- W empik go
Miss Harriet - ebook
Miss Harriet - ebook
"René Lemanoir odezwał się: — Nie jesteśmy dzisiaj uprzejmi dla dam — i patrząc na swoją walczącą ze snem sąsiadkę, baronową de Sérennes, szepnął jej półgłosem: — Pewnie myśli pani w tej chwili o mężu, pani baronowo. Niech się pani nie martwi. On przyjedzie dopiero w sobotę. Ma pani jeszcze całe cztery dni przed sobą. Odpowiedziała mu z sennym uśmiechem: — Jakiż pan jest niemądry! — Potem ocknąwszy się z odrętwienia dodała: — Może nam który z panów co opowie, żeby nas rozweselić. Panie Chenal, przecież pan uchodzi za człowieka, który miał w życiu więcej przygód niż sam książę de Richelieu, proszę więc nam opowiedzieć jakąś historyjkę miłosną. Pan Chenal, stary malarz, bardzo niegdyś piękny, dobrze zbudowany, dumny ze swej powierzchowności i bardzo lubiany, pogłaskał ręką swoją długą, białą brodę i uśmiechnął się. Potem, po chwili namysłu, nagle spoważniał. — To nie będzie wesołe, moje panie. Opowiem wam moją najsmutniejszą przygodę miłosną." [fragment]
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7991-061-8 |
Rozmiar pliku: | 404 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Było nas w breku siedmioro — cztery kobiety i trzech mężczyzn, z których jeden siedział na koźle obok stangreta; jechaliśmy noga za nogą, drogą wijącą się brzegiem morza.
Wyjechawszy z Etretat o świcie dla zwiedzenia ruin Tancarvilie drzemaliśmy jeszcze, zdrętwiali w chłodnym powietrzu poranka. Szczególnie kobiety, nieprzywykłe tak jak my do wczesnego wstawania przed polowaniem, przymykały co chwila powieki, pochylały głowy lub też ziewały, nieczułe na piękno wschodu słońca.
Była jesień. Po obu stronach drogi ciągnęły się rżyska, żółte od niskich ździebeł owsa i zżętych zbóż pokrywających pola niby źle ogolony zarost. Ziemia skąpana w porannej rosie zdawała się dymić. Skowronki śpiewały wysoko w powietrzu, inne ptaki ćwierkały w zaroślach.
Wreszcie ukazało się słońce, czerwone gdy znajdowało się jeszcze na skraju horyzontu, zaś w miarę wznoszenia się w górę coraz bardziej świetliste; wieś zdawała się budzić, uśmiechać, otrząsać ze snu, niby dziewczyna wstająca z pościeli i zdejmująca koszulę z białych mgieł.
Hrabia d'Etraille, siedzący na koźle, zawołał: — Patrzcie, zając! — i wyciągnął rękę w lewo, wskazując na pólko koniczyny. Zwierzę hycało prawie schowane za polem, z daleka migały tylko jego długie uszy; potem skręciło na zaorany ugór, zatrzymało się, puściło się znów szalonym pędem, zmieniło kierunek, znów przystanęło zaniepokojone, wietrzące niebezpieczeństwo, niezdecydowane, którędy biec, znowu pomknęło wielkimi susami, wreszcie znikło w szerokim czworoboku buraków. Wszyscy mężczyźni zbudzili się śledząc bieg zwierzątka.
René Lemanoir odezwał się: — Nie jesteśmy dzisiaj uprzejmi dla dam — i patrząc na swoją walczącą ze snem sąsiadkę, baronową de Sérennes, szepnął jej półgłosem: — Pewnie myśli pani w tej chwili o mężu, pani baronowo. Niech się pani nie martwi. On przyjedzie dopiero w sobotę. Ma pani jeszcze całe cztery dni przed sobą.
(...)
KONIEC WERSJI DEMO