Misrule - ebook
Misrule - ebook
Siła miłości czy siła klątwy?
Królestwo Briaru leży w gruzach. Nieliczni ocaleli ludzie kryją się przed „bestią,” a ostatnia księżniczka, potomkini legendarnej Leythany, spoczywa w bibliotece, pogrążona we śnie, w który zapadła wskutek klątwy. Obudzić ją może pocałunek. Każdy poza pocałunkiem Alyce – pół-Vili, pół-Zmiennokształtnej, bestii, która podbiła Briar. Ta Mroczna Łaska zakochała się w księżniczce z wzajemnością. Klątwa zakłada, że po przebudzeniu Aurora nie pozna swej ukochanej. Alyce nie może się z tym pogodzić. Przyjmuje imię Nimara i za wszelką cenę stara się przechytrzyć los. Niestety bezskutecznie.
Sto lat później Mroczny Dwór pełen jest goblinów, chochlików, Vil, demonów i zmiennokształtnych, którzy ściągnęli tutaj z najbardziej odległych krain, zostali odnalezieni, odbici i uratowani. Ludzcy mieszkańcy Briaru stali się służącymi związanymi z Nimarą przysięgą krwi albo wylądowali w lochach.
A księżniczka Aurora wciąż śpi w chronionej magią pradawnej bibliotece. Mroczny Dwór nic o niej nie wie…
Kto obudzi księżniczkę? Czy Mroczna Łaska odzyska względy ukochanej?
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2692-5 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
stanąłem w Cardon, mój statek nie zdoła pokonać reszty drogi do domu.
Briar legł w gruzach.
Moja załoga i ja ledwo uszliśmy z portu. Król Briaru nie żyje, królestwo stanęło w ogniu. Mówi się, że na księżniczkę Aurorę rzucono klątwę snu albo śmierci, nie wiem dokładnie, ale myślę, że tak czy inaczej nie przeżyła, ponieważ był tam… potwór. Skrzydlaty, żarłoczny i okrutny. Widziałem, jak rozerwał kogoś szponami na dwie części – widok jak z koszmarnego snu, a jednak potwór był prawdziwy.
I teraz ta bestia rządzi Briarem.
– List księcia Eliasa do króla Ryny.
Wiek Róży, rok 976PROLOG
Nad moździerzem unosi się obłoczek złotego dymu i miodowy zapach krwi Łaski. Prostuję palce, sztywne od długiego ściskania tłuczka, kręcę głową, żeby uwolnić się od napięcia w karku.
– Znalazłam tę księgę w Wierzbowym Domu. – A raczej w tym, co z niego zostało. – Pamiętasz, jak silne były ich uzdrawiające Łaski? Jedna prawie wzniosła się do rangi Łaski Królewskiej… Pewna dama dworu – jak ona się nazywała? – dzięki ich eliksirom żyła ponad sto lat…
Biorę moździerz i łyżkę i podchodzę do łóżka, ukrytego wśród ciernistych gałęzi. Callow, moja pustułka, odzywa się ze swojego miejsca na stosie książek.
– Widzisz? Nawet Callow się z tym zgadza. To musi być ten właściwy.
Splecione pnącza rozsuwają się pod moim dotykiem, ukazując śpiącą osobę. Moje serce trzepocze na jej widok.
Aurora.
Upłynął prawie rok od tamtej straszliwej nocy w czarnej wieży, gdy księżniczka ukłuła się wrzecionem, a jednak jej policzki pozostają muśnięte złotem, rzęsy trzepoczą, kiedy śni, a usta pozostają leciutko rozchylone, jakby w każdej chwili mogła się obudzić i zakończyć koszmar tych miesięcy, kolejnych nieszczęsnych dni, kolejnych nieudanych prób przełamania klątwy.
– Proszę, zbudź się – szepczę i wlewam jej do ust odrobinę eliksiru.
Złoty płyn spływa po języku, wprost do gardła. Wstrzymuję oddech, ściskam dłoń Aurory, sekundy ciągną się w nieskończoność… A potem – puls chyba bije szybciej, mocniej, ruch gałek ocznych pod powiekami wydaje się wyraźniejszy i wiem – wiem to na pewno – że księżniczka bierze głębszy wdech. Tak! W końcu się udało, obudzi się i będziemy mogły…
Ciało Aurory nagle mięknie, puls w nadgarstku zwalnia, aż staje się tak słaby jak nigdy dotąd. Łzy cisną mi się do oczu, jedna spływa po policzku i spada na kołdrę Aurory, na wyhaftowanego szybującego smoka. Niech to wszystko będzie przeklęte aż na dno morza i z powrotem…! Ciskam moździerzem przez pokój, huk niesie się echem w tym grobowcu.
– Spróbujemy raz jeszcze – przekonuję nas obie i wycieram rękawem nos. – Wczoraj w ruinach Dzielnicy Wspólnej znalazłam jeszcze dwie Łaski. Może ich krew da nam to, czego nam trzeba. Pójdę do lochów i…
Stłumiony łoskot rozlega się w oddali. Odrywam się od łóżka, podchodzę do wyrwy w ścianie. Zniszczone królestwo ciągnie się w stronę morza, długie zielone zwoje dymu unoszą się nad ruinami domów i pustymi ulicami. Raz po raz, z jednej kryjówki do drugiej, przemyka cień; widocznie jakiś ocalały mieszkaniec myśli, że obchodzi mnie, w jakiej dziurze się zagrzebał, żeby dożyć reszty żałosnych dni. Mam to gdzieś – dopóki nie sprawiają kłopotu. Przynajmniej nie próbują już wedrzeć się do pałacu.
Wiatr przynosi odgłos kolejnego wybuchu – widzę, jak okręty tną fale, podpływają do drewnianych szczątków dawnego portu. Kolejni przybysze zza morza, oznajmiający swe przybycie ogniem armatnim. Aroganccy głupcy, roszczący sobie pretensje do królestwa Briaru oraz jego etherium, tak jak wszyscy poprzedni, którzy przypłynęli do tych brzegów. Powinni byli wrócić do domu, póki jeszcze mogli – ale tego akurat nie robią nigdy. Wzdycham i szykuję się do przemiany.
Czekaj, instruuje mnie głos. Rozbrzmiewa mi w głowie; jest i nie jest moim własnym. Przywitajmy ich stąd.
Stąd…? Port jest oddalony o wiele mil, a ja stoję tak wysoko, że statki wydają się małe jak paznokieć. Nie ma mowy, żebym zdołała…
Dla nas wszystko jest możliwe, zwierzaku.
Dreszcz rozkoszy biegnie mi po kręgosłupie. Zanurzam się w sobie i docieram do miejsca magii, mojej magii – która tamtej pamiętnej nocy w czarnej wieży, gdy uwolniona z medalionu Mortania połączyła się ze mną – stała się najpotężniejszą istniejącą magią Vili. Na samą myśl sploty magii rozwijają się, mkną przez dzielnice i już czuję zwęgloną ziemię i kamień z domieszką żelaza – wszystkie drobiny magii, które mogę pochwycić i kontrolować, tak jak zrobiłam to wtedy, gdy przejęłam królestwo. Ale nie zatrzymuję się na tych niewielkich magicznych sercach, podziwiam sploty mojej mocy, które wydają się zupełnie nieobciążone. Tak, przez ostatnie miesiące testowałam granice swej potęgi – naprawiałam wyrwy w pałacowych murach, wywoływałam gigantyczne fale, by powstrzymać nadciągającą flotę… Potęga Mortanii wyniosła moje zdolności na wyżyny, o jakich nie ośmieliłam się nawet marzyć, a jednak nigdy nie działałam na taką odległość.
Uderzam w kadłub statku i czuję w kościach szok, który wywołałam, patrzę, jak masywny okręt kołysze się niczym zabawka, czuję strach tonących marynarzy, słyszę trzask pękającego masztu. Chwilę później morze pochłania okręt jednym haustem, a moja magia przenosi się na następny i jeszcze jeden; moc odzywa się w każdym nerwie, podnosi mi włosy.
Tak, zwierzaku. Właśnie do tego jesteś stworzona.
Prostuję się, ucieszona jej pochwałą.
Nie zawsze miałam taką otwartość na głos Mortanii. Kiedy byłam jeszcze Mroczną Łaską, jej duch nawiedzał mnie w snach. Bałam się, że stanę się tak nikczemna jak ona niegdyś – i chyba tak się stało.
Wkrótce po zniszczeniu Briaru dotarła do mnie cała potworność tego, co zrobiłam. Patrzyłam, jak płonie królestwo, i myślałam o mieszkańcach Dzielnicy Wspólnej, którzy mogli nienawidzić szlachty równie mocno jak ja. O dzieciach. O Hilde, aptekarce, która była dla mnie taka życzliwa – i uciekła, jak wszyscy inni, przerażona skrzydlatą bestią, ciskającą swoją furię na Briar.
Uważaj, żebyś nie stała się potworem, za którego cię uważają, mówiła.
Potworem. Trzeba było stać się tym potworem od razu.
W ciągu ostatnich miesięcy Mortania nauczyła mnie wszystkiego i jeszcze więcej, jej obecność byłym niczym brakujący element, który znalazł swoje miejsce. Nie zamierzałam go stracić.
– To ty.
Callow krzyczy ostrzegawczo, tracę skupienie. Odwracam się. Drzewa, które powołałam do życia i które broniły drzwi przed armią króla Tarkina, odsunęły się i w wejściu do biblioteki stanęła jakaś nieznajoma.
– Ktoś… – zaczynam i urywam, sunę po niej wzrokiem. Długie ręce i nogi, szczupłe, ale umięśnione. Czarne włosy przetykane nitkami brązu. Rozcięcie tuż pod wypustką kostną na czole pokrywa zielona – zielona! – krew. Kolejne wypustki biegną w dół jej mocnych, brązowych przedramion, wzdłuż obojczyków i przez czoło, niczym korona. Oczy lśnią jak szmaragdy. Głęboko w sobie, tam gdzie mieszka moja magia, czuję poruszenie Mortanii.
Odklejam język od podniebienia.
– Jesteś… – Nie umiem, nie potrafię tego powiedzieć. – Jesteś Vilą. Jak ja.
Kręci głową.
– Nie sądzę, żeby istniał ktoś taki jak ty. – Nieznajoma wchodzi do biblioteki. Szkło chrzęści pod jej butami, kiedy zbliża się do wyrwy w ścianie.
Trwam w bezruchu, oszołomiona, Callow przeskakuje bliżej mnie, ale nieznajomą absorbuje coś zupełnie innego.
– Naprawdę zatopiłaś całą tę flotę… stąd? Droga z portu do pałacu zajęła mi pół dnia.
Przez szczelinę wdziera się podmuch bryzy; ostatni okręt poddaje się żywiołowi, podobnie jak dziesiątki statków przed nim. Gniewne fale rozbijają się o gładkie, czerwone skały Karmazynowych Klifów, kości marynarzy spoczywają na dnie.
– Ja… Tak.
– A więc opowieści były prawdziwe. Vila przejęła Briar, królestwo, które unicestwiło Malterre. Vila. Jedna z nas.
Jedna z nas. Słowa dotarły do miejsca w moim sercu, o którego istnieniu nie wiedziałam. Callow znów krzyczy, przykuwając uwagę nieznajomej.
– To twój ptak? Wygląda, jakby chciał mnie zjeść.
Pustułka skrzeczy w odpowiedzi i kłapie dziobem.
– Spokojnie, nie zrobi tego – zapewniam nieznajomą. – Ma na imię Callow – mówię, a ptak rozpościera skrzydła, prezentując się.
– Witaj, Callow. Ja jestem Regan. – Wyciąga nieśmiało rękę, pustułka daje się pogłaskać. Moja podejrzliwość opada – skoro Callow ją aprobuje, ja również mogę. Obecność Mortanii we mnie wydaje się z tym zgadzać. – A ty? Jak masz na imię?
– Aly… – Nie, to imię z przeszłości. – Nimara. Mów mi Nimara.
– Nimara… – rozciąga głoski, jakby je smakowała, ciemne usta uśmiechają się delikatnie, a ja czuję motyle w brzuchu. – Jak pierwsza Vila?
– Wiesz o niej?
– My, Vile, możemy być wygnańcami, ale jesteśmy dumne z naszej historii. – Przechyla głowę i mi się przygląda. – Nimara pasuje do ciebie idealnie.
Czuję w sobie łączące nas pokrewieństwo i tyle rzeczy chciałabym powiedzieć, o tyle spytać – ale w ciszy rozlega się głośne burczenie, odzywa się żołądek Regan.
Dopiero teraz widzę jej zniszczone ubranie, zadrapania i skaleczenia na rękach i nogach, sól na rozplecionym warkoczu.
– Co ci się przydarzyło?
Patrzy na siebie i się uśmiecha.
– Ty. Płynęłam w ładowni statku zmierzającego do Briaru. Nie czekano na nas z otwartymi ramionami.
Bo zniszczyłam go swoją mocą, jak wszystkie inne. Brawo: pierwsza inna Vila, a ja prawie ją utopiłam.
– Nie wiedziałam… Nie zrobiłabym tego, gdybym…
– Nie przepraszaj. To – wskazuje ruiny królestwa – wygląda wspaniale. Ty również.
Rumienię się, poprawiam rękawy sukni.
– Musisz coś zjeść.
Poprzednia flota przypłynęła tutaj tygodnie temu, smok jeden wie, czym żywiła się Regan od tamtej pory. Spieszę do stołu, do talerza z moim niedokończonym śniadaniem. Twarda jak kamień bułka i suszone mięso wyglądają nieapetycznie.
– Musisz mi wybaczyć, świeże jedzenie zepsuło się wieki temu, a ja nie mam zbyt dużych zdolności kulinarnych.
Jedzenie dawnego Briaru to jedna z niewielu rzeczy, za którymi tęsknię. Ciasta pełne owoców, dekadenckie torty, maślane sery – delikatesy, których pewnie już nigdy nie skosztuję. A może któryś z kucharzy nadal żyje? Trzeba by sprawdzić…
Regan przyjmuje talerz i z wysiłkiem odgryza kawałek bułki.
– To i tak uczta.
– Mogę coś z tym zrobić. – Rozglądam się po stole, na którym zostało trochę składników po nieudanych próbach obudzenia Aurory.
Sproszkowane substancje i suszone liście nie umywają się do tego, czym dysponowałam w mojej Jamie w Lawendowym Domu, ale musi wystarczyć. Przeszukuję słoiki i sprawdzam fiolki z barwnymi olejkami, próbuję się zorientować, które będą najlepsze do…
– Kto to jest?
Zastygam. Smoczy ząb! Pochłonięta przybyciem nieznajomej, zupełnie zapomniałam o Aurorze, Regan również zauważyła ją dopiero teraz.
Idzie w stronę łóżka, a ja odzyskuję panowanie nad sobą – Vila czy nie, Regan jest obca. Pstryknięciem palców zamykam gałęzie, Regan musi odskoczyć, żeby cierniste pnącze nie smagnęło jej w twarz.
– Nie dotykaj.
Regan cofa się, rękę z bułką unosi w uspokajającym geście.
– Nie zamierzam jej skrzywdzić. Jest chora?
– Jest… – waham się.
Regan raczej nie będzie zachwycona, gdy usłyszy, że strzegę snu ostatniej spadkobierczyni Briaru, ale jaki jest sens kłamać? W pałacu nie brakuje podobizn księżniczki, w końcu Regan sama się zorientuje.
– To Aurora. Księżniczka Aurora. Nie jest chora, została przeklęta.
Dociera do nas krzyk kruka.
– Przeklęta? – powtarza Regan i przełyka to, co ma w ustach. – Przez ciebie?
– Co? Nie. Chociaż… może trochę. – Obecność Mortanii porusza się, spycham ją w dół. Tak, doceniam jej moc, ale to właśnie starożytna Vila ponosi częściową winę za sen Aurory. – Moja magia ściągnęła klątwę, ale nie zamierzałam jej użyć przeciw Aurorze. To moja… przyjaciółka.
Nie potrafię wyznać nic więcej. Regan i tak by nie zrozumiała, a ja nie chcę powtarzać tego samego błędu i ufać komuś, kto na to nie zasługuje. Cienie w pokoju wydają się tańczyć, jak tamte w czarnej wieży.
– Och. – Regan zerka na Aurorę poprzez gałęzie. – Nie sądziłam, że pozostajesz w przyjaźni z rodziną królewską.
– Aurora jest inna – wyjaśniam. – Szanuje moją mroczną magię. Chciałyśmy zmienić Briar, wykorzenić zgniliznę, ale potem pojawiła się klątwa i ja…
– Wzięłaś sprawy w swoje ręce – dopowiada Regan. – Podoba mi się.
Przesiąknięty solą wiatr porusza podartymi kartkami książek, a ja pozwalam sobie na odprężenie. Regan nie wypytuje mnie o Aurorę, wraca do Callow, która mamrocze coś na swoim miejscu, przestępując z nogi na nogę.
– Naprawdę ukryłaś się na statku, żeby tu dotrzeć? – pytam, aby zmienić temat.
Regan gładzi biały puch na głowie pustułki.
– A nie zrobiłbyś tego samego, gdybyś usłyszała o Vili, która przejęła pałac śmiertelników?
Tak, słyszę w sobie odpowiedź. Na pewno chciałabym to zrobić – ale czy porwałabym się na coś takiego? Jako Mroczna Łaska nie miałam dość odwagi, by wydostać się z królestwa – i dopóki Regan się tu nie zjawiła, nie myślałam o innych Vilach po drugiej stronie morza. Zdawałam sobie sprawę, że istnieją, że istoty z Malterre rozproszyły się po wojnie z Fae, a teraz czuję, jakbym odrzuciła własny gatunek. Zlekceważyła go.
– Opowiesz mi o sobie? – pytam zawstydzona. – O innych Vilach?
– Jeśli chcesz. – Wsuwa do ust ostatni kęs bułki. – Lecz pod jednym warunkiem.
– Jakim? – pytam, a ściany jęczą na wietrze.
Wskazuje na talerz.
– Przepraszam, ale to było okropne nawet dla kogoś, kto przymierał głodem. Na pewno nie macie tu nic lepszego?
Wybucham śmiechem i niemal dławię się ze zdziwienia. Zaśmiałam się po raz pierwszy od wielu miesięcy i poczułam dziwną lekkość – jakiej nie doświadczyłam od klątwy Aurory.
Callow siada mi na ramieniu, gdy wychodzimy z biblioteki i zmierzamy do kuchni. Robię tam, co mogę, żeby przygotować coś jadalnego, a Regan opowiada mi o swoim życiu w krainie po drugiej stronie morza, nieustannym ukrywaniu się i niemożności postawienia stopy w wiosce czy mieście z obawy przed egzekucją. O tym, że straciła matkę i siostrę. O przyjaźniach, które się kończyły, gdy ktoś został schwytany. I choć moje doświadczenia były inne, jej smutek rezonuje we mnie do szpiku kości.
Opowiadam jej o Lawendowym Domu, o Kalu i medalionie, o tym, jak moc Mortanii połączyła się z moją, tworząc niesłychaną potęgę. Mówię szczerze o wszystkim, ale nie o księżniczce, powtarzam, że byłyśmy przyjaciółkami. Regan chyba to akceptuje: że Aurora nie była taka jak ci straszni ludzie, którzy zniszczyli niegdyś Malterre, ale czuję jej sceptycyzm, naturalny u każdej Vili, która nie poznała śpiącej księżniczki. Może z czasem zrozumie.
– Chciałabym być tak odważna jak ty – mówię.
Wróciłyśmy do biblioteki z dwiema butelkami wina – najlepszy rocznik z piwnic króla Tarkina. Słońce zsuwa się za horyzont, a ja mam wrażenie, że od przybycia Regan upłynęły ledwie minuty.
– Przez te wszystkie lata mogłam użyć moich eliksirów, by wytargować sobie ucieczkę z Briaru, poszukać życia, którego zawsze pragnęłam, nie bacząc na konsekwencje – kontynuuję.
Pije długi łyk, butelką wskazuje Briar.
– Wygląda na to, że w końcu ci się udało.
Tak, zwierzaku. Udało nam się.
Przełykam musujące wino.
– Chyba masz rację.
– I co teraz, gdy nie jesteś już Mroczną Łaską… i nie jesteś sama?
– Mam nadzieję, że to oznacza, że zostaniesz na dłużej? – pytam, nagle onieśmielona.
– Jeśli mi pozwolisz. – Przesuwa się nieco bliżej. – Ale tu chodzi o coś więcej niż tylko o nas dwie. Każda Vila chciałaby zrobić dokładnie to, co ty tutaj. Wyrzucili nas z Malterre, ścigali w krainach po drugiej stronie morza, a ty godnie im odpłaciłaś. Dlatego tu przypłynęłam. Dlatego przypłyną tutaj inne.
Inne…? Patrzę na powierzchnię morza, pokrytą złoty blaskiem, wyobrażam sobie statki wpływające do portu, pałac wypełniony Vilami.
– Naprawdę myślisz, że przypłyną?
Regan wyciąga rękę, ściska mi nadgarstek. Przeszywa mnie prąd na widok jej wypustek kostnych na tle mojej bladej skóry z zielonkawymi żyłami.
– Gdyby trzeba było, przeprawiłabym się przez morze sto razy. Pradawna Nimara stworzyła nasz pierwszy dom – teraz ty możesz dać nam kolejny.
Dom. To słowo rozkwita we mnie jak otwierający się pąk. Mortania porusza się, wypełnia swoją mroczną obecnością; nawet Callow wydaje z siebie dźwięk, który brzmi jak zachęta.
A ja patrzę na łoże, otoczone kolczastymi gałęziami. Jak czułaby się Aurora na dworze złożonym wyłącznie z istot Malterre: goblinów, chochlików i demonów? Jak przyjęłaby nowy wygląd pałacu… i Briaru?
– Uważasz, że to, co zrobiłam, było straszne? – wyrzucam z siebie pytanie, jedno z wielu, które dręczyło mnie w niekończących się godzinach nocy.
– Straszne? – powtarza Regan. – Dałaś ludziom to, na co zasłużyli. Żałujesz?
– Nie – odpowiadam natychmiast. Nie żałuję. Poczucie winy, fermentujące w mojej duszy przez ostatni rok, jest niczym w porównaniu z mocą, którą władam. Wycie wichru w górze wyostrza się, przywodzi wrzask mieszkańców Briaru, kiedy nad nimi szybowałam; wszechobecny zapach siarki kłuje nozdrza. – Ale czasami… wszystko do mnie powraca. To był również jej dom.
– Czy kiedykolwiek byłaś tutaj mile widziana? – pyta łagodnie Regan. – Tak naprawdę? Z tego, o czym mi dziś opowiedziałaś, wynika, że wręcz przeciwnie. Ona miała dobre intencje, ale…
Słowa Regan dotykają jakiegoś nerwu, wino robi się mdłe, za słodkie. Odstawiam butelkę i przechodzę na drugą stronę szczeliny, patrząc, jak dym wzbija się w niebo.
– Aurora spełniłaby wszystkie swoje obietnice. Nie znałaś jej.
Regan wstaje również.
– Trudno mi zaprzeczyć. Ale pomyśl o tym w ten sposób: jeśli naprawdę była twoją przyjaciółką, czy nie stanęłaby u twego boku? Czy nie byłaby równie zła jak ty, gdyby wiedziała, co się wydarzyło po tamtej klątwie?
Nigdy tak na to nie patrzyłam. Aurora byłaby wściekła, gdyby dowiedziała się o „zabezpieczeniach”, jakie ambasador Fae, Endlewild, nałożył na nową klątwę: że nie może jej obudzić mój pocałunek, że w jej pamięci stanę się bestią. Wpadłaby w furię na wieść, że w czasie, gdy ona spała, cały dwór szykował się do jej ślubu. Król Tarkin chciał wydać swoją najmłodszą córkę za mąż, zanim ta odzyskała pełnię świadomości – a może w ogóle nie czekałby, aż się obudzi. Umieścić nieprzytomną córkę w wieży, zrzucić winę za klątwę na mnie – czyż nie byłoby to rozwiązanie idealne?
– Mogę ci coś powiedzieć? – Regan muska moją dłoń grzbietem swojej, a ja znowu wstrzymuję oddech: po całym życiu w samotności stoi obok mnie inna Vila! – Gdy byłaś Mroczną Łaską, uwięzili cię. Każdego dnia zmuszali cię do tworzenia eliksirów wbrew twojej woli, do gardzenia własną mocą… I, wybacz – wskazuje zrujnowaną bibliotekę – ale nie wygląda na to, żeby od tego czasu wiele się zmieniło.
Już mam zripostować, gdy Mortania wzdycha w środku mnie.
Słuchaj uważnie, zwierzaku. Rozejrzyj się.
Nie rozumiem, o co chodzi tej starożytnej Vili, ale wtedy rozglądam się, patrzę na książki, zajmujące każdą powierzchnię i wznoszące się stosami na stołach. To prawda. Mam dla siebie cały pałac, a prawie nie wychodzę z tej biblioteki. Nawet suknię, którą noszę, zabrałam ze sklepu dla służących – bo zawsze tym właśnie byłam.
Skubię stare koronki przy gorsecie.
– Ja… Nie wiedziałam, co robić.
– Skąd mogłaś wiedzieć? Przez całe życie wmawiali ci, że jesteś niczym. A ty, Nimaro, jesteś wszystkim.
Bez wahania chwytam jej dłoń i ściskam mocno, czuję przepływ energii. Nikt prócz Aurory nie zwracał się do mnie z takim czystym uznaniem… Jakaś myśl kiełkuje mi w głowie. Nawet gdyby Aurora została królową, nie zdołałaby wyrwać wszystkich zgniłych korzeni Briaru – a ja tego dokonałam, dzięki mnie możemy zacząć całkiem na nowo. Zrobimy to.
Tak jest, zwierzaku, Mortania niemal mruczy jak kot. Zrobimy.
– Niechaj wszyscy przybędą. Założymy nasz własny dwór – mówię do Regan, a nazwa pojawia się sama z siebie, jakby tylko czekała na tę chwilę. – Mroczny Dwór.
Vila bierze butelki z winem, podaje mi moją i wznosi toast.
– Za Mroczny Dwór. I za jego panią.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji