Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Misja Odrodzenie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Maj 2021
Ebook
32,00 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Misja Odrodzenie - ebook

Po wydarzeniach w „Onkalocie” Pierwszym Dygnitarzem Galaktycznym zostaje Kiret Biffter. W imperium dochodzi do zamachów i zamieszek. Jednocześnie z innego wszechświata napływa fala uchodźców, za którymi podąża potężny wróg. Nieśmiertelnym grozi zagłada. Zhańbiony Kiret postanawia przywrócić do życia legendarnego władcę, organizuje więc wyprawę do niebezpiecznego wymiaru, gdzie żyje istota gorsza i okrutniejsza niż sam najeźdźca.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-941896-8-6
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

FRAGMENT 1

Detektor Garetha namierzył ruchome obiekty, niebawem usłyszeli dochodzące zza węgła rozmowy. Kiedy batab zerknął w przecznicę, zauważył trójkę dyskutujących cyborgów, każdy trzymał broń. Nieśmiertelni wycofali się ostrożnie i wybrali okrężną drogę do upatrzonego sklepu. Drzwi były zablokowane. Aytar wyjęła z torby lancet energetyczny i zaczęła wypalać w nich okrąg, podczas gdy reszta pilnowała okolicy. Kilka minut później przetrząsali już wnętrze obiektu, łapczywie napili się wody, następnie zebrali zapasy do znalezionych plecaków, także sproszkowaną żywność i tę w ampułkach.

Idąc do hangaru, przemieszczali się bocznymi ulicami wedle ustalonego w sklepie planu. Po drodze mijali ciała Kandrok, upiornie komponujące się ze scenerią czerwonego od promieni Betelgezy nieba, martwego miasta i odległych wulkanów, dopełniających obrazu dystopii. Z jednego po stuleciach uśpienia sączył się dym. Kandrok nie wyłączyli systemów filtrowania powietrza w stolicy, ale dwutlenku węgla i tak było ponad normę.

Koniec trasy okazał się najtrudniejszy, bo należało iść przez otwartą przestrzeń najpierw przed jaskinią Utza’m Achij, następnie obok rusztowań i kolektorów czerpiących energię sponad chmur. Grupa musiała przeczekać kwadrans, leżąc przy utworzonej podczas walk barykadzie, gdyż cyborgi razem z dużym robotem chodziły po lądowisku oraz bulwarze i sprawdzały denatów. Kiedy uznały, że nic się już nie da zrobić, zostawiły ciała i poszły dalej.

– Proponuję iść wzdłuż zewnętrznej ściany Utza’m Achij, aż do kordegardy otoczonej barakami – oznajmił Gareth, gdy bulwar opustoszał. – Potem będziemy improwizować. Jednak i tak musimy pokonać plac. W naszym położeniu to jedyna droga.

Nikt nie miał lepszego pomysłu, dlatego zaakceptowano ten plan. Dla pewności odczekali kilka minut, zanim ruszyli.

Przebiegli wężykiem wzdłuż ściany Utza’m Achij. W momencie, gdy dotarli do kordegardy, w której niegdyś urzędował batab, skaner jego karabinu impulsowego wykrył kilku Kandrok. Czerwone punkty na miniekranie zatrzymały się, potem zaczęły szybko się przemieszczać. I zniknęły.

Kiritianie z ekranu przenieśli pytające, zaniepokojone spojrzenia na siebie nawzajem.

– Wiedzą, że tu jesteśmy – warknęła Aytar.

– Co ty nie powiesz – wtrącił Alejandro. Nie dodał nic więcej, gdy Zira posłała mu oschłe spojrzenie.

– Dlaczego ich nie widać? – zapytała Anna Garetha.

– Może włączyli maskowanie.

– Ale po co? Niby co możemy im zrobić?

– Na przykład...

Cyborgi ukazały się z zupełnie innej strony – odcięły im dojście na obszar z kolektorami.

Uciekinierzy pognali za róg chwilę przed strzałem promienia nieznanej im energii, który zmiótł kawał ściany kordegardy.

– … by zaskoczyć wykrytego intruza.

– To co teraz?! – krzyknął Cortez.

– Teraz to już po ptakach. Carbon, Aytar, chodźcie. – Gareth rozpędził się i przebył skokiem dwa metry dzielące róg budynku od skruszonego bloku granitu. Gruz stykał się z pomnikiem anonimowego, uzbrojonego achij. Po wykonaniu szybkiego przewrotu batab przyklęknął za cokołem i otworzył ogień.

Każdy z trójki cyborgów błyskawicznie aktywował przed sobą formę tarczy energetycznej, za którą przykucnął.

– I to tyle, jeśli chodzi o dyskretną przeprawę – rzucił z przekąsem Stellar. Razem z Anną i Cortezem trzymali broń w pogotowiu na wypadek ataku z drugiego końca ulicy.

– Tylko na to was stać, zapuszkowane zasrańce?! – Carbon zaczął pruć karabinem do wroga zza rumowiska przy rogu budynku, licząc, że agresywną salwą osłabi ich tarcze. Wokół niego z brzękiem stukały łuski.

Aytar przeturlała się za gruz, zajmując trzecie stanowisko. Załadowała komorę małej rakietnicy automatycznie naprowadzanym pociskiem, który po wskazaniu celu doleci do niego i spowoduje eksplozję w promieniu kilkunastu metrów. Jednak ostrzeliwani Kandrok, bezpieczni za swoimi tarczami, wycofali się za dwa baraki, pozostawiając puste skrzyżowanie uliczek.

– Przerwać ogień! Kule i miglight gówno im robią – zaszczebiotał wkurzony Gareth, w drugim przypadku mówiąc o energetycznej amunicji karabinu impulsowego. – Trzeba jakoś zbić ich tarcze.

U końca ulicy wychodzącej na plac z kolektorami pojawiło się coś zrobotyzowanego, dużego i czworonożnego o wyglądzie niedźwiedzia. Stwór skierował pysk w stronę wydającego polecenie cyborga, na krótko znieruchomiał, warknął, następnie oddalił się w podskokach. Znikł Nieśmiertelnym z oczu.

Ze strony Kandrok, którzy wykorzystali przerwę w ostrzale i wychylili się zza węgłów, poleciała salwa. Carbon, czołgając się, wycofał się za róg, a Gareth z Aytar skulili się, gdy odłamki pomnika i ściany zaczęły fruwać wśród kurzawy.

Kobieta skrzywiła się, zacisnęła zęby z bólu, chwyciła się oburącz za dół łydki. Gareth wykorzystał wał nowo powstałego rumowiska, by do niej się podczołgać. Uniknął dzięki temu zmiażdżenia pomnikiem, który z łomotem runął na grunt. Aytar dostała odłamkiem skały w miejscu niezabezpieczonym płytkami pancerza; dlatego do bitwy z udziałem piechoty Kiritianie zakładali pełne, ciężkie uzbrojenie.

Batab zawisł nad Aytar i zasłonił ją plecami, chcąc ochronić ją przed deszczem odłamków. Kandrok przestali strzelać, nie widząc celu albo uznając go za martwy – Kiritianie nie mieli okazji, by zbadać technologię wojenną wroga, nie znali więc mocy ich skanerów.

– Tętnica jest cała, to powierzchowna rana – oznajmił Gareth, zbadawszy dłonią obitą, silnie pokrwawioną nogę Ziry. Zaostrzony głaz oderwał z łydki całą płytkę biometalową. – Dasz radę biec?

– Nie wiem, musiałabym stanąć na nogi.

– Carbon, ogień zaporowy. Wychodzimy!

Nabuzowany adrenaliną starszy szeregowy z wielką chęcią wznowił ciągły ostrzał, wysuwając karabin zza węgła. Zmuszone do ponownego aktywowania tarcz cyborgi nie zaatakowały dwójki, która tym razem musiała pokonać nieosłonięty odcinek do budynku – wcześniejsza zapora przestała istnieć. Gdy kompani byli już bezpieczni, Carbon cofnął lufę i oparł się plecami o ścianę.

– Wszyscy cali? – zapytał Gareth. Alejandro lekko skinął głową, niemo odpowiadając za grupę.

Aytar przeszła parę kulawych kroków, zostawiając za sobą kropelki krwi.

– Boli przy dotykaniu stopą ziemi, ale dam radę.

– Dobra, musimy się jakoś przedrzeć między kilkoma budynkami. Potem wykorzystamy podstawę kolektora jako osłonę, biegnąc przez plac od jednego do drugiego. Innej drogi nie ma. Kandrok odcięli nas z tej strony, a nie zdołamy ich zabić.

– Na pewno wiedzą, że zmierzamy do hangarów – zakomunikowała Anna.

Carbon chciał skomentować, lekko uchylił usta, gdy usłyszał stukot i szuranie dochodzące z końca uliczki. Kiritianie popatrzyli w tamtym kierunku. Stwór wysłany naokoło przez Kandrok rzeczywiście przypominał ogromnego niedźwiedzia, jednak nie wiadomo było, czy to faktycznie zwierzę zakute w pancerz, czy warczał na nich przynajmniej osiemsetkilowy robot. Jego cielsko zajmowało prawie całą szerokość obrzeżonej budynkami uliczki.

Bestia o całkowicie białych oczach otworzyła paszczę, prezentując srebrne kły, każdy stożkowy jak u ryby. Zaczęła biec, początkowo koślawo, lecz w miarę nabierania prędkości stało się oczywiste, że zamierza wymieść Kiritian na otwartą przestrzeń, prosto pod ostrzał cyborgów.

– Wszyscy ognia! – rzucił Gareth.

Energia wymieszała się z kulami. Jedno i drugie odbijało się rykoszetem od pancerza stwora bądź wyrządzało mu minimalne szkody.

Rozwścieczony niedźwiedź-robot niestrudzenie pędził przez siebie. Nie zatrzymały go nawet eksplodujące granaty Aytar, które bardziej zaszkodziły ścianom budynków. Nieustający silny ostrzał zdołał przynajmniej zedrzeć z maszyny obudowę, lecz ta wciąż zmniejszała dystans do Kiritian.

Pięćdziesiąt metrów.

Czterdzieści.

Nie mieli dużego wyboru: albo wycofają się i zostaną zmieceni przez cyborgi, które w międzyczasie mogły wezwać wsparcie, albo dopadnie ich maszyna bojowa, nim zdołają ją rozwalić.

Aytar odrzuciła granatnik i przykucnęła przy leżącej torbie. Sięgnęła po wcześniejszą rakietnicę i wystrzeliła z przykucu naraz kilka załadowanych pocisków.

Robot wykonywał długi skok, gdy oberwał minirakietami. Został z niego powleczony płatami stopionego metalu szkielet, wciąż pędzący i niebezpieczny. Dopadł najbliżej znajdującego się, umykającego Stellara i zmiażdżył go swoją masą. Mężczyzna nawet nie poczuł bólu, kiedy umierał. Reszta wycofujących się uciekinierów wciąż strzelała. Szczątki Kiritianina i robota, który przetoczył się po nim niczym czołg, wymieszały się, opadając na ziemię w postaci krwawej, skrzącej się masy. Andro i Carbon zostali zwaleni z nóg, ale jedynie się poobijali.

Za węgłem dało się słyszeć zbliżające się kroki.

– Nic już nie możemy zrobić. – Gareth powstrzymał przerażoną Annę szarpnięciem wolnej ręki, gdy chciała udzielić Stellarowi pomocy. Genetyk ze starszym szeregowym pozbierali się z ulicy.

– Teraz mamy szansę – zakomunikowała Aytar.

– Chodź. – Alejandro pociągnął Annę ze sobą. Za nimi ruszyła kapral, założywszy torbę na ramię. Utykała, lecz zacisnęła zęby i dotrzymywała tempa pozostałym. Carbon z batabem biegli na końcu.

Kandrok poszli sprawdzić, co stało się z robotem. Tymczasem Kiritianie okrążyli kordegardę z przeciwnej strony, zostawili za sobą baraki i uciekli, wybiegłszy na plac z trzech stron otoczony wodami wielkiego jeziora. Kiedy wyminęli pierwszy z kolektorów zbiorczych o średnicy pięćdziesięciu metrów, starali się biec tak, by fundament kolosa znajdował się za nimi i chronił przed Kandrok z miasta.

U podstawy drugiego kolektora stała dyspozytornia, wyszedł z niej robot bojowy, przed którym Nieśmiertelni wcześniej uciekli do podziemi.

Od momentu strzelaniny Carbon był pobudzony jak na prochach, śmierć Stellara wstrząsnęła nim jeszcze bardziej. Odruchowo, bez rozkazu, otworzył ogień w stronę robota. Ten natychmiast aktywował mechanizmem przymocowanym do przedramienia tarczę energetyczną. Wszystkie kule odbijały się rykoszetem.

Aytar brutalnie pociągnęła starszego szeregowego za sobą. Zdyszani biegiem Nieśmiertelni skryli się po drugiej strony podstawy kolektora.

Kandrok dezaktywował osłonę, uniósł prawe ramię częściowo przekształcone w obrotową mitraliezę, rozkraczył się dla lepszej stabilności i rozpoczął salwę, waląc w kolektor. Mimo że cele były schowane, natężenie ostrzału nie ustawało, energia wgryzała się w otulinę ochronną, nadwyrężając ją coraz bardziej.

W świetle kolektora zadudniło tubalnie, jakby na całej długości odezwały się setki trąb dung chen. Rura, osłabiona nalotem Kandrok sprzed paru miesięcy, zajęczała upiornie, jazgot zdawał się świdrować czaszki. Zatrzęsła się ziemia.

– No bez jaj... – Gareth z resztą towarzyszy spojrzeli w stronę nieba, skąd wychodził kolektor niby gigantyczny minóg.

– Spierdzielamy! – Krzyk Corteza okazał się zbędny, gdyż był ostatnią osobą, która odkleiła się od otuliny.

Kolosalna rura zaczęła gibać się niczym trąba powietrzna, a potem jej podstawa pękła, destabilizując całą konstrukcję. Wyższe partie kolektora zapadły się, miażdżąc niższe. Fragmenty przęseł i elastycznego metalu poleciały w dół.

Kiritianie biegli w stronę pomostu.

Hałas był nie do zniesienia, gdy kolektor zaczął się przechylać. Kilkanaście sekund później uderzył o nawierzchnię, krusząc płyty chodnika, tworząc głęboki rów. Widoczność spadła, jakby nad ziemią rozniósł się pył wulkaniczny.

Uciekający wywrócili się w pobliżu fontanny, dostali się za cembrowinę i skuleni przeczekali nalot fruwających resztek.

Robota oddzielała od nich powalona rura, jednak oczerniona pyłem maszyna przeszła na drugą stronę, wykorzystując jedno z wielu pęknięć. Licha fontanna nie stanowiła przeszkody dla powtórnie uniesionej mitraliezy.

Dawną stolicę Kiritian przeszył dźwięk syreny. Robot opuścił lufę, a uniósł głowę, rozglądał się po niebie. Warknął niezadowolony i szybko się wycofał.

Kiritianie podnieśli się z kucek. Zdziwiona Anna spojrzała na Garetha, ale ten tylko wzruszył ramionami, kręcąc głową. Spiął mięśnie i uniósł broń, widząc daleko grupę biegnących Kandrok – tyle że nie ku nim, ale w stronę miasta.

– Ktoś coś z tego rozumie? – Carbon otrzepywał swój pancerz. – Po co puszczają ten dźwięk?

– To raczej nic dobrego – rzuciła ostro Aytar. – Mieli nas jak na widelcu i odpuścili.

Alejandro przestał walczyć z drobinami w oczach i zaczął wodzić nimi po prześwitach między chmurami. Niebo jakiś czas temu stało się czarnoniebieskie i było poprzecinane czerwonymi smugami, jakby rozdrapała je niebiańska istota.

– Coś tam leci. – Anna zwróciła uwagę reszty na przemieszczający się nad chmurami punkt. – Spadająca gwiazda?

Gareth lekkim pchnięciem skierował Corteza w stronę pomostu.

– Nieważne. Mamy szansę. Szybko!

Wyminęli świątynię wszystkich bogów, urządzoną w surowym, monumentalnym stylu technolitycznym, gdzie niegdyś każdy Kiritianin mógł kontemplować dowolną wiarę, korzystając z ogrodów, altanek czy jaskiń. Za murem oddzielającym obiekt od terenu wojskowego przebyli otwartą przestrzeń. Brama do hangaru okazała się uchylona.

W środku ciemnej hali zauważyli walczącego z patogenem Kandrok. Niezrobotyzowany człowiek klękał zwinięty wpół, wymiotując krwią i półpłynnym mięsem. Aytar błyskawicznie skróciła jego cierpienia, przebijając mu na wylot gardło nożem wyjętym z cholewki buta.

– Szukajmy transportu, czegoś szybkiego i z grubym pancerzem – Sandstorm rzuciła wytyczne. Podbiegła do dyspozytorni, gdzie włączyła większość świateł i rozsunęła w stropie gródź.

Podobnie jak w arsenale, również w hangarze pozostało niewiele z jego dawnej zawartości. Najlepszych statków i okrętów brakowało. Zostało parę lekkich myśliwców z miejscami na jednego lub dwóch pilotów, transportery o zdemontowanym uzbrojeniu, uszkodzona korweta, również niesprawna kanonierka oraz pancerny recykler zwany potocznie śmieciarką. Sandstorm nadaremnie szukała swojego Białka, obdarzonego SI białego myśliwca o oznaczeniu XRS-14 Ghost, najpierw w cyfrowym katalogu dyspozytorni, potem sama przeczesując halę.

Z zewnątrz bezustannie dochodził monotonny lament syreny. Kiritianie dostrzegli przez lukę w stropie, że na niebie przemieszcza się obiekt podłużny jak cygaro, coraz intensywniej rozświetlając wczesną noc. Popatrzeli po sobie wymownie, mając grobowe miny.

– Lepiej się pośpieszmy – wycedziła Aytar.

Nie mając wielkiego wyboru, zdecydowali się zabrać najlepszą z dostępnych opcji: recyklera holującego śmieci z kosmosu. Brakowało mu uzbrojenia bojowego, za to strzelał silnymi wiązkami neutronowymi, kruszącymi najtwardsze materiały, wyposażono go również w najgrubszy pancerz używany w lotnictwie kosmicznym, zaraz po astrolotniskowcach¹ i statkach delegatów. Anna aktywowała panel kontrolny kokpitu, ożywiając go feerią żółtych, niebieskich i zielonych świateł, następnie zdiagnozowała maszynę. Problem mogła stanowić mała ilość paliwa oraz niski poziom energii w bateriach, wystarczające na wybicie się z planety w pierwszym przypadku i potem ledwo jeden skok podprzestrzenny na oparach energii. Lecz jeśli uda im się oddalić wystarczająco od Morascrik, w spokoju wysuną panele i zaabsorbują dowolną rozproszoną energię kosmiczną, by zasilić baterie na kolejne skoki.

Batab wszedł do kokpitu, przystanął za zagłówkiem fotela i oparł na nim dłonie.

– Sprawdziliśmy kilka maszyn. Wszędzie puste baki i nienaładowane baterie. Będziemy musieli wynieść recyklera na orbitę z tego, co mamy.

– Powinno się udać – odparła Sandstorm, nie odwracając się.

– Dasz radę tym polecieć?

– Pewnie.

Włączyła skanery. Znieruchomiała, podobnie jak Gareth, widząc kilka jednostek Kandrok opuszczających planetę w pośpiechu. Ich maszyny miały proste, geometryczne kształty. Były brzydkie, kanciaste i nieregularne, z zasady wyglądały jak kawałki poturbowanej cegły albo fatalnie obrobionej górniczo skały.

Sandstorm namierzyła „kometę” na orbicie. Tak jak przypuszczali, okazała się jakimś pociskiem międzyplanetarnym, może wystrzelonym z okrętu wroga. Przeleciało jej przez głowę, że Kandrok nauczyli się najwyraźniej wykorzystywać sygnał syreny zgodnie z jego przeznaczeniem. Teraz stało się oczywiste, dlaczego nie zabili ich wtedy na placu – posłuszni rozkazom dowódców wycofali się, by przyśpieszyć ewakuację.

– Niedobrze. Odpalaj silniki, bądź gotowa do startu. – Gareth w biegu opuścił kokpit.

Po spuszczonym trapie Aytar i Carbon ładowali w pośpiechu umieszczone na wózkach technicznych komory kriogeniczne. Gareth ruszył im z pomocą.

– Strzelają do nas z kosmosu – rzekł, z trudem panując nad nerwami.

– Sto lat będziemy lecieć gdziekolwiek tą śmieciarą – burknął Carbon, gdy wwlekli na pokład ostatni ładunek. – Jej napęd podprzestrzenny jest starej i kiepskiej wersji. Nie nadaje się do szybkich, dalekich lotów.

– Jak masz lepszy pomysł, to słucham – powiedziała oschle Aytar.

– Mamy cholernie gruby pancerz – złagodził sytuację batab. – Z napędami wcale nie jest tak źle, recyklerem można przecież gonić za gruzem kosmicznym.

– I co nam to da, jeśli nie wiemy dokąd lecieć i co się dzieje poza Morascrik? – ciągnął Carbon. – Nie wspominając o tym, że Kandrok mogą nas zmieść ledwie strzałem.

– Naprawdę nam nie pomagasz, wylewając swe gorzkie żale – odparła kobieta. – Nawet Cortez potrafił się przymknąć.

Zaczęła szukać go wzrokiem. Wymowne spojrzenia trójki spotkały się.

– A gdzie on jest? – zapytał Gareth.

– Przecież stał na zewnątrz przy komorach! – Carbon wyszedł na trap. Zauważył leżącą na posadzce plazmówkę genetyka.

Batab westchnął krótko.

– Wcześniej Andro mówił coś o zabraniu ciał Kandrok. Chyba nie...

– Boże, chroń takich ludzi przede mną, bo będą cierpieć, a ja odpowiadać za czyny karalne. – Aytar chciała w pośpiechu opuścić maszynę, lecz skuliła się i stęknęła z bólu.

Wstrząs nieznanego pochodzenia, jakby naraz runęła reszta niebosiężnych kolektorów, przetoczył się przez hangar. Pogasły prawie wszystkie światła, część konstrukcji zawaliła się, łomocząc potwornie o pancerz recyklera. Kiritianie stracili równowagę i poupadali. Aytar jęknęła, przeciążywszy ranną nogę. Gareth objął ją w pasie i pomógł wstać.

– Carbon, możesz pójść po tego dupka? – rzekł. – Tylko uważaj.

Starszy szeregowy przytaknął i zbiegł po trapie, trzymając karabin z włączoną latarką.

Gdy mijał piramidę skrzyń, wydawało mu się, że usłyszał lekko stawiane kroki. Niebawem zauważył Corteza pchającego przed sobą lewitujący dysk antygrawitacyjny o ładowności do pół tony. Ze świecącymi na błękitno bokami przypominał meduzę głębinową.

– Patrz, co znalazłem! – zawołał radośnie Andro.

Carbon stuknął się palcami w czoło.

– Co ty odwalasz, jełopie? Odlatujemy! Hangar się wali!

– Muszę zabrać zabitego Kandrok. To może okazać się bardzo ważne.

Starszy szeregowy nie zdążył zaprotestować, Cortez od razu potruchtał bowiem w stronę zwłok, pchając przed sobą unoszący się na wysokości metra przenośnik. Utyskując pod nosem, Carbon popędził za nim. Postanowił mu pomóc, bo tylko w ten sposób wyniosą się stąd najszybciej.

Załadowali ciało na dysk, po czym ruszyli w stronę recyklera.

Naprzeciw nich wyrósł organiczny, nieopancerzony Kandrok, będący w opłakanym, przedśmiertnym stanie. Uciekający z planety zrobotyzowani kompani pozostawili go na zatracenie. Miał broń chemiczną, o której makabrycznej właściwości zmiany człowieka w szkielet Kiritianie przekonali się już parę razy.

Kandrok wymierzył pierw w trzymającego karabin Carbona, uznawszy nieuzbrojonego genetyka za mniejsze zagrożenie.

Wystrzelili równocześnie. I równocześnie się pozabijali. Odziany w lekką zbroję szkielet opadł z jednej strony, a podziurawione kulami ciało z drugiej.

Corteza zamurowało. Stał sparaliżowany, bojąc się, że będzie następnym celem innego przyczajonego gdzieś w pobliżu wroga. Podskoczył i jęknął, gdy poczuł na ramieniu dłoń Anny, a na drugim – Garetha.

Trójka w pośpiechu dostała się na pokład recyklera. Siedząca w kokpicie Aytar, z opatrzoną już nogą, schowała trap i zatrzasnęła śluzę. Sandstorm natychmiast ruszyła na mostek, by rozognić słabo dyszące napędy.

Zaciskając zęby w ledwo kontrolowanym gniewie, Zira przebyła sztywno korytarz z kokpitu do hangaru, gdzie dorwała Corteza. Trzasnęła nim o ścianę i przystawiła mu nóż do gardła.

– Aytar, przestań. On nie jest naszym wrogiem! – zagrzmiał Gareth. – To nie jest nasz wróg – dodał spokojniej, artykułując dwa ostatnie słowa. Położył dłoń na barku dawnej skrytobójczyni. Był batabem, niegdyś strażnikiem w mieście, a nie żołnierzem jak Aytar, nie mógł więc wydać jej rozkazu. – Uspokój się, już dobrze. Alejandro postąpił głupio…

– Głupio? Przez tego tępaka młody nie żyje – wycedziła przez zęby.

– To ja posłałem Carbona do Andra. Ja więc ponoszę winę za jego śmierć.

– Nie. – Zira pokręciła głową, wpatrując się w dyszącego i spoconego genetyka. – Nie stracilibyśmy kolejnego człowieka, gdyby ten kretyn tam nie polazł. Pieprzeni naukowcy...

– A teraz stracimy jeszcze jednego, jeśli nie odpuścisz. Kandrok okażą się niepotrzebni. – Gareth delikatnie chwycił jej przedramię, zaczął zsuwać dłoń, aż dotknął noża. – Oddaj mi to. Wystarczy.

Kobieta rozchyliła palce, a Gareth odebrał jej nóż. Zamiast wyładować się na Cortezie, pchnęła dysk z ciałem Kandrok i przeszła przez gródź na drugi pokład.

Spoglądając na ostrze w dłoni bataba, Alejandro potarł draśnięte gardło i odsunął się od ściany.

– Dzięki, stary – szepnął, patrząc na rozmazaną krew na opuszkach.

Gareth zdzielił go pięścią w twarz, aż polała się kolejna krew, tym razem z nosa.

– Nie ma za co.

***

Aytar zajęła pośpiesznie miejsce obok Anny jako drugi pilot, tymczasem Gareth z Andrem, walcząc z grawitacją, zabezpieczyli ciało wroga w komorze kriogenicznej przeznaczonej dla Carbona.

Napędami rakietowymi wyciągnęli śmieciarkę z gęstej atmosfery, zużywając przy tym całe paliwo. Gdy docierali do jej zewnętrznej warstwy, powoli uruchamiając napęd podprzestrzenny, wybuchła supernowa kinetycznego ataku Kandrok.

Kiritianie w ostatniej chwili zdołali uciec.

Mimo to fala uderzeniowa wdarła się do wygenerowanego tunelu i zmiotła recyklera niczym huragan motyla.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: