Misja „Casanovy” - ebook
Misja „Casanovy” - ebook
Agent rządowy o pseudonimie „Casanova” i milioner w jednej osobie, Bryan Elliott, ratuje z opresji pracownicę banku, Lucy Miller, która przypadkowo odkrywa poważne przestępstwo i staje się informatorką agencji rządowej. Bryan ukrywa ją w swoim apartamencie, daje nową tożsamość i pomaga zmienić wygląd. Dziewczyna przeobraża się w prawdziwą piękność...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3036-0 |
Rozmiar pliku: | 489 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Musisz mnie z tego wyciągnąć – syknęła Lucy Miller do telefonu komórkowego, który przysłano jej do domu kilka tygodni temu. Zadzwonił dokładnie w chwili, kiedy wychodziła z narady. Na wszelki wypadek od razu ukryła się z nim w damskiej toalecie, sprawdzając wcześniej, czy nie ma nikogo w żadnej z kabin.
– Uspokój się – usłyszała w słuchawce dobrze znany, kojący męski głos, który dla niej zawsze brzmiał uwodzicielsko. Często fantazjowała na temat wyglądu jego właściciela. W tym momencie była jednak zbyt przerażona, by o tym rozmyślać. Marzyła jedynie, żeby się wyplątać z tej całej sytuacji i ocalić skórę.
– Łatwo ci mówić – warknęła nerwowo. – To nie ty siedzisz w banku, udając, że wszystko jest w porządku, chociaż wiesz, że ktoś chce cię sprzątnąć.
– Oglądasz za dużo filmów sensacyjnych.
– Nie widziałeś człowieka, który mnie śledził. Jestem pewna, że to był płatny zabójca. Na dworze upał trzydzieści stopni, a on miał na sobie długi płaszcz.
– W Waszyngtonie dziś pada. To był na pewno zwykły płaszcz przeciwdeszczowy.
– Nie słuchasz mnie! Jestem spalona. Ktoś był w moim mieszkaniu. Wyciągniesz mnie stąd albo zabiorę wszystkie dane i wsiądę do pierwszego samolotu lecącego do Ameryki Południowej.
– Bądź rozsądna…
– Mam dość bycia odpowiedzialną! Dotychczas robiłam wszystko, o co mnie prosiłeś, bez zadawania pytań. Zaufałam ci, choć nie widziałam cię na oczy i nie znam twojego imienia. Teraz przyszła kolej na ciebie – musisz mi uwierzyć. Nie jestem głupia. Jeśli natychmiast mnie stąd nie wydostaniesz, ten maleńki, drogi telefon komórkowy wyląduje w pierwszej studzience kanalizacyjnej i nigdy więcej mnie nie usłyszysz.
– No dobrze. Przyjadę o siedemnastej trzydzieści, najpóźniej o osiemnastej. Wytrzymasz do tego czasu? Dasz radę dotrzeć do domu?
Lucy wzięła głęboki wdech, starając się uspokoić. Trzy dni temu zauważyła, że jest śledzona. Wczoraj zorientowała się, że ktoś przeszukał jej mieszkanie. Jak dotąd jednak obserwator trzymał się od niej na dystans. Może więc uda jej się przetrzymać jeszcze kilka godzin.
– Zrobię, co w mojej mocy. Ale jeśli coś mi się stanie, przekaż moim rodzicom, że ich kocham, dobrze? – Wypowiedziała to z trudem, starając się, by zabrzmiało naturalnie.
– Nic ci nie będzie, królowo dramatu.
Lucy rozłączyła się, nie chcąc powiedzieć czegoś, czego będzie później żałowała. Królowa dramatu? Czyżby Casanova uważał ją za jakąś zwariowaną paranoiczkę? W ciągu ostatnich kilku tygodni udowodniła już chyba swoją wartość. Casanova. Kto może nosić taki pseudonim? – zastanowiła się.
Schowała komórkę do torebki i ruszyła do drzwi. Kątem oka dostrzegła w lustrze swoje odbicie. Wyglądała jak obłąkana. Brązowe kręcone włosy wysunęły się z zazwyczaj schludnego koczka i rozsypały bezładnie na twarz, na policzkach miała wypieki, a w ukrytych za okularami oczach czaił się lęk. Dała sobie pięć minut na poprawienie fryzury, przypudrowanie nosa i nałożenie różowej szminki o źle dopasowanym odcieniu. Stosowała dyskretny makijaż, podobnie jak wszystkie jej koleżanki pracujące na kierowniczych stanowiskach.
Starała się dopasować do grupy. Zależało jej, żeby nie zwracać na siebie uwagi.
Kiedy doprowadziła się do porządku, opuściła kryjówkę i ruszyła do biura, mając nadzieję, że uda jej się tam przetrwać w spokoju przez resztę popołudnia.
Marny z ciebie szpieg. Rozsypujesz się psychicznie, gdy tylko pojawia się pierwsza oznaka niebezpieczeństwa, powiedziała do siebie w duchu.
Pech chciał, że zaraz za rogiem wpadła na dyrektora, który zatrudnił ją w banku.
– Dzień dobry, Lucy – powiedział uprzejmie. – Właśnie cię szukam.
– Przepraszam, byłam w toalecie. Źle się poczułam. Chyba zaszkodził mi lunch – wyjaśniła, przewidując, że nie będzie drążył tematu. Dawno temu odkryła, że łatwo wpadał w zakłopotanie.
Spojrzał na nią uważnie jednym okiem. Drugie utracił w wypadku, którego szczegółów nie znała. Po plecach przeszły jej ciarki. Czyżby dostrzegł jej strach?
– Marnie wyglądasz. Jesteś bardzo blada. Na pewno nic ci nie jest?
– Dziękuję, naprawdę wszystko w porządku. – Cały pan Vargov. Przyjaciel wuja Denisa, zawsze życzliwy i ojcowski. Przyjął ją, kiedy rozpaczliwie potrzebowała bezpiecznej, stałej posady, choć nie miała odpowiednich kwalifikacji na stanowisko kontrolera finansowego. Zrobiła licencjat w dziedzinie finansowości i nie posiadała żadnego doświadczenia zawodowego. Okazało się jednak, że doskonale sobie radzi z obowiązkami.
Według pana Vargova nawet aż za dobrze. Jego zdaniem była nazbyt skrupulatna. Kiedy zgłosiła się do niego z podejrzeniem, że popełniono defraudację, nie potraktował jej poważnie. Dlatego zwróciła się do Urzędu Bezpieczeństwa Narodowego i w ten sposób nawiązała kontakt z Casanovą.
– Weź sobie wolne na resztę popołudnia – zaproponował pan Vargov.
– Nie mogę. Muszę przygotować raporty, o które pan prosił.
– Sprawozdania poczekają. Gdyby twój wuj się dowiedział, że gonię cię do pracy, kiedy jesteś chora, dobrałby mi się do skóry.
– Dziękuję, jeśli nie poczuję się lepiej, wyjdę trochę wcześniej.
Jeśli opuści biuro o nietypowej porze, może uda jej się wyprowadzić w pole mężczyznę, który ją śledzi. Przez najbliższą godzinę postara się przegrać jak najwięcej danych z systemu na maleńki, superpojemny dysk przenośny. Potem opuści to miejsce i już nigdy tu nie wróci.
Casanova zabierze ją gdzieś, gdzie jest bezpiecznie. Obiecał jej to. Kiedy zostaną przeprowadzone aresztowania i przestępcy znajdą się za kratkami, rozpocznie wszystko od początku. Nowe życie, nową pracę.
Będzie wspaniale.
O trzeciej dziesięć była gotowa. Ukryła dysk w biustonoszu, wzięła torebkę, parasolkę i poinformowała Peggy Holmes, sekretarkę pana Vargova, że w związku z problemami żołądkowymi wychodzi wcześniej.
– Mam nadzieję, że to nic poważnego. Od kiedy tu pracujesz, opuściłaś tylko jeden dzień.
Peggy dobiegała sześćdziesiątki i pracowała dla dyrektora od ponad dwudziestu lat. Miała schludnie ułożoną fryzurę z trwałą ondulacją, przysadzistą figurę i wyjątkowo wydatny biust. Lucy jednak doskonale wiedziała, że za babciowatym wyglądem i matczynym stosunkiem do pracowników biura kryła się wyjątkowo bystra i inteligentna kobieta, o niespotykanej pamięci do szczegółów i wręcz patologicznej sumienności.
– Nic mi nie będzie – odparła, starając się wierzyć we własne słowa.
Myśl o tym, że będzie musiała sama dojść na parking, przerażała ją. Nie powinna postępować rutynowo. Rozsądniej będzie, jeśli pojedzie autobusem. Przystanek znajdował się niedaleko biura.
Na dworze było gorąco i wilgotno od nieustającego, lekkiego deszczu. Mimo to, kiedy wyszła z budynku na ulicę, ogarnął ją nieprzyjemny chłód. Rozłożyła parasolkę i rozejrzała się ukradkiem dookoła w poszukiwaniu mężczyzny w płaszczu. Nie zauważyła nikogo podejrzanego. Odetchnęła z ulgą. Minęła przecznicę, stukając na mokrym chodniku niskimi obcasami skromnych pantofelków. Żeby nie stać zbyt długo na przystanku, zaczęła spacerować, udając, że ogląda wystawy sklepowe. Kiedy dostrzegła zbliżający się autobus, ruszyła w jego kierunku i wskoczyła do środka na chwilę przed zamknięciem drzwi.
Wysiadając niedaleko domu, w Arlington, również nie zauważyła niczego niepokojącego. Może udało jej się wywieść prześladowcę w pole lub sam zrezygnował, dochodząc do wniosku, że nie warto jej śledzić, skoro nie znalazł w jej mieszkaniu żadnych dowodów. Dysk miała zawsze przy sobie.
Jej mały dom miał tylko jedno wejście. Rano włożyła w drzwi grubą nitkę, żeby sprawdzić, czy podczas jej nieobecności ktoś wchodził do mieszkania. Kordonek był na miejscu. Wsunęła klucz do zamka, otworzyła go, po czym zatrzymała się na moment w progu, żeby złożyć parasolkę i otrząsnąć ją z wody.
Mieszkała tu od dwóch lat. Dom znalazł dla niej wuj, a ona zdecydowała się go wynająć bez wcześniejszego obejrzenia. Był przytulny, ale nudny, tak jak jej życie jeszcze kilka tygodni temu. Nie starała się urządzić go po swojemu. Nie będzie jej żal go opuścić.
Zamknęła za sobą drzwi i zasunęła zasuwkę. Niespodziewanie od tyłu ktoś zakrył jej dłonią usta.
Ogarnęła ją panika. Poczuła dławienie w gardle. Bez zastanowienia przystąpiła do akcji. Z całej siły dźgnęła napastnika w udo parasolką, którą trzymała w ręku.
Agresor wydał z siebie stłumiony jęk i na tyle rozluźnił uścisk, że udało jej się ugiąć kolana i osunąć się na podłogę. Wtedy chwyciła mocno mężczyznę za łydkę i pociągnęła, przewracając go. Napastnik upadł z bolesnym hukiem na marmurową posadzkę. Ściskając mocno parasolkę, Lucy wyprostowała się, obróciła i wymierzyła szpicem swej na poczekaniu zaimprowizowanej broni w gardło przeciwnika.
– To ja! Casanova! – Mężczyzna sprawnym ruchem wyrwał jej parasolkę i odrzucił na bok, mimochodem pozbawiając ją równowagi. Lucy runęła na niego jak długa. Leżąc na nim, zdezorientowana uniosła głowę i ujrzała najcudowniejsze niebieskie oczy, jakie w życiu widziała.
– Casanova? – spytała z niedowierzaniem, choć od razu rozpoznała go po głosie.
– Rany! Kobieto, czyś ty oszalała? O mało mnie nie zabiłaś.
– Włamałeś się do mojego domu i zaatakowałeś mnie, więc się broniłam. Uważasz, że to nienormalne?
– Wróciłaś wcześniej niż zazwyczaj. Nie wiedziałem, czy to na pewno ty. Gdzie się nauczyłaś samoobrony?
– Byłam na kursie. Jak się tu dostałeś?
– Jesteś obserwowana, więc nie mogłem wejść frontowymi drzwiami. Włamałem się.
– Jakim cudem? Mam alarm.
– Ale twoja sąsiadka nie ma – uśmiechnął się. Lucy pobiegła wzrokiem za jego spojrzeniem i oniemiała na widok wielkiej dziury w ścianie w salonie.
– Wszedłeś tamtędy? – jęknęła. – Mam nadzieję, że nie przestraszyłeś pani Pfluger? Co powie właściciel domu?
– Nie dowiesz się, ponieważ już cię tu nie będzie. Wyjeżdżamy.
To była pierwsza pokrzepiająca wiadomość, jaką dziś usłyszała.
– Więc w końcu mi wierzysz?
– W twoim domu jest więcej aparatów podsłuchowych niż w Ambasadzie Amerykańskiej w Moskwie. – Jego twarz spochmurniała.
Lucy zniżyła głos do szeptu.
– I teraz też nas podsłuchują?
– Podejrzewam, że pluskwy podłączone są do nagrywarki. Ci, którzy je założyli, kimkolwiek są, prawdopodobnie nie podsłuchują cię, kiedy wiedzą, że nie ma cię w domu. Nie mamy jednak zbyt wiele czasu. Wkrótce znów się podłączą. Chcę, żebyśmy byli daleko stąd, kiedy się tu zjawią.
Lucy zdała sobie sprawę, że nadal leży na Casanovie. Nie wykonała dotąd najmniejszego ruchu, żeby się podnieść, i zawstydziła się. Czuła pod sobą każdy jego twardy mięsień i musiała przyznać, że było to bardzo przyjemne. Od tak dawna nie dotykał jej żaden mężczyzna w sposób bardziej intymny, niż ściskając dłoń.
Zsunęła się z niego niezdarnie, niechcący następując mu kolanem na krocze.
– Ty naprawdę jesteś niebezpieczna – jęknął, siadając. Lucy w końcu mogła mu się dobrze przyjrzeć. Zawsze wyobrażała sobie, że jest przystojny. Rzeczywistość przerosła jednak jej najśmielsze oczekiwania. Był wspaniały. Miał około metra osiemdziesięciu pięciu wzrostu, opalone, umięśnione ciało i te niezwykłe oczy. Czarne gęste włosy zmierzwiły mu się po jej niespodziewanym ataku.
– Masz trzy minuty na spakowanie wszystkich niezbędnych rzeczy.
Lucy postanowiła mu zaufać. Pobiegła do sypialni i w mgnieniu oka zebrała, co trzeba, w tym leki przeciwalergiczne. Wszystko zmieściło się w niewielkim plecaku. Ponieważ została jej jeszcze chwila czasu, zrzuciła pospiesznie sukienkę i włożyła dżinsy i tenisówki. Nie wiedziała, dokąd wyruszają, jak będą podróżować ani kiedy będą mieli okazję się zatrzymać, dlatego wolała mieć wygodny strój.
Wyszła z sypialni przed czasem. Casanova czekał na nią w salonie, kiwając się na piętach. Wyglądał na lekko podenerwowanego.
– Nareszcie! – fuknął.
– Dałeś mi trzy minuty i dokładnie tyle czasu mnie nie było – oświadczyła, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
– Bawi cię to?
– W pewnym sensie – przyznała. Od bardzo dawna nie czuła się tak podekscytowana i nie miała takich wypieków na policzkach. Od lat. Zapomniała już, jakie to mogło być przyjemne. – Tobie też się to podoba. Inaczej nie zostałbyś agentem.
Przyznał jej rację skinieniem głowy.
– Idziemy.
Przedostali się przez otwór w ścianie.
– Dobrze, że pani Pfluger nie było w domu. Mogłeś przyprawić ją o zawał serca.
– Dlaczego sądzisz, że jej nie było?
W mieszkaniu obok w fotelu siedziała osiemdziesięciodwuletnia sąsiadka i spokojnie oglądała telewizję. Kiedy ujrzała Casanovę, uśmiechnęła się do niego szeroko.
– Już pan wrócił! – ucieszyła się. Staruszka, choć unieruchomiona przez artretyzm, zachowała wyjątkową bystrość umysłu. – Dzień dobry, Lucy – zawołała.
Dziewczyna spojrzała na nią w osłupieniu.
– Wy się znacie?
– Tak. Ten miły pan przyszedł dziś do mnie i wyjaśnił, że jesteś w niebezpieczeństwie, bo ścigają cię terroryści, i poprosił, żebym ci pomogła uciec… – Wzruszyła ramionami jakby chciała powiedzieć, że to oczywiste i takie rzeczy codziennie się zdarzają.
– A ściana? Przecież zburzył pani ścianę!
– Dał mi pieniądze na remont – odparła i zwróciła się do Casanovy. – Kiedy był pan zajęty przeszukiwaniem pokoju Lucy, przygotowałam rzeczy, które mogą wam się przydać. – Wskazała starą reklamówkę. – Włożyłam ubrania i inne drobiazgi. Mnie już nie będą potrzebne.
Casanova przejrzał zawartość torby, uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na Lucy.
– Doskonale. Włóż to na siebie. Od tej chwili jesteś Bessie Pfluger.
Bryan Elliott, pseudonim Casanova, zacisnął usta, z trudem powstrzymując uśmiech, kiedy obserwował, jak Lucy Miller wkłada wielkie, pomarańczowe, poliestrowe spodnie i zapina je w talii. Dziewczyna okazała się prawdziwą niespodzianką.
Sporo wiedział o niej z przeprowadzonego wcześniej wywiadu: gdzie się urodziła, dorastała, chodziła do szkoły. Znał historię jej zatrudnienia. Już wtedy zaklasyfikował ją jako perfekcyjną informatorkę. Obowiązkowa, sumienna, inteligentna. Miała wszystkie najważniejsze zalety. Przez ostatnie kilka tygodni udowodniła swoją wartość i niezwykle im pomogła.
Do pomarańczowych spodni Lucy włożyła przypominającą namiot podomkę w kolorach tęczy. Naturalne włosy ukryła pod siwą peruką z lokami. Włożyła stare okulary pani Pfluger w czerwonych oprawkach, które były tylko niewiele brzydsze od jej własnych.
– Tam stoi mój balkonik. – Staruszka wskazała kąt salonu.
– To się na pewno nie uda – jęknęła Lucy. – Nikt nie uwierzy, że mam osiemdziesiąt lat.
– Ściślej mówiąc, osiemdziesiąt dwa – poprawiła staruszka.
Dziewczyna wsparła się na podpórkach i zrobiła kilka kroków, imitując powolne kuśtykanie chorego na artretyzm inwalidy.
– O niebiosa! – wykrzyknęła pani Pfluger. – Nie mówcie mi tylko, że tak wyglądam, kiedy idę!
– Przesadzam – wytłumaczyła się Lucy, po czym odwróciła się do sąsiadki i uścisnęła ją. – Nie wiem, jak pani dziękować za pomoc.
Bryan ukłonił się pani Pfluger, a potem wyprowadził swoją podopieczną na zewnątrz, na rampę dla wózków inwalidzkich.
– Pochyl nieco głowę. O, właśnie tak – wyszeptał. – Świetnie sobie radzisz. Gdybym nie wiedział, przysiągłbym, że jesteś czyjąś babcią. – W rzeczywistości nie miał wątpliwości, że pod tym brzydkim, pretensjonalnym ubraniem kryje się szczupłe, mocne, młode ciało, które podczas upadku miał przyjemność wstępnie poznać.
Mercedes, którym przyjechał, czekał na chodniku przed budynkiem. Włączył silnik i ruszyli. Wtedy dopiero się odprężył. Jeśli obserwowali dom, na pewno dali się nabrać na podstęp z przebraniem. Nikt ich nie śledził.
Bryan niespodziewanie skręcił do centrum handlowego i zaparkował auto.
– Dlaczego tu stajemy? – zdziwiła się Lucy.
– Zmienimy samochód – wyjaśnił. Wyłączył silnik i wyjął ze stacyjki swój wielofunkcyjny klucz.
– Co to jest? – zaniepokoiła się, wskazując na dziwnie wyglądający przyrząd. – Ukradłeś tego mercedesa! – domyśliła się.
– Tylko go wypożyczyłem. Właścicielka na pewno spędza teraz mile czas w butikach. Nigdy się nie dowie.
– Zaczynam się bać – oświadczyła Lucy. – Nie podoba mi się to narzędzie, jak również fakt, że agenci rządowi kradną samochody.
– Obawiam się, że robią znacznie gorsze rzeczy – wyznał, kiedy wysiadali z auta.
Lucy zabrała balkonik z tylnego siedzenia, ale nie użyła go. Szła obok Bryana sprężystym, pełnym gracji krokiem. Zatrzymali się przy srebrnym jaguarze XJE.
– Ooo, ten podoba mi się jeszcze bardziej – oświadczyła, wkładając balkonik do bagażnika. – Też go ukradłeś?
– Nie, jest mój.
– Nie wiedziałam, że pracowników rządowych stać na takie cuda.
– Bo nie stać. Mam dodatkowe źródło utrzymania. Możesz zdjąć przebranie. Jesteśmy bezpieczni – oświadczył, otwierając przed Lucy drzwi.
– Całe szczęście. – Ściągnęła perukę, uwalniając burzę delikatnych loków. Nigdy wcześniej nie podobały mu się brązowe włosy, u niej jednak wydały się wyjątkowo pociągające.
Zanim zajął miejsce za kierownicą, Lucy zdążyła zrzucić z siebie podomkę, pod którą miała białą koszulę.
– Do licha! Zostawiłam dżinsy.
– Włożyłem je do… – przerwał w pół zdania. Był tak zafascynowany widokiem przebierającej się Lucy, że zapomniał je spakować. – Nie martw się, kupimy ci coś.
Właściwie nie powinna go interesować jej bielizna. Miał poważniejsze problemy.
Pierwszym z nich był sprzęt podsłuchowy. Zanim go znalazł, był przekonany, że dziewczyna przesadza. Sama jednak nie mogła zainstalować czegoś takiego.
Po dokładnym obejrzeniu urządzenia znalezionego w telefonie lista podejrzanych gwałtownie zmalała. Pluskwa była wytworem najnowszej technologii kupionej od Rosjan. Na tyle nowej, że tylko agencja, dla której pracował, posiadała do niej dostęp. Poza Rosjanami, oczywiście, a oni na pewno nie mieli z tym nic wspólnego.
Ktoś z jego organizacji zdradził. Oznaczało to, że życie Lucy i jego własne nie było warte złamanego gorsza, dopóki się nie dowie, kim jest podwójny agent, i nie unieszkodliwi go.