Misja błazna. Złotoskóry – tom I - ebook
Misja błazna. Złotoskóry – tom I - ebook
Przez piętnaście lat, jakie upłynęły od czasu wydarzeń, które położyły kres jego poprzedniemu życiu, Bastard Rycerski z rodu Przezornych żył na dobrowolnym wygnaniu, uważany za zmarłego przez niemal wszystkich, którzy byli mu bliscy. Nieprawy potomek królewskiego rodu, zamieszkał w chacie na pustkowiu, z daleka od intryg i niebezpieczeństw stolicy. Jest zadowolony z takiej egzystencji, wychowuje przybranego syna i dzieli swą samotność z wiernym towarzyszem - wilkiem zwanym Ślepunem. Chociaż dochodzą go pogłoski o okrutnych prześladowaniach ludzi posiadających magię Rozumienia, nie chce wtrącać się do tego konfliktu. On już oddał wielkie usługi swojemu królestwu i poświęcił dla niego wszystko to, co było mu najdroższe. Zasłużył sobie na odrobinę spokoju. Jednak nie dane jest mu go zaznać, gdyż przeznaczenie znów wyciąga po niego swą dłoń. W środku lata do jego chaty przybywają goście, a wraz z nimi przeszłość. Wróżka Dżina przepowiada mu, że odzyska dawno utraconą miłość. Cierń - starzejący się królewski skrytobójca i dawny nauczyciel Bastarda - ma własne powody, aby pragnąć jego powrotu do Koziej Twierdzy. A kiedy Błazen, dawny Biały Prorok, zjawia się ponownie, tym razem jako bogaty i czarujący lord Złocisty, namawia Bastarda do powrotu i podjęcia misji Katalizatora, który czyni innych bohaterami i na zawsze zmienia bieg wydarzeń.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7480-694-7 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wilga Słowicza, pieśniarka królowej Ketriken, zainspirowała tyleż pieśni, ile ich sama ułożyła. Legendarna towarzyszka królowej Ketriken podczas wyprawy w poszukiwaniu Najstarszych po wojnie szkarłatnych okrętów, przez kilkadziesiąt lat pozostawała na służbie Przezornych, będąc świadkiem odbudowy Królestwa Sześciu Księstw. Oddawała królowej nieocenione usługi w niespokojnych czasach, które nastąpiły po odbiciu Koziej Twierdzy. Powierzano jej nie tylko skomplikowane kwestie traktatów pokojowych i umów między szlacheckimi rodami, ale również amnestii dla band rabusiów i przemytników. O wielu swoich misjach sama ułożyła pieśni, lecz z pewnością wykonywała również na polecenie rodu Przezornych tajne zadania, zbyt delikatne, by kiedykolwiek mogły być opiewane w pieśniach.
Wilga nie wracała z Trafem przez całe dwa miesiące. Ta długa nieobecność wywołała najpierw moją irytację, a potem złość. Złość na samego siebie. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak przywykłem polegać na sile chłopaka, dopóki sam nie musiałem robić tego, co należało do jego obowiązków. Wizyta Ciernia coś we mnie obudziła. Nie potrafiłem tego nazwać, ale miałem wrażenie, że dręczy mnie jakiś demon, próbujący mi pokazać wszystkie ujemne strony mojego skromnego życia. Spokojna atmosfera chatki wydawała mi się teraz gnuśna. Czy naprawdę minął rok od dnia, w którym wepchnąłem kamień pod osiadający schodek ganku i obiecałem sobie, że naprawię go później? Nie, nawet półtora roku.
Doprowadziłem więc ganek do porządku, a potem nie tylko wysprzątałem kurnik, ale jeszcze go wybieliłem i położyłem wyściółkę ze świeżo ściętej trzciny. Naprawiłem przeciekający dach szopy w ogrodzie, a potem wyciąłem w niej okno i zasłoniłem natłuszczoną skórą, co zamierzałem zrobić już od dwóch lat. Zrobiłem wiosenne porządki w chacie, najdokładniejsze od kiedy w niej zamieszkałem. Ściąłem nadłamany konar jesionu i spuściłem go prosto na dach świeżo uprzątniętego kurnika, a potem ponownie pokryłem kurnik dachem. Właśnie kończyłem, gdy Ślepun powiedział, że słyszy stukot końskich kopyt. Zszedłem z dachu, włożyłem koszulę i wyszedłem przed chatę, żeby powitać Wilgę i Trafa, którzy właśnie nadjeżdżali traktem.
Nie wiem, czy sprawiło to długie rozstanie, czy też mój na nowo rozbudzony niepokój, ale czułem się tak, jakbym nagle ujrzał Trafa i Wilgę po raz pierwszy w życiu. Nie tylko z powodu nowego odzienia, które nosił Traf, podkreślającego długość jego nóg i szerokość barów. Wyglądał zabawnie na grzbiecie starego, tłustego kuca, z czego na pewno zdawał sobie sprawę. Ten kucyk tak samo nie pasował do dorastającego młodzieńca, jak jego krótkie łóżko w mojej chacie i senny tryb mego życia. Nagle zrozumiałem, że nie mam prawa żądać, aby pozostał w domu i pilnował kur, kiedy ja wyruszę na poszukiwanie przygód. Jeśli szybko nie wyprawię go z domu, żeby poszukał własnej drogi, lekkie zniechęcenie w jego różnobarwnych oczach, spowodowane powrotem do domu, szybko przerodzi się w głębokie rozczarowanie. Traf, którego przyjąłem pod mój dach, chyba w takim samym stopniu pomógł mnie, jak ja jemu. Lepiej więc będzie wysłać młodzieńca w świat niż czekać, aż stanę się dla niego kłopotliwym ciężarem.
Nie tylko Trafa ujrzałem w innym świetle. Wilga, żwawa jak zawsze, z uśmiechem przerzuciła nogę nad końskim grzbietem i zsunęła się z siodła. Kiedy ruszyła do mnie z szeroko rozłożonymi rękami, zamierzając mnie objąć, nagle zdałem sobie sprawę z tego, jak niewiele wiem o jej obecnym życiu. Spojrzałem w jej ciemne, roześmiane oczy i po raz pierwszy zauważyłem w ich kącikach kurze łapki. Z biegiem lat ubierała się coraz lepiej, jeździła na coraz lepszych wierzchowcach i nosiła kosztowniejszą biżuterię. Dziś gęste czarne włosy spięła grubą srebrną klamrą. Najwyraźniej doskonale jej się powodziło. Pojawiała się u mnie trzy lub cztery razy w roku, by zostać na kilka dni i zaburzyć moją spokojną egzystencję swoimi pieśniami i opowieściami. Nalegała na przyrządzanie potraw wedle jej upodobań, rozrzucała mnóstwo swoich rzeczy na stole, biurku i podłodze, a moje łóżko przestawało być miejscem służącym do odpoczynku. Pierwsze dni po jej wyjeździe przypominały wiejski gościniec z unoszącą się nad nim gęstą chmurą kurzu po przejeździe karawany jeźdźców. Miałem wtedy wrażenie, że brak mi tchu i świat niknie mi w oczach, dopóki znów nie przywykłem do monotonii codziennych zajęć.
Uścisnąłem ją mocno i poczułem zapach perfum i kurzu unoszący się z jej włosów. Cofnęła się o krok, spojrzała mi w oczy i natychmiast zapytała:
– Co się stało? Jesteś jakiś nieswój.
Uśmiechnąłem się smutno.
– Opowiem ci później – obiecałem, i oboje wiedzieliśmy już, że to będzie jedna z naszych długich nocnych rozmów.
– Idź się umyć – mruknęła i lekko mnie odepchnęła. – Śmierdzisz jak mój koń.
Podszedłem, żeby przywitać Trafa.
– No, chłopcze, jak było? Czy wiosenny festyn w Koziej Twierdzy spełnił nadzieje obudzone przez opowieści Wilgi?
– Był niezły – odparł obojętnie.
W jego różnobarwnych oczach – jednym piwnym, a drugim niebieskim – dostrzegłem udrękę.
– Trafie? – zapytałem z niepokojem, ale on odsunął się ode mnie, zanim zdążyłem położyć dłoń na jego ramieniu.
Zaraz zawstydził się swego nieuprzejmego zachowania, bo wychrypiał:
– Idę umyć się w strumieniu. Cały jestem pokryty kurzem.
„Idź z nim. Nie wiem, co się stało, ale wyraźnie potrzebuje przyjaciela”.
„Najlepiej takiego, który nie zadaje pytań” – przytaknął Ślepun.
Z nisko spuszczonym łbem i podniesionym ogonem poszedł za chłopcem. Lubił Trafa tak samo jak ja i miał spory udział w jego wychowaniu.
Kiedy obaj zniknęli mi z oczu, odwróciłem się do Wilgi.
– Czy wiesz, o co mu chodzi?
Wzruszyła ramionami i odparła z uśmiechem:
– Ma piętnaście lat. Czy w tym wieku ponury nastrój musi mieć konkretny powód? To może być cokolwiek: jakaś dziewczyna nie pocałowała go podczas festynu albo wprost przeciwnie, właśnie to zrobiła. Wyjazd z Koziej Twierdzy i powrót do domu. Niesmaczna kiełbasa na śniadanie. Zostaw go w spokoju, nic mu nie będzie.
Spojrzałem na drzewa, między którymi zniknął chłopiec i wilk.
– Może moje doświadczenia z tego okresu są nieco inne niż twoje – mruknąłem.
Wilga weszła do chaty, a ja zająłem się jej koniem i kucem zwanym Goździkiem. Pomyślałem, że Brus kazałby mi najpierw zająć się wierzchowcem, nie zważając na mój ponury nastrój. No cóż, nie jestem Brusem, powiedziałem sobie. Zastanawiałem się, czy Pokrzywę, Rycerza i Nima wychowywał równie surowo jak mnie. Szkoda, że nie zapytałem Ciernia o imiona pozostałych dzieci. Nim skończyłem oporządzać zwierzęta, zacząłem żałować, że Cierń w ogóle się pojawił. Jego wizyta przywołała zbyt wiele wspomnień. Stanowczo odepchnąłem je od siebie. Traf ochlapał sobie twarz wodą i poszedł w las, mamrocząc coś pod nosem. Szedł tak nieostrożnie, że nie miał szans cokolwiek upolować. Westchnąłem i wszedłem do chaty.
Wilga wysypała już zawartość juków na stół. Zdjęła buty i rzuciła je tuż za progiem, a płaszcz niedbale przewiesiła przez poręcz krzesła. Woda w czajniku zaczynała wrzeć. Wilga stała na taborecie przed kuchenną szafką; kiedy wszedłem, pokazała mi brązową paczuszkę.
– Czy ta herbata jest jeszcze dobra? Dziwnie pachnie.
– Jest wspaniała. Zejdź ze stołka. – Chwyciłem ją w talii i z łatwością postawiłem na podłodze, chociaż zabolała mnie przy tym stara blizna na plecach. – Usiądź, ja zaparzę herbatę. Opowiedz mi o wiosennym festynie.
Podczas gdy ja podzwaniałem kubkami, kroiłem bochenek chleba i odgrzewałem potrawkę z królika, ona opowiadała o Koziej Twierdzy. Jak zwykle mówiła o dobrych lub kiepskich występach minstreli, plotkowała o nieznanych mi damach i panach, chwaliła lub ganiła jadło podawane na stoły różnych wielmożów, u których gościła. Każda jej opowieść była zabawna, więc śmiałem się, zapominając powoli o bólu, jaki obudził we mnie Cierń. Czułem, że nie tęsknię za Kozią Twierdzą czy życiem w mieście, lecz za dniami dzieciństwa i przyjaciółmi, których tam miałem. Taka tęsknota była bezpieczna, bo tamte czasy nie mogły już powrócić. Zaledwie kilka osób wiedziało, że wciąż żyję, i chciałem, żeby tak zostało. Powiedziałem o tym Wildze.
– Czasem twoje opowieści budzą w moim sercu tęsknotę i chęć powrotu do Koziej Twierdzy, ale nie mogę tam wrócić.
Zmarszczyła brwi.
– Nie rozumiem dlaczego.
Roześmiałem się.
– Nie sądzisz, że ktoś mógłby się zdziwić, gdyby zobaczył mnie żywego?
Przechyliła głowę i spojrzała mi w oczy.
– Myślę, że mało kto, nawet z twoich starych przyjaciół, zdołałby cię teraz rozpoznać. Wszyscy pamiętają cię jako gładkolicego młodzieńca. Złamany nos, blizna na twarzy i ten siwy kosmyk we włosach wystarczająco zmieniły twój wygląd. Kiedyś ubierałeś się jak syn księcia, a teraz nosisz strój wieśniaka. Kiedyś byłeś zwinny jak wojownik. Teraz... no cóż, rankiem lub w chłodne dni poruszasz się ostrożnie jak staruszek. – Z ubolewaniem pokręciła głową i dodała: – Nie dbasz o swój wygląd, a czas nie był dla ciebie łaskawy. Mógłbyś podawać się za starszego o pięć, a nawet o dziesięć lat, i nikt by tego nie kwestionował.
Trochę ubodła mnie taka ocena z ust mojej kochanki.
– Cóż, dobrze wiedzieć – odparłem sucho.
Zdjąłem dzbanek z ognia, przez chwilę unikając jej spojrzenia.
– Jeśli wziąć pod uwagę, że ludzie zwykle widzą to, co chcą zobaczyć, a nie spodziewają się ujrzeć cię żywym... Myślę, że mógłbyś zaryzykować. Zatem zastanawiasz się nad powrotem do Koziej Twierdzy?
– Nie – odparłem trochę za ostro, ale nie przychodziło mi do głowy nic, co mogłoby złagodzić tę odpowiedź.
– Szkoda. Wiele tracisz, żyjąc tu samotnie.
I natychmiast zaczęła opisywać mi zabawę, jaka odbyła się z okazji święta wiosny. Pomimo kiepskiego nastroju uśmiałem się, gdy opisała mi, jak młodziutka szesnastoletnia wielbicielka poprosiła Ciernia do tańca. Wilga miała rację. Chciałbym tam być.
Przygotowując posiłek dla nas wszystkich, przyłapałem się na tym, że znów zadręczam się rozważaniami typu „co by było, gdyby”. Co by się stało, gdybym wrócił do Koziej Twierdzy razem z królową i Wilgą? Gdybym wrócił do Sikorki i naszego dziecka? I zawsze moje przemyślenia kończyły się katastrofą. Gdybym wrócił do Koziej Twierdzy żywy, podczas gdy wszyscy sądzili, że zostałem stracony za praktykowanie magii Rozumienia, doprowadziłbym do rozłamu w chwili, gdy Ketriken usiłowała zjednoczyć królestwo. Niektórzy woleliby widzieć we mnie władcę, bo choć z nieprawego łoża, to pochodziłem jednak z rodu Przezornych, natomiast królowa władała tylko dzięki zawartemu małżeństwu. Inni chcieliby mnie stracić, tym razem jednak definitywnie.
A gdybym teraz wrócił do Sikorki i córki, chcąc je obie odzyskać? Pewnie mógłbym, gdybym dbał tylko o własne uczucia. Ona i Brus uznali mnie za zmarłego. Kobieta, która pod każdym względem – prócz nazwiska – była moją żoną, i mężczyzna, który był moim opiekunem i przyjacielem, żyli teraz razem. On zapewnił jej dach nad głową i troszczył się o nią, gdy nosiła pod sercem moje dziecko. Potem sam pomógł mu przyjść na świat. Razem bronili Pokrzywy przed siepaczami Władczego. Później Brus wziął ją za żonę i uznał dziecko za swoje, nie tylko po to, żeby je w ten sposób ochronić, ale dlatego że bardzo je kochał. Gdybym do nich wrócił, oboje mieliby wyrzuty sumienia, wstydziliby się łączącego ich związku. Brus na pewno zostawiłby mi Sikorkę i Pokrzywę. Poczucie honoru nie pozwoliłoby mu postąpić inaczej. Ale ja zawsze zastanawiałbym się, czy ona porównuje mnie z nim, czy ich miłość była silniejsza i lepsza...
– Przypalasz potrawkę – upomniała mnie Wilga.
Rzeczywiście. Nałożyłem porcje jedzenia i usiadłem przy stole. Starałem się zapomnieć o przeszłości, zarówno tej prawdziwej, jak i wyimaginowanej. Na szczęście Wilga bawiła mnie rozmową. Jak zwykle ja słuchałem, a ona opowiadała. Zaczęła od długiego opisu występu jakiejś początkującej pieśniarki, która nie tylko ośmieliła się zaśpiewać jedną z pieśni Wilgi, zmieniwszy zaledwie wers czy dwa, ale w dodatku podała się za autorkę tego utworu. Mówiąc, Wilga wymachiwała energicznie ręką, w której trzymała chleb. Niestety, jej opowieści wciąż budziły we mnie wspomnienia innych festynów. Czyżby przestało mi już odpowiadać to spokojne życie, które tutaj wiodłem? Przez tyle lat wystarczało mi jedynie towarzystwo chłopca i wilka. Co się stało?
Te rozważania nasunęły mi jeszcze jedno pytanie. Gdzie jest Traf? Zaparzyłem herbatę i nałożyłem na talerze porcje dla całej naszej trójki. Po pracy i podróży Traf zawsze był wygłodniały. To niepokojące, że nie przyłączył się do nas. Słuchając opowieści Wilgi, raz po raz spoglądałem na jego miskę z nietkniętą potrawką. Pochwyciła moje spojrzenie.
– Nie martw się o niego – powiedziała z lekką urazą. – To chłopiec i miewa chłopięce humory. Przyjdzie, kiedy naprawdę zgłodnieje.
„Albo zepsuje bardzo dobrą rybę, piekąc ją w ognisku” – przyszła do mnie wilcza myśl w odpowiedzi na zadane Rozumieniem pytanie. Byli przy strumieniu. Traf zrobił sobie prymitywną włócznię z kija, a wilk wszedł do wody i polował przy podmytym brzegu. Kiedy znalazł spore stado ryb, bez trudu zapędził jedną między głazy, zanurzył łeb pod wodę i złapał ją w zęby. Od zimnej wody rozbolały go stawy, ale szybko rozgrzeje się przy rozpalonym przez chłopca ognisku. Nic im nie będzie. „Nie martw się”.
Była to bezużyteczna rada, ale udałem, że z niej korzystam. Skończyliśmy posiłek i umyłem talerze. Kiedy sprzątałem, Wilga usiadła przy palenisku, na którym płonął już ogień, i zaczęła stroić harfę. Już po chwili nieskładne dźwięki ułożyły się w melodię starej pieśni o córce młynarza. Kiedy skończyłem sprzątać, dołączyłem do Wilgi, przynosząc po kubku brzoskwiniówki z Piaszczystych Kresów. Usiadłem na fotelu, a ona została na podłodze, blisko ognia, opierając się o moje nogi. Obserwowałem jej palce przebiegające po strunach, szukając lekkich zniekształceń w miejscach, gdzie kiedyś złamano jej dwa palce – co miało być dla mnie ostrzeżeniem. Gdy skończyła grać, pochyliłem się i ucałowałem ją. Odłożyła harfę i oddała mi pocałunek, a potem wstała, wzięła mnie za ręce i pociągnęła z fotela. Gdy szedłem za nią do sypialni, zauważyła:
– Jesteś dziś wyjątkowo zgodny.
Mruknąłem coś w odpowiedzi. Nie chciałem przypominać jej, że wcześniej zraniła moje uczucia, bo postąpiłbym małostkowo i dziecinnie. Czy miała mnie okłamywać, mówiąc, że wciąż jestem młody i przystojny, choć wcale tak nie było? Czas wycisnął na mnie swoje piętno i należało się tego spodziewać. Mimo to Wilga wciąż do mnie wracała. Przez te wszystkie lata wracała do mnie i do mojego łóżka. To chyba też się liczy.
– Chciałeś mi o czymś powiedzieć – przypomniała.
– Później – odparłem.
Przeszłość czepiała się mnie, lecz odepchnąłem ją, chcąc całkowicie pogrążyć się w teraźniejszości. Moje obecne życie nie było takie złe. Było zwyczajne i nieskomplikowane, bez stresów. Czyż nie o takim zawsze marzyłem? O życiu, w którym sam mogę o wszystkim decydować? No a przecież nie byłem zupełnie sam. Miałem Ślepuna i Trafa, a także Wilgę – wtedy, kiedy mnie odwiedzała. Rozchyliłem jej kamizelkę i bluzkę, odsłaniając piersi, a ona rozpięła mi koszulę. Objęła mnie, ocierając się i mrucząc z zadowolenia jak kot. Przycisnąłem ją do piersi, pochyliłem się i pocałowałem w czubek głowy. To również było proste, a przecież jakże słodkie. Mój świeżo wypchany materac był tak miękki i pachnący jak wypełniające go trawy i zioła. Na pewien czas przestałem myśleć o czymkolwiek, usiłując dowieść nam obojgu, że wciąż jestem młody.
Potem przez jakiś czas błądziłem po pograniczu jawy i snu. Czasem myślę, że w tej krainie człowiek odpoczywa lepiej niż w głębokim śnie. Jego umysł podąża po obu tych stanach świadomości, odnajdując prawdy niedostrzegalne zarówno w dzień, jak i w nocy. Tam kryją się sprawy, o których wolelibyśmy nie wiedzieć, i czekają, aż uwolni je właśnie taki stan ducha.
Ocknąłem się. Przez chwilę wpatrywałem się szeroko otwartymi oczami w zalegającą izbę ciemność, zanim zrozumiałem, że sen już mnie opuścił. Jedna z szeroko rozrzuconych rąk Wilgi spoczywała na mojej piersi. We śnie ściągnęła z nas koc. Noc otulała cieniem jej zuchwałą nagość. Leżałem nieruchomo, słuchając oddechu Wilgi i wdychając zapach jej ciała i perfum; zastanawiałem się, co też mnie zbudziło. Wyślizgnąłem się z łóżka i wstałem, po omacku odnajdując koszulę i spodnie.
Dogasający żar paleniska oświetlał główną izbę, ale nie zatrzymałem się, żeby podłożyć do ognia. Otworzyłem drzwi i boso wyszedłem w ciepłą wiosenną noc. Przez moment stałem, oswajając się z mrokiem, a potem poszedłem przez otaczający chatę ogród na brzeg strumienia. Gliniasta ścieżka była mocno wydeptana od moich codziennych wędrówek po wodę. Korony drzew stykały się ze sobą, a noc była bezksiężycowa, lecz moje nogi znały tę drogę równie dobrze jak moje oczy. Wystarczyło mi zdać się na Rozumienie, które zaprowadzi mnie do wilka. Wkrótce dostrzegłem pomarańczowy blask dogasającego ogniska i poczułem unoszący się wokół zapach pieczonej ryby.
Spali przy ognisku – Ślepun zwinięty w kłębek, a Traf przytulony do niego i obejmujący ramieniem kark wilka. Kiedy podchodziłem, Ślepun otworzył oczy, ale się nie poruszył.
„Mówiłem ci, żebyś się nie martwił”.
„Nie martwię się. Po prostu przyszedłem”.
Traf pozostawił trochę chrustu przy ognisku. Rzuciłem gałązki na węgle, usiadłem i patrzyłem, jak płomienie liżą drewno. Pojaśniało i zrobiło się cieplej. Wiedziałem, że chłopiec nie śpi. Wychowany przy wilku, nauczył się wilczej czujności. Czekałem, aż zacznie mówić.
– To nie przez ciebie. A przynajmniej nie tylko przez ciebie.
Nie patrzyłem na niego, kiedy mówił. Czekałem. Milczenie przynosi wszystkie konieczne pytania, podczas gdy język jest skłonny zadawać tylko te niewłaściwe.
– Muszę to wiedzieć! – wybuchnął nagle.
Serce ścisnęło mi się na myśl, jakie to będzie pytanie. Podświadomie zawsze obawiałem się, że kiedyś je zada.
Nie powinienem był puścić go na ten wiosenny festyn, pomyślałem z rozpaczą. Gdybym trzymał go przy sobie, mój sekret nigdy nie wyszedłby na jaw.
On jednak zapytał o coś zupełnie innego.
– Czy wiedziałeś, że Wilga jest mężatką?
Wyraz mojej twarzy musiał być dla niego wystarczającą odpowiedzią. Traf ze współczuciem zamknął oczy.
– Przepraszam – powiedział cicho. – Powinienem był się domyślić, że nic nie wiesz, i powiedzieć ci o tym w oględniejszy sposób.
Radość, jaką sprawiała mi obecność tej kobiety, jej miłe wieczorne opowieści i muzyka przy piecu, a także spojrzenie roześmianych ciemnych oczu – nagle to wszystko stało się ułudą, zwodniczą i kradzioną przyjemnością. Okazałem się głupszy niż kiedykolwiek w moim życiu. Zamężna. Wilga była mężatką. Twierdziła, że nikt nie zechce pojąć jej za żonę, ponieważ była bezpłodna. Mówiła, że musi zdobyć pozycję jako pieśniarka, ponieważ nigdy nie będzie miała mężczyzny, który się o nią zatroszczy, ani dzieci, które się nią zaopiekują, gdy się zestarzeje. Pewnie wierzyła w to, kiedy mi o tym mówiła. Moim błędem zaś było przekonanie, że ta sytuacja nigdy się nie zmieni.
Ślepun podniósł się i wyprostował zesztywniałe kończyny. Podszedł i położył się obok mnie, opierając łeb o moje kolano.
„Jesteś chory?”.
„Nie, tylko głupi”.
„Ach, to żadna nowina. No cóż, od tego się nie umiera”.
Zaczerpnąłem tchu.
– Opowiedz mi o tym.
Wiedziałem, że musi jak najszybciej mieć to za sobą.
Traf westchnął, podszedł i usiadł z drugiej strony Ślepuna. Podniósł z ziemi gałązkę i zaczął przegarniać nią żar.
– Chyba nie chciała, żebym się o tym dowiedział. Jej mąż nie mieszka w Koziej Twierdzy. Przyjechał, żeby zrobić jej niespodziankę i spędzić z nią festyn.
Nagle patyk się zapalił. Traf rzucił płonący kijek w ogień i zaczął odruchowo głaskać Ślepuna.
Wyobraziłem sobie prostodusznego starego wieśniaka, który w podeszłym wieku ożenił się z pieśniarką, być może mając już dorosłe dzieci z poprzedniego małżeństwa. Na pewno ją kochał, skoro wyprawił się aż do Koziej Twierdzy, żeby zrobić jej niespodziankę. Wiosenny festyn to tradycyjne święto zakochanych, starych i młodych.
– Nazywa się Rybak – ciągnął Traf – i jest spokrewniony z księciem Sumiennym. Daleki kuzyn, czy ktoś taki. Jest postawny i bardzo dobrze odziany. Miał na sobie dwa razy za szeroki płaszcz z futrzanym kołnierzem. I srebrne bransolety na obu rękach. Jest też silny. Podczas tańca podniósł Wilgę i kręcił nią w powietrzu, aż wszyscy ludzie odsunęli się, żeby na nich patrzeć. – Traf spojrzał mi w oczy. – Powinienem był wiedzieć, że o niczym nie masz pojęcia. Ty nie oszukiwałbyś w ten sposób innego mężczyzny.
– Nikogo nie oszukiwałem – zdołałem wreszcie wykrztusić. – A przynajmniej nie robiłem tego świadomie.
Odetchnął z ulgą.
– Zawsze tego mnie uczyłeś. – Zaczął opowiadać o tym, jak go to dotknęło. – Zobaczyłem, że się całują. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak się całował, oprócz ciebie i Wilgi. Pomyślałem, że cię zdradziła, a potem usłyszałem, jak przedstawiają go jako jej męża... – Zerknął na mnie z ukosa. – To naprawdę zraniło moje uczucia. Pomyślałem, że wiesz o wszystkim i wcale ci to nie przeszkadza, że przez te wszystkie lata inaczej mnie uczyłeś, a inaczej postępowałeś. Zastanawiałem się, czy uważasz mnie za głupca, który nigdy nie odkryje prawdy, i czy śmialiście się z Wilgą z mojej głupoty jak z dobrego żartu. Myślałem o tym bez końca, aż zacząłem kwestionować wszystko, czego mnie nauczyłeś. – Znów zapatrzył się w ogień. – Czułem się zdradzony przez ciebie.
Cieszyłem się, że myśli tylko o swoich rozterkach, a nie zastanawia się, jak bardzo mnie to zraniło. Lepiej niech wyrzuci to z siebie.
A zatem Wilga jest mężatką. Czemu nie? Nie miała niczego do stracenia, a wiele do zyskania. Wygodny dom, bogatego męża, zapewne jakiś szlachecki tytuł, bezpieczeństwo i wygody na stare lata, podczas gdy jej małżonek zyskał ładną i miłą żonę, do tego sławną pieśniarkę, którą mógł się pochwalić i której zazdrościli mu inni mężczyźni.
A kiedy jej się znudził, wyruszała w trasę, jak to mają w zwyczaju minstrele, spędzała ze mną kilka nocy, i żaden z nas niczego się nie domyślał. Żaden z nas? Czy aby na pewno było nas tylko dwóch?
– Myślałeś, że ona sypia tylko z tobą?
Bezpośredni chłopak ten Traf. Zastanawiałem się, jakie pytania zadawał Wildze w drodze powrotnej do domu.
– Chyba wcale się nad tym nie zastanawiałem – przyznałem.
Z tyloma rzeczami łatwiej jest żyć, jeśli człowiek nie zwraca na nie uwagi. Czułem, że dzielę Wilgę z innymi mężczyznami, dlatego nie czyniłem sobie wyrzutów, że z nią sypiam. Ona nigdy nie wspominała o innych, a ja nigdy nie pytałem, zatem jej kochankowie pozostawali postaciami bez twarzy i ciała. Ale z pewnością nie brałem pod uwagę możliwości istnienia męża. Ona przysięgła wierność jemu, a on jej, i moim zdaniem to całkowicie zmieniało sytuację.
– I co teraz zrobisz?
Dobre pytanie.
– Jeszcze nie wiem.
– Wilga powiedziała, że to nie moja sprawa i że nie robi nikomu krzywdy. Mówiła, że jeśli ci powiem, to zranię ciebie, a nie ją. Powiedziała też, że nigdy nie chciała cię skrzywdzić, że dość się w życiu wycierpiałeś. A kiedy stwierdziłem, że masz prawo wiedzieć, odparła na to, że masz jeszcze większe prawo nie wiedzieć.
Te gładkie słówka Wilgi. Nie dała mu nawet cienia szansy, by mógł sam rozwikłać ten problem. Teraz jak wierny pies patrzył na mnie swoimi różnobarwnymi oczami, czekając na mój werdykt.
– Lepiej, że powiedziałeś mi prawdę, niż miałbyś patrzeć, jak jestem oszukiwany.
– Ale skrzywdziłem cię?
Powoli pokręciłem głową.
– Ja sam się skrzywdziłem, chłopcze.
To prawda. Nigdy nie byłem minstrelem i nie potrafiłem podchodzić do życia tak, jak oni to robią. Ci, którzy zarabiają na chleb palcami i językiem, mają serca twardsze od innych ludzi. Nie na próżno ludzie powiadają: „Łatwiej o miłego wilkołaka niż wiernego minstrela”. Zastanawiałem się, czy mąż Wilgi pamięta o tym powiedzeniu.
– Myślałem, że będziesz wściekły. Ona ostrzegała mnie, że możesz się rozzłościć i zrobić jej krzywdę.
– I uwierzyłeś w to?
Zabolało mnie to prawie tak samo, jak jej nielojalność. Zaczerpnął tchu, znów się zawahał, a potem odparł pośpiesznie:
– Masz wybuchowy charakter, a ja jeszcze nigdy nie musiałem mówić ci czegoś, co spowodowałoby, że poczułbyś się jak głupiec.
Bystry chłopak. Może nawet bardziej, niż sądziłem.
– Jestem zły, Traf. Jestem zły na siebie.
Spojrzał w ogień.
– Chyba jestem samolubny, bo teraz poczułem się lepiej.
– Cieszę się, że ci ulżyło i że wszystko sobie wyjaśniliśmy. Teraz dajmy już temu spokój. Opowiedz mi o festynie. Co myślisz o Koziej Twierdzy?
Zaczął mówić, a ja go słuchałem. Kiedy opowiadał, zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo zmieniły się zamek i miasto podczas mojej nieobecności. Z opisu chłopca wynikało, że gród rozrósł się, wydzierając skalnemu urwisku spory skrawek terenu i wychodząc w morze budynkami na palach. Traf opisywał mi pływające tawerny i składy towarów. Opowiadał o kupcach z Miasta Wolnego Handlu i położonych dalej wysp, w tym i o Zawyspiarzach. Kozia Twierdza stała się teraz ważnym portem handlowym. Kiedy mówił o wielkiej sali zamkowej i komnacie, w której spał jako gość Wilgi, zrozumiałem, że w samej twierdzy też wiele się zmieniło. Mówił o dywanach i fontannach, gobelinach na każdej ścianie, o miękkich fotelach i złoconych kandelabrach. Jego opis bardziej przywodził na myśl piękną posiadłość Władczego w Kupieckim Brodzie niż ponurą fortecę, którą kiedyś nazywałem domem. Podejrzewałem, że to efekt połączonych wysiłków Ciernia i Ketriken. Stary skrytobójca zawsze lubił ładne rzeczy, nie mówiąc już o wygodach. Mimo że postanowiłem, iż nigdy już nie wrócę do Koziej Twierdzy, smuciło mnie, że to miejsce z moich wspomnień, ta posępna forteca z czarnego kamienia już właściwie nie istnieje.
Traf miał dla mnie także opowieści o innych miastach, przez które przejeżdżali w drodze do Koziej Twierdzy i z powrotem. Kiedy słuchałem jednej z nich, aż zimny dreszcz przebiegł mi po krzyżu.
– Śmiertelnie przestraszyłem się pewnego ranka w Plamie Hardina – zaczął, a ja uświadomiłem sobie, że nie znam żadnej wioski o takiej nazwie.
Wiedziałem, że wielu mieszkańców, którzy uciekli z wybrzeża w latach wojny ze szkarłatnymi statkami, powróciło w te strony i założyło nowe miasta, nie zawsze na zgliszczach dawnych grodów. Kiedy ostatnio tam byłem, nie zobaczyłem niczego prócz zakurzonego traktu.
Traf mówił z wyraźnym wzburzeniem, i widziałem, że na moment zapomniał o zdradzie Wilgi.
– Jechaliśmy na festyn. Zatrzymaliśmy się na noc w gospodzie, gdzie Wilga zarobiła śpiewem na kolację i nocleg, a wszyscy byli dla nas tak mili i uprzejmi, że uznałem Plamę Hardina za wspaniałą miejscowość. Nagle, kiedy Wilga przestała śpiewać, usłyszałem gniewne słowa pod adresem kogoś obdarzonego Rozumieniem, kto spowodował, że krowy przestały dawać mleko, ale nie zwróciłem na to uwagi. Uznałem, że to po prostu rozmowa kilku mężczyzn po wypiciu zbyt wielu kufli piwa. Dostaliśmy pokój na górze. Obudziłem się rano o wiele za wcześnie, żeby zbudzić Wilgę, ale nie mogłem już zasnąć. Usiadłem więc przy oknie i przyglądałem się ludziom chodzącym po ulicach. Nagle na placu przed gospodą zaczął się zbierać tłum, jakby to był dzień targowy albo odpust. Potem przywlekli tam jakąś kobietę, całą posiniaczoną i zakrwawioną, i przywiązali ją do pręgierza. Myślałem, że chcą ją wychłostać, ale potem zauważyłem, że niektórzy ze zgromadzonych przynieśli ze sobą kosze pełne kamieni. Obudziłem Wilgę i zapytałem, o co tu chodzi, lecz ona kazała mi siedzieć cicho, ponieważ i tak nic nie mogliśmy na to poradzić. Kazała mi odejść od okna, ale nie mogłem. Nie byłem w stanie. Nie mogłem uwierzyć, że do tego dojdzie. Przez cały czas miałem nadzieję, że zaraz ktoś się pojawi i każe im przestać. Tomie, ona była związana, bezbronna. Nagle jakiś mężczyzna wyszedł z tłumu i coś odczytał. Potem odszedł, a oni ją ukamienowali.
Zamilkł. Wiedział, że w wioskach surowo karano koniokradów i morderców, słyszał o chłoście i wieszaniu. Jednak nigdy nie widział, jak wykonywano taki wyrok. W milczeniu przełykał głośno ślinę. Ślepun zaskowyczał. Położyłem dłoń na jego karku.
„To mogłeś być ty”.
„Wiem”.
Traf nabrał tchu.
– Czułem, że powinienem tam zejść, ale za bardzo się bałem. Wstydziłem się tego, ale po prostu nie mogłem się ruszyć. Tylko stałem i patrzyłem, jak rzucają w nią kamieniami, a ona usiłowała osłaniać głowę rękami. Zrobiło mi się niedobrze. Nagle rozległ się dziwny szum, jakiego jeszcze nigdy nie słyszałem, i poranne niebo pociemniało, jakby zasnuły je burzowe chmury, chociaż nie było wiatru. To nadleciały wrony, Tomie, ogromne stado czarnych ptaków. Nigdy nie widziałem tylu wron. Krakały przeraźliwie, tak jak wtedy, gdy wypatrzą orła lub sokoła i chcą go przepłoszyć. Tylko że tym razem nie chodziło im o orła. Przyleciały ze wzgórz za miastem i przesłoniły całe niebo, jak czarny koc łopoczący na sznurze. Potem nagle rzuciły się na tłum, kracząc przeraźliwie. Zobaczyłem, jak jedna z nich wczepiła się jakiejś kobiecie we włosy i próbowała wydziobać jej oczy. Ludzie zaczęli uciekać we wszystkie strony, wrzeszcząc jak opętani. Spłoszyli konie, które pognały przed siebie, ciągnąc ciężki wóz przez sam środek tłumu. Nawet Wilga podeszła do okna. Niebawem na ulicach nie było nikogo – pozostały tylko wrony. Siedziały wszędzie, na dachach, parapetach i gałęziach drzew, które aż uginały się pod ich ciężarem. A przywiązana do pręgierza kobieta, ta obdarzona Rozumieniem, też zniknęła. Zostały po niej tylko zakrwawione sznury. Potem nagle wszystkie wrony poderwały się i odleciały. Po chwili już ich nie było. – Traf ściszył głos do szeptu. – Karczmarz powiedział, że widział na własne oczy, jak kobieta zamieniła się w ptaka i odleciała z całym stadem.
Później, obiecałem sobie, powiem mu, że to nieprawda, że być może wezwała ptaki, żeby pomogły jej uciec, ale nawet Rozumienie nie pozwoliłoby jej zamienić się w ptaka. Powiem mu, że wcale nie okazał się tchórzem, nie schodząc na dół, bo po prostu ukamienowaliby go razem z nią. Powiem mu to później. Historia, którą opowiedział, była jak trucizna wypływająca z otwartej rany. Dajmy jej do końca wypłynąć.
Ponownie skupiłem się na tym, co mówił.
– ...I nazywają się pradawną krwią. Karczmarz mówił, że za dużo sobie pozwalają. Chcieliby rządzić tak jak kiedyś, za czasów księcia Srokatego. Gdyby do tego doszło, zemściliby się na nas wszystkich. Ci, którzy nie są obdarzeni magią Rozumienia, byliby ich niewolnikami. A gdyby próbowali się opierać, zostaliby rzuceni bestiom na pożarcie. – Jego głos znów opadł do szeptu. – Wilga powiedziała mi, że ludzie posiadający dar Rozumienia nie są tacy, że chcą tylko, żeby zostawiono ich w spokoju.
Zaskoczył mnie nagły przypływ wdzięczności, jaką w tym momencie poczułem wobec Wilgi.
– No cóż, ona jest pieśniarką, a minstrele znają różnych ludzi i wiedzą o wielu ciekawych rzeczach. Możesz jej wierzyć, jeśli tak mówi.
Musiałem teraz wiele przemyśleć. Nie mogłem skupić się na reszcie opowieści. Chłopca zaintrygowały pogłoski, że w Mieście Wolnego Handlu hodują smoki i niebawem każde miasto będzie mogło kupić sobie takie zwierzę jako strażnika. Zapewniłem go, że widziałem prawdziwe smoki i nie należy wierzyć w takie bajania. Więcej prawdy mogło kryć się w plotkach, że wojna Miasta Wolnego Handlu z Krainą Miedzi może objąć również Królestwo Sześciu Księstw.
– Czy wojna dotrze aż tutaj? – chciał wiedzieć.
Ponieważ był wtedy mały, z wojny ze szkarłatnymi okrętami pozostały mu tylko niejasne, lecz przerażające wspomnienia. Mimo to wojna wydawała mu się czymś równie interesującym jak wiosenny festyn.
– Wojna z Krainą Miedzi wybuchnie prędzej czy później – zacytowałem mu stare przysłowie. – Wciąż dochodzi do utarczek na pograniczu, do pirackich napadów i najazdów. Nie martw się, Księstwa Dębów i Cypla zawsze chętnie się tym zajmą. Tamtejsi mieszkańcy tylko marzą, żeby zdobyć następny kawałek Krainy Miedzi.
Potem nasza rozmowa zeszła na bezpieczniejszy temat, jakim był wiosenny festyn. Traf mówił o kuglarzach żonglujących pochodniami i ostrymi nożami, powtórzył najlepsze dowcipy z frywolnego przedstawienia kukiełkowego, które oglądał, i opowiedział mi o ślicznej wróżce imieniem Dziewanna, która sprzedała mu amulet chroniący przed kieszonkowcami i obiecała, że kiedyś nas odwiedzi. Roześmiałem się w głos, gdy powiedział mi, że nim minęła godzina od tego zakupu, sprytny złodziejaszek ukradł mu amulet z kieszeni. Skosztował także marynowanych ryb i bardzo mu smakowały, dopóki pewnego wieczoru nie wypił za dużo wina i nie zwymiotował kolacji. Przysięgał, że już nigdy nie weźmie ich do ust. Pozwoliłem mu mówić, zadowolony z tego, że chętnie dzieli się ze mną swoimi wrażeniami z Koziej Twierdzy. Jednak każda opowiedziana przez niego historia jasno dowodziła, że nasze spokojne życie już mu nie odpowiada. Czas znaleźć mistrza, który przyjmie go na naukę, i wypuścić go w świat.
Nagle doznałem wrażenia, że stoję na skraju przepaści. Powinienem oddać Trafa w ręce mistrza, który nauczy go rzemiosła. I muszę usunąć z mojego życia Wilgę. Kiedy przestanę z nią sypiać, nie pogodzi się z tym upokorzeniem i już nigdy do mnie nie wróci. Stracę przyjaciółkę, z którą przez kilka ostatnich lat spędziłem wiele miłych chwil. Traf trajkotał dalej, a jego słowa padały wokół mnie jak drobne krople deszczu. Jego też będzie mi brakowało.
Poczułem na kolanie ciepły ciężar wilczego łba. Ślepun wpatrywał się w ogień.
„Kiedyś marzyłeś o tym, że zostaniemy sami, tylko ty i ja”.
Więź Rozumienia nie pozwala na łgarstwa.
„Nigdy nie sądziłem, że będę tak bardzo łaknął towarzystwa takich jak ja” – przyznałem.
Obrzucił mnie przelotnym spojrzeniem swoich głęboko osadzonych ślepi.
„Tylko ty i ja jesteśmy tacy sami. Właśnie to zawsze było problemem, kiedy próbowaliśmy zacieśnić więzy z innymi. Oni byli wilkami lub ludźmi, ale nigdy takimi jak my. Nawet ci, którzy nazywają siebie istotami pradawnej krwi, nie są tak mocno związani ze sobą jak my”.
Wiedziałem, że mówi prawdę. Położyłem dłoń na jego szerokim łbie i pogładziłem kosmate ucho. Miałem pustkę w głowie.
Ale on jeszcze nie skończył.
„Znowu nadchodzi zmiana, bracie. Wyczuwam ją tuż za horyzontem, prawie czuję jej zapach. Jakby jakiś wielki drapieżnik wtargnął na nasze terytorium. Nie masz takiego uczucia?”.
„Nic nie czuję”.
Wyczuł kłamstwo i skwitował je ciężkim westchnieniem.