- promocja
- W empik go
Mister X. Kryminały przedwojennej Warszawy. Tom 6. Część 1 - ebook
Mister X. Kryminały przedwojennej Warszawy. Tom 6. Część 1 - ebook
Warszawa, lata 30. XX w. Czy słynny detektyw Aleksander Lesser i komisarz Sowiński znajdą tajemniczego przestępcę? Niezbyt rozgarnięty włamywacz Jan Wielgus wychodzi z więzienia po odsiedzeniu stosunkowo niedługiej kary. Już po opuszczeniu przez niego murów więziennych okazuje się, że Wielgus to nikt inny, jak „Mister X”, słynny włamywacz, którego nikt dotychczas nie złapał. „Mister X” zasłynął wyjątkowo sprytnie poprowadzonymi i śmiałymi akcjami, w których okradł sejf banku w Katowicach, jak także pozbawił drogocennych klejnotów nie jednego arystokratę. Wielgus kupuje bilet na pociąg z Poznania do Warszawy. W przedziale spotyka Juliusza Wermonda, Polaka z Marsylii, który jedzie odebrać gigantyczny spadek. Przypadek sprawia, że „Mister X” staje się Wermondem, a Wielgus umiera. Słynny złodziej tym razem sam stanie się celem osób, które chcą przejąć spadek. Tajemniczy osobnik dąży do usunięcia Wermonda. Kto wygra walkę o spadek i czy „Mister X” zostanie zdemaskowany? Polecamy również "W walce z Arsène Lupin" oraz kolejne tomy w serii Kryminały przedwojennej Warszawy.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8019-157-9 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Naczelnik więzienia potarł dłonią swoją rzadką, w klin ściętą, siwiejącą brodę. Był to jego zwykły ruch, który wykonywał, ilekroć myślał o czymś z roztargnieniem. Zapytał urzędnika kancelarii więziennej.
– Ilu dziś zwalniamy?
Urzędnik podniósł głowę, pochyloną nad wielkim tomem, przypominającym bankowe księgi buchalteryjne. Wyjrzał przez okno z kratami i odparł znudzonym głosem.
– Tylko jednego.
– A którego?
– Jana Wielgusa. Numer 496.
Naczelnik więzienia ożywił się.
– Tego kretyna? Po prostu wierzyć mi się nie chce, że ten półgłówek zdolny był do dokonania włamania. Do tego trzeba posiadać chociażby odrobinę sprytu.
Urzędnik podniósł znowu głowę, odrywając leniwie pióro od papieru. Dzień był wiosenny, upalny, a rejestry więzienne nieznośnie nudne. Należało skwapliwie skorzystać z gadatliwego nastroju dyrektora więzienia.
– Nie był zdolny – przeciął krótko wątpliwości dyrektora.
Pan o ściętej w klin brodzie myślał już od dawna o czymś innym, teraz jednak wrócił znowu myślą do więźnia numer 496. Kretyn. Typowy obraz przestępcy obarczonego niedorozwojem umysłowym.
– Jak pan powiedział? Hm… Nie był zdolny?
Tamten miał wyrobiony pogląd na tę sprawę.
– Nie był zdolny, skoro go aresztowano.
Dyrektor więzienia był sceptykiem.
– Nie ma tak sprytnego przestępcy, któremu by wcześniej czy później nie powinęła się noga. Pan w to wątpi, panie Klicki? Niech pan weźmie pod uwagę, że żaden przestępca nie zdoła przewidzieć wszystkiego i tak wszystkiego matematycznie obliczyć, by uniknął niepowodzenia. Nigdy nie może wyeliminować istnienia przypadku, który potrafi zniweczyć plan najbardziej precyzyjny. Gdyby przestępcy pracowali ze stuprocentową pewnością, nie mielibyśmy co robić, panie Klicki, a nasze sanatorium stałoby pustkami.
Naczelnik więzienia cenił swój zawód bardzo wysoko i nie raz porównywał go z zawodem lekarza. Naturalnie lekarza dusz i sumień. Dlatego też zapewne zwykł był więzienia określać mianem „sanatoriów”. Na tym punkcie między nim a jego pacjentami istniała nieprzejednana różnica zdań. Klicki upierał się jednak przy swoim.
– Bywają i tacy przestępcy, na których policja łamie sobie zęby. Całe lata broją bezkarnie, a potem w spokoju spożywają owoce swojej pracy. Niewielu jest co prawda takich, ale są.
– Fantazja, czysta fantazja, panie Klicki. Można powiedzieć po prostu – literatura.
– A chociażby „Mister X”, panie dyrektorze.
Starszy pan podniósł już dłoń do podbródka, by potrzeć go swoim zwyczajem, lecz na słowa „Mister X”, wstrzymał rękę w połowie drogi. Machnął nią wreszcie w powietrzu.
– Cóż „Mister X”? Niech pan będzie spokojny. Przyjdzie czas, że i on wpadnie w ręce sprawiedliwości, a przyznam się panu, że niczego innego bardziej nie pragnę, jak tylko tego, by po skazaniu – dostanie piętnaście lat, jak amen w pacierzu – co to ja chciałem powiedzieć? – Aha – otóż, by po skazaniu przekazano go do nas na odsiedzenie kary. Ten człowiek mógłby powiedzieć wiele ciekawych rzeczy.
– Zapewne – przyznał z przekonaniem buchalter więźniów.
– Chciałbym doczekać tego. Dla naszego sanatorium byłby to po prostu zaszczyt… – zagalopował się dyrektor więzienia. – A propos, w ostatnich czasach jakoś nic nie było słychać o tym człowieku.
– To niczego nie dowodzi. Mało to razy wpadał, jak kamień w wodę, by potem znów dać znać o sobie jakimś nowym, wielkim uderzeniem. Mówił mi pewien aspirant policji, że „Mister X” jest tym groźniejszy, im dłużej o nim nie słychać. Jak pan sądzi, panie dyrektorze, z jakiej sfery pochodzi ten człowiek?
Zapytany podniósł oczy na sufit, jakby tam szukał odpowiedzi.
– Sądzę, że to człowiek z niższych klas społecznych, tylko szalenie sprytny i zuchwały. Z pewnością więcej sprytny niż inteligentny. Czy pan wie, panie Klicki, że policja do dziś dnia nie zna jego prawdziwego nazwiska?
– Wiem! Ale ja sądzę, że to ktoś z arystokracji. Ktoś z wyższych sfer, kto się wykoleił. Już sam jego przydomek przestępczy wskazuje na to. Jest coś eleganckiego w tym pseudonimie – „Mister X” – delektował się urzędnik.
Dyrektor więzienia nie odpowiedział mi na teorię arystokratycznego pochodzenia nieuchwytnego przestępcy, a nie odpowiedział z tej prostej przyczyny, że myślał już o czymś innym. Myślał o zwolnieniu więźnia numer 496.
– Niech pan przygotuje poświadczenie zwolnienia i wszystkie papiery tego Wielgusa. Ach, niech mi go pan każe tu przysłać!
Naczelnik więzienia miał piękny zwyczaj żegnania opuszczających więzienie przestępców krótkim przemówieniem, w które wplatał szereg moralnych rad i wskazówek na „nową drogę życia”. Że ta „nowa droga życia” w wielu wypadkach była drogą prowadzącą prościutko z powrotem w więzienne mury, to już rzecz inna. Ułomna jest natura ludzka i jej właśnie starszy pan zawdzięczał swoje stanowisko. Urzędnik kancelarii więziennej przewrócił kilka kartek olbrzymiej księgi, po czym nacisnął guzik dzwonka.
– Więźnia numer 496! – polecił strażnikowi więziennemu. – Tego, co to dziś idzie do zwolnienia… Przygotować mu cywilne ubranie.
Dyrektor więzienia zwilżył językiem wargi, otarł je chustką, przełknął ślinę. Ułożył już sobie kilka zgrabnych zdań, którymi pragnął pożegnać więźnia, i obawiał się tylko, by ich nie zapomnieć. Biedny idiota, ten numer 496. Trzeba będzie do niego przemawiać bardzo popularnie – od tak, raczej od serca niż od rozumu, którego zresztą musiał mieć tak mało. W korytarzu rozległy się kroki i prowadzony przez strażnika, ukazał się w drzwiach kancelarii więziennej, przestępca w pasiastym ubraniu z olbrzymim numerem na plecach. Był to człowiek wysokiego wzrostu i mocnej budowy. Postać jego była nieco zgarbiona. Twarz nosiła piętno absolutnej tępoty i bezmyślności. Miał błękitne, śpiące oczy, bez wyrazu, że stale przymrużonymi powiekami. Każdy rys twarzy tchnął dziwnym odrętwieniem. Kąty ust skierowane były ku dołowi. W podanych naprzód ramionach, w rękach małpich i zbyt długich, w całym zaniedbaniu jego sylwetki było to, o czym mówił dyrektor więzienia. Kretynizm! Kretynizm, z którym Wielgus musiał już przyjść na świat. Tępotę całej postaci podkreślała jeszcze ostrzyżona, porastająca ciemnym włosem czaszka. Od pierwszej chwili, kiedy się zjawił w zakładzie karnym, był pośmiewiskiem wszystkich. Zarówno strażników, jak i współwięźniów. Skłonił się dyrektorowi więzienia, krótkim spojrzeniem objął całą kancelarię, po czym z powrotem wbił wzrok w ziemię i stał tak pochylony, mnąc w ręku więzienną czapkę.
– Więzień numer 496…
– Tak, panie dyrektorze…
– Nazywacie się Wielgus? A jak macie na imię?
– Jan.
Odpowiedzi padały krótkie i niechętne. Odpowiadając, Wielgus cedził wyrazy, podnosił oczy na pana o szpakowatej brodzie, po czym znowu opuszczał je i patrzył w podłogę.
– Absolutny brak inteligencji! Zupełny letarg umysłowy! – zdefiniował naczelnik więzienia, po czym odezwał się znowu.
– Wielgus, mój przyjacielu, podejdźcie tu bliżej.
Ograniczony umysłowo przestępca poczynił dwa kroki naprzód.
– Posłuchajcie, Wielgus! Zdarzyło się, że zbłądziliście, a za winy trzeba pokutować. Dlatego też za włamanie, za które was złapano, otrzymaliście wyrok sprawiedliwy – trzy lata więzienia, trzy lata, jakie spędziliście tu, w tych murach. A więc, Wielgus – co ja to chciałem powiedzieć – Aha, już wiem! A więc Wielgus, dziś nadszedł wreszcie upragniony dzień, kiedy wychodzicie na wolność, oczyszczony z win. Społeczeństwo wyciąga do was znowu ręce. Sądzę, mój przyjacielu, że mury więzienne opuścicie, pokrzepieni na duchu, pełni zasad moralnych, które przez czas waszego pobytu tutaj, wszczepialiśmy w was dzień po dniu. Rozumiecie mnie, Wielgus?
– Rozumiem, proszę łaski pana dyrektora.
Roztargniony pan uśmiechnął się z zadowoleniem. Był dumny, że umiał tak dobrze trafić do serc i umysłów więźniów.
– Cieszę się, że mogę wam to oznajmić, iż w czasie pobytu w naszym zakładzie zachowywaliście się wzorowo, co pozwala mi snuć radosną nadzieję na przyszłość, że wstąpicie na uczciwą ścieżkę życia i weźmiecie się do pracy, ciężkiej wprawdzie, ale zawsze uczciwej. Mniemam, że i wy o nas zachowacie wspomnienie miłe i życzliwe. Czy tak, Wielgus?
Więzień numer 496 obrócił czapkę w ręku, przestąpił z nogi na nogę i rzekł wreszcie po długim namyśle, jakby poświęconym żmudnemu poszukiwaniu właściwych słów.
– Było mi tu bardzo dobrze, panie dyrektorze. Żal mi po prostu, że muszę już stąd iść i pożegnać pana dyrektora…
Urzędnik kancelarii więziennej, przyzwyczajony do podobnych ceremonii, spojrzał pytającym wzrokiem na więźnia. Ospały ton głosu Wielgusa był nieco dziwny. Brzmiała w nim, jakby ironia. Czyżby to były kpiny z dyrektora więzienia? Jedno spojrzenie na twarz mi minę więźnia wzbudziły w Klickim przekonanie, że musiał się pomylić. Wielgus stał nadal pochylony, z ramionami podanymi naprzód, z wyrazem tępoty na twarzy i z głupkowatym uśmiechem na wargach. Mrugał tylko powiekami, jakby był wzruszony. Nie, ten półgłówek nie był zdolny do ironii. On mówił serio, iż tak mu dobrze w więzieniu, że pragnąłby pozostać w jego murach.
– Musimy się jednak pożegnać – przemówił dyrektor więzienia, zaskoczony mimo wszystko słowami zwalnianego przestępcy. – Życzę wam powodzenia. Zrzucicie teraz strój więzienny i włożycie swoje ubranie. Za godzinę papiery wasze będą gotowe i będziecie mogli opuścić Grudziądz. Jedziecie do Poznania?
– Mam tam rodzinę, a potem pojadę do stolicy. Po pracę…
– Jesteście ślusarzem?
– Tak, panie dyrektorze.
– Jako dobry fachowiec, powinniście zawsze znaleźć pracę. Radzę wam jednak, nie otwierajcie na przyszłość kas ogniotrwałych bez zgody ich właścicieli…
Klickiemu, który obserwował więźnia, wydawało się znowu, że w błękitnych oczach Wielgusa zapalił się na moment jakiś błysk, dotąd niewidziany. Jeżeli jednak było tak istotnie, błysk ten zgasł natychmiast i przestępca odparł swoim bezbarwnym głosem.
– Nie zrobię już tego nigdy.
Naczelnik więzienia dał tymczasem znak, że rozmowę uważa za zakończoną, i jako symbol powrotu marnotrawnego syna na łono społeczeństwa, wyciągnął rękę do włamywacza. Wielgus z wahaniem podał dyrektorowi swoją, a wyraz jego twarzy nie zmienił się ani na jotę. Nie był nawet zdziwiony niewątpliwym zaszczytem, jaki go spotkał. Dwie godziny później, ubrany w podniszczony garnitur, z czapką sportową, nasuniętą na oczy, Jan Wielgus opuszczał więzienie, niosąc pod pachą małe zawiniątko. Gruby klucznik więzienny, o obliczu, które legitymowało jego życzliwy stosunek do monopolu spirytusowego, sprawdził dokumenty więźnia, po czym otworzył furtkę, wiodącą na wolność.
– Do zobaczenia! – pożegnał jowialnie więźnia.
– Bodaj cię diabli wzięli! – brzmiała nieuprzejma odpowiedź.
Zazgrzytał klucz w zamku. Furtka zamknęła się. Jan Wielgus pozostał sam na wąskiej uliczce, tonącej w potokach popołudniowego, wiosennego słońca. Stał tak przez chwilę, po czym splunął siarczyście i rozprostował ramiona. Trzy lata, trzy piekielnie długie lata były już poza nim. Zrobił jakiś gest, który niewątpliwie zdziwiłby strażników więziennych, znających dobrze jego flegmatyczne ruchy. Zdawało się, jakby chciał się rozkurczyć. Ale zaraz przygarbił z powrotem swoją postać, jakby się opamiętał. Jął się więc przed siebie, jak człowiek, któremu się nie spieszy, i który idzie bez celu, gdzie oczy go poniosą. Dopiero, gdy przeszedł kilka ulic i oddalił się od więzienia, przyspieszył kroku, kierując się w stronę dworca. Naczelnik więzienia, który uważał więźnia numer 496 za kretyna i posądzał go o letarg mózgu, byłby nie mało zdziwiony, gdyby przyjrzał się teraz Wielgusowi. W ciągu jednej chwili zaszła w nim kolosalna zmiana. Pochylona postać włamywacza wyprostowała się, z twarzy znikł wyraz tępoty i obojętności, a z warg głupawy, niedostępny uśmiech. Oczy, dawniej zgaszone i apatyczne, typowe oczy półgłówka, zabłysły naraz sprytem i energią. Chód stał się sprężysty, ruchy pewne siebie. Jan Wielgus sprzed dziesięciu minut i ten Wielgus, który przeliczał teraz szczupły zapas pieniędzy, w jakim go aresztowano, i jaki przez dwa lata leżał w depozycie więziennym, to byli dwaj zupełnie różni ludzie. Kilka godzin, potem, gdy już zapadał wieczór, w kancelarii więziennej zadzwonił ostro telefon. Nadawano telefonogram z Warszawy, który dyżurnego urzędnika wprawił w osłupienie. W pierwszej chwili zadawało mu się, że śni na jawie, tak nieprawdopodobna była treść telefonogramu. Wreszcie po otrząśnięciu się z pierwszego wrażenia, urzędnik chwycił arkusz papieru, na którym zanotował treść depeszy i pobiegł co tchu do mieszkania dyrektora więzienia.
– Co się stało? – zapytał zaniepokojony naczelnik więzienia na widok zmienionej twarzy dyżurnego.
– Panie dyrektorze… Ten więzień… Ten idiota, z którego śmieliśmy się wszyscy…
– Niech się pan uspokoi, panie Łuniewicz. O kim pan mówi?
– O numerze 496. O Janie Wielgusie. Nadszedł właśnie telefonogram z Warszawy.
– No cóż – przypomniał sobie dyrektor. – Dziś był termin zwolnienia, więc został zwolniony.
Urzędnik zaczerpnął tchu w płucach.
– Stało się właśnie nieszczęście. Czy wie pan dyrektor, kto to był? „Mister X”, słynny „Mister X”, za którym obok naszej policji rozbija się policja kilku innych krajów.
Naczelnik więzienia osłupiał.
– „Mister X”? Czy pan oszalał?
– Nie, panie dyrektorze. Jestem przy zdrowych zmysłach. Poszukiwano go wszędzie, a on przez ten czas w naszym więzieniu, jak u pana Boga za piecem… Telefonogram z Warszawy…
– Niech pan da mi wreszcie ten telefonogram? Od kogo to?
– Od prokuratora przy sądzie okręgowym.
Siwiejący pan wyrwał po prostu arkusz papieru z ręki dyżurnego. Drżącą ręką nałożył binokle i odczytał treść doniesienia. Brzmiało ono:
_Według otrzymanych w ostatniej chwili wiadomości, odsiadujący karę w więzieniu w Grudziądzu, rzekomy Jan Wielgus, lat trzydzieści cztery, jest poszukiwanym przez władzę tajemniczym przestępcą, występującym pod nazwą „Mister X”. W porozumieniu z departamentem karnym ministerstwa sprawiedliwości, poleca się więźnia numer 496 nie zwalniać po odbyciu kary, lecz odesłać do Warszawy, do dyspozycji prokuratora przy sądzie okręgowym w Warszawie, a przywiezienie go poleca się równocześnie komendzie policji w Grudziądzu._
Papier wysunął się z rąk roztargnionego naczelnika więzienia i z cichym szelestem spłynął na podłogę. Zapanowało długie milczenie.
– Zdaję mi się, panie dyrektorze – rzekł wreszcie półgłosem urzędnik. – że telefonogram jest spóźniony.
Ale siwiejący pan myślał o czymś innym.
– „Mister X”! „Mister X”! – powtarzał, przypominając sobie rozmowę z Klickim oraz wygląd zwolnionego więźnia. – Ten kretyn miałby być owym słynnym przestępcą? Nie! To niemożliwe! To chyba pomyłka…II
Jan Wielgus nie miał żadnej rodziny w Poznaniu, a gdyby ją nawet posiadał, z całą pewnością nie do niej skierowałby swoje pierwsze kroki po przybyciu do stolicy Wielkopolski. Ten, którego spóźniony telefonogram z Warszawy demaskował, jako słynnego przestępcę, znanego policji pod pseudonimem „Mister X”, prosto z dworca w Poznaniu skierował swoje kroki na ulicę, noszącą nazwę „Wielkie Garbary”. W starym domu, w drugim podwórzu, stanowiącym przez swój brud jaskrawy kontrast z przysłowiową czystością miasta, mieściła się dobrze znana przestępczemu elementowi melina Moszka Heringa, handlarza starzyzną, który wraz z obcym elementem napływowym, przybył przed laty do Poznania. Hering był to chuderlawy, mały Żydek o przebiegłych oczach i dużej głowie, wykonującej wahadłowe ruchy na przerażająco chudej szyi. Uchodził w świecie przestępczym za dobrze wtajemniczonego i posiadał wielkie wpływy wśród ludzi, mijających się z prawem. Wieczór zapadł już dawno i mżył drobny, ciepły deszcz. Rzekomy Jan Wielgus nacisnął czapkę na oczy i podniósł kołnierz marynarki. Nie miał płaszcza. Bez niego go ujęto – bez niego wyszedł z więzienia. To było zupełnie naturalne. Zwolniony więzień znał doskonale Poznań i widocznie również melina Moszka Heringa nie była mu obca. Ten człowiek, który w czasie pobytu w więzieniu do trzech zliczyć nie umiał, zachowywał się teraz tak, jak zachowują się wytrawni i doświadczeni przestępcy. A więc najpierw minął pozornie obojętnie dom, w którym mieszkał Hering, rozglądając się jednak bacznie, czy nie dojrzy gdzieś wałęsającego się wywiadowcy. Poznawał agenta nieomylnym instynktem, węszył go niemal już z daleka, nawet gdy go nigdy przedtem nie widział w życiu. Dopiero po powzięciu tak niezbędnych środków ostrożności, po przekonaniu się, że zupełnie bezpiecznie może wejść do meliny – Jan Wielgus znikł nagle w bramie domu. Przeszedł szybko jedno i drugie podwórze, skierował się ku drzwiom, wiodącym do sieni i zbiegł kilka schodków w dół, orientując się doskonale, mimo panujących ciemności. Zatrzymał się przed drzwiami mieszkania, których nie widział, lecz wyczuł tylko. Zapukał. Zapukał w umówiony, wiadomy mu sposób. W ciągu trzech lat mogło zmienić się wiele, jednakże zwolniony więzień nie wątpił, że właściciel mieszkania pamiętał jeszcze owo rozpoznawcze pukanie, oznajmiające mu, kto przybywa i domaga się wpuszczenia. Tak pukał tylko jeden człowiek i lokatorowi półsutereny nie wolno było zapomnieć tego pukania. Rzekomy Jan Wielgus pukał według umówionego sposobu.
Tap! Tap! Tap!... Przerwa. Znowu – tap! Tap! Tap! Teraz dłuższa przerwa, a potem cztery szybkie uderzenia. Upłynęła długa chwila, zanim za drzwiami odezwały się kroki, po czym głos nieco piskliwy i zachrypły jął dopytywać, kto dobija się do mieszkania. Przybysz powtórzył pukanie, tym razem w odwrotnym porządku. Zazgrzytała zardzewiałą zasuwa, obrócił się dwukrotnie wielki klucz w zamku i przez wąską szczelinę w drzwi, padła smuga światła, oświetlająca postać Wielgusa.
– Kto tam? Czego tu szukasz?
– Spokojnie, Hering! Zapomniałeś już o mnie? Otwieraj!
W głosie pokornego i mrukliwego w czasie pobytu w więzieniu Wielgusa, brzmiał teraz ton zupełnie nowy, ton człowieka przyzwyczajonego do powodzenia. Tamten jeszcze nie poznawał, lub sądził, że wzrok go myli. Przybyły, nie czekając już dłużej, pchnął silnie drzwi i wszedł do izby, będącej istną graciarnią i rupieciarnią.
– Cóż to, jeszcze mnie nie poznajesz? – zapytał powtórnie, zdejmując czapkę. – Czy tak się zmieniłem przez te głupie trzy lata?
Pochylona głowa Żyda wykonała wahadłowy ruch.
– Poznaję… Pan wrócił… „Mister X” …
Były więzień usiadł na najbliższym krześle.
– Pst! Ani słowa! Kimkolwiek jestem – wróciłem.
– Ja nic nie powiedziałem. Ja tylko tak z radości.
– Rozumiem, naiwny człowieku, kto ci powiedział, że ja jestem prawdziwy „Mister X”? Iluż małych, niezdarnych przestępców podszywa się stale pod nazwę tego tajemniczego osobnika? Ileż przestępstw popełnionych przez kogo innego zapisuje się na jego konto?
Hering milczał. Mrugał zaczerwienionymi oczami i kiwał dalej głową, osadzoną na chudej szyi. Widać było, że odczuwa prawdziwy szacunek przed przybyłym.
– Czy ja wiem, kim pan jest? – ruszył wreszcie ramionami. – Może „on”, może nie „on”… Gdy dowiedziałem się, że pana wzięli, już nic nie rozumiałem. „Mister X” nie wpadłby na takim małym włamaniu, a jeżeliby wpadł – nie byłoby krat, których by nie złamał, nie było murów, przez które by się nie przedostał. Nie siedziałby z pewnością trzy lata.
– Tak! Tak! – potwierdził zwolniony więzień. – Widzisz już chyba teraz, że nie mam nic wspólnego z tym, który nazywa się „Mister X”. Tamten pewnie postąpiłby tak, jak myślisz. Nazywaj mnie więc po staremu Janem Wielgusem. Wszystko ci przecież jedno, jak nazywam się naprawdę. Pamiętaj tylko o jednym – dziś wieczór nie było u ciebie nikogo – nikogo!
– Tak. Nikogo dzisiaj u mnie nie było. – powtórzył Hering z pewną ulgą.
Nastała chwila milczenia.
– A co z „towarzystwem”? – zapytał Wielgus.
– Ot, porozlatywali się po świecie. Przewodził im trochę „Rudy”, ale gdzie on tam się do pana umywa.
Paser, rozmawiając z przybyłym, wyrażał się z szacunkiem i wbrew zwyczajom panującym wśród przestępców, tytułował zwolnionego więźnia – panem.
– „Rudy” … – powtórzył więzień numer 496 i zamyślił się nagle. Gdy ocknął się, uświadomił sobie, że jest zmęczony i głodny.
– Czekasz dziś na kogoś?
– Nie – zaprzeczył Hering. – Chyba okazyjnie… Może nad ranem.
– To dobrze. Rano będę już daleko. Co masz do jedzenia?
– Jest ryba.
– Niech będzie i ryba. Masz się co napić? Trzy lata nie piłem.
– Znajdzie się.
– Tylko prędko.
Żyd zakrzątnął się koło posiłku, a Jan Wielgus był istotnie głodny, zabrał się bowiem żwawo do jedzenia. Hering usiadł po drugiej stronie stołu i w milczeniu przypatrywał się jedzącemu. Dwukrotnie napełniał mu szklaneczkę wódką i czekał, aż niespodziewany gość odezwie się do niego pierwszy. Gdy nie mógł się tego doczekać, zabrał głos nieproszony.
– Co to było za nieszczęście, że pan Wielgus tak wpadł na „robocie”?
Były więzień ruszył ramionami.
– Cóż robić. Każdemu się to może zdarzyć. Dobrze tylko, że aresztowali Jana Wielgusa. „Mister X” nie wywinąłby się tak łatwo.
Paser nakrył oczy powiekami, jakby na znak, że rozumie. Namyślał się nad czymś, zagłębił palce w siwiejące już włosy i odezwał się z wahaniem.
– Ja bym panu coś powiedział. Ja dużo przez pana zarobiłem… My jesteśmy, można powiedzieć, przyjaciele. Czy to aresztowanie nie wzbudziło w panu żadnych podejrzeń?
– Czekaj-że!
Przybysz energicznym gestem odsunął talerz, na którym pozostało tylko kilka ości.
– Hering, co masz na myśli?
– Ja nic nie powiedziałem, całkiem nic.
– Zacząłeś mówić. Skoro zacząłeś, musisz skończyć.
– Ja nic nie wiem – bronił się zlękniony paser. – Kto mógł zdradzić? Zdradził, kto nadał robotę… Ja nic nie wiem, ja nic nie mówię…
Tamten skinął głową.
– Gdzie jest „Rudy”?
– Gdzie ma być? Pewnie w Warszawie.
– Dobrze! Słuchaj Hering, musisz mi pomóc.
– Dlaczego?
Wielgus rozejrzał się po izbie.
– Masz tu dosyć gratów. Potrzebuję porządnego ubrania. Ale rozumiesz, musi być bardzo solidne i dopasowane.
– Znajdzie się.
– Poza tym buty, płaszcz i kapelusz. Wszystko najlepsze, jakie masz. Bielizna też się przyda.
– Może być.
– No, to wyszukaj mi to wszystko, a teraz daj mi przyrządy do golenia.
– Leżą tam, na półce.
– Nie pytałem, gdzie leżą. Powiedziałem ci – podaj.
Żyd podszedł do półki, wziął brzytwę, mydelniczkę i pędzel, i położył to wszystko na stole. Następnie rozjaśnił naftową lampę.
– Daj mi ciepłej wody do golenia. Przez trzy lata niszczono mi cerę zimną – komenderował dalej włamywacz.
Podszedł do paska i jął ostrzyć brzytwę, podczas gdy Hering krzątał się po mieszkaniu.
– Panie Wielgus…
– A co?
– Pan chyba nie ma zamiaru „Rudego”…
– „Rudego”?
Żyd zrobił znaczący gest ręką.
– Nie twoja rzecz! – rzekł ostro zwolniony więzień. – O nic nie pytaj, mów jak najmniej i przygotuj, co kazałem.
Usiadł i zabrał się do golenia, pogwizdując cicho jakąś piosenkę. Alkohol, od którego odwykł, szumiał mu nieco w głowie. Ogarniało go miłe ciepło. Hering tymczasem zniknął za przepierzeniem i jął grzebać w swoim paserskim „magazynie”. Wreszcie ukazał się z pełnymi rękami.
– Wszystko tu jest można powiedzieć „ef, ef”. Ubranie szare, prawdziwie bielski materiał. Ten płaszcz się nada?
Golący spojrzał spokojnie, nie odrywając brzytwy od twarzy.
– Nada się. Kapelusz pod kolor.
– Pan Wielgus będzie wyglądał, jak ten książę Walii. To już wszystko?
– Połóż to tutaj. Nie, to jeszcze nie wszystko. Masz jakąś dobrą spluwę? Bez tego, jak bez ręki.
Hering namyślał się.
– Zostawił tu u mnie jeden maszynę, co go na drugi dzień aresztowali.
– Dawaj. Naboje są?
– Znajdą się.
Wielgus otarł twarz niezbyt czystym ręcznikiem. Wziął broń do ręki, obejrzał okiem znawcy.
– Dobra! Numer zatarty. Tym lepiej. Teraz się przebiorę. Dasz mi pieniędzy na drogę i na tym koniec.
Powieki Żyda zadrgały.
– Pieniędzy? – powtórzył przeciągle – skąd ja wezmę pieniądze? Biedny jestem.
– Odbierzesz z lichwiarskim procentem. Wiesz o tym dobrze.
– Ile panu potrzeba?
– Niewiele. Sto złotych.
Hering głowę wtulił w ramiona, chwiał rękoma w powietrzu, wykonując rozpaczliwe ruchy.
– To jest niewiele? Ja już zapomniałem, jak wygląda tyle pieniędzy.
– Wiesz, że nie lubię, gdy ktoś mnie nie słucha. Ale jeszcze bardziej nie lubię żartów.
– Ja nie żartuję.
Zwolniony więzień wstał, wyprostował się i podszedł do Heringa.
– Jeżeli nie żartujesz, to tym gorzej. Wiesz, kim jestem. Potrzebuję sto złotych i musze je mieć.
– Pan zrobił się nerwowy w więzieniu. Dam sześćdziesiąt.
– Dasz sto i ani słowa więcej.
Wielgus nie rzucił już ani jednego spojrzenia na Żyda, lecz jął się myć i ubierać. Hering usiadł na niskim zydlu i wodził za nim wzrokiem. Wreszcie wstał, pokulał w najciemniejszy kąt izby, grzebał dość długo w jakiejś skrytce, aż wreszcie wrócił i ułożył na stole pięć podniszczonych banknotów dwudziestozłotowych. Palce drżały mu przy tym, a zaczerwienione powieki migały, zakrywając, to znów odsłaniając pełne chciwości oczy.
– To jest sto złotych.
– Zaraz zobaczymy, czy to nie „błoto”.
– Nie ma lepszych w Banku Polskim w Warszawie.
Mimo tego oświadczenia, niedawny więzień numer 496 podniósł każdy z banknotów pod światło, badając jego jakość.
– W porządku! – skinął głową.
Skończył się ubierać, naładował broń i włożył ją do kieszeni spodni. Świadectwo zwolnienia z więzienia i pieniądze otrzymane od pasera, schował starannie. Odzienie dostarczone mu przez Heringa było podniszczone, lecz w dobrym stanie i rzekomy Jan Wielgus wyglądał w nim prawie elegancko. Gdy był już gotów do drogi, wziął ubranie, w którym opuścił więzienie, zwinął je w kłębek i wrzucił do ognia, rozpalonego przez Żyda dla zagrzania wody.
– Hering, nie kręci się tam ktoś koło domu? Wyjrzyj!
Paser wyszedł i zaraz wrócił.
– Deszcz leje jak z cebra. Gdzie by tam w taką ulewę, chciało się komuś szpiegować.
Wielgus wyciągnął rękę do Heringa.
– No to do widzenia. Pamiętaj, że nie pożałujesz tej usługi, jaką mi oddałeś. I rozumiesz, gęba na kłódkę!
Naciągnął kapelusz na oczy, podniósł kołnierz zarzutki i wywindował się na górę po ciemnych schodach. Gdy znalazł się u ujścia na podwórze, przystanął na chwilę. Paser mówił prawdę, na dworze panowała wiosenna ulewa. Pan w kapeluszu nasuniętym na oczy, szybko przeszedł przez podwórze. Brama domu była jeszcze otwarta. Dozorca, który kręcił się w sieni, nie zwrócił na niego większej uwagi. Ulewa była tak silna, że o wyjściu na ulicę, i o wędrówce pieszo na odległy dworzec, nie mogło być mowy. W przeciągu kilku minut przemókłby do nitki. Można było ostatecznie przeczekać ulewę w bramie, ale zwolnionego więźnia gnało coś z tego miejsca, nakazywało mu wprost, by jak najszybciej opuścił Poznań. Nie wiedział przy tym dokładnie, o której godzinie odchodzi nocny pociąg do Warszawy i obawiał się spóźnienia. Pustą ulicą przejeżdżała wolna taksówka. Ten, który w rejestrach karnych figurował jako Jan Wielgus, wychylił się z bramy i skinął ręką na szofera. Wóz przystanął. Pod gradem wielkich kropli deszczu, Wielgus przebiegł do ociekającego strumieniami wody samochodu.
– Na dworzec kolejowy! – polecił szoferowi, opadając z zadowoleniem na miękkie poduszki taksówki.Marek Romański, wł. Roman Dąbrowski
(ur. 1906 w Rzeszowie, zm. 20 czerwca 1974 w Buenos Aires) – polski pisarz, publicysta i dziennikarz, autor kilkudziesięciu powieści kryminalnych, wraz z Adamem Nasielskim i Antonim Marczyńskim należał do tzw. wielkiej trójki polskich pisarzy powieści kryminalnych II Rzeczypospolitej. Wcześnie osierocony i przygarnięty przez wujostwo Rydlów. Studiował prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, kierunku nie skończył. W latach 20. związany z pismami socjalistycznymi – „Naprzód” (1922), „Robotnik” (1927) i „Głos młodzieży robotniczej” (1928-29). Wiadomo, że powieści kryminalne publikował już od początku lat 30. XX w., a więc wieku dwudziestu kilku lat (podobnie jak Adam Nasielski). W latach 1935-36 korespondent wojenny „Gońca Warszawskiego” z Abisynii. Szczyt popularności Romańskiego przypadł na lata tuż przed wybuchem II wojny światowej, kiedy publikował po kilka powieści rocznie. Jego losy podczas wojny są nieznane.
W 1944 r. tuż przed powstaniem warszawskim przedostał się na Węgry, gdzie został złapany przez Hitlerowców i skazany na roboty przymusowe w Dolnej Bawarii. Po ucieczce do Włoch wstąpił do armii generała Władysława Andersa. Po demobilizacji wyjechał do Argentyny, gdzie mieszkał w Buenos Aires. Redagował m.in. „Głos Polski” (od 1957), opublikował również kilka powieści (być może napisanych jeszcze przed wojną). W 1951 wszystkie jego utwory zostały wycofane z polskich bibliotek oraz objęte cenzurą.
_Mister X_ to jeden z najgrubszych kryminałów z II RP. Książka dotychczas była opublikowana tylko w „Gońcu Warszawskim” w 1935 r., nasze wydanie jest pierwszym książkowym.KRYMINAŁY PRZEDWOJENNEJ WARSZAWY:
Ukazały się:
Daniel Bachrach
- _Król sutenerów Rozenberg działa_ (t. 41 serii)
- _Epidemia samobójstw. Sensacyjne pamiętniki byłego aspiranta Urzędu Śledczego w Warszawie_, tom 1 (t. 48 serii)
- _Kobieta, wino i hazard. Sensacyjne pamiętniki byłego aspiranta Urzędu Śledczego w Warszawie_, tom 2 (t. 49 serii)
- _Niebezpieczne poszlaki. Sensacyjne pamiętniki byłego aspiranta Urzędu Śledczego w Warszawie_, tom 3 (t. 54 serii)
- _Przez namiętność do zbrodni. Sensacyjne pamiętniki byłego aspiranta Urzędu Śledczego w Warszawie_, tom 4 (t. 62 serii)
- _Strzał w nocy._ _Sensacyjne pamiętniki byłego aspiranta Urzędu Śledczego w Warszawie_, tom 5 (t. 68 serii)
- _Za kulisami kabaretu. Sensacyjne pamiętniki byłego aspiranta Urzędu Śledczego w Warszawie_, tom 6 (t. 78 serii)
- _W walce ze światem zbrodni, Sensacyjne pamiętniki byłego aspiranta Urzędu Śledczego w Warszawie_, tom 7 (t. 86 serii)
Aleksander Błażejowski
- _Czerwony Błazen_ (t. 1 serii)
- _Sąd nad Antychrystem_ (t. 5 serii)
- _Korytarz podziemny_ B (t. 7 serii)
Ryszard Braun
- _Manekin nr 6_ (t. 11 serii)
Adolf Doliński
- _Opowiadania kryminalne 1_ (t. 20 serii)
- _Opowiadania kryminalne 2_ (t. 21 serii)
ELMAR
- _Mord przy Chmielnej_ (t. 45 serii)
Piotr Godek
- _Ekspress Warszawa-Paryż_ (t. 66 serii)
- _Tajemnica białej willi_ (t. 69 serii)
- _Pocałunek śmierci_ (t. 74 serii)
- _Tajemniczy wynalazca_ (t. 77 serii)
- _Kartel stalowy_ (t. 81 serii)
- _Przeklęty skarb_ (t. 87 serii)
Jan Grom
- _Bokser i dziewczyna. Hazardzista_ (t. 46 serii)
Antoni Hram
- _Upiór podziemi_ (t. 34 serii)
Mieczysław Jarosławski
- _Policjant nr 03721_ (t. 79 serii)
- _Mistrz Marx_ (t. 80 serii)
Ludwik M. Kurnatowski
- _Tajemnice Belwederu_ (t. 9 serii)
- _Zagadkowi milionerzy_ (t. 23 serii)
- _Samochodowa banda Kłaka_ (t. 36 serii)
- _Szczury hotelowe_ (t. 47 serii)
- _Niebieskie ptaki Warszawy_ (t. 60 serii)
- _Życie i przygody Wiktora Grüna_ (t. 63 serii)
Kazimierz Laskowski
- _Agent policyjny. Z papierów po Hektorze Blau_ (t. 82 serii)
Henryk Nagiel
- _Tajemnice Nalewek_ (t. 3 serii)
- _Sęp_ (t. 16 serii)
Adam Nasielski
- _Alibi_ („Wielkie gry Bernarda Żbika”) (t. 6 serii)
- _Opera śmierci_ („Wielkie gry Bernarda Żbika”) (t. 8 serii)
- _Człowiek z Kimberley_ („Wielkie gry Bernarda Żbika”) (t. 14 serii)
- _Dom Tajemnic_ („Wielkie gry Bernarda Żbika”) (t. 19 serii)
- _Grobowiec Ozyrysa_ („Wielkie gry Bernarda Żbika”) (t. 22 serii)
- _Skok w otchłań_ („Wielkie gry Bernarda Żbika”) (t. 25 serii)
- _Puama E_ („Wielkie gry Bernarda Żbika”) (t. 30 serii)
- _As Pik_ („Wielkie gry Bernarda Żbika”) (t. 40 serii)
- _Koralowy sztylet i inne opowiadania_ („Małe gry Bernarda Żbika”) (t. 42 serii)
- _Pociąg w nieznane_ (t. 44 serii)
- _Mecz o kobietę_ (t. 53 serii)
- _Minus trzy_ (t. 59 serii)
- _Gra ze śmiercią_ (t. 76 serii)
- _Znak kwadratu_ (t. 84 serii)
- _Węgierska awantura. Narzeczona z kontrwywiadu_ (t. 89 serii)
Walery Przyborowski
- _Czerwona skrzynia_ (t. 28 serii)
- _Szkielet na Lesznie_ (t. 31 serii)
- _Widmo na Kanonii_, tomy 1‒2 (t. 38 i 39 serii)
Marek Romański
- _Żółty szatan_ (t. 17 serii)
- _Ostatnia gra Yoshimury_ (t. 18 serii)
- _Odwet_ (t. 24 serii)
- _Czarny Trójkąt_ (t. 26 serii)
- _Człowiek z Titanica_ (t. 27 serii)
- _Mord na placu Trzech Krzyży_ (t. 50 serii)
- _Pająk_ (t. 52 serii)
- _W walce z Arseniuszem Lupinem_ (t. 57 serii)
- _Znak zapytania_ (t. 61 serii)
- _Złote sidła_ (t. 64 serii)
- _Defraudant_ (t. 65 serii)
- _Prokurator Garda_ (t. 75 serii)
- _Mister X_ (t. 90 i 91 serii)
Marek Romański, Mirko Borkowicz
- _Szajka Biedronki_ (t. 32 serii)
- _Akcje ATN_ (t. 33 serii)
Zenon Różański
- _Ostatnia gra Normana Kinga_ (t. 56 serii)
- _Godzina trwogi_ (t. 67 serii)
- _Pokój nr 23_ (t. 70 serii)
Rafał Scherman
- _Samobójstwo zmarłego_ (t. 10 serii)
Tadeusz Starostecki
- _Krwawy reporter_ (t. 37 serii)
Antoni Starzewski
- _Męty. Opowiadania kryminalne ze znalezionych rękopisów_ (t. 35 serii)
Otto Stemin
- _Musiałem zabić_ (t. 43 serii)
- _Otchłań ciągnie_ (t. 55 serii)
- _Tunel śmierci_ (t. 71 serii)
Adam Ty-ski
- _Mściciel. Opowiadania kryminalne_ (t. 58 serii)
Stanisław Antoni Wotowski
- _Człowiek, który zapomniał swego nazwiska_ (t. 2 serii)
- _Czarny adept_ (t. 4 serii)
- _Sekta Diabła_ (t. 13 serii)
- _Upiorny dom_ (t. 15 serii)
- _Tajemniczy wróg_ (t. 29 serii)
- _Demon wyścigów_ (t. 51 serii)
- _Rycerze mroku_ (t. 72 serii)
- _Kariera Panny Mańki_ (t. 73 serii)
- _Salon baronowej Wiery_ (t. 83 serii)
- _Niebezpieczna kochanka_ (t. 85 serii)
- _Złoto i krew. W szponach czerezwyczajki_ (t. 88 serii)Polecamy także serie:
Stary polski kryminał
Ci sami autorzy, co w „Kryminałach przedwojennej Warszawy”, ten sam layout serii, akcja powieści dzieje się poza Polską:
1. Adam Nasielski, _Biały jacht_
2. Marek Romański, _Tajemnica kanału La Manche_
3. Marek Romański, _Szpieg z Falklandów_
4. Marek Romański, _Małżeństwo Neili Forster_
5. Marek Romański, _Życie i śmierć Axela Branda_
6. Marek Romański, _Serca szpiegów_
7. Marek Romański, _Salwa o świcie_
8. Marek Romański, _Miss o szkarłatnym spojrzeniu_
9. Antoni Hram, _W szponach szantażu_Klasyka angielskiego kryminału
Przypominamy wybrane najlepsze kryminały angielskie
1. Edgar Wallace, _Czerwony Krąg_
2. Edgar Wallace, _Numer Szósty_
3. Edgar Wallace, _Bractwo Wielkiej Żaby_
4. Edgar Wallace, _Szajka Zgrozy_
5. Edgar Wallace, _Kwadratowy szmaragd_
6. Edgar Wallace, _Twarz o zmroku_
7. Edgar Wallace, _Pogromca hien ludzkich_
8. Edgar Wallace, _Tajemnica szpilki. Obcy wśród mroków nocy_
9. Edgar Wallace, _Tajemnica samotnego domu_
10. Arthur Conan-Doyle, _Studium w szkarłacie_
11. Arthur Conan-Doyle, _Znak czterech_
12. Arthur Conan-Doyle, _Pies Baskerville’ów_
13. Edgar Wallace, _Spłacony dług_Najlepsze kryminały PRL
Lata 50.
Wydane:
1. Tadeusz Starostecki, _Plan Wilka_ (1956)
2. Andrzej Piwowarczyk, _Stary zegar_ (1956)
3. Andrzej Piwowarczyk, _Królewna?!_ (1956)
4. Jacek Wołowski, _Walther 45771_ (1956)
5. Jerzy Żukowski, _Martwy punkt_ (1957)
6. Jacek Wołowski, _Kryptonim „Proszek do prania”_ (1959)
7. Andrzej Piwowarczyk, _Maszkary_ (1956)
8. I. Cuculescu, _Trucizna działa_ (1957)
Lata 60.
Wydane:
1. Jacek Wołowski, _Oset pleni się w mroku_ (1963)
2. Andrzej Kobar, _Zielony volkswagen_ (1963)
3. Janusz Faber, _Ślady prowadzą w mrok_ (1969)
4. Kazimierz Kłoś, _Listy przyniosły śmierć_ (1961)
Lata 70.
Wydane:
1. Jacek Roy, _Czarny koń zabija nocą_ (1975)
2. Zuza Śliwa, _Bardzo niecierpliwy morderca_ (lata 70.)
3. Jerzy M. Mech, _Szyfr zbrodni_ (1977)
4. Zuza Śliwa, _Teodozja i cień zabójcy_Anna Kłodzińska
Wydane:
1. _Śledztwo prowadzi porucznik Szczęsny_ (1957)
2. _Złota bransoleta_ (1958)
3. _Srebrzysta śmierć_ (1959)
4. _Dwa włosy blond_ (1960)
5. _Malwersanci_ (1961)
6. _Przegrana stawka_ (1961)
7. _Jaka śmierć jest cicha_ (1962)
8. _Zaułki_ (1964)
9. _Błękitne okulary_ (1965)
10. _Jedwabny krawat_ (1966)
11. _Nie bój się nocy. Nienawiść_ (1968)
12. _Świetlista igła. Tajemniczy pasażer_ (1969)
13. _Potem przychodzi ktoś inny_ (1970)
14. _Nocny gość. Skradziona biżuteria_ (1973)
15. _Królowa nocy_ (1971)
16. _Wrak_ (1973)
17. _Czy Pan pamięta, inżynierze_ (1975)
18. _Taniec szkieletów_ (1977)
19. _Trzeci gang_ (1978)
20. _Szukam tego człowieka_ (1979)
21. _Dzieci milionerów_ (1980)
22. _Złocisty przegrywa_ (1980)
23. _Grzęzawisko_ (1981)
24. _W pogardzie prawa_ (1983)
25. _Malwina przegrała milion_ (1984)
26. _Zdrajca_ (1984)
27. _Nietoperze_ (1985)
28. _Trzy ciosy sztyletem_ (1986)
29. _Sygnały śmierci_ (1988)
30. _Za progiem mroku_ (1988)
31. _Śmierć za karę_ (1990)
32. _Zemsta Wilka_ (1991)
33. _Wynajęty morderca_ (1991)
34. _Kim jesteś Czarny?_ (1963)