- promocja
Missus - ebook
Missus - ebook
Porywająca i pełna namiętności kontynuacja bestsellerowego Mistera E L James, autorki międzynarodowego fenomenu – trylogii Pięćdziesiąt twarzy Greya.
Alessia Demachi zdołała uciec handlarzom ludźmi oraz zdobyła serce angielskiego hrabiego. Zrobi wszystko, by Maxim Trevelyan należał do niej – pragnie go i chce, by on odwzajemniał jej miłość. Jest gotowa ze wszystkich sił walczyć o to, co dla niej najważniejsze. Z kolei Maxim, niechętny dziedziczeniu tytułu hrabia Trevethick, podążył za ukochaną aż do dzikiej Albanii. Walczył o nią, nie spoczął, dopóki jej nie zdobył. Teraz – pod groźbą śmierci – musi się z nią jak najszybciej ożenić.
Jednak czy Alessia będzie szczęśliwa jako żona Maxima? Wiele spraw może to utrudnić – burzliwa przeszłość mężczyzny, jego zamknięta na obcych rodzina i londyńskie elity, wrogo nastawione do dziewczyny z przyklejoną łatką byłej sprzątaczki hrabiego. Czy sam Maxim, nawrócony kobieciarz, może stać się dobrym mężem? A może kiepska reputacja oraz skandaliczne tajemnice arystokratycznej rodziny staną na jego drodze do nowo odnalezionego szczęścia?
E L James w swojej najnowszej powieści zabiera nas w fascynującą podróż przez majestatyczne góry Albanii, idylliczne wsie Anglii oraz luksusowy, choć jednocześnie niebezpieczny Londyn. To podróż pełna miłości, tęsknoty, akceptacji i odkupienia.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8230-643-9 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Moje kroki odbijają się echem, wystukując niespokojny rytm na twardej błyszczącej podłodze. Mrużę oczy w bezlitosnym świetle jarzeniówek.
– Tędy. – Pracownik SOR-u zatrzymuje się i kieruje mnie do chłodnego, surowego pomieszczenia pełniącego funkcję szpitalnej kostnicy.
Na stole, pod prześcieradłem, leży połamane, pozbawione życia ciało mojego brata.
Szok, jakiego doznaję, jest wręcz sejsmiczny: ściska mi piersi i wydusza z moich płuc ostatni oddech. Nic nie mogło mnie na to przygotować.
Kit, mój brat.
Moja opoka.
Kit, dwunasty hrabia Trevethick.
Martwy.
– Tak, to on. – Słowa smakują jak wata.
– Dziękuję, lordzie Trevethick – bąka doktor.
Cholera. To teraz ja!
Patrzę na Kita.
Ale to nie on. Ja leżę na tym stole – posiniaczony i połamany… zimny… martwy.
Ja? Jakim cudem?
Leżę i patrzę na Kita, który pochyla się nade mną i całuje mnie w czoło.
– Żegnaj, popaprańcu – chrypi z gardłem zduszonym łzami. – Poradzisz sobie, po to właśnie się urodziłeś.
Uśmiecha się tym swoim krzywym uśmieszkiem, zarezerwowanym dla rzadkich chwil, kiedy jest wkurwiony.
Kit! Nie! To nie tak!
– W końcu to masz, rezerwowy – mówi. – Od teraz jesteś numerem trzynastym, oby szczęśliwym.
Uśmiech blednie i Kit znika. Znowu to ja patrzę na niego z góry, pochylam się nad nim, pogrążonym we śnie. Ale on nie śpi – zadaje temu kłam jego zmaltretowane ciało – nie śpi – on jest… martwy.
Nie! Kit! Nie! Słowa utykają mi w gardle ściśniętym obezwładniającym smutkiem.
Nie! Nie!
KIEDY SIĘ BUDZĘ, serce wali mi jak oszalałe.
Gdzie ja jestem?
Potrzebuję nanosekundy, żeby się zorientować. Oczy przyzwyczajają mi się do panującego półmroku. Alessia leży zwinięta obok mnie, z głową na mojej piersi i ręką na moim brzuchu. Robię głęboki, oczyszczający wdech i czuję, jak moja panika cofa się niczym łagodne, gładkie morze.
Jestem w Kukës, w północnej Albanii, w domu jej rodziców, a na niebie po przeciwnej stronie jeziora pojawia się pierwszy szept świtu.
Ona jest tutaj. Ze mną. Bezpieczna. I śpi jak zabita. Delikatnie tulę ją do siebie i całuję we włosy, wdychając ich zapach. Lekka woń lawendy, róż i mojej słodkiej, przesłodkiej dziewczyny jednocześnie koi i rozpala moje zmysły.
Moje ciało się budzi; gorące, przemożne pożądanie wędruje w dół, w stronę krocza.
Pragnę jej. Znowu.
To dla mnie nowe – ta potrzeba, która jednak już we mnie wrosła, stała się częścią tego, kim jestem, a przy Alessii jeszcze się wzmaga. Moja dziewczyna jest tak uwodzicielska i śliczna, że uzależniłem się od niej jak od narkotyku. Ale zwalczam pokusę, żeby ją obudzić – przeszła przez dziewięć kręgów piekła.
Po raz kolejny.
Kurwa.
Przywołuję swoje ciało do porządku i zamykam oczy, gdy mój gniew i żal powracają. Pozwoliłem, żeby mi się wyślizgnęła. Pozwoliłem, żeby ten brutalny dupek, jej „przyrzeczony”, mi ją ukradł.
Nawet nie chcę myśleć, przez co musiała przejść, ale jej zadrapania i siniaki opowiadają własną potworną historię.
Dopilnuję, by nigdy więcej nic takiego się nie powtórzyło.
Dzięki Bogu, że jest już bezpieczna.
Niech śpi.
Delikatnie bawię się kosmykiem jej włosów, jak zwykle nie mogąc się nadziwić ich miękkości. Muskam je ustami w czułym pocałunku.
Moja miłość. Moja piękna, dzielna dziewczyna.
Tyle ją spotkało w tak krótkim czasie: padła ofiarą handlarzy ludźmi, była bezdomna, musiała szukać pracy… wreszcie się we mnie zakochała.
Moja słodka pani do sprzątania.
Wkrótce moja oblubienica.
Na powrót zamykam oczy, przytulam ją mocniej, by poczuć jej ciepło, i odpływam.
COŚ MNIE NAGLE budzi – jakiś zewnętrzny dźwięk.
Co to było?
Zrobiło się już późno – światło w pokoju jest dużo jaśniejsze.
– Alessia!
To jej matka, woła ją.
Cholera! Zaspaliśmy!
– Alessio! Obudź się. Twoja matka cię woła. – Całuję ją w czoło, a ona mruczy niezadowolona, kiedy wyplątuję się z jej objęć i siadam. – Alessio! Hej! Jeśli twój ojciec nas nakryje, zastrzeli nas oboje.
Pojawia się niemiłe wspomnienie jej ojca i jego strzelby.
Ożenisz się z moją córką.
Rozlega się ponowne wołanie. Alessia otwiera oczy i mruga sennie. Patrzy na mnie, z włosami w nieładzie, zaspana i podniecająca, i obdarza mnie promiennym uśmiechem. Na chwilę zapominam o ponurym ostrzeżeniu jej ojca, gdy stał wczoraj z palcem na spuście strzelby.
– Dzień dobry, moja piękna. – Gładzę ją po policzku, uważając, żeby nie dotknąć wciąż jeszcze widocznego na nim zadrapania.
Ona zamyka oczy i poddaje się pieszczocie.
– Twoja matka cię woła.
Gwałtownie otwiera oczy, a jej uśmiech zastępuje grymas przerażenia. Siada, kompletnie naga. Ma tylko złoty krzyżyk na szyi.
– O Zot! O Zot!
– Właśnie. O Zot!
– Moja koszula nocna!
Rozlega się stłumione, ale zdecydowane pukanie do drzwi.
– Alessio! – syczy pani Demachi.
– Cholera! Schowaj się! Ja to załatwię. – Serce bije mi jak oszalałe.
Moja dziewczyna wyskakuje z łóżka, prześliczna w swojej nagości, a ja zrywam się i zakładam dżinsy. Tak naprawdę chce mi się śmiać – jakbym się znalazł w jakiejś idiotycznej brytyjskiej farsie. To czyste wariactwo. Jesteśmy oboje dorośli, robimy wszystko dobrowolnie i przede wszystkim niedługo się pobierzemy. Zerkając na Alessię, która miota się, kiedy zakłada swoją gotycką nocną koszulę, podchodzę do drzwi i je uchylam. Udaję zaspanego. Za drzwiami stoi jej matka.
– Pani Demachi. Dzień dobry.
– Dzień dobry, hrabio Maximie. Alessia? – pyta.
– Znowu uciekła? – Próbuję udawać zaniepokojenie.
– Nie ma jej w łóżku.
Słyszę, jak Alessia stąpa po zimnej wykafelkowanej podłodze. Obejmuje mnie w pasie i zerka zza moich pleców.
– Mamo, jestem tutaj – szepcze po angielsku, jak przypuszczam, ze względu na mnie.
Jasna cholera.
Przyłapała nas i przed przyszłą teściową wyszedłem na kłamcę. Wzruszam przepraszająco ramionami, a ona marszczy brwi bez śladu humoru na twarzy.
Cholera.
– Alessio! – syczy, zerkając nerwowo przez ramię. – Po të gjeti yt atë këtu!
– E di. E di – odpowiada Alessia i widząc moją rozgniewaną minę, uśmiecha się skruszona, po czym podnosi ku mnie usta, by obdarzyć mnie przelotnym pocałunkiem.
Otulona swoją wiktoriańską koszulą nocną, wyślizguje się za drzwi i posyła mi przez ramię płonące spojrzenie, po czym drepcze za matką schodami do góry. Wybaczam jej, że zrobiła ze mnie kłamcę, i stoję, żeby posłuchać, jak syczą do siebie po albańsku. Nie słyszę jej ojca.
Chyba nam się upiekło.
Cóż, sam powiedział, że od teraz Alessia to mój problem. Rozzłoszczony tym wspomnieniem zamykam drzwi. Ona nie jest moim problemem, do cholery. Jest kobietą, która wie, czego chce. Jak on w ogóle mógł tak pomyśleć? Wkurza mnie to. Pod względem kulturowym jej ojca i mnie dzielą całe lata świetlne. Bardzo chcę mu okazać szacunek, ale facet musi zrozumieć, że żyje w dwudziestym pierwszym wieku. Nic dziwnego, że jego córka się go boi. Przebąkiwała coś o jego wybuchowym charakterze, gdy wspomniała o nim w czasie naszego pobytu w Kornwalii. Powiedziała, że nie tęskni za nim – jedynie za matką.
Niech to szlag. Im szybciej stąd wyjedziemy, tym lepiej.
Ile czasu potrwa, zanim się pobierzemy?
Może udałoby się nam tego uniknąć.
Ucieczka?
Moglibyśmy się zaszyć w Plaza Hotel w Tiranie, tam zaczekać, aż dostanie paszport, i przy okazji razem odkryć uroki stolicy. Jak długo będzie musiała czekać na paszport? Czy jej ojciec zdąży nas dopaść ze swoją strzelbą? Nie mam pojęcia, poza tym podejrzewam, że Alessia nie byłaby zachwycona moim pomysłem. Ale to ukrywanie się, jakbyśmy byli dziećmi, to idiotyzm. Zupełnie jakbyśmy się cofnęli w czasie o kilka wieków. Nie wiem, czy zdołam to dłużej tolerować.
Sprawdzam godzinę, a ponieważ jest jeszcze wcześnie, zdejmuję dżinsy i kładę się do łóżka. Kiedy gapiąc się w sufit, wspominam ostatnie dni, powraca do mnie dzisiejszy sen.
O co, do cholery, w nim chodziło?
O Kita?
Jest zadowolony, że odziedziczyłem tytuł.
O to chodzi?
A byłby zadowolony, że przystałem na ten pośpieszny ślub, bo ktoś mierzył do mnie ze strzelby?
Nie, raczej nie. Może o to chodziło w tym śnie. A skoro już o tym mowa – wątpię, żeby ktokolwiek z mojej rodziny cieszył się z tego powodu. Zamykam oczy i wyobrażam sobie, jak na te wieści zareaguje moja matka. Może będzie szczęśliwa, widząc, że się żenię… w końcu.
Nie. Będzie wściekła. Wiem o tym.
Może mój sen miał mi powiedzieć, że Kit mnie popiera.
Może tak być…
Tak.
Właśnie o to w nim chodziło.
MATKA JEST ZŁA. Alessia nie wie, jak ją udobruchać.
– Co ty sobie wyobrażasz? – warczy Shpresa.
W odpowiedzi jej córka unosi brew.
– Alessio! – mówi matka gniewnie, doskonale wiedząc, co dziewczyna próbuje jej przekazać. – To, że ten mężczyzna pozbawił cię cnoty, nie oznacza, że nie powinnaś zaczekać, aż się pobierzecie!
Mamo!
– Jeśli ojciec was przyłapie…! – Matka wzdycha. – Chyba wyszedł, może cię szuka. Dostałby zawału, gdyby wiedział, co robiliście. – Cmoka z irytacją, kiedy wchodzą do kuchni. – Zresztą skoro jesteś w ciąży, to cóż… – Zrezygnowana wzrusza ramionami.
Alessia odrobinę się rumieni. Czy powinna wyznać matce, że skłamała?
– No, twój przystojny hrabia jest w dobrej formie. – Shpresa spogląda na córkę z wesołym uśmiechem.
– Mamo! – oburza się córka.
– Ma tatuaż.
– Tak, to herb jego rodu.
– Rozumiem. – Shpresa z dezaprobatą ściąga usta.
Alessia wzrusza ramionami. Jej się tatuaż bardzo podoba.
Matka się uśmiecha.
– Jest dla ciebie dobry… w łóżku?
– Mamo! – Alessia zszokowana podnosi głos o kilka oktaw.
– To ważne. Chcę, żebyś była szczęśliwa, więc musisz dbać, żeby on był szczęśliwy. Za chwilę pojawi się dziecko i cóż… – Matka prycha, nie kryjąc rozczarowania.
Alessia spogląda na nią. Co ma powiedzieć? Że okłamała rodziców? Czy to właśnie spotkało jej matkę, kiedy Alessia przyszła na świat?
Nie chce o tym myśleć. Poza tym pora jest zbyt wczesna na tego typu rozmowę.
– Myślę, że jest szczęśliwy – odzywa się w końcu.
– Dobrze. Jeszcze o tym porozmawiamy.
– Nie chcę więcej o tym mówić – odpowiada Alessia zażenowana.
– Masz jakieś pytania?
Alessia aż blednie.
– Nie!
– Zresztą już chyba na to za późno. Ale jeśli masz pytania, twój ojciec i ja…
– Mamo! Przestań! – Dziewczyna zasłania rękami uszy. – Nie chcę wiedzieć.
Matka śmieje się dobrodusznie.
– Dobrze, że jesteś, kochanie. Bardzo za tobą tęskniłam. – Przestaje się śmiać i mruży oczy. Poważnieje. – Nie mogłam spać, całą noc wierciłam się na łóżku. Myślałam o konsekwencjach czegoś, o czym wspomniał lord Maxim. Ze zdenerwowania nie mogłam zasnąć. – Jej głos cichnie.
– O co chodzi, mamo?
Matka robi głęboki wdech, jakby to, co chce powiedzieć, było wyjątkowo trudne.
– Mówił coś o handlu kobietami do celów seksualnych.
Alessia wstrzymuje oddech.
– Och, mamo, mam ci tyle do opowiedzenia, ale najpierw muszę wziąć prysznic.
Matka ją obejmuje.
– Moje słodkie kochanie – szepcze jej do ucha. – Tak się cieszę, że jesteś w domu. Bezpieczna.
– Ja też, mamo. I na szczęście nie ma już Anatoliego.
Shpresa kiwa głową.
– A twój narzeczony ma gwałtowne usposobienie?
– Nie. Nie. Wręcz przeciwnie.
Matka uśmiecha się szczęśliwa.
– Promieniejesz, kiedy o nim mówisz. – Bierze Alessię za rękę i z uniesioną brwią przygląda się pięknemu pierścionkowi zaręczynowemu. – Ma pieniądze i gust.
Dziewczyna kiwa głową i też patrzy na lśniący pierścionek.
Piękny pierścionek, który jej dał.
Prawie nie może w to uwierzyć.
– Weź prysznic. Ja zrobię kawę i upiekę bułki.
ALESSIA STOI POD prysznicem. Strumień nie jest taki mocny jak w Kornwalii, ale myjąc się, rozkoszuje się gorącą wodą. To pierwsza chwila, kiedy pozwala sobie na przemyślenie wszystkiego, co się wydarzyło w ciągu ostatnich dni.
Anatoli. Porwanie. Długa droga tutaj.
Jego brutalność.
Wzdryga się. Pozbyła się go ze swego życia, co napawa ją ulgą.
I została ciepło powitana w domu. Nawet ojciec przyznał, że za nią tęsknił.
Zamyka oczy i energicznie wciera we włosy szampon, próbując zmyć poczucie winy. Okłamała rodziców i nieszczerość uwiera ją niczym zadra.
Nie jest w ciąży. Ma im wyznać prawdę?
Co by powiedział ojciec, gdyby się dowiedział? Co by zrobił?
Unosi twarz, pozwalając, by woda po niej spływała.
No i jest jeszcze Maxim.
Uśmiecha się pod gorącym strumieniem. Dla niej przebył cały kontynent i przywiózł pierścionek, żeby się jej oświadczyć. O czymś takim nie mogłaby nawet marzyć, ani tym bardziej mieć na to nadziei. Nie, musi się dowiedzieć, co Maxim naprawdę myśli o albańskim ślubie, do którego go zmuszają.
Wczoraj wieczorem nie protestował.
Wolałaby jednak, żeby ojciec aż tak się nie upierał.
Alessia byłaby szczęśliwsza, gdyby mogła wrócić do Londynu. Martwi ją, że Maxim może czuć podobnie. Tylko patrzeć, jak znudzi mu się pobyt w Kukës. Przywykł do innego życia, a tutaj raczej nie czeka go zbyt wiele rozrywek. Może mogliby uciec razem z Albanii. Wziąć ślub w Anglii.
Czy Maxim w ogóle wziąłby taki pomysł pod uwagę? Alessia przestaje płukać włosy i zamiera.
Nie. Mama!
Nie potrafiłaby zostawić matki na łasce ojca. Musi zabrać ją ze sobą. Mogłaby? Czy Maxim miałby coś przeciwko temu? Było nie było, Shpresa mówi biegle po angielsku. Jej matka, ukochana babcia Alessii, Virginia, była Angielką. Musi mieć więc jakąś rodzinę w Anglii. Alessia jej nie zna. Jej babunia nigdy nie mówiła o swoich angielskich krewnych, ponieważ jej bliscy nigdy się nie pogodzili z tym, że postanowiła wyjść za Albańczyka.
Czy tak samo będzie z rodziną Maxima?
Nie zaaprobują jej?
Po plecach przebiega jej dreszcz. Maxim żeniący się ze swoją sprzątaczką, bez grosza, z obcego kraju. To oczywiste, że jej nie zaaprobują. Alessię ogarnia ponury nastrój.
Co ma zrobić?
Może zanim się pobiorą, powinna poznać jego rodzinę, dowiedzieć się, czy ją zaakceptują, ponieważ w skrytości serca pragnie ich błogosławieństwa.
Najpierw jednak musi jakoś poradzić sobie z ojcem i jego oczekiwaniami, a jest upartym, wybuchowym, dumnym mężczyzną. Powiedział, że mają wziąć ślub do końca tygodnia.
Czy to w ogóle możliwe?
Myje twarz. Za dużo tego wszystkiego do przemyślenia. I do zrobienia.
KIEDY ALESSIA WCHODZI do kuchni, matka podnosi wzrok znad ciasta, które ugniata, i przygląda się jej.
– Wyglądasz inaczej – stwierdza, odkładając ciasto, żeby urosło.
– Chodzi o ubranie?
Alessia się okręca. Ma na sobie spódnicę, bluzkę i rozpinany sweter z kolekcji, którą Maxim kupił jej w Padstow.
– Tak, być może. Ale stałaś się bardziej światowa. – Matka podchodzi do zlewu, żeby umyć ręce.
– Bo to prawda – odpowiada cicho jej córka.
Handlarze ludźmi przewieźli ją przez całą Europę, była bezdomna, mieszkała w jednym z najludniejszych miast na świecie, wreszcie się zakochała… A potem wszystko to zostało jej odebrane, porwano ją, omal nie zgwałcił jej mężczyzna, któremu została przyrzeczona. Alessią wstrząsa dreszcz.
Nie myśl o nim.
– Kawy? – pyta ją matka.
– Dla mnie bez cukru – odpowiada dziewczyna, siadając przy stole.
Shpresa zerka na nią zaskoczona.
– Dobrze smakuje?
– Można się przyzwyczaić.
Shpresa stawia przed córką pełny kubek i siada naprzeciwko z własną kawą.
– Opowiedz mi. Co się wydarzyło po tym, jak wsadziłam cię do minibusa na drodze do Szkodry?
– Och, mamo. – Alessii drżą wargi, gdy wspomnienie wszystkiego, co ją spotkało, odkąd wyjechała z Albanii, wzbiera jej w piersiach niczym tsunami.
We łzach, z przerwami opowiada matce całą historię.
BUDZĘ SIĘ ŚWIEŻY i wypoczęty. Słońce stoi wyżej, a zegarek mówi mi, że jest 9:30. Trochę późno. W pośpiechu wkładam dżinsy, T-shirt i sweter. Muszę wrócić do hotelu po swoje rzeczy. Ale przede wszystkim muszę się dowiedzieć, jak mają się sprawy ze ślubem z lufą przy skroni.
W pokoju dziennym zastaję Alessię i jej matkę cicho szlochające przy stole.
Co, do diabła?
– Co się stało? – pytam coraz bardziej zdenerwowany.
Zaskoczone podskakują. Moja dziewczyna ociera łzy, zrywa się z krzesła i pada mi w ramiona.
– Hej, co się dzieje?
– Nic. Cieszę się, że cię widzę. – Obejmuje mnie.
Całuję ją w czubek głowy.
– A ja, że widzę ciebie.
Shpresa również wstaje i wyciera oczy.
– Dzień dobry, lordzie Maximie.
– Dzień dobry. Mmm… wystarczy Maxim. Tak mam na imię.
Posyła mi sztywny uśmieszek.
– Kawy?
– Poproszę.
– Bez cukru, mamo – wtrąca się Alessia.
Unoszę jej brodę i patrzę w smutne, ciemne oczy, które widziały i przeżyły zdecydowanie za dużo. Serce mi się ściska.
Moja ukochana.
– Czemu jesteś taka smutna?
– Opowiadałam mamie o wszystkim, co się działo po moim wyjeździe z Kukës.
Obejmuję ją mocno. Czuję, jak piersi ściska mi gwałtowny przypływ potrzeby chronienia jej.
– Rozumiem. – Całuję ją we włosy i tulę wdzięczny, że przetrwała tę straszliwą próbę. – Odzyskałem cię i już nigdy nawet na chwilę nie spuszczę cię z oczu.
Przenigdy.
Marszczę czoło, zaskoczony gwałtownością swoich uczuć. Naprawdę nie chcę stracić jej z oczu. Tyle już przeżyła.
– Mówię poważnie – zapewniam.
Muska palcami mój zarost, a jej dotyk dociera… wszędzie.
– Muszę się ogolić – dodaję. Brzmi to trochę burkliwie.
Alessia się uśmiecha.
– Chciałabym popatrzeć.
– Naprawdę? – Unoszę brew.
W jej oczach nie ma już przygnębienia; teraz migocze w nich rozbawienie i uczucie, które dociera wprost do mojego krocza.
Pani Demachi krząta się, szykując dla mnie kawę. Przy okazji hałasuje, przestawiając garnek, i magiczna chwila mija. Całuję Alessię w nos i z głupkowatym uśmiechem skupiam uwagę na jej matce. Alessia wtula twarz w moją pierś, a ja obserwuję skomplikowany proces. Niewielki blaszany dzbanek, długa łyżeczka i uważne mieszanie napoju na kuchence…
Pani Demachi uśmiecha się do mnie przelotnie.
– Siadaj – mówi.
Wypuszczam moją narzeczoną z objęć i zerkając na wiszącą na ścianie strzelbę, siadam przy stole.
Alessia wyjmuje z komody filiżankę i spodeczek. Ma na sobie ciemną dżinsową spódnicę, którą kupiliśmy w Padstow, rozkosznie opinającą jej idealną pupę.
Jest prześliczna.
Kręcę się na krześle, a ona nalewa do filiżanki kawę z blaszanego dzbanka.
– Twoja kawa – mówi, a jej ciemne oczy błyszczą z zachwytu.
Wie, że się na nią gapię, i podoba jej się to. Uśmiecham się i patrząc jej prosto w oczy, łączę wargi, żeby delikatnie dmuchnąć nad brzegiem filiżanki. Alessia z gwałtownym westchnieniem rozchyla usta, a ja uśmiecham się jeszcze szerzej.
To gra dla dwojga.
Matka Alessii chrząka i oboje wracamy na ziemię. Moja dziewczyna się śmieje i mówi coś po albańsku do pani Demachi, a ta z dezaprobatą potrząsa głową.
Ostrożnie biorę łyk kawy. Jest gorąca, aromatyczna i gorzka, ale rozgrzewająca. Matka Alessii włącza kuchenkę i zaczyna wyrabiać jakieś ciasto. Ruchy ma szybkie i wprawne i już po chwili tnie ciasto na paski, potem na kwadraty. Robi to z niesamowitą prędkością. Nic dziwnego, że Alessia tak dobrze gotuje. Teraz córka dołącza do matki, a ja zafascynowany obserwuję, jak obie z kawałków wyrabiają rękami niewielkie kulki. Po kuchni poruszają się tak samo pewnie jak Jessie i Danny w Tresyllian Hall w Kornwalii. Pani Demachi układa kulki ciasta na blasze do pieczenia, a Alessia plastikowym pędzelkiem smaruje je mlekiem. Ich wprawa i swoboda działają na mnie kojąco.
Do diabła, gdzie moje maniery?
– MOGĘ JAKOŚ POMÓC? – pyta Maxim.
Alessia kręci przecząco głową, ale jej matka swoją kiwa.
– Nie, mamo. Kiwanie znaczy tak.
Shpresa się śmieje.
– Nie przywykłyśmy, żeby mężczyźni pomagali w kuchni.
Z błyskiem wesołości w oczach wkłada blachę do piekarnika.
Alessia zaczyna nakrywać do stołu.
– Mówiłam ci. Tutaj gotują tylko kobiety.
ŚNIADANIE PROSTO-Z-PIEKARNIKA JEST wyśmienitą ucztą. Zjadam właśnie czwartą puszystą bułeczkę z masłem i dżemem jagodowym i piję drugą kawę, kiedy rozlega się trzaśnięcie drzwi wejściowych. Po chwili zjawia się pan Demachi w ponurym garniturze i z takąż miną, która poza tym niczego nie zdradza. Shpresa zrywa się od stołu i napełnia dzbanek do parzenia kawy wodą.
Może przydałby się większy dzbanek.
Alessia wstaje, sięga po talerz i kładzie go u szczytu stołu, razem z nożem. Demachi siada. Jest jasne, że to normalne – jemu się usługuje, przez całe życie.
Hmm… mnie też się usługuje. Ale nigdy nie robi tego moja matka. Ani moja siostra.
– Mirëmëngjes – burczy gospodarz, jak zwykle spogladając na mnie nieprzeniknionym wzrokiem.
– Ojciec mówi ci dzień dobry – tłumaczy Alessia, wyraźnie rozbawiona.
Co ona widzi w tym śmiesznego?
– Dzień dobry. – Kiwam przyszłemu teściowi głową.
Zaczyna coś mówić. Córka i matka słuchają w skupieniu jego głębokiego, melodyjnego głosu, którym coś im tłumaczy. Szkoda, że nie wiem, o co chodzi.
W końcu Alessia zwraca się do mnie, a jej szeroko otwarte oczy zdradzają, że sama nie do końca wierzy w to, co ma mi przekazać.
– Mój ojciec załatwił nasz ślub.
Tak szybko?
Teraz ja nie dowierzam.
– Powiedz mi.
– Potrzebny ci jest tylko paszport.
Patrzymy na siebie i mam wrażenie, że myśli dokładnie to co ja.
To się wydaje zbyt proste.
Moje oczy napotykają jego wzrok. Arogancko zadziera brodę i mierzy mnie spojrzeniem w stylu nie-zadzieraj-ze-mną, jakby prowokował mnie do kłótni.
– Rozmawiał z urzędnikiem od hmm… spraw cywilnych. Nie wiem, jak się to dokładnie tłumaczy – mówi Alessia. – Rano spotkali się na kawie. Wszystko uzgodnili.
W niedzielę? To w ogóle możliwe?
– Okej. Kiedy? – Panuję nad głosem, bo nie chcę drażnić starego capa. Szybko się denerwuje, prawie równie szybko jak mój przyjaciel Tom.
– W sobotę.
Coś mi się tu nie podoba.
– Okej – odpowiadam, ale moje wahanie chyba mnie zdradziło.
Pani Demachi zerka nerwowo to na córkę, to na męża.
Alessia mówi coś do ojca, a on zaczyna się na nią wydzierać i wszyscy aż podskakujemy ze strachu. Alessia blednie i zwiesza głowę, ale zerka na mnie, kiedy gwałtownie odsuwam krzesło.
Nie powinien tak do niej mówić.
– Ojciec i ten urzędnik się przyjaźnią – tłumaczy pośpiesznie Alessia. – Od dawna. Chyba go znam. Już go kiedyś widziałam. Ojciec mówi, że wszystko jest ustalone. – Wygląda na to, że przywykła do jego wybuchów, ale jednocześnie ma wątpliwości.
Tak jak ja. Te całe ustalenia wyglądają na zbyt wygodne.
Zakłopotany, siadam z powrotem, żeby go nie prowokować.
– Co mam zrobić?
– Musimy się jutro spotkać z urzędnikiem w bashkii, to znaczy w ratuszu, żeby odpowiedzieć na pytania i wypełnić papiery.
Wzrusza ramionami, równie niespokojna jak ja.
Okej. Porozmawiajmy z tym urzędnikiem.
STOJĘ POD DOŚĆ prymitywnym prysznicem i myję włosy, pogrążony w kompletnym kryzysie świadomości. Zajrzałem do internetu w moim iPhonie i dowiedziałem się, że w Albanii poślubienie obcokrajowca jest o wiele bardziej skomplikowane, niż wyobraża to sobie ojciec Alessii. Przede wszystkim trzeba wypełnić formularze i dać do tłumacza przysięgłego. To było tylko pobieżne sprawdzenie.
Co jej ojciec zorganizował?
Jak mu się udało ominąć zwykłe procedury?
Czy to, co zrobił, jest legalne?
Jeśli nie, jak mam się zgodzić na ślub, który prawdopodobnie będzie nielegalny, żeby zadowolić dumnego, niecierpliwego starca? Wiem, że będzie moim teściem, ale wymaga ode mnie zbyt wiele. Całe to jego wczorajsze gadanie o honorze jest funta kłaków warte, skoro w ten sposób zagraża własnej córce.
A ja jestem w kropce. Nie mogę wyjechać bez Alessii, a teraz ten stary drań nie pozwoli mi jej ze sobą zabrać. Żeby wrócić do Anglii, potrzebuje paszportu i wizy, ja zaś nie mam pojęcia, jak i gdzie je załatwić. Pewnie w Tiranie. Sam nie wiem.
Z drugiej strony jednak powiedział, że odtąd ona jest moim problemem. Może powinienem trzymać go za słowo.
Zakręcam prysznic, zły i skołowany całą tą sytuacją, w której się znalazłem, i kałużą wody, jaką zrobiłem na podłodze łazienki. Mam niewielkie pojęcie o albańskiej hydraulice.
Chwytam ręcznik i wycieram się w pośpiechu, ubieram się i otwieram drzwi.
Zastaję przed nimi Alessię z czymś, co wygląda na wysoko wyspecjalizowane urządzenie do czyszczenia prysznica. Parskam śmiechem, zaskoczony i uradowany jej widokiem, i wracam do chwili, kiedy była w moim mieszkaniu, w swoim odrażającym nylonowym fartuchu, a ja patrzyłem na nią podejrzliwie… i zakochiwałem się w niej.
Uśmiecha się i przykłada palec do ust.
– Wie, że tu jesteś? – szepczę.
Kręci przecząco głową, kładzie mi płasko rękę na piersi i popycha mnie z powrotem do łazienki. Upuszcza mop i szybko zamyka drzwi na klucz.
– Alessio – mówię ostrzegawczo.
Ona ujmuje dłońmi moją twarz i przyciska wargi do moich ust. Pocałunek jest delikatny i słodki, ale jednocześnie natarczywy – zdumiewająco natarczywy. Jej język odnajduje mój, jej ciało przywiera do mojego, a ja zamykam oczy i obejmuję ją, rozkoszując się pocałunkiem. Wplata mi palce w mokre włosy i całuje mnie mocniej. To pobudka dla mojego niecierpliwego członka.
Do diabła. Będziemy się pieprzyć.
W albańskiej łazience z kiepską hydrauliką.
Odsuwam się od niej, żebyśmy mogli złapać oddech. Jej oczy są ciemne i przepełnione obietnicą, lecz dostrzegam w nich też niepewność.
– O co chodzi? – pytam.
Potrząsa głową.
– Nie. – Przytrzymuję jej twarz i patrzę jej w oczy. – Boże, chociaż szaleńczo cię pragnę, nie będziemy się pieprzyć w tej łazience. Twoi rodzice są tuż obok, a ja nie mam prezerwatywy. A teraz mi powiedz, co się dzieje? Chodzi o ślub?
– Tak.
Z ulgą wypuszczam powietrze i odsuwam się od niej.
– No tak. To, co zorganizował twój ojciec… nawet nie wiem, czy to… zgodne z prawem.
– Wiem. Po południu moi rodzice chcą omówić z nami, hm… ustalenia. Nie wiem, co robić. Myślę, że to dlatego, że mój ojciec myśli, że jestem w ciąży. Udało mu się naciągnąć sznurki.
Przed oczami staje mi obraz jej ojca jako demonicznego mistrza marionetek i zaczynam się śmiać.
– Mówimy „pociągnąć za sznurki”.
Powtarza za mną i posyła mi nieśmiały uśmieszek.
– Dalej ci nie przeszkadza, że poprawiam twój angielski?
– Nigdy.
Okej. Czas na plan A. Zaczynamy.
– Wyjedźmy. Nie musisz tu zostawać. Jesteś dorosła. Nie jesteś własnością swojego ojca, nieważne, co on myśli. Możemy pojechać do Tirany. Wyrobić ci paszport i wizę. Potem polecimy do Anglii. Tam się pobierzemy. A twoi rodzice mogą przyjechać na ślub.
Oczy Alessii robią się wielkie, kiedy na jej twarzy malują się różne emocje. Budzi się we mnie nadzieja, bo wygląda na to, że sama rozważała taką możliwość. Ale zaraz mina jej rzednie.
Chwytam ją w ramiona.
– Coś wymyślimy. – Całuję ją we włosy.
Zerka na mnie i odnoszę wrażenie, że chyba chciałaby mnie o coś zapytać.
– Co?
– Nic. Wszystko w porządku.
– Co? – nie daję za wygraną.
Przełyka.
– Chodzi o mamę.
– Co z nią?
– Nie mogę jej tutaj zostawić. Z nim.
– Chcesz, żeby pojechała z nami?
– Tak.
Kurwa.
– Okej. Skoro tego chcesz.
Alessia jest zdumiona.
– Zgadzasz się?
– Tak.
Rozpromienia się, jakby w końcu pokonała wszystkie swoje smutki.
– Dziękuję. Dziękuję. Dziękuję – mówi bez tchu pomiędzy pocałunkami, śmiejąc się i płacząc równocześnie.
Och, maleńka.
– Nie płacz. Zrobiłbym dla ciebie wszystko. – Kciukami ocieram jej łzy i pieszczę jej twarz. – I jak mówiłem, coś wymyślimy. Ułożymy plan.
Pociemniałymi od uwielbienia oczami spogląda na mnie, jakbym znał odpowiedzi na wszystkie pytania wszechświata. Czuję, jak zalewa mnie fala ciepła. Jej zaufanie i wiara we mnie są oszałamiające. To wspaniałe uczucie.
Wiem, że dla niej zrobiłbym wszystko.