmiał wyjątkowo niewinnie. – Nic. Tylko chciałem być jak Robert Makłowicz...
–Ale co robi ta brązowa skorupa na moim żelazku! – głos dobiegający zza ściany wprost ociekał żądzą mordu. Tak się przynajmniej Miśkowi wydawało.
–Przecież prosiłem cię, żebyś mi kupiła palnik do karmelizowania cukru na kremie brûlée – oznajmił. – Nie kupiłaś, to musiałem sobie jakoś radzić...
–Więc to moja wina, że zniszczyłeś moje żelazko! – tym razem głos mamy mógł budzić skojarzenia z kryształkami lodu wpadającymi za kołnierz.
– Gdybyś bardziej wczuła się w moje potrzeby... – powiedział chłopiec.
–Muszę pojechać na zakupy, bo inaczej zwariuję – zawołała mama. – Przygotuj się, zresztą i tak planowałam kupić ci trochę ubrań...
–Czy muszę jechać?! – skrzywił się jakby wypił duży łyk soku z cytryny.
–Popatrz do lustra! – odkrzyknęła mu.
Chłopiec stanął przed wiszącym w przedpokoju dużym zwierciadłem. Kiedy spojrzał na swoje odbicie na jego twarzy pojawił się pełen cierpienia grymas. Podkoszulek, który miał na sobie był już wyraźnie za mały.
–No co, urosłem... – mruknął. – Dzieci w moim wieku szybko rosną.
–I dlatego musimy ci kupić nowe ubrania – rzuciła mama zza drzwi.
–To wszystko przez to, że dużo jem – stwierdził. – Mam za dobrze odżywiony organizm i rosnę...
–Fakt, wczoraj nawet zjadłeś moją kolację – powiedziała mama.
–Nie trzeba jej było zostawiać w piekarniku – wzruszył ramionami. – Ta gałka muszkatołowa w beszamelu tak smakowicie pachniała.
–A ja wyszłam tylko na pięć minut do sąsiadki... – rzuciła.
–To kara za to, że byłaś niesprawiedliwa i dla mnie zrobiłaś coś mniej smacznego – oznajmił bezczelnie.
–O ty! – mama znów się zdenerwowała. – Przecież sam chciałeś rybę w pomidorach, bo cykoria jest dla ciebie zbyt gorzka...
–Cykoria może tak, ale nie wiedziałem, że chcesz ją przyrządzić w sosie beszamelowym z szynką i żółtym serem... – wyjaśnił. – Masz problem z komunikacją międzyludzką. Trzeba mi było od razu powiedzieć...
–Tego już za wiele – oburzyła się mama. – Moja zemsta będzie straszna.
–Nie boję się! – zrobił minę, która miała ukazać światu jego odwagę.
–Poproszę babcię, żeby ci w przyszłym tygodniu gotowała obiady – Tym razem w głosie mamy można było wyczuć rozbawienie i szczyptę złośliwości.
–Tylko nie to! – zawołał. – Ona do wszystkiego dodaje tony cebuli.
–Przesadzasz... – stwierdziła mama. – Wszyscy mówią, że bardzo dobrze gotuje...
–Bo mają podniebienia jak podeszwy – ocenił.
–Dobrze, poproszę, żeby zamiast cebuli dodawała czosnku – mama była wyraźnie wyluzowana.
–Ona go przypala i jest bardzo gorzki! – zawołał.
–Misiek – westchnęła głośno. – Musisz się w końcu nauczyć trudnej sztuki kompromisu.
–To daj mi szansę... – mruknął.
–W porządku, nie oddam babci kuchni, ale ty też musisz coś zrobić... – rozpoczęła negocjacje. – Bez marudzenia pójdziesz teraz ze mną na zakupy. Umowa stoi?
–No dobrze... – rzucił z rezygnacją. – Ale...
–Żadnego ale – ucięła wychodząc ze swojego pokoju. – Kompromis to kompromis. Zakupy albo babcia.
Spojrzał na nią i zamarł bez ruchu, jakby nagle dotarła do niego jakaś straszliwa prawda.
–Nigdzie z tobą nie idę – oznajmił. – Dzwoń po babcię...
–Co znowu? – prychnęła mama.
–Wyglądasz jak... jak... – Misiek gorączkowo szukał właściwego określenia. – Jak Pipi. I ta różowa bluzka z Barbie. Tak się nikt nie nosi.
Mama poprawiła przed lustrem sterczące na boki warkoczyki.
–Dziękuję, że dla ciebie jestem nikt, bo ja się tak noszę – powiedziała. – A tak na marginesie muszę ci powiedzieć, że taki styl bardzo mnie odmładza.
–Dlaczego moja mama nie może wyglądać normalnie? – mruknął Misiek ponuro.
–Bo twoja mama taka już jest – spojrzała mu w oczy. – Nienormalna i niepoważna, i nieobliczalna. Jesteś gotowy? To wychodzimy.
–Ale... – próbował stawiać opór.
–Bo wymyślę coś bardziej upiornego niż twoja straszna babcia... – zagroziła.
–To chociaż nie jedźmy do centrum handlowego – próbował jeszcze coś wytargować.
–Dzisiaj mają być duże promocje – stwierdziła mama.
–Promocje! – w głosie Miśka słychać było nutki rozpaczy. – To tam będą tłumy.
–I trzy N – uśmiechnęła się mama.
–Wiem, wiem – burknął. – Najszybszy dojazd, największy parking i najniższe ceny.
Zrezygnowany ruszył w stronę drzwi. Już przez okno na klatce schodowej zobaczył, że na trzepaku wiszą dwaj jego koledzy z bloku, za którymi nie przepadał. To jeszcze bardziej zepsuło mu humor. Jak tylko wyszedł z budynku usłyszał buczenie i złośliwe zawołanie:
–Misiek gruby kręci śruby!
Nie przejął się tym. Potrafili wymyślić dużo gorsze powiedzonka. Zatrzymał się obok wiśniowego miejskiego fiata i kiedy mama otworzyła centralny zamek, szybko wszedł do środka.
–Misiek dżoginguj, a nie woź się samochodem – krzyknął zwisający głową na dół Rafał Biedronka. – Podymaj biegiem za mamuśką, to szybciej spalisz kalorie...
Chłopak zamilkł, gdyż sparaliżowało go spojrzenie mamy Miśka.
–Te, Stonka, czy jak się tam nazywasz – Misiek wiedział, że mama celowo przekręca nazwisko sąsiada. – Za co wczoraj dostałeś w skórę, że przez godzinę ryczałeś tak, że się telewizora nie dało oglądać. Pewnie dlatego wisisz, że nie możesz siedzieć?
Biedronka poczerwieniał na twarzy. Podciągnął się i sprawnie zeskoczył z trzepaka.
–A co to panią obchodzi? – rzucił zaczepnie.
–A co cię obchodzi dżoging Miśka? – prychnęła mama, po czym swoją uwagę skierowała na drugiego chłopca, Marka Kielczyka. – A ty Kolczyk co tak szczerzysz te swoje krzywe ząbki? Na twoim miejscu nikomu bym ich nie pokazywała, a szczególnie dziewczynom...
Kielczyk odruchowo zacisnął wargi.
–Tak dużo lepiej – kontynuowała mama. – Gdyby nie te odstające uszy, byłbyś całkiem przystojny. A tak na marginesie Kolczyk, czy nie myślałeś, żeby je ozdobić kolczykami...
–Mamo, jedźmy już – jęknął Misiek.
–No to trzymajcie się chłopcy – powiedziała mama wsiadając do samochodu. Włączyła silnik i odjechała niemal z piskiem opon.
–Nie powinnaś tego robić – westchnął Misiek. – To przecież ja im powiedziałem, kiedy biegałem dookoła bloku, że uprawiam dżoging, żeby spalić kalorie z obiadu i ich sprowokowałem... Powinienem przewidzieć, że będą sobie ze mnie żartować, bo przecież to śmieszne...
–A oni powinni wiedzieć, że mnie też jest łatwo sprowokować... – mama mocniej nacisnęła pedał gazu.
–Ty ich nie znasz – Misiek pokiwał smutno głową. – Teraz nie dadzą mi spokoju. Nie cofną się przed niczym. Mam przekichane...
–Nie rozczulaj się nad sobą – wzruszyła ramionami mama. – Nie można się wszystkiego bać i cały czas wpychać głowę w piasek. Niektórym trzeba pokazać, że i z nich można się nabijać bez powodu...
Misiek westchnął ciężko.
–Tylko że ja ich później muszę spotykać w szkole i na podwórku – powiedział.
Mama spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
–Tylko mi nie mów, że nie jesteś sobie w stanie poradzić z takimi cienkimi Bolkami – oznajmiła.
–Tylko osoby prymitywne odwołują się do przemocy – Misiek uśmiechnął się pod nosem, na myśl, że mógłby dołożyć Biedronce i Kielczykowi.
–Nie zapominaj, że jeszcze kilkaset tysięcy lat temu nasi przodkowie skakali po drzewach – stwierdziła mama.
–O, to ja już jestem na dużo wyższym poziomie ewolucji, bo nawet nie próbowałem wejść na drzewo... Zresztą wszystkie na osiedlu wycięli, bo zrzucają liście i trzeba sprzątać, no i ptaki na nich siedzą i brudzą... – Misiek spojrzał na mamę z ukosa.
–Tylko mi nie mów, że od czasu do czasu nie budzi się w tobie zwierzę? – roześmiała się mama.
–Pewnie, szczególnie kiedy poczuję zapach twojej kolacji – pokiwał głową chłopiec
Wjechali na parking przy centrum handlowym. Mama zaparkowała blisko głównego wejścia.
–No to jesteśmy – powiedziała.a
a
a
Misiek w hipermarkecie
a
Misiek nie lubił jeździć na zakupy z mamą. I, w przeciwieństwie do zdecydowanej większości swoich rówieśników, nie lubił hipermarketów. Nie rozumiał jak można czerpać przyjemność z przeciskania się przez tłum, pchania ciężkiego wózka i wielokilometrowych spacerów między półkami. Podejrzewał, że gdyby miłośnikom takiego spędzania czasu przyszło pokonać podobne odległości w parku, szybko zaczęliby szukać ławki, aby dać wypocząć zmęczonym nogom. Hipermarket wyzwala jednak w ludziach niespożytą energię. Dzięki niej nie padają nieprzytomni na posadzkę po godzinie przewalania przecenionych butów w ogromnym koszu, nie dostają kataru po długich minutach przekładania zamrożonego mięsa i nie bolą ich kręgosłupy, kiedy dźwigają ciężkie zgrzewki wody mineralnej.
W Miśku hipermarket takiej energii nie wyzwalał. Szczególnie czuł się zmęczony, kiedy zbliżał się do stoiska z ubraniami. Od samego patrzenia na to jak inni noszą do przymierzalni stosy spodni, bluzek czy trykocików, zaczynał odczuwać zmęczenie.
W centrum handlowym, jak w każdą sobotę, panował tłok. Misiek nie lubił tłumu, lecz czasem doceniał jego obecność. Szczególnie cenił długie kolejki pod McDonaldem, które skutecznie zniechęcały do kupowania Big Maków, frytek i słodkich ciasteczek z jabłkami. Miłośnicy fast foodów nie zawiedli go i tym razem. Kłębili się przed kasami, kłócąc się między sobą i rzucając kąśliwe uwagi w stronę kasjerek. Misiek odetchnął z ulgą. Krążek smażonej, mielonej wołowiny należał do jego ulubionych przysmaków. W takich warunkach mógł łatwo zapanować nad narkotycznym pragnieniem zatopienia w nim zębów i nie musiał wygłaszać poniżających próśb typu: „Mamo kup mi chociaż małego, najmniejszego hamburgerka!”. Przeszedł obok fast foodu z podniesioną głową i ruszył do wejścia na salę główną tak szybkim krokiem, że mama nie mogła za nim nadążyć.
Kiedy stanął przed stoiskiem odzieżowym jego mina mogła zostać zinterpretowana jako wyraz rezygnacji i strachu. Wiedział co zaraz go czeka.
–O popatrz jakie ładne koszulki z misiem Puchatkiem! – mama od razu dokonała najgorszego wyboru.
Miśkowi na czoło wystąpił zimny pot i poczuł silne pragnienie pochłonięcia dużej ilości wysokokalorycznego jedzenia, które sprawi, że jego ciało szybko będzie rosło, obojętnie czy w górę czy na boki. Byle tylko okazało się, że obciachowe koszulki są szyte w zbyt małym dla niego rozmiarze.
–To dla małych dzieci – powiedział. – Ja już powinienem nosić „dorosłe” ubrania.
–Co ty mówisz? – w głosie mamy słychać było rozczarowanie. – Z takim misiem na koszulce byłbyś taki słodki... Może choć przymierzysz...
Misiek nagle poczuł, że ktoś go szarpie za spodnie. Obok stali dwaj na oko pięcioletni chłopcy, którzy wpatrywali się w oglądane przez mamę Miśka koszulki.
–To fajowskie – powiedział ten nieco większy. – Ja mam taką samą tylko z Tygryskiem, a on z Prosiaczkiem.
–A czy wiecie, że w naturze tygrysek zjada prosiaczka? – zapytał ich Misiek.
–Tyglyski tylko blykają – stwierdził mniejszy.
–A misie jedzą miodek, który się nazywa małe co nieco – dodał większy.
–A wiecie co zjadają misie w naturze? – Misiek w dalszym ciągu próbował ich edukować. – Małe naiwne dzieci...
–Misiek! – powiedziała mama groźnym tonem. – Nie strasz ich.
–My się nie boimy – stwierdził większy. – Bo jemu się wszystko pomyliło. Naiwne dzieci to zjada zły wilk.
–Albo baba Jaga – dodał mniejszy.
–Do tego wszyscy wiedzą, że to tylko bajki dla dzieci – wzruszył ramionami większy.
Misiek przygryzł wargę w zamyśleniu.
–Czy ja jestem mały? – zapytał po chwili.
Chłopcy zaczęli mu się uważnie przyglądać.
–Duży nie jesteś – powiedział większy.
–Ale mały też nie – stwierdził mniejszy. – Jesteś taki...
–Taki misiek – dokończył większy. – Ale nasz brat jest większy i by cię sprał...
Mama zachichotała, a Misiek westchnął z rezygnacją.
–Mama wysła z kabiny! – krzyknął mniejszy chłopiec.
Dzieci podbiegły do brunetki średniego wzrostu z naręczem sukienek i bluzek na ręce.
–Biedne maluchy – powiedział Misiek.
–Czemu biedne? – zdziwiła się mama.
–Pamiętasz jak mi mówiłaś, że w twoich czasach dzieci biegały same po podwórku z kluczem na szyi? – zapytał chłopiec. – Teraz biegają wokół przymierzalni w hipermarkecie.
–Misiek, Misiek – westchnęła mama. – Kiedyś zrozumiesz kobiety...
–Ja już je rozumiem – oznajmił.
–Jesteś pewien? – w głosie mamy można było wyczuć lekkie niedowierzanie.
–Rozumiem na przykład dlaczego nie mogą się oprzeć słodyczom – oznajmił.
–Ty się lepiej skup na nauce – powiedziała mama. – I na zakupach.
Wybieranie ubrań dla Miśka poszło nad wyraz sprawnie. Może dlatego, że chłopiec chciał mieć to jak najszybciej z głowy i zgadzał się prawie na wszystko. Nie protestował, kiedy mama wybierała nie lubiane przez niego kolory, ani nie grymasił, kiedy koszulki okazywały się za długie. Z wyraźną ulgą wypchnął koszyk spomiędzy półek części odzieżowej i od razu wpadł na dwie śliczne hostessy, które zachęcały do kupowania wędlin i sera.
–Może spróbujesz? – urocza blondynka o błękitnych oczach podsunęła mu pod nos tacę z nabitymi na wykałaczki kawałkami żółtego sera. – Jest naprawdę dobry, półtwardy i trochę pikantny.
Misiek spojrzał jej w oczy, a potem skierował wzrok na promowany towar. Sięgnął po wykałaczkę z nabitym kawałkiem sera. Powąchał i wsunął go do ust. Odłożył drewienko na tacę.
–To było okropne proszę pani – stwierdził. – Czuję jakiś chemiczny posmak. Jakbym zjadł tego więcej, to pewnie zniszczyłbym sobie wątrobę...
Hostessy zachichotały.
–To może kabanosek będzie lepszy – podsunęły mu pod nos tackę z wędliną.
Powąchał.
–Nie, dziękuję – oznajmił. – Jeśli smakuje jak pachnie, mógłbym stracić wiarę, że jedzenie może być przyjemnością.
–Misiek, zachowuj się – włączyła się do rozmowy mama, sięgając po kabanosa. – Panie starają się się być uprzejme, więc i ty taki bądź.
–Ale ja jestem uprzejmy, tylko to mi nie smakuje – powiedział.
W pobliżu przechodziła właśnie para starszych ludzi. Mężczyzna obrzucił go uważnym spojrzeniem.
–Popatrz jaka dorodna ta dzisiejsza młodzież – powiedział do kobiety.
–Wychowani na masełku i śmietance, ptasiego mleczka im nie brakuje, nie tak jak nam – zawtórowała mu.
–Ja za młodu musiałem jeść chleb z cebulą – wspominał staruszek.
–Pamiętam... – przytaknęła staruszka. – Do dzisiaj jak czuję cebulkę, to się rozczulam. Byliśmy tacy młodzi...
Misiek odwrócił głowę. Mama właśnie żegnała się z hostessami i pchnęła koszyk w stronę kas.
–To było okropne – powiedziała po chwili.
–Ci staruszkowie? – zapytał Misiek.
–Jacy staruszkowie? – zdziwiła się mama. – Mam na myśli kabanosa.
–Nieważne – uśmiechnął się chłopiec.
W kolejce do kasy stała przed nimi babcia z wnuczką.
–Ja jej nie chcę! – mówiła podniesionym głosem kilkuletnia dziewczynka. – Ona jest niedobra. Niedobra.
–Ależ kochanie – tłumaczyła babcia. – To prawdziwa mleczna czekolada...
–Ja ją wczoraj jadłam – wykrzyknęła dziewczynka. – Jest niedobra! Niedobra!
–A tydzień temu ci bardzo smakowała...
–Ale jest niedobra, okropna. Ja jej nie chcę.
Babcia z głośnym westchnieniem rozejrzała się dookoła. Jej wzrok spoczął na Miśku i widać było, że nagle znalazła nowy argument.
–O kawalerze – zwróciła się do chłopca. – Wyglądasz na kogoś kto zna się na czekoladzie, może wytłumaczysz mojej wnuczce, że to najlepsza czekolada...
Misiek spojrzał na tabliczkę
– Mleczne siódme niebo... – powiedział po chwili. – W zasadzie, to jedna z moich ulubionych... Może nawet mój numer jeden, bo nawet jak zjem całą nie czuję żadnego mdłego posmaku...
–Wcale nie jest dobra – przerwała mu dziewczynka. – Smakuje jak kawa zbożowa wymieszana z piaskiem. Jak przypalony grysik...
–Musiałaś ją pomylić z czymś innym – stwierdził Misiek zerkając kątem oka na wypełniony produktami koszyk babci. – Ale wiesz... Na półkach ze słodyczami widziałem całkiem dobre pralinki Lindta. W takim dużym, złotym pudełku. Mogłabyś spróbować i porównać smaki...
–Babciu ja chcę pralinki Lindta – krzyknęła dziewczynka.
–A wiesz ile one kosztują? – odkrzyknęła babcia.
–Nie wyjdę stąd, dopóki nie kupisz mi pralinek – oznajmiła wnuczka.
–Już ci kupiłam czekoladę! – rzuciła kobieta.
Dziewczynka odbiegła kilka kroków.
–To ja tu zostaję – powiedziała. – Niech tato po mnie przyjdzie. On mi na pewno kupi.
–Wracaj natychmiast! – rozkazała babcia.
–Nie wrócę! – tupnęła nóżką wnuczka i pobiegła między regały.
Babcia wypchnęła koszyk z kolejki i podążyła za nią mrucząc coś pod nosem.
–Byłeś okrutny – powiedziała mama.
–Ja tylko chciałem szybciej wyjść z tego sklepu – wyjaśnił Misiek.
–Ale dziewczynka była słodka – uśmiechnęła się mama.
–Ma bardzo wyrafinowane poczucie smaku – chłopiec pokiwał w zamyśleniu głową. – Nie spodziewałem się, że komuś może nie smakować mleczne siódme niebo. Tak miękko i delikatnie przylega do podniebienia, po chwili rozpływa się i łagodnie łaskocze język...
–Misiek, tu ziemia, czy mnie słyszysz? – powiedziała mama.
–Chodźmy stąd szybko – rzucił gorączkowo chłopiec. – Bo zaraz rzucę się na te batoniki! – wskazał na stojący przy kasie regał...
Kiedy szczęśliwie znaleźli się w samochodzie Misiek odetchnął głęboko.
–Byłeś bardzo dzielny – powiedziała mama.
–Nie powiem, że było łatwo – chłopiec uśmiechnął się. –Żeby się zrelaksować muszę zjeść coś dobrego...
–Jak wrócimy do domu, zrobię ci sałatę w sosie winegret – zapowiedziała mama
–Mamo! – w jego głosie zabrzmiało niedowierzanie i przerażenie. – Czy chcesz ze mnie zrobić królika?
–Coś ty! – mama spojrzała na niego, a w jej oczach można było dostrzec rozbawienie. – Nie wyglądałbyś dobrze w futrze.
Misiek uśmiechnął się, po chwili powiedział refleksyjnie.
–Wiesz mamo, czasem chciałbym, żeby czekolada smakowała jak przypalony grysik, albo kawa zmieszana z piaskiem... A kotlety, żeby smakowały jak sałata w sosie winegret, a sałata jak kotlety. Ludzie byliby wtedy szczęśliwsi...a
a
a
Szkoła dobrego smaku
a
Budynek szkoły, do której uczęszczał Misiek nie był ani stary, ani nowy. Miał kształt długiego klocka pomalowanego brudnoszarą farbą. W środku wyglądał bardziej oryginalnie za sprawą dyrektora Piotra Poranka, z wykształcenia plastyka, który postanowił kształtować gust uczniów przez obcowanie z wielką sztuką. Na nieco odrapanych ścianach wisiały więc reprodukcje wielkich dzieł malarstwa – od portretów Leonarda da Vinci po martwe natury impresjonistów. Twórcy bliżsi współczesności jak Picasso czy Dali zostali celowo pominięci. Poranek uważał bowiem, że sztuka w bardziej abstrakcyjnej formie może źle wpływać na młode umysły. Młodzi ludzie mieli jednak inne zdanie na ten temat, gdyż samowolnie uzupełniali galerię o własne surrealistyczne wizje pośpiesznie malowane sprayem na ścianie, co doprowadzało dyrektora do białej gorączki. Na każdym apelu groził twórcom takich graffiti srogim odwetem. Nigdy jednak nie udało mu się ich zdemaskować, a jedynym efektem jego płomiennych wystąpień były napisy na ścianach i drzwiach w ubikacji typu: „Złap nas o Poranku!” albo „W poranek dyrektor wyszedł na ganek, a tu ściany zabazgrane, kazał wpisać naganę. Komu? Na ścianę!”
W przeciwieństwie do dyrektora Misiek lubił graffiti. Uważał, że uwalnia szkołę od sztuczności i nadęcia. Jego stosunku do ściennych malowideł kolegów nie zmienił nawet fakt, że sam na nich został niezbyt pochlebnie sportretowany między martwymi naturami przedstawiającymi upieczonego na złoty kolor kurczaka i rybę w warzywach. Aby nie było wątpliwości kogo przedstawia malowidło artysta w widocznym miejscu umieścił podpis: „Tego zaraz tu nie będzie. Misiek”. Chłopiec uważał jednak, że nie można się obrażać na twórcę, za to, że ma genialną intuicję i świetnie rozwinięty zmysł obserwacji. Pełne smakołyków obrazy wielkich mistrzów wywoływały u Miśka pragnienie przekąszenia czegoś dobrego i gdyby w trakcie powstawania któregoś z tych dzieł znalazł się w pracowni malarza, obraz z pewnością wyglądałyby inaczej i trzeba byłoby zmienić jego nazwę na „Po uczcie” albo „Po wizycie Miśka”.
Na lekcji polskiego odczytywano wypracowania na temat „Moja ulubiona książka”. Misiek nudził się. Zdecydowana większość kolegów i koleżanek opisywała swoje wrażenia po przeczytaniu lektur szkolnych, bajek z wczesnego dzieciństwa albo opowieści o Harrym Potterze. Ich prace były do siebie niezmiernie podobne, przynajmniej jeśli chodzi o treść. Dlatego ucieszyło chłopca, kiedy nauczycielka wezwała go do odczytania swojej pracy.
„Nie znalazłem jeszcze swojej ulubionej książki. – zaczął czytać. – Ulubionej, czyli takiej, do której wciąż chciałbym wracać. A może znalazłem, ale jeszcze o tym nie wiem? Bardzo lubię czytać. I wolę książki niż filmy. Kiedy czyta się powieść, szczególnie taką, w której autor nie opisywał zbyt szczegółowo bohaterów, można ich stworzyć we własnej wyobraźni. Na przykład dopóki nie zobaczyłem filmu o Harrym Potterze , wierzyłem, że mały czarodziej wygląda zupełnie inaczej”
–Pewnie tak jak Misiek! – krzyknął uroczy blondynek z ostatniej ławki zwany powszechnie Lalusiem, co wywołało w klasie powszechną wesołość.
–Wyobrażacie sobie Harry’ego jako Miśka? – prychnęła Agnieszka. – Kto by chciał o nim czytać?
–Koniec dyskusji – ucięła wymianę zdań nauczycielka. – Czytaj dalej.
Misiek nachylił się nad zeszytem:
„...choć autorka dość szczegółowo go opisała. Ale to jest właśnie wspaniałe w książkach, że pozostawiają naszej wyobraźni więcej możliwości niż film. Bardzo lubię powieści, które sprawiają, że zapomina się o całym świecie, szczególnie jeśli opisują tajemnicze miejsca i niezwykłe wydarzenia, w których sam chciałbym brać udział. Chętnie czytam książki podróżnicze i sensacyjne, których bohaterowie przeżywają mrożące krew w żyłach przygody. Bardzo podobał mi się „Władca Pierścieni”, którego bohaterowie muszą przedzierać się przez wrogie krainy do siedziby zła – Mordoru, jedynego miejsca, gdzie można zniszczyć dający mroczną moc pierścień. Nie przepadam za to za opisami posiłków czy egzotycznych potraw. Wtedy zaczynam myśleć o jedzeniu i nie mogę skupić się na czytaniu. Zastanawiam się, czy umiałbym je przyrządzić i jak naprawdę smakują. Zdarza się, że sam próbuję je ugotować, co nie zawsze spotyka się ze zrozumieniem mamy. Byłbym szczęśliwszy, jeśliby autorzy pomijali takie fragmenty”.
–A najlepiej żeby pisali o odchudzaniu! – powiedziała ku uciesze klasy Agnieszka.
Misiek uśmiechnął się.
–Takie książki też czytam – powiedział. –Ale chyba ich autorzy nie są zbyt utalentowani.
–Skończyłeś?– zapytała nauczycielka. Kiedy przytaknął podeszła do Agnieszki. – To może teraz ty.
Dziewczynka wstała wolno i leniwym ruchem otworzyła zeszyt.
„Moim zdaniem najciekawsze są biografie słynnych modelek – przeczytała. – W ich świecie nie ma miejsca na brzydotę. Są wyjątkowo wrażliwe i piękne. Cały czas dbają o linię. Ich zdjęcia pojawiają się w kolorowych pismach na całym świecie. Są sławne i bogate. Mają tysiące wielbicieli. Nie ukrywam, że sama kiedyś chcę zostać modelką i z książek o nich uczę się jak osiągnąć ten cel. Nie lubię za to książek o czarodziejach, szpiegach i grubasach. Nie wiem po co są pisane książki, których bohaterowie albo się biją, albo uciekają przed czymś i ciągle wpadają w tarapaty, albo są brzydcy. A jeszcze bardziej dziwię się jak je można czytać”.
–A co będzie, kiedy wpadnie ci w ręce książka o grubej modelce? – zapytał ją Misiek.
–Nie ma grubych modelek – wzruszyła ramionami dziewczynka.
–A kobiety Rubensa? Czytałem, że każda z nich miała nadwagę – drążył dalej Misiek.
–Rubens? – zdziwiła się Agnieszka. – Nie słyszałam o nim. To pewnie jakiś mało znany projektant mody. I nie ma się co dziwić, skoro szyje dla grubasów.
Nauczycielka z trudem stłumiła śmiech. Pomógł jej w tym dzwonek oznajmiający koniec lekcji.a
a
a
Pierwszy krok do kariery
a
Misiek wlókł się korytarzem prowadzącym do sali gimnastycznej jak skazaniec do sali tortur. Zatrzymywał się co chwilę i rozglądał dookoła, jakby spodziewał się, że nagle pojawi się jakiś cudowny sposób na ocalenie. Jednak żaden Zorro w czarnej masce nie chciał przybyć i zamknąć nauczyciela wychowania fizycznego, pana Bronka, w składziku na sprzęt sportowy. Nie przyjechali strażacy na sygnale z wezwaniem do natychmiastowej ewakuacji szkoły, ani w salę gimnastyczną nie uderzył meteoryt. W drzwiach za to stanął pan Bronek i wbił w chłopca zimne spojrzenie.
–Już dawno po dzwonku! – powiedział. – Daję ci minutę, a jeśli po tym czasie nie pojawisz się w stroju na sali... – nauczyciel zawiesił głos i uśmiechnął się promiennie. – Będziesz pierwszym uczniem, który zostanie na drugi rok z powodu wuefu!
Pan Bronek miał trzydzieści kilka lat i nienaganną sylwetkę. Jego życiową pasją był sport i zdrowy tryb życia. Zaczynał dzień od ćwiczeń rozciągających, potem biegał przez pół godziny po położonym nieopodal jego bloku parku, zjadał lekkie, zbilansowane śniadanie, które popijał napojem energetyzującym i gnał do szkoły. Nie był zwykłym nauczycielem, lecz nauczycielem zaangażowanym i pełnym pasji. Wywiesił nawet nad wejściem do sali gimnastycznej tablicę „WF najważniejszym przedmiotem” i, ku rozpaczy wszystkich nieruchawych i niewysportowanych uczniów, ideę tę wcielał w życie.
Misiek westchnął głośno i potruchtał do szatni. Po chwili, przebrany w krótkie spodenki i biały podkoszulek wbiegł na salę i dołączył do kolegów.
Pan Bronek wyszedł ze składziku i obrzucił uczniów uważnym spojrzeniem.
–Co dzisiaj będziemy robić? – zapytał.
–Może koszykówka? – zapytał nieśmiało Laluś.
–Na koszykówkę trzeba zasłużyć – stwierdził nauczyciel. – Najpierw mała rozgrzewka... Porozciągamy te wasze sztywne cielska.
–Nie – jęknął Laluś. – Panie Bronku! Litości!
–No już. Robimy po kilka skłonów – zawołał pan Bronek. – Rozciągamy te wasze wątłe buły. Tylko nie za mocno bo są słabe i mogą się naderwać – zachichotał. – A teraz myk, myk dookoła sali biegiem! Leżymy na plecach i brzuuuszki. No raz. Misiek co tak sapiesz. Masz potencjał, nie to co ten cherlawy Laluś... Wykorzystaj to. Głębiej głowa między kolana. A teraz pajacyk. Misiek, nie wal tak ciężko o posadzkę jakbyś ważył 150 kilo. Lekko jak motylek i panuj nad oddechem. Raz...
Po czterdziestu pięciu minutach nadludzkiego, a przynajmniej nadmiśkowego wysiłku, Misiek był prawie nieprzytomny ze zmęczenia. Wszyscy już wyszli z szatni, a on jeszcze siedział na ławeczce, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. W końcu podniósł się, umył pospiesznie i przebrał. Wolno poczłapał na matematykę. Kiedy wszedł do klasy uczniowie byli pochłonięci czytaniem zadania o promocyjnych zakupach.
–Widzę, ze znów intensywnie ćwiczyłeś – stwierdziła z uśmiechem nauczycielka, pani Hania.
Misiek uśmiechnął się. Pani Hania była wychowawczynią klasy Miśka i szkolnym ideałem kobiecego piękna. Dziewczynki zazdrościły jej figury i dżinsów w stylu Jennifer Lopez, chłopcy wodzili za nią cielęcymi oczami i pisali o niej wiersze. Jej urokowi uległ nawet pan Bronek, któremu jednak imponowały nie tyle kształty nauczycielki, co kultywowany przez nią zwyczaj porannego biegania. Ona jednak była nieczuła na komplementy wuefisty. Tak samo nie robiły na niej wrażenia rzucane mniej lub bardziej wprost uwagi koleżanek i kolegów z pokoju nauczycielskiego o konieczności założenia rodziny. Wzruszała wówczas co najwyżej ramionami i mówiła z uśmiechem: „Jestem jeszcze za młoda i za płocha, mam ledwie trzydzieści lat”.
–Pan Bronek chce zrobić ze mnie wyczynowca – powiedział. – Dostrzegł we mnie talent.
W klasie rozległy się tłumione chichoty.
–Do obijania się! – wtrąciła swoje trzy grosze Agnieszka.
–Proszę pani! – powiedział Laluś. – Pan Bronek mówi, że Misiek jest nieruchawy i dlatego ma na niego oko. Chce go rozruszać.
–Cóż, pan Bronek wie najlepiej, kto i jak powinien się ruszać – uśmiechnęła się pani Hania. – Ja jestem zadowolona z Miśka i z tego jak trenuje to, co jest najważniejsze. Czyli co? – zapytała dziewczynkę siedzącą w pierwszej ławce.
–Mmoże... biegi? – wyjąkała wywołana do odpowiedzi.
–Chyba jedzenie – wtrąciła się Agnieszka.
–Proszę pani! – krzyknął Laluś. – On nic a nic nie trenuje. Nawet w nogę nie chce pograć.
–Mylicie się – pokręciła głową pani Hania. – Misiek trenuje i to bardzo ostro, i ma niezłe wyniki.
–Misiek! – zawołał Laluś. – Czemu nic nie powiedziałeś kolegom?!
–Bo ja nic nie trenuję – wyjaśnił zaskoczony Misiek.
–A widzi pani! – Laluś uśmiechnął się.
–Misiek trenuje mózg – oznajmiła nauczycielka. – A to najważniejszy trening i byłabym szczęśliwa, żebyście wszyscy ćwiczyli tyle co on... Ty też Krzysiek – powiedziała do Lalusia. – Jaką książkę przeczytałeś w ubiegłym tygodniu?
Chłopiec zaczerwienił się.
–No... Tego... Pottera – wyrzucił z siebie.
–Tak samo mówiłeś pół roku temu – kiwnęła głową nauczycielka. – Twój tydzień jest wyjątkowo długi... A Agnieszka?
–Ja ostatnio nie mam czasu na książki – oznajmiła. – Czytam za to magazyny dla eleganckich kobiet.
–I czego się z nich dowiedziałaś? – drążyła pani Hania.
–Że modne są buty z półokrągłym noskiem. Mama obiecała że mi je kupi – uśmiechnęła się dziewczynka.
–Czyli będziesz trenować stopy zamiast mózgu – podsumowała ją nauczycielka.
–Nie do końca proszę pani – wtrącił się Misiek. – Czytałem kiedyś o akupunkturze. Podobno jak się wbije igłę w odpowiednią część stopy, to się uaktywnia jakaś cześć mózgu... A jak Agnieszka kupi sobie buty na szpilce...
–Misiek, nie żartuj sobie z koleżanki – przerwała mu pani Hania. – Zmieniamy temat. Mam dla was wiadomość. Zbliża się kolejna edycja turnieju międzyszkolnego i uczeń z naszej klasy znalazł się w reprezentacji.
–Eee – powiedział Laluś. – Pan Bronek nic nie mówił, to pewnie Elwirę wezmą do konkursu kujonów.
Siedząca w drugiej ławce drobna dziewczynka w różowym sweterku spuściła głowę.
–Nie, Elwira będzie nas reprezentować dopiero za rok – uśmiechnęła się nauczycielka. – Dyrektor wybrał Miśka.
–Miśka?! – krzyknął Laluś. – A co on może wygrać? Milion w totolotka?
Klasa zachichotała. Misiek, który właśnie wyjmował zeszyty z plecaka znieruchomiał.
–Ja w turnieju? – zdziwił się.
–W tym roku zaplanowano nową konkurencję – powiedziała nauczycielka. – Nazwano ją „szkolny smakosz” i polegać będzie na rozpoznawaniu potraw nie po ich wyglądzie, lecz po smaku i zapachu.
–Też mi konkurencja – prychnęła Agnieszka. – To każdy potrafi.
–Tak wam się tylko wydaje – oznajmiła nauczycielka. – Do tego trzeba mieć niezwykły talent, który posiadają tylko nieliczni. Dzięki niemu zostają słynnymi kucharzami albo recenzentami kulinarnymi.
–Proszę pani! – powiedział Laluś. – Misiek cały czas coś przeżuwa. Jaki tam z niego smakosz. Żarłok i tyle...
Pani Hania uśmiechnęła się.
–Myślę, że nie doceniacie Miśka – powiedziała. – Pamiętacie aferę stołówkową? Kto pierwszy zwrócił uwagę na to, że obiady nie są takie jakie być powinny?
Misiek lekko się zaczerwienił. W ubiegłym roku stał się chwilowym szkolnym bohaterem, kiedy odkrył, że posiłki w stołówce są coraz mniejsze, a surowce do ich przyrządzania coraz gorszej jakości. Najpierw spostrzegł, że podawane uczniom mleko z dnia na dzień robi się coraz bardziej wodniste i odtłuszczone. Potem z niesmakiem stwierdził, że w kotletach mielonych jest coraz więcej bułki. Jego cierpliwość się wyczerpała, kiedy zaserwowano ruskie pierogi, do których zapomniano dodać sera, za to, dla oszukania podniebień nie żałowano cebuli. Misiek powiedział o tym pani Hani, która wspomniała o jego podejrzeniach dyrektorowi Porankowi. Przeprowadzono śledztwo, w wyniku którego stracił posadę nieuczciwy kierownik stołówki, a jakość serwowanych posiłków zdecydowanie się poprawiła.
–Wolałbym nie brać w tym udziału – oznajmił nagle Misiek. – Nie czuję się na siłach.
–Ja w ciebie wierzę – powiedziała nauczycielka. – I klasa też w ciebie wierzy... Wierzycie?
–Wierzymy – odpowiedziało bez entuzjazmu kilka osób.
–Widzisz Misiek, nie masz innego wyjścia – rozłożyła ręce pani Hania.a
a
a
Paczka z Ameryki
a
Kiedy Misiek wracał do domu zwykle pierwsze kroki kierował do kuchni. Otwierał lodówkę i przygotowywał sobie jakąś przekąskę. Potem zaszywał się w swoim pokoju. Najczęściej leżał w łóżku i czytał książki. Prowadził więc niezbyt zdrowy tryb życia. Kiedy o tym pomyślał, wpadał w stan przygnębienia. To przygnębienie zaś powodowało, że... musiał coś zjeść. Najlepiej coś słodkiego, co tuż po zetknięciu się z kubkami smakowymi wywołuje uczucie błogości i daje choć chwilowe zapomnienie o całym świecie. A potem czuł do siebie żal, że okazał słabą wolę. To znów wpędzało go w przygnębienie i sprawiało, że... miał ochotę na małe co nieco.
Tym razem jednak Misiek powstrzymał się od niekontrolowanej, automatycznej konsumpcji. Po przyjściu ze szkoły zjadł tylko dwie przyjemnie słodkawe marchewki ze sklepu ze zdrową żywnością. Aby nie myśleć o smakołykach postanowił zająć się rozwiązywaniem zadań z matematyki. Nim jednak rozłożył na biurku zeszyt usłyszał dzwonek domofonu.
–Paczka z Ameryki – usłyszał w słuchawce.
Na jego czole pojawiły się kropelki zimnego potu. Wcisnął przycisk i wpuścił kuriera na klatkę schodową.
Paczka była sporych rozmiarów i nie chciała ukryć się przed oczami chłopca. Leżała bezwstydnie na środku przedpokoju i kusiła. Dobrze wiedział co w niej jest i dlatego próbował odwlec chwilę jej otworzenia. Bezskutecznie. Nie wiedział kiedy znalazł się w kuchni, sięgnął po nóż, wrócił z nim do przedpokoju i rozciął taśmy, którymi sklejono karton. Wyrzucił z paczki na podłogę kilka podkoszulków, ze wzruszeniem ramion odłożył na bok kostkę silnie pachnącego mydła, dużą tubę pasty do zębów i gruby sweter. W końcu dostrzegł to, czego podświadomie szukał – słodycze. Sięgnął po spore opakowanie miniaturowych batoników Hershey’s. Przez chwilę trzymał je w dłoni i myślał intensywnie, po czym rzucił na stertę koszulek. Nie były w jego guście. Trochę za twarde, jakby za surowe, ścierały się na podniebieniu, a nie rozpływały w ustach. Ale... z pewnością przyjdzie ich czas. W końcu wcześniej czy później pojawi się stres i odrobina słodyczy na języku w odpowiednim momencie może sprawić cuda. Nawet jeśli ta słodycz będzie tak niedoskonała jak amerykańska czekolada... Na pierwszy ogień pójdą wtedy te w żółtych opakowaniach z laskowymi orzeszkami, potem sięgnie po czerwone z chrupkami i brązowe z mleczną i nieco mdłą czekoladą bez dodatków. Dopiero na koniec w stanie prawdziwej desperacji sięgnie po gorzką czekoladę w prawie czarnym opakowaniu.
Na bok odłożył również złote pudełko z okrągłymi ekskluzywnymi czekoladkami Godiva. Doceniał ich smak, jednak nie dawały mu zbyt dużej przyjemności. Jak mówił mamie, były zbyt wyrafinowane, jak na jego podniebienie. Nie znalazły również w jego oczach uznania sporej wielkości torebka M&M–sów. Za to z wyraźnym zapałem sięgnął po pomarańczową paczkę z okrągłymi czekoladkami wypełnionymi zaskakującym słodko–słonym nadzieniem, którego głównym składnikiem było masło orzechowe. Rozerwał folię i odgryzł kawałeczek. Pierwszy kęs zawsze smakował okropnie. Potem jednak to dziwne połączenie smaków zaczynało sprawiać mu niekłamaną przyjemność. To jednak nie tych łakoci szukał, lecz skromnych pudełek z czekoladkami Frango. Znalazł je na samym dnie. Dwa prawie półkilogramowe opakowania – zielone i jasnobrązowe. Zerwał folię z pierwszego i otworzył wieczko. Czekoladki z miętowym nadzieniem leżały ciasno upchnięte w karnych szeregach, jak żołnierze płynący w łodzi desantowej na akcję, z której nie mają szans wrócić. Delikatnie wyjął jedną z nich i położył na języku. Przycisnął do podniebienia i kontemplował uwalniające się powoli smaki – narkotyczną słodycz czekolady połączoną ze świeżością mięty. Ani cienia mdłego posmaku. Ani odrobiny szorstkości. A teraz twarde nadzienie... Delikatnie przesunął je między zęby i przegryzł. Docisnął okruchy do podniebienia językiem i trwał tak, aż się całkiem rozpuściły.
Dzwonek domofonu sprawił, że Misiek powrócił do realnego świata. Ze zdumieniem spostrzegł, że gdzieś znikło pół opakowania miętowych czekoladek. Poczuł złość na siebie. Wstał i podszedł do drzwi. Nie musiał podnosić słuchawki, żeby wiedzieć kto przyszedł. Zawsze, kiedy dostawał paczkę z Ameryki, wiedziona jakimś tajemniczym instynktem zjawiała się babcia Marta. Kiedy szła po schodach chłopiec szybko schował czekoladki Frango w szkolnym plecaku.
Babcia zastygła w bezruchu na widok wielkiego pudła.
–Znowu przysłał słodycze! – krzyknęła po chwili.
Misiek kiwnął głową.
–Pewnie połowę już zjadłeś – spojrzała na niego badawczo.
–Nie – zrobił taką minę jakby łączenie go z jedzeniem łakoci było czymś nienaturalnym.
Babcia obrzuciła uważnym spojrzeniem zawartość paczki. Sięgnęła po rozerwane opakowanie czekoladek ze słonym nadzieniem.
–Ale co nieco napocząłeś... – stwierdziła.
–Tylko spróbowałem – wzruszył ramionami
–Ten twój ojciec... – westchnęła babcia. – Wszystko mogłeś po nim odziedziczyć. Niebieskie oczy, męski urok, czy chociażby to mieszkanko po jego rodzicach. A co dostałeś? Słabą wolę i od czasu do czasu słodycze... Rozchorujesz się przez niego!
–Tata jest cool – wyraźnie chciał zdenerwować babcię. – Zadzwonił wczoraj i powiedział, że wraca za dwa miesiące.
–Ja tego nie przeżyję! – jęknęła. – Nie zniosę tych jego złośliwości...
–On zawsze stara się być miły... – Misiek patrzył na czubki swoich pantofli i usiłował powstrzymać atak śmiechu. Dobrze pamiętał żarty, jakie ojciec robił swojej teściowej. Według niego były bardzo śmieszne.
–Nie chciałam ci tego mówić, ale widzę, że muszę – rzuciła babcia. – Twój tato to łobuz, zawsze był łobuzem. Już w liceum, kiedy zaczął przychodzić do twojej mamy. Jak można zostawić rodzinę na kilka miesięcy i pojechać do obcego kraju...
–Ale to babcia cały czas mu mówiła, że za mało zarabia i powinien wyjechać do Irlandii albo Anglii – stwierdził Misiek.
–No właśnie, ale nie do Ameryki! – oburzyła się. – To tak daleko! I tam ludzie do siebie strzelają na ulicach.
–Ale za to można łatwo zostać milionerem – westchnął Misiek. – Nie chciałaby być babcia milionerką, kobietą sukcesu.
–A pewnie – babcia nadal patrzyła na niego czujnie, lecz powoli jej oczy stawały się coraz bardziej marzycielskie. – Pojechałabym wreszcie na zimę do ciepłych krajów... Kupiłabym sobie futro z norek i...
Spojrzała w lustro.
–Może jakaś mała operacja plastyczna... – kontynuowała.
–A ja myślałem, że babcia przede wszystkim pamiętałaby o wnuku – przerwał jej Misiek.
–Pewnie, żebym pamiętała – wzruszyła ramionami babcia. – Co tydzień pisałabym do ciebie kartki, mógłbyś zacząć kolekcjonować znaczki z egzotycznych krajów...
–Wolałbym dostać ruchomą bieżnię, żebym nie musiał biegać dookoła bloku – powiedział chłopiec.
–To musi być bardzo drogie! – zawołała babcia.
–Ale przecież babcia byłaby milionerką! – powiedział Misiek.
–To jeszcze nie powód, żeby szastać pieniędzmi na lewo i prawo – prychnęła Marta i nachyliła się nad paczką. – Co to, znowu słodycze... Czy wiesz, co jest w tej amerykańskiej czekoladzie. Czytałam, że tam wszystko modyfikują genetycznie. Od takich pralinek może ci wyrosnąć trzecie ucho, albo liście zamiast włosów...
–Babciu... – westchnął Misiek.
–Tylko nic nie mów! – rzuciła zdecydowanie. – Ja tam swoje wiem. W Ameryce dzieją się dziwne rzeczy. Oglądałeś serial „Z Archiwum X”? Nie zdziwiłabym się, gdyby ich prezydent był kosmitą... Robi takie dziwne miny, kiedy wygłasza przemówienia...
W drzwiach zazgrzytał klucz i w przedpokoju pojawiła się mama.
–Mamo! – krzyknął Misiek. – Babcia mówi, że kosmici z Ameryki zmienili moje DNA, żeby mi urosło trzecie ucho.
Mama spojrzała groźnie na Martę.
–Nie powinnaś wierzyć w to co pokazują amerykańskie seriale – powiedziała. – Dałabyś Miśkowi spokój.
–Twój małżonek przysłał słodycze z Ameryki – próbowała wyjaśnić swoją postawę babcia.
–Ale to nie powód, żeby robić z Michała mutanta – mama rzuciła torebkę na szafkę na buty. – Misiek idź do swojego pokoju, ja muszę porozmawiać z babcią.
Misiek wziął szkolny plecak i zniknął za najbliższymi drzwiami. Mama z babcią przeszły do kuchni.
–Tak się staramy żyć normalnie – powiedziała mama. – Misiek jest taki kochany, tak dużo rozumie i jest chyba bardziej odpowiedzialny ode mnie, a ty przychodzisz i robisz mu wodę z mózgu...
–Nic mu nie robię! – oburzyła się babcia. – Ja o niego dbam.
–Wmawiając mu, że od czekoladek wyrosną mu na czole czułki? – mama pokręciła głową z dezaprobatą. – Dobrze, że on ma swój rozum.
Misiek siedział na podłodze przy drzwiach i dyskretnie rozkoszował się smakiem czekoladek Frango. Przysłuchiwał się rozmowie. Zawsze taka wymiana zdań miała podobny przebieg i wiedział, że babcia zaraz się rozpłacze, pogniewa i wyjdzie. Kiedy to się stało wepchnął słodycze głębiej do plecaka. Po chwili do pokoju weszła mama z pozostałymi słodyczami w rękach.
–I co z tym zrobimy? – zapytała.
–Mnie nie przeszkadzają – uśmiechnął się Misiek.
–Ale mnie tak – stwierdziła mama. –Wiesz, że jestem czekoladkonieodporna i mogę się na nie rzucić w środku nocy. Chcesz mieć grubą mamę?
–Nigdy nie będziesz gruba – zbagatelizował Misiek.
–Jakbym słyszała twojego tatę – westchnęła mama. – Dla niego wszystko jest żartem, tylko jaką minę zrobi jak zobaczy na lotnisku monstrualną żonę. Pewnie wróci do samolotu i będzie krzyczał: „Zabierzcie mnie z powrotem!”
–Tato cię kocha – oznajmił Misiek.
–Ale czy pokocha moje dodatkowe kilogramy? – zapytała mama.
–No dobrze, zrób coś z tym – Misiek spojrzał smętnym wzrokiem na słodycze.
–Dam je sąsiadce – powiedziała.
–Tej, co ma czwórkę małych dzieci? – zapytał Misiek.
–Właśnie tej – uśmiechnęła się.
–A jak one też za bardzo polubią słodycze – zaniepokoił się. – Zrobisz im krzywdę...
–Misiek! – mama obrzuciła go uważnym spojrzeniem. – Czy aby tobie nie jest żal tych czekoladek?
–Pewnie że mi żal – westchnął. – One są... Jak rodzina. Są chwile, kiedy mam ochotę się przytulić do takiej paczki pralinek, a czasem na sam ich widok robi mi się niedobrze. Ale... to tak fajnie wiedzieć, że są w zasięgu ręki...
–To co?... – zapytała mama.
–Zanieś je jak najszybciej – Misiek pociągnął nosem.
Kiedy mama wyszła z mieszkania, szybko sięgnął do plecaka po czekoladkę Frango. Zaczął ją oglądać ze wszystkich stron.
–Przez ciebie oszukałem mamę – powiedział do niej. – W zasadzie nie jesteś warta otwarcia ust ani poruszenia szczęką. A jednak dla ciebie zrobiłem i pewnie jeszcze zrobię tyle głupstw...
I nie zwlekał długo z ich robieniem. Włożył sobie do ust bryłkę masy czekoladowo–mleczno–miętowej, a na jego twarzy pojawiła się błogość i szczęście.